Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2012, 20:54   #141
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Pchajcie co sił moi bracia, Sigmar jest z nami! Krzyczała gładko wygolona na głowie, młoda kobieta. Jej głos cieniutki i piskliwy, ale wysoki na tyle by dało się go usłyszeć na długości całej pierwszej linii. Matthias zaryzykował szybkie spojrzenie w stronę skąd dobiegł żeński głos. Po prawej, nie dalej niż odległość piętnastu tarcz...walczyła, młoda i piękna...bojowy wyraz jej twarzy był nieco komiczny...w prawicy, prosta maczuga...lewa ręka odziana płytowym pancerzem aż do barku, rękawica szermierza na dłoni. Ciosy jej proste, bez zastanowienia serwowane, a jednak sięgały celu. Ludzie walczący po jej lewej i prawej stronie, zwykli miejscy strażnicy, pierwsza linia obrony Salkalten, jednak dwoili się i troili by chronić wojowniczą kapłankę od zabójczych ciosów krasnoludów chaosu. ~ Na bogów gdzie jest regularne wojsko? Pomyślał Matthias, po czym wrócił do obserwacji kapłanki...miał chwilę, został zepchnięty do drugiego szeregu po komendzie kogoś kto wydawał się mieć jakąś szarżę...teraz tylko nacierał na tarczę i szukał wyłomu w szeregach wroga by w niego wpaść z innymi obrońcami miasta. Kiedy cofnął się o krok, dostał potężnego kuksańca w plecy od trzecio - szeregowego gwardzisty z gizarmą, który swój czyn podsumował – Gdzie leziesz baranie? Sflaczałym kutasem cię ojciec robił? Napieraaaajjjjj! Matthias spojrzał na gwardzistę i rzucił krótkie – Łapy precz świński synu ode mnie! Po czym zaczął mocniej napierać na pierwszy szereg. Wiedział że niebawem ich losy będą ważone przez Verenę, matkę i siostrę na widnokręgu. Walka zelżała nieco...szeregi były wyczerpane, wojownicy nie padali już tak tłumnie na glebę jak w pierwszych chwilach starcia, choć krasnoludy wydawały się być mniej zmęczone niż ludzie.

Matthias czuł że wszystko się wkrótce wyjaśni, szczególnie że poszła komenda od...~ od kogo? W sumie to nie ważne, ważne że ktoś nad tym panował jako tako. - Zluzować pierwszy na brodę Mananna...drugi zastąp! ~ Jak to drugi? Znowu drugi szereg do przodu? a gdzie trzeci, czwarty i tak dalej? Widać było po twarzach innych strażników że pomyśleli to samo co Matthias. Zmęczony, ranny, stary wiarus z koncerzem i tarczą oraz zakrwawioną twarzą, wycofał się do tyłu, tylko po to by Matthias zajął jego miejsce. Mordrin ruszył krok w przód, jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na waleczną kapłankę o pięknej twarzy i...o zgrozo...kapłanka otrzymała cios nadziakiem w policzek, zarzuciło ją do tyłu, krwawa maska jej twarzy powiedziała Matthiasowi że uroda dziewczyny przeminęła razem z tą straszliwą raną. Ludzie skupieni wokół służebnicy Sigmara wpadli w szał i zaatakowali ze zdwojona siłą, sama kapłanka otrząsnęła się i posłała prostego kopniaka, swą długa nogą, w najbliższego krasnoluda, po czym z krzykiem zaatakowała wroga. ~ Piękna. Pomyślał Mordrin i zganił się za to o czym on teraz myśli...w takiej chwili...choć z drugiej strony może już innej okazji nie będzie. Z zamysłu przywołał go przeszywający brzuch ból, Matthias spojrzał w dół, poniżej linii tarczy i spostrzegł wyszarpywany grot włóczni ze swego brzucha. ~ Może tylko mnie drasnął, może nie przebił kolczugi? ... nie, jednak nie, włócznia przeszła jak nóż przez masło...grot był cały czerwony...może to nie moja krew była? Ratował się myślą Matthias.

***

- Morr jest niezadowlony co? Armaty ucichły, widać prochu i kul im brak albo nasi tam teraz siedzą i łupią te kudłate łby przeklętych krasnoludów. Były to słowa Reiklandzkiego pikiniera, człowieka, który do Salkalten przybył by osiąść i założyć rodzinę po latach służby u Imperatora...tak przynajmniej mówił, ale wygląd miał raczej na rabusia, albo miejskiego oprycha. Reiklandczyk uśmiechnął się, ale Matthias wiedział że tamten już nigdy nie będzie chodził jak trzeba. Nogę miał poszarpaną tak że ledwie były jakieś mięśnie na kości, a cios topora w szyje sprawaił że Reiklandczyk mdlał co chwila i budził się znowu. Widać było gołym okiem że jeśli przeżyje to zasili tłumy kalek które oblegać będą świątynie po tej bitwie. - Pewnie masz rację Reikmanie...ważne że są cicho. Odpowiedział Matthias kiedy cyrulik kładł jakieś brudne szmaty i owijał je sznurkiem wokół prawego przedramienia Matthiasa, które było naznaczone wieloma małymi ranami. Cyrulik skończył i już chciał ruszac by pomóc komuś innemu, kiedy Matthias zapytał. - Hej, a mój brzuch, rzucisz okiem człowieku? Cyrulik spojrzał na Matthiasa jakby ten miał ze dwie głowy i cztery ręce...niepocieszony podszedł szybko i podwinął kolczugę po to tylko by zobaczyć krwawą plamę na nogawicach, sięgającą kolana po lewej stronie. - Będzie dobrze, to tylko draśnięcie, kolczugi nie ściągaj na razie...dopiero po wszystkim...jak przeżyjemy oczywiście...jak Manann pozwoli! Powiedział krótkoi poszedł sobie, Matthiasowi w myślach poświęcił chwilę i zmówił trzy wersy za jego duszę do Mananna, bo plama pod kolczugą źle wróżyła...gorzej niż powiedział jej właścicielowi.

Matthias rozejrzał się po tymczasowym szpitalu ustawionym na polach między murami miasta a kasztelem Synów Mananna. Pod kasztelem ciągle trwały walki, krasnoludy nie odpuszczały, wkrótce po tym jak Matthiasa i innych ludzi z jego linii zluzowały regularne oddziały wojska Salkalten do walki dołączyły zastępy jazdy zielonoskórych. Hobgobliny nadjechały ze wschodu, dosiadały wielkich wilków i dzierżyły zakrzywione szable...ale to Matthias widział tylko przez chwilę...dym z muszkietów zasłonił widok na wschodnie rubieże. Do walki weszły dwa oddziały arkebuzerów, trzy regularne kompanie pikinierów odziane w barwy Salkalten, kilku notabli ze swoimi zbrojnymi świtami przybyło ze swych miejskich siedzib lub skrzyknięto ich z okolic pod sztandar elektoratu. Poza tym do walki ruszyły wszystkie załogi statków, które przybyły pod Imperialną banderą do Salkalten, znały się one na broni palnej i ładunkach wybuchowych, jak wieść niosła i mieli oni przeważyć szalę na stronę obrońców, ale z tego nic nie wyszło...proch niepewny mieli i ręce rozdygotane. Cała straż miejska, która w boju jeszcze nie uczestniczyła, również szykowała się do ataku, be wesprzeć lewą flankę. Jeden z przebiegajacych nieopodal kapitanów tłumaczył drugiemu że na lewą stronę trzeba dać silniejszy zastęp bo od zatoki wróg idzie. Wiadomość ta rozeszła się szybko i padały pytania czy to jeszcze nie koniec?...od Latarni, do portu weszły łodzie ludzi północy...lament poniósł się po szpitalu polowym.

***

- Do kroćset, jak to żeby nas znów do walki pchać? Pytał stary sierżant o sumiastych wąsach? - A co ty myslałeś Zurbert, że nas do domu wyślą? Odpowiedział młody kapitan, na którego wołali Śmierdziel...za jego plecami, oczywiście. Oddział kilkudziesięciu zbrojnych w którym znalazł się i Matthias biegł do wrót kasztelu. Ich zadanie było proste mieli wesprzeć walczące oddziały, ale ich nadrzędnym celem było oczyszczenie przedpola bram kasztelu i umożliwienie otwarcia tych bram by Synowie Mananna mogli włączyć się do walki na swych siwych ogierach. Matthias zastanawiał się skąd było wiadomo że Synowie jeszcze żyją, ale jeden z miejscowych wytłumaczył mu że biało – turkusowe sztandary wciąż powiewaja na kasztelu, a wieść też niosła że mistrz zakonny, Hrofil Halfdane szykuje swoich rycerzy do kontrataku. Matthias biegł jak inni, ale lewa rękę wciąż przyciskał do zranionego boku ~ tylko draśnięcie tak cyruliku? Byś się nie mylił lepiej. Myślał sobie Mordrin.

***

- Bramy otwierać...otwierać mówię. Krzyczał Śmierdziel do młodego Opiekuna Trójzębu, który stał na murach i miał przerażenie w oczach. - Ooodsssuuńcieee się ooode Zielllooonneejjj Kooorroonnyyy Paaanieee! Przeciągał każde słowo opiekun bramy, nie wiadmo czy ze strachu się tak jąkał czy też na co dzień był jąkałą. Zabrzmiał róg sygnałowy i wrota zaczeły się otwierać powoli. Matthias zepchnął nogą krasnoluda chaosu który nadział się na jego miecz. Tarcza Matthiasa była strzaskana do granic rozpoznawalności, kolczuga miejscami zwisała płatami...Matthias mógłby przysiąc że miecz się nieco skrzywił od razów jakie na niego przyjął od tych przeklętych górników. Ramiona bolały Matthiasa niesamowicie, ręce i twarz miał całe we krwi i modlił się do Shallyi, aby krew wroga nie była spaczona chaosem. Kiedy przyszła komenda by odstapić od bram, Matthias przywarł do ściany wraz z innymi. Wróg się przed nimi rozstąpił, udało się, zabili niewielu, starcili znacznie więcej żyć niż sami odebrali...jednak cel osiągneli. Krasnoludy chaosu wycofały się nie wiedzieć czemu...może obawiały się tego co wyłoni się z wnętrza klasztoru...nie, jednak nie, to było coś zupełnie innego. Przed pierwszy szereg zajadłych krasnoludów chaosu wyłonił się jeden osobnik...był nieco inny niż cała reszta. Jego płytowy pancerz był czarno czerwony, zupełnie jak metal który wciąż leży wewnątrz hutniczego pieca, pod pancernymi płytami miał łuskową zbroję...hełm zamknięty, nisko osadzony...w prawej dłoni dzierżył topór o jednym ostrzu, zwieńczony szpikulcem w kształcie miecza...ten krasnolud miał straszny wygląd, nie było tak dlatego że wyglądał na niestrudzonego bojem, a pancerz jego na taki którego ludzkie ostrze nie przebije, ale dlatego że był kimś więcej niż tylko Dawii Zharr...poznać to można było po tym że ze szczytu ostrza topora unosił się płomień i dym....a spomiędzy płyt pancerza wydostawała się sycząca para i ciemny popiół sypał się na ziemię. Krasnolud uniósł opancerzoną lewicę i znaki na jego zbroi roztańczyły się ognistymi kolorami. Ludzie stali i patrzyli na to zahipnotyzowani. Bardziej doświadczeni żołnierze krzyczeli by się rozbiec, ale nie usłuchało wielu...sam Matthias patrzył na to z niedowierzaniem.

Krasnolud machnął toporem i wiatr zaczął nieść ze sobą chmury popiołów, zupełnie nie wiedzieć skąd. Kilku ruszyło na niego, ale w połowie drogi zwolnili tempo biegu, w końcu staneli w miejscu i z krzykiem zaczeli przemieniać się w kamień...by po chwili zastygnąć na zawsze jako kamienne posągi. Nastąpił impas pod bramą Zielonej Korony Mananna. Od wschodu sytuacja miała się lepiej, wojska Salkalten przeważały liczebnie nad khazadami kaosu, artyleria ucichła na wzgórzu i dało się zauważyć że walka wciąż trwa pomiędzy działami, ale już śpieszyły tam posiłki w postaci drużyn pikinierów i mieczników z kolorowymi pióropuszami które dostrzec było można już z daleka. Pod brama jednak trwała cisza, a najdonioślejszym odgłosem był teraz ten który towarzyszy otwieranej bramie, skrzypienie wielkich, żelaznych zawiasów. Choć wydawać by się mogło że wszystko to trwało wieki to naprawdę minęło tylko kilka uderzeń serca, za pierwszymi szeregami krasnoludów chaosu, można było dostrzec potworną scenę gdzie Dawii Zharr, podżynają gardła niewolnikom, hobgoblinom, ludziom i krasnoludom. Cisza zamieniła się w straszliwy jazgot od strony krasnoludów. Ludzie broniący teraz bramy kasztelu, odgrażali się za bezbożny czyn i bezsensowną rzeź na jeńcach...na rozkaz kapitana wszyscy ruszyli...również oddziały z lewej flanki ruszyły na ten bastion krasnoludów zebranych wokół swego czarnoksięznika. Prawy front dogasał i oddziały formowały się już by iść z pomocą bramie kasztelu...jedynie zatwardziali artylerzyści chaosu trzymali się srodze na wzniesieniu. Tam sytuacja jeszcze rozstrzygnięta nie była.

Kiedy drużyny złożone z kilkudziesięciu zbrojnych ruszyły na khazadów kaosu dało się słyszeć wspaniałe okrzyki ludzi Imperium i przysięgi przez nich składane...nowy duch natchnął wszystkich, pomimo ran, pomimo zabitych przyjaciół i członków rodzin...wspaniały duch walki...który zgasł tak szybko jak się pojawił. Krasnoludzki czarownik uderzył swym toporem w ziemię, a ta rozstąpiła się w kilku miejscach i rozgrzana magma obsypała obrońców...nie było wielu rannych, jednak ten gest powstrzymał natarcie...kolejny impas. Ludzie Salkalten byli przerażeni. Kamienne posągi, powstałe w skutek magii krasnoludzkiego maga, rozprysły się na tysiące kawałków po tym jak zasypał je deszcz gorącej magmy. Drużynowi starali się utrzymać walecznego ducha w serach ludzi ale szło im to jak po grudzie. Krasnoludy chaosu, wciąż w ciszy....szykowały się do ostatniego natarcia.

Czarownik rozpoczął mroczną inkantację, płomienie tańczyły po nim jak po suchej kłodzie drewna...ludzie dławili się od popiołów...chmura którą sprowadził przeklęty krasnolud ograniczała widoczność. Z pomiędzy nadbiegających do walki zbrojnych, od strony miasta...wyłonił się człowiek o niejasnych rysach twarzy...skryty pod kapturem, z biegu rozrzucił ręce na boki i wezwał straszliwe moce na pomoc mieszkańcom miasta. Czarownik krasnoludów skupił się na nowo przybyłym i rozgorzał pomiedzy nimi magiczny pojedynek. Krasnoludy chaosu, jak jeden mąż ruszyły do ataku widząć że ich mag jest zajęty i nie może już swą mocą niszczyć ludzi...postanowiły same zająć się obrońcami. Duża grupa zhańbionych krasnoludów ruszyła w stronę ludzkiego maga. Znów dało się usłyszeć szczęk stali i żelaza. Krzyki, przekleństwa i płacz. Krew lała się strumieniami pomiędzy ciałami poległych...po obu stronach. Zakapturzony mag przyzywał siły niezrozumiałe Matthiasowi i innym zbrojnym...przynajmniej ich większości. Powietrze pełne było posmaku dziwnej, świerzej substancji, zrobiło się chłodno, a samo powietrze zaczęło zamarzać i niebo zesłało śnieg wybłagany przez ludzkiego Splatacza Magii. Krasnoludy chaosu wyglądały potwornie...lód który narastał na ich pancerzach walczył z magiczną, goracą osłoną dana im przez ich mrocznego Ojca. Parowały i skwierczały, ruszali się szybciej...tylko po to by znów zastygnąć na chwilę. Pojedynek mocy trwał...choć obaj magowie nie starli się ze sobą bezpośrednio...wspierali swych wojowników zacnie, trzeba im było przyznać...Matthias był przerażony nowym wyglądem krasnoldów chaosu. Wszystkie wydawały się płonąć...lub zamarzać...raz pokryte szronem zwalniały...po chwili rozbłyskały ogniem i ruszały z rykiem. Straszne...Matthias, nie myśląc więcej ruszył zresztą wojowników po swój ostatni bój.

Bramy kasztelu się rozwarły i wystrzelił z nich orszak konnych wojowników, w większości odzianych w płytowe zbroje. Dumnie dzierżyli lance i miecze...tarcze z symbolami Mananna i turkusowy proporzec. Krasnoludy nie wydawały się tym przerażone...te z tyłu odwróciły się i zaatakowały konnicę, były niestrudzone w boju i wydawały się nie znać strachu...ten fakt przerażał obrońców miasta. Szarża rycerstwa Salkalten była szybka i skuteczna. Pierwszy w szeregu jechał olbrzym w grubej, zdobionej zbroi i wspaniałym futrze na ramionach...mistrz Hrofil Halfdane...za nim jego pocztowi i najbardziej zaufani rycerze...po nich był kwiat rycerstwa morskich synów. Hrofil obrał za cel przeklętego czarownika. Rozpędził swego siwego rumaka jeszcze bardziej i przebił ciało zhańbionego swą lancą...dał też znak opancerzoną dłonią i kawalerowie rycerscy rozeszli się na boki i zmiażdżyli flanki krasnoludów.. Kilku Synów Mananna wyprzedziło Mistrza i weszło w ciżbę ostatnich krasnoludów chaosu. Hrofil wiedział że szarża nie ma tu szans powodzenia więc doszło do walki statycznej. Czarnoksiężnik krasnoludów chaosu leżał martwy...bitwa była już prawie wygrana. Widać było że niektóre krasnoludy wbijają sobie sztylety w gardła lub podrzynają je sobie nawzajem ostrzami...nie mogły być wzięte do niewoli...Matthias i wielu innych patrzyło na to ze zgrozą...tak krwawej walki jeszcze nie przyszło im oglądać...~ zresztą i tak by ich nikt w niewolę nie brał...pomiot chaosu i zabójcy ich rodzin. Pomyślał Matthias. Walka trwała dalej...

...krasnolud chaosu wbił spisę tak mocno że jej trzy ostrza przeszły przez ludzkiego maga bez oporu...od końca kręgosłupa, gdzie broń znalazła swą bramę, aż do wylotu, który umiejscowił się w okolicach serca. Krasnolud uniósł wręcz maga do góry i trzasnał nim o ziemię, puścił drzewce i sięgnął po topór i miecz...jednak zanim dobył broni, został stratowany przez zakutego w zakonną zbroję Syna Mananna, który z okrzykiem pędził i tratował krasnoludy. Wspaniały przejazd, godny bohatera, tak będą opiewali to pieśniarze...sam bohater jest już ze swym ukochanym morskim bogiem...krasnoludy chaosu to nie elfy czy ludzie, nie rozpierzchły się przed heroicznym jeźdźcem...umierały uderzane końskimi kopytami i bokami...łopatkami i stawami...umierały też pod ostrzem młodego rycerza, ale godnie stawiły czoła i jeździec wytracił impet. Dawii Zharr ściągneły go z konia i porabały na kawałki, w ciszy...zacny rycerz również nie krzyczał, ~ może był już martwy kiedy spadł z konia, pomyśał Matthias. To wystarczyło by reszta Synów Mananna wpadła w szał...flankowe oddziały włączyły się do walki, obrońcy bramy, przetrzebieni również ruszyli naprzód wsparci przez czeladź zakonną która wychyneła zza bram klasztoru uzbrojona w różne narzędzia walki i pomimo braku znajomości ich użytkowania z zacięciem rzuciała się na znienawidzonego worga, zabójcę ich braci. Matthias pośród tych którzy bronili bramę ruszył ostatkiem sił...rozpoczął się ostatni rozdział walki o kasztel...walka na wybicie ostateczne, walka o krew...już nie o zwycięstwo, jedynie o zemstę i krew...byle zabić...jak najwięcej i jak najstrzaszliwiej. Ta myśl przyświecała doświadczonym wojownikom, w tym Matthiasowi...co młodsi też mieli zemstę w oczach i od dziś będą wiedzieć jak walczy się za Imperium...do końca.

***

Krasnoludy były rozgromione, kasztel obroniony, Matthias był półprzytomny z wycieńczenia...taki był bilans w rozeznaniu Mordrina. Powłócząc nogami, wyczerpany i spragniony, Matthias odrzucił resztki swej tarczy i poszedł szukać kapłanki Sigmara która walczyła w pierwszym szeregu...wydawać by się mogło...wieki temu. Rozglądał się po trupach i widok był tu straszny...zdekapitowane ciała i śliska ziemia od krwi wojowników. Kiedy Matthias wreszcie doszedł do miejsca gdzie widział po raz ostatni młodą służebnicę Młotodzierżcy, nigdzie znaleźć jej nie mógł. Rozglądał się i po chwili zrozumiał że jest może martwa lub może przyszło jej, tak jak i Matthiasowi, walczyć później na innym odcinku frontu. Jeszcze chwilę rozglądał się za nią i po chwili zaczął dostrzegać tylko straszliwe oblicze jakie zostawia po sobie bitwa...Matthias zmówił krótką modlitwę do Vereny i usiadł na ziemi zmęczony. Po chwili usłyszał znów kanonadę komend dowodzących...~ Takich co to pewnie w walce się nie pobrudzili. Pomyślał Matthias Mordrin.

- Szyki formować przy zachodnim murze kasztelu.

- Mistrz Hrofil już ruszył do zatoki ze swymi Synami.

- Gdzie posiłki ze strażnicy Gardfordu?

- Nie będzie, sami idziemy.

- Modlić się i zbierać, ruszamy za dwa Młoty Sigmara, wszyscy mają być
gotowi ci co w nich życie jeszcze jest, idziemy do Latarni.


Krzyki i wrzawa były starszne...jakby było głośniej teraz niż podczas bitwy...może Matthias się wtedy wyciszył, a może to co działo się teraz było straszniejsze? Matthias podniósł się i ruszył w stronę zachodniej ściany kasztelu...po chwili stanął i odwrócił się by spojrzeć na wzgórze gdzie stała wroga artyleria...ze wzniesienia schodzili zwycięscy obrońcy miasta. Matthias zastanawiał się czy jest między nimi Kargun zwany Jemiołą i rezolutny sędziwy krasnolud ze straży miejskiej...nikogo więcej nie było wspominać, poznana reszta ludzi zginęła, no może poza kapłanką Sigmara, no ale jej przecież Matthias nie znał osobiście. Raz jeszcze rozejrzał się za nią po pobojowisku i łzy staneły mu w oczach. Mordrin podniósł tarczę jakiegoś poległego wojownika i pierwszy z brzegu miecz...jego własne ostrze potrzebowało prostowania i ostrzenia, schował je więc do pochwy na plecach. Tak wyekwipowany ruszył w stronę formujących się szyków strudzonych wojowników. Po chwili ruszyli biegiem w stronę zatoki znad której dostrzec się dało łunę ognia...kiedy dobiegli do urwiska zobaczyli łodzie stojące w ogniu i załogi gaszące na nich pożary...na plaży gromadziły się setki rosłych wojowników...~ ludzie z Norski. Wszyscy z ruszenia w którym był Matthias ruszyli w stronę plaży. - Macie dać z siebie wszystko, rozumiecie, idzie o nasze życia, zrozumiano? Krzyknął któryś z komendantów. Kilka osób odpowiedziało potwierdzająco, kilka innych rzuciło luźne uwagi na temat tego że przecież tylko to wciąż robią, walczą o swe życie. Jedna walka się właśnie skończyła...druga miała rozgorzeć na całego...~ ta będzie krwawsza. Pomyślał Matthias, ~ ...nie ma w nas już tyle sił jak przed starciem z krasnoludami. Matthias otarł oczy mokre od....i ruszył biegiem na spotkanie przeznaczenia.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 29-11-2012 o 22:03.
VIX jest offline