Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2012, 20:54   #141
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Pchajcie co sił moi bracia, Sigmar jest z nami! Krzyczała gładko wygolona na głowie, młoda kobieta. Jej głos cieniutki i piskliwy, ale wysoki na tyle by dało się go usłyszeć na długości całej pierwszej linii. Matthias zaryzykował szybkie spojrzenie w stronę skąd dobiegł żeński głos. Po prawej, nie dalej niż odległość piętnastu tarcz...walczyła, młoda i piękna...bojowy wyraz jej twarzy był nieco komiczny...w prawicy, prosta maczuga...lewa ręka odziana płytowym pancerzem aż do barku, rękawica szermierza na dłoni. Ciosy jej proste, bez zastanowienia serwowane, a jednak sięgały celu. Ludzie walczący po jej lewej i prawej stronie, zwykli miejscy strażnicy, pierwsza linia obrony Salkalten, jednak dwoili się i troili by chronić wojowniczą kapłankę od zabójczych ciosów krasnoludów chaosu. ~ Na bogów gdzie jest regularne wojsko? Pomyślał Matthias, po czym wrócił do obserwacji kapłanki...miał chwilę, został zepchnięty do drugiego szeregu po komendzie kogoś kto wydawał się mieć jakąś szarżę...teraz tylko nacierał na tarczę i szukał wyłomu w szeregach wroga by w niego wpaść z innymi obrońcami miasta. Kiedy cofnął się o krok, dostał potężnego kuksańca w plecy od trzecio - szeregowego gwardzisty z gizarmą, który swój czyn podsumował – Gdzie leziesz baranie? Sflaczałym kutasem cię ojciec robił? Napieraaaajjjjj! Matthias spojrzał na gwardzistę i rzucił krótkie – Łapy precz świński synu ode mnie! Po czym zaczął mocniej napierać na pierwszy szereg. Wiedział że niebawem ich losy będą ważone przez Verenę, matkę i siostrę na widnokręgu. Walka zelżała nieco...szeregi były wyczerpane, wojownicy nie padali już tak tłumnie na glebę jak w pierwszych chwilach starcia, choć krasnoludy wydawały się być mniej zmęczone niż ludzie.

Matthias czuł że wszystko się wkrótce wyjaśni, szczególnie że poszła komenda od...~ od kogo? W sumie to nie ważne, ważne że ktoś nad tym panował jako tako. - Zluzować pierwszy na brodę Mananna...drugi zastąp! ~ Jak to drugi? Znowu drugi szereg do przodu? a gdzie trzeci, czwarty i tak dalej? Widać było po twarzach innych strażników że pomyśleli to samo co Matthias. Zmęczony, ranny, stary wiarus z koncerzem i tarczą oraz zakrwawioną twarzą, wycofał się do tyłu, tylko po to by Matthias zajął jego miejsce. Mordrin ruszył krok w przód, jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na waleczną kapłankę o pięknej twarzy i...o zgrozo...kapłanka otrzymała cios nadziakiem w policzek, zarzuciło ją do tyłu, krwawa maska jej twarzy powiedziała Matthiasowi że uroda dziewczyny przeminęła razem z tą straszliwą raną. Ludzie skupieni wokół służebnicy Sigmara wpadli w szał i zaatakowali ze zdwojona siłą, sama kapłanka otrząsnęła się i posłała prostego kopniaka, swą długa nogą, w najbliższego krasnoluda, po czym z krzykiem zaatakowała wroga. ~ Piękna. Pomyślał Mordrin i zganił się za to o czym on teraz myśli...w takiej chwili...choć z drugiej strony może już innej okazji nie będzie. Z zamysłu przywołał go przeszywający brzuch ból, Matthias spojrzał w dół, poniżej linii tarczy i spostrzegł wyszarpywany grot włóczni ze swego brzucha. ~ Może tylko mnie drasnął, może nie przebił kolczugi? ... nie, jednak nie, włócznia przeszła jak nóż przez masło...grot był cały czerwony...może to nie moja krew była? Ratował się myślą Matthias.

***

- Morr jest niezadowlony co? Armaty ucichły, widać prochu i kul im brak albo nasi tam teraz siedzą i łupią te kudłate łby przeklętych krasnoludów. Były to słowa Reiklandzkiego pikiniera, człowieka, który do Salkalten przybył by osiąść i założyć rodzinę po latach służby u Imperatora...tak przynajmniej mówił, ale wygląd miał raczej na rabusia, albo miejskiego oprycha. Reiklandczyk uśmiechnął się, ale Matthias wiedział że tamten już nigdy nie będzie chodził jak trzeba. Nogę miał poszarpaną tak że ledwie były jakieś mięśnie na kości, a cios topora w szyje sprawaił że Reiklandczyk mdlał co chwila i budził się znowu. Widać było gołym okiem że jeśli przeżyje to zasili tłumy kalek które oblegać będą świątynie po tej bitwie. - Pewnie masz rację Reikmanie...ważne że są cicho. Odpowiedział Matthias kiedy cyrulik kładł jakieś brudne szmaty i owijał je sznurkiem wokół prawego przedramienia Matthiasa, które było naznaczone wieloma małymi ranami. Cyrulik skończył i już chciał ruszac by pomóc komuś innemu, kiedy Matthias zapytał. - Hej, a mój brzuch, rzucisz okiem człowieku? Cyrulik spojrzał na Matthiasa jakby ten miał ze dwie głowy i cztery ręce...niepocieszony podszedł szybko i podwinął kolczugę po to tylko by zobaczyć krwawą plamę na nogawicach, sięgającą kolana po lewej stronie. - Będzie dobrze, to tylko draśnięcie, kolczugi nie ściągaj na razie...dopiero po wszystkim...jak przeżyjemy oczywiście...jak Manann pozwoli! Powiedział krótkoi poszedł sobie, Matthiasowi w myślach poświęcił chwilę i zmówił trzy wersy za jego duszę do Mananna, bo plama pod kolczugą źle wróżyła...gorzej niż powiedział jej właścicielowi.

Matthias rozejrzał się po tymczasowym szpitalu ustawionym na polach między murami miasta a kasztelem Synów Mananna. Pod kasztelem ciągle trwały walki, krasnoludy nie odpuszczały, wkrótce po tym jak Matthiasa i innych ludzi z jego linii zluzowały regularne oddziały wojska Salkalten do walki dołączyły zastępy jazdy zielonoskórych. Hobgobliny nadjechały ze wschodu, dosiadały wielkich wilków i dzierżyły zakrzywione szable...ale to Matthias widział tylko przez chwilę...dym z muszkietów zasłonił widok na wschodnie rubieże. Do walki weszły dwa oddziały arkebuzerów, trzy regularne kompanie pikinierów odziane w barwy Salkalten, kilku notabli ze swoimi zbrojnymi świtami przybyło ze swych miejskich siedzib lub skrzyknięto ich z okolic pod sztandar elektoratu. Poza tym do walki ruszyły wszystkie załogi statków, które przybyły pod Imperialną banderą do Salkalten, znały się one na broni palnej i ładunkach wybuchowych, jak wieść niosła i mieli oni przeważyć szalę na stronę obrońców, ale z tego nic nie wyszło...proch niepewny mieli i ręce rozdygotane. Cała straż miejska, która w boju jeszcze nie uczestniczyła, również szykowała się do ataku, be wesprzeć lewą flankę. Jeden z przebiegajacych nieopodal kapitanów tłumaczył drugiemu że na lewą stronę trzeba dać silniejszy zastęp bo od zatoki wróg idzie. Wiadomość ta rozeszła się szybko i padały pytania czy to jeszcze nie koniec?...od Latarni, do portu weszły łodzie ludzi północy...lament poniósł się po szpitalu polowym.

***

- Do kroćset, jak to żeby nas znów do walki pchać? Pytał stary sierżant o sumiastych wąsach? - A co ty myslałeś Zurbert, że nas do domu wyślą? Odpowiedział młody kapitan, na którego wołali Śmierdziel...za jego plecami, oczywiście. Oddział kilkudziesięciu zbrojnych w którym znalazł się i Matthias biegł do wrót kasztelu. Ich zadanie było proste mieli wesprzeć walczące oddziały, ale ich nadrzędnym celem było oczyszczenie przedpola bram kasztelu i umożliwienie otwarcia tych bram by Synowie Mananna mogli włączyć się do walki na swych siwych ogierach. Matthias zastanawiał się skąd było wiadomo że Synowie jeszcze żyją, ale jeden z miejscowych wytłumaczył mu że biało – turkusowe sztandary wciąż powiewaja na kasztelu, a wieść też niosła że mistrz zakonny, Hrofil Halfdane szykuje swoich rycerzy do kontrataku. Matthias biegł jak inni, ale lewa rękę wciąż przyciskał do zranionego boku ~ tylko draśnięcie tak cyruliku? Byś się nie mylił lepiej. Myślał sobie Mordrin.

***

- Bramy otwierać...otwierać mówię. Krzyczał Śmierdziel do młodego Opiekuna Trójzębu, który stał na murach i miał przerażenie w oczach. - Ooodsssuuńcieee się ooode Zielllooonneejjj Kooorroonnyyy Paaanieee! Przeciągał każde słowo opiekun bramy, nie wiadmo czy ze strachu się tak jąkał czy też na co dzień był jąkałą. Zabrzmiał róg sygnałowy i wrota zaczeły się otwierać powoli. Matthias zepchnął nogą krasnoluda chaosu który nadział się na jego miecz. Tarcza Matthiasa była strzaskana do granic rozpoznawalności, kolczuga miejscami zwisała płatami...Matthias mógłby przysiąc że miecz się nieco skrzywił od razów jakie na niego przyjął od tych przeklętych górników. Ramiona bolały Matthiasa niesamowicie, ręce i twarz miał całe we krwi i modlił się do Shallyi, aby krew wroga nie była spaczona chaosem. Kiedy przyszła komenda by odstapić od bram, Matthias przywarł do ściany wraz z innymi. Wróg się przed nimi rozstąpił, udało się, zabili niewielu, starcili znacznie więcej żyć niż sami odebrali...jednak cel osiągneli. Krasnoludy chaosu wycofały się nie wiedzieć czemu...może obawiały się tego co wyłoni się z wnętrza klasztoru...nie, jednak nie, to było coś zupełnie innego. Przed pierwszy szereg zajadłych krasnoludów chaosu wyłonił się jeden osobnik...był nieco inny niż cała reszta. Jego płytowy pancerz był czarno czerwony, zupełnie jak metal który wciąż leży wewnątrz hutniczego pieca, pod pancernymi płytami miał łuskową zbroję...hełm zamknięty, nisko osadzony...w prawej dłoni dzierżył topór o jednym ostrzu, zwieńczony szpikulcem w kształcie miecza...ten krasnolud miał straszny wygląd, nie było tak dlatego że wyglądał na niestrudzonego bojem, a pancerz jego na taki którego ludzkie ostrze nie przebije, ale dlatego że był kimś więcej niż tylko Dawii Zharr...poznać to można było po tym że ze szczytu ostrza topora unosił się płomień i dym....a spomiędzy płyt pancerza wydostawała się sycząca para i ciemny popiół sypał się na ziemię. Krasnolud uniósł opancerzoną lewicę i znaki na jego zbroi roztańczyły się ognistymi kolorami. Ludzie stali i patrzyli na to zahipnotyzowani. Bardziej doświadczeni żołnierze krzyczeli by się rozbiec, ale nie usłuchało wielu...sam Matthias patrzył na to z niedowierzaniem.

Krasnolud machnął toporem i wiatr zaczął nieść ze sobą chmury popiołów, zupełnie nie wiedzieć skąd. Kilku ruszyło na niego, ale w połowie drogi zwolnili tempo biegu, w końcu staneli w miejscu i z krzykiem zaczeli przemieniać się w kamień...by po chwili zastygnąć na zawsze jako kamienne posągi. Nastąpił impas pod bramą Zielonej Korony Mananna. Od wschodu sytuacja miała się lepiej, wojska Salkalten przeważały liczebnie nad khazadami kaosu, artyleria ucichła na wzgórzu i dało się zauważyć że walka wciąż trwa pomiędzy działami, ale już śpieszyły tam posiłki w postaci drużyn pikinierów i mieczników z kolorowymi pióropuszami które dostrzec było można już z daleka. Pod brama jednak trwała cisza, a najdonioślejszym odgłosem był teraz ten który towarzyszy otwieranej bramie, skrzypienie wielkich, żelaznych zawiasów. Choć wydawać by się mogło że wszystko to trwało wieki to naprawdę minęło tylko kilka uderzeń serca, za pierwszymi szeregami krasnoludów chaosu, można było dostrzec potworną scenę gdzie Dawii Zharr, podżynają gardła niewolnikom, hobgoblinom, ludziom i krasnoludom. Cisza zamieniła się w straszliwy jazgot od strony krasnoludów. Ludzie broniący teraz bramy kasztelu, odgrażali się za bezbożny czyn i bezsensowną rzeź na jeńcach...na rozkaz kapitana wszyscy ruszyli...również oddziały z lewej flanki ruszyły na ten bastion krasnoludów zebranych wokół swego czarnoksięznika. Prawy front dogasał i oddziały formowały się już by iść z pomocą bramie kasztelu...jedynie zatwardziali artylerzyści chaosu trzymali się srodze na wzniesieniu. Tam sytuacja jeszcze rozstrzygnięta nie była.

Kiedy drużyny złożone z kilkudziesięciu zbrojnych ruszyły na khazadów kaosu dało się słyszeć wspaniałe okrzyki ludzi Imperium i przysięgi przez nich składane...nowy duch natchnął wszystkich, pomimo ran, pomimo zabitych przyjaciół i członków rodzin...wspaniały duch walki...który zgasł tak szybko jak się pojawił. Krasnoludzki czarownik uderzył swym toporem w ziemię, a ta rozstąpiła się w kilku miejscach i rozgrzana magma obsypała obrońców...nie było wielu rannych, jednak ten gest powstrzymał natarcie...kolejny impas. Ludzie Salkalten byli przerażeni. Kamienne posągi, powstałe w skutek magii krasnoludzkiego maga, rozprysły się na tysiące kawałków po tym jak zasypał je deszcz gorącej magmy. Drużynowi starali się utrzymać walecznego ducha w serach ludzi ale szło im to jak po grudzie. Krasnoludy chaosu, wciąż w ciszy....szykowały się do ostatniego natarcia.

Czarownik rozpoczął mroczną inkantację, płomienie tańczyły po nim jak po suchej kłodzie drewna...ludzie dławili się od popiołów...chmura którą sprowadził przeklęty krasnolud ograniczała widoczność. Z pomiędzy nadbiegających do walki zbrojnych, od strony miasta...wyłonił się człowiek o niejasnych rysach twarzy...skryty pod kapturem, z biegu rozrzucił ręce na boki i wezwał straszliwe moce na pomoc mieszkańcom miasta. Czarownik krasnoludów skupił się na nowo przybyłym i rozgorzał pomiedzy nimi magiczny pojedynek. Krasnoludy chaosu, jak jeden mąż ruszyły do ataku widząć że ich mag jest zajęty i nie może już swą mocą niszczyć ludzi...postanowiły same zająć się obrońcami. Duża grupa zhańbionych krasnoludów ruszyła w stronę ludzkiego maga. Znów dało się usłyszeć szczęk stali i żelaza. Krzyki, przekleństwa i płacz. Krew lała się strumieniami pomiędzy ciałami poległych...po obu stronach. Zakapturzony mag przyzywał siły niezrozumiałe Matthiasowi i innym zbrojnym...przynajmniej ich większości. Powietrze pełne było posmaku dziwnej, świerzej substancji, zrobiło się chłodno, a samo powietrze zaczęło zamarzać i niebo zesłało śnieg wybłagany przez ludzkiego Splatacza Magii. Krasnoludy chaosu wyglądały potwornie...lód który narastał na ich pancerzach walczył z magiczną, goracą osłoną dana im przez ich mrocznego Ojca. Parowały i skwierczały, ruszali się szybciej...tylko po to by znów zastygnąć na chwilę. Pojedynek mocy trwał...choć obaj magowie nie starli się ze sobą bezpośrednio...wspierali swych wojowników zacnie, trzeba im było przyznać...Matthias był przerażony nowym wyglądem krasnoldów chaosu. Wszystkie wydawały się płonąć...lub zamarzać...raz pokryte szronem zwalniały...po chwili rozbłyskały ogniem i ruszały z rykiem. Straszne...Matthias, nie myśląc więcej ruszył zresztą wojowników po swój ostatni bój.

Bramy kasztelu się rozwarły i wystrzelił z nich orszak konnych wojowników, w większości odzianych w płytowe zbroje. Dumnie dzierżyli lance i miecze...tarcze z symbolami Mananna i turkusowy proporzec. Krasnoludy nie wydawały się tym przerażone...te z tyłu odwróciły się i zaatakowały konnicę, były niestrudzone w boju i wydawały się nie znać strachu...ten fakt przerażał obrońców miasta. Szarża rycerstwa Salkalten była szybka i skuteczna. Pierwszy w szeregu jechał olbrzym w grubej, zdobionej zbroi i wspaniałym futrze na ramionach...mistrz Hrofil Halfdane...za nim jego pocztowi i najbardziej zaufani rycerze...po nich był kwiat rycerstwa morskich synów. Hrofil obrał za cel przeklętego czarownika. Rozpędził swego siwego rumaka jeszcze bardziej i przebił ciało zhańbionego swą lancą...dał też znak opancerzoną dłonią i kawalerowie rycerscy rozeszli się na boki i zmiażdżyli flanki krasnoludów.. Kilku Synów Mananna wyprzedziło Mistrza i weszło w ciżbę ostatnich krasnoludów chaosu. Hrofil wiedział że szarża nie ma tu szans powodzenia więc doszło do walki statycznej. Czarnoksiężnik krasnoludów chaosu leżał martwy...bitwa była już prawie wygrana. Widać było że niektóre krasnoludy wbijają sobie sztylety w gardła lub podrzynają je sobie nawzajem ostrzami...nie mogły być wzięte do niewoli...Matthias i wielu innych patrzyło na to ze zgrozą...tak krwawej walki jeszcze nie przyszło im oglądać...~ zresztą i tak by ich nikt w niewolę nie brał...pomiot chaosu i zabójcy ich rodzin. Pomyślał Matthias. Walka trwała dalej...

...krasnolud chaosu wbił spisę tak mocno że jej trzy ostrza przeszły przez ludzkiego maga bez oporu...od końca kręgosłupa, gdzie broń znalazła swą bramę, aż do wylotu, który umiejscowił się w okolicach serca. Krasnolud uniósł wręcz maga do góry i trzasnał nim o ziemię, puścił drzewce i sięgnął po topór i miecz...jednak zanim dobył broni, został stratowany przez zakutego w zakonną zbroję Syna Mananna, który z okrzykiem pędził i tratował krasnoludy. Wspaniały przejazd, godny bohatera, tak będą opiewali to pieśniarze...sam bohater jest już ze swym ukochanym morskim bogiem...krasnoludy chaosu to nie elfy czy ludzie, nie rozpierzchły się przed heroicznym jeźdźcem...umierały uderzane końskimi kopytami i bokami...łopatkami i stawami...umierały też pod ostrzem młodego rycerza, ale godnie stawiły czoła i jeździec wytracił impet. Dawii Zharr ściągneły go z konia i porabały na kawałki, w ciszy...zacny rycerz również nie krzyczał, ~ może był już martwy kiedy spadł z konia, pomyśał Matthias. To wystarczyło by reszta Synów Mananna wpadła w szał...flankowe oddziały włączyły się do walki, obrońcy bramy, przetrzebieni również ruszyli naprzód wsparci przez czeladź zakonną która wychyneła zza bram klasztoru uzbrojona w różne narzędzia walki i pomimo braku znajomości ich użytkowania z zacięciem rzuciała się na znienawidzonego worga, zabójcę ich braci. Matthias pośród tych którzy bronili bramę ruszył ostatkiem sił...rozpoczął się ostatni rozdział walki o kasztel...walka na wybicie ostateczne, walka o krew...już nie o zwycięstwo, jedynie o zemstę i krew...byle zabić...jak najwięcej i jak najstrzaszliwiej. Ta myśl przyświecała doświadczonym wojownikom, w tym Matthiasowi...co młodsi też mieli zemstę w oczach i od dziś będą wiedzieć jak walczy się za Imperium...do końca.

***

Krasnoludy były rozgromione, kasztel obroniony, Matthias był półprzytomny z wycieńczenia...taki był bilans w rozeznaniu Mordrina. Powłócząc nogami, wyczerpany i spragniony, Matthias odrzucił resztki swej tarczy i poszedł szukać kapłanki Sigmara która walczyła w pierwszym szeregu...wydawać by się mogło...wieki temu. Rozglądał się po trupach i widok był tu straszny...zdekapitowane ciała i śliska ziemia od krwi wojowników. Kiedy Matthias wreszcie doszedł do miejsca gdzie widział po raz ostatni młodą służebnicę Młotodzierżcy, nigdzie znaleźć jej nie mógł. Rozglądał się i po chwili zrozumiał że jest może martwa lub może przyszło jej, tak jak i Matthiasowi, walczyć później na innym odcinku frontu. Jeszcze chwilę rozglądał się za nią i po chwili zaczął dostrzegać tylko straszliwe oblicze jakie zostawia po sobie bitwa...Matthias zmówił krótką modlitwę do Vereny i usiadł na ziemi zmęczony. Po chwili usłyszał znów kanonadę komend dowodzących...~ Takich co to pewnie w walce się nie pobrudzili. Pomyślał Matthias Mordrin.

- Szyki formować przy zachodnim murze kasztelu.

- Mistrz Hrofil już ruszył do zatoki ze swymi Synami.

- Gdzie posiłki ze strażnicy Gardfordu?

- Nie będzie, sami idziemy.

- Modlić się i zbierać, ruszamy za dwa Młoty Sigmara, wszyscy mają być
gotowi ci co w nich życie jeszcze jest, idziemy do Latarni.


Krzyki i wrzawa były starszne...jakby było głośniej teraz niż podczas bitwy...może Matthias się wtedy wyciszył, a może to co działo się teraz było straszniejsze? Matthias podniósł się i ruszył w stronę zachodniej ściany kasztelu...po chwili stanął i odwrócił się by spojrzeć na wzgórze gdzie stała wroga artyleria...ze wzniesienia schodzili zwycięscy obrońcy miasta. Matthias zastanawiał się czy jest między nimi Kargun zwany Jemiołą i rezolutny sędziwy krasnolud ze straży miejskiej...nikogo więcej nie było wspominać, poznana reszta ludzi zginęła, no może poza kapłanką Sigmara, no ale jej przecież Matthias nie znał osobiście. Raz jeszcze rozejrzał się za nią po pobojowisku i łzy staneły mu w oczach. Mordrin podniósł tarczę jakiegoś poległego wojownika i pierwszy z brzegu miecz...jego własne ostrze potrzebowało prostowania i ostrzenia, schował je więc do pochwy na plecach. Tak wyekwipowany ruszył w stronę formujących się szyków strudzonych wojowników. Po chwili ruszyli biegiem w stronę zatoki znad której dostrzec się dało łunę ognia...kiedy dobiegli do urwiska zobaczyli łodzie stojące w ogniu i załogi gaszące na nich pożary...na plaży gromadziły się setki rosłych wojowników...~ ludzie z Norski. Wszyscy z ruszenia w którym był Matthias ruszyli w stronę plaży. - Macie dać z siebie wszystko, rozumiecie, idzie o nasze życia, zrozumiano? Krzyknął któryś z komendantów. Kilka osób odpowiedziało potwierdzająco, kilka innych rzuciło luźne uwagi na temat tego że przecież tylko to wciąż robią, walczą o swe życie. Jedna walka się właśnie skończyła...druga miała rozgorzeć na całego...~ ta będzie krwawsza. Pomyślał Matthias, ~ ...nie ma w nas już tyle sił jak przed starciem z krasnoludami. Matthias otarł oczy mokre od....i ruszył biegiem na spotkanie przeznaczenia.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 29-11-2012 o 22:03.
VIX jest offline  
Stary 30-11-2012, 09:37   #142
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
*Wspaniały świat Anzelma*

Wujaszek był znany pod wieloma pseudonimami lecz nigdy nikt nie mówił o nim Mistrz Miecza. Gdyby jego umiejętności szermiercze choćby w połowie były tak dobre jak w posługiwaniu się językiem, bądź co bądź Anzelm był Mistrzem Ciętej Riposty, to by wrogowie padali jak muchy pod jego ostrzem. Niestety rzeczywistość bywa brutalna i okrutna a na przeciw Anzelma wyrósł potężny Norsmen. Ryj miał przeokrutnie brzydki, lecz to miała być walka na śmierć i życie, a nie konkurs na najpiękniejszą facjatę. Poza ryjem wojownik z północy wyróżniał się potężnie umięśnionymi ramionami, licznymi tatuażami i … trzecim okiem na czole. Widocznie chłopak stary robił się i powoli nie dowidział toteż Bogowie Chaosu zlitowali się nad nim. W dłoni dzierżył potężny topór dwuręczny, którym wywijał jakby to był jakiś patyk. Norsmen ryknął groźnie i przypuścił szarże na Wujcia:

- Łoo kurwaa - Wujaszek wyszeptał i zaczął zmawiać modlitwy do wszystkich Bogów gdyż właśnie w tej chwili, w tym ułamku sekundy Wujaszek stał się gorliwym wyznawcą Ranalda, Sigmara, Ulryka nie zapominając o Verenie i Myrmidii.

I tak biegnący Norsmen nie spodziewał, że stanie na przeciw Panteonu Bóstw Imperialnych skupionych w ciele … śmieciarza. Wujaszek też ryknął głośno, choć brzmiało to bardziej jak miauczenie kota niż ryk lwa, i zamarł w miejscu. Zamarł kurwa w miejscu!!!! Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, gacie zrobiły się prawie pełne a ręce ledwo co zdawały się utrzymywać miecz. Podły uśmiech pojawił się na mordzie barbarzyńcy, i ten pewien zwycięstwa machnął na odlew toporem. Potężne ostrze pomknęło tam gdzie szyja łączyła się z głową Wujaszka lecz..przecięła powietrze. Wujaszek sprytnie wyprowadził wroga w pole i uniknął jego niedbałego ciosu, przechodząc do boku a jego miecz ugodził wroga w szyję. Krew trysnęła na boki obryzgując Wujcia, lecz nie dane było mu nacieszyć się zwycięstwem bowiem kolejnych dwóch Norsmenów biegnących na naszego herosa. Ten nie zrażony podrzucił miecz do góry niczym piórko i stanął w szranki z najmężniejszymi synami Północy. Byli dobrzy ale nie dość dobrzy. Anzelm poruszał się lekko niczym wiatr, a miecz w jego dłoni zadawał liczne rany. Obaj wojownicy ociekali krwią ledwo trzymając się na nogach, nie mogąc nawet zranić dzielnego wojownika, który wyczekiwał na ich kolejny ruch. Jeden z nich przypuścił atak z wysoko podniesionym mieczem lecz skończyło się to tak że się zatrzymał nagle w miejscu, gdy ostrze Wujcia rozpłatało mu gardło. Drugi z Wojowników nie zdążył mrugnąć kiedy Wujaszek zza pazuchy wyciągnął sztylet, który wbił między oczy Norsmenowi. Wujaszek podszedł do trupa i wytarł o skórę jednego z nich, gdy nagle usłyszał wrzaski. Oto kolejna łódź a z niej kolejna Horda wyłoniła się, a wśród nich potężny Wojownik. Górował on nad wszystkim wzrostem a jego ciało osłaniał czerwona zbroja płytowa. Na głowie miał hełm z rogami a cały pancerz pokrywały bluźniercze znaki. Gdy schodził na ląd ziemia się trzęsła, a woda bulgotała gdy tylko jego stopy jej dotknęły. W dłoni dzierżył dwa topory, które zdawały się płonąć i wyć niczym wiatr w najmroźniejszych szczytach górskich.
I tak jak leci taka marynarska pieśń “Dwudziestu chłopa - to w sam raz” Wujaszek uśmiechnął się i gwizdnął. Z nieba poleciały błyskawice a z nieba wydobył się ryk. Potworny ryk, który zasiał ziarno grozy w sercach przeciwnika, a na ciemnym niebie przemknął jakiś wielgachny cień.

- I ujrzałem Bestię .. mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów a na jej głowach imiona bluźniercze… i pokłon oddali Smokowi... - mrukął uśmiechnięty do siebie Wujcio a potem dodał - Jeśli kto ma uszy, niechaj posłyszy! Jeśli kto do niewoli jest przeznaczony, idzie do niewoli , jeśli kto na zabicie mieczem - musi być mieczem zabity. A jeśli ten kto na potrawkę na potrawkę przerobion będzie

I smok spadł z nieba. I ogień spuścił na Wujaszka wrogów a ziemia zapłonęła niczym stosy czarownic. Norsmeni wrzeszczeli i krzyczeli z bólu a ich ciała ogarnia żar, który stapiał ich skórę. Ich włosy i ubrania płonęli a oni umierali w agonii.

Lecz jeden z Wojowników nie zatrzymał się. Szedł niczym huragan, niczym sztorm nie strudzony w stronę Wujaszka. A ten czekał i modlił się. Prosił bogów o łaskę i siłę. I starli się niczym mityczne olbrzymi. Wojownik choć przewyższał Wujcia siłą i potęgą ten nie ustępował mu bowiem wiara i serce Wujcia było przeogromne. Miecz zadudnił o topór lecz Czempion kopnął Wujcia, tak że ten upadł. Można było usłyszeć chrzęst łamanych żeber, a krew z ust Anzelma wypłynęła. Śmieciarz przystapił do ataku lecz Rycerz zdawał sobie nic nie robić, bowiem plugawa zbroja wydawała się być nie do przebicia. Nasz heros ponownie zaatakował lecz rycerz zblokował to uderzenie jednym ze swoich toporów a drugim uderzył swego oponenta w twarz. Krew buchnęła z ust Anzelma by ten po chwili stwierdził, że jego nos jest złamany. Wojownik teraz przypuścił atak a każde jego cięcie Anzelm ledwo parował lub unikał. Udawało mu się do czasu, gdy ostatkiem sił zablokował mordercze ostrze, mające wbić się w sam czubek jego głowy. Udawało mu się bowiem drugie ostrze odcięło mu dłoń. Wujaszek padł na kolana, pokonany a krew lała się z niego i na nim. Czekając na ostateczny cios, bez nadziei, bez szans zobaczył jak jego nemesis zostaje powstrzymane. Oto bowiem Bestia z nieba spadł i połknęła rycerza. Filipek uratował Wujcia tak jak niegdyś on uratował Filipka z pożaru. Wujaszek zdrową rękę wyciągnął ku pyszczkowi smoka w ostatnim geście podziękowania a potem poczuł...jak coś wali go mocno w policzek. Potrząsnał głową i zobaczył nad sobą grupę żołnierzy, którzy go cucili.

I tak się zakończył piękny sen Wujaszka, który dostał w głowę i stracił przytomność. Sen o tym jak pokonał Czempiona Chaosu. O tym jak Filipek stał się ratunkiem ludzkości. I jak ludzkość przetrwała. Lecz Wujaszek wiedział jedno przyjaciele są ważniejsi niż wór pełen złotych koron.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 30-11-2012, 14:45   #143
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Wieczór był pełen wrażeń, to przyznałby nawet najodporniejszy na rozrywkę i zabawowe potańcówki. Bankiet z trucizną zaserwowaną jako danie dnia, salkalteńska elita najeżona bełtami i teraz to, co przed felixowymi i anzelmowymi oczami miało miejsce. Norsmeńskie drakkary przybijające do brzegu, z żadną krwi załogą na pokładzie, w chwili obecnej przeprowadzającą desant na piaszczystej plaży. Ta, dzisiaj nikt na brak wrażeń narzekać nie mógł. Strażnicy i obrońcy miasta mieli nieźle przesrane. A dzwonnicy, którym pewnie przyjdzie naparzać w dzwony do białego rana - jeszcze bardziej.

Felixa wryło w ziemię; stał jedynie, podziwiając kunszt norsmeńskiego okrętownictwa z ustami uformowanymi w idealne "O". Nigdy w życiu nie pomyślałby, że przyjdzie mu zobaczyć drakkary i barbarzyńców z północy na własne oczy. Widać Fortuna miała inne plany wobec chłopaka i jego towarzysza, bowiem w ich stronę zmierzały już kolejne atrakcje wieczoru. Może byli awangardą, może zwyczajnie jakimiś maruderami, którzy odłączyli się od pobratymców w poszukiwaniu jakiejś baby do zgwałcenia i okazji do szabrownictwa. Gdyby tak było, Felix mógł pokierować ich we właściwym kierunku, gdzie dobra walały się po podłodze, a kobiety były niezbyt ruchliwe i nie miały prawa stawiać jakiegoś oporu. Ale zarośnięte gęby, skrwawione oczy i topory błyskające w ciemności dawały do zrozumienia, że zderzenie kultur nie nastąpi w sielankowej atmosferze.

Toteż i Pawie Piórko nie miał jakichś skrupułów, by nie przestrzegać etykiety spotkań dyplomatycznych. Wypalił z kuszy dwa razy i pac, pac, dwóch Norsmenów już gryzło piach, tak w przenośni jak dosłownie. To najwyraźniej podkurwiło jednego z ich towarzyszy, który gnał w chwili obecnej w stronę Felixa, zostawiając w tyle resztę swych północnych braci.

Pawie Piórko odrzucił kuszę na bok i dobył noża, obracając go powoli w dłoni. Ciemne oczy wbite były w nacierającą górę mięśni, a usta chłopaka, o dziwo, wyszczerzone w uśmiechu. Wyglądał, wbrew okolicznościom, na zadowolonego. I w sumie był; Norsmen szarżował na niego niczym w szale bojowym, a on nic sobie z tego nie robił. Tylko czekał cierpliwie.

A następnie, gdy przyszła na to pora, odchylił nogę do tyłu i kopniakiem posłał chmurę piachu w górę, w stronę przeciwnika. Drobinki poleciały ku zarośniętej gębie, wbijając się w oczy. Wybity z rytmu i częściowo oślepiony chłop był łatwiejszym celem, aniżeli norsmeńska wersja taranu. Felix zanurkował pod świszczącym w powietrzu toporem i pchnął nożem. Ostrze weszło głęboko, niemalże po samą rękojeść. Wykręcone felixową dłonią, wydobyło z barbarzyńskiego gardło zachrypnięty okrzyk bólu. Pawie Piórko nie czekał na ripostę; chwytając uchwyt noża oburącz, sprowadził je w dół całym ciężarem ciała, otwierając norsmeński żołądek. Jucha i flaki zabarwiły piach i przód felixowej tuniki na szkarłat.

Chłopak wyprostował się, z przekrzywioną głową i uśmiechem podziwiając tańcującego w przedśmiertnych podrygach Norsmena. Kiedy już ostatni spazm wstrząsnął ciałem wybebeszonego mężczyzny, Felix odwrócił się w stronę Wujaszka.

Nawet nie zauważył, kiedy wokół nich zaroiło się od żołnierzy. Kilkoro z nich kotłowało się wokół Anzelma, który najwyraźniej uciął sobie drzemkę w środku potyczki. Większość jednak ruszyła na spotkanie bandzie Norsmenów, wzbijając w powietrze tumany piachu i drąc się wniebogłosy, każdy ze swoim własnym okrzykiem bojowym. Felix natomiast, nieniepokojony przez nikogo, doczłapał się do swojego towarzysza i widząc żołnierskie braki w temacie pierwszej pomocy, odepchnął któregoś z nich na bok. Kucając obok Wujaszka, pokazał im jak należy cucić nieprzytomnych. Trzasnął Anzelma z liścia, że echo poszło i uśmiechnął się, kiedy jego powieki wyrwały ku górze.

Któryś drakkar płonął, z ogniem trzaskającym ku górze, gdzie łuna już rozświetlała piaszczysty skrawek lądu oraz spokojną morską taflę. Nikt z plażowych bojowników nie zwracał na to uwagi. Dopiero gdy rąbnęło jak z armaty, a okręt zaczął się fajczyć jak stos pod czarownicą, zapadła chwila ciszy. Zamarły bronie, zamarły okrzyki, zamarła i mieszana norsmeńsko-salkalteńska kotłowanina. Za chwilę jednak wszystko wróciło do normy. Latały kończyny, jucha sikała na wszystkie strony. Krzyczano o pomoc - do bogów, do medyków, czasami nawet do matek. Krzyczeli Norsmeni, krzyczeli Salkalteńczycy. Ale nikt nie słuchał krzyków. Rzeź rządziła się swoimi świętymi i nienaruszalnymi prawami.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 30-11-2012, 23:16   #144
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kargun podążał krwawym śladem Aliquama od czasu do czasu dokańczając robotę, którą zaczął jego ziomek. Mimo furii starego krasnoluda, było tylko kwestią czasu, kiedy padną pod naporem chaośnickich kuzynów. Krew tryskała wokół, a "Jemioła" powoli czuł że ramię mu słabnie. Koniec mógł być tylko jeden.

Tak się jednak nie stało, posiłki ludzi dotarły na czas wspomagając ich w walce, choć i tak był to cud, że nie pomylili ich z wrogami. Wspólnymi siłami odepchnęli krasnoludy chaosu od dział, jednak to nie załatwiło sprawy do końca. Ktoś krzyknął i wskazał palcem w kierunku plaży. Norsmeńscy wojownicy wylewali się ze swych statków niczym mrówki z rozgrzebanego mrowiska.

- Przestawić działo! - krzyknął Kargun, zawracając kilku ochotników rwących się do walki - Musimy wystrzelić do piratów! Szybko ludziska nie ma czasu!

Przestawienie działa nie było jednak takie proste. Podczas skrętu jedno z kół zapadło się w słabo ubitym szańcu i armata przechyliła się niebezpiecznie na jedną stronę. Niestety nie udało jej się wyprostować, gdyż ciężar był zbyt duży. "Jemioła" nie miał wyboru, musiał się zdać na łut szczęścia.

- Odsunąć się! - rozkazał pomocnikom, a potem ocenił odległość. Szczęściem działo było już naładowane i wystarczyło tylko przyłożyć ogień. Po chwili ogromny huk przetoczył się nad okolicą, a wzgórze pokryło się kłębem dymu. Pocisk poszybował prosto w szeregi norsmenów i eksplodował, znacznie je przerzedzając. Radość domorosłych puszkarzy była ogromna, jednak Kargun jej nie słyszał. Leżał przysypany ziemią i nieprzytomny na szańcu niczym worek starych kartofli. Stało się to wtedy gdy siła odrzutu wyrwała przechyloną już armatę z gruntu i wywróciła ją. Krasnolud nie zdążył odskoczyć i jedno z kół trafiło go w łepetynę.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 30-11-2012 o 23:19.
Komtur jest offline  
Stary 01-12-2012, 14:12   #145
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Walka o Salkalten trwała długo, wielu dzielnych wojowników w niej poległo. Krew, martwi, ranni byli wszędzie. Domostwa w trakcie ataków barbarzyńców z północy były plądrowane, kobiety gwałcone, bezbronni zabijani. Ruszyli przez miasto niczym śmiercionośna fala. Całe jednak szczęście nie zdążyli zalać je całe. W dodatku bez oczekiwanego wsparcia przez artylerię Krasnoludów Chaosu, nie mogli wyrządzić tylu szkód ile z pewnością chcieli. Ponadto, bez magicznego wsparcia, którego pozbawił ich Alex Ranelf, nie mieli tyle sił, a krew która za pomocy czarnoksięksiej magii miała splugawić tą ziemię, nie osiągnęła plugawych cech. W sukurs miastu przyszli i Synowie Mannana, którzy z pomocą armii obronili swój kasztel. Wcześniej już część armii oddzieliła się i ruszyła by bronić miasta przed barbarzyńską siłą.

Walki trwały całą noc i cały dzień, a wielu mężnych wojowników oddało swe życie w obronie swojego miasta. Ci, którzy przeżyli mogli świętować lub okazać swą wdzięczność bogom za ocalenie Salkaten. Choć wielu przeżyło, to miało świadomość, że czeka ich teraz ciężka praca. Odbudowanie miasta. Trzeba było postawić nowe domy, mury obronne odbudować, i pochować zmarłych. Prawie cała szlachta, ci najmożniejsi, najbardziej wpływowi ludzie Salkaten polegli, czy to w Kuflu czy na polu walki. Władzę objęło wojsko, dopiero gdy Elektor przybył, zaczął na powrót obstawiać swymi ludźmi stanowiska .Dzień jeden trwała żałoba a potem zaczęła się ciężka praca, w pocie czoła i w słońcu. Choć wielu było rannych to i Ci przyłączyli się do odbudowy

Nasi Bohaterowie nie zostali także zapomniani a ich chwalebne czyny również rozniosły się szerokim echem. W końcu przybysze, zupełnie obcy ludzie zamiast uciekać to stanęli w szranki z najeźdźcą. Nie ulękli się i stawili opór wrogowi. Wieczorami ludzie wznosili toasty za nich, kufle wypełnione piwskiem uderzały o siebie, a dziewczyny dotrzymywały towarzystwa.

Nie brakowało go z pewnością nawet, oszpeconemu bliznami Alexowi, wszak niejedna chciała poznać męża, który z garstkom ludzi utrudnił odwrót norsmenom. Nie jedna też słyszała o tym czego dokonał w jaskini. Niejedna brodata marzyła teraz o starym, poczciwym Aliquamie. Choć temu bardziej w myśl było picia, żarcie i zasłużona rekonwalescencja. Eryk natomiast czas ten spędził na modlitwie i przyjęciu święceń kapłańskich. Chwilę też trwało, nim pogodził się ze śmiercią swego długoletniego towarzysza – Kasimira. Wujaszek za to, gdy tylko nie pracował spędzał wieczory z daleka od ludzi. Chodził tam gdzie pochowano Markizę i wpatrywał się w jej mogiłę. Uśmiech tylko rankiem pojawiał się na jego twarzy, by przyjaciele lub postronni obserwatorzy nie zauważyli przypadkiem cierpienia kochanego Wujcia. Wózeczek i Filipek na szczęście przeżyły masakrę, lecz tylko czasem Anzelm znajdował czas by pogadać ze swoim smokiem. W końcu jednak pogodził się ze śmiercią niewiasty lecz wiedział, że zawsze będzie miał ją w swoim serduszku. Felix zwany piórkiem miał szansę teraz wybić się i zdobyć uznanie. Jemioła również, teraz wierzył że korony zaczną do jego sakwy spływać. Wierzył, że w końcu spłynie ich tam taka ilość, by móc znaleźć odpowiednią żonę, napłodzić dzieci, zapewnić przetrwanie jego rodowi. Matthias, weteran walk przy kasztelu, czas ten spędził na lizaniu swych ran. Działania, jakimi zasłynął, otoczyły go niemałą chwałą. Teraz jego finansowe wymagania, by przyjąć nowe zadanie z pewnością wzrosły.

Nadszedł dzień kiedy powrócił Elektor. Lud prosty witał go jak Króla i Zbawcę, choć tak naprawdę cieszyli się oni, że pojawił się człowiek, który będzie podejmował ważne decyzje. Miasto choć częściowo odbudowane potrzebowało władcy, który sprawi że ludziom będzie się żyło tak dobrze jak przed ową feralną nocą. Elektor nie zawiódł ich. Od samego początku zaczął prowadzać nowe rozporządzenia, a także zarządził by powrócić do negocjacji z elfami. Mało kto wiedział, że owe negocjacje powierzył Anzelmowi, który zręcznie i przy dużej ilości szczęścia i uroku osobistego, doprowadził do zawarcia umowy. Obie strony musiały pójść na pewne kompromisy, lecz koniec końców każda ze stron była zadowolona. W dowód wdzięczności Elektor obiecał spełnić jedno życzenie Wujaszka, który bez namysłu rzekł, iż prosi o nadanie mu tytuły szlacheckiego…

Pozostali jednak też zostali sowicie nagrodzeni. Za swe szczególnie bohaterskie czyny każdy z nich, z rąk urzędników, otrzymał list z podziękowaniami, podpisany przez samego Elektora. Większości nie ucieszył on ich, tak jak mieszek, ciężki mieszek pełen koron, stu złotych koron! Który miał wynagrodzić im poniesione straty, a także stanowić zaliczkę na kolejną, zleconą specjalnie dla nich misję…


-=== Koniec części 3 ===-
 
AJT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172