Lady Theodora fuknęła niemal, gdy usłyszała pytanie, dlaczego jest tu nudno. Zatoczyła dłonią krąg, niby to pokazując wszystko wokół. - Przecież tu nic nie ma! Brzydkie bagna, brzydka wieś, wieczna mgła. Nic! I od dawna jemy tylko rośliny i ośmiornice, co dawno wychodzi mi bokiem. A i co z tego, że jakaś wiedźma się pojawiła i dach jeden spaliła!
Uniosła się i również jej głos wchodził już na wysokie tony, gdy Eldred uniósł delikatnie swoją dłoń. - Matko! Prosiłem.
Spojrzała na syna, który właśnie karmił jednego z gołębi siedzącego mu na ramieniu. Pokręciła głową, ale zmieniła temat, zainteresowana dalszymi słowami Wiliarda. Nawet ślepy zauważyłby, że współczucie było udawane, ale nie ciekawość. - Przykro mi. Z daleka przybywasz, młodzieńcze. Też słyszałam, że wojna zrujnowała tamte tereny. Jak się zwie twój ród i jakie ziemie posiadacie? W końcu przecież można przyjaciół szlachciców do pomocy zawezwać, bestie wypędzić... a duży to zamek?
Widać było, o czym rozmawiać miałaby ochotę, reszta najwyraźniej jej nie obchodziła, z wiedźmiarzem na czele. Żona Eldreda za to siedziała cicho, skubiąc swoją porcję i nie zważając na gości. Gustav wtrącił tylko kilka słów, kierując je bezpośrednio do wynajętych w końcu przez niego ludzi. - Większość czasu będę spędzał w gościnie barona, tutaj mi nic nie grozi, a nie ma potrzeby, byście bezsensownie stali pod drzwiami. Na wieczór i noc wracał będę do karczmy. Proszę tylko, abyście wyjście poza Fauligmere zgłaszali, cobym się nie zastanawiał, gdzie się podziewacie. Z tego co widziałem po księgach, możemy tu spędzić tydzień albo i dłużej.
Przyciągnął tym spojrzenie von Stauffera, ale zignorował je. Baron zresztą nie wydawał się przejęty jego obecnością i tym, co miał zrobić. |