Eric wyszedł z auta i zaczął kierować się w stronę miasta. Nie było wiele czasu. Pollyanna szybko podbiegła do bagażnika. Były tam resztki jej własności. Z prędkością błyskawicy naciągnęła na siebie płaszcz a zaraz potem kaptur, do kieszeni schowała najpotrzebniejsze elementy apteczki, trochę lekarstw. Wybrała dwa skalpele, owinęła je w bandaż i upchnęła do drugiej kieszeni. Do kieszeni wewnętrznej szybko wsadziła mapę samochodową, zapalniczkę i kilka papierosów, które oszczędzała na czarną godzinę. Klęła w duchu na wybór walizki ponad plecakiem. Eric oddalał się wolnym lecz pewnym krokiem, nie miała zamiaru zostać w tyle. Trzymając się swojego pręta niczym ostatniej deski nadziei pobiegła w stronę nowego towarzysza.
Droga do miasta była męcząca. Brak wody i jedzenie nie pomagały w podróży, pozwalały jednak na chwilowe zignorowanie podejrzeń wobec Erica i skupienie się na celu. Pollyanna wolała nie myśleć zbyt przyszłościowo.
W końcu dotarli na opustoszałą stację benzynową. Pragnienie powoli stawało się nieznośne. Zaczynało przeszkadzać w myśleniu, a na to doktor Romero pozwolić sobie nie mogła. W końcu Eric kazał jej poszukać kanistrów. Irytował ją swoją okazjonalną pogodnością, nie umiała zrozumieć dlaczego wciąż się szczerzy skoro świat - cytując jego samego - topi się we własnych szczynach. Mimo wszystko, potrzebowała go. Bez słowa zaczęła więc rozglądać się za kanistrami i innymi naczyniami, które mogłyby pełnić podobną funkcję. |