Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-11-2012, 19:34   #21
 
flunkie's Avatar
 
Reputacja: 1 flunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znany
Eric wyszedł z auta i zaczął kierować się w stronę miasta. Nie było wiele czasu. Pollyanna szybko podbiegła do bagażnika. Były tam resztki jej własności. Z prędkością błyskawicy naciągnęła na siebie płaszcz a zaraz potem kaptur, do kieszeni schowała najpotrzebniejsze elementy apteczki, trochę lekarstw. Wybrała dwa skalpele, owinęła je w bandaż i upchnęła do drugiej kieszeni. Do kieszeni wewnętrznej szybko wsadziła mapę samochodową, zapalniczkę i kilka papierosów, które oszczędzała na czarną godzinę. Klęła w duchu na wybór walizki ponad plecakiem. Eric oddalał się wolnym lecz pewnym krokiem, nie miała zamiaru zostać w tyle. Trzymając się swojego pręta niczym ostatniej deski nadziei pobiegła w stronę nowego towarzysza.

Droga do miasta była męcząca. Brak wody i jedzenie nie pomagały w podróży, pozwalały jednak na chwilowe zignorowanie podejrzeń wobec Erica i skupienie się na celu. Pollyanna wolała nie myśleć zbyt przyszłościowo.

W końcu dotarli na opustoszałą stację benzynową. Pragnienie powoli stawało się nieznośne. Zaczynało przeszkadzać w myśleniu, a na to doktor Romero pozwolić sobie nie mogła. W końcu Eric kazał jej poszukać kanistrów. Irytował ją swoją okazjonalną pogodnością, nie umiała zrozumieć dlaczego wciąż się szczerzy skoro świat - cytując jego samego - topi się we własnych szczynach. Mimo wszystko, potrzebowała go. Bez słowa zaczęła więc rozglądać się za kanistrami i innymi naczyniami, które mogłyby pełnić podobną funkcję.
 
flunkie jest offline  
Stary 30-11-2012, 21:26   #22
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Nieznajomy zamachał nieśmiertelnikami wyciągniętymi spod przybrudzonej koszuli. Wcześniej opuścił broń. po chwili to samo zrobił Stonebridge, ale na wszelki wypadek nie zapinał kabury od pistoletu.

- Jednostka i stopień? A przede wszystkim imię i nazwisko? Byłeś tutaj zanim to się stało? Co się stało z twoim oddziałem?

Nie podobał mu się cyniczny wyraz twarzy i słowa wypowiadane jakby z drwiną, ale póki co nieznajomy nie wykazywał wrogości. Miał nadzieję, że nic głupiego nie strzeli mu do głowy. I tak mieli dość roboty z zabijaniem martwiaków, nie potrzeba mu było jeszcze brać się za żywych. Choć sam doskonale wiedział, że jeśli zagrozi jemu, albo ludziom po jego opieką, to zastrzelenie go, przyjdzie mu równie łatwo jak zabicie zombie. Taki już był, odkąd pamięta. Zimnokrwisty - w Delcie mówiono, że to najważniejsza cecha operatora. Z każdą kolejną selekcją i nowymi rekrutami Damien co raz bardziej przekonywał się do tego stwierdzenia.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 01-12-2012 o 13:49.
merill jest offline  
Stary 01-12-2012, 09:21   #23
 
JPCannon's Avatar
 
Reputacja: 1 JPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputację
-Drugi batalion 75 Pułku Rangersów, podporucznik. Sean Grinwood. Chwilowo w zawieszeniu, na urlopie – odpowiedział lakonicznym głosem jakby każdy go o to ciągle pytał -Mam Ci jeszcze podać swój numer telefonu żebyś mógł mnie zabrać na randkę? Może zamiast stać na środku ulicy i krzyczeć do siebie jak banda jełopów lepiej zejdźmy gdzieś na bok i postarajmy się zadbać o swoje tyłki co?

Sean odchylił się trochę na bok chcąc zobaczyć naszywkę na ramieniu żołnierza. Chwilę potem dodał

-Sądziłem, że wy z Gwardii Narodowej lepiej planujecie taktyczne posunięcia. Mógłbym Cię teraz przepytać co do Twojego doświadczenia wojskowego ale wole znaleźć jakieś żarcie i zapasy, żeby wynieść się z tego gównianego miasta w cholerę.

Znów na chwilę przerwał podchodząc coraz bliżej. Tym razem spojrzał na budynek po czym wskazał na niego gestem głowy.

-Sprawdziliście już ten budynek? Jest tam coś wartego zdobycia? Macie jakiś plan gdzie chcecie iść? – Zadawał kolejne pytania podchodząc tak blisko, że prawie mógł chwycić wojskowego za rękę i nie zatrzymywał się nadal – Będziesz się tak na mnie gapił, czy może łaskawie powiesz czy masz jakiś pomysł co robić dalej z tym całym bajzlem? – dodał patrząc nowo poznanemu prosto w oczy i zatrzymując się o krok przed nim jak w wojsku kiedy gadał do swoich podwładnych.
 
__________________
"Miłość której najbardziej potrzebujesz to Twoja własna do siebie samego"

Ostatnio edytowane przez JPCannon : 01-12-2012 o 16:50. Powód: naszywka
JPCannon jest offline  
Stary 01-12-2012, 17:20   #24
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
"Kierunek: Stadion" - pomyślał Howard, nie przestając biegnąć. Gdyby nie Jim, gdzieś za jego plecami, historyk czułby się świetnie. Zawsze uwielbiał biegać, co jeszcze przed dwoma tygodniami uprawiał regularnie. Pewnie dobra kondycja jeszcze nie raz mu się przyda w podobnych wypadkach.

Z zapasów, które powinny się znajdować na stadionie, potrzebował jedynie porządnej apteczki i ewentualnie jakiejś lepszej spluwy, najlepiej z tłumikiem. Nie chciał jednak zabawiać tam długo. Jak nic nie znajdzie to trudno. Już wystarczająco czasu zmarnował na siedzenie na dupie. Teraz czas działać.

Howard przypomniał sobie o drzwiach po drodze, które mogą być zamknięte. Nie zmartwiło go to, ponieważ trzymał rozwiązanie w swojej prawej ręce. Broń palna. Jeśli napotka jakieś zakluczone drzwi, na początku spróbuje wypróbować technikę widzianą na filmach, a mianowicie zasadzenie silnego kopa. Jeśli to zawiedzie, użyje pistoletu, aby przestrzelić zamek.
 
Boreiro jest offline  
Stary 01-12-2012, 22:21   #25
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
- Wchodzimy, szybko. Jebnij to kijem, bylebyś trafił, zamroczysz to, a ja dobije nożem w ryj. - Szepnął Right do Owla, gdy byli już absolutnie pewni, że coś tam jest. Dobrze, że już teraz się trochę bali, przynajmniej nie będzie takiego szoku jak odkryją jakąś makabryczną scenę. Bo tego można było się spodziewać. Grał w gry w zombie, więc był przygotowany. Ciekawe jak mocna jest jeszcze jego odporność na zwłoki? Parę widział, jak pomagał Alienowi w pracy na cmentarzu...

Ciekawe jak tam ma się sytuacja?

Owl spojrzał na Reapera zdziwiony chyba tym, że Logan zwrócił się do tego kto jest w środku per "to". W sumie... co oni mogli wiedzieć czym lub kim są te rzeczy czy też osoby. Kiwnął jeszcze raz i przygotował się do szybkiego i sprawnego wykonania prostego planu. W końcu to te plany są najtrudniejsze. No bo skoro nie można wymyślić czegoś więcej niż "ty go jebnij, ja dobije", to sytuacja jest raczej ciężka.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 02-12-2012, 11:01   #26
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Budynku jeszcze nie sprawdzaliśmy, pomysł jest dobry, ale myślę, że najlepiej byłoby znaleźć jakieś auto i wynieść się z miasta. Za miastem były dwa campy Gwardii Narodowej, wspierane przez regularną Armię i Federalną Agencję Zarządzania Kryzysowego. Jeśli tam nie znajdziemy nikogo żywego, to na pewno znajdziemy zapasy, broń albo lekarstwa. Mam mapę z pozycjami tych obozów, potrzebujemy tylko auta. - głos Damiena był nadal spokojny, choć musiał przyznać, że Grinwood działał mu na nerwy.

- Starszy sierżant Damien Stonbridg
e. - przedstawił się. - Mój kumpel był w Rangersach, świetny gość - wyciągnął rękę do Grinwooda - Często cytował mi Credo Rangersów, przypomnisz mi jak brzmiał 7 punkt? Bo zapomniałem - to był ostatni test, chciał sprawdzić, że nowy towarzysz jest tym za kogo się podaje. Rangersi znali swoje Credo na pamięć, byli dumni z każdego słowa w nim zawartego. Jeśli ten facet chce z nimi iść, to musi okazać się godny zaufania. Nie chodziło tu nawet o osobę Stonebridga, teraz miał jeszcze o kogo się martwić.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 02-12-2012, 23:13   #27
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Howard Chandler

Biegłeś, i biegłeś po korytarzu. Rzecz nie do pomyślenia sprzed ataku żywych trupów, aby wykładowca biegał po głównym budynku Uniwersytetu i to z bronią w ręku. Nie jeden student pewnie złapał by się za głowę, jakby żył. Dobrze że to wszystko wydarzyło się w dni wolne od wykładów i zostało na kampusie bardzo mało studentów. A przynajmniej taką miałeś nadzieję.
Drzwi na końcu korytarza potrzebowały dwóch kul. Jedną na łańcuch którymi były opętane klamki obu skrzydeł i zamknięte na solidną kłódkę, drugie na sam zamek do którego klucza nie było w okolicy.
Biegłeś dalej, niczym sprinter. I co się stało? Drogę zaszedł Ci jakiś facet, w ręku trzymając M4 Colta. Wymierzył w Ciebie. Nie był z policji, nie był też wojskowym. Nie był nawet ze straży kampusu. Kraciasta koszula, górskie buty, jeansy i letnia, ortalionowa kurtka i plecak wypchany nie wiadomo czyn. To jedyne rzeczy, poza bronią jakie rzuciły Ci się w oczy. No i ten jego szalony wzrok, który wbił w Ciebie, a potem w twój skromny dobytek.
- Oddawaj to koleś… – powiedział powoli, kiwając głową w kierunku broni i zapasów – Albo Cię rozwalę! – powiedział, kładąc palec na spuście i mierząc w Ciebie.
Czyżby świat tak szybko zeszedł na psy?

Pozostali

Sean był żołnierzem, a nawet był bardzo dobrym żołnierzem. Credo rengersów znał. Nie dał się złapać w tak banalny sposób.
Dziewczyn i chłopiec, David byli tu chyba jak na razie najmniej znaczącymi postaciami. Tacy statyści, nie wyróżniający się z tłumu i chyba nawet nie wiedzący co się tu do końca dzieje. Trupy ożyły, czy coś… Licho jedno wie, pewnie niebawem będzie po wszystkim.
Lecz na razie nie było i nic nie wskazywało na to że będzie.
- Potem wpadniecie sobie w ramiona i się wycałujecie – rzucił Roland, postukując lufą obrzyna o kij bejsbolowy – Idźcie przeszukać ten budynek, a ja wam załatwię cztery kółka i pojedziemy tam gdzie Pan Delta chce, może znajdziemy zapasy. Przydadzą się w obozie.
Plan był dobry, więc chyba nikt nie miał po co się sprzeciwiać. Roland się obrócił i pobiegł truchtem w kierunku osiedlowego parkingu. Reszta weszła do budynku, na którego parterze jak się okazało znajdowała się mała piekarnia. Pieczywo na półkach było twarde niczym cegły, ale na zapleczu wpadło trochę mąki, cukru… Dokładnie to po 4 kilogramy każdego. Trochę wody, mąki i da się zrobić dość pożywne placki nad ogniskiem. Znalazło się nawet pudełko herbaty i opakowanie kawy. Była to piekarnia z tego typu, gdzie piekarz mieszka nad nią i kiedy on piecze sobie chlebki, rogaliki i inne cuda, wtedy za ladą stoi żona, córka lub syn. Rodzinny biznes. Drzwi na górę, były zabarykadowane jakimiś meblami, nie dało się ich otworzyć. Po chwili, pod drzwi frontowe podjechał Roland starym już i wysłużonym Buick’iem Century.


- Nie goście go, chyba że umiecie odpalać bez kluczyków. Nie ma dużo wachy, ale rezerwa jeszcze nie świeci. Idę po motocykl, jedźcie za mną… I nie wpakujcie się w kłopoty. Jedna osoba może się zabrać ze mną… Chętni? – poinstruował, a kiedy znalazł się chętny bądź chętna poszedł wraz z nią po motocykl i pojechali przodem.
Droga na Uniwersytet, na stadion uniwersytecki nie była długa. Osiem kilometrów bez korków i byli na miejscu dosłownie w lot. Na miejscu, cóż. Było to czego się spodziewali. Powiewające bez władnie płachty namiotów, szwędające się między nimi żywe trupy w mundurach i w białych kitlach, kilka nago, i jeszcze kilku po cywilnemu.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 03-12-2012, 20:36   #28
 
Sznycelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Sznycelek nie jest za bardzo znanySznycelek nie jest za bardzo znanySznycelek nie jest za bardzo znanySznycelek nie jest za bardzo znanySznycelek nie jest za bardzo znanySznycelek nie jest za bardzo znany
- Zdaje się, że ktoś ci rąbnął służbowe... - rzekła do chłopaka rozglądając się nerwowo po opustoszałej ulicy. To aż dziwne, jeszcze kilka dni temu roiło się tu od charczących trupów, a teraz nie widać ani żywej duszy, ani martwego ciała. Z jednej strony to dobrze, Tamara jeszcze nie miała przyjemności spotkać się twarzą twarz z jednym z tych stworzeń. Za każdym razem, kiedy Evan opuszczał pub w poszukiwaniu zapasów, martwiła się, że nie wróci. Początkowo fakt ten nasilały pojedyncze, gardłowe odgłosy trupów, które w ostatnich sekundach swojej egzystencji padały na kolana przez dźwięk przebijającego czaszkę noża. Później mogła trochę odetchnąć, bo w okolicy nie było nikogo, ani niczego, co mogło ją w jakiś sposób przerażać. Oczywiście pozostawał jeszcze fakt ukochanego, ale znała jego możliwości, była pewna, że zawsze do niej wróci.
- No co ty nie powiesz? Jakby to teraz miało jakieś znaczenie. Służbowe, nie służbowe, mniejsza o to. - odpowiedział jej mężczyzna. Był ubrany w służbowy strój policji, aktualnie brudny, poplamiony zgniłą krwią, która przesiąknęła część jego koszulki. Czuć od niego było walką o przetrwanie, głównie zapachem smrodu rozkładających się ciał. Pomimo to, że może nie pachniał za dobrze, ani nie był tak schludny jak kiedyś, imponował jej swoją osobą. Co by zrobiła, gdyby go przy sobie w tym momencie nie miała. Zapewne chodziła by gdzieś teraz, potykając się o własne nogi, szukając jakiegoś żywego mięsa do zjedzenia.
- Będziemy musieli iść na piechotę. Jeżeli będziemy mieli szczęście, to reszta dróg będzie tak samo pusta jak ta. Jakby co zawsze możemy się gdzieś zabarykadować. Jak za dawnych czasów co? - uśmiechnęła się do niego słodko.
- Nie tak dawnych znowu. Ruszajmy. I pamiętaj, nie używaj pistoletu, kiedy nie musisz. One reagują na dźwięk. Musiałem jednego zastrzelić kilka dni temu, potem przyszła reszta. Na szczęście uciekłem...
- ...i jesteś cały i zdrowy. Niech tak pozostanie. Chodź, nie gadaj tyle. - odpowiedziała mu i razem ruszyli wzdłuż ulicy w kierunku, z którego parę tygodni temu przybili. Każdy z nich trzymał w ręku nóż wzięty z pubu, w którym długi czas przebywali. Nadawał się on bardziej niż ten marny scyzoryk, który przy sobie miała. W porównaniu do Evana była czystsza, jej ubrania nie miały bliskiego kontaktu z krwią tych stworzeń. Miała na sobie ciemną koszulę, a także jeansowe spodnie i sportowe buty. Była przygotowana na kolejną robotę w terenie, jednak ta okazała się niewypałem. Zrobiłaby by wszystko za choć minutkę pod prysznicem. Albo chociaż z wiaderkiem wody. Wraz mężczyzną zbliżali się do zakrętu, stojąc od niego w pewnej odległości tak, aby mieć możliwość ucieczki w wypadku ataku z którejkolwiek strony. On szedł z przodu, ona tuż za nim, uważnie rozglądając się dookoła.
 
Sznycelek jest offline  
Stary 04-12-2012, 18:29   #29
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ciężko jest tą sytuację zrozumieć. Jak zebrać myśli? Ile to już dni minęło. Co z ojcem? No i co z braćmi. Dla czego ci chorzy ludzie nie zostali odizolowani lub powstrzymani.
- Takie myśli męczyły Katrin.

By nie zwariować przez ten czas, kiedy została sama zaczęła kombinować przy aucie, które stało w pomieszczeniu warsztatowym ojca. To jedyna rzecz, która ją uspokajała. Podczas pilnowania domu jak pies, który został sam bez pana. Nie jeden raz musiała zabić wściekłego. Robiła to za dnia gdyż wyczaiła, że są mniej aktywni i ruchliwi jak i reagują na hałas.

W nocy barykadowała się w domu. Wchodziła na strych i przez okna obserwowała. Jak na ambonie strzelniczej podczas polowania patrzyła na otoczenie. Spoglądała przez lunetę swojego sztucera. Starała się maskować by nikt nie widział jej w oknie. I wcale się nie bała, że wściekli ją zobaczą tylko szabrownicy czy grupy zorganizowane jak gangi. Co lub kto ich powstrzyma? Domyślała się, że skala epidemii przerosła siły porządkowe a nawet siły zbrojne.

Wtedy właśnie myślami wracała do brata, który gdzieś służy w armii. Tak jak chciała żeby nie wyjeżdżał tak teraz modliła się by był jak najdalej stąd.

Ojciec miał wrócić po tym jak wyruszył w centrum miasta. Gdzie on był, co robił? Cały ten mętlik w głowie mijał w warsztacie. --”Naprawię tego grata i sama pojadę sprawdzić, co się dzieje”. --Naprawiając auto, VANa GMC myślała o tym jak zabezpieczyć auto przed napadem, kradzieżą. Każdy pewnie chce wydostać się z tego syfu. Pakowała go jak na wyjazd z ojcem na polowanie. --Hmm patelnia tak tego zawsze zapominaliśmy i nóż kuchenny ten do oprawiania zwierzyny.--

Nagle usłyszała odgłos puszki. Tak puszki! Rozwiesiła je by słyszeć przeciwnika przekraczającego płot. Szybkim krokiem, ale z spokojem wewnętrznym weszła na strych. --Eh to tylko deszcz.-- Nareszcie już myślała, że po zakręceniu wody nigdy się nie umyje. Najpierw jednak ważniejsza rzecz niż umycie twarzy i ciała. Porozstawiała pod otwartymi oknami strychu miski i naczynia. Woda się najbardziej przyda do picia. W ten sposób uzbierała wodę.

Człowiek będący sam w domu ciągle bił się z myślami, co dalej. Ona wiedziała, co dalej. Spakować się w Vana. I ruszyć w centrum. Każdy pewnie chciał uciec z centrum a ona właśnie tam chce pojechać.

Mijał kolejny dzień i nastała noc. Katrin siedziała na swoim miejscu kurczowo trzymając broń. Miała się zdrzemnąć, lecz nie było jej to dane. Usłyszała samochód. Raczej wściekli nie jeżdżą autami. Więc to musiał być żyw. Tak to byli żywi. Głośno się zachowywali. Zbyt głośno i nie roztropnie. Trzymała ich na celowniku patrząc przez lunetę wyliczyła trzech mężczyzn młodej postury. Nie widziała twarzy gdyż zniknęli w domku sąsiadów. Chyba znajomi Veysmanów. Bo nie rozglądali się tylko weszli tak jak do siebie. Zachowywali się tak jak jej młodszy brat Dylan. Tak samo miał pstro w głowie. Do tego problemy z narkotykami. Przyjeżdżał tylko jak kasy na żarcie mu brakowało. --Ale zawsze brat.-- Co robić, co robić? --Te gnojki sprowadzą tu wściekłych. I to nie kilku. --Ale jeżeli żyją to znaczy, że może nie jest tak źle.-- Albo ćpali gdzieś po za miastem. Teraz wrócili i gówno wiedzą o wściekłych. Tak czy siak albo kropnąć ich po cichu albo dać odjechać.

Strach powodował u niej jeszcze większą odwagę złych uczynków. Ale co innego strzelić do zwierzyny czy wściekłego niż do żywego. --Dam im szansę odjechać - pomyślała.-- Ale niech zabiorą ze sobą wściekłych którzy mogli za nimi podążyć.

Tak miała już plan teraz go wcielić w życie. Nawiercić tłumik w ich aucie i zakleić lepikiem. Lepik rozszczelni się jak tłumik się rozgrzeje. Zero sentymentu. Próbowała dowiedzieć się, co robią w domu przez lunetę i wybrać właściwy moment. W pobliżu nie było widać wściekłych jak by nie istnieli. --Ogłuchli czy co?-- Tak czy siak dziura w tłumiku spowoduje hałas jak przejadą krótki odcinek lepik puści.
 

Ostatnio edytowane przez Nasty : 04-12-2012 o 22:55.
Nasty jest offline  
Stary 06-12-2012, 11:41   #30
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Grinwood rzeczywiscie służył w Rangersach. Punkt siódmy Credo, najzwyczajniej w świecie nie istniał. Wyszkolony i zdrowy facet zawsze się przyda w ekipie. Jeszcze kilkanaście dób wcześniej Damien opuszczał się po linie na dach centrum medycznego w Glenn City ze swoją drużyną Delty, a teraz miał zupełnie nową drużynę. Po kolei tracił kolejnych ludzi, przebijając się do laboratorium w szpitalu. Naukowiec, którego mieli ewakuować, był najlepszym wojskowym epidemiologiem w Stanach. Teraz miał tylko wyniki jego badań na pendrivie, ale były dla niego obecnie bezużyteczne.

„Świat się skończył” – tak w pierwszej chwili pomyślał, kiedy kontakt z dowództwem się urwał, komunikaty radiowe ustały, a z tego, co mówiła reszta epidemia opanowała większą część kraju. Pewnie gdzieś ocalały jakieś garstki, podobne do tej jego… , ale były to małe krople na oceanie szaleństwa jaki zapanował. Miał nadzieję, że gdzieś jest jakaś bezpieczna przystań, miejsce wolne od zarażonych zombie.

Od czasu do czasu zerkał przez lusterko wsteczne, na siedzącego na kanapie Davida. Chłopiec powoli nabierał zaufania do Niego i nowo poznanych osób. W jego oczach nie widział już, tej przerażającej pustki, jaka wypełniała chłopca po tym jak go znalazł. Choć wiedział, że z taktycznego punktu widzenia, dziecko jest dla niego obciążeniem, to jednak potrzeba opieki nad tą bezbronną istotą, zagłuszała ból po stracie najlepszych kumpli. Prócz ich nie miał żadnej rodziny…





Teren kampusu wydawał się ogromny, kilkanaście hektarów terenu, wiele budynków dydaktycznych i naukowych, nowoczesna zabudowa mieszała się ze starymi, ceglanymi kolosami tworzącymi najstarszą część miasteczka uniwersyteckiego. Buick sunął powoli szeroką ulicą, biegnącą przez środek campusu, pojedyncze zombie albo małe ich grupki snuły się tu i ówdzie. Barykady z worków z piaskiem, przewrócone zasieki czy budki posterunków wojskowych, połamane szlabany, to wszystko krzyczało, że w tej prowizorycznej bazie Gwardii Narodowej, coś poszło nie tak jak powinno.

Doświadczonemu żołnierzowi, jakim bez wątpienia był Damien wystarczyło tylko rzucić okiem, by zaobserwować wiele oznak zażartej walki, jaka musiała mieć miejsce na Terenia kampusu. Widocznie zombie przedarli się przez kordon sanitarny wokół tymczasowego szpitala polowego. Liczne odpryski na ścianach po seriach z karabinów maszynowych, dźwięczące pod kołami starego sedana łuski, wiele ciał leżących na trawnikach. Walka musiała być szybka i zacięta, jednak nigdzie nie zauważył choćby śladu jakichkolwiek pojazdów wojskowych, widocznie część sił ewakuowała się w pośpiechu.

Skierował samochód ku centrum kampusu, w miejsce skąd z daleka widać było stadion, to tam na pewno ulokowano centrum medyczne i kwarantannę dla chorych. Pewnie tam była najsilniejsza osłona wojskowa, nie mówiąc o zapleczu medycznym. Jeśli mieli zdobyć jakąś broń, czy zapasy, to było to odpowiednie miejsce.

Zbliżyli się powoli do budynku w którym chyba znajdowały się szatnie, służące korzystającym z obiektu sportowcom. Budynek wydawał się opuszczony, na jego narożniku stały opuszczone stanowiska obrony, kiedyś schludnie ułożone worki z piaskiem, teraz leżały w nieładzie, wraz z wywróconymi zasiekami z drutu. Podprowadzili samochód powoli ostrożnie za ścianę budynku, żeby osłonić się od strony stadionu. Troszkę dalej zaparkował Corley swój motocykl, na ostatnich metrach go zgasił i dopchał – hałas mógł zwabić stado zombie wprost na nich.

Ocena zagrożenia, liczebności zombie rozmieszczenia namiotów na trawniku przed stadionem i na płycie boiska zajęła Damienowi i Grinwoodowi kilka minut. Stonebridge naliczył około dwudziestu zombie szwendających się miedzy opuszczonymi namiotami, niektóre ubrane były w mundury wojskowe, a na szelkach taktycznych, jeszcze zwisały im karabiny M4 czy M16A4, niektóre z trupów snuły się nago a niektóre w kitlach lekarskich. Pośród namiotów walały się jakieś skrzynki, paczki kartony, wszystko chyba zostało opuszczone w wielkim nieładzie. Nieco dalej w głębi, tuż przy płycie boiska stały dwa kontenery – zapewne przenośnie moduły medyczne, służące, jako polowe laboratoria albo sale operacyjne czy zabiegowe. Niewątpliwie warto było je przeszukać, to samo namioty.

Narada była burzliwa, ale niedługa. W końcu ostatecznie ustalili, że idą wszyscy, choć początkowo Damien proponował tylko dwójkę żołnierzy, a Colrey miał zostać i popilnować Davida i dziewczyny. Stonebridge wpadł na pomysł, żeby Roland odciągnął zombie swoim motocyklem od stadionu. Motocyklista mierzył przez chwilę komandosa wzrokiem, by w końcu powiedzieć: - Zgadzam się, ale pamiętaj, jeśli tylko przejdzie Wam przez myśl mnie wydymać… Stonebridge mu przerwał: - Nie przyjdzie, uratowałeś mi życie i Davidowi również, mam u Ciebie dług… a ja zawsze spłacam swoje długi.

Grinwood i Damien przez chwilę przygotowali się do wkroczenia na teren obozu Gwardii Narodowej. Damien sprawdził magazynek w Colcie i mocowanie tłumika, pistolet chciał oszczędzać na trudniejsze sytuacje, ale wolał go mieć w pogotowiu w razie jakby walka wręcz nie wystarczyła. Bo o miał być ich priorytet, nie robić hałasu, karabinów mieli użyć tylko w ostateczności, kiedy nie mieliby już wyjścia. Każdy z nich przygotował sobie jakąś torbę, w którą pakowałby znalezione, przydatne rzeczy. Im której będą przebywać wśród tych namiotów, tym większe szanse powodzenia, będzie miał ich plan.

Damien na chylił się do Davida i powiedział: - Będziesz szedł tuż za mną ok.? Trzymaj się mnie i uważaj na Charllotę , nigdzie nie odchodź i będzie dobrze. Obiecuję Ci to. – uścisnął chłopca i odbezpieczył karabin. Miał iśc pierwszy, Rangers miał zabezpieczać tyły pochodu. – Gotowi? – zapytał się. Kiedy wszyscy skinęli głowami dał znać Corleyowi żeby ruszał.
Hałas z rury wydechowej motocykla Kawasaki był straszny, zwłaszcza, kiedy Roland podkręcił obroty. Ruszył motocyklem początkowo wprost między namioty, żeby jak najwięcej zombiaków zwróciło na nich uwagę, potem kiedy ruszył za nim zaczął się powoli oddalać, tak żeby nie dać się złapać, ale też nie zniechęcić truposzy do pościgu.

Teraz ruszyli oni. Mieli ustalone priorytety, co biorą, czego szukają. Lekarstwa, opatrunki, amunicja, żarcie i cokolwiek, co mogło im się przydać. Ryzykowali wiele, ale w tym świecie tylko tam można było przeżyć.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172