Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2012, 23:25   #44
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Wszystko zadziało się szybko. Za szybko. I wyjątkowo niefortunnie.

Gustaw mylił się – Bućko oddał życie nie po to, żeby ocalić ją, ale dla swojego syna. Kesa nie czuła się winna śmierci chłopa, żywiła jednak głębokie przekonanie, że jego poświęcenie nie powinno iść na marne.

Wilk wdarł się do osady, Kesa przyciśnięta do palisady obserwowała jak rzuca się na jedną z osób przy bramie. Maga. Magia była w nim silna, dużo silniejsza niż dziewczyna oszacowała na pierwszy rzut oka – spektakularnie rozprawił się z wilkiem. Rana zadana kłami była bardzo poważna, naruszona była tętnica, słyszała trzask kości, zakażenie.. ale to nie była jej sprawa. Nie w tym momencie. Była coś winna ojcu Bogdana. Była mu winna życie małego.

Odkleiła się od palisady.
- Zatamujcie krwawienie – powiedziała do elfa, który podnosił rannego – Ściągnijcie Mateusza, pomoże. Powiedzcie mu, ze będę u dzieciaka, jeśli będzie mnie potrzebował. Jestem Kesa, medyczka.

Nie czekając na odpowiedź oddaliła się szybkim krokiem. Zbyt dużo czasu już straciła.

Bodgek leżał, tam gdzie go zostawili, pojękując cicho. Matka pochylała się nad nim, a wokół widziała rząd umorusanych, zaciekawionych twarzyczek, prawdopodobnie rodzeństwa chłopca.

Podeszła do kobiety.
- Odeślij dzieci - powiedziała. Kiedy ta posłuchała, nachyliła się w jej stronę.
- Uratujemy Bogdanka - powiedziała miękko - Ale coś bardzo niedobrego się wydarzyło. Bardzo niedobrego. Musisz być silna. Dla dzieci.
- Olaboga... Bućko! Gdzie on? Gadajcie! Co z nim?
- Wilki go dopadły
- powiedziała po prostu.

Kobieta ukryła twarz w dłoniach a jej ciałem wstrząsnęły spazmy płaczu.
- Dziatki moje biedne. Moje dziateczki. Co ja biedna teraz pocznę. Co ja...

Kesa poczekała chwile, krócej, niż by chciała, i niż by kobieta potrzebowała, ale czas ją naglił. Dotknęła dłoni kobiety i odsłoniła jej twarz.
- Dasz radę - stwierdziła z przekonaniem - Kobiety zawsze sobie radzą. Masz dzieci. Zajmij się nimi. Ja uleczę Bogdanka. Bućko oddał życie, żeby go uratować . Nie zmarnujmy tego.

Puściła kobietę i podeszła do drzwi chaty. Dzieci tłoczyły się za rogiem.
- Mamusia źle się czuje - powiedziała do najstarszej dziewczynki. - Trzeba sprowadzić ciocię, albo jakąś znajomą mamy.
Umorusana, dziesięcio, może dwunastoletnia dziewczynka kiwnęła głową, po czym pobiegła wzdłuż chat.

Chwilę potem jakieś kobiety zabrały matkę chłopca.

Kesa została sama.
Uklękła obok dziecka i wyciągnęła złoziemny korzeń i sztylet. Rozkroiła bulwę, i ostrożnie wyskrobała jasną zawartość, usuwając całą zewnętrzną, ciemną część. W tej ilości była silnie trująca. Zawinęła ją w płótno i schowała – potem ją wysuszy, odrobina rozpuszczona w wodzie miała działanie znieczulające.
Jasną część wrzuciła do kociołka, zalała wodą i umieściła nad ogniem. Pilnowała, żeby mikstura nie wykipiała. Zawartość bulgotała, zmieniając powoli kolor z białego na żółty. To była najtrudniejsza część – nie wolno było przegapić właściwego momentu. Mikstury nie wolno było warzyć zbyt krótko, bo nie nabierała mocy, ale nie można było pozwolić jej nabrać pomarańczowego odcienia – stawała się wtedy trująca, jak otoczka bulwy. Czas warzenia zależał od wielu czynników, takich jak wiek rośliny, pory zebrania, faza księżyca i jeszcze kilku innych. Już. Gwałtownie odsunęła kociołek od ognia i zanurzyła w naczyniu z zimną wodą, studząc wywar. Powąchała zawartość. Już.

Pochyliła się nad chłopcem i dotknęła jego rozpalonego czoła.
- Otwórz oczy, Bogdek – powiedziała miękko. – Obudź się. Pojenie nieprzytomnych było niebezpieczne a nie chciała mu wlewać mikstury prosto do żołądka rurką.

Chłopiec spojrzał na nią, wzrokiem zamglonym gorączką. Dobrze.
- Podnieś się – pomogła mu unieść głowę i przytknęła naczynie do ust. – Pij. Powoli. Gorzkie. Gęste.

Kiedy wypił dwa łyki pozwoliła mu się na powrót położyć . Odlała większą część mikstury do flaszki i schowała. Resztą nasączyła płótno i owinęła nogę chłopca.

Usiadła, położyła dłonie na płótnie i przymknęła oczy. Wywar pozwoli wchłonąć się rozlanej w nodze krwi, ale nie zamknie przerwanych naczyń. Albo zaleczą się same, albo im pomoże. Skoncentrowała się i powoli weszła umysłem w ciało chłopca – szukała miejsc, gdzie krew uchodziła do nogi. Delikatnie dotykała umysłem zmiażdżonych brzegów i plotła łączący je magiczny ścieg.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline