Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2012, 01:54   #80
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu

Zgrzyt osełki trącej o ostrze był równie niemiłosierny dla uszu gnoma za równo za pierwszym, jak i za setnym razem. Haggard Wyrwidąb, wąsaty i dość szczupły mężczyzna, wydawał się nie dostrzegać morderczych spojrzeń Jeana i Sargasa, regularnie posyłanych mu za każdym razem, gdy z niezadowoleniem oglądał ostrze swojego miecza i rozpoczynał proces ostrzenia go od początku.

W końcu mężczyzna z północnej części Conlimote zamarł z osełką cal nad ostrzem i spojrzał na zirytowanego gnoma i jego kota. Zmarszczył lekko brwi.

-Nie przeszkadza to wam?

Jean zaś westchnął tylko i usadowił się wygodniej na podłodze wozu, w którym to jechali.

Sam wóz zaś był pomysłem Jacoppo, który został gnomowi wyjawiony jeszcze szanowny Le Courbeu zdążył przebąknąć o tym, że banda równie barwna, co ta wyznaczona do „robótki” w magazynie niezrzeszonych złodziei, mogłaby przyciągnąć niepotrzebne spojrzenia.

Dlatego też Jean siedział spokojnie na dość twardych deskach, pomiędzy Jacoppo i Simonem. Ten drugi okazał się młodym chłopakiem z dość niepokojącym zamiłowaniem do ostrych i często niehonorowych broni. Już na wstępie gnom dostrzegł zaostrzone srebrniki wszyte w rondo kapelusza młodzieńca, garotę wbudowaną w bransoletę oraz spory zestaw noży wiszący na uprzęży pod jego kurtką.

Haggard był natomiast dość prostym wojownikiem z góralskiego klanu Conlimote a Jaś… Cóż, Jaś okazał się swego rodzaju niespodzianką. Potężny, barczysty, pasujący do stereotypowego półorka jak znalazł. Dopiero przy bliższym obcowaniu z szaroskórym mieszańcem, Jean dostrzegł dość widoczną pewność siebie u jego osoby oraz dość pierwotną, ale jednak, charyzmę.


W końcu Jaś odezwał się, siedząc wyprostowany naprzeciwko gnoma.

-Twój kot się na mnie patrzeć.

Jean uśmiechnął się niepewnie.

-Em… Przepraszam?

-On ma przestać patrzeć.

-Obawiam się że on robi co chce…

-Ja go zjeść.


Jean zamarł i wytrzeszczył oczy, a w powietrzu niósł się tylko gwar z mijanych ulic miasta oraz stukot kół na brukowanej drodze. W końcu, po kilku dość przerażających dla Sargasa sekundach, Jaś ryknął śmiechem a do wtóru zaśmiali się Haggard, Simon i Jacoppo.

Półork pochylił się, poczochrał kota po łbie i w ostatniej chwili cofnął palce przed pazurami.

-Działa za każdym razem!- zarechotał, trzęsąc się w rozbawieniu. Jak ręką odjął zniknął jego prymitywny dialekt.- Żebyś widział swoją minę! Normalnie jakbyś miał zaraz siąść na tym nieszczęsnym futrzaku, bylebym go tylko do rąk nie dostał.

-Aaaha…- Jean uspokoił oddech i uśmiechnął się lekko. Spojrzał po zebranych, a w szczególności po Jacoppo. W końcu wycelował w niziołka palcem.- Od początku to szykowałeś, co?

-A jak?-
złodziej wyszczerzył się, rozpierając się na swoim miejscu jakby było to puchowe łoże godne króla.- Ale warto było

Sam Jasiek zaś przetarł usta wierzchem dłoni i odetchnął.

-Chociaż, co tu dużo mówić, ten numer nie przeszedłby gdyby nie mamusia.

Gnom starał się udawać zrelaksowanego, ale nie mógł odmówić sobie małego przesłuchania.

-Czyżby to twoja mama była orczą stroną związku twoich rodziców… ?- Jean wzdrygnął się w duchu, zastanawiając się jakim dewiantem był tatuś Jasia, skoro gustował w orczycach. Myśli te rozwiały się gdy Jaś znów zarechotał.

-A gdzie tam! To po niej mam krzepę. Tęga to kobita. Pięćdziesiąt pięć wiosen na karku a wciąż potrafi złapać po jednym prosiaku pod każdą pachę i pójść z nimi na targ!

-A tatko… ?

-Leń śmierdzący i tyle. Ale dzięki niemu jestem taki śliczny.-
mówiąc to, wyszczerzył się prezentując długie kły za równo na dolnej jak i górnej szczęce. Znów się roześmiał, widząc jak Jean cofa się odruchowo.

Pokaz jednak zakończył się, kiedy woźnica podniósł płachtę od strony kozła i spojrzał na swoich pasażerów. Miał nos niczym kartofel, krzaczastą brodę i słomkowy kapelusz na głowie.

-No, panje sefie, jestsmy na miejscu.- szybko okazało się, że nie ma za to dwóch górnych jedynek.

Jacoppo skinął mężczyźnie głową, podał mu kilka sztuk złota i wstał.

-Dzięki.- dopiero wtedy spojrzał na towarzyszy.- Dobra, jesteśmy pod tylną bramą magazynu. Zaraz pewnie będzie tu ktoś z zapytaniem, jaki jest towar. Dobrze by było, jeśli o naszej obecności dowiedzieliby się, gdy będziemy już w środku.

Wszyscy przytaknęli Niziołkowi a po minucie rozległy się kroki. Przez dziurę w płachcie, Jean dostrzegł dwóch dość ponuro wyglądających mężczyzn w burych i zakurzonych kaftanach i kamizelkach ze skóry.

-No, co to jest, co?!- pierwszy podszedł do szczerbatego woźnicy i bez ostrzeżenia chwycił go za kołnierz, kiedy jego kolega ruszył na tył wozu.

Jean musiał przyznać, że wstęp do ich odwiedzin w magazynie przebiegł bardzo sprawnie. W chwili, kiedy bandzior odrzucił płachtę i wytrzeszczył oczy na siedzącą w środku grupę, dłoń Simona zmieniła się w rozmazaną plamę a sam wścibski rzezimieszek padł na plecy, z nożem w oku.

Ten od woźnicy miął więcej szczęścia. Cios pałką w tył głowy w wykonaniu Jacoppo był czysty i fachowy. Gnom uśmiechnął się lekko.

-Dobrze jest pracować z zawodowcami.

Niziołek zasalutował dwoma palcami i jako pierwszy zeskoczył z wozu. Głową wskazał na częściowo uchyloną tylną bramę magazynku.

-Ja i Simon idziemy na górę, będziemy was ubezpieczać. Jaś, Haggard idziecie z Jeanem. Słuchać się go, ma łeb na karku. I wasza w tym rola żeby tam pozostał.

Jaś uśmiechnął się tylko zdejmując z wozu wspaniale wykonany pałasz dzwonowy, zdobny w złocone symbole. Jean zwrócił uwagę na broń nie jednak z powodu kunsztu jej wykonawcy, ale dlatego że samo ostrze było od niego dłuższe. No, dłuższe gdyby nie miał na sobie kapelusza.


Haggard zaś dobył miecza i poprawił puklerz na ramieniu.

-No, panie szefie, czekamy na rozkazy.

Jacoppo i Simon byli już w progu magazynu.


Buttal

Dyliżans był jednym z tych, gdzie liczyła się szybkość ponad wygodę. W gruncie rzeczy nawet wagonik w kolejce górniczej był chwilami wygodniejszy niż niewygodne siedzenia powozu, będące w gruncie rzeczy tylko deskami obitymi skórą.

Torgga zaś przejechał dłonią po twarzy i spojrzał na pracodawcę.

-Naprawdę tylko tyle? Dojechać tam, dostarczyć list i odjechać?- wojownik wzdął wargi i pierdnął nimi malowniczo.- Naprawdę, napierdalałeś się z Rozrywaczem a boisz się samemu pojechać do Kamiennej Baszty?

Buttal wzruszył ramionami a siedzące obok dwa krasnoludy spojrzały to na kuriera, to na jego towarzysza o kwiecistym języku. Torgga łypnął na współpasażera w dość bogatej kamizelce i zmarszczył brwi.

-Znowu się na mnie gapisz.

-Przepraszam.- kupiec czy też ekonom wbił się w swoje miejsce, opatulił futrem i udał że zasypia. Buttal zaś westchnął. Mimo że Torgga był dobrym wojownikiem i kimś, komu w pewnym stopniu mógł zaufać, zwracał na siebie uwagę. A że nie lubił, gdy ktoś wlepiał w niego oczy, pozostała dwójka pasażerów była dość zastraszona. No, przynajmniej zastraszony był ten wyfikowany grubas w wystawnym stroju. Czwarty pasażer, cicho siedzący w kącie wozu z kapturem na głowie po prostu uśmiechał się pod nosem za każdym razem gdy Torgga zwracał się do niego.

I tak cztery godziny od wyjazdu z góry Morr.

Buttal westchnął, wstał i wychylił się przez okno. Dłonią uderzył w burtę wozu, tym samym zwracając na siebie uwagę zbrojnego ochroniarza dyliżansu, siedzącego na dachu. Z perspektywy młodego kuriera wyglądał jak sterta futer, z której wystawała lufa muszkietu.

Wrażenie to przeminęło, kiedy ośnieżony brodacz obrócił głowę i spojrzał niechętnie na pasażera.

-Cię?

-Jak droga? Są szanse na opóźnienie?


-Nie większe niż zwykle.- burknął strzelec, poprawiając na głowie futrzaną czapę.- Śnieży jak zwykle, wieje jak zwykle. Nie wygląda mi to a nic szczególnie niezwykłego…

Buttal skinął głową zniknął w powozie, po drodze zamykając okno. Usiadł na niewygodnym siedzeniu i nasunął swoją czapkę na oczy.

-Mówią, że będziemy o czasie…


***


-Wysiadać, kto musi za potrzebą albo się napić! Postój pół godziny, nie więcej!

Buttal podskoczył na swoim miejscu, wyrwany ze snu gwałtownym otworzeniem drzwiczek i krzykiem woźnicy, który to je otworzył. Kurier spojrzał na niego zaskoczony.

-Gdzie jesteśmy?

-W połowie drogi, w Zajeździe pod Pijanym Niedźwiedziem. No, ruszać tyłki bo nie zawalę dobrego czasu bo ktoś ma problemy z sikaniem!


Bogaty podróżnik wstał z miejsca i truchcikiem ruszył w stronę karczmy. Torgga zarechotał, samemu stojąc już po za dyliżansem.

-Nie wiem jak ty, ale ja żem zgłodniał. A i gardło wypadałoby czym przepłukać.

Mówiąc to, wskazał głową dość przyjemnie wyglądającą karczmę stojąca obok traktu. Przycupnięta przy jej ścianie stała stajnia.



Marco

Wygodne łóżko, cieplejszy pokój, porządne jedzenie i brak konieczności zrywania się na modły o świcie, zmierzchu i północy. Wielu Inkwizytorów nie rozumiało, czemu spory procent uczniów odpadało jeszcze przed przystąpieniem do egzaminów, ale prawda była taka, że mało kto był w stanie przetrzymać dryl narzucany na adeptów akademii. Marco był już od niego wolny. Zdał egzamin, wykonał zadanie, był szeregowym Inkwizytorem. Co prawda ciężkie warunki w akademii niezbyt mu przeszkadzały, a ich zmiana łączyła się z pewnego rodzaju goryczą, ale dopiął swego.

To chyba dobrze.

Na same rozmyślania nie miał jednak o poranku za dużo czasu. Wstał o dość wczesnej godzinie, zjadł proste śniadanie a opuszczając salę jadalną, wpadł na Knotte’go. Mistrz Inkwizytor zmarszczył brwi na widok podopiecznego.

-Gdzie się podziewasz?

-Em… Byłem na śniadaniu…

-Co? W sensie, że jesteś już na nogach?-
zmierzył Eleadorę wzrokiem od stóp do głów, po czym wzruszył ramionami.- Spodziewałem się, że będę musiał cię ściągać z łóżka, ale to nawet lepiej. Bierz sprzęt i chodź. Mamy poważne zadanie.

Marco także spojrzał po sobie. Miał sakiewkę, prosty strój codzienny oraz płaszcz.

-W sumie to jestem gotowy…

Knotte zamarł w pół kroku do zbrojowni. Następnie ruszył do drzwi, kręcąc głową.

-Ale mi się dziwak trafił…

Młody inkwizytor puścił uwagę mimo uszu, idąc za przełożonym.

-A jakie to zadanie, mistrzu?

Knotte skrzywił się wyraźnie.

-Tym razem nie będziesz miał żadnych wątpliwości, co do obiektu naszej pracy, tyle ci powiem…

Eleadora przełknął ślinę i ruszył za przełożonym. Przed budynkiem akademii czekało na nich dziesięciu ponurych mężczyzn w czarnych płaszczach. Knotte bez słowa skierował się wraz z podopiecznym w stronę bramy. Grupa w czerni w ciszy ruszyła za nim, wywołując ciarki na plecach młodego mężczyzny.



Gregor

Ironbridge. Największe miasto na Starym Kontynencie, centrum handlu, przemysłu i rozwoju. Wielka, smrodliwa metropolia pełna przedstawicieli wszelakich ras i zawodów. Czym charakteryzowały się miasta równie duże i przeludnione, co Ironbridge? Chociażby stanem rzek. Przepływająca przez miasto rzeka Promet była jednocześnie głównym ściekiem gdzie wylewały wszystkie tunele kanalizacyjne ciągnące się pod ulicami metropolii. Prawda, nawóz niesiony na pola po za miastem pozwalał rolnictwu kwitnąć, ale za to na ulicach i mostach nie szło wytrzymać.

Dlatego też Eversor westchnął i zasłonił nos oraz usta rękawem. Na szczęście nie było gorąco. W trakcie lata wysoka temperatura sprawiała, że ludzie chowali się w piwnicach, licząc na odrobinę chłodu, a na zewnątrz wychodzili tylko desperaci kierujący się niezwykle ważnymi sprawami. Ale może byłoby wtedy i lepiej? Cholerna droga byłaby wtedy przejezdna.

Zamiast tego wóz z ciałami stał pomiędzy innymi pojazdami zaprzęgowymi, poruszając się z szybkością kilku metrów na minutę. Siedzący obok maga chłopak natomiast wyglądał na kogoś, kto oddałby bardzo wiele by być gdzie indziej.

-Naprawdę, proszę pana, nie moja wina, że jest taki tłok na drodze.

-Milcz i kieruj.-
Gregor westchnął, pomasował nasadę nosa i postarał się uspokoić. Szczeniak przepraszał za wszystko i za wszystkich. Widocznie nastraszenie go na wstępie nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę fakt, że teraz Eversor musiał znosić jego ciągłe przeprosiny.

-Znasz jakieś skróty?- zapytał, po dłuższej chwili milczenia.

Chłopak podskoczył jak oparzony.

-S… Skróty, sir?

-Wiesz, skrót, droga którą jest znacznie bliżej.


Młody woźnica zaczerwienił się, słysząc drwiący ton swojego pasażera i zająknął się jeszcze bardziej.

-Jest kilka bocznych dróżek, sir…

-Więc, czemu nimi nie pojechaliśmy?

-Na Moście Bławatnym jest targ, więc lepiej tam nie jechać, bo możemy ugrzęznąć całkowicie. Na Kowalskiej coś się zapaliło i jest tam straż, ludzie noszą wodę, wszystko wyciągają z domów jakby ich chałupy też się miały zapalić. A Krótka…

-Tak?-
mag spojrzał na chłopaka, licząc w końcu na jakieś konstruktywne informacje.

-Na Krótkiej wolałby się pan nie pojawić.

Gregor westchnął i poirytowany stanął na koźle, rozglądając się. W gruncie rzeczy znał miasto całkiem nieźle, ale jako osoba poruszająca się na piechotę a nie, jako ktoś z wozem pełnym trupów. I właśnie z powodu tych trupów Gregor starał się przyśpieszyć podróż. Prawda, ciała zostały wyjęte z kostnicy niedawno i daleko było im do gnicia, ale cholera jedna wiedziała, jakie choroby toczyły skazańców przed powieszeniem. Grzybica stóp potrafiła wywoływać okropny smród nawet kilka godzin po śmierci nosiciela, a o innych przykrych i smrodliwych naroślach nie wspominając.

Dlatego też mag wstał, rozejrzał się i dość szybko wyłowił w labiryncie bocznych ulic kilka opcjonalnych dróg umożliwiających szybsze dostanie się na Uniwersytet.

Pierwsza biegła przez Ulicę Lordów, prowadzącą przez dzielnice magazynów i warsztatów. Ta trasa była nieco mniej zakorkowana od głównych arterii miasta, więc ślimacze tempo podróży Eversora zmieniłaby na wolne. Drugą opcją była trasa nad rzeką, którą jeździli tylko najwięksi desperacji. Smród bijący od Promet wywoływał zawroty głowy u ludzi a nie raz zdarzało się, że opary z tego szamba płoszyły konie. Była też trzecia droga możliwości, biegnąca przez dzielnice dokerskie. Budowano tam łodzie i statki, które później wodowano w sztucznym kanale i wypuszczano na jeziora i rzeki otaczające Ironbridge.

Oczywiście Gregor mógł też zdecydować nie zmieniać trasy. Siedzący na koźle chłopak zadarł głowę i spojrzał na mężczyznę, mrużąc oczy w przebijającym się przez chmury słońcu.

-Widzi pan coś, sir?


Tsuki

Opuszczenie domu hieny cmentarnej było łatwiejsze niż dostatnie się do środka. Dwóch popędzanych terminami oraz własną chciwością mężczyzn opuściło budynek, zamknęło za sobą drzwi i ruszyło w stronę cmentarza. Tsuki, która wyszła oknem od strony kuchni, zdążyła dostrzec ich sylwetki niknące w mroku nocy.

Sama zaś dobrze wiedziała, co ma zrobić.

Kilkumiesięczna współpraca ze strażą miejską, mimo że obfitująca w częste przeniesienia oraz uwagi ze strony starszych rangą, dała wojowniczce pewną wiedzę na temat miasta, a w szczególności o rozmieszczeniu posterunków na każdej z dzielnic. No bo gdy goniła cię banda podpitych zbirów z jakiegoś gangu, która uznała że fajnie będzie zabić dwóch strażników na patrolu, dobrze było wiedzieć gdzie można liczyć na bezpieczne schronienie oraz wsparcie kolegów.

Dlatego też elfka wyciągając swoje zgrabne nóżki, pobiegła w stronę Placu Pielgrzymów, gdzie stała główna komenda zajmująca się wszelkimi przypadkami łamania prawa w dzielnicy świątynnej. Bez słowa minęła dwóch młokosów pilnujących wejścia i prawie cofnęła się o krok, widząc przybity do wejścia plakat rekrutacyjny.


Znała tę twarz aż za dobrze, chociaż widziała mężczyznę tylko dwa razy. Komendant Główny Stoneface podpisał jej przyjęcie do straży i osobiście wręczył polecenie do Inkwizycji Św. Cuthberta.

Finalnie dziewczyna pchnęła dwuskrzydłowe drzwi, pewnym krokiem wchodząc do środka.

Siedzący za biurkiem dyżurnego chłopak poderwał się, wytrzeszczając oczy.

-Tsuki?!

Dziewczyna westchnęła w duchu, widząc Brandona, jednego z pierwszych kolegów z pracy oraz dość nieporadnego wielbiciela jej wdzięków. Chociaż w sumie to dobrze, że nie wiedział jak do niej zagadać i tylko czerwienił się i jąkał. Nie musiała dawać mu dzięki temu kosza.

I dlatego też bez krępacji podbiegła do biurka kładąc dłonie na blacie.

-Potrzebuję wsparcia. Kogo masz wolnego w komendzie?

-Co… ? Ale jak… ?-
Brandon wytrzeszczył oczy zaskoczony. Tsuki z irytacją złapała go za ramiona i potrząsnęła.

-Funkcjonariusze, Bran! Ilu masz wolnych chłopaków w komendzie!

-Kilku, ale nawet, jeśli byłaś świadkiem przestępstwa, najpierw musisz wnieść oficjalne zgłoszenie. Tsuki, wiesz jak to działa...


Samurajka zacisnęła zęby i ostatkiem sił powstrzymała się od palnięcia tego przepisowego młotka w łeb. Bran był dobrym strażnikiem, szanował literę prawa i prędzej świnie zaczęłyby latać niż dałby się skorumpować. Niestety, jego wadą było zbytnie przywiązanie do przepisów, którymi to bronił się przed światem jak tarczą.

Dlatego też dziewczyna sięgnęła pod płaszcz i wyciągnęła na wierzch Żelazny Krzyż. Chłopak sapnął głośno.

-Cholera… Więc to prawda! Pracujesz teraz dla Cuthbertian! Moje gratulację… !

Tym razem Tsuki nie wytrzymała i pacnęła go dłonią w czoło.

-W imieniu Inkwizycji Św. Cuthberta potrzebuję kilku ludzi do pomocy w ujęciu przestępcy!

-Powód?

-Dowody na grabienie grobów w Ogrodzie Krypt i podejrzenie o profanację zwłok!-
palnęła prawie nie myśląc nad tym, co mówi. Już za samo naruszanie miejsca spoczynku zmarłych w Lantis groziły nie małe konsekwencje prawne. Ewentualna profanacja zwłok była jednak metaforycznym kopniakiem w dupę dla straży.

Bran wytrzeszczył oczy i pociągnął za sznur wiszący przy biurku. Na dźwięk dzwonka z pobliskiej dyżurki wybiegło trzech strażników, dopinających pancerze i zakładających hełmy. Dwóch ludzi, jeden krasnolud.

Brodacz zmarszczył brwi.

-Co się dzieje, kapralu?

-Obecna tutaj Tsuki potrzebuje wsparcia straży przy sidleniu przestępcy oskarżonego o grabież grobów i bezczeszczenie szczątków zmarłych, sierżancie Hammerstab.


Krasnolud łypnął to na elfkę, to na stojącego za biurkiem chłopaka.

-Dobra, niech będzie. Ale jeśli to fałszywy alarm…

-Biorę na siebie pełną odpowiedzialność!-
Brandon wypiął pierś i zasalutował. Następnie spojrzał dziewczynie w oczy.- Śpieszcie się i powodzenia.

Tsuki skinęła mu z uśmiechem głową i biegiem ruszyła do drzwi, prowadząc za sobą swój mały oddział strażników. Już prawie współczuła tym draniom, widząc, z jakim ponurym zacięciem mężczyźni trzymają miecze, a w przypadku sierżanta Hammerstab’a, topór. Prawie robiło jednak wielką różnicę.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline