Yagar spał czujnie. W Thay szybko się tego uczysz - inaczej budzisz się ze sztyletem wbitym w plecy.
Obudził się usłyszawszy jakiś chrapliwy głos, którego nie mógł przypisać do żadnego ze swych towarzyszy. Powoli otworzył oczy i uniósł lekko głowę, nie chcąc, by potencjalni napastnicy odkryli, iż już nie śpi.
Widok zdeformowanego mężczyzny siedzącego przy ich ognisku i kilkanaście sylwetek dalej, we mgle, nie napawało go optymizmem. To, że Atuar rozmawiał z przybyszem też jakoś go nie uspokoiło - jedynie się upewnił, iż kapłanom nie powinno się ufać. Wystarczy, że na chwilę zaśniesz, a sprzedadzą cię do wędrownej trupy błaznów. Czerwony mag nie miał zamiaru pozwolić na coś takiego!
Usiadł i przysłuchiwał się rozmowie gotów, w razie problemów, rzucić jakąś kulę ognia albo dwie. Bardzo chętnie by to zrobił. Ci zdeformowani ludzie po prostu go brzydzili. W Thay zabijano kalekie dzieci. - Jesteście myśliwymi? - Zapytał nagle z udawanym zainteresowaniem. - A na jakąż zwierzynę polujecie? Wilki... wilkołaki? A może na podróżnych, takich jak my? - Uśmiechnął się niezbyt życzliwie. - Macie tyle broni, że i dla nas by starczyło. Może się podzielicie, skoro my udzieliliśmy wam gościny przy naszym ogniu? |