Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2012, 09:55   #89
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
"Crimson Sky" faktycznie był purpurowy, chociaż nie tylko. Cała faeria podobnych barw wspomagana była także przez neony i światła, o tej porze nie migające na całe szczęście. Muzyczny miks był połączeniem chińskiej muzyki ludowej i nowoczesnej elektroniki, podany w łagodnej formie, cicho na tyle, by nie przeszkadzać rozmawiać, głośno wystarczająco, aby przy stoliku obok nie było słychać szczegółów. Nic szczególnego, nie było to ani "Safe Haven" ani nawet "Pink Gloom". Zwykła, może troszeczkę lepsza jak na Bronx, restauracja i pub w jednym. Jack przyjechała szybko, znów korzystając z taksówki i robiąc tylko jeden przystanek. Przy losowym bankomacie na Bronxie ryzykując jednak wypłacenie odrobiny gotówki. Co ma być to będzie, a bez kasy daleko nie zajedzie. Nie dużo wzięła ot, tak by nie warto jej było za to łba
rozwalać. Chociaż kwota warta zabicia człowieka też była dosyć płynna w dzisiejszym świecie.

Nim przekroczyła próg rozdzwonił się holefon.
- Hola Jack - sądząc po tonie latynosce dopisywał humor. - Wujek mówił, że nic ci nie jest, si?
- Czy wujek nie mógł zorganizować nam spotkania zamiast ciągnąć mnie na Bronx? -
skrzywienie w głosie Jack bylo niemal namacalne - Ano nic mi nie jest. Powiedzmy.
- Spokojnie. Pod jego dachem przynajmniej nic nam nie grozi -
zapewniła latynoska. - Posłuchaj... Roy chciałby z tobą pogadać. Upewnić się, że jesteś w dobrej condicion.
- Roy? -
lekarka aż cała zesztywniała - Skąd ty do chole... a nie ważne daj mi go.
- Jasne. Mogłabyś... no wiesz, przekonać go, że nie jestem jakimś nasłanym na ich anarchistyczny klub płatnym mordercą? Roy jest...
- ton miała dość frywolny i Jack była pewna, że Felipa się uśmiecha, niewątpliwie do jej brata. - delikatnym paranoikiem.
- Daj mi go. -
ton głosu Evans brzmiał dosyć zimno. Pierdolony Remo.

Felipa podała mężczyźnie swoje holo. Roy miał głos spokojny i opanowany, ale i ciekawski.
- Siema Jack. Ta tutaj, niejaka Felipa, mówi, że robicie czy tam robiłyście razem i jest godna zaufania na tyle, by mnie nie wydać i nie odstrzelić. Poza tym, mówiła, że miałaś jakieś problemy. Nic ci nie jest?
- Musimy się spotkać i pogadać. Sami. Felipa jest... Nie powinna cię odstrzelić, ale jej nie ufaj. Widziałam jak ta dziewczyna kłamie. I błagam, nie myśl fiutem. Gdzie jesteście?
- Tam gdzie jesteśmy. Spotkamy się, żaden problem, ale przecież nie będziemy o tym gadać teraz, nie?
Ton głosu Roya zmienił się, brzmiał teraz na bardziej kalukujący.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to będziemy musieli znów zniknąć, wiesz o tym? Ona za dużo wie.

Zdawał sobie sprawę, że Felipa to słyszy, ale uśmiechnął się do niej. W końcu latynoska i tak wiedziała, że wie o nich za dużo.
- Ano wiem, ale wpierw musimy się spotkać. Gdzie?
- Dam ci potem znać. Zapamiętam numer i podeślę na twój.

Jack ciężko westchnęła.
- Powiedz teraz, łatwiej mi będzie ustalić dzień.
Roy pokręcił głową, ale widziała to tylko Felipa.
- Tam gdzie poprzednio, gdy już się spotkamy, to pójdziemy gdzieś indziej. Jutro czy chcesz już dziś?
- Dziś możemy. O 15?

- Jest już piętnasta, siostrzyczko. O dwudziestej najwcześniej. Musimy jeszcze załatwić kilka spraw, które związane są z brakami w zaufaniu.
- Dobra, ale bądź ostrożny. I uważaj na nią, mówię poważnie.A najlepiej daj mi ją jeszcze do telefonu.
- Jasne.

Roy oddał holofon Felipie.
- Po chuj wam mój brat?
- Jack, włos mu z głowy nie spadnie. Remo chce z nim pogadać. A ja wiszę poważną przysługę Remo.
- Ja nic nie wiszę Remo. Za to lubię swoją rodzinę i nie lubię jak jest wciągana w pojebane sprawy. W ogóle gdzie jesteś? Wolałabym się spotkać z tobą niż wujkiem.
- Bądź grzeczna dla wujka. I... -
jej ton przeszedł w iście kocie mruczenie. - Fajny ten twój brat.
- Argh... Podaj mi swój numer z zastrzeżonego dzwonisz. Jakby co.

Felipa przedyktowała numer i przerwała połączenie.

Lekarka weszła do klubu krzywiąc się na ferię barw i obrzydliwą muzykę. Tego jej jeszcze było trzeba, do poprawy nastroju: hell yeah! Byle szybciej załatwić to co ma do załatwienia. Evans zaczęła się rozglądać za jakimś samotnym mężczyzną mogącym być “wujkiem”. Nie wiedzieć czemu
cholernie jej się kojarzyło to hasło z alfonsem.
Niewielu było ludzi o tej porze, wszyscy za to byli azjatami, murzynami lub mieszankami, Evans była pierwszą białą, która przekroczyła ten próg być może od jakiegoś dłuższego nawet czasu. Zanim dojrzała owego “wujka”, dostrzegła dwóch facetów w garniakach, którzy musieli być ochroną i przypatrywali się jej bardzo uważnie. A chwilę potem, przy jednym z bocznych stolików, zauważyła nie tylko niskiego, pomarszczonego już, wyraźnie wiekowego azjatę. Być może przesunęłaby wzrokiem dalej, w poszukiwaniu owego alfonsa, ale obok tego człowieka siedziała Ann.
No, to było ciekawe. Azjata mógł uchodzić za wujka Ann, tylko pod kątem rasowym, bo wychuchana pani saper raczej nie powinna mieć takich konotacji. Zresztą, kto ich tam wie, grunt, że się ktoś odnalazł. Bez wahania Jack ruszyła do stolika.

Stary mężczyzna lekko skinął ku niej głową i wskazał jej wolne miejsce naprzeciwko siebie.
Usiadła z ulgą, której starała się nie okazać.
- Jak raz się straci kontakt ciężko na was trafić - pokręciła głową. Zdanie było skierowane zdecydowanie w stronę Ann.
Dziewczyna skinęła głową patrząc na Jack bez słowa.
Jak zwykle niesamowicie rozmowna. Evans podarowała sobie jednak westchnięcie.
- Nie znalazłam go. Nikogo już tam nie było. Kręcenie się po Nowym Jorku bez celu nie ma sensu, więc nie pozostaje mi nic innego chwilowo niż czekać. A co tam nowego u nas?
Ann popatrzyła na siedzącego obok niej starego chińczyka wyraźnie z wielką uwagą.

Wujek Li ponownie pyknął z fajki, jego przenikliwe spojrzenie powoli i niespiesznie przesunęło się na Jack, bez słowa chyba ganiąc ją za zachowanie. A może było to coś innego.
- Jak na dotarcie tylko w pewne miejsce, późno zaczęłaś szukać znajomych. I w ciekawy sposób.
Mówił powoli, spokojnie. Głos miał już drżący, ale była to prawie na pewno wina jego wieku.
- Szukałam jak mogłam - odpowiedziała krótko azjacie. Nie miała w planach go obrażać czy coś, ale nie zamierzała też się zwierzać obcemu facetowi, który bez dwóch zdań siedział w podejrzanych interesach. Popatrzyła znów na Ann, ciekawa czy ktoś odciął jej język - No? Możemy pogadać w drodze po moje rzeczy jak chcesz. Potrzebuje zmienić ciuchy.
- Ktoś ci je dostarczy w miejsce, które wyznaczysz.

- Słucham? - brwi Jack podjechały do góry - Że niby jak? Wypieprzacie mnie z roboty?
- Na razie nie zajmujemy się sprawą Newt, a w kolejnym zadaniu dla C-T nie uczestniczysz. -
Powiedziała spokojnie panna Ferrick.
- Kto tak powiedział? Niech zgadnę Dirkauer? No tak zapomniałam się zgłosić osobiście. Ale Felipa miała negocjować w imieniu nas wszystkich, więc oczywiste, że moją zgodę macie.Jakbyś mogła przypomnieć mi telefon to zaraz wyjaśnię tą sprawę. Ja niestety wszystkie numery straciłam korzystając z twojej rady.
Ann podyktowała jej numer z pamięci nie patrząc nawet na holofon.

Stary mężczyzna chrząknął znacząco.
- Nie spotkaliśmy się tu, aby dzwonić i ustalać coś z pewnymi panami z płonącego wieżowca.
Pyknął jeszcze kilka razy, ciężko było stwierdzić o czym myślał.
- Obie panie pracujecie z moją siostrzenicą. A mnie już męczą pytania, które o nią zahaczają, pociągając za sobą pewne konsekwencje.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale chyba powinien pan się rozmówić z siostrzenicą. Ja ze swej strony mogę obiecać, że już nie będę męczyć. To teraz Ann może ja zadzwonię do Dirkuara, a potem dokończymy swoją rozmowę gdzie indziej? W celu zapewnienia spokoju szanownemu panu?
- Możesz rozmawiać - Ann wzruszyła ramionami. - Ja się nigdzie nie wybieram.
Li pstryknął palcami. Jeden z ludzi pod ścianą pojawił się natychmiast, wysłuchując szeptu tamtego. Skinął głową i ruszył, by przekazać polecenie dalej.
- Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić, panno Jack. Porozmawia pani w oddaleniu od tego miejsca. A co do Felipy, miałem nadzieję, że dołączy do nas od razu, bez spóźnienia. Ciężko jednak o punktualność u dzisiejszej młodzieży.
- No to mamy problem - lekarka posłusznie schowała holofon, przedtem jednak zapisując numer Alana - Ja nie mogę zadzwonić, ty nie chcesz opuścić tego miejsca. Rozmawiałam z Felipą przed wejściem, nie wydawało się by tu zmierzała. Nie wiem ile przyjdzie nam na nią poczekać.
- Zamów coś sobie - odparła Ann - Polecam zieloną herbatkę. Naprawdę świetna.
- I będziemy czekać? Niech i tak będzie.

Azjata uśmiechnął się delikatnie i krótko, obserwując kobiety spod zmrużonych powiek.
- Siostrzenica obiecała mi, że zaraz tu będzie. Wierzę jej słowom.

Felipa pojawiła się po kilkunastu minutach. Do klubu weszła z tą swobodą jaką się ma u siebie w domu. Przysiadła się do stolika poprawiając przeciwsłoneczne okulary, które w słabo
oświetlonym pomieszczeniu wydawały się nie na miejscu.
- Miło cię widzieć wujku - skinęła mu głową po czym przeniosła wzrok na dziewczyny. Ann...Jack.
- Hello - Evans ucieszyła się na widok latynoski. Dobra była popaprana i najwidoczniej miała ochotę przelecieć jej brata, ale przynajmniej można było z nią pogadać. Nie zachowywała się jakby ktoś permanentnie wsadził jej kij w dupsko - Wiesz, że Ann wypieprza mnie z roboty?
Li skinął głową na powitanie, ale chwilowo nic nie mówił, nie wyglądał nawet na takiego, co słucha dokładnie.
Ann też bez słowa popatrzyła na Felipę.
- Nikt cię nie wypieprza z roboty. Co się działo nad ranem?
- Problemy osobiste -
Jack skrzywiła się wyraźnie nie chcąc rozwijać tematu w obcym miejscu, zresztą Felipa powinna dostać szczegółową relację od Ann - Zgubiłam faceta i nie odnalazłam mimo kilku godzin szukania. Po drodze zniszczył mi się holofon i odcięłam się od świata. Stąd
moje poszukiwania, które zahaczyły o twojego wujka.

Felipa miała za duże doświadczenie z ciśnięciu kitu żeby jednego nie wywęszyć. Skinęła jednak głową.
- Pogadamy o tym później.
Przeniosła wzrok na starego Chińczyka.
- Porozmawiamy... na osobności?
Uśmiechnął się do niej. Potem skinął głową obu pozostałym dziewczynom, dłużej zatrzymując spojrzenie na Ann. Uniósł ramię, wyraźnie czekając na pomoc Felipy.
Ann uniosła się:
- To my powinnyśmy na chwilę się oddalić. - Powiedziała z szacunkiem, a potem popatrzyła znacząco na Jack.
- Możemy - Jack podniosła się dość leniwie - Chociaż mam wrażenie, że jeszcze nie dawno nigdzie się nie wybierałaś i to jeszcze w moim towarzystwie. Cóż za postęp.
- Skończyła mi się herbata.
- Panna Ferrick uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku baru.

***

- Idziemy.
- Gdzie chcesz iść? -
Spytała Ann - Uważasz, że wszystko jest ok? - Popatrzyła na Felipę.
- Z Jack? - przeniosła wzrok na blondynkę. - Pogadamy ale w między czasie, si? Na razie skontaktujemy się z Remo, posłuchamy czego dowiedział się na temat naszych znajomych. I czy Walters ruszył sprawę Newt.
Ann popatrzyła na Felipę a potem na Evans:
- Nie wiem czy Jack mówi prawdę. Może tak, może nie. Na tym się nie znam, ale znam zasady postępowania, gdy ktoś może być spalony. Nie zgadzam się na na to by nam towarzyszyła w najbliższym czasie. Nie powinniśmy jej nic mówić jeśli nie dostaniemy polecania z góry, a i wtedy... - zawahała się - nawet wtedy nie jestem pewna czy chiałabym w
tym uczestniczyć.
- No dobrze -
Felipa wskazała stolik w rogu sali. - Skoro już mamy miejsca siedzące i bezpieczny lokal... - skinęła na barmana. - Carlos, podrzuć nam trzy piwka.
Sama zajęła miejsce przy stoliku i zaplotła razem dłonie.
- No dobra Jack. Lubię cię. I lubię twojego brata - jej uśmiech się poszerzył. - Ale jeśli na czymś się znam bezbłędnie to na kłamstwie. Może więc zaczniemy od początku, co się stało nad ranem?
- Tak jak mówiłam - Jack w jawnej irytacji błysnęła zębami siadając jednak - Ktoś porwał mojego faceta, nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Próbowałam pomocy moich kontaktów, ale okazało się być to failem. Straciłam tylko czas. A teraz jestem tu przekonując się, że nagle niektórzy mają ze mną problem, mimo, że bez skrupułów wciągają w to mojego brata.
- Carino, wciskałam kit lepiej od ciebie kiedy miałam sześć lat - na stół wjechały browary i Felipa upiła gęstą pianę. - Twoje usta mogą kłamać ale twoje ciało mówi mi prawdę. Jesteś jak otwarta książka. Zapytam więc ostatni raz, co się wydarzyło nad ranem?
- Nad ranem? Powiedzieć co się stało nad ranem? - lekarka wyraźnie wściekła pochyliła się nad stołem ignorując piwo - Ktoś strzelał do mojego faceta, który najwyraźniej został porwany, bo ciała nie znalazłam. Może już nie żyje, nie wiem. Nie wiem przez kogo mogę się tylko domyślać. I nic od tego czasu nie udało mi się zdziałać. Więc proszę nie wkurwiaj mnie dodatkowo chica.

Ann słuchała tego co miały do powiedzenia obie kobiety z uwagą. Kiedy na chwilę zamilkły wymieniając tylko spojrzenia powiedziała spokojnie:
- Tak naprawdę prawda nie ma znaczenia. Najważniejsze tutaj jest zaufanie. Cokolwiek zrobiłaś do tej pory Jack nie skłania mnie do tego bym ci ufała, a nawet wręcz przeciwnie. Jesteś gotowa ryzykować, nie słuchając innych - twoja sprawa, ale nie dziw się że potem ktoś nie chce z tobą dalej pracować. Ja nie chcę. Musisz się postarać by mnie przekonać, że warto zmienić zdanie, a gniewem i złośliwościami z pewnością tego nie osiągniesz.
- Twoja hipokryzja jest rozbrajająca Ferrick - Jack opadła na kanapę - Przypomnij mi Felipa czy nasza droga Ann konsultowała się z nami nim rozwaliła ścianę? Nie wydaje mi się. Nie zamierzam się tłumaczyć, ale chce dalej działać. I będę dalej działać, bo porwanie Diego wiążę się z tą sprawą. Mogę albo wam pomagać, albo działać na własną rękę i możliwe, że
zacząć wchodzić w drogę.

- Ok - Ann skinęła głową - satysfakcjonuje mnie takie rozwiązanie. Ty działasz osobno. Podrzucę ci Twoje rzeczy w jakieś miejsce z którego będziesz mogła je odebrać i możemy tu zakończyć naszą znajomość.
- Ominęło mnie jakoś, że zostałaś wybrana szefem w przeciągu kilku ostatnich godzin? Nie? To pozwól, ze w tej sprawie skontaktuję się ze zleceniodawcą. Nie sądziłam, że wystarczy parę godzin, by wysiudać mnie z zadania. Zdążyliście już przekonać Alana by moją ewentualną kasę rozdzielił między was?
- Spokojnie kwiatuszki, bo zaraz zaczniecie rękoczyny - Felipa odpaliła papierosa i wyciągnęła się na krzesełku w pozie zupełnie swobodnej jakby cała rozmowa niespecjalnie ją przejęła. - Kręcisz Jack. Nie mówię, że nas sprzedałaś ale walisz ogólniki i podręcznikowo uchylasz się od odpowiedzi. Z drugiej strony - przeniosła wzrok na Ferrick - rzeczywiście
trochę przesadzasz Annie. Konsultowałam z Dirkuarem nasze honorarium grupowo i to chyba oczywiste, że każdy z nas bierze udział w tym zleceniu, nie czepiajmy się pierdół kto potwierdził, kto stwierdził, że to oczywista oczywistość. Jack może robić przy sprawie ale ma ograniczone zaufanie. Trzeba przenieść sprzęt i na razie Evans nie zostanie poinformowana
dokąd. W trakcie roboty okaże się po której stoi stronie, si? Nie wkurwiaj się Annie ale ja już teraz jadę na... oparach. Nie możemy sobie pozwolić na stratę następnego człowieka.

- To nic osobistego Jack. Kwestia zasad w jakich zostałam wychowana. Dla mnie jesteś elementem niepewnym. Co oznacza, że będę się wystrzegała twojego towarzystwa i nie licz na informacje z mojej strony albo możliwość dalszego kontaktu. Dostałam info od Remo, które świadczy o tym, że myśli dokładnie tak samo. Jak widzisz Felipa także ma ograniczone zaufanie. Pozostaje Ed. Damy mu znać jak sprawa wygląda, więc będzie mógł sam się wypowiedzieć. Zostaw swój nowy numer. Jeśli ktoś zmieni zdanie to się skontaktuje.
- Felipa ma mój numer telefonu, tyle tylko kwiatuszki, że ja się tak nie bawię. Uczestniczyłam w zdobyciu tamtego sprzętu, więc albo odpalacie mi sporą działkę albo jednak dopuszczacie do informacji gdzie jest sprzęt. Sorry. Ograniczone zaufanie działa w obie strony.

Felipa spojrzała na Jack szeroko otwartymi oczami, zmusiła się żeby przełknąć piwo nie krztusząc się przy tym po czym zaczęła się śmiać.
- Jaja sobie robisz? - mimo rozbawienia w głosie spojrzenie miała twarde, niemal bezwzględne. - Wiesz, że taką gadką sprawiasz, że przychylam się do poglądu Ferrick? Po co ci to teraz wiedzieć? Po chuj?! - ostatnie zdanie krzyknęła poważnie rozeźlona aż barman łypnął w stronę ich stolika. - Na razie sami tego nie ruszamy. Upłynnimy... jak się zrobi bezpieczniej. Jedyne co mi się nasuwa to, że chcesz wiedzieć gdzie jest sprzęt żeby dać cynk tym komu go podpierdoliliśmy.
- Wiesz Jack -
Ann pokiwała głową - Gdyby porwali kogoś z mojej rodziny szalałabym teraz z rozpaczy i w dupie miałabym łupy czy kasę. Zrobiłabym wszystko, dosłownie wszystko by ich odzyskać.
- Widzisz Ferric, chyba wychodzi wychowanie w bogatym domku, bo uwierz mi poszukiwanie kogokolwiek jest dużo łatwiejsze jak się ma pieniądze. Dużo pieniędzy. A wiedzieć mi to z tego powodu, że przestałam wam ufać. Przychodzę, szukam was by dalej działać, a wy robicie ceregiele, hocki klocki, jakbyście nie przymierzając chciały mnie wypieprzyć na kasę. A ja jak już mówiłam kasę tą potrzebuje. Niestety nie miałam szczęścia urodzić się w bogatej rodzinie.
- Sorry, poniosło mnie - Felipa czuła, że przez speeda myśli za szybko i działa za szybko. Wybuch był niepotrzebny chociaż może mogła to zwalić wyłącznie na swoje latynoskie korzenie. - To nie jest dobry moment żeby wszczynać burdy. Mówisz, że kasa jest ci potrzebna na poszukiwania twojego hombre? W ciągu paru dni i tak tego nie sprzedamy, bądźmy realistami, kupców na coś takiego nie załatwia się w godzinę. Jak opchniemy sprzęt dostaniesz swoją działkę, na razie możesz się zadłużyć. Jeśli nie masz u kogo porozmawiam z wujkiem i wynegocjuje ci niski procent. Kwestia sprzętu jest niedyskutowalna. Możesz się obrazić i działać solo albo przyjąć ten fakt do wiadomości i pozwolić sobie pomóc. Mówiłam już kurwa, że cię lubię - po bardzo poważnym monologu wreszcie się uśmiechnęła i wróciła jej frywolna beztroska mina. - I twojego brata. Kto wie, jego może nawet bardziej. Porwali twojego faceta, wiem, masz prawo się wkurwiać. Znajdziemy go. Realizujmy po prostu plan, po kolei i do wszystkiego dojdziemy.
- Przeprosiny przyjęte. Długu u wujka nie potrzebuje, mam dziwne wrażenie, że dłużnicy z lekko przeterminowaną ratą szybko i źle u niego kończą. Kupuje jednak sprawę sprzętu. Ale jeszcze jedna rzecz została. Jak mam z wami działać przy nastawieniu Ann i Remo, który widać nie ma oporów by przypierdolić się do mojego brata, ale ze mną już gadać nie chce. Nie chcę zginąć przez ich paranoje.
- Zginąć? - Ann popatrzyła na nią - To że ci nie ufam nie znaczy że jakoś chcę ci zagrozić. Świat jest duży. Wcześniej żyłaś bez naszego towarzystwa, teraz też sobie poradzisz. - Wzruszyła ramionami.
- Masz problem ze słuchem? Żyć bez was mogę, działać w tej samej sprawie już nie bardzo.
- Zaczynacie mnie nużyć... - Felipa dopiła piwo i wytarła usta rękawem. - To nie polega na odbijaniu piłeczki. Kontaktujemy się z Remo, mówi nam na czym stoimy, gonimy za następnym tropem - spojrzała na Ferrick. - Biorę na siebie Jack. Będę jej patrzeć na ręce i będziemy działać razem. Nie potrzeba nam teraz kurewskich braków kadrowych, si?
- Nie Si -
Ferrick zacisnęła usta - Jeśli będziesz ją ciągać za sobą ostrzegaj mnie gdzie się pojawiacie. Od tej chwili będę się wystrzegała tych miejsc.
- Jesteś do bólu irytująca Ferrick -
Felipa uśmiechnęła się półgębkiem. - Chodź - złapała Azjatkę za ramię i pociągnęła. - Coś ci pokażę. Czekaj tu Evans.

Evabs wzruszyła ramionami. Chętnie by podsłuchała jak obrabiają jej tyłek i snują paranoiczne plany, nie miała jednak zamiaru narażać się na gniew właściciela jakimś dziecinnym skradaniem.

Wróciły po kwadransie. Felipa uśmiechnięta, Ferrick z zaplecionymi na piersi ramionami i niezbyt przejednaną miną.
- Dobra, mamy chwilowy kompromis - Felipa klepnęła Jack po łopatce. - Ja i ty stanowimy jedną część zespołu, oni drugi. Powiedzmy, że to taki okres próbny po twoim powrocie na łono ekipy. Parę dni spędzimy jak sjamskie siostry, jak się wszystko wyjaśni wracamy do starego trybu, wszystkim pasuje? - spojrzała wymownie na ciągle skwaszoną Ann.
Dziewczyna skinęła głową:
- W takim razie ja znikam. Jack powiedz Felipe gdzie zostawić twoje ciuchy. Z oczywistych względów nie dostaniesz mojego numeru.
Skinęła głową na pożegnanie.
- Przywieź je tu. I pośpiesz się z łaski swojej. - więcej rozmawiać z Ann nie zamierzała, zresztą dziewczyna po jej ostatnich słowach się oddaliła, za to zwróciła się do Felipy - Przyjmuje sjamskie siostry w sprawach misji. Ale mam sprawy prywatne, które nie są twoim udziałem jak na przykład moja dzisiejsza rozmowa z bratem, o której wiesz. Jeśli będziesz się upierać żeby być przy tym i temu podobnych rzeczach to się nie dogadamy.
- - Dziewczęta, więcej optymizmu
- Felipa pociągnęła kilka łyków z piwa Jack, którego tamta nawet nie tknęła. - Pogadasz z bratem w cztery oczy. Ja posadzę swój zgrabny latynoski tyłek wi drugiej cześci sali. I nawet nie będę z tego powodu narzekać - jej mina jednoznacznie świadczyła, że znów chodzi o Roya. - Pogapię się.
- Nie chica. Co najwyżej posiedzisz sobie w knajpce z kolejnym piwem, które ci postawie, a ja sobie pójdę z Royem na spacer. Sorry, zaufanie po waszej pogawędce mi nie wzrosło. Będę się musiała obejrzeć pod kątem podsłuchów pewnie, dla spokoju własnych myśli, którym nieustannie dostarczacie pożywkę.
- I vice versa. Każdy posprawdza się na ewentualność pluskwy, to oczywiste. A co do twojego brata... Dobra. Dojdziemy do konsensusu. Czasem musimy puścić się za rączki. Ja na przykład, jeśli wylądowałabym, no wiesz w jakimś hombre... -
uśmiech Felipy był jednoznaczny i prowokujący - wolałabym z jasnych względów żeby dzieliła nas choćby ściana.
- Zgoda. Macie, więc jakiś plan na najbliższe dni? Ja chwilowo i tak czekam na swoje rzeczy. Mam nadzieję, że paranoiczka się pośpieszy.


***

W oczekiwaniu na swoje rzeczy Jack postanowiła wykonać jeszcze jedną zaległą sprawę; telefon do Alana. Wyszła z baru, wraz ze swoim nowym wytatuowany cieniem, by wybrać numer podyktowany przez Ann. Swoją drogą ciekawe skąd znała go na pamięć? Pewnie sypiali ze sobą, chociaż Jack mogłaby przysiąc, że Azjatka ze swoimi warunkami powinna mieć lepszy gust.
- Tu Evans, doszło do małego nieporozumienia. Felipa negocjowała w imieniu nas wszystkich i myślałam, że to załatwia sprawę potwierdzenia mojego dalszego udziału w robocie, ale chyba nie.
- Przecież wyraźnie zaznaczyłem, że chcę mieć potwierdzenie bezpośrednio od każdego. To chyba było proste do zrozumienia? - Alan wydawał się być podenerwowany. - Podobno miałaś jakieś kłopoty?
- Nic poważnego. I tak wyraźnie zaznaczyłeś. Przepraszam. Teraz już wszystko wyjaśnione i jestem gotowa do działania.
- Potrzebuję pełnej weryfikacji przez kogoś, kto nie zapomniał o tak drobnym szczególe jak potwierdzenie. Niech do mnie zadzwoni.
- Poczekaj, Felipa jest obok mnie -
lekarka przewróciła oczami nim podała holofon latynosce - Potrzebuje weryfikacji.
- Hola Alan słonko moje -
ton Felipy był swobodny i poufały. - Potwierdzam, Jack dalej robi nad naszą sprawą. Swoją drogą zaliczki już nam przelaliście? Jestem tak zarobiona, że nawet nie miałam czasu sprawdzić.
- Tak -
był wyjątkowo konkretny. - A wspólne pieniądze na koncie Ferrick.
- Ja też tęsknie kotku
- Felipa przerwała połączenie i oddała holo Evans. - Już.
- Dzięki. W wolnej chwili będę potrzebowała jeszcze nowych papierów i przebicia blach na motor. Możesz pomóc prawda?

Mogła, ale to już po spotkaniu z Royem, które obie wyczekiwały. Każda w innym zresztą celu.
 
Nadiana jest offline