- Ja? - całkiem udanie zdumiał się Tarin. -
W mojej osobie nie kryje się nic specjalnego. Zajmuję się czasami ochroną pewnych osób.
-
No ale ja o życiowy fach pytam, o fach! - Karczmarz nie dawał się zbyć taką odgórną odpowiedzią -
Ochroną... gąsek to i pasterzyk może się zajmować. Kim z powołania kolego jesteś, jeśli to nie wielka tajemnica? - Uśmiechnął się pełną gębą, a Aislin cichutko wzdychnęła.
-
Magiim kiedyś liznął - odparł Tarin -
jeno potem się okazało, iż gra to świeczki niewarta. Bo i co taki mag ma. Ślęczy taki nad księgami, oczy sobie wypatruje, oparami różnymi truje, a gdy na koniec sukkuba nauczy się przywołać, to już nie pamięta, co się z takim przywołańcem w łożu robi.
- Na bardam chciał iść - mówił dalej -
bo do takiego dziewki urodziwe się garną i trunki ma za darmo, gdy zaśpiewa gościom w karczmie, ale cóż... - Rozłożył ręce bezradnie. - Głos to może bym i miał, ale w palcach zręczności brakło, by dość dobrze na lutni czy innym brzdękadełku grać. Na złodziejaszka takoż palców mi zbrakło zręcznych. No i charakter nie ten, by ludziom sakiewki obcinać. To i co mi pozostało?
Poklepał drzewce włóczni.
Rothegar na taką wypowiedź zamrugał ślepiami, a Kapłanka ukryła chichot wśród niby to odchrząknięcia i przystawienia dłoni do ust...
-
A to znaczy się.... - Karczmarz szukał odpowiednich słów -
To ten...szermierz tak? Nie znowu jakiś ciężki wojak, tylko szermierz?
-
Ciężki wojak musi mieć dużo tu - Tarin wskazał na mięśnie ręki -
a tu - dla odmiany pokazał czoło -
aż tak dużo mieć nie musi. No i w zasadzie powinien być wyższy i szerszy niż ja. Jakby się nie mieścił w drzwiach, to najlepiej - dodał.
-
Też prawda... - Przytaknął Rothegar -
A propo wojowania i takich tam, to tych zapasów na jutro ile ma być? Znaczy się, na jak długo je potrzebujecie... no i gdzie się wybieracie, bo czasem od terenu zależy, co brać należy! - Dokończył przez przypadek rymem, i aż pacnął wśród śmiechu dłonią w kolano. A Aislin skrycie ziewnęła...
-
Tylu ilu nas jest - odparł Tarin -
na dziesięć dni. Co prawda niektórzy wyglądają jakby żyli powietrzem, to inni nadrobią zaległości.
- Aislin? - spojrzał na kapłankę. -
Przepraszam na moment - zwrócił się do Rothegara. -
Widzę, że podróż troszkę cię zmęczyła. Chcesz - zaproponował żartem kapłance -
zaniosę cię do pokoju. Albo i własne łóżko ci oddam. Na parę chwil - dodał.
-
Łóżko to ja mam... chyba... - Kapłanka uśmiechnęła się do Tarina -
No chyba, że coś się zmieniło... - Wzruszyła ramionami -
A do izby jeszcze jestem w stanie dojść sama, obejdzie się więc, błędny rycerzu...
-
Ekhem - Odkaszlnął dziwnie karczmarz, wstając z miejsca -
To ja zajrzę do kuchni... - Powiedział, po czym poszedł, gdzie oznajmił.
-
Ja chyba też stąd zniknę. - Tarin zwrócił się do Aislin. -
Trochę odpoczynku dobrze zrobi każdemu z nas. Nie mam ochoty spędzić nocy na opowieściach o szerokim świecie, tudzież wadach i zaletach różnych profesji.
Rzucił okiem w stronę kuchennych drzwi, za którymi zniknął karczmarz.
-
Trochę truje, ale co się dziwić, gości ma, to i z nimi pogadać chce... - Aislin uśmiechnęła się przelotnie.
Po chwili w sali pojawił się schodzący z piętra Raetar, który również poszedł prosto do kuchni...
-
Początki tak zwanych “wędrówek ludów”? - Podsumowała krótko, po czym łyknęła wina, i spojrzała na Tarina -
Trochę zmęczona jestem, ale sił bym jeszcze miała, żeby plecki umyć...
-
To chyba ja ci powinienem coś takiego zaproponować - odparł. -
Jeśli jednak miałabyś ochotę, to serdecznie zapraszam. Z prawdziwą radością. Z obietnicą rewanżu - dodał z uśmiechem.
Kapłanka uśmiechnęła się naprawdę przemiło, pocierając paluszkiem o brzeg kubka z winem, stojącym na stole.
-
To może skorzystamy z wzajemnej pomocy tak od razu, i nikt nie będzie niczyim dłużnikiem? - Na jej policzkach pojawiły się małe rumieńce.
-
Z przyjemnością, milady - Tarin wstał i ukłonił się uprzejmie. -
Zechce mi pani podać swe ramię? - spytał.
Aislin zachichotała, wstając od stołu, po czym teatralnie dygnęła.
-
Ależ oczywiście milordzie - Wyciągnęła w jego kierunku dłoń.
-
Pani... - W szarmanckim geście ucałował jej dłoń. -
Zapraszam.
Podobnie jak jedzeniu nie można było nic zarzucić, tak i pokój przeznaczony dla Tarina w zasadzie nie miał większych wad. Dach nie przeciekał, okno dawało się zamknąć, pościel była - przynajmniej na pierwszy rzut oka - czysta, na stole stały dwie świece, a na środku - zgodnie z zamówieniem, balia pełna wody zapraszała do kąpieli. Na stołku sąsiadujacym z balią stołku leżał gruby ręcznik, a tuż obok stał cebrzyk, również pełny.
-
Niezła woda - powiedziała Aislin. -
W sam raz do kąpieli. Chociaż jakieś sole by się przydały.
Tarin zdobył się na to, by nie zasugerować, że można skoczyć do kuchni, gdzie sól na pewno mają.
-
Możesz pomóc mi to zdjąć? - poprosiła kapłanka, zmagając się ze swoją zbroją.
Czegóż się nie robi, gdy dama prosi... Wielu rzeczy, ale ta prośba to akurat był drobiazg.
-
Oczywiście, z przyjemnością - zapewnił.
Aislin wnet pozbyła się nie tylko kolczugi, ale i reszty wierzchniej odzieży, pozostając już tylko w ciemnoczerwonym gorsecie i takich też koloru majteczkach, które musiały być zdecydowanie dosyć drogie.
-
Pomóż mi, proszę. - Obróciła się plecami do Tarina. -
Rozsznuruj.
Jakby to nie było jasne i oczywiste. Na szczęście miał trochę wprawy i bez większych problemów dał sobie radę z plątaniną sznurków. Po chwili gorset znalazł się na ziemi, a w ślad za nim podążyły i majteczki.
-
Mógłbyś to odłożyć na bok? - Aislin wskazała na bieliznę. Jakby ze świadomością, że ruch ten podkreśla niektóre zalety jej figury. Nie czekając na spełnienie prośby weszła do dużej balii i usiadła.
Poeta zapewne znalazłby milion słów opisujących kształtne łydki, zgrabne kostki, ponętne biodra czy pociągające piersi. Rozwodziłby się nad każdą z licznych kropel wody spływających po gładkiej jak jedwab skórze. Tarin poetą nie był, potrafi jednak docenić coś ładnego.
Przez moment zastanawiał się, jaki udział w pięknie znajdującego się przed nim ciała ma natura, a jaki magia. Na to pytanie jednak nie potrafiłby odpowiedzieć.
-
Na co czekasz? - spytała kapłanka, odwracając się w jego stronę.
Tarin przerwał rozmyślania i położył bieliznę na ławę, a potem ściągnął koszulkę kolczą i zakasał rękawy. I dosłownie, i w przenośni.
Mydło plus woda plus odrobina pracy równa się piana. A piana idealnie nadawała się do mycia. A potem wystarczyło spłukać...
-
Niech cię szlag, Tarinie - Aislin wyskoczyła prawie z balii, gdy na jej plecy spłynęła niespodziewanie struga chłodnej wody. -
Wiesz, jak ostudzić najbardziej nawet gorącą kobietę.
Tarin zaskoczony zamrugał oczami.
-
Och, wybacz - powiedział. Całkiem szczerze.
Nikt, jak się okazało, nie był nieomylny. A może po prostu zbytnio się zapatrzył...
Kolejna porcja wody miała już odpowiednią temperaturę.
W balii było co prawda dość miejsca, by, od biedy, zmieściły się tam dwie osoby, jednak Tarin nie miał nastroju na wspólne kąpiele. Nie skorzystał więc z ewentualnej sposobności i cierpliwie poczekał, aż jego towarzyszka skończy wieczorne ablucje.
Gdy owinięta w biały, nieco kusy ręcznik Aislin stanęła obok balii, Tarin rozebrał się i zajął jej miejsce w wodzie.
Dłonie kapłanki były, tak jak wcześniej dostrzegł, miękkie i nad wyraz delikatne, ale cały czas miał wrażenie, że swoje ‘obowiązki’ Aislin wykonuje jakby bez większego entuzjazmu.
-
Umyć ci jeszcze coś?
- Nie, dziękuję - odmówił uprzejmie. -
Nie chciałbym cię wykorzystywać. - Uśmiechnął się do niej.
-
Drobiazg - odparła równie uprzejmie.
Po skończonej kąpieli skorzystał z ręcznika, który uczynna kapłanka położyła obok balii. Nim jednak skończył się wycierać, odwrócił się w stronę Aislin.
Kapłanka rozłożyła się wygodnie na jego łożu, nie zwracając uwagi na... pewne braki w garderobie.
-
A już myślałam, że nie interesują cię kobiety - stwierdziła, obrzuciwszy go spojrzeniem
-
Bo myślę głową, a nie...
- Wiem, co masz na myśli, nie musisz kończyć. - Uśmiech Aislin był co najmniej dwuznaczny.
-
Ślicznie się komponujesz z tym otoczeniem - Tarin owinął biodra ręcznikiem -
ale ośmielam się zauważyć, iż chyba pomyliłaś łóżka. - Uniósł brwi w kpiącym geście. -
Co nie oznacza, że jestem niegościnny.
Usiadł na ławie, oddając się kontemplowaniu nader interesującego widoku.
-
Sądzisz, że się nie zmieścimy? - Aislin przesunęła się, udostępniając tym samym wąski kawałeczek łóżka.
-
Sądzę, że wygodniej byłoby nam we własnych łóżkach. Każdemu z nas z osobna.
- Czystość ślubowałeś? - W głosie Aislin zabrzmiała wyraźna kpina.
Tarin uśmiechnął się leciutko. Kusiło go, żeby potwierdzić...
-
Przywykłem sam wybierać sobie towarzystwo. To na samotne noce, także. No i dużo lepiej by było, żebyśmy pozostali przyjaciółmi, niż żebym miał się co chwila martwić o uroczy tyłeczek mojej kochanki - dodał. -
Za bardzo cię lubię. A na dodatek nie mam zamiaru tracić dla ciebie głowy.
I przez ciebie, dodał w myślach.
Aislin przez moment mu się przyglądała, a potem wstała i powolutku zaczęła się ubierać. Na tyle, by móc wyjść na korytarz i nie wywołać powszechnego zbiegowiska.
-
Życzę ci długiej i bezsennej nocy, mój drogi. - Uśmiechnęła się złośliwie i już miała wyjść, gdy w karczmie rozległ się dziwaczny, nieco stłumiony ryk, dochodzący gdzieś z dołu. Należał on chyba do Saebrineth, lecz nie był okrzykiem przerażenia, tylko bardziej brzmiało to jak ryk wściekłości, czy też może i krzyk bojowy? Elfka rozdarła się na całego, choć może i u niej był to efekt miłosnych uniesień?
-
Niech to szlag... - Tarin usiłował pospiesznie wciągnąć spodnie, co, w sposób oczywisty, spowalniało jego działania. Gdy wreszcie uporał się się z opornymi nogawkami chwycił rapier i wypadł na korytarz, na bosaka.