Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2012, 14:00   #12
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Spróbujemy coś wymyślić - Halvard skinął na Eranatiana gdy Agatha poddała pomysł zwiadu pod rozwagę, choć przez chwilę przyglądał się Kayli i Quaanti. Potrząsnął lekko głową i spojrzał na mapę - nie było powodu strzępić gęby po próżnicy.

Gdy stół się rozpadł i Quaanti ruszyła na Kaylę próbował stanąć jej na drodze ale za szybko wszystko się działo by zdołał interweniować. Chyba się starzał. Podniósł mapę z podłogi.
- Bawcie się tu grzecznie - powiedział uprzejmie i skierował się do drzwi. Trochę go suszyło, ale postanowił się napić gdzie indziej. Wiedział że z Harfiarzami wszelkiej maści będą problemy.

Odsunął rygiel i wyszedł z przybytku. Z miejsca zaczął się rozglądać i orientować w terenie by nie zabłądzić - w końcu przynajmniej na razie Psalterium zapowiadało się jako rodzaj bazy wypadowej. Niespecjalnie interesowało go czy nizioł idzie za nim - zresztą na razie i tak musiał posiedzieć nad mapą, pokombinować i ustalić jakiś plan.
- Pragniesz odosobnienia, czy masz dosyć tej głośnej zgrai? - usłyszał głos za swoimi plecami, kiedy tylko wyszedł za drzwi i ponownie poczuł gorące, wilgotne powietrze. Wraz z setkami zapachów niesionych przez słaby wiatr.
Sam głos należał do Blacktaila, który wpatrywał się w niego pytająco.

- Tłoku nie cierpię, mości Eranatianie - Halvard uśmiechnął się do niziołka i wyciągnął dłoń - Halvard jestem, zwą mnie Strażnikiem Skał.
Nizioł wcisnął drobną dłoń w potężne łapsko Halvarda.
- Naprawdę zaszczyt poznać. Plotki, jak wspomniałeś, to pewnie nie wszystko... Ale jeśli chociaż połowa z nich jest prawdą, a ty dalej masz wszystkie ręce i nogi. Jestem pod wrażeniem.- jego wydatne usta wygiął cwany uśmiech. - Pójdziemy napić się czegoś porządnego?
- Daj spokój, żaden to zaszczyt - nie raz zmykałem aż się za mną kurzyło. A szczęście kiedyś się skończy, mam nadzieję co prawda że po mojej śmierci ze starości w łożu. Chodźmy, byle nie na ziołową... - niemal jęknął, przypominając sobie zdradliwy trunek jakim uczęstowała go Quaanti.



- To jak to z tobą jest, Eranatianie? - zapytał niedługo potem; nie szedł szybko, bowiem niziołki nie tylko gindynbały mają krótkie. - Grywasz na tych waszych harfach albo luteńkach? Czy jeno na fortepianie, choć karty się strasznie ślizgają? - zażartował. - Bo wiesz, ja tylko na źdźble trawy, a tutaj i tego wolałbym nie próbować - spojrzał smętnie na psa który podlewał jakąś rachityczną kępę, po wyglądzie sądząc ciężko i wielokrotnie doświadczanej podobnym traktowaniem. Mus było lepiej poznać towarzysza.

- Szkoda by było pani Agathy czy Kayli żeby musiały dawać tej no, rozrywki, temu parszywemu magikowi - powiedział zamyślony po tym jak zdeptali cały kwartał wokół Psalterium w procesie poznawania okolic karczmy; Halvard lubił znać miejsce w którym zapowiadało się polowanie - na jego przeciwników lub na niego samego - to ostatnie niestety parę razy miało już miejsce - kiedy ten czas mogą inaczej spożytkować. Chodźmy do świątyni - zdecydował nagle i zerknął na znajdującą się do tej pory bezpiecznie za pazuchą mapę. - Więc tędy - odwrócił się na północ, dając niestety dowód że czytać potrafi, nawet i mapy. - Zamiast górę do proroka Muhammada, trza nam proroka Muhammada do góry przywieść.



- Jak nie chcesz - zostań tu, jak chcesz - wchodź - zwrócił się do nizioła stając przed świątynią Mystry w “dzielnicy przybyszów”. - Lepiej byłoby żebyś został - mam zamiar zamieszkać w innej karczmie, by na Psalterium nie wskazywać i niebezpieczeństwa nie ściągnąć. Z drugiej strony jeśli coś tam pójdzie nie tak, bardzo byś się przydał... Trudne... - zastanawiał się przez dłuższą chwilę - Chodź ze mną - zdecydował.



Łowcy dostrzegli wewnątrz parę osób, ale nie spieszyli się z wchodzeniem głębiej czy gadaniem, zamiast tego czujnie się rozglądając - na wszelki wypadek.

Wnętrze świątyni pogrążone było w półmroku. Jedynie porozrzucane gromadkami czerwone, wysokie świece pozwalały jeśli nie dokładniej przyjrzeć się większości przedmiotów, to chociaż dostrzec ich zarys. W powietrzu zaś unosiła się woń kadzideł. Raczej nie z tych, które przyduszają wiernych swą intensywnością, a przyjemnych dla nozdrzy. Budujących pewien komfort i odprężających. W głębi sali, na wprost wejścia wzniesiono wspaniały posąg przedstawiający kobietę w szacie i głębokim kapturze zaciągniętym na głowę - w domyśle jedynie pozostawało, że miała ona utożsamiać twórczynię Splotu.
Ustawione w rzędach ławy, ciągnące się spod samego wejścia aż pod ołtarz z posągiem świeciły pustkami. Jedynie kilkuosobowa grupka zasiadała w pierwszym rzędzie z pochylonymi głowami.


Dopiero gdy Halvard upewnił się że przynajmniej na razie nie widać żadnych potencjalnych skrytobójców czy miłośników serc na surowo wszedł do wnętrza świątyni. Ukłonił się lekko przed widniejącym na ścianie symbolem Pani Tajemnic.



- Niech będzie błogosławione imię Mystry, Matki Magii - uśmiechnął się do akolitów. - Me imię to Halvard z Wielkiego Lasu, mój towarzysz zaś to Eranatian. Chciałbym porozmawiać.

Z grona zasiadających w pierwszym rzędzie ław, tuż przed ołtarzem, po chwili dłuższego milczenia i wymianie niepewnych spojrzeń wystąpił młodzieniec o nieco szpiczastych uszach. Nie mógł mieć więcej niż naście lat. Jego włosy były kruczoczarne, lekko poczochrane i opadające na czoło. Skóra przypominała swym kolorem rozświetlony nocą księżyc. Jego ogólna prezencja stwarzała wrażenie człowieka [a właściwie półelfa] surowego, powściągliwego.



- Niech mądrość naszej Pani kieruje waszymi dokonaniami. - pozdrowił ich spokojnym, wydawałoby się nieco bezosobowym głosem. - Wybaczcie przybysze, ale wraz z mymi braćmi akolitami oddajemy się rytuałowi czuwania. Modlimy się za odebranego nam Ishtana. - jego zimne spojrzenie na chwilę opadło ku podłodze. - Jeśli chcecie przyłączcie się do nas...- tym razem zerknął podejrzliwie po ich ciałach dość wymownie zatrzymując się przy rękojeściach broni zdobiących ich pasy. - Chyba, że przybyliście tutaj w innym, mniej szlachetnym celu?
W samym głosie czy postawie półelfa trudno było doszukiwać się oznak strachu czy niepewności. Stał murem pomiędzy swymi braćmi a nieznajomymi, których nawet głupi szybko odczytał by niepokój - graniczący wręcz ze strachem.

Człowiek z Północy potrafił docenić odwagę i dlatego skinął z szacunkiem głową półelfowi.
- Dowiedzieliśmy się o zabójstwie waszego kapłana - powiedział spokojnym tonem - jak również o podobnym morderstwie, w drugiej świątyni. Czy możemy porozmawiać o tym, na osobności, by nie przeszkadzać w czuwaniu? Porozmawiać - powtórzył z lekkim naciskiem - Oddam towarzyszowi broń - dodał i faktycznie oparł o ścianę miecze i łuk, a kukri wręczył niziołkowi, nie czekając na zgodę akolity.
Zimnym wzrokiem powędrował ku odstawionym pod ścianą przedmiotom i również w taki sposób zmierzył nim samego Blacktaila.
- Będzie dużym problemem jeśli porozmawiamy przed świątynią?- zapytał, uspokajając gestem akolitów za jego plecami.
- Żadnym, pod warunkiem że uda nam się porozmawiać bez czujnych uszu naokoło - uśmiechnął się z ulgą Halvard. Uprzejmie odsunął się z drogi akolity i podążył za nim.
Chłopak powoli minął mężczyzn, po czym pomaszerował pośród ustawionych ław ku wyjściu. Za odpowiednie miejsce uznał ławkę, ustawioną w cieniu drzewa niedaleko wrót okazałego budynku.
- Słucham Pana.
Tropiciel również usiadł - nie chciał straszyć chłopaka wisząc nad nim na podobieństwo wieży oblężniczej. Zakrył dłonią usta.
- Dowiedziałem się że kapłani w dwóch już świątyniach zostali zaatakowani i zabici, i że wyrwano im serca - powiedział spokojnie. - Wiem również że do Halruaa zmierzały likantropy, na które poluję - pokazał akolicie rękawicę ze srebra, choć sam metal był zmatowiały - Jeśli prawdą jest to co podejrzewam, że to one zamordowały przełożonych świątyń, zapewne i trzeciemu kapłanowi grozi niebezpieczeństwo. Przybyłem prosić o zawiadomienie go o tej groźbie.
Twarz chłopaka nie wyrażała żadnego przejęcia. Cały czas oblicze to wydawało się chłodne, zdystansowane. Wręcz nieporuszone. Błądził spojrzeniem od twarzy Halvarda do ukazanej rękawicy.
- Skoro tak, czemu nie uda się pan do zamku obrońców?
- A jesteś panie pewien że powinienem się tam udać? - tropiciel odpowiedział równie spokojnie.
- Nie rozumiem pytania...- po raz pierwszy zmarszczył brwi. - Przynosi pan wieści jako że wiadome są panu przyczyny i znani mordercy, którzy wyrwali serca memu mistrzowi i jego przyjacielowi z sąsiedniej świątyni. To samo w sobie jest bardzo... Podejrzane. A rękawica...- skinął podbródkiem na przedmiot. - Jest dość marnym dowodem pana intencji w tej sprawie. Równie dobrze, może pan sam być zamachowcem, który teraz prosi mnie bym przeniósł podejrzenia w śledztwie na kogoś innego.- zerknął w kierunku świątyni. - Przychodzi pan do pogrążonych w żałobie akolitów, pozbawionych swego przewodnika z taką nowiną? A nie idzie pan do ustanowionych obrońców prawa i porządku bo...?
Halvard skinął głową.
- Zgadza się, toteż nie liczę na to żeby pan mi ufał, zawierzał czy się …
Przerwał mu gestem dłoni.
- O takie rzeczy się nie prosi. Niech pan da mi lepiej jeden, dobry powód dla którego nie powinienem z tego miejsca oddać pana w ręce magów obrońców i pozwolić im aby sprawdzili wiarygodność pana słów?
Znowu Hroebertsson skinął głową.
- Samemu jestem kapłanem, bóstwa niestety zapewne niespecjalnie znanego na ziemiach Południa, Gwaerona Wichury, wroga likantropów - Halvard sięgnął za pazuchę, wyciągnął symbol ukrywając go w dłoni by był widoczny jedynie dla akolity. - Same zaś wieści o morderstwach przynieśli Harfiarze, którzy ściągnęli mnie do tego miasta wiedząc o ściągających tu wilkołakach. Jeśli pan zechce, poproszę towarzysza by ściągnął ich tutaj, jeśli to ma pana przekonać do tego by ostrzec ostatniego kapłana, o ile jeszcze żyje. Poczekam w świątyni, jeśli wolno. - ukrył z powrotem symbol.
- Nie. - rzucił twardo. - Napiszę odpowiedni list i przekażę go w ręce kuriera. Tyle mogę obiecać. A teraz wolałbym aby spotkanie nasze dobiegło końca. - powstał z ławki i ukłonił się lekko. - Nie wiem czy to wiele da, panie Halvardzie. Dużo bardziej przydałaby się tutaj interwencja i ochrona obrońców...A pan dalej nie podał absolutnie żadnego powodu z jakiego przychodzi pan z tym do mnie miast do nich. Tylko i wyłącznie z powodów...- zerknął na miejsce, gdzie łowca skrywał symbol boga.- zawodowych nie udam się teraz na odpowiednią skargę. Ale jeśli mamy bawić się w niedopowiedzenia to nie u mnie w ogródku. Żegnam pana.
- Nie liczyłem na nic więcej niż ostrzeżenie - Halvard również powstał. - Jeśli znajdę dowód to go przedstawię. Na razie go nie mam.
Również się ukłonił i nie czekając na chłopaka ruszył do świątyni po swoje rzeczy.
- Dalej unikacie pewnej odpowiedzi.- ten wzruszył ramionami. - Z dowodem się nie kłopoczcie. Najlepiej w ogóle się mi nie pokazujcie.
Ruszył w kierunku świątyni, przy wrotach której oczekiwał Blacktail. W drobnych dłoniach ściskał komicznie przy nim duży miecz i łuk.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline