Odgłos strzałów sprawił, że w głowach przyjaciół zaległy się przeróżne myśli. Jedni widzieli w tym łut szczęścia i długo oczekiwane ocalenie, a drudzy wręcz przeciwnie kolejne zagrożenie. Mateusz należał do tej drugiej grupy. Nie zamierzał ryzykować, narażać się. Chciał to wszystko przetrwać i przeżyć. Cenił swoje życie. Tak mało doświadczył, tak dużo jeszcze miał do przeżycia. Wiele nie myśląc dobiegł do schodów i zatrzasnął klapę. Sylwia i Elvira była bardzo zdziwione i zaniepokojone jego reakcją. Na domiar złego ledwo Orgix zatrzasnął klapę w piwnicy jakby ktoś zmienił całkowicie atmosferę. Nagły podmuch powietrza zgasił ostatnie ogarki świec i zapanowały prawie egipskie ciemności. Jedynym źródłem światła, był latarki z telefonów dziewczyn.
W tej ciemności zdarzyło się coś potwornego. Elvira zbliżyła się do oślepionej dziewczyny i zacisnęła dłonie na jej gardle.
Z zakneblowanych ust zmasakrowanej dziewczyny wydobyło się zduszone błaganie o litość. Elvira jednak nie słuchała. Coraz mocniej i mocniej zaciskała morderczy uścisk.
W tym momencie nic nie mogło jej już powstrzymać. Sylwia w słabym świetle telefonu widziała diaboliczny uśmiech swojej koleżanki. Uśmiech, który przyprawił ją o silny atak lęku i paranoiczne myśli. Do tej pory mogli udawać niewinnych. Teraz jednak wszystko stanęło na głowie i niespodziewanie weszli na drogę bez powrotu.
Po tym, jak oślepiona dziewczyna wydała ostatnie tchnienie w piwnicy zapanowała niesamowita cisza.
W uszach całej trójki dudniła cisza. Cisza, która z każdą sekundą przeobrażała się w dziwny melodię, czy raczej rytm. Rytm, jakby wybijany na jakiś bębnach.
W pamięci Sylwii pojawiło się nagle wspomnienie. Czuła i gdzieś świadomie wiedziała, że to wspomnienie wiąże się z tym miejscem. Siedziała, jak teraz w ciemnościach, a między nogami ściskała afrykański bęben. Wybijała, jakiś rytm który otaczał ją ze wszystkich stron. Elvira i Mateusz ponownie ujrzeli twarz tajemniczego mężczyzny. Przypomnieli sobie, jak prowadzi on ich przez ciemny las wprost do ruin w którym teraz się znajdowali. Siedzieli na polanie przy ognisku. Mężczyzna coś im opowiadał. Nie potrafili sobie jednak przypomnieć, o czym. Wiedzieli jednak, że ta opowieść była bardzo intrygująca i ważna.
Wszystko skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. Ciszę zastąpiły znajome okrzyki dobiegające zza zamkniętej klapy. Piotr niczym hollywoodzki bohater towarzyszył w ostatnich chwilach Wojtka na tym świecie. Mówił rzeczy, jaki zwykło się mówić w takich momentach. Rzeczy, które nie przynosiły ani ulgi żywym, ani nadziei umierającym. Puste slogany, frazesy pozbawione treści i sensu. Nic jednak inne nie przychodził mu w tym momencie do głowy. Miał nadzieję, że Wojtek przeżyje. Jednak jego gasnący wzrok i litry jego krwi na dłoniach nie pozostawiały złudzeń - chłopak umierał i nikt już mu nie pomoże.
W tym czasie Andrzej krzycząc wyszedł z budynku. Kątem oka zauważył po lewej stronie uciekającą w las sporą watahę wilków. Z drugiej stronie polany zbliżał się w ich stronę jakiś człowiek. W słabym świetle księżyca Andrzej ujrzał ubranego niczym amerykański traper, czy inny Barry Grylls wysoki mężczyzna.
Na widok Andrzeja uniósł dłoń na powitanie i znak, że go zauważył.
- Hej! - krzyknął mężczyzna - Macie fart, że tędy przechodziłem. Razem, jakoś damy radę.
Słowa pocieszanie sprawiły, że Andrzej uwierzył w to, że tak właśnie będzie. Szybko jednak radość przyćmił fakt, że nadal nie ustalili wspólnej wersji wydarzeń związanych z okaleczonym, a teraz prawdopodobnie martwym mężczyzną. Myśliwy mógł szybko wyciągnąć zbyt daleko idące i pochopne wnioski, które mogły sprawić im dużo kłopotów.
__________________ "Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman |