Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2012, 18:32   #49
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#8.

Cathil Mahr.
Osada. Dzwonnica.

Gdy tylko ruszyli w kierunku dzwonnicy Rednas, który i tak słaniał się na nogach, stracił przytomność i tylko jasność umysłu kapłana przy małym udziale Cathil zapobiegła temu, że nie uderzył twarzą prosto w ubitą ziemię.



Dzwonnica była najwyższym budynkiem w osadzie. Drewniana, o podstawie czworoboku, kilkukondygnacyjna, zakończona była stożkowym dachem. Budynek wyglądał na całkiem niedawno postawiony. Deski jeszcze pachniały świeżością.

Mateusz załomotał w drzwi.

- Jonasz, otwórz.

Usłyszeli odgłos otwieranego rygla, po czym w futrynie stanął garbaty mężczyzna o wyglądzie i zachowaniu wiejskiego głupka.



- Ta? - spojrzał podejrzliwie na niesionego elfa oraz na dziewczynę.

- Zagotuj wody Jonaszu - Mateusz wprowadził nieprzytomnego do izby i położył na posłaniu.

Izba była prosta. Jedno posłanie, kilka półek zajętych przez słoiczki i buteleczki, schody prowadzące w górę, zakończone drzwiami. Palenisko z zawieszonym nad nim kociołkiem. Jonasz pokuśtykał w stronę kominka i z cebra wlał wody do kociołka.

- Rozerwij mu rękaw, muszę oczyścić ranę - Mateusz wybrał z półki kilka specyfików i zajął się warzeniem mikstury.

Rednas Kella.
Osada. Dzwonnica.

Po rozprawieniu się z wilkiem wszystko co działo się wokół niego docierało do niego jak przez mgłę. Adrenalina, która buzowała mu w żyłach utrzymywała go w przytomności. Wokół zrobiło się zamieszanie, ktoś biegał, ktoś krzyczał, ktoś pomógł mu wstać, ktoś zajął się jego ręką. Jeszcze pamiętał, że podtrzymywany gdzieś próbował iść, po czym wszystko utonęło w bieli.

Kroczył w gęstej mgle. Podniesienie nogi i zrobienie kroku kosztowało go wiele wysiłku, jakby ktoś go ciągnął za stopy. Nie widział jednak stóp, gdyż ginęły w spowijającej go mgle. Mijał drzewa. Zauważał ich pnie, dopiero gdy na nie wpadał. Karłowate, popsute, chore.


Zobaczył zakapturzoną twarz podsuwającą mu kubek gorącego wywaru do ust.

- Pij - odezwała się twarz.

Płyn był gęsty i gorzki.

Zapadł się we mgle.

Szedł przed siebie, walcząc o każdy krok. Zaczynało mu brakować powietrza. Wpadł na kolejne drzewo, chciał się o niego oprzeć, lecz nie miał dłoni. Spojrzał na kikut swej ręki. Poszarpane strzępy mięsa zwisały razem z rozszarpanym rękawem. Odepchnął się od pnia, lecz nie mógł unieść nogi. Schylił się. Jego nogi zanurzone były po kolana w brunatnej cieczy. Sięgnął zdrową ręką wgłąb brei. Coś uczepiło się jego nogi. Złapał to i szarpnął. Puściło. Wyciągnął. W ręce trzymał dłoń kościotrupa.



Przebudził się. Ciężko było skoncetrować mu wzrok. Leżał w izbie. W kominku palił się ogień. Zakapturzony człowiek nachylony był nad jego ręką. Ręka pulsowała tępym bólem. Ktoś jeszcze chodził po pomieszczeniu.

- Chodź... chodź do nas... - usłyszał szepty. Odrzucił kościstą dłoń. - Chodź, chodź do nas...

Ktoś wołał go w staroelfickim języku.

Szarpnął się mocniej i ogromnym wysiłkiem ruszył z miejsca. Chciał biec, ale ciągle coś ciągnęło go za nogi.

- Chodź, chodź...

Zobaczył wyłaniające się z mgły twarze. Twarze elfów. Straszne twarze. Poszarpane. Pomarszczone. Martwe.



Obudził się ponownie. Oddychał głęboko. Serce trzepotało się niczym wróbel złapany do klatki. Na czoło wystąpił mu sperlony pot. Ogień ciągle palił się równym płomieniem. Wokół rozchodził się zapach ziół. Skupił wzrok. Nad kociołkiem, przy palenisku siedziała zakapturzona postać kapłana. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdował się przygarbiony mężczyzna wpatrujący się tempo w kobietę, którą już widział w karczmie u sołtysa.

Kesa z Imari.
Osada. Chata Bućko.

Widziała krew. Przelewające się strumienie, tętniące arterie, z których wypływał bursztynowy płyn. Powoli, systematycznie, magicznymi splotami łączyła poszarpane brzegi. Krew wracała do porozrywanych koryt, załatanych niewidzialnymi nićmi magii. To co zniszczone zostało w ułamku sekundy, naprawiała zdawałoby się długimi godzinami. Tutaj czas płynął inaczej. Choć upłynęło zaledwie dwa kwadransy, jej zdawałoby się, że trwało cały dzień.

Przerwała w końcu strumień magii, który z niej wypływał. Zrobiła wszystko co było w jej mocy. Była wyczerpana ale zadowolona ze swojej pracy. Na twarzy chłopca zobaczyła odprężenie. Zasnął, spokojnym, mocnym snem.

Ziewnęła. Sama miała ochotę położyć się obok niego i zasnąć. Pomyślała o matce dziecka. O jego siostrach i braciach. Przypomniała sobie niedawne wydarzenia. Ucieczkę przed stadem. Atak we wsi. Zmiażdżoną rękę elfa.

Obowiązek walczył ze zmęczeniem.

Ellfar Ravil.
Osada. Chata Gustawa.

Dogonił myśliwego tuż przed chatą.

- Tak?

- Sołtys mówił, że znajdziesz dla mnie nóż.

Gustaw zmierzył go badawczo.

- Nóż? Wejdź.

Otworzył drzwi chaty, które oczywiście nie były zamknięte.



We wnętrzu porozwieszane były skóry zwierząt, pęki ziół, narzędzia myśliwskie, noże do oprawiania zwierzyny.

Myśliwy sięgnął po jeden z noży, z dłuższym, lekko zakrzywionym ostrzem, z drewnianą, rzeźbioną rączką.

- Jeszcze coś? - burknął gospodarz

Nena Decair, Orlin Sorley.
Osada. Chata Sołtysa.

Chata tym razem była pełna. Przy ławach siedzieli zaaferowani chłopi przy kuflach, z których aromatycznie dochodził ich słodki zapach miodu. Rozmowy ucichły. Wszyscy spojrzeli na przybyłych by po chwili powrócić do swoich rozmów.

...godoł co to całe stado go goniło...
...a Marika, ta co mo dwie łaty kole zada, to ją zeszłego tydnia pogryźli, ino z kopyta im po mordzie...
...i tenczas jako mu wraził w bebechy to się jucha po całym placu...

Za ladą stała pulchna żona sołtysa.

- Mąż zaraz przyjdzie. Siądźcie, przyniosę coś do picia.

Rozejrzeli się wokół. Jedyne wolne miejsce było przy starym dziadzie, co to go widzieli wcześniej wygrzewającego się przed karczmą w słońcu. Zajęli więc tam miejsca. Karczmareczka doniosła dwa kufle pitnego miodu.

Dziad spojrzał na nich niewidzącymi oczami, przysłoniętymi bielmem. Oblizał się.



Wtem nachylił się do nich nad ławą i rzekł przyciszonym, ochrypłym, drżącym starczym głosem.

- W lesie się czai bestia straszliwa,
Ni miecz, ni topór jej się nie ima.
Tam ślepia żółte na świat patrzają,
Kły ostre w mroku błyskają.
Jawią się szpony pokryte czerwienią,
Warkot straszliwy co wstrząsa ziemią.
I szczęk kłapnięcie rozrywa wnet ciszę...


Zamilkł i gdy zdawało się, że już nic nie powie dokończył:

- ...Wilk przegryzł ci tętnicę.


Wtedy przyszedł karczmarz. Spojrzał nieprzychylnie na starca.

- Nie zwracajcie na niego uwagi - popukał się znacząco w czoło. - Dziadu, idźcie się położyć...

- Suszy mnie - ślepiec nie odrywał swoich niewidzących oczu od niziołka i dziewczyny.

- Szukaliście mnie - westchnął sołtys.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline