Podróż była, można by rzec, standardowa. Chłod, deszcz, kiepskie jedzenie, spanie pod gołym niebem lub w podłych gospodach.
Jedynym nietypowym elementem były śpiewy Anzelma. Trzeba było przyznać, że szlachetka, gdy mu kiedyś zabraknie gotówki, ze spokojem będzie mógł zarobić sobie na utrzymanie w licznych gospodach.
Nie trzeba było zatykać uszu. Zdecydowanie nie trzeba było.
Monotonię podróży przerwał niespodziewany widok.
Alex co prawda za magami nie przepadał, ale tak samo nie lubił tłumów rozkoszujących się widokiem kogoś płonącego na stosie, który sami uszykowali. A może jeszcze bardziej.
Spokojnie sięgnął po łuk.
Jak na razie nie zamierzał strzelać. Miał nadzieję, że złotousty Anzelm zdoła zapanować nad tłumem. |