Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2012, 10:10   #42
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Lady Kenna Gustaffson, Abraham de la Roche, King Bishop
Po krótkiej naradzie towarzystwo postanowiło nie odpuszczać. Przekonani, że człowiek z czarnego parowozu ma coś wspólnego ze zniknięciem młodej panny Meldrum postanowili bliżej przyjrzeć się posiadłości.
Zdawali sobie sprawę, że gospodarz wie o ich obecności tutaj, ale uznali ten fakt za mało istotny, by się nim przejmować.
Zostawili, więc powóz za sobą i ruszyli każdy w swoją stronę.

King Bishop
Bishop wbrew swoim tradycyjnym metodom postanowił zasięgnąć języka o rezydencji i jej gospodarzu. Miał szczęście tej nocy, gdyż przecznicę dalej zauważył dwóch młodocianych birbantów szlacheckiego pochodzenia. Ich zmierzwiony i pozostający w nieładzie strój wyraźnie wskazywał, że wracają z nocnej hulanki. Uśmiechy na twarzach i głośne śpiewy natomiast mówił, że zabawa musiała być przednia i niezwykle udana.
Bishop początkowo wziął ich za jakiś uliczników i już przygotował pieniądze, by wkupić się w ich łaski, jednak gdy podszedł bliżej zobaczył, że ma do czynienia z równymi sobie.
Po krótkim powitaniu King Bishop bez owijania w bawełnę przeszedł do sedna sprawy.
- To doum roudziny Carmichael - odparł jeden z dżentelmenów. Język mu się lekko plątał, ale wobec obcego mu człowieka starał się zachować wszelkie pozory przyzwoitości.
- Ta rodziny pfu - burknął jego kompan spluwając pod nogi - Takie szkockie przybłędy, co to się szlachtą mienią.
Sądzą po aparycji drugi z dżentelmenów był bardziej wylewny i bezpośredni, a może po prostu bardziej pijany.
- Może i przybłędy - nie oponował pierwszy z panów - Musisz jednak przyznać drogi Williamie, że byle kto się do masońskiej loży nie dostaje.
- Też mi wyczyn. Loża masońska. Jakieś szatańskie hokus-pokus. Jakbym chciał, to też by mnie przyjęli.
- Dobrze wiesz Williamie...
- Tak, tak, tak wiem. Próbowałem i mnie nie przyjęli. I co z tego. Kij im w oko, Ich strata.
- Hmrr hrrm - chrząknął Bishop przerywając te wspominki - A ten Carmichael, to co to za człowiek?
- Hmmm - zamyślił się William - w sumie ciężko powiedzieć. Strasznie zamknięty w sobie i tajemniczy. Nigdzie nie bywa, poza lożą oczywiście, z nikim się nie spotyka i nie utrzymuje towarzyskich kontaktów.
- Ma ponoć kilka sklepów bławatnych i jakieś fabryki w Szkocji.
- Bogaty, to on na pewno jest. Przy tym krążą plotki, że się magią para, czy alchemią. Wiem tylko, że różne dziwne ustrojstwa zamawia na mieście. To jednak plotki i trudno powiedzieć ile w tym prawdy.
- Pan wybaczy - przerwał towarzyszy Williama - My musimy jednak już iść. Miło się co prawda gawędzi, ale późno już noc, a mnie sen już morzy. A przecież nie uchodzi, bym na bruku się położy. Stokroć bardziej wolę moje mięciutkie łóżko. Żegnam zatem.
- Bywaj przyjacielu - skłonił się William - Wpadnij czasem do “Grubej Loli” napijemy się i pogadamy jeszcze. Dobry z ciebie chłop. Bywaj.
Obaj dżentelmeni kołysząc się i trzymając za ramiona oddali się w kierunku swych domostw.

Lady Kenna Gustaffson
Lady Kenna mimo swej pozycji postanowiła wedrzeć się do willi szkockiego magnata. Oddaliła się od bramy i idąc wzdłuż muru szukała odpowiedniego miejsca, by przeskoczyć na drugą stronę.
Przeszła kilkanaście kroków i trafiła na wysokie drzewo rosnące tuż przy murze. Nadawało się ono idealnie do tego, by po jego konarach przejść na teren posiadłości.
Wspięła się zwinnie niczym kocica i po kilku chwilach wylądowała na trawniku po drugiej stronie.
Po przeskoczeniu muru doznała dziwnego uczucia. Jakby znalazła się w zupełnie innym świecie. Panowała tutaj niesamowita cisza i spokój. Co prawda na ulicach o tej porze też było cicho, ale zawsze jakieś odgłosy gdzieś się pojawiały. Tutaj natomiast było naprawdę przerażająco cicho.
Lady Kenna ruszyła ostrożnie w stronę okazałego domu. Liczyła, że uda jej się podejść do okien i coś zobaczyć lub podsłuchać.
Poruszając się ostrożnie i cicho zbliżała się do budynku. Serce biło jej coraz szybciej i czuła, jak krew ożywia jej ciało. Dreszcz podniecenia przeszedł jej po plecach. To właśnie dla takich uczuć warto było żyć i to właśnie dla nich, a nie z poczucia obowiązku, czy dobroci serca zgodziła się pomóc lordowi Meldrum.
W końcu stanęła pod jednym z wysokich okien sięgających prawie do pierwszego piętra. Na dodatek miała wiele szczęścia, gdyż po drugiej stronie szkocki szlachcic właśnie zamawiał u swego lokaja kieliszek czegoś mocniejszego na rozgrzanie kości.
Lady Kenna przysłuchiwała się tym rozkazom licząc, że dowie się czegoś ciekawego.
Nagle ktoś puknął ją w ramię. Odwróciła się szybko i na przeciw siebie ujrzała mężczyznę w stroju służącego. Mężczyzna skłonił się przed lady Gustaffson i powiedział:
- Mój pan zaprasza do środka. Będzie mu niezwykle przyjemnie jeśli napije się z nim pani kieliszek tokaju. Proszę za mną.


Abraham de la Roche

De la Roche swoim zwyczajem oddalił się od reszty i w samotności spróbował przyjrzeć się zarówno rezydencji, jak i w spokoju przeanalizować fakty, jakie zaistniały w całej tej sprawie.
Posiadłość rodziny Carmichael była dość okazała. Rozległy dom otaczał równie duży ogród. De la Roche wolno obszedł cały ogrodzenie szukając czy to jakieś wyrwy w murze, czy też innego miejsca, które ułatwiłoby mu dostanie się do środka.
Po kilku minutach znalazł się na tyłach posiadłości i już z oddali dostrzegł, że przy tylnej bramie służącej używanej zapewne przez dostawców, stoi dwóch obdartusów. Ich strój, jak i zapach który mimo odległości dolatywał do nozdrzy Abrahama wyraźnie wskazywał na ich profesję.
To niewątpliwie byli rezurekcjoniści, rabusie grobów, hieny cmentarne, które to trudniły się niecnym procederem okradania grobów, a często także wykradania samych zwłok. Sprzedawali je potem, czy to jako mięso na targu, czy też wszelkiego reanimatorom, którzy próbowali na powrót ożywić martwe ciała.
De la Roche schował się za jednym z drzew i obserwował, co się będzie działo dalej.
Zza bramy wyszedł służący i zamienił kilka słów z rezurekcjonistami. Ci wręczyli mu jakiś płócienny worek na którym widać było wyraźne ślady krwi. Służący odebrał przesyłkę i wręczył mężczyzna zapłatę. Ci podziękowali, skłonili się i zaczęli się oddalać.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline