Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2012, 11:28   #22
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY



San Francisco było zupełnie inne, niż je sobie wyobrażali. Owszem – na zewnątrz, na głównych arteriach miasta domy były czyste, prawie jak nowe lub świeżo odrestaurowane. Ale wystarczyło zajrzeć do którejś z bocznych ulic by zobaczyć zniszczenie i dewastację. Jakby San Francisco zaatakował jakiś wróg.



Szybko zrozumieli, w czym rzecz. Trzęsienia ziemi. Czytali o nich w prasie codziennej, nad filiżanką mocnej kawy. Może nawet przejmowali losem tych, którzy nie mieli szczęścia i zginęli podczas tych nieszczęśliwych wydarzeń.

Ale, sądząc po ciemnoskórych pracownikach idących tłumnie do pracy, w mieście nadal zostało wielu żywych.

Wraz z tą myślą pojawiała się jeszcze jedna obawa, która niczym natrętny insekt, wracała niechciana. A co będzie, gdy trzęsienie ziemi zdarzy się teraz. Tutaj. Kiedy oni będą przebywali w ciężkich murach hotelu Grand? Co będzie, kiedy te wielotonowe konstrukcje zwalą im się na głowy, miażdżąc, druzgocąc ciała, kończąc ich wyprawę nim na dobre się zaczęła.

* * *

B. E. Chance czekał na nich w umówionym miejscu i terminie. Z dokumentami i biletami na statek wypływający za trzy dni do Jokohamy. Na okręcie noszącym dumną nazwę „Hawajski wiatr”. Brzmiało obiecująco.

Dni mijały im leniwie na dyskusjach o podróży, na wieczornych odwiedzinach w lokalnych klubach i kabaretach, na dopinaniu ostatnich formalności związanych z opuszczeniem kraju. Trzy dni minęły szybko. Za szybko. Możliwe, że było to ich pożegnanie się z cywilizacją na dłuższy czas. Zdaniem doktora Chance’a gdzieś tam, w tajemniczej Syberii czekał na nich zapomniany, pradawny stwór. Czy w to wierzyli? Nie wiadomo. Ale wchodząc na pokład „Hawajskiego wiatru”, zwykłego okrętu pasażerskiego pływającego na trasie USA – Hawaje – Japonia – każdy z nich czuł pewną ekscytację. Która jednak bardzo szybko przeminęła.


* * *

Podróż z San Francisco do Jokohamy zająć miała piętnaście dni. W tym jeden dzień w Honolulu dla rozprostowania kości.

Piętnaście dni. Czas, który bardzo szybko przerodził się z ekscytacji w nudę. Wcinającą się głęboko w duszę.

Co prawda B.E. Chance bardzo chętnie spotykał się z członkami „swojej małej ekspedycji”, jak to mawiał i równie chętnie dzielił się podstawową wiedzą na temat zamieszkujących Syberię ludów, a nawet mógł nauczyć chętnych podstaw języka, ale i tak nie było to w stanie wykorzenić nudy z ich serc.

„Hawajski wiatr” nie był okrętem. Oferował, co prawda osobne kabiny, ale nie zapewniał rozrywek, poza barem. Tak. Na oceanie, z dala od granic USA, prohibicja nie działała. Dla niektórych mogło to się okazać prawdziwym wybawieniem. Oczyszczeniem od nudy – dławiącej i dusznej.


* * *


Brzeg Japonii osiągnęli 30 października 1926 roku. Światła Jokohamy przywitali jak brzegi ziemi obiecanej. A zarezerwowany dla nich hotel „Europa”, w którym zatrzymywali się cudzoziemcy – z jego przestronnymi pokojami, nie kołyszącym się pokładem i łazienką z prawdziwego zdarzenia, był dla nich niczym zanurzenie się na powrót w prawdziwe życie. Ze świeżą pościelą, z ciepłą wodą i taką ilością mydła, jakiej sobie tylko zażyczyli.

Teraz każdy z nich miał przy sobie paszport – obowiązkowy atrybut cudzoziemca. I troszkę miejscowej gotówki. Co prawda, jeśli ktoś nadal miał dolary, mógł je bez trudu rozmienić w hotelowym kantorze na jeny po zadowalającym kursie.

Dla Natalii hotel „Europa” miał jeszcze jedną, dodatkową i cudowną atrakcję,. Miała się tutaj spotkać z ojcem.


* * *

- Nie przyjechał – te słowa wypowiedziane przez B. E. Chance zwisły w powietrzu, przy wspólnym lunchu dzień później.

- Henryk Michalczewski – wyjaśnił B.E. Chance. – Powinien być tutaj już od tygodnia. Ale go nie ma – dodał nieco niezdarnie, co zdradzało jego prawdziwe zaniepokojenie.

- Mam tutaj kilku dobrych znajomych. Odwiedzę ich i popytam. Może oni coś wiedzą. Ale – rozejrzał się niespokojnie. – Może któryś z panów zechciałby mi towarzyszyć.

Czy tylko im się wydawało, czy też może Chance czegoś, lub kogoś się bał. Odkąd przybyli do Jokohamy mogli zwrócić uwagę, że doktor rozgląda się niekiedy niespokojnie na boki. Początkowo wzięli to za odruch związany z zejściem na ląd, ale teraz nie byli już tego tacy pewni.

- Dobra – zdecydował B.E. Chance. – Poczekam do czwartej a potem przespaceruję się do tych znajomych. Chętnie z jednym lub nawet dwoma panami. Ci znajomi, wiedzą panowie, nie są zwykłymi ludźmi. Mają troszkę szemranych spraw na sumieniu i wolałbym nie chodzić sam do nich bez zapowiedzi.
 
Armiel jest offline