Garkthakk rozglądał się wokół prawie usatysfakcjonowany. Prawie. Podszedl więc do Ela-i'a i wyszczerzywszy zęby, rzucił:
- Ty. Trzeba będzie wygrzebać tamte klejnoty. - wskazał ręką na tkwiące wysoko w głowie posągu klejnoty, imitujące oczy.
- Mam tam włazić? No dobra, ale... -
- Dość gadania! - warknął półork i znienacka pchnął łotrzyka w stronę posągu, tak że ten potknął się i przytulił się do niego chcąc odzyskać równowagę. Efekt był satysfakcjonujący - wrzask wypełnił świątynię, a Shan odskoczył jak oparzony, gdyż tak było w istocie.
- Kurwa, parzy! - - Ta. Istotnie. - schwycił łotrzyka za kołnierz i podniósł, tak by ich spojrzenia się spotkały. Bardzo, bardzo blisko.
- Następnym razem jak mówimy szybciej, ma być, drakh, szybciej. - Puścił. Zza pleców dobiegło go nieokreślone chrząknięcie krasnoluda, które przyjął jako wyraz aprobaty.
- Podobno w żyłach Pana Poranka płynie czysty ogień... - kontynuował -
Przez posągi przepływa lawa. Szukaj wyłącznika przy ołtarzu. - przysiadł ostrożnie na kamiennym stopniu, i postanowł opatrzeć swoją ranę, jednocześnie jednak nasłuchiwał kroków Shana. Nie musiał czekać długo gdy dosłyszał stłumiony syk łotrzyka. Parsknął cicho śmiechem i zawołał:
- Uważaj na podłogę! Gorące płyty! - - Dzięki...! - odpowiedź Shana ociekała zimnym sarkazmem. Gark mógłby co prawda spróbować pomóc mu określić właściwą ścieżkę, zapewne płyty były oznaczone - ale musiał się zająć własnymi ranami i choć nie przyznałby siedo tego, odsapnąć chwilę. Położywszy broń na kolanach i spoglądając czasem ku Shanowi, czy czasem czegoś przed nimi nie chowa, zaczął powoli i dokładnie opatrywać ranę. Thrain również zajął się sobą, a stłumione trzaski i stuki połączone z opadaniem poziomu lawy w fosie oznajmiły sukces Ela-i.
Świątynia stygła irytująco powoli, tak że gdy przyszło do dłubaniny, energicznie i z ochotą wziął się za skuwanie złota z posągów. Ostatecznie każdemu z nich przypadła spora kupka szczerozłotych odłamków, dodatkowo zaś Thrain zabrał znalezoną na ołtarzu wysadzaną nefrytem miedzianą tablicę, Shan emanujący słaba magiczną aurą amulet, Gark zaś zagarnął skute z posągów ogniste opale, których uzbierała się spora sakiewka. Ostatecznie wszyscy byli na tyle zadowoleni, że i zatargi między łotrzykiem a półorkiem poszły najwyraźniej w niepamięć.
Pozostało opuścić ograbioną świątynię - tylko czy było stąd jakieś inne wyjście? Powrót przez główne wrota i przekradanie się koło wygłodniałych ankhegów nie wydawał się zachęcającą perspektywą...