Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2012, 19:49   #81
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jean spoglądaj na wrota poprawił ułożenie na plecach plecaczka zawierającego większość jego ekwipunku przygotowanego na tą wyprawę.
A potem zaczęło się... Gnom niezbyt pewnie czuł się w roli nieustraszonego przywódcy. Zwłaszcza, gdy przebywał w otoczeniu osób które dokonywały takiego włamu, wiele razy przed nim.
Jean spojrzał za siebie na swych rosłych towarzyszy, sięgnął po jeden z eliksirów i wypił duszkiem, a wokół niego na moment błysnęły opiekuńcze skrzydełka tarczy wiary. Trwało to chwilę, po czym zaklinacz zamamrotawszy pod nosem kolejny czar rzucił, tym razem wywołując efekt migotliwej zbroi maga. Takoż przygotowany wyciągnął rapier i trzymając go w swej prawicy rzekł szeptem do towarzyszy. -Postarajmy się nie rzucać w oczy jak najdłużej.
W ich przypadku mogło być to trudne, ale gnom skulił się i ruszył do przodu skradając się i wykorzystując cienie do ukrywania. A Sargas ruszył cichutko za nim.
Jaś i Wyrwidąb skinęli głowami i również ruszyli za gnomem. Co ciekawsze, obaj wydawali się dość biegli w sztuce cichego poruszania się, mimo że za równo półork jak i mężczyzna na pierwszy rzut oka wydawali się dość prostymi rębaczami.
Niemniej gnom już wiedział, że pozory mylą w przypadku ludzi Jacoppo.

Sam magazyn zaś był zastawiony sporą ilością paczek i skrzyń, tworzących swego rodzaju labirynt. Pomiędzy pakunkami Jean dostrzegł jednak wyraźną ścieżkę z mniejszą ilością kurzu na podłodze. W powietrzu, w smugach światła wlatujących do środka przez byle jak zbite ściany, widoczne były chmury pyłu.
Wydeptana ścieżka, była jedynym wyznacznikiem drogi w tym labiryncie, więc Jean postanowił jej się trzymać idąc na przedzie. Nie bez powodu pewnie ją chodzono.
Niemniej gnom starał się wypatrzeć ewentualne pułapki, by nie paść jakiejś ofiarą.
Pułapek jednak nie było. Gnom dostrzegł za to dwie postaci poruszające się cicho po rusztowaniach oraz małych galeriach znajdujących się na ścianach i pod sufitem. Nie miał jednocześnie wątpliwości że jedną był Simon a drugą Jacoppo. No chyba, że gang który tu rezydował też miał w swych szeregach niziołka z nieładem kręconych włosów na głowie, oraz chudego młodzika z dużą ilością noży lśniących pod płaszczem.

Grupa Jeana zaś powoli zbliżyła się do czegoś, co można by nazwać "placem" pomiędzy stosami skrzyń. Gnom w ostatniej chwili zatrzymał się i ostrożnie wychylił, widząc stojących na środku pustej przestrzeni trzech mężczyzn. Nieco dalej widoczny były drzwi do drugiej części magazynu do przyległego doń budynku.

-Podchodzimy tak blisko jak się da... wy podchodzicie bliżej.-
zadecydował gnom po chwili namysłu. I zamierzając się trzymać tuż lekko za swymi osiłkami.- I atakujemy z zaskoczenia, lub wcześniej, jeśli się zorientują.
Nie wiedział na ile dobrzy są jego ludzie w atakach z dystansu, lub czy przeciwnik dysponował bronią dystansową. Co prawda mogliby ich wyminąć, ale Jean nie chciał zostawiać za swoimi plecami potencjalnego zagrożenia.
Jasiek skinął głową i cicho ruszył skulony za skrzyniami, żeby zajść rozmawiających o dupie Maryni bandytów lewej strony. Haggard zaś przycisnął miecz do boku, przełożył pochwę na plecy i ruszył za skrzyniami z prawej strony.
Jean zaś zamrugał kiedy w oko uderzyła go wiązka światła, odbita przez lusterka w dłoniach Jacoppo. Gnom zadarł głowę i dostrzegł jak niziołek zdejmuje z pleców kuszę a Simon wyciąga zza pasa nóż do rzucania.
Złodziej wymierzył z broni, kolejno wskazując na stróżów. Tego po prawej, tego na środku, tego po lewej. Jakby czekał na sygnał, którym mają się zająć.
Żaden typek nie wyróżniał się jakoś znacząco, więc gnom na chybił trafił wybrał tego... z lewej. No bo... miał paskudnego pryszcza na karku. Wzbudzał obrzydzenie.
Jak się potem okazało, Jean wybrał błędnie.

Najpierw, na dany sobie znak, z ukrycia wypadli Haggard i Jasiek. Półork zamaszystym ruchem rozrąbał stojącemu najbliżej strażnikowi głowę, a drugi z wojowników dość zwinnie wyminął stojącego tuż przy swojej kryjówce mężczyznę, który zwalił się do tyłu z nożem do rzucania w piersi oraz bełtem w oku.
Haggard zaś kontynuował swoją szarżę i ciął po skosie, próbując rozciąć zaskoczonemu przeciwnikowi bok i uszkodzić jego przeponę, jednocześnie wywołując szok i uniemożliwiając mu krzyknięcie. Ostrze przebiło się przez skórzany pancerz którym bandzior był okryty, lecz nie spenetrowało jego ciała dostatecznie głęboko.
Zaskoczony zakapior wytrzeszczył oczy i spojrzał na tkwiącą w swoim ciele stal.


Krzyknął.

Krzyk ten szybko urwał się z głośnym chrupnięciem gdy Jaś doskoczył do nieszczęśnika i przetrącił mu kark mocnym kopnięciem.
-Cudnie...- mruknął pod nosem gnom, zdając sobie sprawę, że mała była szansa na uniknięcie takiej sytuacji. Ruszył pędem wzdłuż pak i dochodząc do wyjścia z tej pakunkowej wnęki spojrzał w kierunku drzwi, przyczajony przy ścianie skrzyń sprawdzając czy ktoś na ów krzyk zareagował.

Po chwili do uszu szpiega dotarł tupot dość licznych i ciężkich stóp. Jacoppo stanął na desce podtrzymującej dach i spojrzał na dół.

-Jak sytuacja?

Na ucho Jeana było ich dziesięciu. Może tuzin, ale równie dobrze mogło być ich mniej tylko mieli nierówny krok. Jasiek w tym czasie chwycił dwa trupy i wrzucił je za paczki, a trzeci poszybował w ślad za nimi z rąk Haggarda.

-Zastawimy pułapkę. Wysypię pajączki dróżkę pomiędzy mną, a nadbiegającymi ku nam bandytami. Otoczę się mgłą, ty...-
Jean na poczekaniu zaczął obmyślać plan jednocześnie zdradzając jego szczegóły niziołkami. -... i twój towarzysz, atakujcie z góry. Jaś i Haggard niech na razie osłaniają moje tyły. Mam dość dobre fw... zaklęcia do ataku z dystansu. Gdy bandyci za bardzo się zbliżą, czmychnę za Jasia i Haggarda i stamtąd będę atakował. A oni ruszą do ataku na niedobitki.
Jacoppo skinął głową i spokojnie przeładował kuszę a Simon rozłożył noże u swoich stóp. Jaś i Haggard czmychnęli na boki, usuwając się po za zasięg mgły wywołanej przez Jeana. Kilkanaście sekund później krotki stały się na tyle wyraźne, żeby dało się rozróżnić poszczególnych agresorów. W powietrzu zaś błysnęły pajączki, które malowniczo rozsypały się na podłodze.
A gnom sięgnął po nabity pistolet i trzymając go w lewej dłoni, czekał. Podobnie jak Sargas, który nie chcąc narażać swej kociej skóry na niebezpieczeństwo.



Jean nie miał już takiego wyboru. Sam spaprał przy skrzyniach dokonując błędnego wyboru, więc sam powinien narazić się na zagrożenie naprawiając swój błąd. Zresztą tym razem pewny był swych kalkulacji... no, prawie pewien. Słysząc odgłos zbliżających się zbójów ta pewność ulatniała się z niego.
Finalnie drzwi otworzyły się, ukazując kontury kilku, kilkunastu mężczyzn w skórzanych kubrakach i bronią w rękach. Zakazane niedogolone mordy, skórzane zbroje, niektóre ćwiekowane, rzeźnickie noże lub nabijane kolcami pałki w dłoniach.Niektórzy nieco lepiej, bo mieli krótkie miecze w dłoniach.
Typowe moczymordy, niezbyt lojalne i nadmiernie odważne w licznych grupach.
Zauważywszy zamgloną postać rzuciły się bez namysłu w jej stronę. Nie wzięły nawet pod uwagę, że mgła w zamkniętych przestrzeniach nie bierze się znikąd.
Jean skierował lufę pistoletu w kierunku najbliższego osiłka i nacisnął spust. Padł strzał.Kula w biła się klatkę piersiową osiłka uśmiercając do na miejscu.
Bandyta umarł na miejscu i padł na podłogę martwy, co nie zniechęciło reszty do gonienia w kierunku Jeana. Gnom chowając bezużyteczny już pistolet, patrzył jak wystrzelony przez Jacoppo bełt rani jednego z postawnych osiłków biegnących na tyłach całej bandy. Niczym srebrna błyskawica sztylet Simona pognał w kierunku celu, jakim był kolejny zbój, chybiając haniebnie i trafiając w podłogę.
-Zgiń przepadnij !- krzyknął gnom celując dłonią w głowę zbliżającego się bandyty. Z jego dłoni wystrzeliła struga energii uderzając w twarz, która dosłownie zmiotła gniewny wraz z jego oblicza... wraz z samym obliczem.
Bandyci wpadli w obszar mgły i tym samym w pułapkę. Ostre pajączki przebiły podeszwy ich butów i wbiły się w ich stopy. Do uszu gnoma doszły przekleństwa i krzyki. A do samego gnoma przedarł się jeden z bandytów i zaatakował krótkim mieczem, wyprowadzając sztych. Nie trafił. Mgła i niski wzrost czyniły z Jeana trudny cel. A i magiczne osłony też pomogły.
Bełt Jacoppo wbił się w potylicę zakańczając żywot osobnika, który dopadł gnoma.

Druga fala bandytów była sprytniejsza. Szurając buciorami o podłogę w celu uniknięcia zranienia stóp, zbliżali się do gnoma powoli acz nieustępliwie. Jean zauważył, że niewielu z przeciwników oparło się oparom jego mgły. Ledwie trzech wydawało się odczuwać zmęczenie.
Co gorsza, obok stopy Le Courbeu wbił się sztylet Simona. Jeszcze tego by brakowało, by gnom zginął z rąk własnych sojuszników.
Dla Jeana to był wystarczający sygnał, by dać dyla ustępując pola wojakom Jacoppo. Tuż nad kapeluszem gnoma świsnął krótki miecz zapewne pierwotnie celujący płaskim cięciem w szyję Le Courbeu. Widać jeden z zakapiorów uparł się pozbawić go życia. I prawie mu się to udało.
Dwóch pozostałych bandytów nadal podskakiwało na jednej nodze wyciągając ze stopy drugiej wbite pajączki. A trzeci cofnął się do tyłu.
Jacoppo nałożywszy bełt na cięciwę kuszy, posłał ów pocisk w bark jednego z zakapiorów a raniąc go dotkliwie, a Simon … omal nie trafił wkraczającego do walki Jasia. Czyżby chłopak nie wiedział, po której walczy stronie?!
Tyle dobrego, że chybił półorka który szarżując wpadł na jednego z mięśniaków i rozpłatał mu jednym cięciem brzuch zabijając na miejscu. Jucha i wnętrzności rozlały się po podłodze
Haggard zaś doskoczył do drugiego bandyty i wbił miecz w jego klatkę piersiową szybko i z fasonem. Biedak ledwo zdążył zareagować na ostrze w swej klatce piersiowej, a już był martwy.

Jean zatrzymał się i widząc nacierającego przeciwnika przybrał postawę i wyprowadzając pchnięcie krzyknął zawadiacko. - Masz pecha chłopcze, toczysz bój z muszkieterem...- ciszej dodając.- niedoszłym muszkieterem.
Wybijając się lekko na palcach niczym baletnica, pchnął zaskoczonego bandytę prosto w lewy bark.
Ten nie zamierzał być mu dłużny, atakując gnoma szybkim pchnięciem i mimo magicznych osłon raniąc lekko jego lewy bok. Na szczęście rana była bardziej bolesna niż groźna.
Dwójka pechowców uwolniwszy się od pajączków wyładowała swój gniew ciskając nożami w Jacoppo. Jeden z pocisków trafił w deskę na której stoi niziołek, drugi był całkowicie niecelny. Co gorsza jeden z złodziejów nie zauważył że za bardzo zbliżył się do Haggarda. A ten nie mógł tego nie wykorzystać. Wojownik uderzył mieczem, ciężko raniąc pechowca tuż pod żebrami. A niziołek posłał “pocisk śmierci” ze swe kuszy permanentnie eliminując bełtem jednego z lżej opancerzonych zbójów.
Jaś zaś doskoczywszy do kolejnego wroga wdał się z nim w szermierczy pojedynek, gdy jego ostrze trafiło na paradę przeciwnika. Także i Haggard atakowany przez dwóch zbójów, przeszedł do defensywy, odpierając jedynie ciosy.

Simon zaś gdzieś znkł zeskakując z deski na stos skrzynek, a potem zeskoczywszy z nich znikł w labiryncie magazynu i z oczu gnoma. Który to zresztą musiał wlepiać spojrzenie, gdzie indziej. Sięgnąwszy po lewak Le Courbeu przeszedł do defensywy.
Jean odbił ostrze lewakiem i przesunął broń przeciwnika na bok, by samemu skrócił dystans i wykonać słynne “ukąszenie nizioła”, będące w istocie pionowym sztychem w podgardle wyższego przeciwnika. Ostrze rapiera przeszyło krtań, język, podniebie i wbiło się mózg.
Ukąszony tym ciosem bandyta padł martwy na ziemię.
Haggard syknął z bólu i zachwiał się upadając klęczki. Bowiem jeden z walczących z nim złodziei wbił mu sztylet w nogę stosując “cios pod kolano”. Mimo tej rany Haggard zdołał osłonić się za pomocą miecza przed drugim ciosem. Z pomocą przyszedł też Jacoppo jednym strzałem eliminując już wcześniej ranionego przeciwnika. Jaś chwytając oburącz za swój pałasz uderzył z zamachu we wroga, przełamując paradę i rozrąbując mu bark. Jego przeciwnik takiego ciosu nie mógł przeżyć. I nie przeżył brocząc obficie krwią po osunięciu się na ziemię. Zaś Haggard znienacka wyrźnął tarczą wprost w gębę zaskoczonego takim użyciem owego przedmiotu rzezimieszka. Z rozkwaszonym nosem bandyta upadł na ziemię tracąc przytomność.
Ostatni zbir widząc wyrżnięcie w pień swoich towarzyszy chciał rzucić się do ucieczki, ale ciśnięty wprost w prawe oko sztylet uśmiercił go na miejscu. Simon uśmiechnął się zadowolony, że w końcu kogoś trafił.
Walka zakończyła się. Korytarz pomiędzy skrzyniami czerwienił się od krwi.

-Jak to powiadają, wszystko dobre co się dobrze kończy, prawda?- rzekł gnom chowając lewak i dłonią dotykając ranionego boku. Miał przy sobie jeszcze eliksiry leczenia ran, ale czy warto było je zużywać z powodu tak lekkiej ranki?-Haggard potrzebne ci leczenie, czy też jakoś wytrzymasz do końca tej misji?
-Dam radę...- mężczyzna oparł się na mieczu i wstał powoli. Jacoppo zaś po śladach Simona zeskoczył na skrzynie a potem na podłogę, wykonując przy tym widowiskowego fikołka.
-Hmmm... Teraz zostaje nam się dowiedzieć co takiego tu trzymali i kto za to płacił.- mówiąc to, lekkim krokiem podszedł do jedynego ocalałego z masakry złodzieja z wrogiego mu gangu. Pechowiec leżał na plecach, z guzem od tarczy Haggarda na czole. Jean wiedział już że niedługo guz ten będzie jego najmniejszym problemem.

Gnom skinął jedynie głową chowając rapier do pochwy po otarciu go z krwi, przesłuchanie zostawiając bardziej doświadczonym osobom od siebie. Zamiast tego wyjął z plecaczka łom, oraz kule i proch. Po czym nabiwszy pistolet, gwizdnął cicho przywołując kota.
Czas się przekonać co takiego skrywały skrzynie w tym magazynie i czy było w nim cokolwiek wartego skonfiskowania. Choć Jean wiedział, że nie starczy czasu na przeszukanie wszystkich, to... było jakieś zajęcie do czasu aż niziołek wydobęcie prawdę ze złapanego jeńca.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-12-2012, 20:38   #82
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Skoroś głodny no to chodźmy. Ale ostrożnie - ostatnio szef dał mi pięć złociszy. Napadła mnie banda wendoli i rozpruwacz - teraz dał trzy górale, no to znając jego, karczmarz może być kanibalem

- rzucił żartobliwie Buttal do towarzysza. Torgga prychnął tylko i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi od karczmy. W progu wyminął wychodzącego ze środka parobka i wparował do wnętrza zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć. Kiedy Buttal ruszył za nim, zobaczył opustoszałą salę główną, właściciela nerwowo wycierającego kufel za ladą i kilku mężczyzn przy stoliku z boku pomieszczenia. Służące stały możliwie daleko od grupki, czając się przy drzwiach. Oba krasnoludy usiadły w pobliżu ognia. Buttal starannie dobrał miejsce plecami do ściany.

- Karczmarzu, podaj coś ciepłego i piwo - rzucił, po czym dodał tonem zaciekawienia:

- Zawsze tu u was tak pusto, czy piwo żeście nazbyt chrzcili ostatnimi czasy?

- Nie nie, po prostu ruch mały... - odparł nerwowo karczmarz, po czym przyjął zamówienie i odszedł szybko, obserwowany przez pozostałych gości karczmy.

Torgga usiadł bokiem do ognia, łypiąc na jegomościów biesiadujących pod ścianą:

- Wiesz, mówią że oprych oprycha pozna. A tamci co tam siedzą śmierdzą mi kimś znacznie gorszym

- Wiem - odparł krótko Buttal - Może to tylko przeczucie, albo jakby handlarze ludźmi albo jeszcze gorsze gówno - rzucił.

Karczmarz zaś zaczął gorączkowo szykować piwo, a jedna z dziewek służebnych zniknęła w kuchni, by po chwili przynieść dwa talerze z jajecznicą. Kiedy zbliżyła się do lady, nie dostrzegła jednego z mężczyzn, który wstał i zbliżył się do wyszynku. Karczmarz zbladł:

- Tak...

- Mamy problem, przyjacielu?

- S... Słucham? Jaki? Jaki problem? - karczmarz pobladł jeszcze bardziej.

- Mówiłeś że to dobry lokal, tak?

- Najlepszy, najlepszy w okolicy! Dobre piwo, ciepłe jadło, łóżka z czystą pościelą... A!

Wrzasnął jak oparzony gdy mężczyzna machnął dłonią, strącając z lady jeden z kufli:

- Nie mówiłeś jednak że pół ludzie też się tu stołują...- za plecami oprycha stanęli jego trzej towarzysze:

- P... Pół ludzie?! Jacy pół ludzie?!

- A tamte dwie włochate bambaryły. Oddaj im złoto i poproś żeby ruszyli swoją drogą, bo zaraz przyjdzie szef z góry, a on nie lubi... obcych

- Szef... - karczmarz już nie pobladł, tylko wyszeptał to słowo w czystym przerażeniu. Dopiero teraz do uszu brodaczy dotarło skrzypienie i jakieś trudne do rozróżnienia krzyki dobiegające z góry. Torgga zaś poczerwieniał na twarzy a jego dłoń znalazła się na toporku do rzucania który miał pod pazuchą. Bambaryłą? Bamabaryła?? Twarz Buttala nabrała chorowitej bladości. Kolor ten bardzo szybko przeszedł w czerwień, gdy z jego ust wydobył się straszliwy ryk.

- Zdyyyychaaać - gdy stół poleciał w przód, a ołowiana kula w plecy dupka przy szynkwasie. Przebiła ona skórzany naplecnik i rzuciła "rozmówcę" na blat. Następne wydarzenia rozegrały się błyskawicznie.
W tym samym momencie toporek Torgiego wbił się w bok kolejnego z napastowanych i przeciął jego kolczugę na lewo od wysokości żołądka.
Kolejny z bandziorów z błyskawicznym refleksem wyrwał samopał zza pasa i wystrzelił. Mógł żałować tylko tego że nie przycelował. Jego kompan który stracił ucho tak samo.

Tylko na to czekał Buttal. W zwykłej walce wręcz nie mieli z nimi dwoma żadnych szans. Obydwoma rękoma pochwycił przewieszony przez plecy wielki, krasnoludzki topór bojowy. Zawył wściekle i skoczył do przodu. Natarł na pierwszego z wrogów i w straszliwym szale zaczął ciąć. Pierwszy napatoczył się przed niego człowiek uzbrojony w mniejszą formę jego broni. Próbował go dobyć by odeprzeć krasnoluda lecz nie zdało się to na nic. Padł z uciętą głową, ręką sięgającą po topór oraz jego trzonkiem. Nierozważny głupiec powalony strzałem kuriera podniósł się z lekka na łokciach i próbował dobyć jakowegoś flakonu lecz padł z roztrzaskaną głową po ciosie pałka karczmarza.

Drugi z krasnoludów wyjąc "Bambaryły, skurwiele?! BAMBARYŁY?!" rzucił się z toporem oburęcznym na strzelca, który padł rozrąbany jego wielkim toporem. Wykorzystując bliskość Buttala typek w kolczudze próbował wrazić Buttalowi topór w kark, lecz zwinny krasnal uskoczył, zaś topór wbił się z hukiem w blat. Wykorzystując jego odsłonięcie krasnolud wbił mu topór w obojczyk na głębokość solidnej piędź.

Wówczas usłyszeli kroki. Torgga dopadał do trupa pistolierro, by podnieść jego broń i szybko ją przeładowywać znalezionym przy pasie denata prochem oraz kulą. Karczmarz zaś odrzucił pałkę i wyciągnął ukryty pod ladą muszkiet. Widząc to Buttal przeładował błyskawicznie swój pistolet. Ledwo skończyli z głośnym hukiem, wtargnęło przez szerokie drzwi kolejne (potencjalne) chamidło. I tam się zatrzymało, przeszyte trzema celnymi kulami. "Szef" padał na plecy z podziurawionym torsem, z krwią wypływającą mu z ust i nosa. Kałuża posoki dookoła niego rozprzestrzeniała się,ale widać było że jeszcze żyje. Na krótko jednak. Buttal podszedł do niego z wolna i wyprawił go na tamten świat swoim podkutym buciorem w twarz.

- Sam jesteś, kurwa, bambaryła .
 
vanadu jest offline  
Stary 08-12-2012, 14:01   #83
 
Someirhle's Avatar
 
Reputacja: 1 Someirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputację
Garkthakk rozglądał się wokół prawie usatysfakcjonowany. Prawie. Podszedl więc do Ela-i'a i wyszczerzywszy zęby, rzucił:
- Ty. Trzeba będzie wygrzebać tamte klejnoty. - wskazał ręką na tkwiące wysoko w głowie posągu klejnoty, imitujące oczy.
- Mam tam włazić? No dobra, ale... -
- Dość gadania! -
warknął półork i znienacka pchnął łotrzyka w stronę posągu, tak że ten potknął się i przytulił się do niego chcąc odzyskać równowagę. Efekt był satysfakcjonujący - wrzask wypełnił świątynię, a Shan odskoczył jak oparzony, gdyż tak było w istocie.
- Kurwa, parzy! -
- Ta. Istotnie. - schwycił łotrzyka za kołnierz i podniósł, tak by ich spojrzenia się spotkały. Bardzo, bardzo blisko.
- Następnym razem jak mówimy szybciej, ma być, drakh, szybciej. - Puścił. Zza pleców dobiegło go nieokreślone chrząknięcie krasnoluda, które przyjął jako wyraz aprobaty.
- Podobno w żyłach Pana Poranka płynie czysty ogień... - kontynuował - Przez posągi przepływa lawa. Szukaj wyłącznika przy ołtarzu. - przysiadł ostrożnie na kamiennym stopniu, i postanowł opatrzeć swoją ranę, jednocześnie jednak nasłuchiwał kroków Shana. Nie musiał czekać długo gdy dosłyszał stłumiony syk łotrzyka. Parsknął cicho śmiechem i zawołał:
- Uważaj na podłogę! Gorące płyty! -
- Dzięki...! - odpowiedź Shana ociekała zimnym sarkazmem. Gark mógłby co prawda spróbować pomóc mu określić właściwą ścieżkę, zapewne płyty były oznaczone - ale musiał się zająć własnymi ranami i choć nie przyznałby siedo tego, odsapnąć chwilę. Położywszy broń na kolanach i spoglądając czasem ku Shanowi, czy czasem czegoś przed nimi nie chowa, zaczął powoli i dokładnie opatrywać ranę. Thrain również zajął się sobą, a stłumione trzaski i stuki połączone z opadaniem poziomu lawy w fosie oznajmiły sukces Ela-i.


Świątynia stygła irytująco powoli, tak że gdy przyszło do dłubaniny, energicznie i z ochotą wziął się za skuwanie złota z posągów. Ostatecznie każdemu z nich przypadła spora kupka szczerozłotych odłamków, dodatkowo zaś Thrain zabrał znalezoną na ołtarzu wysadzaną nefrytem miedzianą tablicę, Shan emanujący słaba magiczną aurą amulet, Gark zaś zagarnął skute z posągów ogniste opale, których uzbierała się spora sakiewka. Ostatecznie wszyscy byli na tyle zadowoleni, że i zatargi między łotrzykiem a półorkiem poszły najwyraźniej w niepamięć.
Pozostało opuścić ograbioną świątynię - tylko czy było stąd jakieś inne wyjście? Powrót przez główne wrota i przekradanie się koło wygłodniałych ankhegów nie wydawał się zachęcającą perspektywą...
 
__________________
Cogito ergo argh...!
Someirhle jest offline  
Stary 08-12-2012, 20:30   #84
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Tak - Petru mówił z nienawiścią i furią dźwięczącą w jego głosie niczym spiż dzwonu, choć starał się zachować obojętny ton - To pewnie dowódcy tej armii zbierają się na Krwawym Wiecu. Naczelni wyznawcy pogańskich bożków, przywódcy poszczególnych religii zbierają się by odnowić pakty ze swymi demonicznymi władcami. Próby woli, ofiary z ludzi, deklaracje wierności i poświęcenia … sami dodajcie co waszym zdaniem się z tym łączy a to znajdziecie, wszystko po to by przekonać swych patronów że są ich najwierniejszymi​ sługami i zasługują na zaufanie. To plugawa … to znaczy dla nich święta ceremonia, której nikt niepowołany nie może ujrzeć, nawet ich orszaki i słudzy. Stąd tajemnica. I stąd krogeyny. Sprawdzają teren - skinął ku Cethowi, potwierdzająco i z szacunkiem ku wiedzy druida.

Zamilkł na dłuższą chwilę.
- Spróbuję znaleźć miejsce Krwawego Wiecu - dodał, mimo że już widok kryogen uzmysłowił mu zagrożenie - bestii było tak wiele, a dysponując możliwością lotu w stadzie były śmiertelnie groźne.

Przeniósł spojrzenie w druida, Austa i Rulfa.
- Podobno część z nich to zasuszone staruchy, poruszające się chyba tylko dzięki temu że niewiele innego im pozostało. Inni zapewne są początkującymi czempionami, wybranymi bardziej ze względu na okrucieństwo i oddanie niż jakiekolwiek dokonania, ale część … Pamiętacie bestię którą widzieliśmy podczas przekraczania szlaku? - wbił wzrok w Rulfa i Austa - To ci którzy są u szczytu możliwości i łask swoich patronów i takich też można się spodziewać. Dlatego nie mogę i nie chcę wam mówić co robić. Jak dla mnie sukcesem będzie odnalezienie tego miejsca, na przyszłość, gdyby udało się kiedyś przygotować oddział do takiego ataku - machnął ręką, wiedząc że nigdy to nie nastąpi. Nie w Naz'Raghul, w którym Prawdziwi Wierni nie mogli sobie pozwolić na tracenie ludzi w straceńczych akcjach. Gorycz brzmiała w jego głosie, ale rychło ją stłumił - była to słabość, a Naz'Raghul nie wybaczało słabości.

- Jeśli chcecie, po prostu poczekajcie tu na mnie.

- Ech, szkoda że w armii nie ma więcej takich wariatów jak on. - Rulf uśmiechnął się lekko, rozglądając się. - Normalnie żołnierzy trzeba kijem zaganiać na takie misje a ten proszę, sam się garnie.

Aust pokręcił głową.
- Odważny albo głupi. A my jeszcze głupsi, bo z nim idziemy, co?

- Ano.

Ceth zarechotał cicho.
- Dobrze, idźcie. Ja zostanę i w razie czego przygotuję się do zszywania was. Bo prawda jest taka że moje starcze kości nie nadają się do takiej roboty.

Petru nie skomentował słów Rulfa i Austa, i Cetha również. Zrazu milczał, a potem ... uśmiechnął się i pokręcił głową. Niemal zachichotał. Znał tych ludzi od parunastu raptem godzin, a już przywykł do ich cynicznego poczucia humoru ale i odwagi oraz, chyba, poczucia braterstwa broni. A to nie było mało, nie w Naz'Raghul.
- Zostawmy niepotrzebne rzeczy.

Jak powiedział tak zrobił. Z czcią oddał woreczek ze strączkami druidowi, niechętnie, ale w razie gdyby nie powrócił ... przydadzą się komu innemu. Oby. Z plecaka wyciągnął zestaw uzdrowiciela i wcisnął za pas, manierkę takoż zabrał i odrobinę żywności, krzeszące gałązki i inne drobiazgi. Sprawdził czy aby coś z odzienia czy ekwipunku kolorem lub połyskiem nie zdradzi go przed czujnym wzrokiem zwiadowców Grzeszników, tak samo osoby Rulfa i Austa obejrzał i tak samo poddał się ich badaniu.
- Obserwujmy kryogeny, może to z jakiego kierunku nadlatują lub dokąd zmierzają da nam podpowiedź gdzie podążać - mruknął i wpatrzył się w niebo, usiłując z ich krążenia po nieboskłonie wywnioskować gdzie w ogóle można zacząć poszukiwania miejsca Krwawego Wiecu z jakąś rozsądną szansą na powodzenie...

Cóż, albo przywódcy kultów byli głupi, albo zbyt pewni siebie, albo i jedno i drugie, bo krążenie skrzydlatych pokrak i regularne lądowanie w okolicach dość sporej formacji skalnej jednoznacznie wskazywało gdzie należy się spodziewać członków Krwawego Wiecu.

Aust z zamyśleniem spojrzał na ukryte do tej pory w worku pistolety skałkowe.
- Zaryzykuję użycie samopałów. W końcu jeśli nas dostrzegą, i tak już nie będzie nam zależało na ciszy. Rulf, bierz granaty.

Brodacz uśmiechnął się tylko, wkładając do torby niebezpieczne ładunki w ceramicznych i metalowych osłonach.
- Szkoda że nie ma tu Thorna i jego dziesięcioramiennego muszkietu.

- Jasne. Zapijaczony krasnolud i jego eksperymentalna broń wybuchająca przy co którymś strzale. Tego by nam tu brakowało.

Brodacz zarechotał i spojrzał na Petru.
- Wiemy już gdzie iść?

"Dziesięcioramienny muszkiet", "eksperymentalna broń"... Dla Petru było to zrozumiałe na podobieństwo tajników żeglugi na pełnym morzu. Spojrzał na zaufany, choć prymitywnie wykonany łuk refleksyjny. Jeśli przeżyje wystarczająco długo, może doczeka chwili gdy w jego posiadaniu znajdzie się lepsza broń, starannie wykonana przez utalentowanego rzemieślnika i pozwalająca wykorzystać jego wielką siłę. Ale na razie wzruszył muskularnymi ramionami. Fatalizm właściwy mieszkańcom Naz'Raghul pozwolił mu łatwo oderwać się od marzeń.
- Tak. Tamte skały, najpewniej wśród nich się zatrzymali. Powoli i ostrożnie, najpierw się rozejrzymy. Kryogen jest zbyt wiele.

Ruszył pierwszy, nie spiesząc się i korzystając z każdej możliwej osłony. Nie wiedział ile prawdy jest w opowieściach że przywódcom kultów nie towarzyszy ochrona, wolał nie zakładać tego w ciemno. Dlatego też miał zamiar nie podążać najłatwiejszą drogą, która zapewne byłaby najpilniej strzeżona, lecz jakąś trudniejszą i mniej oczywistą. Najlepiej wśród skał które w razie wykrycia dałyby choć cień szansy na utrudnienie krogeynom ataku na grupę zwiadowców...

Aust podążał zaraz za tropicielem, zgięty w pół, okryty swoim brunatno-szarym płaszczem. Rulf trzymał się najbardziej z tyłu, co jakiś czas zatrzymując się i rozglądając uważnie.
- Czyli mamy tam po prostu podejść, zobaczyć i pójść? - Aust nie wydawał się szczególnie zachwycony tą perspektywą. - Mamy kupę granatów, trochę prochu, broń... Mów sobie co chcesz ale nawet demon odczuje na swoim piekielnym dupsku odłamki szrapnelu oraz kartaczu...

Krogeyny zaś krążyły wysoko na niebie, leniwie i powoli. Petru wiedział że potwory te zachowują się tak tylko w jednym przypadku. Zaraz po uczcie. Pytaniem było kto tym razem padł ofiarą tych zmutowanych harpii.

Tropiciel przez chwilę rozpamiętywał słowa Austa, nie zapominając o tym by jego ruchy były powolne i nie przyciągnęły niczyjej uwagi.
- Jest nas tylko trzech, a samych krogeyn naliczyłem dwa tuziny - szepnął, zważając by głos stłumić jak najbardziej - Zobaczymy czego się spodziewać... - w końcu widział już na co stać mężów ze Skuld.

Ponurym wzrokiem przyglądał się drapieżnym, skrzydlatym stworom i zastanawiał czy kiedykolwiek ta kraina wolna będzie od groźby wypaczonej magii, bestii i wyznawców demonów. Po chwili jednak wpił spojrzenie w odległe, majaczące w mroku skały, zaczął je macać wzrokiem w poszukiwaniu drogi na górę, choć gdy myślał o tym co może wywołać choć jeden obluzowany kamień który by potrącili i wywołali dzięki temu hałas ciarki przechodziły mu po plecach.

Przypadli do ziemi gdy gwałtowny szelest z boku dał znać że nie są sami. Przez chwilę tropiciel obawiał się że to oni stali się zwierzyną, ale gdy ujrzał z jakim pośpiechem i jak nieskładnie postać się porusza i obraca co chwila, zdał sobie sprawę że było to przypadkowe spotkanie. Otyły kultysta ściskał w dłoni prymitywnie wykonany miecz, a ciemne plamy na grzbiecie i smród krwi dawały dowód że dramaty w tym miejscu nie skończyły się wraz z przemarszem armii. Skuldyjczycy nie widzieli tak dobrze w ciemnościach jak on, ale gdy potykająca postać zbliżyła się do ich trójki Rulf spojrzał pytająco na tropiciela. Petru zastanowił się, kiwnął potakująco i skinął ku kultyście. Rulf miał już nóż w dłoni.

Palenquiańczyk spoglądał czujnie to w kierunku z którego kultysta się wytoczył, to za skradającym się za nim Skuldyjczykiem. Z coraz większym marsem na czole. Mimo że wytężał czuły słuch nie słyszał odgłosów pościgu za Grzesznikiem, więc … co go niepokoiło? Gdy usłyszał furkot już wiedział, doskoczył do Austa i obalił go w piach tuż przed tym jak potężne łapy przecięły powietrze tam gdzie przed chwilą była głowa harcownika. Istota uderzyła za to w ziemię i odwróciła się błyskawicznie ku Petru.



Doskonałość muskularnego torsu, ramion i nóg nie wystarczała by zrównoważyć ohydę uzbrojonych w szpony dłoni i stóp, nieproporcjonalnie krótkie skrzydła dodawały otaczającej bestię aurze obłędu pożywki a widok czaszki ozdobionej rogami i zaostrzonego ogona na moment sparaliżował Pelorytę. Wiedział czym potworność była. W Palenque uczył się z nimi walczyć. Z demonami.

Bestia podniosła łeb tak by kościany gardziel celował w Petru i Austa i naraz uderzenie dźwięku zmiotło ich obu z nóg. Ogłuszony tropiciel jakimś cudem zachował miecz w dłoni i teraz wysunął go z pochwy, poderwał się na równe nogi i zatoczył pod pierwszym uderzeniem które omal nie wyrwało mu rękojeści z upazurzonych łap. Samemu odpowiedział cięciem pod którym demon wykręcił się zwinnie, ale nie w masywne cielsko Petru celował lecz w krótkie skrzydło i odcięty gładko jego fragment plasnął na ziemię. Demon wyjąc wściekle pochwycił Pelorytę w wielkie łapy, usiłując go chyba po prostu rozerwać na sztuki czy zgnieść na miazgę. Aust pojawił się w ich polu widzenia, z bladą twarzą i sięgając po coś do worka. Przenikliwy smród krwi, kwasu mlekowego i zepsucia odbierał Petru oddech.
- Stalą!!! - wychrypiał ponad rodzącą się w gardle demona nową falą ryku. Bał się że Skuldyjczycy spanikują i otworzą ogień z tych ich “samopałów”, zdradzając ich ostatecznie. Choć trzeszczenie kości i potworny uścisk dały znać że to może być jego jedyną szansą na przeżycie. Całą swą wielką siłę zaprzągł do oderwania łapsk demona, własnymi szponami ryjąc głębokie bruzdy w twardym jak guma cielsku. Demon obrócił się i kolejną falą dźwięku zbił Austa z nóg, a jego ogon owinął się wokół nóg Petru. Naraz razem runęli na ziemię. Demon wycelował gardziel prosto w twarz przeciwnika. Peloryta wiedział że dźwiękowy atak z takiej odległości urwie mu łeb.

Pochwycił kościaną czaszkę i, mimo tego że widok przed jego oczami skurczył się do jedynie wąskiego tunelu, wykręcił ją w górę, ponad siebie. A potem demon wrzasnął tak przenikliwie że Petru na krótką chwilę stracił świadomość. Odzyskał ją gdy bestia wiła się jakby nabita na ruszt. Tak było, bowiem miecz Austa przeszywał na wylot jej klatkę piersiową. Petru przetoczył się wraz z nią i przygwoździł ją kolanem, znowu zaparł się z całej siły i pociągnął, aż kręgi coraz słabiej broniącego się potwora trzasnęły. Demon znieruchomiał.

- Co to kurwa było??!! - Rulf wrzasnął. Petru zamrugał i skupił wzrok na jego broni i ciemnym, połamanym kształcie za nim.
- Wynocha stąd! - wychrypiał - Krogeyny zaraz tu będą!!!

Chwiejnie podniósł się na nogi. Jak na jeden dzień miał dość mierzenia swoich sił z Grzesznikami i ich patronami. Tyle że nie czas był na słabość. Krogeyny mogły nie zwrócić uwagi na przemykającego w mroku demonicznego łowcę, ale starcia bez wątpienia nie zignorują.
- Aust, trzymaj! Odbiegnijcie trochę i kryjcie się! - wcisnął harcownikowi swój miecz w dłonie, sam ruszył ku zabitemu kultyście. Pochwycił go mimo zdradliwej słabości ciała i zawlókł do cielska demona, ciskając go na zalaną krwią pierś. Sam rzucił się do ucieczki. Już słyszał łopot skrzydeł i padł gdy tylko pierwszy podobny gargulcowi stwór pojawił się w polu jego widzenia. Błogosławił swych przodków - mógł nie wiedzieć kim byli, ale dzięki nim widział w mroku dalej od niejednego bytu z Otchłani. Teraz leżał w pyle Naz’raghul tłumiąc kaszel i dyszenie i modląc się do Pelora o łaskę. Krogeyny już się zlatywały na podobieństwo stada sępów. Ich głosy, o ile mógł domniemywać, zdradzały zdumienie, później kłótnię. Część przysiadła nad trupami, inne krążyły wokół. Petru pełzł milimetr za milimetrem, ilekroć łopot skrzydeł oddalał się. Miał wrażenie że wieki minęły nim zostawił za sobą stado padlinożerców ucztujących na nowo. Gdy odszukał Skuldyjczyków chyba był tak samo blady jak oni.
- Pelorowi niech będą dzięki - wymamrotał i pocałował święty symbol. - I tobie jestem winien wdzięczność, Aust. To jak, jeszcze macie chęć iść dalej? - pytanie nie było wcale zadane z sarkazmem, był na to zbyt obolały i rozbity.

Koniec końców ruszyli ku masywowi.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 09-12-2012, 12:28   #85
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Na przedzie szła oczywiście samurajka, mając swoją katanę już wyciągniętą i trzymaną prostopadle do jej ciała, w lewej dłoni. Krasnolud szedł po jej prawej stronie, a dwójka ludzi z mieczami tuż za nimi, razem prosty kwadrat 2 na 2.

-Jest ich co najmniej dwójka. Jeden z nich to bogaty paniczyk bez kręgosłupa moralnego, będący pośrednikiem w sprzedaży dóbr do handlarza. Drugi to już sama hiena zajmująca się grzebaniem w grobach. Nie wiem czy nie ma ich więcej.-

Chwila ciszy, gdy skręcili i już mieli w zasięgu wzroku bramę prowadzącą na cmentarz. Ostatnia prosta przed nimi.

-Dla jasności. Działacie teraz z ramienia Inkwizycji, nie Straży Miejskiej. Mamy ich pojąć żywymi, jeśli to możliwe, oraz zdolnymi do mówienia. Celujcie po kończynach, te im nie będą zbyt potrzebne już.-

Hammerstab skinął tylko głową, mocniej ściskając trzonek topora. Jego rodowa broń może nie była równie wysmukła i finezyjna co daisho elfki, ale ostrze szerokie niczym połówka dużej tarczy robiło wrażenie.

Sam krasnolud splunął dodatkowo na bok.

-A który jest mózgiem operacji? Bo coś czuję że nie wszyscy będą równie wartościowi dla waszego zakonu, a ja sam niezbyt mam ochotę cackać się z kimś kto potem okaże się półgłówkiem nie mającym pojęcia po co jego pracodawca właził do krypty...

Pozostała dwójka przytaknęła w milczeniu, rozglądając się uważnie po bokach. Sam cmentarz nie był standardowym placem z szeregami nagrobków. Szlachta i bogacze Lantis dbali o to by ich bliscy spoczywali w godnych miejscach, przez co Ogród Krypt faktycznie bardziej przypominał park niż cmentarzysko.

Grupa szybkim krokiem kierowała się do grobowca zaznaczonego na mapie widzianej przez Tsuki.

-Z tego co wiem to paniczyk wydaje rozkazy. Mówił specyficznie by wydłubać kamienie z medalionów, a je same przetopić.-

Palce same z siebie zacisnęły się mocniej na rękojeści jej miecza.

-Zresztą, jeśli złapiemy ich żywych, będzie można dać im publiczną egzekucję. Jeśli zginą to szkoda, że nie można oddać ich w czułe dłonie moich współpracowników, ale krzywda wielka to nie będzie.-

Sierżant uśmiechnął się tylko na słowa samurajki i spokojnie podszedł do wskazanego przez nią grobowca. Już na pierwszy rzut oka widać było rozłupane tuż przy framudze drzwi i niezbyt umiejętnie wyjęty stamtąd zamek.

-Faktycznie jakiś patałach...- jeden ze stojących z tyłu strażników skrzywił się i podrapał po zarośniętym policzku.- Fachowiec by to otworzył z palcem w dupie przy pomocy wytrycha. Ale nie, chwila. Fachowiec nie ryzykowałby świętokradztwa dla kilku lichych błyskotek...

-Sza...- krasnolud uciszył podwładnych i powoli uchylił drzwi, zaglądając do środka.

Korytarz był wilgotny, ale czysty, o ścianach z wypolerowanego marmuru i oszklonych lampach wiszących co jakiś czas pod sklepieniem. Hammerstab wskazał na uchylone drzwi do odnogi bezpośrednio naprzeciwko wejścia.

-Pani pierwsza? W razie czego wchodzimy z zaskoczenia...- zapytał, nie do końca będąc pewnym reakcji wojowniczki.

Uśmiechnęła się lekko.

-Tak będzie najlepiej.-

Poślij elfiaka przodem, on i tak najciszej chodzi. A jak chcesz przynętę to krasnoluda w pełnej płytowej zbroi. Wtedy nie wiadomo czy to kranoslud czy armia ludzi - taka sama głośność.

Stąpając delikatnie, powoli schodziła po schodach krypty wgłąb, by zmierzyć się z hieną plądrującą prochy zmarłych. No, prochy to przesada, ale nadgniłe zwłoki pewnie tak. Dobrze było mieć ten element zaskoczenia.

Dlatego też nie zdziwiła się, widząc przydupasa Vogela, grzebiącego w rozbitym grobie. Co ciekawsze, kamienny sarkofag nie tyle był rozwalony, co delikatne napęknięcia na płycie nagrobnej świadczyły o jakiś słabych zabezpieczeniach, łatwo sforsowanych przez hienę.

Vogel, stojący obok, skrzywił się widząc jak jego parobek bez żadnych oporów wyjmuje ze środka mocno już nadgryzione przez czas ciało młodej kobiety.

-Nada się, panie?

-Tak, sądzę że tak.-
arystokrata pokiwał głową i oparł się o kolumnę.

-A co z ciałem?

-Spal, rzuć szczurom, spuść w ścieku. Gówno mnie to obchodzi. Truchło jest tutaj najmniej istotne. Istotna zaś jesteś ty, wścibska pannico.-
mężczyzna odwrócił się i przyłożył zapalony ogarek do lampy wiszącej obok niego.

Olej rozbłysnął płomieniem, który zajął także czarną ciecz wypełniającą szyny po prawej i lewej stronie kolumnady pod którą skradała się Tsuki.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, gwizdnięciem przywołując dwóch oprychów w ciężkich pancerzach, do tej pory kryjących się za posągami nagrobnymi po prawej i lewej stronie otworzonego sarkofagu.

-Wiesz, kimkolwiek jesteś, żałuję że to ja będę musiał udzielić ci lekcji że wścibstwo nie popłaca.- dłonią wskazał na wywleczone z grobu ciało.- Mam nadzieję że jesteście podobnego wzrostu. W innym wypadku jej grób może być dla ciebie... niewygodny.

Oprychy zaś zaczęły powoli zbliżać się do elfki, obnażając ciężkie pałki okute stalą. Przy bokach mieli także miecze.

Przewróciła oczyma.

-Mówisz jakbyś posiadał przewagę. Co za nieubłagane głupstwo zaćmionego żałosnością umysłu. Jest czworo do jednego, JA mam zdecydowaną przewagę liczebną gdyż żadne z was nie jest warte więcej niż pył pod moimi stopami.-

Szła spokojnie, nie śpiesząc się, w stronę Vogela, z kamienną twarzą. Dopiero gdy ten wykona ruch sięgnięcia po broń, ta ruszy do przodu pędem, atakując.

A dłonią dała prosty znak używany przez Straż Miejską, by reszta kompanii zaatakowała znienacka. Ludzie przeciw tym żałosnym chłystkom w zbrojach, krasnolud na hienę, a ona sama pokaże paniczykowi jak prawdziwa szlachta powinna się zachowywać. Obrabowywanie grobów i bezczeszczenie szczątków to coś do czego zniżały się jedynie plugastwa godne ognia i uświęconej stali.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Najpierw oprychy próbowały dosięgnąć Tsuki lecz nim w ogóle zbliżyli się do dziewczyny, zza kolumn wypadli dwaj strażnicy i zaatakowali ich. Pierwszy z osiłków zachwiał się i cofnął o krok, z trudem parując uderzenia miecza tymczasowego pomocnika dziewczyny, drugi zaś z wrzaskiem rzucił się do tyłu gdy ostrze w dłoniach strażnika wyżłobiło mu sporą bruzdę na policzku.

Vogel zaś pobladł, chwycił szurowatego pomagiera za kołnierz i pchnął do w stronę Tsuki, samemu rzucając się w stronę bocznych drzwi od grobowca. Grabieżca grobów wrzasnął, zamachnął się trzymanym w garści nożem w stronę elfki i wybełkotał coś niezrozumiałego.

Brudne, pordzewiałe ostrze minęło ramię dziewczyny o włos a jego właściciel z piskiem został przygnieciony do ściany przez rozpędzonego krasnoluda. Hammerstab uśmiechnął się krzywo, brutalnie dociskając głowę hieny cmentarnej do muru i boleśnie wykręcając jej rękę za plecami.

-Goń padalca.- wysapał, siłując się z zaskakująco krzepkim chudzielcem.

A jakże, goniła padalca. Bieganie nie było dla niej problemem, nawet mając miecz w lewej dłoni.

Oczywiście chciała go dogonić i dźgnąć w udo, ale nie w główną żyłę. Człek miał żyć, nie wykrwawić się na śmierć. No i oczywiście w druga stronę nie było nic złego w odrobinie brutalności. Odcięcie kończyn i wypalenie ran by gnojek pożył dosyć by go dostarczyć do kwatery głównej.

-Oby duchy wiatru sprzyjały mi dziś.-

A w międzyczasie, gdy będzie zbyt daleko by jeszcze dosięgnąć padalca, ale miała go w zasięgu wzroku, wyciągała jeden ze zdobycznych wcześniej pistoletów skałkowych i strzelała. W biegu, bez zbytniego szkolenia, ale zawsze coś. Może go trafi chociaż w łydkę?

Korytarz był długi i prosty, z obu stron upstrzony licznymi posągami i płaskorzeźbami przedstawiającymi przodków ludzi którzy spoczywali w katakumbach. W sumie, ludzie z Lantis też czcili tych którzy byli długo przed nimi. Tutaj robili to jednak tylko wtedy gdy ich znali, uczczenie ich pamięci nie było kłopotliwe lub też mieli dość złota by sobie na to pozwolić.

Na Jadeitowych Wyspach nawet najwięksi biedacy dobrowolnie stawiali kapliczki na cześć swoich przodków. Na Jadeitowych Wyspach nikt nie ośmieliłby się dewastować domów ich spoczynku.

Na Jadeitowych Wyspach Tsuki nie musiałaby gonić hieny cmentarnej i strzelać z tych nowoczesnych wydziwów, zwanych pistoletami.

Nie była jednak w domu. Dlatego też spokojnie uniosła broń i w biegu wypaliła. Kula zrykoszetowała od kolumny, świsnęła nad głową Vogela i zniknęła w mroku. Sam szlachcic zaklął głośno, przypadł do ściany i wytrzeszczył oczy na ścigającą go niewiastę.

-Kurwa... Strzela do mnie!- zaskrzeczał i sekundę później odskoczył od ściany, kiedy następny pocisk wyrwał zeń kawałek marmuru.

I tak było nieźle. Pociski może nie trafiały szlachcica, ale śmigały dostatecznie blisko jego ciała by ten czuł się przynajmniej niekomfortowo. Finalnie jednak dopadł do drzwi na końcu korytarza, skulił się z powodu kuli która wbiła się w drewno na jego głową i w finalnie, w przypływie adrenaliny, barkiem wyłamał drzwi i wpadł w półmrok czegoś, co Tsuki rozpoznała jako oddzielną komorę grobową.

Dużą komorę grobową.

Uśmiechnęła się lekko, spoglądając w głąb sali. Ludzie nie mieli zbyt dobrych oczu, w przeciwieństwie do wielu innych ras z lepszym wzrokiem lub innymi sposobami obserwowania otoczenia gdy nie było dobrego źródła światła.

Dlatego, wykorzystując przewagę widzenia w półmroku oraz lekkiego stąpania, ruszyła wgłąb sali, za swoim przeciwnikiem, jeszcze raz sięgając po pistolet, ale tym razem biorąc więcej czasu na wycelowanie. Będzie trochę łatwiej, ale natychmiast po wystrzale odskok w bok i znów ruszenie na niego. Wystrzał, a raczej iskry, zdradziłyby gdzie jest więc trzeba zmienić szybko pozycję.

Tsuki lekkim krokiem szła pomiędzy kolumnami, spokojnie trzymając w dłoni pistolet. Słyszała dyszenie mężczyzny, lecz niosło się ono echem po pomieszczeni, utrudniając jego lokalizację. Z pomocą przyszło jednak przerażenie mężczyzny, pogłębiane jego głupotą.

Odezwał się.

-Myślisz że ci to tak łatwo przejdzie, dzikusko? Straż nie jest niezawodna. Każdy ma swoją cenę a ja posiadam bardzo wpływowego mentora. Może podałabyś mi swoją? To zaoszczędziłoby nam czasu i problemów?

Dziewczyna spokojnie obróciła się i dostrzegła ciemną plamę rozpłaszczoną ja jednej z kolumn. Mężczyzna cały dygotał ze strachu i zmęczenia. Po chwili odezwał się jednak znowu.

-Przypłynęłaś tu z Wysp, co? Poznałem jak tylko zobaczyłem cię idącą za mną do mojego domu. Nie sądziłem że się włamiesz. To chyba wbrew honorowi, co? Z resztą prawda jest taka że ten cały wasz honor jest gówno warty. Middenlandczycy przypłynęli do was, zagrabili miasta i te wasze dystrykty jak swoje, a wy szliście szeregami pod armaty. Głupota nie honor. Chociaż może ty jesteś mądrzejsza, co? W końcu stamtąd uciekłaś...

Nie odezwała się. Koleś już i tak zagrabił sobie obrażeniem jej domu.

Szli pod armaty? Dobre sobie! Tak, szli czołowo, ale osłaniani zaklęciami ich magów, uzbrojeni w magiczne pancerze i katany wypełnione mocami przodków, mając też wsparcie wielu magicznych istot. To właśnie przybysze mieli problemy by uciekać z armatami wystarczająco szybko by nie zostać zabitymi. Jedyny powód, że lud z głównego kontynentu zajął tereny kilku klanów był fakt, że klany nie były zjednoczone i w wielu przypadkach rządzili pyszni ludzie z przerostem ego i ambicji, wolący walczyć wciąż o Szogunat niż z najeźdźcą.

A gdy stanie trzy metry obok jej przeciwnika, ręka w bok i strzelenie w kolano paniczyka.

I uśmiechnęła się tak jak demon na widok małego, słabiutkiego człowieczka. Trochę nie pasowało, ale co tam, co za piękny strzał! Aż miała ochotę zacząć uczyć się obsługi tej fikuśnej broni palnej. Kto wie, może uświęcane, srebrne kule zawierające święconą wodę i obłożone runami przewodzącymi boskie moce byłyby dobrym sposobem dla wieśniaków do obrony przed istotami z Krainy Cienia? Albo jakimikolwiek Oni, chcącymi najechać ich wioski. Ta, to by się przydałoby, zyskałoby jej poparcie gdyby założyła klan i chciała przejąć ziemię i ludy jakiś terenów.

-Mój honor jest moim Bushido, moje Bushido oparłam o Nindo mojego wujka. "Podążaj za swoim sercem i nie wahaj się". Jeśli musiałabym używać broni ninja, by cię dopaść, zrobiłabym to. Gdybym musiała zatruć twe jedzenie, zrobiłabym to. Bo ostatecznie to przodkowie ocenią mnie po śmierci, nie inni.-

I oczywiście przebiła dłonie oraz stopy paniczyka swoją kataną, by następnie zacząć ciągnąć jego cielsko do wyjścia.

Mężczyzna wrzeszczał w czasie dziurawienia mu dłoni, wrzeszczał nieco ciszej kiedy przebita została też jego sprawna stopa a kiedy zaczął być ciągnięty po podłodze i jął zostawiać czerwony ślad na płytkach, stracił przytomność.

Sama Tsuki zaś musiała ciągnąć go tylko przez pół korytarza, bo mniej więcej wtedy spotkała jednego z ludzi Hammerstaba.

-Sierżant kazał mi pani pomóc...- zawahał się, widząc ciągniętego po ziemi Vogla.- W sensie pomóc pani w taszczeniu go.

Dodał pośpiesznie, jakby bojąc się zasugerować dziewczynie że nie poradziłaby sobie w walce z grabieżcą grobów.

Weź go na ręce.-

Gdy strażnik to zrobił, urwała pięć podłużnych pasów i zacisnęła je dookoła jego ran, by spowolnić krwawienie. Teraz trzeba go na czas dostarczyć do kwatery głównej.

-Idź za mną, nie zatrzymujemy się. I zachowuj się godnie, w tym momencie reprezentujesz Zakon i zostanie to odnotowane przy możliwych awansach.-

Oczywiście sama ruszyła godnie, trzymając lewą rękę w poprzek brzucha, na rękojeści schowanej katany. Krasnolud i człowiek, którzy byli na górze, opowiedzą ich wydarzenia w drodze, bo sama nie zamierzała się zatrzymywać.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 09-12-2012, 21:17   #86
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu


-I co tym razem?

-Szmaty, ciuchy, fidrygałki
.- Haggard spojrzał do wnętrza skrzyni, której wieko podważył, z łomem w jednej ręce i oszkloną latarnią w drugiej.

Jean westchnął cicho, nieco zirytowany tym wszystkim. Najpierw okazało się, że większość pakunków było w gruncie rzeczy ciężkimi, topornymi skrzyniami zbitymi zaporową ilością gwoździ i spętanych grubymi powrozami. Ze sznurami gnom radził sobie całkiem nieźle, ale do otwierania tych drewnianych reliktów stolarstwa potrzebował pomocy kogoś silniejszego niż on i Sargas razem wzięci.

Dobrym kandydatem do tego zadania okazał się Haggard, który dość szybko popisał się niemałym kunsztem w posługiwaniu się łomem. W ciągu kilku minut rozpruli tuzin skrzyń, kolejno odkrywając w nich tak niesamowite rzeczy jak suknie, ziarno, butelki krasnoludzkiego piwa z Baledor oraz transporty narzędzi kowalskich.

Haggard uśmiechnął się krzywo.

-Cóż, nie wygląda mi to na kontrabandę, której tutaj szukaliśmy. Albo nie kontrabandę wartą takiego ryzyka.- spojrzał na stosik trupów w kącie i podskoczył, gdy za pobliskim stosem skrzyń rozległo się chrupnięcie i stłumiony wrzask.

Następnie rozległ się tam spokojny głos Jacoppo.

-No dobrze, teraz wyjmiemy ci knebel a ty nie będziesz wyzywał nas i odpowiesz na nasze pytania, dobrze? Jaś, bądź tak dobry.

Tym razem do uszu szpiega dotarły dźwięki krótkiej szamotaniny a potem potok plugawych przekleństw, jakich to w A’loues nie słyszy się codziennie. Bluzgi urwały się jednak raptownie, kiedy Jasiek znów wepchnął knebel do ust pojmanego złodzieja.

-Oj, oj, oj.- w głosie de Barill’a dało się słyszeć autentyczny smutek i zawód.- Naprawdę, nie zrozumiałeś, co do ciebie mówiłem. Nie sprawia mi to zbyt dużej przyjemności, ale chyba nie mam za dużego wyboru. Jasiek, tym razem złam mu palec wskazujący lewej dłoni.

Chrupnęło i rozległ się kolejny wrzask. Haggard uśmiechnął się krzywo.

-Może to brutalne, ale wierz mi, gdyby oni dostali w swoje ręce któregoś z nas to łamanie palców byłoby ledwie początkową pieszczotą.

Mimo to Jean krzywił się przez całą długość przesłuchania, kiedy to raz za razem chrupało sześć palców pojmanego bandyty. W głębi serca wiedział, że w brew pozorom współpracuje z jaśniejszą stroną miejscowego półświatka. Ta ciemniejsza, którą wspólnie zwalczali, cechowała się brutalnością zakrawającą o bestialstwo. Sam Leonard tracił cierpliwość, kiedy otrzymywał donosy o strażnikach miejskich obdartych ze skóry i pozbawionych kończyn, podrzuconych pod drzwi swoich domów lub posterunków.

Dlatego też niesmak gnoma był nieco stonowany, kiedy złodziej złamał się dopiero przy obcięciu mu nożem kciuka. Na szczęście nie musiał tego oglądać, lecz wyraźnie słyszał pełen bólu wrzask bandziora.

-JEST! JEST SKŁADZIK! LITOŚCI! JEST UKRYTY SKŁADZIK!

-No widzisz? I po co ci to było? Miałbyś wszystkie palce, a pozostałe nie byłby w takim stanie. No mów, bo Jasiek bardzo was nie lubi i chętnie obetnie ci coś jeszcze… Twoi koledzy bardzo brzydko potraktowali jego przyjaciela, który służył w straży… Albo wiesz, co, Jasiek też na coś zasługuje. A tobie jeszcze do końca nie ufam. Jasiu?


Tym razem wrzask był głośniejszy i bardziej przenikliwy, bo przesłuchiwany nie miał już szmaty w ustach.

-No, teraz mów.

-J… Jest schowek… Na piętrze, pod dywanem w pokoju tragarzy…

-Czy to wszystko?

-Sz… Szef miał klucz…

-Szef?

-Złamany nos, rude włosy, szrama przez oko i policzek. Zabiliście go.


Jean spojrzał na wychodzącego zza skrzyń niziołka z zainteresowaniem. Jacoppo zaś uśmiechnął się wesoło, co wyglądało dość makabrycznie w połączeniu z chrupnięciem, które rozległo się za skrzyniami.

-No, mamy informację a i kłopot z oddziałem Tysiąca Oczu w magazynach został rozwiązany. No, chodźcie, już wiemy gdzie dokładnie szukać tego, co naprawdę tu ukrywali. No? Raz raz! Bierzemy, co trzeba i wynosimy się stąd póki nie wybuchnie pożar.

Jean uniósł brew.

-Pożar?

Mniej więcej w tym samym momencie za skrzyń wyszedł Jasiek, trzymając pod jedną pachą przesłuchiwanego zbira ze skręconym karkiem a małą baryłkę oliwy na drugim ramieniu. Uśmiechnął się szelmowsko.

-Ano, pożar.- mówiąc to, rzucił truchło na stos pozostałych. Jacoppo zaś znalazł „szefa” i zerwał z jego szyi łańcuszek z kluczem.

-No idziemy Jean. Prędzej czy później ktoś się zainteresuje tym magazynem i lepiej jeśli nas tu nie będzie.


Buttal


Wszystko wydarzyło się dość szybko, biorąc pod uwagę ilość trupów zaścielających podłogę karczmy. Torgga skrzywił się, przeładował zdobyczny pistolet i włożył go za pas. Karczmarz w przerażeniu rzucił muszkiet na ladę i załapał się za pierś. Buttal zaś odruchowo zaczął czyścić podeszwę buta o kaftan przywódcy bandytów. W gruncie rzeczy nie musiał uderzać tak mocno. Cała głowa jego ostatniego przeciwnika zmieniła się w bezwładną kupę mięsa, krwi i kości.

Właściciel wyszynku odsapnął w końcu i spojrzał na dwie służki, w przerażeniu wyglądające zza progu kuchni.

-Wy dwie. Idźcie na górę i sprawdźcie co z Shaki.

Dziewczęta pokiwały szybko głowami i z nabożnym przerażeniem przeszły na trupami, by biegiem pokonać schody. Karczmarz zaś wytarł twarz ścierką.

-Panowie, naprawdę nie wiem jak wam dziękować… Te sukinsyny zjawiały się tu od kilku tygodni, ale dzisiaj już naprawdę zacząłem się bać, że wymrodują nas wszystkich a zajazd mi spalą. Co gorsza sądzę, że mieli jakieś konszachty ze strażą…

Buttal nie zdążył odpowiedzieć, bo kątem oka dostrzegł ruch za oknem. Do tej pory nie zwrócił uwagi na ciemny kształt za szybą, bo nie poruszał się ani na milimetr. Teraz jednak wyraźnie widoczne było poruszenie. Jakby ktoś cały czas przyglądał się z zewnątrz zajściu.

Torgga też to dostrzegł i skrzywił się.

-Pewnie nasz mężny kolega z dachu się gapił i speniał wejść by nam pomóc… CO?!

Ostatni krzyk krasnoluda połączony był w wytrzeszczeniem oczu przez cała trójkę obecną w karczmie, gdyż oto przez otworzone kopniakiem drzwi do środka paradowała czwórka Strażników Dróg, z muszkietami w rękach i ponurymi wyrazami twarzy. Kątem oka Buttal dostrzegł że kolejnych dwóch Strażników stoi na zewnątrz, trzymając pod bronią pozostałych pasażerów dyliżansu którym jechał.

Karczmarz zaś uśmiechnął się krzywo.

-Straż jak zwykle o czasie. Banda sukinsynów zajazd mi napadła, jedną ze służek zgwałcili, a struże prawa wchodzą do akcji zaraz jak porządni obywatele sami problem rozwiązali…

Monolog właściciela zajazdu urwał się gwałtownie, kiedy stojący najbliżej strażnik gwałtownie uniósł broń i uderzył go kolbą muszkietu w twarz. Torgga spiął się, sięgając po broń. Jego dłoń zatrzymała się jednak w połowie drogi do rękojeści topora, kiedy dwie lufy muszkietów skierowały się w jego stronę.

Kolejne dwie zaś, w Buttala.

-Co wy, kurwa?!- wojownik spojrzał na Strażników jak na idiotów.- Nie słyszeli wy, co karczmarz mówi?! Bandyty tu urzędowały tośmy mu pomogli?! I co go bijecie, kurwa?! To bezprawie!

Kurier aż uniósł brew i spojrzał na towarzysza, zaskoczony faktem, że prosty rębacz znał tak dystyngowany termin jak „bezprawie”. Zaskoczenie minęło jednak szybko, zastąpione złymi przeczuciami, kiedy do środka wszedł mężczyzna w płaszczu sierżanta i z pogardą spojrzał na krwawiącego z nosa karczmarza oraz dwóch brodaczy.

-To mi oceniać co jest bezprawiem a co nie. W tym wypadku oskarżam was o morderstwo.

-CO?!-
karczmarz znów nie wytrzymał i tym razem oberwał mocniej, kolbą w żołądek. Sapiąc głośno, osunął się na kolana. Dowódca oddziału strażników zaś kontynuował spokojnym głosem.

-O morderstwo. A może powiecie mi że to nie wy zabiliście tych tutaj podróżników?

-Podróżników?! Toć to gwałciciele i zbóje!-
Torgga nie wytrzymał, ale w jego wypadku cios w twarz tylko go rozjuszył.- KURWA, NA ŁEB WAM PADŁO!?

Sierżant skrzywił się, spojrzał po swoich ludziach i skinął im głową.

-Wyprowadzić na zewnątrz. Całą trójkę. Jest tu ktoś jeszcze… ?

Karczmarz zamarł, także zrozumiawszy, że coś jest nie tak.

-N… Nie. Nikogo. Służki wysłałem do Kamiennej Baszty…

Sierżant skrzywił się ponownie i wyszedł, pozwalając swoim ludziom wyprowadzić więźniów. Torgga idący obok Buttala nachylił się do towarzysza i wyszeptał kilka słów w krasnoludzkim.

-Ich pancerze…

Kurier szybko zrozumiał, co jego towarzysz miał na myśli. Coś, co sam na początku przeoczył. Kolczugi ludzi podających się za strażników były połatane, często w wielu miejscach. To samo hełmy i płytowe naramienniki. Jakby ktoś składał je do kupy, przekuwał i dostosowywał do nowych właścicieli. I to w każdym wypadku. Każdy z siedmiu mężczyzn nosił naznaczony przeróbkami pancerz.

Sierżant zaś spokojnie stanął pod dyliżansem, niby przypadkowo rzucił okiem na stos bagaży na dachu i wskazał ścianę zajazdu.

-Ustawić mi ich w szeregu. Twarzami do muru.

Torgga zamarł, by następnie wyrzucić z siebie serię przekleństw i miotnąć się do tyłu. Jego podkuty bucior z zatrważającą celnością znalazł drogę do krocza popychającego go strażnika, ale sekundę później sam krasnolud został obalony na ziemi. Buttal krzyknął a proteście, widząc jak towarzysz jest okładany kolbą muszkietu kopniętego mężczyzny.

Sierżant zaś uśmiechnął się tylko, lecz uśmiech ten zniknął z jego twarzy kiedy za plecami całej grupy rozległ się silny, władczy głos.

-Co tu się dzieje, do cholery?!

Jeźdźców było pięciu, ciężko opancerzonych, na wspaniałych rumakach bojowych. Każdy z nich uzbrojony był w ciężką kopię a przywódca, z niedźwiedzim futrem narzuconym na ramiona, trzymał w ręku przedniej roboty miecz kawaleryjski.


Sierżant zdębiał spojrzał po swoich ludziach i dość szybko odzyskał zimną krew. Sprężyście zasalutował pierwszemu z jeźdźców i zadarł do góry głowę.

-Sir, złapaliśmy morderców, sir.

-CO?! ON KŁAMIE!-
karczmarz znów zdobył się na krzyk protestu, lecz tym razem zwalił się na śnieg nieprzytomny, uderzony obuchem w skroń.

Dowódca strażników uśmiechnął się z ulgą i spokojnie spojrzał na jeźdźca.

-Tak jak mówiłem, złapaliśmy morderców. Karczmarz truł swoich klientów a ta banda brodaczy pomagała mu z tymi, którzy otruć się nie dali…

-Stopień.

-S… Słucham?-
mężczyzna zająknął się, patrząc w oczy przywódcy jeźdźców.

-Twój stopień, żołnierzu. Stopień i nazwisko.

-A… A czemu miałbym je panu podawać… ?

-Nazywam się Ebenezer Striełok, kapitan w służbie armii Kamiennej Baszty, a to mój oddział. Jesteśmy na patrolu kontrolnym.


Samozwańczy sierżant uśmiechnął się i spojrzał na swoich przebranych za straż ludzi. Dla Buttala oczywistym było, że udają już w chwili, kiedy pobili karczmarza i oskarżyli ich o morderstwo. Światełkiem w tunelu okazali się jednak kawalerzyści, którzy akurat przejeżdżali, ale ich szansa ocalenia właśnie zawisła na włosku. Przebierańców było więcej, mieli gotową do wystrzału broń w rękach a jeźdźcy mieli przy sobie broń najskuteczniejszą tylko w pełnym pędzie.

Było źle.

Dlatego też krasnolud skrzywił się, kiedy na skinienie głowy „sierżanta” czterech jego podwładnych poderwało do góry muszkiety a on sam wyszarpnął zza pasa pistolet skałkowy.

-Pieprz się, panie kapitanie.

Oczekiwane wystrzały jednak nie nastąpiły. Zamiast tego Buttal wytrzeszczył oczy na widok strzał o czarnych lotkach, które to ze świstem wyfrunęły spod otaczających zajazd zarośli, bezlitośnie dziurawiąc ciała i kończyny bandy przebierańców.

Sam przywódca fałszywych strażników padł na kolana, z wrzaskiem trzymając się za przebitą dłoń. Kapitan Ebenezer zaś spokojnie zszedł z konia i skinieniem głowy dał znam ukrywającym się w zaroślach Zwiadowcom by wyszli.

-Rannych związać i przygotować do transportu.- jego wzrok trafił na zaskoczone twarze dwójki krasnoludów i karczmarza.- A panom należą się wyjaśnienia. Może wejdziemy do środka… ?


Garkthakk


Trójka obłowionych poszukiwaczy skarbów stanęło przed litą ścianą znajdującą się po lewej stronie ograbionego ołtarza. Gark zmarszczył brwi, patrząc na nienaruszoną przez czas, idealnie gładką ścianę wykutą w piaskowcu. Podrapał się po głowie i odchrząknął.

-Ściana.

-Potwierdzam.-
Shan skinął głową, krytycznie patrząc na wytypowany przez krasnoluda element architektury całego pomieszczenia.- Wiesz, ja nie wątpię, że krasnoludy znają się na kamieniu, ale dla mnie to tylko ściana. Zero guziczków, przełączników czy czegokolwiek…

Thrain zmarszczył brwi i założył ręce na piersi.

-Sprawdź jeszcze raz? Tam na pewno jest przejście. Czuję to w kościach. Te płaskorzeźby po prawej i lewej stronie? Nic?

-Ano nic.-
złodziej bezradnie wzruszył ramionami. Nawet Garkthakk zaczął wątpić w to czy uda im się wydostać z kaplicy inną drogą niż głównymi drzwiami. Może i krasnolud miał rację i tam faktycznie był tunel, ale co z tego, skoro nigdzie nie było przełącznika otwierające tajemnicze drzwi.

Półork splunął na bok.

-No nic, zostaje nam liczyć na szczęście. Może te wielkie karaczany zaczęły już zjadać kolegę i nas nie zauważą?

-Nie zauważą?-
Thrain spojrzał na mieszańca niczym na wariata.- Może i mam duże mniemanie o sobie, ale nie mam też wątpliwości, że skradam się z finezją dwóch szkieletów na blaszanym dachu. Cholera, suń się chudzielcu.

Brodacz nastroszył brwi, odepchnął złodzieja i gniewnie zaczął obmacywać płaskorzeźby zdobiące kolumny po obu stronach źródła całej kłótni, czyli ściany. Najpierw sękatymi paluchami zmacał podobiznę smoka, potem dłonią przejechał po postaci kapłana by finalnie pięścią zacząć walić po wielkim kręgu słońca, wyrzeźbionym mniej więcej na połowie wysokości kolumny.

Finalnie westchnął, zniechęcony.

-Może macie rację.- barkiem oparł się o ścianę.- Może tam faktycznie nie maaAAAAAA!!!

-Thrain!-
półork i złodziej jednocześnie doskoczyli do przejścia, które otworzyło się pod ciężarem opierającego się o ścianę krasnoluda.

Z dołu stromych, kamiennych schodów ukrytych za tajnym przejściem, rozległ się zbolały głos brodacza.

-Nic mi nie jest. Kamienie zamortyzowały upadek.

Garkthakk odetchnął z ulgą i z irytacją spojrzał na złodzieja. Z rozmachem walnął go w tył głowy.

-AŁA! Za co, do cholery?!

-„Nie ma przejścia”, co?

-Ej! Wy też nie pomyśleliście, że wystarczy popchnąć.


Półokr prychnął z irytacją, puścił złodzieja przodem a sam zamknął pochód. Na dole pomógł krasnoludowi podnieść się ze sterty gruzu i rozejrzał się. Pochodnia w jego dłoni tworzyła krąg jasności wydający się ledwie kropką w otaczającym ich mroku.

Thrain wstał i splunął.

-Jesteśmy w jakiejś wielkiej sali…

-Co? Czujesz to przez kości?

-Nie, słyszę. Echo niesie jak w hali górniczej…


Gark rozejrzał się i gwizdnął. Faktycznie, wysoki pisk, który wyrwał się spomiędzy warg półorka poniósł się wielokrotnym echem, gdziekolwiek by nie trafili. Echo przerwał jednak głos Shana, stojącego kilka metrów dalej. Złodziej uniósł wysoko pochodnię i wlepił wzrok w podłogę.

-Em… Chłopaki, chyba wiem gdzie jesteśmy.

Półork i brodacz zbliżyli się mężczyzny i również spojrzeli na znalezisko.

Wyłożony mozaiką obraz był wielki, kolorowy i bardzo szczegółowy. Mimo upływu lat wyraźnie było widać na nim mężczyznę w koronie, jadącego na wielbłądzie i prowadzącego tłumy ludzi przez morze piasków. Kolejny obraz znajdował się obok, tym razem przedstawiał kogoś innego ubranego w koronę, budującego miasto pośród wydm. Obrazów było wiele, każdy z nich opiewał czyny innego władcy, a wszystkie układały się w krąg na ogromnej posadzce.


Garkthakk uśmiechnął się. Byli w grobowcu władców miasta. A takie grobowce standardowo budowano w podziemiach pałacu obecnego króla.

Byli prawie u celu.


Petru


Potępieńcze jęki, krzyki oraz śpiewy w języku, od którego brały mdłości, słychać było już kilkaset metrów od formacji skalnej, do której kierowała się trójka śmiałków w swojej niemalże samobójczej misji. Petru znał te śpiewy. Albo nie konkretnie te, lecz inne, także śpiewane na cześć poszczególnych bożków w trakcie bluźnierczych rytuałów, ataków na wioski czy pielgrzymek do miejsc nasiąkniętych mroczną energią do tego stopnia, że zwykli ludzie przebywając w nich nawet kilka godzin, już zaczynali przeistaczać się w wynaturzone monstra.

Petru dobrze pamiętał Wiec Pątników, czyli grupę pechowców pojmanych przez kultystów, przemienionych w jakimś odrażającym miejscu demonicznej wiary i wypuszczonych w Naz’Raghul by błąkali się po nim, świadomi swego oszpecenia oraz faktu, że nigdy nie wrócą do swoich rodzin czy przyjaciół. Kiedy Pątnicy, jak ironicznie nazywali ich poganie, spotykali przypadkiem kogoś nie będącego kultystom naciągali kaptury głęboko na twarze i udawali, że go nie widzą, pogrążeni w cichej modlitwie by dowolni bogowie zesłali na nich łaskę skonania.

W tym wypadku było inaczej.

Po pierwsze było znacznie mniej strażników, jeśli nie liczyć opasłych i leniwych krogeyn, krążących bez celu po niebie nad miejscem zgromadzenia. Petru, Rulf i Aust bez problemów podkradli się pod północną ścianę masywu unikając przy tym spojrzeń zmutowanych potworów i po cichu zbliżyli się do samotnego strażnika pilnującego północnego podejścia.

W sumie mężczyzna był tam bardziej dla zasady, niż dlatego, że faktycznie miał co tam pilnować. Ze znudzeniem oglądał swoją kościaną włócznię, drapał się po tyłku i co jakiś czas poprawiał rytualną przepaskę biodrową wpijającą mu się tam gdzie nie trzeba.

Jego nuda skończyła się jednak gwałtownie, gdy Aust podszedł do niego od tyłu i wyćwiczonym ruchem skręcił mu kark. Petru szybko podszedł do osuwającego się ciała i chwycił je w pasie, by następnie bezpiecznie położyć między kamieniami. Rulf spojrzał an dwóch towarzyszy i pokręcił głową.

-Po co ta szopka?

-Lepiej żeby Krogeyny nie poczuły krwi.-
Petru wskazał na latające nad nimi bestie.- Mimo że się czymś nażarły, wciąż mogą narobić hałasu. Te bestie są nieprzewidywalne.

-Jak cała ta cholerna kraina
.- mruknął Aust i zaczął powoli wspinać się po stromej ścianie pokrytej ostrymi niczym brzytwa krzemieniami.

***

-Hej, widzisz coś?

-Tak, ale nie wiem co o tym myśleć
.- wyglądający zza półki skalnej Aust skrył się z powrotem za nią i zasępił się. Następnie ruchem dłoni dał kamratom znak żeby także podeszli.

Ogółem, wspinaczka na szczyt masywu okazała się mniej problematyczna niż mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Kamienne wypusty były na niej częstym zjawiskiem, tak samo jak wnęki umożliwiające oparcie nań stóp.

Dlatego też w niecały kwadrans cała trójka znalazła się na górze, szybko znajdując kryjówkę w jednej z licznych rozpadlin skalnych.

Petru zbliżył się do krawędzi.

-Można popatrzeć?

-Jeśli podobają ci się takie rzeczy…


Rulf uśmiechnął się lekko na żart przyjaciela i także wyjrzał. A widok nie był zbyt przyjemny.

Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy były ciała. Pokryte bliznami, o twarzach wygiętych w agonii, poprzecinane na pół przy pomocy leżącej obok ołtarza piły. Ofiary musiały długo być męczone a przerżnięcie na pół było pewnie wielkim finałem rytuału na cześć mrocznych bóstw.

Dwanaście menhirów, pod którymi klęczało dwunastu przywódców kultów i na których wisiało dzwanaś… A nie, jedenaście przepołowionych ciał. Rulf pobladł, z trudem utrzymując śniadanie w żołądku. Petru zaś wodził wzrokiem pomiędzy wodzami pogan. I wedle jego wiedzy, większość okazała się wysuszonymi starcami z obłędem w oczach. Kilku było młodymi mężczyznami w podnieceniu wpatrującymi się w pokryty krwią i wnętrznościami ołtarz.

Najbardziej jednak w oczy rzucał się dwunasty wódz, na którego menhirze nie wisiało jeszcze ciało ofiary.


Pół człowiek, pół demon zaśmiał się, rozkładając ręce.

-Bracia, właśnie dusza i krew wypłynęła z ciała jedenastej ofiary!- jego głos był dziwny, jakby składający się z wielu różnych, zniekształconych, nakładających się na siebie. Petru usłyszał jego słowa w swojej ojczystej mowie, Rulf jednak wzdrygnął się.

-Czemu on mówi w niskim Skuldyjskim?

-Ja słyszę wspólną mowę.-
Aust z niepokojem spojrzał na Petru. Ten zaś tylko wzruszył ramionami.

-Magia…

Patriarcha wiecu mówił jednak dalej, w bluźnierczym uniesieniu.

-Jedenasta ofiara o jedenastej godzinie wiecu! Niech jej dusza pójdzie w wieczne męki naszych panów! Niech zostanie pożarta by żadne świadectwo jej istnienia nie pozostało na tym świecie! Śpiewajmy, śpiewajmy bracia! Gdyż za godzinę nadejdzie czas na dwunastą duszę i wypełnienie rytuału!

Petru zacisnął zęby i skrzywił się, widząc jak wszyscy członkowie wiecu padają na kolana i zaczynają zawodzić swoje potępieńcze pieśni. Prawie podskoczył, kiedy Rulf szarpnął go za rękaw.

-Co?

-Tam. Co tam widzisz?-
brodacz wyciągnął palec, wskazując na kępę poczerniałych krzaków. Po kilku sekundach Petru dostrzegł jednak to, o co chodziło wojownikowi.

-Widzę dwóch kultystów… I klatkę…

-A w klatce?

-O Pelorze! Masz rację. Ofiara… To dziewczyna…

-Cholera, miałem rację. Aust.-
mężczyzna trącił butem siedzącego w rozpadlinie towarzysza.- Rusz no tu dupę.

-Co jest? O co ci znowu chodzi, do jasnej cholery?

-Chyba mają tam Lu’ccie…

-Pierdolisz.-
zawiadowca poderwał się gwałtownie i wytężył wzrok, spoglądając we wskazanym przez Rulfa kierunku. Petru zaś rzucił dwójce pytające spojrzenie.

-O kim wy mówicie?

-W naszej kompanii był mag bojowy. Cholernie silny. I zawsze ciągał ze sobą na bitwę młodą dziewczynę, Lu’ccie. Mówiono, że to po prostu jego dupa a staruchowi mimo wieku jaja nie uschły… Dopiero potem okazało się, że nie potrafiła czarować ani tym bardziej się puszczać, ale była kimś, kogo nazywa się Źródłem. Sama jej obecność wzmacniała umiejętności magiczne naszego maga bojowego… Gdy nas zaatakowali, jeden z naszych uparł się że musi „ją uratować” więc wciągnął ją więc na koń i pojechał w cholerę. Głównie dzięki niemu tak nas zmasakrowali.


Petru pokiwał ze zrozumieniem głową. Aust zaś z przekleństwem na ustach osunął się z powrotem na dno szczeliny.

-Kurwa mać. To faktycznie ona…

Rulf zagryzł wargę.

-I co teraz… ?


Tsuki


-Mogą panowie liczyć na moje wstawiennictwo, jeśli kiedykolwiek któryś z was zechce ubiegać się o prawo dołączenia do naszego zakonu.

-Sir, dziękujemy sir!

-Wstawię się też u waszych przełożonych, sugerując im odpowiednie wynagrodzenie za odwagę i oddanie służbie oraz zdrowe podejście do przepisów regulujących relacje Inkwizycja – Straż Miejska.

-Sir, dziękujemy sir!

-Proszę też ode mnie pochwalić funkcjonariusza Brandona z posterunku w Dzielnicy Świątynnej. O ile dobrze zrozumiałem, to on poświadczył za Tsuki i dzięki niemu nie było opóźnienia w podjęciu odpowiednich kroków względem hieny cmentarnej Vogela.


Hammerstab pokiwał głową, cały wyprężony z dumy. W sumie, dostarczenie niemoralnego szlachcica i jego pomocników do koszar zakonnych było całkiem łatwe. Grabarz spotkany na skraju Ogrodu Krypt sam zaproponował do pomocy swoje taczki, a przy wejściu do kwater inkwizycji dostał za pomoc platynową monetę od nieco oszołomionego obrotem spraw Carla.

Strażnicy też popisali się profesjonalizmem, usuwając z drogi pochodu późnowieczornych gapiów oraz pijaków, a Hammerstab za każdym razem robił niezła burdę, gdy wieczorne patrole jego kolegów już szykowały się do robienia problemu dość specyficznemu transportowi więźniów. No bo w końcu kto widział żeby trzech związanych mężczyzn upchniętych zostało na taczce, a czwarty był niesiony niczym worek kartofli.

Misja powiodła się jednak, strażnicy otrzymali pochwały za pomoc od samego Zaharda a Tsuki dostarczyła swoim przełożonym bluźniercę okradającego zmarłych. Kiedy w końcu Hammerstab i jego podwładni opuścili gabinet Galeva, Lord Inkwizytor z uśmiechem usiadł za biurkiem i spojrzał na Tsuki, zajmującą miejsce na wygodnym fotelu po drugiej stronie blatu.

-Cóż, powinienem ozłocić komendanta Stoneface’a że mi cię polecił. Żaden szeregowy agent terenowy nie ma na koncie tylu sukcesów w tak krótkim czasie, co ty. Najpierw jednak rzeczy aktualne. Vogel jest już przesłuchiwany przez naszych specjalistów i coś czuje, że dość szybko zdobędziemy odpowiednie dowody żeby złożyć Hassel’owi Davidhoff’owi wizytę w celu zaprzestania procederu wspomagania hien cmentarnych, którego to się dopuścił.- mężczyzna uśmiechnął się lekko, sięgając pod biurko. Sekundę później oczom Tsuki ukazała się spora sakiewka z symbolem Inkwizycji.- Proszę, to twoje wynagrodzenie za tą misję. Trzeba jednak omówić inne, ważniejsze sprawy.

Tsuki zmarszczyła brwi i spojrzała uważnie na przełożonego.

-A taką ważniejszą sprawą jest na ten przykład… ?

-Twój awans. Na Agenta Specjalnego Kościoła Świętego Cuthberta, nazywanego potocznie Inkwizytorem. Będziesz miała pełne prawa jakie przynależą Inkwizytorom, lecz będziesz też podlegała bezpośrednio mi. Czyli pod tym względem za dużo się nie zmieni. Będziesz też mogła oficjalnie zebrać swoją grupę operacyjną składającą się z członków naszego zakonu, najemników lub ludzi którym ufasz. Tutaj zdajemy się na ciebie.


Mówiąc to, znów sięgnął pod biurko, tym razem wyjmując grubą kopertę będącą w istocie glejtem inkwizytorskim oraz srebrny krzyż na łańcuszku. Tsuki słyszała o nich, każdy obłożony by magicznymi barierami, identyfikatorami oraz gaesami. Tylko Inkwizytor przypisany do konkretnego medalionu mógł bezpieczne się nim posługiwać oraz legitymować.

Dziewczyna uśmiechnął się lekko i spokojnie przyjęła obie te rzeczy.

-Dziękuję. Przyjmuje pańską ofertę.

Zahard westchnął z ulgą, opierając się plecami o swój fotel.

-Wspaniale. Masz teraz wolne, ale bądź gotowa, że jutro przybędzie do ciebie posłaniec z prośbą stawienia się tutaj. Chcemy zamknąć sprawę szmuglowania mutantów do Lantis tak szybko jak się da. Sądzę, że chciałabyś być przy tym…

Tsuki skinęła krótko głową i pożegnała się z Lordem Inkwizytorem, z sakiewką cięższą o sowite wynagrodzenie i z medalionem wiszącym na jej szyi. Za progiem zamarła jednak, widząc siedzącą na ławce pod ścianą Laurie.

Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.

-O… Witaj.

-Cześć i gratulacje! Wiedziałam, że ci się uda!-
kapłanka wyszczerzyła się, widząc medalion na piersi… przyjaciółki.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 14-12-2012, 06:09   #87
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Uśmiechnęła się lekko i spokojnie podeszła do ławki, na której siedziała Laurie.

-Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła z tego powodu?-

Słowo "tego" podkreślone zostało wskazaniem na medalion Inkwizycji.

-W końcu pracujesz tu dłużej niż ja i nie wiem czy sama bym czuła się komfortowo, że ktoś pracujący tutaj tydzień już zdobył znaczny awans.-

Laurie zaśmiała się, wstała i objęła elfkę.

-Szczerze? Może byłabym zła gdybyś co rusz nie narażała życia, nie uratowała mnie na tamtym statku i ogółem gdybyś nie zapieprzała jak dziki osioł. W tym wypadku mogę ci tylko pogratulować.- mówiąc to, puściła Tsuki oczko.- Ja też jestem po pracy. Zahard był bardzo zadowolony z nieścisłości jakie wykryłam w kartotece świętej pamięci Wooda. Okazuje się że przelewał spore sumy pieniędzy na podstawione konto, należące naprawdę do Davidhoff'a... Ale mniejsza o pracy. Co planujesz? Noc jeszcze młoda.

Prawda, była ledwo trzecia nad ranem.

-Plany mam proste. Zgarnąć ciebie, udać się do jakiejś prostej karczmy, najlepiej bez idiotów, którzy życzą sobie śmierci z mojej ręki, napić się i iść spać. Spędziłam sporą część poprzedniego dnia i całą noc uganiając się za hienami cmentarnymi.-

Uniosła spokojnie dłoń i najzwyczajniej w świecie podrapała się pogłowie, lekko wzdychając.

-Może nie zabrzmi to mile, ale naprawdę czuję odrazę do tutejszej populacji. W moich stronach sama myśl o bezczeszczeniu grobów by nie przeszła. Nawet gdy polegnie potężny samuraj, nikt nie odważy zabrać się jego katany, nawet gdy posiada potężne moce przodków, jeśli ten sam nie powie, że został zabity w honorowej walce i poprosi o niesienie świadectwa jego przodków dalej.-

-Spokojnie, ja jestem z Wysp.- dziewczyna uśmiechnęła się i raźnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Po drodze pozdrowiła skinieniem głowy kilku akolitów i finalnie obie opuściły teren zakonu, kierując się w stronę dzielnicy kupieckiej.

Tsuki czuła też przyjemny ciężar w torbie na biodrze. Zapłata swoją drogą, ale jeszcze 300 złotych lintarów z kuferka w gabinecie Vogela, złoty oraz drewniany posążek z jej ojczyzny oraz dwie butelki niezłych alkoholi, sprawiały że zlecenie jako całość wydawało się warte zachodu.

Laurie zaś rozejrzała się, kiedy przekroczyły zakręt będący granicą ulicy kupieckiej.

-To gdzie pijemy?

-Prawdę powiedziawszy nie znam miejscowych pijalni, jeśli to nie problem to podążę za tobą, a pijemy na mój koszt, w końcu dostałam awans to wypada.-


Dziewczyna wyszczerzyła zęby, chwyciła towarzyszkę za rękę i raźnym krokiem ruszyła wzdłuż drogi. Ominęła kilka dużych karczm, dwie mniejsze, kilka sklepów gdzie towary można było kupić o każdej porze by finalnie zagłębić się w wąską uliczkę pomiędzy budynkami.

Następnie przeszła przez małą bramę na otoczony kamienicami park i palcem wskazała na małą oberżę, szyld był kolorowy i ładnie wykonany, okna świeciły ciepłym blaskiem rozpalonych płomieni a miejscowi musieli pewnie spać z głowami pod kołdrą, bo śpiew niósł się z stamtąd czysty acz głośny.

-"Dwanaście Przybłęd". Wiem, nazwa nieciekawa ale to wspaniały lokal. Nikt cię tam nie wyzwie od "szpiczastoucha", "kurdupla" czy "żwirojada". No chyba że chce żeby cała sala, włącznie z bardem i karczmarzem, mu wpieprzyła. Mają też egzotyczne trunki.

Skinęła głową. A po chwili ciszy wystawiła ramię w kierunku przyjaciółki.

-Oczywiście, nie nalegam jeśli nie chcesz...-

Nie nalegała. I bynajmniej niczego nie insynuowała. Tak po prostu wystawiła ramię, może Laurie chciała akurat objąć jej rękę, a po prostu uznała, że nie wypada pytać?

Kapłanka zaśmiała się, ujęła towarzyszkę pod łokieć i raźnym krokiem weszła do tawerny. Uszy elfki zalane zostały muzyką, śmiechem oraz śpiewem. Laurie, znając już lokal, podeszła do lady, łokciami zrobiła miejsce dla siebie i Tsuki i wyszczerzyła się do barczystego barmana o miedzianej skórze i płomiennorudych włosach.

-Cześć If.

Mężczyzna skinął tylko głową i spojrzał pytająco na Tsuki.

-Moja przyjaciółka. Dostała awans i pijemy.

Tym razem barman uśmiechnął się lekko, pokiwał głową i postawił przed każdą z dziewczyn po trzy kufle. Mały, średni i duży.

-W sensie rozmiar drinka. A tam masz spis czym te kufle mogą być wypełnione.- wyjaśniła szybko, palcem wskazując na namazane kredą menu, które w brew pozorom było dość szerokie. Były tam alkohole o jakich nawet Tsuki nie słyszała.

Wodząc wzrokiem po nazwach, Tsuki zamarła. No bo czy to możliwe?

Dwunastą pozycją w menu było bowiem wino śliwkowe z lodem. Napitek który rozsławił na Jadeitowych Wyspach skromnego karczmarza z Klanu Kamiennej Say.

Chwilę się zastanowiła i od razu wiedziała co chce.

-Duży, wino śliwkowe z lodem.-

Sięgnęła po swoją sakiewkę i spojrzała na Laurie.

-Wybierz co chcesz na mój koszt, ale w dużym kuflu.-

Kapłanka skinęła tylko głową.

-To samo co Tsuki.

If skinął tylko głową, zgarnął dwa duże kufle i postawił je za ladą. Na oczach samurajki wyjął z kubełka roztopionego lodu kamionkową butelkę i spokojnie wypełnił oba naczynia słodkawym, cudownie pachnącym trunkiem o jedynym w swoim rodzaju bukiecie. Następnie pstryknięciem palców wezwał do siebie bladą dziewczynę o włosach w kolorze jasnego błękitu.

-Ile lodu?

Mężczyzna uniósł w górę cztery palce u każdej dłoni. Dziewczyna spokojnie wyjęła coś na kształt korytka, nalała doń wody i ułożyła na nim obie dłonie. W ciągu kilku sekund cień zmieniła się w lód.

Laurie uśmiechnęła się.

-Dzięki Nashia.

-Nie ma za co. Widzę że bierzecie śliwkowe. Na każdy duży kufel, mały gratis.


If zaś podał dziewczynom zamówienie i na migi pokazał że należy się dziesięć złociszy.

A Tsuki jawnie wskazywała lekki szok poprzez równie lekki wytrzeszcz. I uśmiechnęła się lekko, podając dokładnie dwie sztuki platyny. Jedną przesunęła w stronę If'a, drugą w stronę Nashi. Do dziewczyny też się zwróciła.

-Za poprawienie humoru, Yuki.-

Dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na samurajkę.

-Yuki?Ktoś już mnie tak nazwał chyba...- spojrzał pytająco na Ifa, który to w odpowiedzi uniósł dłonie do głowy i z palców utworzył coś podobnego do promieni słońca dookoła swojej łepetyny. Nashia, jak nazwała ją Laurie a Yuki, według elfki, pstryknęła palcami.- Już wiem! Jakieś dwa tygodnie temu też był tutaj taki poczochraniec, co nazwał mnie w ten sposób. Też pił wino śliwkowe, a kiedy już się upił to zaczął zawodzić tą dziwną piosenkę... Jak to szło...Utsukushi coś coś shiri desu...

Mogła jedynie lekko się zaśmiać, szybko śmiech urywając. Niestety, kąciki ust były poderwane do góry już nieodwracalnie.

-Zakładam, że jesteś tutejszą istotą, skoro ten termin ci nic nie mówi. Yuki-onna, duchy zimy, kobiety o wyglądzie takim jak twój, żyjące na Jadeitowych Wyspach. Zależnie od poszczególnej, pomagają odnaleźć się zagubionym w śnieżycach lub też same ich gubią.-

Lekko się uśmiechnęła, nie kryjąc tego.

-Co do piosenki... jestem pewna, że wolałabyś nie wiedzieć o czym śpiewał. Nie byłoby to zbyt odpowiednie.-

-Skoro tak mówisz.- dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do was.- Dzięki za wyjaśnienie i napiwek.

Mówiąc to podrzuciła platynową monetę i złapała ją w locie.

-Na zdrowie.

Laurie zaśmiała się tylko i uniosła kufel w toaście.

-Zdrowie.

Noc powoli zmieniała się we wczesny poranek a dziewczyny dalej piły. W sumie, na głowę przypadły im trzy duże kufle wina i trzy małe, które tylko dzięki stosunkowo małej mocy trunku nie pozbawiły biesiadniczek zmysłów. Mniej więcej w połowie picia do Tsuki oraz Laurie dosiadła się Nashia, dołączając się do nich w piciu. Głównie chodziło jej co prawda o jej odległe kuzynostwo z Jadeitowych Wysp, o którym to samurajka sporo jej opowiedziała, ale z czasem pić zaczęła dla samej przyjemności smakowania trunku w tak wyborowym towarzystwie.

Koło siódmej, kiedy słabe promienie słońca oświetliły ulice, Laurie oraz Tsuki śmiejąc się opuściły karczmę i wspierając się na sobie, ruszyły w stronę lokum wojowniczki. Drzwi od jej kwatery okazały się co prawda ciężkim przeciwnikiem, ale w końcu podchmielone wpadły do domu.

Laurie ze śmiechem zaczęła ściągać buty i ubrania, by po wszystkim objąć rozebraną do rosołu Tsuki w pasie, i paść wraz z nią na łóżko.

Dopiero potem poszły spać.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 14-12-2012, 14:14   #88
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Weszli do karczmy. On i Torggi pomagali karczmarzowi, który nielekko oberwał w ostatnich zdarzeniach. Gdy jego kompan prowadził cnego gospodarza dalej, kurier przysiadł na stole i uprzejmie wskazał miejsce kapitanowi.

Striełok usiadł spokojnie, przysunął sobie kufel i zajrzał do środka. Po chwili zgarnął też pobliski dzban i nalał sobie piwa:

- [i]Odnoszę wrażenie, że całe zajście mogło być dla was zaskakujące - powiedział spokojnie, obserwując jak Torgga taszczy karczmarza do jego kwatery obok kuchni.

- Jeśli mam być zupełnie szczery to jego druga część tak. Ta pierwsza niespecjalnie jakoś - z krzywym uśmiechem rzucił Buttal - ale cieszyć się należy, że pan kapitan w pobliżu był akurat. Mogli by kłopotliwi być jakby cela mieli.

- Druga, czyli to jak moi harcownicy ustrzelili tych oszustów? - zapytał spokojnie, upijając łyk piwa. Skrzywił się, strzepując pianę z wąsów - Pfe. Słabe.

- Druga, czyli oszuści. Niespodzianką zaś nie było. W moim zawodzie przynajmniej, spotkanie owych jak mniemam wspólników, co to dla nich strojów chyba zabrakło - odparł Buttal - Za drugą poczytuje tych strazników mniemanych. Jak ich zobaczyłem myślałem że łapówkę będą chcieli, ale żeby od razu mieli strzelać to nie przewidziałem. W każdym razie wielce ucieszył mnie widok pana ludzi i chętnie kufelkiem im się za to wywdzięczę - odparł z usmiechem kurier.

- Cóż, w sumie to ja dziękować powinienem, bo wasz obecność bardzo nam pomogła. Otóż polowaliśmy na tę bandę. W sensie rozbójników, oraz na ich mundurowych towarzyszy. Co smutniejsze, część z nich faktycznie było strażnikami. Dogadali się z tymi sukinsynami, że w razie kłopotów, będą ich kryć. Od dwóch tygodni ich tropiliśmy, moi ludzie poinformowali że grupa grabieżców jest w tej karczmie, a grupa "mundurowych" rozłożyła się w pobliskiej kotlinie. Nie wiedzieliśmy jak to załatwić bez ofiar w cywilach, ale na szczęście pojawiliście się wy. Bo rozumiem że to wy zasiekliście te truchła tutaj i wywabiliście przebierańców z ukrycia?

Mówiąc to, trącił butem truchło leżącego obok "szefa.

- Cóż, faktycznie musielismy odbyć z nimi pogawedkę i wyjaśnić im, że krasnoludów się bambaryłami nie nazywa, a że mało pojętni byli to sie im zeszło. Czy zaś wywabiliśmy? Sądzę że tak, wkroczyli niezwłocznie gdyśmy skończyli z tymi. Nie wiedzieliśmy że ich więcej jest bo by ich w dzwiach kule powitały. No ale cóz, co się dobrze kończy tego nie warto pod negatywnym kątem rozpatrywać - poważniejszym tonem dokończył krasnolud.

- I bardzo słusznie- kapitan skinął głową i chcąc nie chcąc, dopił piwo. Skrzywił się i odstawił kufel - Kiedy się barman obudzi, pokryjemy ewentualne straty jakie miały miejsce w czasie walki. Gdzie się kierujecie? Przed gospodą stoi dyliżans

- Pozwoli pan kapitanie, że się przedstawię - rzekł kurier oficjalnie - Nazywam się Buttal z rodu Resnikuf, jestem wysłannikiem Dimzada z Morr. Wiozę pilne przesłanie do jarla Ulryka Srebrnej Tarczy. Kolega zaś towarzyszy mi jako obstawa

- Aaa... Wiem o kogo chodzi. Co prawda mnie on bezpośrednio nie dotyczy, ale handlarze albo go szanują, albo nienawidzą. Twoja skromna osoba może być kijem włożonym w mrowisko, jeśli faktycznie Dimzad śle przez ciebie informacje do jarla Kamiennej Baszty... Tak czy inaczej, mój patrol wraca do miasta. Możemy jechać z wami

- Wdzięcznym wielce panu kapitanie. Zwłaszcza, że jak rzekł mi mój pracodawca, sprawa jest pilna. Wraz z towarzyszem jeno rzeczy weźmieny i będziemy gotowi - po czym Buttal wstał, plecy rozprostował i ruszył do sąsiedniej komory.

Zastał tam ocuconego karczmarza. Nie wiadomo czy lepiej ku temu zadziałała woda czy gęba Torgiego. Towarzysza w krótkich słowach kurier poinformował, że czas im w drogę i jak ich sytuacja wygląda, zaś karczmarzowi opłatę za posiłek wcisnąć usiłował. Na szczęście dla nadwyrężonej sakiewki Buttala opłata nie została przyjęta.

Zebrawszy sprawnie swoje rzeczy wyszli przed budynek gdzie czekała już eskorta, jak i powóz ze współpasażerami. Piechurzy, zapewne owi strzelcy z krzaków uprzątali powoli trupy rzekomych strażników. Pośpieszani przez woźnicę, wnerwionego na opóźnienie i jego zestresowanego wsiedli i ruszyli. Wokół wozu podążało pięciu kopijników.

Ha, z niezłą pompą zajedziemy pomyślał radośnie Resnik.
 
vanadu jest offline  
Stary 14-12-2012, 18:22   #89
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nikt nie zginął, agent ich królewskich mości odniósł niewielką ranę, a jedynie jeden z pomagierów Jacoppo oberwał gorzej. To był... udany napad o którym rzeczywiście nikt powinien wiedzieć. Choć Jean uważał podpalenie magazynu za nieco drastyczne posunięcie, to jednak nie planował protestować...

Jedynie skinął głową i ruszył za niziołkiem. Nie było co czekać na przybycie straży. I tak już się nawalczył. Rana w boku, choć niegroźna doskwierała lekko przy każdym ruchu.
Jacoppo zaś raźnym krokiem przebiegł po schodach, wyminął kilka stosów paczek i stanął przed drzwiami zarządcy magazynu. Na spokojnie obejrzał zamek i uśmiechnął się lekko.

-Pod ścianę.- rzucił krótko. Kiedy Jean stał już bezpiecznie po drugiej stronie drzwi, uderzył weń pięścią. Szybko cofnął dłoń a ze szczelin w drewnie wyskoczyło kilkanaście ostrzy na całej długości framugi.- Prosty mechanizm. Jednostrzałowy, jak się to mówi. Ale pochwalić przezorność.
Mówiąc to, zabrał się za pracę wytrychem.

Gdy nizioł zajął zamkiem, Jean zajął się czymś zgoła innym. Jego świadomość sięgnęła do tajemnych mocy, których pochodzenia sam nie był do końca pewien, a które ostatnio wydawały się rosnąć w siłę.
Sięgnął i po drugiej stronie wyczuł... próżnię magiczną. Coś usunęło wszelką magię z tamtego pokoju. Nawet magiczne widmo charakterystyczne dla każdego miejsca Wordis. Świat leżący na granicy skrajnych planów i żywiołów, był bowiem przesycony energią magiczną, która przenikała wszystko swym promieniowaniem. Zwykle nieszkodliwie, ledwie wyczuwalne widmo było wszędzie i proste zaklęcie wyczuwały je jako tło magiczne. Tu tego tła nie było, co... dziwiło gnoma. Z początku wziął ten fakt, za zwyczajne pole antymagii. Ale po przemyśleniu sprawy, stwierdził, że się mylił w swej swej ocenie.
Nawet pole antymagii zostawiało ślady, minimalne bo minimalne ale jednak, bo samo było pewnego rodzaju czarem. W owym pokoju zaś była całkowita pustka pod tym względem. Nic. Magiczna próżnia.

Jean więc nie wiedział co to mogło być, tam za drzwiami. Ale czuł niepokój, to samo poczuł i Sargas empatycznie wyczuwając nastrój swego pana. I to sprawiło, że kot zjeżył sierść.
Gnom oparł prawą dłoń o rękojeść swego rapiera i z niepokojem przyglądał się zmaganiom niziołka z zamkiem.
Które to skończyły się po kilku sekundach kliknięciem.
-Niezłe zabezpieczenie, ale widywałem lepsze.- niziołek spokojnie otworzył drzwi i wszedł do środka. Co ciekawsze, powietrze które wpuścił do pomieszczenia naniosło do środka falę delikatnej energii magicznej, tak samo z resztą jak widmo postaci złodzieja.
Jacoppo spojrzał jeszcze za Jeanem, unosząc brew.
-A wam co? Pusto. Nikogo nie ma.- mówiąc to, ogarnął stopą dywan. Uśmiechnął się, na widok klapy w podłodze z wyraźną dziurką od klucza.- Wchodźcie. Sprawdzę jeszcze czy nie ma pułapek, ale szczerze wątpię. Nikt nie chciałby żadnego rodzaju pułapki pod tyłkiem.
- Ja bym uważał. Coś tu jest... nie tak.
- Jean nie ruszył do pokoju, aż Jacoppo wszedł głębiej do środka. To co widział innym rodzajem spojrzenia trochę go nastraszyło. Niestety nie potrafił ocenić rodzaju zagrożenia.
-Ja tam nic nie wyczuwam a wierz mi, znam się na tym. Niezbyt czujny łotrzyk to martwy łotrzyk.- mówiąc to, wsadził drucik pomiędzy deski i spokojnie wysondował skrytkę.- Nie, zdecydowanie pusto. Pułapek brak.
Następnie wyjął zdobyczny kluczyk i powoli przekręcił go w zamku. Uśmiechnął się, kiedy dobrze naoliwione zawiasy nie wydały z siebie żadnego dźwięku kiedy otworzył schowek.
-No... Nieźle. I wciąż nie widzę niczego co mogłoby nam zaszkodzić.- na spokojnie zaczął wyjmować ze środka spore zawiniątka.- Hmmm.... Ciężkawe. Może to złoto.
W sumie było ich pięć. Pięć starannie zapakowanych, materiałowych paczuszek.
-Możliwe... zobaczmy co jest w jednej z nich i zabierajmy się stąd.- gnom nadal niezbyt komfortowo czuł się w tym pokoju, a Sargas nawet do niego nie wszedł.

Niziołek skinął głową, chwycił pierwszą z brzegu paczkę i rozsupłał ją. Zrobił nieco zdezorientowaną minę na widok kilku sporych grudek metalu leżących w środku. Ostrożnie podniósł jeden pod światło.-Czy to jest to co myślę... ?
Adamant. Jean od razu poznał ten wartościowy metal po charakterystycznych, purpurowych smugach na powierzchni stopu.
-Adamant, ale za mało na materiał do wykucia broni większej niż sztylet.- stwierdził gnom pocierając brodę w zamyśleniu.- Może jako komponent materialny do czaru? Resztę obejrzyjmy gdzieś w bezpiecznym miejscu.
-Dobry pomysł.-
złodziej pokiwał głową, zgarnął wszystko do torby i podał ją Jeanowi.- Wynośmy się stąd. Chłopaki już pewnie znaleźli jakiś środek transportu.

Szybki krukiem ruszył w stronę drzwi. Pod tylnymi wrotami magazynu stał już ten sam wóz którym grupa pod wodzą Jeana i Jacoppo przybyła na miejsce. Niziołek pytająco spojrzał na Jaśka.
-Ale jak... ?
-Woźnica pił w pobliskim barze. więc go zgarnęliśmy.- półork wzruszył ramionami.- Łatwiej dać mu tych kilka dodatkowych monet niż kraść wózek. Więcej z tym problemów niż pożytku.
- Dobra, dobra...-
rzekł gnom widząc, że kot już wpakował do wozu.- Ładujmy się stąd i wynośmy. Póki jeszcze nie przyciągamy uwagi.

Po chwili powóz ruszył z powrotem, a zaprószony w kilku miejscach ogień powoli ogarniał magazyn. A płomienie pochłaniające magazyn zaczęły już być widoczne z ulicy, po Jeanie, Jacoppo i reszcie ekipy nie było już śladu.
Oni w tym czasie przemierzali miasto kierując się na ulicę Szczwanych Rzemieśnlików, nie zaczepiani przez nikogo. Gnom siedział zamyślony, odruchowo głaszcząc po grzbiecie Sargasa i zastanawiając się po co komuś adamantowe grudki. Owszem, metal ten był cenny, ale też i ciężki.No i czemu w stanie surowym? Nie wygodniej przetopić go na sztabki?
Niewątpliwie reszta paczuszek mogłaby rzucić światło na sytuację, więc gnomowi pozostało poczekać, aż dojadą na miejsce.
Na ulicy Szczwanych Rzemieślników znajdowała się stajnia, znajdowała się cechowa karczma i kilka zakładów krawieckich. Lecz powóz skierował się na tyły domostwa cyrulika. Bo w końcu było kogo łatać, nawet jeśli rany nie zagrażały życiu.

Pojazd przejechał przez bramę i wjechał do niewielkiego ogrodu na tyłach posiadłości, po czym brodaty sługa zamknął wrota i rzekł.- Za mną proszę, Pasqual już czeka.
Imię znane skądś gnomowi. Jean słyszał o cyruliku tak nazwanym. A gdy weszli do pokoju pełnego rozwieszonych u powały ziół, oraz dziesiątek słoików i gdy spojrzał na oblicze gospodarza, wszystko stało się jasne.


Pasqual Vernies, medyk wyższych sfer. Kiedyś. Obecnie bandytów.
Szczegółów upadku Pasquala gnom nie znał. Z tego co słyszał z plotek, to albo otruł jakąś baronową z miłości do jej córki, która wykorzystawszy go do pozbycia się mamusi wyszła za innego. Albo... co bardziej prawdopodobne, spartolił kilka diagnoz i... został zastąpiony przez sprawniejszych szarlatanów.
Bo po prawdzie cyrulicy wyższych sfer to szarlataneria, sprzedająca piguły na porost włosów, maści na zmarszczki, mikstury na wzdęcia i inne “dolegliwości” wywoływane przez siedzący tryb życia, obżarstwo i przemijające lata.

Jacoppo szybko przedstawił ogląd sytuacji Pasqualowi i ten zabrał się za łatanie Haggarda, resztę ekipy zapraszając do poczekalni.


Nie najgorzej urządzonego pomieszczenia z widokiem na ogród. Był tu stolik, krzesła, jakaś skrzynia i ściana z motywami myśliwskimi oraz kołyska. Cyrulikowi widać nie powodziło się tak dobrze, jak przy kurowaniu starych babsztyli... ale wystarczająco dobrze by utrzymać dużą posiadłość, acz pozbawioną zbytków.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-12-2012 o 19:22. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 14-12-2012, 22:06   #90
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gorzka, paląca nienawiść na widok przywódców kultystów wypełzała z duszy Petru. Byli tak blisko! To nie byli zwykli Grzesznicy - to byli czempioni swych oszukańczych bożków, wybrani lub aspirujący do tego plugawego zaszczytu i udowadniający swe oddanie. Zabicie tych fałszywych proroków … dopadnięcie i rozpłatanie kalających ziemię Naz’Raghul kultystów byłoby czymś … osiągnięciem … powinien to zrobić, spróbować na chwałę Pelora pozbyć się plugastwa. Aust już zabił strażnika na dole, Grzesznicy będą wiedzieć że ktoś tu był, obecności Petru i Skuldyjczyków już nie da się ukryć.

Próbował zachować trzeźwość umysłu. Nie wiedział co rytuał ma na celu, jakie diabelstwo ma przyzwać i jak wpłynie na otoczenie. A jego ciało, jakie by zahartowane i twarde nie było, było tylko ciałem. Dzisiejszego dnia walczył już kilkakrotnie, oberwał dotkliwie a jego twarz, bok, żebra … w zasadzie całe ciało płonęło bólem. Wnętrzności ściskał mu strach na widok ohydnego rytuału i myśl o tym że sam mógłby tak skończyć, krzyczący w niekończącej się agonii duszy wydartej przez demony i wydanej na ich tortury.

A jednak … jakaś gorączka wsączyła się w niego i nie chciała go opuścić. Strach - a i owszem, wskazujący kierunek ucieczki ale i wyostrzający mu zmysły. Odraza na widok okropnej ceremonii, jaką odczuwać powinna każda istota której umysłu nie wypaczyło szaleństwo. Ale też żądza walki i rozlewu krwi, gdy spoglądał na kultystów tak blisko, nieświadomych śmierci czającej się za ich plecami. Podkraść się blisko, na odległość skoku - przecież dałby radę! Potężny zamach, głowa przywódcy heretyków spadająca w pył, szarża na pozostałych, krew na jego szponach i mieczu...
- Co ci jest? - Rulfa szturchnięcie w bok, akurat w ranę po nożu, przywróciło mu zmysły. Jakby ktoś zdarł mu z twarzy czerwoną zasłonę. Zdał sobie sprawę że nienawiść sprawiła że szczerzy zęby wpatrując się w krąg pogan. Czym prędzej wyzwolił się spod władzy pieśni zabijania dźwięczącej w jego głowie. Było ich tylko trzech, a tamtych - dwunastu, do tego krogeyny i strażnicy... To samobójstwo! Ale jednak coś złego wewnątrz niego szczerzyło kły i budziło ryk w głębi gardła. I było gotowe rzucić go do walki z zaciekłością demona. Uspokoił się po kilku szybkich oddechach.

- Dziewczyna. Chyba tylko ją jesteśmy w stanie uwolnić i obronić w czasie ucieczki. I szybko musimy się za to zabrać - mruknął. Powoli, ostrożnie wysunął palec by wskazywać w miarę tego jak plan mu się krystalizował.
- Możemy przekraść się tędy - wskazał - Światło pochodni przy kręgu oślepia patrzących - mówił na tyle głośno by Skuldyjczycy mogli śledzić jego tok rozumowania i poprawiać go w razie potrzeby - Śpiew głuszy dźwięki. Może się udać. Ale jeśli dziewczyna spanikuje i krzyknie, zdradzi nas - ostrzegł posępnym tonem. - Choć gdyby zaczęła krzyczeć, to w tym miejscu wcale nie powinno to nikogo zdziwić. Mieliście jakieś ustalone sygnały w oddziale? - zapytał. Mógł sobie tylko wyobrażać co pomocnica maga przeżywa. Na jej miejscu już dawno odgryzłby sobie język albo rozerwał tętnice.

- Podkradniemy się do klatki. Będę obserwował niebo i teren, dam znać kiedy krogeyn nie będzie w pobliżu i będziecie mogli zakłuć strażników, pomogę jeśli będzie trzeba - szepnął, sam zdumiewając się temu co mówił, ale prawda była taka że w ciemności czy półmroku widział zdecydowanie lepiej od Skuldyjczyków i to on powinien koordynować tę akcję. Gorsi od niego nie byli w nożowej robocie, a może i wprawniejsi. - I lepiej będzie jeśli dziewczyna was zobaczy, a nie moją gębę. Krwią nie ma co się przejmować, zbyt wiele jej rozlano - spojrzał na menhiry i przerżnięte ciała.

- Jeśli będzie źle i krzyknę byście zamknęli oczy to zróbcie to bez wahania - powiedział niechętnie, bowiem nie lubił tego zdradzać - Przywołam światło Pelora które oślepi patrzących a wtedy nieprędko odzyskają wzrok w pełni. W razie czego uciekajcie z dziewczyną, odciągnę pościg. Krogeyny najchętniej atakują stadem i z powietrza, na ziemi są niezdarne, pamiętajcie o tym.

- Ta wasza broń … te granaty - szepnął gdy kolejne szczegóły planu układały mu się w głowie - czy w jakiś sposób mogą same eksplodować, czy trzeba je podpalić?
- Lont. Lont trzeba podpalić, a im on dłuższy tym więcej czasu upłynie od eksplozji.
Jeszcze gdy Rulf to mówił Palenquianin potrząsał głową.
- Więc nie wykorzystamy ich, im dłużej Grzesznicy nie będą o nas wiedzieli tym lepiej. Ruszajmy w imię Pelora, musimy się spieszyć - ponaglił i wyjaśnił - miejsca takie jak to mogą wypaczyć ciało. Im dłużej tu przebywamy, tym gorzej dla nas.
Ostatnim, ponurym spojrzeniem obrzucił kultystów.
- Kiedyś nie będę uciekał - szepnął z wyzwaniem w głosie. Potem popełzł przez mrok niczym wąż.


 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172