Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2012, 16:13   #43
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tyria


Nie mogła uspokoić własnych rozlatanych myśli, jakby nagle przestała być panią samej siebie. Jakby zaczęła powodować nią siła potężniejsza od woli magnara Skagos i nieubłaganej, zimnej jak lód Moruad – a pod ich słowem przecież tak często nie uginała się pokornie, klękała jak wszyscy, ale w sercu miała protest i bunt.

Ona – zawsze spokojna i rozważna, zawsze niewzruszona jak prastare szczyty Skagos. A jednak krzyknęła i z tym krzykiem wybiegła z komnat Lorda Wrony. Wspomnienie własnego podniesionego głosu ciągle drapało ją w gardle.

Kieł nie pomagał. Zaczynał ją wręcz drażnić, swoim łaszeniem się i jękliwym piszczeniem szczeniaka, jedynymi sposobami, w jaki mógł jej przekazać, że nadal nie chce. Dał się tu wciągnąć, bo prawie wtaszczyła go na rękach, wlokąc za skórę za sobą. Naszła ją smutna myśl, że tyle tylko ma władzy, ile ma jej nad swoim wilkiem. Zawsze będą więksi i mniejsi od każdego człowieka, ale nad Tyrią Stane, która wybrała sobie miano Grey, stały zastępy olbrzymów, wśród nich magnar – bóg i jego siostra, która bogiem miała się stać w przyszłości. Ona zaś mogła rozkazać tylko zwierzęciu. I jeszcze to – ten sen na ruinach Sobolowego Dworu. Roześmiany Strzygieł z warkoczykiem przy uchu i rozlewające się po horyzont morze czarnej krwi – jej krwi. „Widzisz? Jesteś nasza”. Odeszła ze Skagos i pozostawiła za sobą Moruad, być może miała szansę, że na zawsze. A senne widziadło, wrona martwa od stuleci mówi: jesteś nasza. Równie dobrze mógł rzec: widzisz? Nigdy nie będziesz swoja własna!


Choć odeszła już spomiędzy obór i przeszła na dziedziniec, pod jej własną czaszką jak pod sklepieniem jaskini nadal odbijał się echem głos uwięzionego wilka, jego gniew, wściekłość, osamotnienie i brak zrozumienia ciosu, jaki go spotkał. I tak też zastał ją Hwarhen.

- Weź się w garść – syknął, rozejrzawszy się uprzednio, czy nikt ich nie usłyszy. - I to szybko. Obraziłaś swoim występem dowódcę naszych sojuszników. Myślisz, że Moruad ci podziękuje?
- A dowie się? - odpaliła krótko.

Zgarnął szron z brodziska i oparł się o ścianę. Zdjął z jej twarzy ciężkie spojrzenie i tym razem przemówił miękko i łagodnie:
- Z moich ust – nie. Ale dowie się, prędzej czy później. Oby się to więc nie powtórzyło, Tyrio. Oby to był tylko jeden głupi wyskok. Ryzykujesz nie tylko swoim życiem – moim także. Już po tym, jak znalazłaś złoto... powinienem nalegać, aby wysłała cię z powrotem na Skagos. Wolałem, abyś była blisko mnie. Nie mów, że durnowaty byłem, co? - westchnął. - Powiedziałem Lordowi Wronie, że gniew cię poniósł i żądza zemsty, żeś pobiegła zabić kogo. Mogę dla ciebie zabić, nie pierwszyzna mi. Mogę dla ciebie łgać – takoż nic nowego. Ale wolałbym nie kłamać mojej siostrze.

Joran


Joran biegł korytarzem obok noszy, z jego płuc zamiast oddechu dobywało się charkotliwe rzężenie. Nie zwracał na to uwagi. Niebawem będzie mógł złożyć ciężką głowę na posłaniu i odpocząć. Bogowie uśmiechnęli się bowiem do Jorana Lannistera, a nawet podali pomocną dłoń.

Kiedy garbaty brat grabarz trzęsącymi się, pokręconymi przez paralusz rękoma otworzył drzwi trupiarni, a Joran i jego ludzie wpadli tłumnie do środka, nie był tego taki pewien. Wnętrze kamiennego domku, małej nie wiadomo dlaczego twierdzy – czyżby bracia w dawnych czasach obawiali się, że snarki i grumkiny trupy im ukradną? - było ciemne i ciche. W powietrzu, choć zimnym, wisiał ten charakterystyczny, słodkawy odór martwych ciał. Nic nie było słychać i trwał nieubłagany bezruch śmierci. Na jednym z kamiennych podestów leżała mała trumna, w której złożono doczesne szczątki Flowersa.
- Mówiłżem, nie ma nikogo! - burknął grabarz, a Joran dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ciągle trzyma go za kark w żelaznym, kurczowym uścisku.
- Pojechał na kurhan – zawyrokował Mance głosem wiedźmy wieszczącej gradobicie, zarazę i pełny przegląd innych dopustów bożych, a wszyscy obecni rozjazgotali się jak banda Skagów nad podziałem mięsa zabitego wroga.

- Cicho! - ryknął Joran, aż coś mu trzasnęło w szczęce i echo huknęło pod niskim sufitem trupiarni. - Wynocha, wszyscy!

Został tylko Wiotki, cholerny i zawsze na miejscu Wiotki, zawsze podtrzymujący go własnym ramieniem w chwilach, gdy słabł, i obdarzony rzadką umiejętnością ignorowania rozkazów, które zignorować należało.

- Coś śmierdzi – zauważył.
- Tu trzymamy trupy, bracie – warknął Joran.
- Nie trupy – odpalił jego zastępca. - Ktoś się porzygał.

Błotniak wstrzymał oddech i Joran zrobił to samo. A jednak w zapadłej ciszy dalej rozlegał się, ledwie słyszalny i zamierający szelest opuszczającego czyjeś usta powietrza. Wiotkiemu tylko tego było trzeba. Zamaszyście oparł Jorana o podest na zwłoki i przystąpił do metodycznego przeglądu pomieszczenia.

Nic dziwnego, że grabarz go przeoczył. Qhorin leżał w ciemnym, odległym kącie, wciśnięty pod regał, tak zwinięty w kłębek i skurczony, że zdawało się to niemożliwe przy jego posturze. Ubrania miał przesiąknięte krwawym potem, a przy ustach rozlała się kałuża cuchnących wymiocin. Joran po raz pierwszy od dawna poczuł potrzebę podziękowania bogom.

***


Joran biegł korytarzem obok noszy i dziękował bogom. Za to, że pozwolili mu zdążyć na czas. I za to, że Qhorin razem z winem pozbył się części trucizny. Zwiadowca poruszył się na noszach, wyszeptał coś przez zaciśnięte zęby, choć powieki nadal miał zamknięte.
- Poczekajcie! - rozkazał Joran i nachylił się do ust nieprzytomnego, ale nie zrozumiał niczego. Nie znał mowy Pierwszych Ludzi... i nie wiedział, że Qhorin znał ją na tyle, by mówić płynnie pełnymi zdaniami.
- Co on gada? - rzucił do Mance'a, który trzymał nosze u wezgłowia.
- Nic... ważnego – burknął dziki.
- Co? - nie ustępował Joran.
- Będziesz się dopytywał, Czarne Serce, a on nam tu uświerknie – wycedził, a Joran musiał przyznać mu rację. Już miał odpuścić, będzie na to czas później, kiedy Półręki przestał szeptać, a zaczął krzyczeć. Z siłą, która zaskakiwała przy jego stanie, ucapił Lannistera za kark i począł nim trząść, oczy miał otwarte szeroko, przekrwione, nadal nieprzytomne i szalone. Podniósł zwiniętą w pięść rękę do ciosu. I zapewne Joran Lannister mógłby niebawem zyskać nowy i jakże pasujący do pochodzenia przydomek Złotozęby – bo trucizna osłabiła jego reakcje i sam sobie zdawał się słaby i bezradny, jego ruchy wolne jakby płynął w gęstym miodzie... gdyby nie przytomność obecnych. Wiotki złapał go wpół i wyrwał z kurczowego uścisku ryczącego jak tur Qhorina, a Mance z małpim uśmiechem puścił nosze. Półręki gruchnął na ziemię ciężko jak trup, próbował się jeszcze poderwać, a wtedy dziki zdzielił go pięścią po głowie.

***


Wiotki podetknął mu kielich pod usta, gdy tylko otworzył oczy.
- Obudził się?
Błotniak pokręcił głową. Qhorin nadal był nieprzytomny, choć maester Aemon twierdził, że jego stan się poprawia i bliżej jest już życia niż śmierci. Choć ponoć niewiele brakowało – jeszcze godzina, a stanąłby obydwiema nogami za granicą, za którą wszystkie przysięgi składane przez ludzi nie mają już żadnego znaczenia.
- Stout wrócił – zrelacjonował Wiotki. - Chciał gadać z tobą, ale powiedziałem, że musisz spać...

Joran zwlekł się więc z łóżka. Znalazł ser Wyntona w sepcie. Stary rycerz wyciągał właśnie spod ławy swoje pudełeczko ze świecami.
- Słyszałem, że go znaleźliście – skinął głową. - Dobrze się sprawiłeś, teraz już wszystko w rękach bogów.


I tychże bogów ser Stout prosił o pomoc. Kowala, aby naprawił to, co zniszczone. Wojownika, aby zesłał nieprzytomnemu siłę do walki. Nieznajomego – aby przeprowadził ich brata bezpiecznie przez ciemności i pustkę. Ostatnią świeczkę zapalił przed posągiem Dziewicy, ale nie rzekł przy tym nic.

- Dojechaliśmy do Dębowej Tarczy i zawróciliśmy – rzekł, gdy skończył i zasiadł obok Lannistera na wąskiej ławeczce. - Ciemno było i czasu mało, aby rozejrzeć się dokładnie. Jednak, Joranie, znaleźliśmy ślady. Dziwne ślady. Ludzi i płozów, jakby ktoś coś ciężkiego wlekł po ziemi. Jeden z budynków miał rozebraną ścianę. Ekhm. Ktoś nam kradnie kamień. Ale przecież nikogo tam nie ma, okolica jest bezludna od wieków.

***


W południe wreszcie do uszu Jorana trafiła wiadomość, której tak oczekiwał.
- Ocknął się. I maester mówi, że się wyliże! - powiadomił go Betrand, zarządca, który pomagał w lazarecie.
- Mówił co?
- Że nic nie pamięta od chwili, gdy poszedł sprawdzić, czy Flowers już w trumnie. Nic. Tylko ciemność, i śnieg, i taki mróz, że nie mógł oddychać. Że leżał na śniegu, sam, pośród trupów, i zamarzał. I że... ktoś szedł ku niemu przez śnieg.


Alysa


Ocknął się
. Oczywiście, że się ocknął. Alysa wiedziała to, zanim jeszcze otworzyła powieki i wstała z łoża, by otworzyć drzwi Tytusowi, który z krzywym uśmieszkiem przyniósł jej tę radosną nowinę.

W jej śnie - tak, jak się to odbyło w rzeczywistości - rozkopała grób i otworzyła trumnę. Zmarły budowniczy był starcem i miał spokojną twarz człowieka który odszedł wiedząc, że dokonał wszystkiego, co było mu przeznaczone i zrobił to dobrze. Lecz potem sen zmienił ten obraz. W jej śnie zmarły otworzył bladoniebieskie oczy i poruszył się w trumnie.

W jej śnie góra poruszyła się i z łomotem, od którego drżała ziemia, zaczęła biec coraz szybciej i szybciej. Ten, który powodował górą wśród morza śniegów obejmował ją w pasie i milczał zacięcie. Z jego rękawa podnosiły się porwane nitki pajęczyn i ulatywały w dal.

W jej śnie Kamyk śpiewał morzu, trzaskały z hukiem kry i fale wyrywały się z okowów zimy.

W jej śnie Qhorin otworzył sklejone lodem powieki, z popękanych i rozgryzionych do żywego mięsa warg kapała parująca krew.
- Dobij. Mnie.

Wiedziała, że się ocknął. Legendy nie giną tak głupio. A jednak piedestał się zachwiał.
Nawet jego ludzie to czuli, i dlatego chcieli milczeć, ale wycisnęła z nich słowo po słowie, choć się wzbraniali i każde zdanie obwarowywali prośbami, by nie mówiła nic ojcu.

Mógłby się, zaiste, zdziwić. Legenda Północy i pomnik opanowania tłucze na odlew sojuszniczkę Straży po gębie, po czym chwyta ją za szyję, za tę samą chudą szyjkę, na której sam powiesił Serce Zimy, i przewiesza nad krawędzią Muru, nad setkami stóp pustki.

Pewnie chciał, aby Moruad się bała. I raczej mu nie wyszło. Zwiadowcy twierdzili, że Skagijka wisiała w uścisku nad zimną pustką bezwładnie i spokojnie, a z jej ust nie wymknął się ani krzyk, ani jęk.

Alysa i Engan


Niby już się powinien nauczyć, że jak baba prosi o pomoc, to potem się różnie kończy. Tymczasem bujał się na linie zwieszonej z dziury w suficie jak wielki pająk, a w świetle pochodni oglądał sobie niemożebny pierdolnik na dole... bogowie, sprawcie, aby linie nie zachciało się pęknąć właśnie w tej chwili. Głupio by było skończyć nadzianym na przerdzewiałą, wiekową bronę. Nad głową Engana zaś ziały wielkie dziury, które Alysa Qorgyle wybiła swoją osobą w trzech poziomach podłóg. Co prawda te podłogi były przeżarte przez całe pokolenia korników, ale fakt pozostawał faktem. Córka starego miała twardą dupę jak mało kto, co objawiało się tym, że po takiej przygodzie stała na własnych nogach. Chyba że przebiła się na dół tym swoim stanowczym, qorgyle'owskim podbródkiem, bo i taka możliwość istniała. Tak czy owak, Dornijka nie była delikatnym, południowym kwiatuszkiem. I właśnie zjeżdżała w dół na linie śladem Engana, z sukniami przemyślnie umotanymi wokół nóg.

Engan dzielił sobie czas oczekiwania na obserwowanie, jak Alysa radzi sobie ze wspinaczką, a radziła sobie nader sprawnie – i oglądanie otaczających go rupieci. Światło pochodni wyłoniło z mroku leżącą pod broną skalną kolumnę. I znaczki na niej. Enganowi skoczyło ciśnienie. Obok mazgrołów, które nic mu nie mówiły, rozpoznał rysunek orła – choć kamieniarzowi zbrakło kunsztu i ten przypominał cokolwiek przerośniętą kokoszkę. W pazurach orła-kokoszki wyharatano oczywiście kawał podłużnej skały. Ta historia zaczynała go prześladować. Niebawem wstanie rano, sięgnie po buty, a z onuc wyleci zamiast smrodu nikt inny, jak Engan, Orzeł z Morza, z turnią w pazurzastych łapskach, i pocznie napierdzielać tym kamulcem jego biedną głowę.

Mimo wszystko go tknęło, i odwalił bronę ze słupa. I patrzajcież państwo, co za zbieg okoliczności niesamowity. Kolumnisko znaczkami runicznymi pokryte miało u szczytu owalny otwór, co czyniło go całkiem podobnym do tego, do którego przywiązano ciało Enned. I, ha ha, jeszcze zabawniejsze – z drugiego końca wgłębienia i rowki sugerujące, że gdy w zamierzchłych czasach stało w pionie, nie było po prostu wkopane w glebę, ale osadzone na jakimś podeście.

Zanim jednakże obejrzał wszystko dokładnie, Alysa miękko zeskoczyła na ziemię i z miejsca dała upust swoim zainteresowaniom. Poprzednio to były robale. A teraz stare czerepy.


Poza tymi przynależącymi do snarków czy grumkinów, były jeszcze ludzkie, choć potworne i zdeformowane. Te nie były dla drwala niczym nowym. Widywał już takie, tyle że jeszcze na barkach właścicieli, obciągnięte skórą i zarośnięte kudłami bród, gdy cholerne Skagi wdzierały się na pokład statku...

Potem zaś Alysa wskazała mu palcem dwa miedziane zwierciadła, okrągłe, wklęsłe i wielkie jak on sam, pokryte tłustym kurzem dziejów, tak że nie dało się obejrzeć własnego odbicia w ich usyfionej powierzchni. Alysa dobyła z rękawa małą szmatkę i przetarła skraj jednego z nich.
- Imię Pana Światła niechaj będzie błogosłowione. Zwierciadło to uczyniłem ja, mistrz Usher z Myr. W noc czarną i pełną strachów daję wam błysk.
- A na drugim?
- To samo.

Drugie zwierciadło miało zachowane oprzyrządowanie... bo chyba ten stos żelastwa do niego przynależał, Kamykowi poszczególne elementy pasowały jedne do drugich jak układanka. Pierwotnie obydwa zwierciadła musiały mieć takie stojaki, które pozwalały nimi obracać, żeliwną misę, na której można było rozpalić ogień, a także przesłonę.

Wypłynęła mu z pamięci stara marynarska opowiastka o tym, jak to wieki temu Myrijczycy spalili atakującą miasto flotę Żelaznych Ludzi za pomocą magicznych zwierciadeł. Dźgnął jedno z nich palcem. Odparło cichym jękiem uderzonego metalu. Było brudne. Nie wyglądało ani trochę magicznie.

***


Ulmer znalazł ich, gdy targali czerep po schodach do komnat Marbrana... a raczej Kamyk targał, a Alysa szła za nim.
- Co to, przerośnięta krowa? Co z tym chcecie zrobić, nad ścianie przybić, żeby stary miał na czym czapkę zawiesić?- zainteresował się zwiadowca uprzejmie. - Alysa, pozwól no na słówko. Na osobności.

- Posłuchaj – powiedział poważnie, gdy zamknęły się za nimi drzwi pustej komnaty. Rzadko widywała go tak poważnym, i rzadko tak trzeźwym. - Marbran, eeeee... coś ci powie. Poprosi, abyś coś zrobiła. Cokolwiek sobie nie pomyślisz, chcę, żebyś wiedziała, że twój ojciec był przeciwny, nie chciał, byś się narażała. Myśmy go przekonali, Aemon, i ja, a Hugo i Farwynd nas poparli. Tylko dlatego twój staruszek się przychylił, wcale nie chciał. Posłuchaj... to nie będzie bezpieczne, choć ojciec pośle najlepszych ludzi, by zapewnić ci spokojny przejazd. Dostaliśmy list ze Wschodniej, że jeden z naszych zamordował wysoko urodzoną Skagijkę, córkę magnara. Że ponoć na dupczenie przypłynęła, jak to one mają w zwyczaju, a on ją zabił. Trzeba tam jechać i ugasić pożar, zanim wybuchnie. Możesz odmówić, rzecz jasna... ale ja ciebie proszę, Alyso, jak nigdy nikogo żem nie prosił. Zgódź się jechać nad morze. Zgódź się obejrzeć tego cholernego trupa. Obiecaj ojcu co będzie chciał, abyś mu obiecała, ale jedź tam i kieruj się własnym rozumem. Bogowie nam cię zesłali, kwiatuszku... - potarł ubżdżoną bliznami, ospowatą twarz. - Wybacz mi, żem nalegał na twoje uczestnictwo, wybacz, że teraz proszę, nie mogłem postąpić inaczej. Są rzeczy, które czynić musimy. Jedź tam, proszę. Moi bracia to głupcy, a im który wyżej urodzony, tym bardziej durnowaty i we własną wspaniałość zapatrzony. Popatrz na mnie, Alyso. Chcę, żebyś na mnie popatrzyła.

Popatrzyła, bo w jego głosie dźwięczała nie stal rozkazu, ale głęboka prośba – a Ulmer równie rzadko prosił jak bywał trzeźwy. Stał oparty o rozchwierutane krzesło, niski i żylasty, z krzywymi nogami wyciągniętymi przed siebie. Twarz miał pospolitą i zwyczajnie brzydką, o grubych, mięsistych rysach, i Alysa bardziej wysublimowane oblicza widywała u małpiszonów w pańskich zwierzyńcach. Zęby miał żółte i krzywe, cerę krostowatą i ziemistą. Cuchnął starym potem i przetrwawioną gorzałą. Był szpetny. Nawet nie w sposób fascynujący, jak to się u mężczyzn zdarzało. Szpetny w pospolity i odstręczający sposób.

- Nie jestem pięknym księciem, co, he? Większość moich braci nie jest. Ta dziewczyna była młoda, piękna, bogata i wysoko urodzona. Jak ty. Czemu taka dziewka miałaby ryzykować przeprawę morzem? By puścić się z taką wyleniałą wroną? No kurwa wolne żarty. Kobiety takie jak ona, takie jak ty mogą mieć każdego, wystarczy, że pokażą go swoim małym, ślicznym paluszkiem. Coś mi tu śmierdzi, Alyso, i nie wiem co! Ale wiem, że moi bracia też wiedzieć nie będą, a ty możesz wiedzieć.

Zaplótł dłonie na brzuchu i nasłuchiwał przez chwilę ruchu na korytarzu.

- Stary oczywiście ci nie powie, komu wśród Skagosów możesz zaufać. Pewnie stracha się, żeby się miano to nie wydało, bo nam go zamęczą. Marbran głupio zawsze zakłada, że im mniej wiesz, tym krócej zeznajesz. Zakazał mówić o tym komukolwiek, ale... jestem takim starym pijakiem, Alyso, czasami nie panuję nad własnym ozorem. Twój ojciec ma zaufanego człowieka przy Moruad, Skagosa. Nazywa się Iorweth z klanu Harlene – Ulmer wywrócił oczami. - Czy ja coś powiedziałem? Nie pamiętam! Chyba czas przestać chlać tyle! W każdym bądź razie, bądź z tym barbarzyńskim dupkiem ostrożna. Jest nasz. Ale to nie jest dobry człek, Alyso. Wiem, że jest jeszcze ktoś przy samym Endeharze, ale nie znam miana. Marbran pewnie nikomu nie powiedział...

Podrapał się po kudłatej głowie, mruknął jeszcze, że niebawem za Mur idzie, bo się Marbranowi odwidziało i to nie Lannister ma prowadzić wyprawę przeciw Toczącej się Czaszce, tylko Pierwszy Zwiadowca we własnej osobie.

- Pilnuj się, Alyso. I wracaj do nas częściej, ucieszyć oczy starego Ulmera, hm?

Wyszła, by dołączyć do czekającego na nią na schodach Kamyka. Zarządca rozmawiał z rosłym Skagosem o twarzy zeszpeconej czerwoną blizną po odmrożeniu. Skagosem z jej snu.

Engan


Obecność Hwarhena nie była dziwna... w końcu trójka Skagosów miała się zatrzymać w Czarnym Zamku, a przynajmniej tak deklarowali. W każdym bądź razie potężny wojownik schodził w dół schodami prowadzącymi od komnat Lorda Dowódcy. Twarz miał czerwoną ode gniewu, zaciśnięte usta i cały był jakiś taki wzburzony. Według całej znajomości skagoskiej natury, jaką Kamyk mógł się poszczycić, Hwarhen za chwilę zacznie szukać ujścia dla swego barbarzyńskiego podkurwienia.

Można właściwie powiedzieć, że to było przeznaczenie...

Skagos uniósł wzrok, natrafił spojrzeniem na Kamyka, a jego brodate oblicze rozjaśnił wyraz niebotycznego szczęścia. Czerepowi nie poświęcił więcej niż jednego spojrzenia, co generalnie Kamyka cokolwiek zdziwiło. Po drodze wzbudzali powszechną sensację.
- To co, Engan? Rewanżyk? - zaproponował radośnie i z trzaskiem i chrupotem strzelił kostkami wielkich dłoni. - A potem kieś chlańsko? Czemu tu wszyscy wino chleją? - zdziwił się z niesmakiem, a jego ton jasno wskazywał, co barbarzyńca sądzi o mężczyznach pijących wino.

- W ogóle staniała gościnność na Czarnym Zamku – poskarżył się Hwarhen. - Winem mnie częstujecie. O mej siostrze jakieś obrzydliwe plotki powtarzacie, że jakiemuś dzikiemu Królowi za Murem dupy nadstawia i rękę oferuje... chyba komuś dam w mordę! Qhorin jest chory. Moruad mi nie przebaczy, jeśli nie sprawdzę, co z nim. Nikt nie chce mnie do niego wpuścić – Skagos galopował rączo przez swoje świeże urazy, gęste jak łany południowej pszenicy. - A czekaj? Ty byś mnie do niego nie zaprowadził? Nikt nie musi wiedzieć – przymrużył jedno oko z wolna i zamilkł, by syknąć melodycyjnie i z podziwem na widok wspinającej się po schodach lady Qorgyle.

Uśmiech wojownika mocno zbladł, gdy córka Marbrana stanęła przy nich i spojrzała mu w oczy. Gdy tylko się przedstawiła, zgiął się w niskim ukłonie, do samej ziemi, by przytknąć kraj jej sukni do swego czoła.

- Uważaj – wyszeptał ledwie słyszalnie do Kamyka, gdy Alysa ruszyła w górę. - Uważaj na nią. Ma czarowne oczy... Wiedźma – klepnął go w ramię. - Zobaczymy się później? Poczekam pod wieżą.

Popukał czerep w czoło i wyszczerzył z uznaniem zdekompletowane przez Kamyka zęby.
- Piękny okaz, wrono, tak w ogóle.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 10-12-2012 o 15:32.
Asenat jest offline