Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2012, 22:39   #41
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Wszystko zaczęło się walić. Ciężko powiedzieć, w którym momencie, ale wszystko zaczęło się walić. Joran czuł jeszcze pewną ciężkość w głowie i swoich członkach. Tak, źle nie czuł się od dawna. Ktoś próbował go zamordować, drugi raz w ciągu paru dni ... tutaj na Murze. Kiedyś myślał, że wszystkie podobne intrygi zostawił za sobą, gdy przybył na ten zapomniany przez bogów i ludzi, kawałek północnej ziemi.

Jak bardzo się mylił ... ohh jak bardzo się mylił. Przed Grą nie dało się uciec nigdzie, a teraz na jego oczach rozgrywała się kolejna partia. Oczywiście na mniejszą skalę, bez takich wytrawnych graczy, jacy znajdowali się w Królewskiej Przystani, ale cel był jeden. Tron. Cóż takiego było w tym symbolicznym siedzisku, że tylu chciało go posiąść? Nawet jeżeli siedzisko to było jedynie kupą kamieni.

Na twarzy zwiadowcy pojawił się grymas bólu, gdy wypadł wraz z grupką ludzi ze wspólnej sali. Zebrał ich stamtąd ponad tuzin, braci zwiadowców, co to mieli pecha natknąć się na niego. Kilku próbowało protestować, ale umilkli szybko widząc jego wyraz twarzy. Może i Starszy nad Zwiadowcami wyglądał nieswój, może i dziwnie się poruszał, jednakże jakoś nikt nie miał zamiaru protestować. Wojsko to wojska, a dyscyplina w takim miejscu był ważny. Poza tym, gdy rozeszło się, kto jest celem poszukiwań ... cóż dla wielu z tych ludzi, brzmiało to ciekawie, jakieś oderwanie od rutyny.

Nikt też nie powiedział słowa, gdy Czarne Serce, przysiadł na kupie drewna, składowanej akurat na środku dziedzińca. Wpatrywały się w niego pytające spojrzenia, ale gdy odezwał się, w jego głosie słychać było jedynie nie znoszący sprzeciwu ton.

-Wiotki zabierz konia i przyprowadź mi naszych ludzi z Mole's Town. Wypytaj też tam o Qhorina. Liczy się czas, więc bierz każdego brata, którego zdołasz zgarnąć po drodze - zastępca Lannistera przytaknął i pognał do stajni. Tymczasem zwiadowca, wydawał kolejne rozkazy. Na koniec powiedział słowa, których wiedział, że może żałować, jednocześnie nie mógł odpuścić, gra toczyła się o zbyt dużą stawkę.

-Przysyłajcie tu każdego, kto może w tych poszukiwaniach uczestniczyć ... z mojego rozkazu. -

Następnie wydał dyspozycję, tym sposobem kilku z braci, pognało wypytywać braci zarządców, którzy niedawno wozy z drewnem, wyładowywali, czy zguby nie widzieli. Inna grupa, pognała na cmentarz, aby sprawdzić pewne przypuszczenia Jorana, ktoś pobiegł wyciągnąć Edda Marudę, z miejsca, w którym się ukrył, aby przeliczyć konie, inna grupka ruszyła do kuchni, miejsce, które kojarzyło się wielu braciom z bezpieczeństwem.

A potem się zaczęło. Joran dość szybko stracił rachubę, wśród ludzi, którzy uczestniczą w tych poszukiwań. Co chwila, ktoś przylatywał, zdawał mu krótki raport i biegł, w kolejne miejsce poszukiwań. I liczba cały czas się powiększała. Kolejny tuzin ludzi został wysłany przez Jorana na szczyt muru. Żelazny człowiek, lubił to miejsce, więc może tam zawitał? Innymi odwiedzonymi przez poszukiwaczy miejscami, była kuźnia i zbrojownia.

Gdy pojawiało się coraz więcej braci, kazał zbudzić Fallona i przyrowadzić mu sir Wyntona Stouta, który spędzał czas w Septcie.

-Powiedzcie mu, że to sprawa wielkiej wagi ... takiej, że bogowie muszą zaczekać - przykazał tej grupie.

Tymczasem zbudzony Pierwszy Budowniczy nie był zadowolony. Chciał coś powiedzieć, ale Lannister nie dał mu szans. Szybko wyłożył przed nim problem. To wystarczyło, żeby go dobudzić. Z entuzjazmem zabrał się do roboty i wciągnął nawet do niej Hugo Flinta. Joran pokiwał głową, jak tak dalej pójdzie, cały zamek będzie szukał jednego człowieka.

Tymczasem przychodziły kolejne informacje. Był w zbrojowni! Późnym popołudniem zdał broń Flowersa i pobrał groty strzał, dla jednego ze swoich ludzi. Szczyt muru! Strażnicy go widzieli ... przywitał się, pochodził z wolna, wokół miejsca, z którego skoczył jego człowiek. Potem zszedł schodami, bo winda była w użyciu.

Ludzie z kuchni, mieli z kolei wieści, że zawitał i tam. Suszyło go niemiłosiernie. Zaparzył sobie mięte, zjadł dwa surowe jajka i popił wielką ilością wody. Było to niedługo po wizycie na murze.

Reszta miejsc była mniej szczęśliwa. Kowal nie widział, go od południa. Dołączył jednak do poszukiwań, co dało kolejną parę oczu do kompletu. Raport Marudy, ze stajni nie był zadowalający, brakowało 14 koni ... znalazły się one jednak kilkanaście minut później, gdy prowadząc kolejną grupę braci z Mole's Town powrócił Wiotki. Nie miał dobrych wieści, Półrękiego widziano tam ostatni raz pół roku wcześniej ... badał sprawę jednego bachora, podobno zrobionego przez któregoś z jego ludzi. Dał matce trochę kocy i żywą kozę. Zostawił błogosławieństwo: "w przyszłości chętnie zobaczylibyśmy go na murze" i tyle ... od czasu do czasu przysyłał przez zarządców jedzenie ...

Chwilę później przyszedł sir Stout.
-Weź tylu ludzi ilu potrzebujesz i poszukasz Qhorina, w dwóch miejscach. Pojedziesz w stronę Skagosów, a potem wrócisz i zbadasz drogę w stronę Wieży Cieni. Nie musisz jechać za daleko ... - dalsze tłumaczenia były krótkie, a człowiek, który w ostatnich wyborach omal nie został szefem, jedynie skinął głową i poszedł wykonać powierzone mu zadanie. Patrząc za nim Joran żałował, że kiedyś nie miał ludzi podobnych do niego ... wtedy może by tutaj nie trafił.

Odgłosy poszukiwań ściągnęły w końcu Ulmera. Gdy usłyszał o co chodzi naklnął na czym świat stoi i pognał w stronę lodowni. Na odchodne zostawił Lannisterowi, jedynie krótkie wyjaśnienie, że trafił tam kiedyś po tęgiej popijawie i omal nie zamarzł ... więc kto wie.

Joran chwytający się wszelkich sposobów, chciał nawet w pewnym momencie wysłać śpiewaków, aby grając "pieśń Sahayed" doprowadzili do wyjścia Qhorina. Gdyby był przytomny, był w stanie chodzić, to może udałoby się wywołać w nim "pożądaną" halucynację. Strzał wydawał się daleki, ale zwiadowca chciał zaryzykować. Zrezygnował z tego pomysłu, jedynie po namowach Mance'a, który miał być wybranym grajkiem. Dziki wyjawił Lannisterowi, że Pół-ręki tej pieśni nienawidził tak samo jak stary. A niepełny władz umysłowych, to pewnie wyszedłby jedynie wypatroszyć grajka i tego, kto tą pieśń kazał grać.

W końcu wrócili ludzi z cmentarza. Śladów nie znaleźli, a trupiarni, w której znajdowało się ciało Flowersa, nie dało się otworzyć. Chyba, że Joran miałby gdzieś na zbyciu parę katapult ...

-To znajdzie mi grabarza i klucz - po tych słowach, los się do niego uśmiechnął, gdy na dziedzińcu pojawiła się lady Alysa, jej rycerz, dwóch ludzi Qhorina i grabarz.

W tym momencie starszego zwiadowcę, niewiele już obchodziło. Wziął ze sobą grabarz z rozkazem otwarcia drzwi i pomocy w sprawdzeniu trupiarni. Razem z nim wziął jeszcze kilku innych ludzi, z pochodniami. Zamierzał zejść z nimi na dół i sprawdzić to pomieszczenie. Miał nadzieję, że znajdzie tam przyjaciela ... bo po prawdzie kończyły mu się opcje, a poszukiwania wydawały się nic nie dawać ... cóż miał nadzieję, że chociaż raz w ostatnim czasie bogowie się do nich uśmiechną ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 07-12-2012, 23:41   #42
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Swojego podopiecznego Roddard znalazł w głównej sali, nieco na uboczu jednak, w trakcie ochoczego pałaszowania jakiejś bliżej niezidentyfikowanej brei. Kiedy chłopak zobaczył Roddarda, wyprostował się i spojrzał na niego wzrokiem wyrażającym lekką niepewność, ale i ciekawość.

- Mort... - odezwał się Roddard - Lord Dowódca przekazał mi właśnie bardzo ważne wieści. Muszę opuścić Zamek, być może na długo. W ważnej sprawie; nie samemu - Roddard starał się przekazywać chłopakowi najważniejsze informacje, badając jego reakcje.

- Powiedz mi, na ile czujesz się już członkiem Straży.
- Jestem zwiadowcą. Przysięgałem - burknął Mort i spojrzał się koso na starszego Worsworna. - Chcesz się mnie pozbyć, co?!

- Nie jesteś jeszcze zwiadowcą. Chociaż jesteś na dobrej drodze do tego. Marbrand pozostawił to do mojej oceny; czy mam wziąć cię ze sobą czy nie. Więc pytam się ciebie - czy czujesz się już Strażnikiem i czy wiesz, co się z tym wiąże? Bycie w Straży to nie tylko pościgi, tropienie i gorzała we wspólnej Sali. To gotowość do poświęcenia wszystkiego, co człowiek poświęcić może. Także życia.

Roddard spojrzał głęboko w oczy Mortowi.

Mort spojrzał równie głęboko w oczy Roddarda. Ruprecht wyjrzał z jego kołnierza i spojrzał również. Mieli razem przewagę liczebną. I obydwaj - Mort i jego zwierzak - patrzyli na niego nieruchomo i z wyrzutem.

- Piję tylko jak mnie zęby bolą - wskazał młody zwiadowca bezlitośnie jasnym, ostrym i nieoczekiwanie dojrzałym głosem. - Gdy nas dzicy opadli i ten rudy cię chciał dziabnąć, toś się nad moją gotowością nie trząsł jak baba nad rozbitym jajcem. Od roku staję na rzęsach, a tobie wiecznie nie podoba się coś... Wiesz co, bracie? - młodzik uniósł w górę słomiane brwi i zawiesił teatralnie głos. - Pierdol się! Nawet jak ci odpowiem, że tak, gówno to będzie warte! I sam dobrze wiesz to! Sam sobie odpowiedz, ino szczerze, czy ty zawsze i wszędzie będziesz gotów poświęcić wszystko? Nie ma jednej i dobrej odpowiedzi. Słowa się nie liczą zresztą. Przysięgałem i jestem wierny. Czego ty kurwa, Worsworn, jeszcze ode mnie chcesz? Żebym ci tu sobie brzuch nożem rozpruł na rozkaz? Nie chcesz mnie zabierać, to mi po prostu powiedz, a nie teatrumy jakieś urządzasz, wcale w tym dobry nie jesteś!

Roddard jeszcze chwilę ze stoickim spokojem przyglądał się oburzonemu chłopakowi. Po paru sekundach wyprostował się, a na jego twarzy zagościł ledwo dostrzegalny uśmiech.
- Pakuj się - rzucił po żołniersku - i bądź gotowy do drogi.

Mort otworzył gębę, pokazując jasno i wyraźnie, że jego zęby mają liczne powody, aby boleć.
- No! - rzekł krótko, na gasnącym już gniewie. - Ciebie też spakuję, bo zawsze drugich gaci i czapki zapominasz!

Już odwracając się, Roddard pozwolił sobie na uśmiech, którego chłopak nie mógł zauważyć. Tak, Mort był więcej niż gotowy, by go zabrać. Jego upór, hardość i zdolność do przeciwstawiania się silniejszym przypominały mu kogoś.

Tak, przypominały mu jego samego.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 08-12-2012, 16:13   #43
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tyria


Nie mogła uspokoić własnych rozlatanych myśli, jakby nagle przestała być panią samej siebie. Jakby zaczęła powodować nią siła potężniejsza od woli magnara Skagos i nieubłaganej, zimnej jak lód Moruad – a pod ich słowem przecież tak często nie uginała się pokornie, klękała jak wszyscy, ale w sercu miała protest i bunt.

Ona – zawsze spokojna i rozważna, zawsze niewzruszona jak prastare szczyty Skagos. A jednak krzyknęła i z tym krzykiem wybiegła z komnat Lorda Wrony. Wspomnienie własnego podniesionego głosu ciągle drapało ją w gardle.

Kieł nie pomagał. Zaczynał ją wręcz drażnić, swoim łaszeniem się i jękliwym piszczeniem szczeniaka, jedynymi sposobami, w jaki mógł jej przekazać, że nadal nie chce. Dał się tu wciągnąć, bo prawie wtaszczyła go na rękach, wlokąc za skórę za sobą. Naszła ją smutna myśl, że tyle tylko ma władzy, ile ma jej nad swoim wilkiem. Zawsze będą więksi i mniejsi od każdego człowieka, ale nad Tyrią Stane, która wybrała sobie miano Grey, stały zastępy olbrzymów, wśród nich magnar – bóg i jego siostra, która bogiem miała się stać w przyszłości. Ona zaś mogła rozkazać tylko zwierzęciu. I jeszcze to – ten sen na ruinach Sobolowego Dworu. Roześmiany Strzygieł z warkoczykiem przy uchu i rozlewające się po horyzont morze czarnej krwi – jej krwi. „Widzisz? Jesteś nasza”. Odeszła ze Skagos i pozostawiła za sobą Moruad, być może miała szansę, że na zawsze. A senne widziadło, wrona martwa od stuleci mówi: jesteś nasza. Równie dobrze mógł rzec: widzisz? Nigdy nie będziesz swoja własna!


Choć odeszła już spomiędzy obór i przeszła na dziedziniec, pod jej własną czaszką jak pod sklepieniem jaskini nadal odbijał się echem głos uwięzionego wilka, jego gniew, wściekłość, osamotnienie i brak zrozumienia ciosu, jaki go spotkał. I tak też zastał ją Hwarhen.

- Weź się w garść – syknął, rozejrzawszy się uprzednio, czy nikt ich nie usłyszy. - I to szybko. Obraziłaś swoim występem dowódcę naszych sojuszników. Myślisz, że Moruad ci podziękuje?
- A dowie się? - odpaliła krótko.

Zgarnął szron z brodziska i oparł się o ścianę. Zdjął z jej twarzy ciężkie spojrzenie i tym razem przemówił miękko i łagodnie:
- Z moich ust – nie. Ale dowie się, prędzej czy później. Oby się to więc nie powtórzyło, Tyrio. Oby to był tylko jeden głupi wyskok. Ryzykujesz nie tylko swoim życiem – moim także. Już po tym, jak znalazłaś złoto... powinienem nalegać, aby wysłała cię z powrotem na Skagos. Wolałem, abyś była blisko mnie. Nie mów, że durnowaty byłem, co? - westchnął. - Powiedziałem Lordowi Wronie, że gniew cię poniósł i żądza zemsty, żeś pobiegła zabić kogo. Mogę dla ciebie zabić, nie pierwszyzna mi. Mogę dla ciebie łgać – takoż nic nowego. Ale wolałbym nie kłamać mojej siostrze.

Joran


Joran biegł korytarzem obok noszy, z jego płuc zamiast oddechu dobywało się charkotliwe rzężenie. Nie zwracał na to uwagi. Niebawem będzie mógł złożyć ciężką głowę na posłaniu i odpocząć. Bogowie uśmiechnęli się bowiem do Jorana Lannistera, a nawet podali pomocną dłoń.

Kiedy garbaty brat grabarz trzęsącymi się, pokręconymi przez paralusz rękoma otworzył drzwi trupiarni, a Joran i jego ludzie wpadli tłumnie do środka, nie był tego taki pewien. Wnętrze kamiennego domku, małej nie wiadomo dlaczego twierdzy – czyżby bracia w dawnych czasach obawiali się, że snarki i grumkiny trupy im ukradną? - było ciemne i ciche. W powietrzu, choć zimnym, wisiał ten charakterystyczny, słodkawy odór martwych ciał. Nic nie było słychać i trwał nieubłagany bezruch śmierci. Na jednym z kamiennych podestów leżała mała trumna, w której złożono doczesne szczątki Flowersa.
- Mówiłżem, nie ma nikogo! - burknął grabarz, a Joran dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ciągle trzyma go za kark w żelaznym, kurczowym uścisku.
- Pojechał na kurhan – zawyrokował Mance głosem wiedźmy wieszczącej gradobicie, zarazę i pełny przegląd innych dopustów bożych, a wszyscy obecni rozjazgotali się jak banda Skagów nad podziałem mięsa zabitego wroga.

- Cicho! - ryknął Joran, aż coś mu trzasnęło w szczęce i echo huknęło pod niskim sufitem trupiarni. - Wynocha, wszyscy!

Został tylko Wiotki, cholerny i zawsze na miejscu Wiotki, zawsze podtrzymujący go własnym ramieniem w chwilach, gdy słabł, i obdarzony rzadką umiejętnością ignorowania rozkazów, które zignorować należało.

- Coś śmierdzi – zauważył.
- Tu trzymamy trupy, bracie – warknął Joran.
- Nie trupy – odpalił jego zastępca. - Ktoś się porzygał.

Błotniak wstrzymał oddech i Joran zrobił to samo. A jednak w zapadłej ciszy dalej rozlegał się, ledwie słyszalny i zamierający szelest opuszczającego czyjeś usta powietrza. Wiotkiemu tylko tego było trzeba. Zamaszyście oparł Jorana o podest na zwłoki i przystąpił do metodycznego przeglądu pomieszczenia.

Nic dziwnego, że grabarz go przeoczył. Qhorin leżał w ciemnym, odległym kącie, wciśnięty pod regał, tak zwinięty w kłębek i skurczony, że zdawało się to niemożliwe przy jego posturze. Ubrania miał przesiąknięte krwawym potem, a przy ustach rozlała się kałuża cuchnących wymiocin. Joran po raz pierwszy od dawna poczuł potrzebę podziękowania bogom.

***


Joran biegł korytarzem obok noszy i dziękował bogom. Za to, że pozwolili mu zdążyć na czas. I za to, że Qhorin razem z winem pozbył się części trucizny. Zwiadowca poruszył się na noszach, wyszeptał coś przez zaciśnięte zęby, choć powieki nadal miał zamknięte.
- Poczekajcie! - rozkazał Joran i nachylił się do ust nieprzytomnego, ale nie zrozumiał niczego. Nie znał mowy Pierwszych Ludzi... i nie wiedział, że Qhorin znał ją na tyle, by mówić płynnie pełnymi zdaniami.
- Co on gada? - rzucił do Mance'a, który trzymał nosze u wezgłowia.
- Nic... ważnego – burknął dziki.
- Co? - nie ustępował Joran.
- Będziesz się dopytywał, Czarne Serce, a on nam tu uświerknie – wycedził, a Joran musiał przyznać mu rację. Już miał odpuścić, będzie na to czas później, kiedy Półręki przestał szeptać, a zaczął krzyczeć. Z siłą, która zaskakiwała przy jego stanie, ucapił Lannistera za kark i począł nim trząść, oczy miał otwarte szeroko, przekrwione, nadal nieprzytomne i szalone. Podniósł zwiniętą w pięść rękę do ciosu. I zapewne Joran Lannister mógłby niebawem zyskać nowy i jakże pasujący do pochodzenia przydomek Złotozęby – bo trucizna osłabiła jego reakcje i sam sobie zdawał się słaby i bezradny, jego ruchy wolne jakby płynął w gęstym miodzie... gdyby nie przytomność obecnych. Wiotki złapał go wpół i wyrwał z kurczowego uścisku ryczącego jak tur Qhorina, a Mance z małpim uśmiechem puścił nosze. Półręki gruchnął na ziemię ciężko jak trup, próbował się jeszcze poderwać, a wtedy dziki zdzielił go pięścią po głowie.

***


Wiotki podetknął mu kielich pod usta, gdy tylko otworzył oczy.
- Obudził się?
Błotniak pokręcił głową. Qhorin nadal był nieprzytomny, choć maester Aemon twierdził, że jego stan się poprawia i bliżej jest już życia niż śmierci. Choć ponoć niewiele brakowało – jeszcze godzina, a stanąłby obydwiema nogami za granicą, za którą wszystkie przysięgi składane przez ludzi nie mają już żadnego znaczenia.
- Stout wrócił – zrelacjonował Wiotki. - Chciał gadać z tobą, ale powiedziałem, że musisz spać...

Joran zwlekł się więc z łóżka. Znalazł ser Wyntona w sepcie. Stary rycerz wyciągał właśnie spod ławy swoje pudełeczko ze świecami.
- Słyszałem, że go znaleźliście – skinął głową. - Dobrze się sprawiłeś, teraz już wszystko w rękach bogów.


I tychże bogów ser Stout prosił o pomoc. Kowala, aby naprawił to, co zniszczone. Wojownika, aby zesłał nieprzytomnemu siłę do walki. Nieznajomego – aby przeprowadził ich brata bezpiecznie przez ciemności i pustkę. Ostatnią świeczkę zapalił przed posągiem Dziewicy, ale nie rzekł przy tym nic.

- Dojechaliśmy do Dębowej Tarczy i zawróciliśmy – rzekł, gdy skończył i zasiadł obok Lannistera na wąskiej ławeczce. - Ciemno było i czasu mało, aby rozejrzeć się dokładnie. Jednak, Joranie, znaleźliśmy ślady. Dziwne ślady. Ludzi i płozów, jakby ktoś coś ciężkiego wlekł po ziemi. Jeden z budynków miał rozebraną ścianę. Ekhm. Ktoś nam kradnie kamień. Ale przecież nikogo tam nie ma, okolica jest bezludna od wieków.

***


W południe wreszcie do uszu Jorana trafiła wiadomość, której tak oczekiwał.
- Ocknął się. I maester mówi, że się wyliże! - powiadomił go Betrand, zarządca, który pomagał w lazarecie.
- Mówił co?
- Że nic nie pamięta od chwili, gdy poszedł sprawdzić, czy Flowers już w trumnie. Nic. Tylko ciemność, i śnieg, i taki mróz, że nie mógł oddychać. Że leżał na śniegu, sam, pośród trupów, i zamarzał. I że... ktoś szedł ku niemu przez śnieg.


Alysa


Ocknął się
. Oczywiście, że się ocknął. Alysa wiedziała to, zanim jeszcze otworzyła powieki i wstała z łoża, by otworzyć drzwi Tytusowi, który z krzywym uśmieszkiem przyniósł jej tę radosną nowinę.

W jej śnie - tak, jak się to odbyło w rzeczywistości - rozkopała grób i otworzyła trumnę. Zmarły budowniczy był starcem i miał spokojną twarz człowieka który odszedł wiedząc, że dokonał wszystkiego, co było mu przeznaczone i zrobił to dobrze. Lecz potem sen zmienił ten obraz. W jej śnie zmarły otworzył bladoniebieskie oczy i poruszył się w trumnie.

W jej śnie góra poruszyła się i z łomotem, od którego drżała ziemia, zaczęła biec coraz szybciej i szybciej. Ten, który powodował górą wśród morza śniegów obejmował ją w pasie i milczał zacięcie. Z jego rękawa podnosiły się porwane nitki pajęczyn i ulatywały w dal.

W jej śnie Kamyk śpiewał morzu, trzaskały z hukiem kry i fale wyrywały się z okowów zimy.

W jej śnie Qhorin otworzył sklejone lodem powieki, z popękanych i rozgryzionych do żywego mięsa warg kapała parująca krew.
- Dobij. Mnie.

Wiedziała, że się ocknął. Legendy nie giną tak głupio. A jednak piedestał się zachwiał.
Nawet jego ludzie to czuli, i dlatego chcieli milczeć, ale wycisnęła z nich słowo po słowie, choć się wzbraniali i każde zdanie obwarowywali prośbami, by nie mówiła nic ojcu.

Mógłby się, zaiste, zdziwić. Legenda Północy i pomnik opanowania tłucze na odlew sojuszniczkę Straży po gębie, po czym chwyta ją za szyję, za tę samą chudą szyjkę, na której sam powiesił Serce Zimy, i przewiesza nad krawędzią Muru, nad setkami stóp pustki.

Pewnie chciał, aby Moruad się bała. I raczej mu nie wyszło. Zwiadowcy twierdzili, że Skagijka wisiała w uścisku nad zimną pustką bezwładnie i spokojnie, a z jej ust nie wymknął się ani krzyk, ani jęk.

Alysa i Engan


Niby już się powinien nauczyć, że jak baba prosi o pomoc, to potem się różnie kończy. Tymczasem bujał się na linie zwieszonej z dziury w suficie jak wielki pająk, a w świetle pochodni oglądał sobie niemożebny pierdolnik na dole... bogowie, sprawcie, aby linie nie zachciało się pęknąć właśnie w tej chwili. Głupio by było skończyć nadzianym na przerdzewiałą, wiekową bronę. Nad głową Engana zaś ziały wielkie dziury, które Alysa Qorgyle wybiła swoją osobą w trzech poziomach podłóg. Co prawda te podłogi były przeżarte przez całe pokolenia korników, ale fakt pozostawał faktem. Córka starego miała twardą dupę jak mało kto, co objawiało się tym, że po takiej przygodzie stała na własnych nogach. Chyba że przebiła się na dół tym swoim stanowczym, qorgyle'owskim podbródkiem, bo i taka możliwość istniała. Tak czy owak, Dornijka nie była delikatnym, południowym kwiatuszkiem. I właśnie zjeżdżała w dół na linie śladem Engana, z sukniami przemyślnie umotanymi wokół nóg.

Engan dzielił sobie czas oczekiwania na obserwowanie, jak Alysa radzi sobie ze wspinaczką, a radziła sobie nader sprawnie – i oglądanie otaczających go rupieci. Światło pochodni wyłoniło z mroku leżącą pod broną skalną kolumnę. I znaczki na niej. Enganowi skoczyło ciśnienie. Obok mazgrołów, które nic mu nie mówiły, rozpoznał rysunek orła – choć kamieniarzowi zbrakło kunsztu i ten przypominał cokolwiek przerośniętą kokoszkę. W pazurach orła-kokoszki wyharatano oczywiście kawał podłużnej skały. Ta historia zaczynała go prześladować. Niebawem wstanie rano, sięgnie po buty, a z onuc wyleci zamiast smrodu nikt inny, jak Engan, Orzeł z Morza, z turnią w pazurzastych łapskach, i pocznie napierdzielać tym kamulcem jego biedną głowę.

Mimo wszystko go tknęło, i odwalił bronę ze słupa. I patrzajcież państwo, co za zbieg okoliczności niesamowity. Kolumnisko znaczkami runicznymi pokryte miało u szczytu owalny otwór, co czyniło go całkiem podobnym do tego, do którego przywiązano ciało Enned. I, ha ha, jeszcze zabawniejsze – z drugiego końca wgłębienia i rowki sugerujące, że gdy w zamierzchłych czasach stało w pionie, nie było po prostu wkopane w glebę, ale osadzone na jakimś podeście.

Zanim jednakże obejrzał wszystko dokładnie, Alysa miękko zeskoczyła na ziemię i z miejsca dała upust swoim zainteresowaniom. Poprzednio to były robale. A teraz stare czerepy.


Poza tymi przynależącymi do snarków czy grumkinów, były jeszcze ludzkie, choć potworne i zdeformowane. Te nie były dla drwala niczym nowym. Widywał już takie, tyle że jeszcze na barkach właścicieli, obciągnięte skórą i zarośnięte kudłami bród, gdy cholerne Skagi wdzierały się na pokład statku...

Potem zaś Alysa wskazała mu palcem dwa miedziane zwierciadła, okrągłe, wklęsłe i wielkie jak on sam, pokryte tłustym kurzem dziejów, tak że nie dało się obejrzeć własnego odbicia w ich usyfionej powierzchni. Alysa dobyła z rękawa małą szmatkę i przetarła skraj jednego z nich.
- Imię Pana Światła niechaj będzie błogosłowione. Zwierciadło to uczyniłem ja, mistrz Usher z Myr. W noc czarną i pełną strachów daję wam błysk.
- A na drugim?
- To samo.

Drugie zwierciadło miało zachowane oprzyrządowanie... bo chyba ten stos żelastwa do niego przynależał, Kamykowi poszczególne elementy pasowały jedne do drugich jak układanka. Pierwotnie obydwa zwierciadła musiały mieć takie stojaki, które pozwalały nimi obracać, żeliwną misę, na której można było rozpalić ogień, a także przesłonę.

Wypłynęła mu z pamięci stara marynarska opowiastka o tym, jak to wieki temu Myrijczycy spalili atakującą miasto flotę Żelaznych Ludzi za pomocą magicznych zwierciadeł. Dźgnął jedno z nich palcem. Odparło cichym jękiem uderzonego metalu. Było brudne. Nie wyglądało ani trochę magicznie.

***


Ulmer znalazł ich, gdy targali czerep po schodach do komnat Marbrana... a raczej Kamyk targał, a Alysa szła za nim.
- Co to, przerośnięta krowa? Co z tym chcecie zrobić, nad ścianie przybić, żeby stary miał na czym czapkę zawiesić?- zainteresował się zwiadowca uprzejmie. - Alysa, pozwól no na słówko. Na osobności.

- Posłuchaj – powiedział poważnie, gdy zamknęły się za nimi drzwi pustej komnaty. Rzadko widywała go tak poważnym, i rzadko tak trzeźwym. - Marbran, eeeee... coś ci powie. Poprosi, abyś coś zrobiła. Cokolwiek sobie nie pomyślisz, chcę, żebyś wiedziała, że twój ojciec był przeciwny, nie chciał, byś się narażała. Myśmy go przekonali, Aemon, i ja, a Hugo i Farwynd nas poparli. Tylko dlatego twój staruszek się przychylił, wcale nie chciał. Posłuchaj... to nie będzie bezpieczne, choć ojciec pośle najlepszych ludzi, by zapewnić ci spokojny przejazd. Dostaliśmy list ze Wschodniej, że jeden z naszych zamordował wysoko urodzoną Skagijkę, córkę magnara. Że ponoć na dupczenie przypłynęła, jak to one mają w zwyczaju, a on ją zabił. Trzeba tam jechać i ugasić pożar, zanim wybuchnie. Możesz odmówić, rzecz jasna... ale ja ciebie proszę, Alyso, jak nigdy nikogo żem nie prosił. Zgódź się jechać nad morze. Zgódź się obejrzeć tego cholernego trupa. Obiecaj ojcu co będzie chciał, abyś mu obiecała, ale jedź tam i kieruj się własnym rozumem. Bogowie nam cię zesłali, kwiatuszku... - potarł ubżdżoną bliznami, ospowatą twarz. - Wybacz mi, żem nalegał na twoje uczestnictwo, wybacz, że teraz proszę, nie mogłem postąpić inaczej. Są rzeczy, które czynić musimy. Jedź tam, proszę. Moi bracia to głupcy, a im który wyżej urodzony, tym bardziej durnowaty i we własną wspaniałość zapatrzony. Popatrz na mnie, Alyso. Chcę, żebyś na mnie popatrzyła.

Popatrzyła, bo w jego głosie dźwięczała nie stal rozkazu, ale głęboka prośba – a Ulmer równie rzadko prosił jak bywał trzeźwy. Stał oparty o rozchwierutane krzesło, niski i żylasty, z krzywymi nogami wyciągniętymi przed siebie. Twarz miał pospolitą i zwyczajnie brzydką, o grubych, mięsistych rysach, i Alysa bardziej wysublimowane oblicza widywała u małpiszonów w pańskich zwierzyńcach. Zęby miał żółte i krzywe, cerę krostowatą i ziemistą. Cuchnął starym potem i przetrwawioną gorzałą. Był szpetny. Nawet nie w sposób fascynujący, jak to się u mężczyzn zdarzało. Szpetny w pospolity i odstręczający sposób.

- Nie jestem pięknym księciem, co, he? Większość moich braci nie jest. Ta dziewczyna była młoda, piękna, bogata i wysoko urodzona. Jak ty. Czemu taka dziewka miałaby ryzykować przeprawę morzem? By puścić się z taką wyleniałą wroną? No kurwa wolne żarty. Kobiety takie jak ona, takie jak ty mogą mieć każdego, wystarczy, że pokażą go swoim małym, ślicznym paluszkiem. Coś mi tu śmierdzi, Alyso, i nie wiem co! Ale wiem, że moi bracia też wiedzieć nie będą, a ty możesz wiedzieć.

Zaplótł dłonie na brzuchu i nasłuchiwał przez chwilę ruchu na korytarzu.

- Stary oczywiście ci nie powie, komu wśród Skagosów możesz zaufać. Pewnie stracha się, żeby się miano to nie wydało, bo nam go zamęczą. Marbran głupio zawsze zakłada, że im mniej wiesz, tym krócej zeznajesz. Zakazał mówić o tym komukolwiek, ale... jestem takim starym pijakiem, Alyso, czasami nie panuję nad własnym ozorem. Twój ojciec ma zaufanego człowieka przy Moruad, Skagosa. Nazywa się Iorweth z klanu Harlene – Ulmer wywrócił oczami. - Czy ja coś powiedziałem? Nie pamiętam! Chyba czas przestać chlać tyle! W każdym bądź razie, bądź z tym barbarzyńskim dupkiem ostrożna. Jest nasz. Ale to nie jest dobry człek, Alyso. Wiem, że jest jeszcze ktoś przy samym Endeharze, ale nie znam miana. Marbran pewnie nikomu nie powiedział...

Podrapał się po kudłatej głowie, mruknął jeszcze, że niebawem za Mur idzie, bo się Marbranowi odwidziało i to nie Lannister ma prowadzić wyprawę przeciw Toczącej się Czaszce, tylko Pierwszy Zwiadowca we własnej osobie.

- Pilnuj się, Alyso. I wracaj do nas częściej, ucieszyć oczy starego Ulmera, hm?

Wyszła, by dołączyć do czekającego na nią na schodach Kamyka. Zarządca rozmawiał z rosłym Skagosem o twarzy zeszpeconej czerwoną blizną po odmrożeniu. Skagosem z jej snu.

Engan


Obecność Hwarhena nie była dziwna... w końcu trójka Skagosów miała się zatrzymać w Czarnym Zamku, a przynajmniej tak deklarowali. W każdym bądź razie potężny wojownik schodził w dół schodami prowadzącymi od komnat Lorda Dowódcy. Twarz miał czerwoną ode gniewu, zaciśnięte usta i cały był jakiś taki wzburzony. Według całej znajomości skagoskiej natury, jaką Kamyk mógł się poszczycić, Hwarhen za chwilę zacznie szukać ujścia dla swego barbarzyńskiego podkurwienia.

Można właściwie powiedzieć, że to było przeznaczenie...

Skagos uniósł wzrok, natrafił spojrzeniem na Kamyka, a jego brodate oblicze rozjaśnił wyraz niebotycznego szczęścia. Czerepowi nie poświęcił więcej niż jednego spojrzenia, co generalnie Kamyka cokolwiek zdziwiło. Po drodze wzbudzali powszechną sensację.
- To co, Engan? Rewanżyk? - zaproponował radośnie i z trzaskiem i chrupotem strzelił kostkami wielkich dłoni. - A potem kieś chlańsko? Czemu tu wszyscy wino chleją? - zdziwił się z niesmakiem, a jego ton jasno wskazywał, co barbarzyńca sądzi o mężczyznach pijących wino.

- W ogóle staniała gościnność na Czarnym Zamku – poskarżył się Hwarhen. - Winem mnie częstujecie. O mej siostrze jakieś obrzydliwe plotki powtarzacie, że jakiemuś dzikiemu Królowi za Murem dupy nadstawia i rękę oferuje... chyba komuś dam w mordę! Qhorin jest chory. Moruad mi nie przebaczy, jeśli nie sprawdzę, co z nim. Nikt nie chce mnie do niego wpuścić – Skagos galopował rączo przez swoje świeże urazy, gęste jak łany południowej pszenicy. - A czekaj? Ty byś mnie do niego nie zaprowadził? Nikt nie musi wiedzieć – przymrużył jedno oko z wolna i zamilkł, by syknąć melodycyjnie i z podziwem na widok wspinającej się po schodach lady Qorgyle.

Uśmiech wojownika mocno zbladł, gdy córka Marbrana stanęła przy nich i spojrzała mu w oczy. Gdy tylko się przedstawiła, zgiął się w niskim ukłonie, do samej ziemi, by przytknąć kraj jej sukni do swego czoła.

- Uważaj – wyszeptał ledwie słyszalnie do Kamyka, gdy Alysa ruszyła w górę. - Uważaj na nią. Ma czarowne oczy... Wiedźma – klepnął go w ramię. - Zobaczymy się później? Poczekam pod wieżą.

Popukał czerep w czoło i wyszczerzył z uznaniem zdekompletowane przez Kamyka zęby.
- Piękny okaz, wrono, tak w ogóle.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 10-12-2012 o 15:32.
Asenat jest offline  
Stary 10-12-2012, 15:31   #44
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sen Willama
na Czarnym Zamku




Śnił o otwartych przestrzeniach, bieli śniegu nietkniętej żadną stopą. Pędził przez nie gładko jak brona, jego oddech parował, płuca pracowały jak miechy. Jego bieg był niestrudzony i silny, a nozdrza wypełniała woń ofiary.

Mięso.

Dzisiaj będą jedli, a potem będą powracać do truchła raz po raz, aż na śniegu zostaną tylko ogryzione do czysta kości.
Dzisiaj nie był już samotny, nie polował sam.
W cieniu drzew mignął mu smukły kształt, sprężyste ruchy wzbijały fontanny śniegowych iskierek.
Jeszcze tylko ostatni wysiłek, a najedzą się obydwoje.
Biegnie już. Młodsza i szybsza niż on, i głupsza, niestety, zbyt pewna siebie, mało doświadczona. Popełni jeden błąd i ofiara się im wykmnie. Ale to nieważne. Następnej nocy zapolują znowu, a ona będzie już mądrzejsza.

Usłyszał tylko cienki, krótki pisk, gdy śnieżny bawół, którego ścigali, zawrócił i przebiegł po jego dziecku, miażdżąc kręgosłup.

Stał na polu śniegu z zawiniątkiem skór w ramionach. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy znieruchomiała, stężała mu w ramionach i zawisła w nich zimnym, nieruchomym ciężarem śmierci. Nie poruszył się. Nie było po co. Dobrze pamiętał, jak to jest iść z tym nieruchomym ciężarem, pamiętał każdy krok i drganie włosków na wilczurze, w którą ją owinął, gdy przytulił ją ostatni raz i zasłonił jej twarz. Ciężar w jego ramionach zelżał i Willam zrozumiał, że trzyma już tylko pęk wilczych skór.

Drzewa patrzyły i milczały.

- Ojcze! - rozległ się za nim mocny głos. Głos kobiety, którą jego córka nigdy nie będzie mogła zostać. - Ojcze, już czas nam w drogę!

Willam


- No więc... - poinformował się Willam uprzejmie. Trochę uprzejmości w kontaktach z kobietami, zwłaszcza wyspiarkami, nigdy wszak nie zaszkodzi. Konieczne jest tylko odpowiednie dobranie proporcji, jakby powiedział maester Aemon. Toteż Willam Snow cały boży dzionek dobierał proporcje pomiędzy: dobieraniem się do kobiecych skarbów Erin Crowl, bezwzględnością wymagań co do dalszego przebiegu sprawy zwiadu Benneta oraz uprzejmością wobec samej Erin oraz całej bandy Skagosów.

I chyba dobierał dobrze. Bitka wybuchła tylko jedna, za to całkiem widowiskowa, ale zejść śmiertelnych po żadnej ze stron nie było. Zresztą, jeden z dwóch wrońców, którzy oberwali, oberwał przypadkiem i w zamieszaniu, a drugi z głupoty, bo się durnowato w nie swoje sprawy wepchał. Erin promieniała szczęściem i cały czas twierdziła, że ją w dole trzewi kuje, znak niechybny rychłego stanu odmiennego. Tyr Rork co prawda potrząsł mu pięściami przed twarzą, jak się korytarzu sami spotkali, ale tylko po to, by mu zapowiedzieć, że jeśli zmajstruje małej Crowl kalekiego bachora, to owego bachora znajdzie na swoim progu rychło po rozwiązaniu. Tę gardłową i jakże poważną sprawę rozwiązała wieść o przybyciu Erlanda Szepczącego, świętego męża ze Skagos. I Tyr, i Erin twierdzili, że jak Erland pobłogosławi, to z łona kobiety, którą polecił bogom wyskoczy ani chybi wielki wojownik i prawdziwy bohater, albo dziewoja, dla której twarzy klany będą wszczynać wojny, więc wszystko będzie w porządku! Nieśmiałe sugestie Septy, że z łona kobiet, pobłogosławionych czy też nie, na ogół wyskakują czerwone, wrzeszczące i srające niemowlaki, a nie żadni bohaterowie czy piękności, skończyły się tak, że został zakrzyczany, bo się jako wrona nie zna na niczym w ogóle, a na bachorach to już w szczególności.

- No iiiii... - naciskał Willam, a Erin wyszczerzyła zęby i zaczęła ściągać skóry przez głowę.
- Ja nie o to! - zaoponował ostro i złapał ją za ręce.
- A o co, Willamie? - zagruchała Skagijka. - Twój ptak, wrono, ma inne zdanie!
- O Jakyma pytam się! Co planuje! I więcej nie zapytam, zabieraj ręce!
- Ach, dobrze – westchnęła niepocieszona i pociągnęła nadąsanym tonem obrażonej księżniczki. - Jakym podumał, podumał, i wymyślił. Że wasze zaginione wrony utłukli Magnarowie, jego klan. Tedy on to bierze na siebie. Chce wam zapłacić pogłówne, ale musisz podać cenę za każdą martwą wronę. Jakym jest bogatym człowiekiem, tedy i sobie nie żałuj, Willamie. Poza tym, Jakym nalega, żebyś tak to z Pająkiem załatwił, żeby na nim się wszystko skrupiło, a... reszty nas nie tknęło. Powiedział, że z jego klanu byli ci, co przeciw wam wystąpili, to i on jako Magnar jest gotów za nich odpowiadać. Pójdzie pod Pająka sąd, jeśli tak postanowicie. Ale żeby i do Moruad poszło, że on dowodził, i za jego rozkazem śmy się tajniaczyli z tymi zabitymi...
- Erin, hm. A co ona mu zrobi?
- Utopiłaby w przeręblu, ale na Długim Kurhanie nie ma gdzie. Powiesi pewnie. Albo żywcem pogrzebie – oznajmiła Skagijka wypranym z emocji głosem.

***


Uwięziony wilk patrzył nieruchomo i zbyt mądrze jak na zwierzę. Z początku rzucał się w klatce i wył. Teraz leżał spokojnie, i tylko przez kraty śledził swym jedynym okiem nadchodzących. Podane mięso przyjął z godnością króla jegomości i położył się znowu.

Zbierał siły i czekał.

***


Gdyby Willam miał przyznawać nagrody za bycie najbardziej marudnym, tym razem palmę pierwszeństwa przyznałby Wiotkiemu, i to nawet ponad nowym rekrutem, Eddem Tolletem. Błotniak dopadł go w stajni niedługo przed kolacją i zaczął tak jękliwie rozpamiętywać swe oddanie dla Jorana Lannistera - który bez niego ani na koń nie wsiądzie, ani posłania nie przygotuje, ani w ogóle własnej dupy nawet oburącz nie odnajdzie, że Wiotki, dla dobra Straży, rzecz jasna, musi cały czas być obok i służyć Lannisterowi pomocną ręką – że Willam miał szczerą ochotę dźgnąć zwiadowcę widłami do gnoju. Spokojnie i łagodnie jednak wytłumaczył, że Lannistera sprawa, kogo chce zabrać ze sobą. Na co Wiotki, również spokojnie i łagodnie wyłożył, że Septa dowodzi, i jak Septa powie, tak będzie.
- Ktoś go otruł, Willam! - błotniak złapał się za głowę i wbił w Septę błagalne spojrzenie – Zajebę sukinkota! Ale muszę być przy nim! Willam, zabierz mnie do Wschodniej z wami!

***


W drodze do wspólnej sali mignęła mu dumna sylwetka ser Wyntona Stouta, a zwiadowca uniósł prawicę i zaprosił go do wspólnego stołu. To, że ser Wynton ma w zwyczaju nawracanie na Siedmiu nad gulaszem, było wiedzą powszechną, toteż stary rycerz na ogół jadał sam. Septa jednak daleki był od podania tyłów. Już lata temu, w krótkich, choć ostrych słowach przedstawił Stoutowi swoje stanowisko odnośnie wiary, a teraz zbierał tylko profity... Za swojej kadencji w Straży przeżył już dwóch septonów – a każdego z nich ser Wynton uświadamiał przezornie, czego z Septą nie wolno i z jakiej przyczyny.
- Podobno szukasz srokatej klaczki, Willamie? - rzucił Wynton znad miski.
- A szukam!
- Ekhm. Mówiłem, że się zorientujesz...
- Zorientowałem się już! - Septa postanowił iść w zaparte.

Stout westchnął. Zaznaczył, że Willam będzie szczęśliwy, jak już ten źrebak się narodzi, bo ani chybi srokaty będzie. Od słowa do słowa wyszło, że kilku zwiadowców oraz Denys Mallister zawiązało mały koński spisek, mający za szczytny cel wbicie szpili dowódcy Wschodniej Bettleyowi – bo się szlachciura zbyt obnosi z tymi swoimi srokaczami. Tedy bez pozwoleństwa osobistego Willama wyprowadzili srokatą kaczkę Mallistera i zostawili podczas wizyty w Winterfell, aby również srokaty ogier lorda Starka wskakiwał na nią aż do skutku...
- Nie powiem, żeby to było mądre – wyznał ser Wynton bez większych oporów – ale sam powiedz, Willamie, czy to się godzi tak ze swoim pochodzeniem i bogactwem w czerni obnosić?

- A jak tam nowy septon? - Willam zmienił płynnie temat, ale miana spiskowców zakonotował sobie w pamięci na zaś.
- Młody – westchnął stary rycerz. - I przerażony zimą... ale ma gadane, nie powiem. Wyprosił u Baratheonów nowe posągi Dziewicy i Matki, jutro będzie procesja. Nalegał, abyś prowadził kawalkadę...
- Aha. Nie mogę.
- Tak też i mu rzekłem, Willamie – odparł rycerz łagodnie – Że Septa a septa pod ramię nie chodzą, i nie dla pobożności twej cię tym przezwiskiem ukoronowano. I że jeśli rzecz idzie o dziewice i o matki, to nie masz im nic naprzeciw. Ale gustujesz w niewiastach będących raczej pomiędzy jednym a drugim stanem...

Erland


Ludzie kłamią z setek różnych powodów. Czasami dlatego, że nie mają pełnego oglądu sprawy. Czasami dla zabawy lub dla pięknej historii. Czasem rozmyślnie i zimno, aby uzyskać coś dla siebie. Czasami aby chronić siebie lub innych.

Hwarhen łgał biegle i z dużą swadą, i może Erland poszedłby na to, gdyby nie uderzyło go podobieństwo zachowania wojownika do Moruad. Mówią, że cała siła idzie zawsze z nasieniem ojca, ale mądrość każden jeden człek wysysa z mlekiem kobiety, która go karmiła. Erland zawsze przychylał się do tego przesądu, zbyt wiele widział i doświadczył przykładów, które za tym przemawiały. Mleczne rodzeństwo zawsze łączyły silne więzy, których naturę znali tylko bogowie – człowiek mógł tylko patrzeć i dziwować się, że dwójka ludzi z różnych rodziców zrodzona myśli, mówi i postępuje niczym odbicia w tych zamorskich cudeńkach, które południowcy zwali zwierciadłami.

Znalazł Tyrię i Hwarhena w kącie dziedzińca Czarnego Zamku. Stali obok siebie wsparci o kamienną ścianę i poszeptywali coś do siebie, Hwarhen kręcił głową i chyba wzbraniał się.
- Co knujecie? - zapytał Szepczący, a Hwarhen odsunął się od Tyrii, wywrócił wymownie białkami oczu i skłamał. Skłamał tak, jak łgała Moruad – zawsze wplotła w sprawę bogów, i zawsze kończyła łgarstwo dziarskim wezwaniem do działania, które miało zająć okłamywanemu ręce i zbić z tropu, odsunąć od prawdy.
- My? - warknął Bez Żony. - Bym chętnie poknuł, ale wilczyca woli się kłócić! Tyrii się coś na um rzuciło i chce bogów przebłagiwać! Chce, żebyśmy ofiarę złożyli za pomyślność naszej wyprawy. Mówię, że kupię od wron kozę, ale ona obstaje, że wołu! Powiedz jej, Szepczący, że bogom wystarczy koza!

Hwarhen sapnął bardzo udatnie rozeźlony i zaplótł ramiona na piersi.
- Przemów jej do rozumu, może ciebie posłucha. Babskie strachy! Chcesz mnie zrujnować! - oskarżył Tyrię i zacisnął zęby. Trwał tak przez chwilę i gapił się w noc. - Jak już przybliżysz wilczycy wolę bogów, Erland, spróbuj dotrzeć do Qhorina – kontynuował skwaszonym tonem. - Takie plotki słyszałem, że zachorzał poważnie i bliski śmierci był. Moja siostra pasy z nas drzeć będzie, jak się nie wywiemy o sprawie dokładnie. Skaranie boskie.

Iście prawda to była. I naprawdę skaranie boskie. Ostatnim razem, jak tej wronie piórka dzicy przycięli, Moruad pognała na Mur jak stała i w takim tempie, że nie oglądała się nawet, czy jej przyboczni biegną za nią – w rezultacie Tyria i Hwarhen zostali na Skagos, przez dwa księżyce, dopóki siostra magnara nie wróciła, oskarżając się nawzajem o niedopełnienie obowiązków.

- Jak coś mu grozi, to ona własnej głowy zapomina – ciągnął wojownik i kontrapunktował wypowiedź spluwaniem w pośniegowe błocko. - I głupstwa robi. Jeszcze na wojnę pójdzie, jak jej wściek uderzy, i wron namorduje, zanim się opamięta... Jesteśmy tu po to, aby wojny nie było. Z żadnego powodu. Więc, do cholery, zrób coś Erland!

***


Tę starą, zbielałą już bliznę na czole Jakyma Magnara, chowającą się za linią posiwiałych włosów, lata temu pozostawił topór Erlanda. Szepczący próbował sobie przypomnieć, o co wtedy sprawa szła – o łowiska, ziemię, obrazę czy zemstę, czy jeszcze coś innego – jednak dawne wojny klanowe zlały mu się już dawno w jedno pasmo mordu i krwi, z którego ciężko było wydobyć szczegóły. Pamiętał tylko krzyk i cios, krew zalewającą oczy wojownika z klanu Magnar i kapiącą na zawieszony na jego piersi naszyjnik z monet, Jakyma osuwającego się do klęku, i że potem rozdzielili ich walczący.

Dziś Jakym klęczał przed nim ponownie, tym razem prosząc o błogosławieństwo.

Cokolwiek to było, dzisiaj to już nieważne – pomyślał Erland. Dawne wojny nie mają już znaczenia, kto zginął, ten martwy, kto przeżył, temu zabliźniły się już rany.. Jego ręka, której bogowie odebrali już siłę, która pozwoliła mu wówczas wyprowadzić cios, spoczęła na siwych włosach Jakyma. Obydwaj się postarzeli, i bliżej już byli kresu swych dróg niż ich początku.

Gdy zaś zasiedli do kielichów i Jakym przemówił, okazało się, że koniec starego wojownika z klanu Magnar jest wręcz na wyciągnięcie ręki, tak bliski, że niemal można wyczuć zapach krwi. Erland popijał i słuchał o wyprawie za Mur, na którą Moruad wysłała grupę Crowlów i Rorków – czyniąc Jakyma dowódcą, aby zdobyli dla Straży konie. Dała im złoto i sól, aby mieli czym płacić dzikim. Echo w tunelach Domu Żywego Boga rozbrzmiewało pod czaszką Szepczącego, jakby w tej jednej chwili przeniósł się z Czarnego Zamku na Skagos. Wiedział doskonale, skąd Moruad miała to złoto.

Słuchał o długiej drodze i o wieściach zza Muru, o uciekających przed mrozem na południe dzikich plemionach, wielkich i małych wodzach zawierających w cieniu zimy sojusze i wszczynających walki. Imię Raymunda Toczącej się Czaszki sprawiło, że drgnęły mu dłonie trzymające puchar. To był ktoś, kto mógł zmienić wszystko... i Erland wiedział, że jeśli Czaszka zacznie działać, zawsze zrobi to na pohybel wronom, bo niczego nie nienawidził tak mocno jak Straży.

Potem zaś Jakym opowiedział o Magnarach, których spotkali za Murem. Magnarach, którzy nie byli tam z polecenia Moruad. Magnarach, którzy zamordowali kilku zwiadowców.
- Winienem był ich w pęta wziąć wszystkich – mówił Jakym z tym szczególnym spokojem, z jakim starzy ludzie traktują swe własne błędy – ale gniew mnie zaślepił i wściekłość. Winienem był może od razu przyznać się wronom do wszystkiego – alem uznał, że lepiej dla sprawy zmilczeć, że i tak nikt się nie dowie. Stało się inaczej... Nic to, Erlandzie. Kazałem już rzec Pająkowi, że biorę to na siebie. Zapłacę wronom pogłówne i pójdę pod ichni sąd, jeśli Lord Wrona będzie chciał krwi, dostanie moją. Co im tam za różnica, jakiego Magnara zetną. Żaden cień nie padnie na Moruad. Nasi na Długim Kurhanie będą bezpieczni. Ty zaś rzeknij Moruad, że zrobiłem wszystko, co tylko było w ludzkiej mocy. I nie zapomnij o mnie w modlitwach... źle, że tu złożą moje kości, ale pewnie to mi było przeznaczone. Tyle dobrego, że będę leżał po lepszej stronie Muru... - Jakym zaśmiał się nagle i równie nagle spoważniał. - Uznasz to za bajania stetryczałego dziada, Szepczący, ale powiem ci i tak. Złe sny miałem za Murem. Złe, ciemne i zimne. Nigdym się tej ziemi nie bał, nawet jako smark, gdy dziad mój mnie na wyprawy zabierał, a teraz napawa mnie lękiem. Odetchnąłem, gdy nas Willam Snow przez bramę przepuścił. Moruad zawsze gadała, że Mur musi być chroniony. Słuchałem, bo słuchać trzeba – ale teraz, Erlandzie, teraz jej wierzę. Mur musi być chroniony. Zważ jeno, przez kogo, bo nie każdy nada się. Kto będzie lepszy? Słaba, miernie dowodzona i nieliczna Straż, czy Moruad, magnar Skagos... i Królowa na Murze?

***


- Kłuje mnie w trzewiach! - oznajmiła Erin, po raz kolejny, i złapała się obnażony brzuch, by pokazać, w którym dokładnie miejscu kłuje. Po jej nagiej skórze pełzały smużki dymu z wonnych ziół, które Szepczący zapalił w małej miseczce.
- Kłuje ją – poświadczył Tyr Rork i wyszczerzył spiłowane zęby. - Pomacaj, Erland, i błogosław!

Erin leżała wyciągnięta na stole z przydziewą zadartą aż na piersi, a Tyr Rork promieniał wszystkimi odcieniami szczęścia, jakby sam bachora zmajstrował. Bo o tym, że bachor, na którego tak liczyli, oprócz Tyra ma jeszcze trzech domniemanych ojców, powiedzieli mu zanim jeszcze przystąpił do oględzin. Tę jedną cechę Erland cenił wysoko u własnego ludu, bo stawiała skagoskie klany wyżej niż południowców. Dla Skagosów dziecko zawsze było szczęściem i darem bogów, kochanym niezależnie od okoliczności, w jakich je poczęto. Na Skagos nie było pogardzanych bękartów. Tyr wychowa dziecko Erin jak swoje własne, potem najwyżej będzie jej lepiej pilnował, by doczekać się potomka, którego będzie pewien.

- I co, jest? - warknął zniecierpliwiony Rork.
- Coś jest – przyznał Erland i rzucił kości na stół obok biodra Erin. - Chłopiec.
- Wolałbym córkę – westchnął Tyr.
- To sobie zrób! - odparowała Erin ze stołu. - Wujaszku, co jeszcze widzisz?
- Będzie duży i silny – rzekł Erland i zamilkł.


Kości mówiły, że chłopiec będzie duży i silny. Mówiły też, że zginie od ukąszenia pszczoły. To nie była dobra śmierć dla wojownika. Z drugiej strony, była to dobra wiadomość. Przed nimi było kilka lat zimy, a w zimie pszczoły śpią. Zatem dziecko winno urodzić się bezpiecznie i przejść przez kilka pierwszych lat życia, w których zbyt wiele tych małych istnień zabierały choroby i mróz.

Roddard


Wspólna sala huczała od dziesiątek podniesionych głosów, i w głowie Roddarda takoż huczało. To jego bowiem bracia opadli, obsiedli wokół i nachalnie napastowali o szczegóły ożenku Toczącej się Czaszki z Moruad Magnar. A on szczegółów nie znał... Oczywiście, został z tą awanturą sam. Mort, od którego – bo od kogoż by innego – ta wieść wyszła i w szybkim tempie rozpełzła się po całym zamku, złapał swojego szczurka i zrejterował pośpiesznie. Twierdząc jeszcze perfidnie, że w imię obowiązku – bo razem z Mance'm ma wartę przy chlejących w Bastionie Skagosach.

Łeb Roddarda Worsworna huczał od setek pytań, aż wreszcie spuchł jak bania i począł napierdalać tępym bólem, właściwym tym, którzy chcieli odpocząć i należał im się odpoczynek, ale im bliźni nie dali. Oczywiście, teraz wszyscy byli najmądrzejsi i powoływali bogów i ludzi na świadków, że rok, dwa, a nawet pięć lat temu mówili, że ze Skagijką same kłopoty będą – i oto masz! „A nie mówiłem!” - powtarzało się najczęściej. A zaraz potem: „Wojna!”. I przebijało się przez te głosy także i takie stanowisko, że choroba Półrękiego była ani chybi karą bogów. Karą za paktowanie ze Skagijką, karą za zdradę Straży. Że cierpiąc, cierpi słusznie i nie bez przyczyny...

Kruk nieoczekiwanie znalazł też sam siebie na cenzurowanym. Poszło rzecz jasna o wilka, który obecnie leżał sobie w klatce w szopie za oborami, ale zanim Septa go do tej klatki wpakował, zdążył ugryźć jednego z braci. I wszyscy uważali, że to Roddarda wina, bo to on go przepuścił przez tunel. Najdziwniejsze było to, że oskarżali go o to wszyscy – oprócz tego, który miał do oskarżeń największe prawo – czyli ugryzionego w dupę Krane'a. Zarządca, gdy go Roddard odwiedził w lazarecie nie miotał przekleństw ani nie nazywał Roddarda obelżywymi słowy. Twierdził za to, że sam wilka głupio sprowokował, i gdyby go nie zaczepił, nic by się nie stało. Wilk zresztą wyglądał na niebywale spokojne bydlę. Z początku miotał się w klatce i wył tak, że słychać go było w najodleglejszych salach zamku, ale rychło zrezygnował i leżał w klatce spokojny i cichy.

Roddard kołysał głową nad kielichem i brał na klatę wszystkie oskarżenia. Zdążył już obrócić w myślach każdą chwilę ze spotkania ze zwierzęciem... i gdzieś w głębi swego własnego serca znalazł pewność, że postąpił właściwie. Może nie mądrze, ale słusznie. Tak, jak postąpić należało. To zwierzę było posłańcem starych bogów. Jeśli chciało dostać się na południe, należało je przepuścić.

Nie odnalazł jednak tej pewności, jeśli chodziło o ostatni rozkaz Lorda Dowódcy. Wśród dziesiątków pokrzykiwań próbował wyobrazić sobie, jak na przedłużeniu pobłyskującego zimno grotu strzały widzi cel, jak jego palce rozluźniają chwyt i strzała z miękkim trzaskiem zagłębia się w piersi Moruad. Myślał o tym i czuł we własnym sercu opór. Kuriozalnie, czyż parę godzin temu nie wykładał Mortowi o konieczności bezwzględnego posłuszeństwa rozkazom? A teraz się wahał. Qorgyle może to wahanie wyczuwał i dlatego pytał... ale chybił z przyczyną. Cóż z tego, że była młoda, ładna i słodka? Wróg pozostaje wrogiem... a cel celem. Jednak Roddard natrafił w jej osobie na problem, którego nie mogła rozwiązać szybka strzała albo wprawny cios. Konieczne były słowa.

Czuwasz? Widzisz... coś? - zapytała wtedy na Murze.
Nic nie widzę. Tylko śnieg.
To dobrze... ja też. Ja też nic nie widzę.


Konieczne były słowa, które przychodziły mu z takim trudem. Powinien był zapytać już wtedy. Odpowiedź na to pytanie nagle zdała się Roddardowi Worswornowi ważniejsza niż zabita Enned, niż Skagosi na Długim Kurhanie, Skagosi za Murem i Skagosi na Skagos. Ważniejsza nawet niż cień wojny. Odpowiedź, której nigdy nie pozna, jeśli wybierze strzałę, obierze cel i puści cięciwę.

Co? Co obawiałaś się tam zobaczyć?

***

Mort zaczął już przygotowania do wyprawy. Roddard poznał to po stercie wybebeszonych ze skrzyni ubrań i zeskładowanymi jedna obok drugiej na stole strzałami – do osobistego obglądu Kruka, który sprawdzał każdą po kolei dokładnie i osobiście. Żadna nie mogła go zawieść. Sprawdzał zatem, i mniej więcej w połowie do komnaty wtoczył się z rumorem Martyn Rivers, by opowiedzieć mu ze szczegółami historię pościgu, na jaki wysłał go z Wyntonem Stoutem sam Joran Lannister, przez poprzednią noc wywracający całą okolicę w poszukiwaniu Półrękiego. Zwiadowcy dojechali do Dębowej Tarczy i znaleźli tam porozbierane ruiny i dziwne ślady... toteż przyszedł do Roddarda po poradę:
- Wyglądało to tak, jakby ktoś rozebrał mur i ukradł nam kamień. Ale te ślady, Roddard... nie widziałem czegoś takiego jak żyję! I były ogromne... długie na ponad łokieć!

Martyn wstał, wyciągnął z kominka nadpaloną szczapkę i rozrysował trop na posadzce.


- Widział ty kiedy coś takiego?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 11-12-2012 o 12:29.
Asenat jest offline  
Stary 18-12-2012, 22:11   #45
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Willam był prawie że prostym chłopem z gminu… prawie że. Znał się na czytaniu i arytmetyce. Znał historię i strategię… wiedział jak odebrać poród klaczy… i wiele innych rzeczy. Niestety nie był w stanie pojąć mentalności Skagosów… ani tej żeńskiej cześci, mimo że to rozkładanie ud mało mu przeszkadzało… Ani tej męskiej, z podkładaniem głowy z byle powodu. Ocena Jakyma i jego przewin nie była aż tak krytyczna i Septa nie uważał iż sędziwy wojownik powinien stracić życie. Jednak kim on był żeby zmieniać odwieczny porządek świata.

- Lepiej żeby jednak Lord Dowódca się nim zajął… a najlepiej jakby przywdział czerń. Odpowiedział Erin powstrzymując jej niesforne ręce. – Oczywiście to już zależy od niego… Jak spędzi tutaj parę tygodni to i na jego przewiny będą patrzeć bardziej racjonalnie.

Erin otworzyła usta i przestała wyglądać mądrze. Ładnie również. Wsadziła do ust kciuk i zaczęła obgryzać paznokieć.
- To bardzo... honorowe wyjście - powiedziała w końcu. - Jakym się zgodzi. Moruad nie będzie się kłócić. Ona naprawdę was wrony ceni. Nie sądzę, aby ktokolwiek z południowych władców cenił was tak mocno... Naprawdę masz dobre serce, Willamie.

***

Septa wysłuchał skomlenia Wiotkiego ze zdziwieniem i niesmakiem. – Kurwa twoja mać! Co ty myślisz że my do burdelu jedziemy, że każdego będziemy brać który chce jechać. Wiotki jest źle… i nie jedziesz. Wyartykułował swoje zdanie jasno i wyraźnie. A przede wszystkim bez smutku na twarzy. – Byłeś przy nim jak mu siodło ktoś poderżnął. Byłeś jak mu ktoś wino zatruwał. I co żeś na to zaradził?

Zaległa krępująca cisza… - Właśnie jedno wielkie nic. Nie jedziesz z nami… i możesz to rozgłosić na cały Mur. Septa spokojnie opróżnił kubek i pozwolił aby zwiadowca wypluł całą żółć jaka w nim była. - Z nami nie… tylko za nami. Z tym siodłem to myślałem, że może to byli jacyś dzicy albo Skagosi… ale ktoś chciał go ukatrupić tutaj w zamku. Znaczy się jest. Znaczy się wie, że znowu dał dupy… znaczy się spróbuje jeszcze raz. Dlatego zostaniesz i będziesz miał baczenie czy ktoś za nami nie wyruszy.

Błotniak skrzywił się obrzydliwie.
- Jeszcze zobaczymy...

***

Wysłuchał Świętoszka Stouta i w chwili kiedy wino dodało mu nieco fantazji… na małą część minuty wydało mu się, że układanka się złożyła w spójną całość. Wiedział kto może pogrywać i o co idzie z tym srokaczem, Toczącą się Czaszką i cholernym Bettley’em. Ślub Moraud oznaczałby jedno – powrót do dawnego porządku. Do Straży która musiałby walczyć z dzikimi, a Skagosów trzymać na dystans… duży dystans. Bez wzajemnej miłości za to z okopaniem się na tradycyjnych pozycjach. Byłby to czas Prawdziwych Ludzi Nocnej Straży. Byłby to czas kiedy to trzy osy mogłoby żądlić ile popadnie… i chwalebnie zapisać się w kronikach Czarnych Braci… miast pilnować pijanych barbarzyńców.

Tak, przez chwilę miało to sens… ale potem Willam Snow zastanowił się czy znowu nie wie o kilku sprawach. Czy po raz kolejny ktoś nie próbuje wystrychnąć go na dudka… on był wroną. On nie znał się na tych grach… znał się na koniach. Raport dla Marbana przygotuje.

***

Worsworna złapał jak chciał poinformować członków wyprawy o planach wyruszenia o świcie… niestety niemile się zdziwił. Od słowa do słowa wyszło na to, że Kruk planuje zabrać swojego chłoptasia na wyprawę. Mort cholerny Długi Język… nie kto inny. Jechali na subtelnie mówiąc delikatną misję a z nimi miał jechać młodzik, ni potrafiący utrzymać języka za zębami.

- Słuchaj Roddard ty go znasz lepiej, wiesz czy ma zadatki na dobrego zwiadowcę czy nie… Może ma. Jednak jak już Marbran wysyła ciebie i Jorana na taki cienki lód to znaczy, że jest bardzo źle. Bardzo. I obaj to wiemy… bo wiemy po co jedziemy. Położył mu dłoń na ramieniu i nieco się zbliżył tak aby nikt nie usłyszał. – Kruk, kurwa… może będziemy musieli zrobić to co należy i nikt oprócz Starego nie będzie o tym mógł się dowiedzieć. Nikt nie będzie mógł się zawahać co jest dobre dla Straży… nikt! Chłopak jest za młody, pełen ideałów… i łatwo go podpuścić. Może przypłacić to życiem. Przemyśl to. On może zginąć tylko przez to, że wrzucisz go za szybko na głęboką wodę…

- Jak mnie Qorgyle zapyta to powiem, że go nie bierzemy… a to mnie kurwa przypada zaszczyt dowodzenia.

***

Nie mógł nie przystać na prośbę Erin. Wprawdzie naiwnością byłoby sądzić, że pośpiech jej i Tyra jest czym innym podyktowany niż koniecznością przekazania jakiś wieści Moraud. Jako, że miał dobre serce i otarcia na swojej wronie nawet był gotów pozbyć się dwóch wierzchowców ze stajni aby ta nienasycona dziewka zlazła z niego… Nie bez znaczenia był też fakt, że pretekst kurtuazyjnego wyprowadzenia Skagosów na rozstaje był dobrą okazją do załatwienia innej sprawy.

Rzecz jasna ani wycie, ani smutne oko nie ściskało jego serduszka ba nawet zwisały mu równo koło zada. Co innego bracia, głównie ci z Północy co to wierzyli w boskie posłannictwo Szarego. Może Septa mógł wiele kontestować to jednak wbrew wielu jakoś nie chciał robić. Mało że nie miałby z kim pić, z kim w kości grać to jeszcze mogłoby się okazać że ktoś naszczałby mu do butów albo co gorszego. Dlatego musiał się pozbyć wilka… z Czarnego Zamku i zapomnieć o ciepłym futerku na zimę. Kazał załadować na wóz klatkę, zaprząc dwa muły… wrzucił jeszcze na wóz włócznię… przy pasie dyndał mu miecz. Ruszyli. Erin i Tyr wyglądali tak jakby nie mogli za dużo czasu zmitrężyć więc i on się nie bawił… Na rozstaju pożegnał ich wylewnym „do zobaczenia” i odbił w kierunku pierwszych drzew… Kiedy już Skagosi zniknęli mu doszczętnie z pola widzenia a wóz był na skraju lasu zatrzymał go. Nie odjechał daleko od Zamku. Ledwie godzinę… ale na jego oko wystarczająco daleko. Zlazł z kozła i zrzucił płachtę z klatki. Chwilę się przyglądał basiorowi.

- No to jesteś Pchlarzu po ciepłej stronie Muru… nie zazdroszczę. Aleś chyba tego chciał. Wycedził do czworonoga. – Nie wiem jaki z ciebie posłaniec ale na moje oko marny.

- Jak cię zobaczę raz jeszcze w Czarnym Zamku to lepiej naucz się gadać żeby mi przekazać te tajemnicze wieści bo jak zbliżysz się do moich koni to skórę zedrę! Warknął na niego. Otworzył klatkę i szturchnął wilka drzewcem włóczni aby ten ruszył zad.

Basior uniósł łeb. Obdarzył spojrzeniem jedynego oka Septę, świat za klatką i Septy włócznie. Po czym położył łeb na łapach, a oko zamknął. Z nozdrzy zwierza unosiła się mgiełka oddechu.

Willam zdębiał. A potem żarty się skończyły… Nie po to zarządca ruszał swoje cztery litery z Czarnego Zamku aby jakiś wyleniały sukinkot mu się stawiał… A właściwie to bardziej „biernie opierał”. Szary pokazał gardło… jednak nie spotkało się to z wyrozumiałością człowieka.

Kiedy Septa przekraczał bramy strażnicy ze zdziwieniem odnotowali fakt, iż na wozie brakowało klatki… a ich czarny brat był delikatnie mówiąc wymięty. Rzecz jasna wilka nie było. Zaczepki i dopytywania o los czworonoga spotkały się tylko z krótką i niezbyt wymyślną odpowiedzią. – A gdzie ma być? W twojej dupie! Zajmijcie się robotą gamonie jedne!

***

Siedział gdzieś tam. Było mu ciepło. Był najedzony. Czekał. Wiedział, że jest słabszy… ale nie znaczy to że był głupi… co to, to nie. Instynkt kierował go ku przetrwaniu. Nadchodzi zima… Dobrze jest mieć silną watahę.
 
baltazar jest offline  
Stary 20-12-2012, 22:51   #46
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Jesteśmy tu po to, aby wojny nie było. Z żadnego powodu. Więc, do cholery, zrób coś Erland!
- Nie sądzę by mnie dopuścili do Qhorina - odpowiedział spokojnie Erland patrząc wprost w oczy Hwarhena. - A nawet gdyby to nastąpiło to jedyne co mogę dla niego zrobić to wstawić się za nim przed Starymi Bogami. Oczywiście, dowiem się o co chodzi i co się stało, ale póki co jest wiele innych spraw którymi muszę się zająć. Wywiedz się dla mnie Hwarhenie gdzie jest Legenda Północy, a gdyby kto cię pytał dlaczego wtrącasz się w nie swoje sprawy to powiedz, że dostałeś taki rozkaz.
- Powiem - poświadczył poważnie Hwarhen, a w jego oczach przez chwilę mignęło coś złego i okrutnego, coś, co Erland do tej widywał tylko podczas klanowych wojen, błysk stali i pewność, że druga strona nie będzie mieć litości - Powiem, że siostra moja wielkie ma uważanie o tę wronę. I że wielka to by była tragedia, gdyby Półręki wyprawił się cichaczem do swych przodków, bo ktoś czegoś nie dopatrzył... - nie dokończył, ale Erland mógł spokojnie dośpiewać sobie resztę. Jeśli ta wrona zginie, strata wprawnego zwiadowcy będzie najmniejszym z problemów Straży. - Ale ty się pomódl i tak... Na korzenie skał naszych domów... kupię już wam tego wołu - zadeklarował Hwarhen cierpko. - Niech bogowie się nażrą i będą dla nas łaskawi.
- Pomodlę się, a jakże Hwarhenie. Najpierw jednak muszę załatwić parę innych spraw, zobaczymy się później.

Starzec nie poruszył sprawy kłamstwa, które sprzedał mu wojownik. Nie był to najlepszy czas i miejsce na takie rzeczy, mieli wystarczająco innych problemów by nie skakać sobie do gardeł i wypominać kto, czego nie zrobił.
Zwrócił się do stojącej w tyle Tyrii:
- Zawiodłaś mnie Tyrio - powiedział, a jego głos zdawał się być obojętny i zimny. - Na nasze szczęście Lord Dowódca przyjął dosyć spokojnie twoje zachowanie. Wiedzą o śmierci Enned i o tym, że zrobił to jeden ze strażników. Mamy dołączyć do grupy która zbada sprawę, ale więcej powiem wam wieczorem. Jak rzekłem muszę się rozmówić z Jakymem i Erin, muszę dowiedzieć się co tu robią - dodał. - Miejcie oczy i uszy otwarty, gdy spotkamy się wieczorem by błagać Starych Bogów o przychylność opowiecie mi o tym. A póki co bywajcie.

***

Tyria patrzyła w oczy Szepczącemu; były zimne i obojętne. Tak, zawiodła. Być może później będzie czas i miejsce na to, by się “odkupić”. Tymczasem miała inny priorytet. Kto jest martwy, niech taki pozostanie - zajmą się tym bogowie. Miała na myśli biedną Skagijkę, którą brutalnie zamordowano. A w klatce czekało na wolność biedne stworzenie.
Wzrok Erlanda nie zachęcał do niczego. Kiedy Tyria powtórnie podniosła głowę, by spojrzeć mu w twarz, ten już zdążył pokazać jej plecy.
Teraz miała czas, by porozmawiac z Hwarhenem.

***

- Słuchałem, bo słuchać trzeba – ale teraz, Erlandzie, teraz jej wierzę. Mur musi być chroniony. Zważ jeno, przez kogo, bo nie każdy nada się. Kto będzie lepszy? Słaba, miernie dowodzona i nieliczna Straż, czy Moruad, magnar Skagos... i Królowa na Murze?
- Królowa na Murze - powtórzył cicho Erland, mocno ściskając kubek z winem - Może... może... - odpowiedział sam sobie, wydawał się nieobecne.
- Po cóż innego czyni wszystko, co czyni - podkreślił Jakym - jeśli nie dla władzy?
- Być może również miała niespokojne sny lub widziała rzeczy, których żaden śmiertelny widzieć nie powinien. A widząc nie uciekła za Mur lecz postanowiła działać. - odpowiedział Erland - A może uważnie słuchała starych pieśni opowiadających o sojuszu naszego ludu z Wronami, pieśni sprzed wojen... albo pragnie zemsty na swym bracie za śmierć swoich rodziców. Prawda jest taka Jakymie, że nie wiem czego pragnie serce Moruad i myślę, że nikt oprócz niej tego nie wie. Nawet jej mleczny brat. Władza jest tylko środkiem, a nie samym celem.
- Powiedz to bogu, który włada Skagos z Królewskiego Domu - żachnął się Jakym cierpko - a nie powiesz już nic więcej. Idą złe czasy, Erland, złe i nowe, takie, do jakich nie przywykliśmy. Dziwne rzeczy od wolnych ludzi słyszałem. Ponoć łowcy fok daleko na północy, gdzie morze jest wiecznie skute lodem, widzieli ślady stóp na śniegu, tam, gdzie nikt nie mógłby żyć. A wrony gadały, że wczorajszej nocy nad Murem rozpaliły się zorze. Wiesz, co stare pieśni mówią o zorzy. Pochodnie Achli. Żona pierwszego magnara rozpala ogień na nocnym niebie, aby ostrzeć swoje dzieci i oświetlić im drogę pośród ciemności.
- Istnieją istoty które mogą żyć na ziemiach na których żadna istota ludzka żyć nie może - powiedział cicho Erland - choć wielu o tym zapomniało, a inni straszą nimi niegrzeczne dzieci. Nie czas to i miejsce by o Nich rozmawiać. Proszę opowiedz mi więcej o tych Magnarach, którzy zabili Wrony?
- Martwisz się Szepczący?
- Tak, bo ledwie dzień drogi stąd widziałem ślady trzech jednorożców, a w oddali słyszeliśmy jednego. Podobnie jak ty mam swoje lata Jakymie i zbyt dobrze wiem co oznacza obecność tych stworzeń na ziemi Straży.
- Tutaj? - stary Magnar zacisnął szczęki. - Po południowej stronie Muru? No, Szepczący, teraz choćbyś i tysiąc słów rzekł, każde gładsze od poprzedniego, nie przekonasz mnie, że Moruad nie widzi samej siebie jako Królowej na Murze. Skoro ściągnęła jednorożce, szykuje się do wojny, szykowała się od dawna. Jeśli... jeśli to jej zwierzęta. Bo może być różnie. Endehar, oby żył wiecznie - Jakym wzniósł kielich i pił przymrużając wąskie oczy w szparki i krzywiąc usta, w rzeczywistości pił na pohybel - paktuje z dzikimi. Z Raymundem Toczącą się Czaszką... a wolni ludzie gadają, że księżyc się odmienić nie zdąży, a Czaszka ogłosi się Królem za Murem. Magnarowie, których żeśmy spotkali - splunął gęstą śliną na polepę - byli u dzikich właśnie z rozkazu Endehara. Przypłynęli pod przywództwem Grigga Ciernia... a to najbardziej zaufany człek magnara, jego oczy, uszy i ręce, i to takie, o których mało kto wie. Mieli obsypać Czaszkę solą i wyjednać sojusz. I podczas paktowania z Raymundem Grigg wylazł z namiotu i posłał kilku swoich, aby pojechali do innego dzikiego wodza, tego starego zmurszałego pnia, Hargi. Mieli go zmusić do posłuszeństwa Raymundowi, bo Harga zdążył się już przed zimą z wronami dogadać i pokój Straży przysiąc przed drzewem sercem. Tedy pojechali, a po drodze natknęli się wroni zwiad. I ubili dla zabawy. Potem zaś myśmy ich naszli... słuchaj, Erlandzie. Mnie już ręka boga nie sięgnie, niebawem pójdę do przodków. Ale syn mój służy przy Endeharze. Cokolwiek uczynisz, czyń tak, aby nie stała mu się krzywda. Inaczej nigdy nie uwolnisz się od mojego krzyku, i nigdzie nie znajdziesz schronienia przed zemstą. Słuchasz? Syn mój kilkakrotnie przeprawiał łodzią Grigga na ląd. W pobliże Wschodniej Strażnicy, czasem po południowej, czasem po północnej stronie Muru. Cierń z kimś się tam spotykał... Powiesz, że handel może... ale jaki handel odbywa się na pustkowiu, w tajemnicy i w środku nocy, i bez czegokolwiek, co można sprzedać lub kupić?
- Nie, Moruad nie sprowadziła jednorożców - stwierdził poważnie Erland - Tyria i Hwarhen byli równie zaskoczeni... Od sprawy Qhorina nie odstępują jej o krok.
- A jednak przybyli tutaj wraz z tobą Szepczący - wtrącił się Jakym. Uwaga była celna. - I jestem pewien że nie przybyłeś tu dla przyjemności. Powiedz co Święty Mąż z Skagos i legenda Crowlów robi na Czarnym Zamku.
- To prawda, że nie przybyłem tu dla przyjemności - westchnął ciężko Erland - przyniosłem czarne słowa Jakymie, czarniejsze niż to co mi opowiedziałeś, choć zapewne wynikających z tego o czym mi opowiedziałeś. Jeżeli prawdą jest to co mówisz o Griggu Cieniu to być może moje poselstwo jest spóźnione i nie unikniemy wojny z Wronami, wojny która spowoduje upadek Moruad Magnar.
- Klany na to nie pójdą Erlandzie...
- Pójdą, jeżeli da im się powód Jakymie, a Endehar, oby żył wiecznie - powiedział z przekąsem Szepczący - nie jest głupcem i ślepcem. Ty i ja, ludzie którzy żyli pod jego rządami przez całe swoje dorosłe życie, powinni to wiedzieć najlepiej... Sojusz z Raymundem Toczącą Czaską, dziwne wyprawy twojego syna i Ciernia zbyt dużo przypadków jak dla mnie.
- Zdradź mi Szepczący co takiego się wydarzyło, że uważasz iż Endehar odzyska kontrolę nad klanami, a także da im lepsze powód do połączenia sił niż opłakanie zmarłych na Długim Kurhanie.
Erland przez chwilę patrzył się w tańczące płomienie, zastanawiając się ile może powiedzieć staremu Magnarowi.
- Dobrze, ale przyrzeknij na swój honor i na honor swoich przodków, że nie nikomu nie zdradzisz tego co ci powiem i że tę straszliwą prawdę, póki żyjesz, zachowasz dla siebie. W zamian obiecuję, że zrobię co w mojej mocy by twojemu synowi krzywda się nie stała.
- Zgoda Szpeczący. Na krew moją i moich przodków przyrzekam dochować tajemnicy.
- I ja przyrzekam na krew Crowlów, że zrobię w co mojej mocy by uratować Gunnalda, syna Jakyma. Parę dni temu jedna z wron ze Wschodniej Strażnicy zabiła córkę Endehara. Ciało było poćwiartowane...
- Enned? - Jakym uniósł brwi w górę i zamilkł. Siedział w milczeniu, cisza przeciągała się i robiła się coraz cięższa. Wojownik klanu Magnar dolał sobie trunku i spełnił puchar jednym haustem. - Szkoda dziewki - rzekł w końcu sucho. - Piękna była, najpiękniejsza, jakom w życiu widział, iście patrząc na nią mogło się zdać, że to Achli powróciła z zaświatów i oblekła się w ciało. Ale była... słaba, Erlandzie. Chorowita i miękka. Za słaba na żonę czy matkę. Za słaba, by wypłynąć na połów i stawić czoła wiatrom i morzu, czy zejść do kopalni i stawić czoła ciemności i skałom. Taka błyskotka, Szepczący. Lśniąca, miedziana bransoleta, którą wojownik może sobie założyć na ramię i pysznić się przed innymi, że ją posiada, ale pożytku z niej żadnego poza tym mieć nie będzie - zamilkł i dolał sobie ponownie. - Może i dla niej to lepiej - mruknął cicho - uniknęła gorszego losu, a myśmy uniknęli obrazy bogów. Ale... co ta wrona robiła na Skagos? Żaden czarny nie postawił stopy na Skagos od... od... - szukał w pamięci i szybko się poddał. - Od bardzo dawna.
- Nie powiedziałem, że została zabita na Skagos - odrzekł Erland - a przynajmnie nie według wiedzy którą posiadam. Ponoć zginęła niedaleko Wschodnie Strażnicy, tuż przy nabrzeżu.
- Eh? - zdziwił się Jakym dogłębnie. - A to jeszcze dziwniejsze? Skąd Enned poza wyspą? To niemożliwe, Szepczący. Endehar chciał ją wziąć za żonę, tak jak smoczy władcy. Pilnował jej bardziej niż własnej... dupy.
- Być może przepłynęła z Cierniem... lub zostaliśmy okłamani. Nie byłem przy Moruad gdy się dowiedziała o śmierci Enned. Z tego co mówisz Grigg, podobnie jak nasz okrutny Bóg, jest zdolny do wszystkiego. Poza tym pomyśl... co gotów byłby poświęcić Endehar widząc, że jego władza się chwieje, że jego siostra porwała klany nie siła a obietnicą lepszego jutra?
- Znam boga lepiej niż ty... i lepiej niż jego siostrę. Ale to samo możesz powiedzieć i o niej. My, Magnarowie, dla władzy robimy wszystko.
- Dziedzictwo krwi i jej przekleństwo. Niewielu potrafi się przecistawić tym dwóm siłom. Powiedz Jakymie co byłbyś gotów poświęcić gdybys mógł sięgnać po władzę?
Stary wojownik wybuchnął śmiechem.
- Ciebie bym sprzedał razem z butami, Szepczący! - śmiał się jeszcze dobrych parę chwil, ubawiony tą wizją, ale gdy się ozwał, mówił poważnie. - Wszystko - prócz krwi własnej. Nie masz dzieci, Erlandzie. Nigdy tego nie będziesz wiedział.
- To prawda, że nie mam dzieci Jakymie, ale to nie znaczy że nigdy nie kochałem i że nie potrafię kochać. Każdy kogoś kocha - stwierdził Erland, dopijając wino. - Pragnienie władzy... zawsze mnie to przerazało w Magnarach - odstawił kielich na bok i zaczął przyglądać się Jakymowi. - Czy możesz mi dać swój naszyjnik z monet? Wiem że to dziwna prośba, ale może mi się przydać, jeżeli spotkam twego syna. Choć modlę się by cała ta sprawa wyjaśniła się zanim Tocząca się Czaszka, Endehra lub ktokolwiek inny przeleje więcej krwi.

Wojownik skinął głową. Zdjął ozdobę z szyi, obwinął kilka razy wokół ręki i jako pęk podał Erlandowi.

- Dziękuje Jakymie. A teraz wybacz mi, ale obiecałem Erin że się z nią spotkam, a później muszę odnaleźć Qhorina Półrękiego. Podobno poważnie zachorzał i ledwo przeżył. Muszę się upewnić, że nic mu się nie stanie.


***

- To sobie zrób! - odparowała Erin ze stołu. - Wujaszku, co jeszcze widzisz?
- Będzie duży i silny – rzekł Erland i zamilkł. “Najpierw jego matka musi przeżyć nadchodzącą burzę” pomyślał kapłan. - Proszę przynieś wodę - powiedział do Rorka. Gdy zostali sami pomógł podnieść się kuzynce. - Opowiesz mi co robiłaś za murem? Rozmawiałem z Jakymem, ale chciałbym usłyszeć tę historię z twoich ust. Podobno za Murem krążą historie o istotach zdolnych przeżyć na terenach skutych wiecznym lodem.
- Śmy z Jakymem na rozkaz Moruad koni dla Straży szukali, i śmy naleźli. Straż jest szczęśliwa. Moruad będzie szczęśliwa. Wszyscy będą szczęśliwi! - wybuchnęła młodzieńczym śmiechem, kaskadą srebrzystych dzwoneczków. - Oprócz ciebie, wujaszku, bo ty zawsze zmartwienie znajdziesz sobie, a jak nie ma takowego, to sobie je wydumasz. Dzicy zawsze plotą trzy po trzy, kto by im tam wierzył w te ich bujdy... nie wyskakuj z lodowymi diabłami na wiecu jakim, wujaszku, bo cię klany w wyjątkowej zgodzie śmiechem zabiją na miejscu! - i znowu się zaśmiała, bez pogardy czy złośliwości, tylko z ciepłym przytykiem.
- Szczerze wątpię bym kiedykolwiek stanął jeszcze przed zgromadzeniem klanów. Poza tym może przydałoby im się trochę śmiechu, zamiast ciągłych kłótni o łowiska, rodowe zatargi i planowania wypraw wojennych - odpowiedział Erland, puszczając przy tym oko do swej krewniaczki. Potem jednak dodał poważnie - Być może masz rację, że martwię się na wyrost. Ktoś jednak musi to robić, a wiedz że na Skagos, w świętym gaju, miałem sen w którym Bogowie ostrzegli mnie, że nadchodzi Zima jakiej nikt z żyjących nie pamięta.
- Czy dlatego przybyłeś?
- Także dlatego, choć jest wiele innych powodów... ale dosyć o tym! Lepiej opowiedz mi co działo się na Czarnym Zamku w ostatnich dniach? Długo tutaj bawicie? Dobrze was przyjęli?
Erin popatrzyła na Tyra i wybuchnęła krótkim chichotem, zasłaniając usta ręką.
- Bardzo, bardzo dobrze. Ja przynajmniej nie narzekam!
- Rozumiem, że nie wszyscy twoi towarzysze z równym entuzjazmem bawią w tych murach - odparł, starając się zachować powagę, Erland. - Dziękuję Tyrze za wodę - dodał na Rorka, gdy ten zbliżył się na tyle by słyszeć rozmowę. Starzec obmył delikatnie twarz. - Nie dokończyłaś mi opowiadać o tym co działo się na Czarnym Zamku od waszego przybycia.
- Euh... Willam Snow nas przyjął i ugościł, śmy się spili - rzuciła lekko Erin, ale Tyr pacnął z hukiem otwartą dłonią w stół.
- Powiedz mu.
- Noooo... wyszło że te konie trzy, cośmy je przyprowadzili, to są wronie. A myśmy je na Magnarach zdobyli. Troszkę się niętęgo zrobiło, wujaszku. Jakym chyba łeb da... ale może Willam się ulituje. A wiesz, kto tu jest? Pająka córka. Wiedziałeś Szepczący, że Lord Wrona ma córkę?
- O koniach słyszałem od Jakyma, nie sądzę jednak by położył za to głowę. Prędzej stary wojownik nieco zbiednieje, choć oczywiście sąd należy do Lorda Dowódcy... zamierzam się jednak wstawić za Jakymem. Słyszałem od Moruad, że Pająk ma córkę, ale nie sądziłem że szlachcianka z Południa zechce odwiedzić ojca.
- Musi kochać ojca - wtrącił Tyr.
- Może. Choć kto jest w stanie odgadnąć serce kobiety - Erland uśmiechnął się do Tyra. - Jakbyście mieli czas to wieczorem złożę ofiarę Starym Bogom. A póki co muszę znaleźć Hwarhena i Półrękiego - powiedział i opuścił pomieszczenie.

W ręku trzymał złotą ozdobę Jakyma. W cieniu rzucanym przez Mur czuł się zmęczony i stary. "Nadchodzi sztorm" pomyślał zbierając opowieści zasłyszane w ciągu dnia.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 20-12-2012 o 22:54.
woltron jest offline  
Stary 21-12-2012, 11:37   #47
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Piwnice

Alysa

Lina pod Kamykowym ciężarem trzeszczała niepokojąco. Alysa dreptała w miejscu zaciskając wargi. Nie pomyślała o tym zupełnie. Z wielkim jak góra Enganem powinna przebijać się przez zamurowane drzwi i nieużywane korytarze zamiast namawiać mężczyznę na wspinaczkę. Dopiero gdy olbrzym wylądował odetchnęła, ze zdziwieniem zauważając, że wstrzymywała oddech. Głupio naraziła cudze zdrowie.
Czuła potrzebę żeby kimś porozmawiać. Wypluć z siebie chociaż część wątpliwości. Zjeżdżając po linie powtarzała w myśli wyliczankę, nazwy figurek ze snu; Orzeł. Wydra. Szczenię. Pajęczyca. Mysz. Jednooki basior. Kruk. Kwiat. Czardrzewo. Rosomak. I nieznany Zdrajca. Dornijka wylądowała na dole bez trudu, bez szybszego oddechu prawie. Ale nie od razu umiała przerwać milczenie. Nie odzywała się, gdy Engan z krzywą miną przyglądał się słupowi, i gdy zwalił bronę z jego szczytu i ze świstem wciągnął do płuc powietrze.
Sama przez moment pogrzebała w stercie żelastwa. Bez zapału, przerdzewiały metal nawet przez rękawiczki drażnił skórę. Wyciągnęła kilka grotów włóczni. Wykonane z brązu, ciężkie, ale dobrze wyważone, z podłużnymi nacięciami, lekko tylko ośniedziałe. Idealne do zatrutej broni. Schowała znaleziska. Potem podeszła do czaszek.
Wybrała największą. Przebiegła dłońmi po pożółkłej kości, jakby dotyk pomagał jej wyciągać wnioski. Choć olbrzymia i z rogiem na środku czoła najbardziej przypominała końską. Wyobraziła ją sobie w komnacie ojca, dumnie zawieszoną na ścianie, nad paleniskiem, niczym trofeum łowieckie władców z czasów legend. Może spodoba się i Moraud jak już Skagoosi zajmą Czarny Zamek... Ta myśl sprawiła, że odwróciła się zbyt gwałtownie. Kamyk nachylał się już nad wybranym przez nią czerepem. Prawie zderzyli się głowami.
- Engan… -zaczęła, przygryzła wargę, zamilkła. Po chwili zaczęła od nowa – Engan … rozumiesz coś z tego, co tu się dzieje?

Kamyk

Gruzy, kiła i mogiła. Jeśli Czarny Zamek z którejś strony wyglądał jak twierdza dawno temu zdobyta, złupiona i opuszczona to właśnie z tej. Alysa wyprowadziła go z podwórca prosto do zrujnowanej części zamczyska, której ostatni bastion mieścił się w suszarni ziół maestra Aemona. Bracia chadzali tam najczęściej gdy chcieli ubić jakiś nie do końca zgodny z regulaminem interes, gdy szło pociurlać, a już zupełnie nie było gdzie, lub gdy głównego kamieniarza naszło na realizowanie zaczerpniętej z księgi maestra idei wykorzystywania surowców wtórnych. Przez chwilę tylko zastanawiał się, którą z tych trzech opcji wybrała Alysa, póki nie stwierdził, że Alysa jako nie-brat wiedzie go tam w całkiem nieprawdopodobnym celu.

Nie zawiódł się. Czaszka. Wielka, paskudna czacha, czegoś, co mogło być niekochaną przez absolutnie żadnego z bogów krową. Alysa chciała, żeby ją stąd wynieść i zabrać do komnat starego jako podarunek od córki dla ojca. Zarządca zapewne uśmiechnąłby się do tego pomysłu. Sam wszak matce swojej słał tę odrobinę grosza, która mu tu zbywała. Ba. Kilka ostatnich razy nawet listy napisał. Koślawe, bo koślawe, ale zawsze. Matka czytać, co prawda się nie naumiała, ale na pewno znała takich, co jej przeczytają. I odpiszą. No naprawdę wzruszyłby się, gdy usłyszał co Alysa chce zrobić z czerepem. Wzruszyłby się gdyby nie to, że oczy mu się już same zamykały, dupa nadal piekła, a do tego ten paskudny loch nie napawał go jakąś taką niepewnością. Bo nieswój się czuł już, gdy zjeżdżał liną w pogrążone w mroku piwnice, których dna nie było widać, a o którego istnieniu tylko ta dornijka go zapewniała. Engan nie był, co prawda człekiem, ani przesądnym, ani bojaźliwym, ale zatęchłe pogrążone w mroku ciasne nory sprawiały, że z całą siłą swoich ramion czuł się słaby i malutki niczym jakiś niepozorny karzełek. Przy babie jednak dzielnie przemógł swoje opory i maskując niepokój zmęczeniem dotarł tam gdzie chciała. Na miejscu zaś szczęśliwie nie trzeba było włazić w żadne korytarze.

Dawno zapomniana i pogrzebana przez jakiegoś budowniczego piwnica była niczym więcej jak rupieciarnią. Na przykład te stare włócznie, co to już w oczach się gięły i łupały. Uśmiechnął się z politowaniem, gdy Alysa zabrała ze sobą kilka grotów. Na górze w kuźni dostałaby tuzin lepszych. No ale to by było za proste. Po co w lesie zbierać drwa i polować skoro można zbierać robaki?

Przez dobrych kilka chwil to obserwował nieufnie zatęchłe pomieszczenie rozświetlając zakamarki ogniem pochodni, to spoglądał na Alysę, która dokonywała wstępnej selekcji szpargałów rozdzielając te nikomu niepotrzebne od tych nikomu nieprzydatnych. A że trochę to trwało to i sam ziewając zaczął oglądać owoc zbiorów jakiegoś pradawnego kwatermistrza Czarnego Zamku. Urny z piaskiem, piasek z urnami, regały z jakimiś naczyniami, jakieś flaszki w koszyczkach... flaszki? Zatrzymał wzrok na półce, po czy trochę od niechcenia sięgnął po jedną z butelek.
No tak.
Pusta.
Druga, trzecia, czwa... ooo... Coś wesoło zachlupotało we wnętrzu. Flaszka nieopisana i nieoznaczona. Dobrze zapieczętowana. Engan poczuł jak w jego sercu budzi się zalążek poszukiwacza skarbów. Chciał pokazać flaszkę Alysię, ale już myszkowała w zbiorze kościstych trofeów. Schował więc znalezisko do plecaka i podszedł do dziewczyny z nadzieją, że może pomoże jej coś wybrać. Tuż obok stosu czerepów coś jednak przykuło jego uwagę.

Orzeł.

Engan, orzeł z morza, co górę przeniósł.

Alysa przebierała, a on przez dobrą chwilę gapił się na przytaszczony tu niewiadomo skąd i kiedy kamienny cokół leżący na ziemi i cierpliwie czekający na wolno nadchodzącą erozję wietrzną. Na tyle wolno, że żłobienia na cokole były nadal wyraźne. Nie sposób było będąc teraz Enganem w tej kokoszce z pękniętym jajem w pazurach nie dojrzeć skagoskiego bohatera z dawnych czasów. Krew mu uderzyła do skroni, tak, że aż ciepło poczuł w tej przesiąkniętej chłodem piwnicy. Odwalił przykrywającą cokół bronę i... znów się gapił. Póki go nie podkusiło odwrócić się do Alysy i zapytać z ciekawości, co ona tu widzi. Dziewczynę najwyraźniej tknęło coś w tym samym momencie.

- Engan… -zaczęła, przygryzła wargę, zamilkła. Po chwili zaczęła od nowa – Engan … rozumiesz coś z tego, co tu się dzieje?

Piwnice, Alysa i Kamyk

- Tu? - zapytał spojrzawszy na leżącą kolumnę jakby chodziło o interpretację widniejącego na niej rysunku. Pytanie jednak było jak szybko ocenił swoiście nietypowe. Jak wszystkie pytania Qorgylów. Zmusiło do myślenia. Oderwania od nadmorskiego jaru - Aaa... że w ogóle... Chyba jestem jednak złą osobą do zadawania takich pytań, Alyso. Znaczy pierdolnik jest już odkąd mamy sojusz. Ale teraz... - zawahał się - A właściwie i tak się dowiesz lada chwila. Ktoś zabił córkę Endehara. Wszystko niby wskazuje, że to jeden z naszych braci. Spojrzał na leżącą na ziemi kolumnę i ten charakterystyczny owalny otwór u jej szczytu. I raz jeszcze na wizerunek orła-kokoszki. Skrzywił się. - Wie już o tym Lord Dowódca. Wiedzą też Skagosi. Pewnie dlatego zleźli się tu. Się okaże, czy wojna nas czeka. Z wrogiem u bram. Choć może i taka lepsza skoro tak się popieprzyło, że nawet Lady Alysa Qorgyle pyta się mnie, co tu się dzieje. - Zaśmiał się bez przekonania nie spuszczając wzroku z owalnego otworu.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się tylko z powrotem do czerepów.
Skrzywił się jakby oddał właśnie wyjątkowo niecelny rzut, a potem westchnął.
- Wybacz Alyso - rzekł - Prawie konie zajeździłem, żeby tu dotrzeć i przekazać te pilne wieści Twojemu ojcu. A on nie ma czasu, bo gości skagoskie poselstwo od Moruad. I do tego jeszcze... - wskazał ręką ten filar, ale zamiast powiedzieć coś więcej tylko machnął nią od niechcenia - Naprawdę nie wiem, co się dzieje, ale nie jest to nic dobrego i winnymi temu są Skagosi.
- Ale dlaczego myślisz że to nie nasi? Jest w Straży sporo osób zdolnych zabić kobietę i sporo głupców nierozumiejących konsekwencji swoich czynów.
- No taaaak - powiedział odwracając się już od felernej kolumny - Ale z nimi tu mamy
czynienia. A z knującym skagostwem, które zamiast słać na nas wojów, przysyła świętych ludzi, dopiero pierwszy raz.
Kiwnęła głową na znak, że takie wytłumaczenie choć proste ma pewien sens. Albo z grzeczności. Nim jednak odpowiedziała ciągnął dalej.
- Wiesz Alysa... widziałem to miejsce gdzie zabito tę dziewczynę - Znów obejrzał się na cokół. Teraz mówił już powoli - Skalisty nadmorski jar. Ciemno już. Bo za Murem w ogóle częściej ciemno niż jasno. Ciało przywiązane do... takiego cokołu jak ten tutaj. Cholernie podobnego. Wybebeszone i poćwiartowane. Młodzik, który to niby zrobił nie wyglądał mi na takiego coby kurze łeb ukręcił... I wiesz co jeszcze? I żadnej łódki. One podpływają tam do Wschodniej i tej samej nocy wracają. Zawsze łódką. Ktoś nie kocha nocnej braci. A najczęściej bywają to Skagosi.
Zamyśliła się. Po chwili oddała Enganowi swoją pochodnię i po raz pierwszy zaczęła uważnie oglądać obelisk. Stare pismo piktograficzne, kolejna opowieść, której sensu nie była w stanie pojąć.
- Maester powinien to zobaczyć. – przyznała - Choć trudno wyobrazić sobie Aemona zjeżdżającego na linie - Engan parsknął, a ona uśmiechnęła się lekko do tej myśli, zaraz jednak spoważniała – Poćwiartowana i przywiązana do słupa? … jakby ją złożono w ofierze? Skagosi składają swoim bogom krwawe ofiary? Coś słyszałam o jakimś morskim potworze. To znaczy… po prostu się na głos zastanawiam… Sądzisz, że ktoś mógłby zabić dziewczynę tylko po to, żeby zaszkodzić Straży?
- Straży? - odparł przymierzając się do wybranej przez dornijkę czaszki- A bo my jedyni na wojnie stracimy?
- A powiedzmy mi jeszcze… - przez moment coś jakby zawstydzenie zadźwięczało w głosie Alysy, ale wrażenie szybko minęło i zaraz przybrała zwykły, pewny siebie, choć uprzejmy, qorqylowski ton - Gdyby ktoś chciał cię nazwać jakoś inaczej. Nie Kamykiem, nie Enganem, nie wroną. Jak mnie Pajęczycą. Jak by cię nazwał? Orzeł, Wydra, Rosomak? Pasuje coś do ciebie?
Prawie upuścił czaszkę. Szczęśliwie złapał w ostatniej chwili za potężny róg, jaki wystawał z kości nosowej stworzenia. Porowaty i pokruszony ze starości, ale nadal twardy, że hej. Odetchnąwszy spojrzał na nią z wyrzutem.
- Ty też? Ja nie wiem... co wy wszyscy z tymi zwierzakami? Czy ja mam jakiś zakrzywiony nos, czy co? To rzekłszy objął oburącz czaszkę i podrzucił sobie w rękach dla lepszego chwytu, a następnie rozejrzał się za liną, żeby obwiązać pakunek. Czy to jednak pod nieubłaganym spojrzeniem Alysy, czy pod wpływem jakichś szukających ujścia z Engana emocji, zarządca pokręcił w końcu głową. - Kiedyś jedna taka skagijka nazwała mnie orłem z morza. Że to niby ichni bohater był. I jakoś od niedawna mnie te orły prześladują. Gdzie się kurwa nie obejrzę to je widzę. Ale jak na to teraz patrzę po wysłuchaniu rewelacji Mance’a i Morta z tego, co się działo na zamku jak mnie nie było to chyba nic dziwnego. Ot, Kudły Kurwy. Ponoć nawet Septa z siodła zleciał.... Dobra wróżba na wojnę.
- No. – Alysa poczuła satysfakcję jakby rozwiązała przynajmniej pół zagadki – Jest nieźle. Ty jesteś orłem, Septa jednookim wilkiem, zostało mi raptem siedem figurek. Orzeł z Morza? –uśmiechnęła się – Ładnie. Dumnie.
Odwróciła się do mężczyzny tak, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Dużo przeklinasz Engan. W towarzystwie damy. Pilnuj się.
Westchnął wpierw zaskoczony i jakby przyłapany na gorącym uczynku, ale potem odwzajemnił uśmiech.
- To dziś tak tylko. Od jutra będę uważał. Słowo Starka. Tylko niech się wyśpię jak człowiek w końcu. A mogę spytać, czemu starasz się dopasować osoby do jakichś figurek?
- Kiedyś ci powiem. Obiecuję. A teraz wynieśmy tę czaszkę. Czas żeby ktoś nam powiedział, co to jest.
A właściwie 5 figurek – uwaga Alysy padła dopiero po dłuższej chwili - Kruk to jeden ze zwiadowców prawda? Taki chudy? Roddard? I towarzyszy mu zawsze dzieciak ze szczurem. Szczenię.
Tym razem uśmiechnął się już zupełnie szczerze i serdecznie. Ni w ząb nie rozumiał, o czym dziewczyna mówiła, ale jej zapał, determinacja i nawet radość z łatwością mu się udzieliły. No i manipulowanie tą czaszką przy linie, po której zeszli na dół wcale nie było łatwe.
- Co na bogów może mieć taki czerep? - stęknął Engan unosząc imponującej wielkości kościec.
- Bez wątpienia snark - odparła poważnie Alysa - Albo grumkin.

Septa pewnie by sobie ucho dał uciąć, żeby zobaczyć minę Engana, gdy ten dowiedział się, że do góry trzeba wywindować jeszcze te dwa niszczycielskie zwierciadła.

Ulmer

Był stary i bardzo brzydki. I chyba był kimś, kto kochał ją zupełnie bez powodu.
-Oczywiście, że pojadę. Przecież ja lubię kłopoty. – Jej głos brzmiał miękko jakby mówiła do dziecka. Nawet rysy twarzy Alysy złagodniały a podbródek stracił qorgylowska zaciętość. Stary zwiadowca kilkoma zdaniami pokonał wszystkie jej wątpliwości.
Zbliżyła się do mężczyzny na zasięg oddechu i wyciągnęła do niego rękę. Ulmer odwzajemnił gest, choć i tak widocznie zadrżał, w chwili, gdy dłoń Alysy przykryła jego.
- Dziękuję –powiedziała.
Skinął głową.
- Dbaj o ojca.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 21-12-2012 o 13:08. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 21-12-2012, 21:27   #48
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Hwarhen. No gęba sama się śmiała na widok tej szpetnie odmrożonej, kudłatej mordy. Tym bardziej, że Engan znowu czekał i już mu się oczy same zamykały gdy oparty o ścianę schodów patrzył jak Ulmer tłumaczy coś po cichu Alysie. Nawet Stout gdzieś polazł opuściwszy swój posterunek. Co prawda nadal mierził go fakt, że stary wyżej cenił politykowanie ze skagostwem od żołnierskiego meldunku swoich ludzi, ale akurat Hwarhena winy Kamyk nie widział w tym żadnej.

- Hwarhen! Kopę lat chudzino! - trzymając czerep za róg zarzucił go sobie na plecy i uścisnął prawicę olbrzyma - Na plotki Ci nie poradzę, bo sam pierwszy raz je słyszę i posłuch u mnie mają marny, no ale jak mówisz, że Ci trunku i siniaków mało, to czym Czarny Zamek bogaty. Akurat mam coś wesołego do wypicia co wymaga sprawdzenia, a że jutro byczyć się zamierzam to i jak o łomot się prosisz to nie lza odmówić. Ino za odwiedziny u Półrękiego nie ręczę, bo maester nasz jak uzna, że żadnych ma nie być, to nawet Lord Dowódca może mieć z nimi problem. Tymczasem jednak mus nam na górę.

I nawet nie musiał mówić kim są “my” bo Alysa już dzielnie parła po schodach w ich stronę. Reakcja Skagosa na jej pojawienie się była już tylko trochę zaskakująca. Hwarhen najwyraźniej w jakiś pokrętny sposób odczuwał swoją niższość wobec silnych niewiast. Swojej siostry, tej młódki Tyrii i teraz chyba Alysy.

Dornijka przedstawiła się, poczekała aż Skagos się podniesie niskiego ukłonu. Patrzyła na jego dłonie, na odmrożony policzek i warkocze.
- Rzeźbisz czasem figury z kości, Hwarhenie z klanu Crowl?

Skinął tylko głową bez słowa, mrużąc oczy. Wahał się moment, ale sięgnął do sakiewki wiszącej przy pasie. Zaczerpnął z niej pełną garścią, zachrzęściły kości. Kiedy otworzył wielką dłoń przed Alysą, zobaczyła odwzorowane jak żywe małe foki, morsy, szybkie delfiny, jelenie, wyjącego wilka. Kości były wypolerowane do połysku i gładkie w dotyku jak szkło.
- Dla mojej córeczki. Ona kocha zwierzęta - oznajmił z dumą i wyprostował się na pełną wysokość.

- Są piękne – przyznała Alysa. Wzięła z jego ręki jedną z figurek. Nie te same, tamte dopiero wyrzeźbi. Trochę pobladła. Oddała wojownikowi jego rękodzieło.
- Stoimy po tej samej stronie Muru, Hwarhenie? Czy wiesz w takim razie, kto jest po drugiej?

To było dziwne pytanie, ale lady Qorgyle najwyraźniej czekała na odpowiedź. Skagos zamrugał nerwowo i spojrzał na Kamyka, jakby prosząc, aby zarządca przyszedł mu z odsieczą. Engan jednak tylko uśmiechnął się i przyglądał jak Skagos wybrnie. Jak na kamykowy rozum była to przednia zemsta za wymuszoną wcześniej dyplomację Kamyka ze świętym. Tutaj olbrzym miał o tyle gorzej, że zamiast zarozumiałego starca o siwych włosiskach wystających z nosa i uszu, stała przed nim gładka dornijka, której sile opór stawiać musiał nie tylko rozum i charakter, ale i lędźwia. Rozbawiony zarządca gestem dłoni zachęcił Skagosa by ten nie krępował się i śmiało udzielił odpowiedzi.

- Stoimy po tej samej stronie Muru - odparł wreszcie Hwarhen, przykładając zwiniętą w pięść dłoń do serca. - Zawsze tak było. I zawsze tak będzie. Po drugiej stronie... dzicy wodzowie, mniejsi i więksi. Niektórzy mówią, że olbrzymy i mamuty. Nie widziałem ich nigdy żywych, ale widziałem i dotykałem własną ręką ich wielkich kości. Niektórzy mówią, że... są jeszcze inne istoty, nie ludzie. Stare opowieści. Stare strachy - wzruszył wolno potężnymi ramionami. - Jam człek prosty, pani. Jeśli chcesz wiedzieć, winnaś zapytać świętego mędrca, kapłana. Albo kogoś, kto zaszedł na północ dalej niż inni... albo bogów.

Engan zagwizdał z podziwem.
- No nie ma co Hwarhenie. Lepszy z ciebie mówca niż ze mnie. Widzimy się pod wieżą.
Hwarhen kiwnął głową i postąpiwszy o krok puknął dłonią w czerep i okiem znawcy ocenił jakość znaleziska. Engan i Alysa spojrzeli po sobie jak na zawołanie. Skagos wiedział.
- To nie pierwszy jakiego oglądasz? - zatrzymał go jeszcze Kamyk - Znaczy wiesz co to za zwierz takie czerepy zostawia?
- Ano! - wojownik podparł się dumnie pod boki. - Pewnie, że wiem! To nasza skagoska bestyja. Musi być, że od Rorków, z północy wyspy. Ichnie pracują w kopalniach soli, największe zawsze były i najbardziej mocarne. Matka mi mówiła. Ona była z Rorków. Ale to to stare przecież! Z parę setek lat ma, co? Teraz to takie wielkie się już nie rodzą, choć nadal to potwory! Mimo wszystko, powiadam wam, pani Pajęczyco i ty, Kamyku - nie masz na świecie całym większych bydlaków nad skagoskie jednorożce!

Engan zamrugał oczami z niedowierzając spoglądając w zarośnięte oblicze Skagosa.
- Aaaha. No tak - stwierdził w końcu wzruszywszy ramionami i dodał tonem jakby stwierdzał coś oczywistego - No jak nic, jednorożec.
Hwarhen zaś rechocząc ubawiony zbiegł pośpiesznie po schodach.
- A nie mówiłam? - spytała Alysa.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 22-12-2012, 18:40   #49
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Jedno zagrożenie minęło. A przynajmniej zostało na jakiś czas zażegnane, gdyż śmierć była wierną towarzyszką zwiadowców. Tym razem udało się mu i Półrękiemu uciec od niej. Jednakże Lannister żadnemu z nich nie wywróżyłby śmierci ze starości. Wcześniej czy później poniosą śmierć na służbie.

Po raz kolejny Joran złapał się na tym, że jego myśli były dość ponure. Zapewne wszystkie te wydarzenia ostatnich dni, dwa zamachy, sprawa z Czaszką sprawiły, że jego nastrój się pogorszył. Ktoś tutaj bardzo brzydko pogrywał, a wszystkie informacje jakie otrzymywał jasno wskazywały, że cała sytuacja w jakiej obecnie się znaleźli jest bardziej skomplikowana niż na początku mogło im się wydawać.

Gdyby miał czas chętnie usiadłby i przemyślał wszystko po raz koleiny. Może wtedy znalazłby moment, w którym mroźna Północ zamieniła się w miasto pełne sztyletów i niebezpiecznych cieni. Jednak na taki luksus nie mógł sobie pozwolić, nie kiedy stawka była tak wysoka, a chwila nieuwagi mogła ich wiele kosztować.

Czas było zająć się priorytetowymi sprawami. Po pierwsze ochrona Qhorina. Atmosfera w Czarnym Zamku była napięta. W takich czasach nigdy nie wiadomo co komu strzeli do głowy, a wystarczyłby jeden niezadowolony brat, aby zgubić ich wszystkich.

Natrafiał tutaj na pewien problem. Maester Aemon. Stary człowiek nigdy nie pozwoliłby, aby wprowadzić do lazaretu grupę ludzi z bronią. Szybko zapędziłby ich do jakieś "pożytecznej" pracy czy po prostu pogoniłby ich stamtąd.

Drugą sprawą było to, że strażnicy zadziałaliby odstraszająco, ale jeżeli w jakieś głowie zrodziłaby się myśl o zabiciu Półrękiego, to na pewno nie zniknęłaby z powodu drobnych trudności.

I tu dochodził do sedna sprawy. Potrzebował kogoś, kto może mieć w dyskretny sposób oko na zwiadowcę, nie zwracając na siebie zbyt wielkiej uwagi, a jednocześnie ktoś, kto okazałby się przydatny w razie jakieś konfrontacji. Na całe szczęście na Murze można było znaleźć ludzi do wszystkiego. Oczywiście jeżeli wiedziało się pewne rzeczy, znało schematy. Starszy nad zwiadowcami, miał taką wiedzę i wiele lat doświadczenia w jej wykorzystywaniu.

Teraz obserwował dwójkę ludzi siedzących naprzeciwko niego w komnacie. Wyglądali na zdenerwowanych, było to jednak zrozumiałe. Wiotki w jakiś sposób dowiedział się o truciźnie i teraz zachowywał się jak prawdziwy ochroniarz, nie pozostawiając Jorana bez opieki siebie lub kogoś zaufanego.

-Wszyscy wiemy jakie interesy prowadzisz na boku Gwiżdżący - zwrócił się do starszego zarządcy Lannister. Znał takich ludzi jak on od dawien dawna. W innym miejscu, byłby skutecznym i bogatym gangsterem. Tutaj też wykroił sobie niszę. Zakłady, hazard i pożyczki, a walutą tutaj były przede wszystkim służby, warty i inne czynności umilające życie członkom Nocnej Straży. A podobnie jak w innych częściach świata, również tutaj taka działalność mogła być niebezpieczna. Dlatego zarządca ugadał się, z kilkoma innymi braćmi, podzielającymi jego światopogląd na życie.

- Myślę Czarne Serce, że nie tylko ty o tym wiesz. Zresztą wielu próbowało mi udowodnić różne rzeczy, ale nie odnieśli sukcesu. Jak już wiele razy powtarzałem jestem wiernym bratem Nocnej Straży -

Lannister powoli pokiwał głową. To przynajmniej była prawda. Zarządca miał 60 lat, znajdował się na Murze od 20 roku życia i nie znał innego życia. Poza tym jego zakłady sprawiły, że nawet mroźna północ była przyjemniejsza do życia. Gwiżdżący nigdy nie wyruszał na długie patrole za mur, nigdy nie narażał się na odmrożenia w czasie nieprzyjemnych nocnych wart. Jego wierności nie można było podważyć i właśnie taki człowiek był mu potrzebny.

- Oboje wiemy ile wiem o twoich interesach i w jaki sposób, mógłbym tobie zaszkodzić ... ale nie chcę tego robić. Tym razem jednak moje przymknięcie oczu na pewne sprawy, będzie miało swoją cenę -

-Mów więc -

-Zajmiesz się ochroną Qhorina. Twój ochroniarz, pójdzie do lazaretu i będzie udawał chorego. Ma pilnować naszą drogę legendę, przed zbyt wczesnym zejściem, gdyby ktoś postanowił go uciszyć wykorzystując jego osłabienie. Poza tym będzie miał oczy i uszy otwarte, na wszelkie informacje dotyczące Półrękiego i Skagosów, a potem złoży odpowiedni raport ... ty również będziesz szukał takich informacji ... zrozumieliśmy się? -

-Mógłbym się kłócić i negocjować Czarne Serce, gdyż czuję , że ta sprawa jest dla ciebie ważna. Z drugiej strony znam twoją reputację i wolę nie ryzykować. Zrobię o co mnie prosisz. Gdy tylko dowiem się czegoś ważnego poinformuję ciebie

-Doskonale ... nie pozwól mi się zatrzymywać - popatrzył jak "zbir" opuszcza komnatę. Odczekał jeszcze kilka minut, a potem kazał sprowadzić kolejnego "gościa". Wczorajsza trucizna znacznie go osłabiła, wolał nie ryzykować długich spacerów. Zwłaszcza, że nie mógł przewidzieć, kiedy czeka go jakieś ważniejsze zadanie. Słyszał już oczywiście o tym, że nie wyruszy na wojnę z kandydatem na kolejnego Króla za Murem, nie miało to jednak takiego znaczenia. Nie dopuszczenie do wojny ze Skagos, było również ważnym zadaniem.

Tymczasem do komnaty wszedł młody, ciemnowłosy rycerz. sir Oswyn pochodził z biednej rodziny. Będąc 5 synem, nie miał żadnych szans na awans czy dziedzictwo. Straż była dla niego szansą na lepsze życie, kto wie, może nawet dobre perspektywy? Najważniejsze jednak, że był sprytny, wierny i wyważony. Stout polecał go jako godnego zaufania i Joran postanowił to wykorzystać

-Siadaj - poczekał, aż młody człowiek zajmie swoje miejsce -Mam dla ciebie rozkazy. Ktoś kradnie nam kamienie z Dębowej Tarczy. Chcę wiedzieć kto to robi i dlaczego to robi -

Młody rycerz kiwnął głową dając do zrozumienia, że wie o o co chodzi

- Musisz zachować ostrożność. Dzicy nie potrzebują naszych kamieni, więc pozostają inni podjerzani. Skagosi. Gdyby jednak odbudowywali za pomocą kamieni Długi Kurchan, wiedzielibyśmy o tym. Więc, po co to im? Czy to ludzi Mourad, czy może mamy do czynienia z jakimś innym odłamem? Jak widzisz mamy tutaj wiele pytań, na które chcielibyśmy otrzymać odpowiedź -

-Z tego co rozumiem, najlepiej aby nikt nie dowiedział się o tym, że wiemy? -

Joran uśmiechnął się przyjaźnie i kiwnął głową -Dokładnie. Nie chcemy denerwować Skagosów, a jak głosi stare przysłowie, co z oczu to z serca. Północ jest niebezpieczna, więc nikt nie zainteresuje się kilkoma zaginięciami ... o ile oczywiście, nie będzie mógł nas z nimi powiązać -

- Czy moim priorytetem powinno być zaciągnięcie języka? -

-Nie, nie ... jeżeli mógłbyś zdobyć więźnia i przesłuchać go tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, to masz moje błogosławieństwo ... jednak ... jednak, ostrożność będzie tutaj najlepszym doradcą. Równie dobrze możesz ich śledzić, czy zbadać ślady. Sir Stout polecił mi ciebie jako rozsądnego, młodego człowieka ... więc pozostawię tobie szczegóły, mnie będą interesowały wyniki -

Rycerz uśmiechnął się lekko widocznie zadowolony, z takiego obrotu spraw.

-Weźmiesz ze sobą małą grupkę, aby nie wzbudzać nikogo podejrzeń. sir Wynton z pewnością pomoże wybrać ci odpowiednich ludzi .... -

Dalsza rozmowa dotyczyła pewnych szczegółów technicznych dotyczących patrolu. Lannister czuł narastające zmęcznie, zmusił siebie jednak do zachowania pozorów siły. Gdy rycerz opuścił komnatę podniósł się powoli ze swojego miejsca i podszedł do okna. Miał ochotę chwilę odpocząć .... a następnie przeprowadzić kilka rozmów dotyczących wczorajszego dnia .... miał wiele pytań, które wymagały odpowiedzi.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-12-2012, 21:36   #50
 
McHeir's Avatar
 
Reputacja: 1 McHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwu
Wzrok Erlanda nie zachęcał do niczego. Kiedy Tyria powtórnie podniosła głowę, by spojrzeć mu w twarz, ten już zdążył pokazać jej plecy.
„Zawiodłaś mnie, Tyrio”. Tyle tylko słyszała. Przejęła się i sama zdziwiła, że tak zareagowała. Zawodzić ludzi to ona potrafiła i powinna być już przyzwyczajona do takich słów. Crowl, Stane, a nawet Magnar czasami. Wszystkich zawodziła…
Teraz miała czas, by porozmawiac z Hwarhenem.

***

Hwarhen i Tyria

Upewniwszy się, że Erland zostawił dwójkę Skagosów dostatecznie w tyle, Tyria zagadnęła:
- Skoro już o paru rzeczach Moruad się nie dowie od ciebie, jak mnie zapewniasz, to jedna sprawa więcej nie powinna zrobić różnicy...
Nerwowo zamrugała. Jedna sprawa, ale dla niej wyjątkowo ważna. Spojrzała mu w oczy bardzo uważnie, kontynuując wywód:
- Jest na zamku uwięziony wilk... w klatce... - na wspomnienie drapieżnika Kieł zaskomlał zaniepokojony, a Tyria mówiła dalej - biedne zwierzę pragnie wolności, tak czuję. Czy zechcesz mi pomóc?
Skagijka wiedziała, że za tę przysługę Hwarhen może chcieć coś w zamian. Na razie jednak nie przejmowała się tym i wyczekująco patrzyła na towarzysza podróży.
- Eeee? - odpalił wojownik, jakże inteligentnie. - Ehkm? Czy ja dobrze słyszałem? A nie przyszło ci do głowy, że jeśli wilk stoi w klatce we wronim zamku, to jego skóra należy do wron? Na lodowe demony, Tyrio! Jesteśmy Skagosami! Jak coś tu zginie albo ktoś zginie, nas pierwszych będą podejrzewać! Mamy rozkazy, jasne rozkazy. A ty chcesz, żebym dźgnął Lorda Pająka kijem i co... i potem zobaczymy, co zrobi? - miał rację, w sumie. Choć dziwnie to brzmiało w ustach kogoś, kto z takim zapałem rzucił się do bitki z przypadkiem spotkaną wroną.
Hwarhen z rozmachem kopnął grudę brudnego śniegu.
- Jesteśmy druhami. Kiedyś może zostaniesz moją żoną. Może... jak mnie szlag do tego czasu nie trafi! Jak to jest, że ja zawsze nadstawiam za ciebie karku, kłamię dla ciebie i zdmuchuję ci pył sprzed nóg - a ty dla mnie nie robisz nic? Nic, Tyrio, słyszysz? Nic!
Teraz chyba powinna zacząć się martwić. Po takiej deklaracji mogła spodziewać się wszystkiego.
- Skóra wilka należy do wilka i do nikogo innego - zacisnęła szczęki ze złości - Żadna wrona albo pająk nie będzie dyktował wilkom, do kogo należą lub nie.
Wiedziała, że Hwarhen niejednokrotnie bronił ją przed zemstą obu klanów, które Tyria obraziła. Nie wydał Skagijki, gdy ta odkryła skarby. I teraz jeszcze usprawiedliwił ją przed gospodarzami tego miejsca. Wzrok Tyrii złagodniał.
- Sven też myślał, że zostanę jego żoną - uśmiechnęła się - I nic z tego nie wyszło.
- Sven to nikt - warknął.
W tym momencie zrobiła coś, czego sama się po sobie nie spodziewała. Podeszła do wojownika i położyła dłoń na jego zarośniętym policzku.
- Ale na razie mamy tutaj do załatwienia kilka spraw.
Opuścił wzrok na Serce Zimy i tylko warknął gniewnie. Szarpnął głową i odtrącił jej rękę.
- Nie bierz mnie pod włos. Nie pójdę na coś takiego - wydusił przez zaciśnięte zęby i skrzyżował ramiona na piersi.
Zrobiła krok w tył.
- I tak, nadal chcę pomóc temu zwierzęciu. A jeśli nie uda mi się, to po prostu poproszę o jego wolność.
- Może od tego zacznij, co? A okradanie sojuszników zostaw na wypadek, gdy się nie zgodzą oddać po dobroci - wycedził. - Dość tych bzdur...
Tyria była nieprzekonana.
- A co by się stało, gdyby mnie okradli z mojej wolności?
Spojrzała na dłoń, która jeszcze chwilę temu spoczywała na twarzy Hwarhena. Ta sama dłoń, która została zraniona we śnie w drodze.
- Miałam sen w ruinach Sobolowego Dworu. Szukała mnie tam pewna wrona, by mi przydzielić zadanie na pięcioletnią służbę u nich. Pięć lat!
Wzdrygnęła się na wspomnienie o tym.
- Bo niby jestem im coś winna. I żeby przypieczętować ten... kontrakt, człowiek, który mnie w końcu znalazł, przeciągnął nożem po mojej dłoni, a krew rozlała się po całym Murze.
Nawet teraz sen był dla niej przerażający. Ceniła sobie wolność.
- Ciekawe, czy Szepczący też miał sen. Bo znalazłam go, jak klęczał przy kamiennej płycie. I szeptał do bogów swoim zwyczajem...
Łapska Hwarhena zacisnęły się na jej ramionach.
- I nie mówiłaś o tym Erlandowi? - zaczął nią trząść jak sztorm łodzią. - Nie? Dlaczego?! Czy ty nie możesz być bardziej ostrożna? Co jest, do wszystkich diabłów, nie ufasz nam? Masz natychmiast pomówić o tym z Erlandem, słyszysz? I masz zostawić tego wilka i wszystko, co mogłoby skłonić Pająka do robienia nad tobą sądu i żądania nawiązki! To było jasne ostrzeżenie przecież... nie drażnij wron, bo stracisz wolność. A ty się pchasz w to z głową - cmoknął z niesmakiem i wreszcie ją puścił. - No, popatrz na mnie. Obiecaj, że dasz spokój tym bzdurom.
Tyria przekrzywiła głowę i odpowiedziała po swojemu.
- Skoro nikt się nie dowie o moim zamiarze, to nie pozostaje mi nic innego jak zapytać: idziesz ze mną po wilka, czy zostajesz?
W głębi duszy miała nadzieję, że Hwarhen jednak się zdecyduje pomóc jej czynnie.

Wojownik wyprostował się na pełną wysokość. A potem obrócił się bez słowa i odszedł. Do jej uszu doszło tylko międlone pod nosem z urazą “dziecko lata”.

Tyria pokręciła głową, westchnęła, a jej wzrok mimowolnie spoczął na jej czworonożnym przyjacielu. Nadal zachowywał się dziwnie, a Skagijka z trudem mogła wyczuć innego drapieżnika… jakby zmienił miejsce pobytu.

- Pójdziemy tam, dokąd boisz się iść... - szepnęła.
 
__________________
Yup!
McHeir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172