I wciąż ta ramirezowa broń nie strzelała... Santiago Humberto de Ayolas nie mógł się skupić, nie mógł wycelować.
- Aaaaaaaa!!!!- w końcu jednak odruchowo nacisnął spust, ale gdzie poleciał pocisk, tego nikt nie wiedział... No może poza siedzącym na palisadzie i przyglądającym się wydarzeniom kotem, który z ledwością po tym strzale pozostał żywy. Niewiele brakowało, a estalijczyk miałby niczemu winne zwierze na sumieniu...
Zdecydowanie lepszym okiem, a przy okazji opanowaniem wykazywał się Detlef. Trafienie tak potężnie zbudowanego przeciwnika nie było problemem, jeśli tylko odpowiednio opanowało się zszargane nerwy. Nie zmieniło to jednak faktu, że wbity w prawą nogę bełt nawet nie spowolnił bestii, nawet też nie sprokurował ryku bólu z jej koziej mordy.
A co Zebedeusz miał w zamiarze próbując sprowokować kozogłowego? Tego chyba nikt nie wiedział. Coś pomamrotał, ruszył spokojnie do przodu i rzucił wyzwanie stworowi. Obłąkany! Całe szczęście bliźniaccy bracia wyprzedzili go z okrzykiem - Zwariowałeś kamracie? To nie jest opowiastka! - i ruszyli na potężnego wroga, gdyż tamten z pewnością nie miał zamiaru wdać się w ‘pojedynek’ z Zebeduszem. On miał ze swoimi mutantami mordować, nie uczciwie się pojedynkować. W pełnej szarży za moment miał wpaść w trójkę khazadów! Za krasnoludami biegł jeszcze dowódca z wioski, który jako jedyny z miejscowych pozostał na placu boju.
Przeciw obrońcom, za bestią, szarżowało już tylko pięciu zwierzoludzi, reszta natomiast oglądała już z bliska glebę, a jednemu z nich Skurwiel usilnie starał się odgryźć nogę. Kilku pierwszych potknęło się o dechę postawioną przez Imraka, pozostali runęli wywracając się o już leżacych. Teraz Imrak mógł siekać toporem te zmutowane, znienawidzone stwory. Z tym, że parszywce, które lepiej przyjęły upadek zaczynały już powoli wstawać. Chyba pierw nim trzeba mordy odrąbać.
Dwóch zdjął garłaczem Franc. W bestię nie trafił, ale maluczcy (w porównaniu do niej), za nią oberwali. Niestety gorzałka była rzeczywiście jakaś trefna, wciąż nie działa, będzie musiał dopaść typa, który mu ją sprzedał! A może, co w sumie nie do pomyślenia, tej gorzałki było za dużo. Tyle dobrze, że palec już drgnął na spuście, ale co z tego, jak już ręka nie chciała sięgać później po Scyzoryk. Co się dzieje z Francem? Czy nerwy po ostatnich przygodach, aż tak zszargane były? Czy po prostu się nawalił w końcu? Stał i tylko z tyłu obserwował całą szarżę zwierzoludzi. Obserwował jak to nie on. Obserwował jak wieśniaki ulatniają się miast bronić swego sioła. Obserwował jak pewniakiem zaraz zginą... jak i on zginie... Stał i patrzył bez sił by dołączyć do bitki.
I tak lepiej cały ten atak przyjmował niż Drax, który niczym strachliwy wieśniak rzucił się do ucieczki. Drugi elf był zdecydowanie dzielniejszy. Magiczna energia, jaką wyzwolił Cal, uderzyła czterorękiego w jedną z łap. Jednak co z tego, jak tamten miał jeszcze trzy... jedynie co, to nieznacznie zachwiało to uderzenie jego biegiem. A zaraz już dojsdzie do pierwszego, nie licząc tego imrakowego, krwawego starcia obrońców z napastnikami.
A wracając do Franza ten jeszcze bardziej zamarł, jak na swej szyi poczuł zimne ostrze, a do ucha ktoś upiornym, przeciągłym, niczym z koszmarów, głosem syknął: - Oooookooooo - a przynajmniej tak zrozumiał to charczenie Maurer. Jednego Franc mógł być pewien, nie był to zwierzoczłek, gdyż z pewnością żaden nie przedostał się jeszcze za jego plecy. |