― Lucretiusie Veneficusie ― odparł Hallex uprzejmie, może nawet sztucznie ― sądzę, iż jeśli ci jeńcy przeżyli, to żyć będą i za parę dni, natomiast jeśli mają zginąć z jakiegoś powodu, to i tak już są martwi. Wy wyśledźcie bandytów i obserwujcie sytuację, a ja przybędę z posiłkami i was wspomogę przed atakiem ― stwierdził, zadowolony ze swojego planu. Jak wszystko pójdzie dobrze, to może jeszcze wyjdzie na bohatera. ― Tylko zostawcie jakieś specjalne ślady po drodze, byśmy wiedzieli, gdzie iść.
Mówiąc to, odebrał wodze od Nariba ― unikał jego spojrzenia ― i odprowadził konia trochę na bok.
― No, Naimie ― zwrócił się do innego cudzoziemca. ― Za chwilę wyjeżdżamy.
Przypomniał sobie jeszcze o stosie, który został splugawiony przez poganina, i zbliżył się do niego. Robił to z niechęcią, jakby to drewno faktycznie, fizycznie było brudne. Zawahał się, po czym powiedział:
― O, Treo, której moc jest straszliwa, przyjmij tych ludzi do swojego podziemnego królestwa! Żegnajcie wy, którzy urodzili się w Thoerze i jego bogom zawsze oddawali cześć, niechaj wasze dusze nie stykają się z barbarzyństwami cudzoziemców.
Powiedział to szybko, jakby chciał to mieć jak najprędzej za sobą. A ostatnie słowa wyrzekł z czystej zawiści. Nie mógł znieść tego obcokrajowca i tego, jak czuł się lepszy od innych, pomimo że pracował dla nich jako najemnik. |