Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2012, 21:17   #86
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu


-I co tym razem?

-Szmaty, ciuchy, fidrygałki
.- Haggard spojrzał do wnętrza skrzyni, której wieko podważył, z łomem w jednej ręce i oszkloną latarnią w drugiej.

Jean westchnął cicho, nieco zirytowany tym wszystkim. Najpierw okazało się, że większość pakunków było w gruncie rzeczy ciężkimi, topornymi skrzyniami zbitymi zaporową ilością gwoździ i spętanych grubymi powrozami. Ze sznurami gnom radził sobie całkiem nieźle, ale do otwierania tych drewnianych reliktów stolarstwa potrzebował pomocy kogoś silniejszego niż on i Sargas razem wzięci.

Dobrym kandydatem do tego zadania okazał się Haggard, który dość szybko popisał się niemałym kunsztem w posługiwaniu się łomem. W ciągu kilku minut rozpruli tuzin skrzyń, kolejno odkrywając w nich tak niesamowite rzeczy jak suknie, ziarno, butelki krasnoludzkiego piwa z Baledor oraz transporty narzędzi kowalskich.

Haggard uśmiechnął się krzywo.

-Cóż, nie wygląda mi to na kontrabandę, której tutaj szukaliśmy. Albo nie kontrabandę wartą takiego ryzyka.- spojrzał na stosik trupów w kącie i podskoczył, gdy za pobliskim stosem skrzyń rozległo się chrupnięcie i stłumiony wrzask.

Następnie rozległ się tam spokojny głos Jacoppo.

-No dobrze, teraz wyjmiemy ci knebel a ty nie będziesz wyzywał nas i odpowiesz na nasze pytania, dobrze? Jaś, bądź tak dobry.

Tym razem do uszu szpiega dotarły dźwięki krótkiej szamotaniny a potem potok plugawych przekleństw, jakich to w A’loues nie słyszy się codziennie. Bluzgi urwały się jednak raptownie, kiedy Jasiek znów wepchnął knebel do ust pojmanego złodzieja.

-Oj, oj, oj.- w głosie de Barill’a dało się słyszeć autentyczny smutek i zawód.- Naprawdę, nie zrozumiałeś, co do ciebie mówiłem. Nie sprawia mi to zbyt dużej przyjemności, ale chyba nie mam za dużego wyboru. Jasiek, tym razem złam mu palec wskazujący lewej dłoni.

Chrupnęło i rozległ się kolejny wrzask. Haggard uśmiechnął się krzywo.

-Może to brutalne, ale wierz mi, gdyby oni dostali w swoje ręce któregoś z nas to łamanie palców byłoby ledwie początkową pieszczotą.

Mimo to Jean krzywił się przez całą długość przesłuchania, kiedy to raz za razem chrupało sześć palców pojmanego bandyty. W głębi serca wiedział, że w brew pozorom współpracuje z jaśniejszą stroną miejscowego półświatka. Ta ciemniejsza, którą wspólnie zwalczali, cechowała się brutalnością zakrawającą o bestialstwo. Sam Leonard tracił cierpliwość, kiedy otrzymywał donosy o strażnikach miejskich obdartych ze skóry i pozbawionych kończyn, podrzuconych pod drzwi swoich domów lub posterunków.

Dlatego też niesmak gnoma był nieco stonowany, kiedy złodziej złamał się dopiero przy obcięciu mu nożem kciuka. Na szczęście nie musiał tego oglądać, lecz wyraźnie słyszał pełen bólu wrzask bandziora.

-JEST! JEST SKŁADZIK! LITOŚCI! JEST UKRYTY SKŁADZIK!

-No widzisz? I po co ci to było? Miałbyś wszystkie palce, a pozostałe nie byłby w takim stanie. No mów, bo Jasiek bardzo was nie lubi i chętnie obetnie ci coś jeszcze… Twoi koledzy bardzo brzydko potraktowali jego przyjaciela, który służył w straży… Albo wiesz, co, Jasiek też na coś zasługuje. A tobie jeszcze do końca nie ufam. Jasiu?


Tym razem wrzask był głośniejszy i bardziej przenikliwy, bo przesłuchiwany nie miał już szmaty w ustach.

-No, teraz mów.

-J… Jest schowek… Na piętrze, pod dywanem w pokoju tragarzy…

-Czy to wszystko?

-Sz… Szef miał klucz…

-Szef?

-Złamany nos, rude włosy, szrama przez oko i policzek. Zabiliście go.


Jean spojrzał na wychodzącego zza skrzyń niziołka z zainteresowaniem. Jacoppo zaś uśmiechnął się wesoło, co wyglądało dość makabrycznie w połączeniu z chrupnięciem, które rozległo się za skrzyniami.

-No, mamy informację a i kłopot z oddziałem Tysiąca Oczu w magazynach został rozwiązany. No, chodźcie, już wiemy gdzie dokładnie szukać tego, co naprawdę tu ukrywali. No? Raz raz! Bierzemy, co trzeba i wynosimy się stąd póki nie wybuchnie pożar.

Jean uniósł brew.

-Pożar?

Mniej więcej w tym samym momencie za skrzyń wyszedł Jasiek, trzymając pod jedną pachą przesłuchiwanego zbira ze skręconym karkiem a małą baryłkę oliwy na drugim ramieniu. Uśmiechnął się szelmowsko.

-Ano, pożar.- mówiąc to, rzucił truchło na stos pozostałych. Jacoppo zaś znalazł „szefa” i zerwał z jego szyi łańcuszek z kluczem.

-No idziemy Jean. Prędzej czy później ktoś się zainteresuje tym magazynem i lepiej jeśli nas tu nie będzie.


Buttal


Wszystko wydarzyło się dość szybko, biorąc pod uwagę ilość trupów zaścielających podłogę karczmy. Torgga skrzywił się, przeładował zdobyczny pistolet i włożył go za pas. Karczmarz w przerażeniu rzucił muszkiet na ladę i załapał się za pierś. Buttal zaś odruchowo zaczął czyścić podeszwę buta o kaftan przywódcy bandytów. W gruncie rzeczy nie musiał uderzać tak mocno. Cała głowa jego ostatniego przeciwnika zmieniła się w bezwładną kupę mięsa, krwi i kości.

Właściciel wyszynku odsapnął w końcu i spojrzał na dwie służki, w przerażeniu wyglądające zza progu kuchni.

-Wy dwie. Idźcie na górę i sprawdźcie co z Shaki.

Dziewczęta pokiwały szybko głowami i z nabożnym przerażeniem przeszły na trupami, by biegiem pokonać schody. Karczmarz zaś wytarł twarz ścierką.

-Panowie, naprawdę nie wiem jak wam dziękować… Te sukinsyny zjawiały się tu od kilku tygodni, ale dzisiaj już naprawdę zacząłem się bać, że wymrodują nas wszystkich a zajazd mi spalą. Co gorsza sądzę, że mieli jakieś konszachty ze strażą…

Buttal nie zdążył odpowiedzieć, bo kątem oka dostrzegł ruch za oknem. Do tej pory nie zwrócił uwagi na ciemny kształt za szybą, bo nie poruszał się ani na milimetr. Teraz jednak wyraźnie widoczne było poruszenie. Jakby ktoś cały czas przyglądał się z zewnątrz zajściu.

Torgga też to dostrzegł i skrzywił się.

-Pewnie nasz mężny kolega z dachu się gapił i speniał wejść by nam pomóc… CO?!

Ostatni krzyk krasnoluda połączony był w wytrzeszczeniem oczu przez cała trójkę obecną w karczmie, gdyż oto przez otworzone kopniakiem drzwi do środka paradowała czwórka Strażników Dróg, z muszkietami w rękach i ponurymi wyrazami twarzy. Kątem oka Buttal dostrzegł że kolejnych dwóch Strażników stoi na zewnątrz, trzymając pod bronią pozostałych pasażerów dyliżansu którym jechał.

Karczmarz zaś uśmiechnął się krzywo.

-Straż jak zwykle o czasie. Banda sukinsynów zajazd mi napadła, jedną ze służek zgwałcili, a struże prawa wchodzą do akcji zaraz jak porządni obywatele sami problem rozwiązali…

Monolog właściciela zajazdu urwał się gwałtownie, kiedy stojący najbliżej strażnik gwałtownie uniósł broń i uderzył go kolbą muszkietu w twarz. Torgga spiął się, sięgając po broń. Jego dłoń zatrzymała się jednak w połowie drogi do rękojeści topora, kiedy dwie lufy muszkietów skierowały się w jego stronę.

Kolejne dwie zaś, w Buttala.

-Co wy, kurwa?!- wojownik spojrzał na Strażników jak na idiotów.- Nie słyszeli wy, co karczmarz mówi?! Bandyty tu urzędowały tośmy mu pomogli?! I co go bijecie, kurwa?! To bezprawie!

Kurier aż uniósł brew i spojrzał na towarzysza, zaskoczony faktem, że prosty rębacz znał tak dystyngowany termin jak „bezprawie”. Zaskoczenie minęło jednak szybko, zastąpione złymi przeczuciami, kiedy do środka wszedł mężczyzna w płaszczu sierżanta i z pogardą spojrzał na krwawiącego z nosa karczmarza oraz dwóch brodaczy.

-To mi oceniać co jest bezprawiem a co nie. W tym wypadku oskarżam was o morderstwo.

-CO?!-
karczmarz znów nie wytrzymał i tym razem oberwał mocniej, kolbą w żołądek. Sapiąc głośno, osunął się na kolana. Dowódca oddziału strażników zaś kontynuował spokojnym głosem.

-O morderstwo. A może powiecie mi że to nie wy zabiliście tych tutaj podróżników?

-Podróżników?! Toć to gwałciciele i zbóje!-
Torgga nie wytrzymał, ale w jego wypadku cios w twarz tylko go rozjuszył.- KURWA, NA ŁEB WAM PADŁO!?

Sierżant skrzywił się, spojrzał po swoich ludziach i skinął im głową.

-Wyprowadzić na zewnątrz. Całą trójkę. Jest tu ktoś jeszcze… ?

Karczmarz zamarł, także zrozumiawszy, że coś jest nie tak.

-N… Nie. Nikogo. Służki wysłałem do Kamiennej Baszty…

Sierżant skrzywił się ponownie i wyszedł, pozwalając swoim ludziom wyprowadzić więźniów. Torgga idący obok Buttala nachylił się do towarzysza i wyszeptał kilka słów w krasnoludzkim.

-Ich pancerze…

Kurier szybko zrozumiał, co jego towarzysz miał na myśli. Coś, co sam na początku przeoczył. Kolczugi ludzi podających się za strażników były połatane, często w wielu miejscach. To samo hełmy i płytowe naramienniki. Jakby ktoś składał je do kupy, przekuwał i dostosowywał do nowych właścicieli. I to w każdym wypadku. Każdy z siedmiu mężczyzn nosił naznaczony przeróbkami pancerz.

Sierżant zaś spokojnie stanął pod dyliżansem, niby przypadkowo rzucił okiem na stos bagaży na dachu i wskazał ścianę zajazdu.

-Ustawić mi ich w szeregu. Twarzami do muru.

Torgga zamarł, by następnie wyrzucić z siebie serię przekleństw i miotnąć się do tyłu. Jego podkuty bucior z zatrważającą celnością znalazł drogę do krocza popychającego go strażnika, ale sekundę później sam krasnolud został obalony na ziemi. Buttal krzyknął a proteście, widząc jak towarzysz jest okładany kolbą muszkietu kopniętego mężczyzny.

Sierżant zaś uśmiechnął się tylko, lecz uśmiech ten zniknął z jego twarzy kiedy za plecami całej grupy rozległ się silny, władczy głos.

-Co tu się dzieje, do cholery?!

Jeźdźców było pięciu, ciężko opancerzonych, na wspaniałych rumakach bojowych. Każdy z nich uzbrojony był w ciężką kopię a przywódca, z niedźwiedzim futrem narzuconym na ramiona, trzymał w ręku przedniej roboty miecz kawaleryjski.


Sierżant zdębiał spojrzał po swoich ludziach i dość szybko odzyskał zimną krew. Sprężyście zasalutował pierwszemu z jeźdźców i zadarł do góry głowę.

-Sir, złapaliśmy morderców, sir.

-CO?! ON KŁAMIE!-
karczmarz znów zdobył się na krzyk protestu, lecz tym razem zwalił się na śnieg nieprzytomny, uderzony obuchem w skroń.

Dowódca strażników uśmiechnął się z ulgą i spokojnie spojrzał na jeźdźca.

-Tak jak mówiłem, złapaliśmy morderców. Karczmarz truł swoich klientów a ta banda brodaczy pomagała mu z tymi, którzy otruć się nie dali…

-Stopień.

-S… Słucham?-
mężczyzna zająknął się, patrząc w oczy przywódcy jeźdźców.

-Twój stopień, żołnierzu. Stopień i nazwisko.

-A… A czemu miałbym je panu podawać… ?

-Nazywam się Ebenezer Striełok, kapitan w służbie armii Kamiennej Baszty, a to mój oddział. Jesteśmy na patrolu kontrolnym.


Samozwańczy sierżant uśmiechnął się i spojrzał na swoich przebranych za straż ludzi. Dla Buttala oczywistym było, że udają już w chwili, kiedy pobili karczmarza i oskarżyli ich o morderstwo. Światełkiem w tunelu okazali się jednak kawalerzyści, którzy akurat przejeżdżali, ale ich szansa ocalenia właśnie zawisła na włosku. Przebierańców było więcej, mieli gotową do wystrzału broń w rękach a jeźdźcy mieli przy sobie broń najskuteczniejszą tylko w pełnym pędzie.

Było źle.

Dlatego też krasnolud skrzywił się, kiedy na skinienie głowy „sierżanta” czterech jego podwładnych poderwało do góry muszkiety a on sam wyszarpnął zza pasa pistolet skałkowy.

-Pieprz się, panie kapitanie.

Oczekiwane wystrzały jednak nie nastąpiły. Zamiast tego Buttal wytrzeszczył oczy na widok strzał o czarnych lotkach, które to ze świstem wyfrunęły spod otaczających zajazd zarośli, bezlitośnie dziurawiąc ciała i kończyny bandy przebierańców.

Sam przywódca fałszywych strażników padł na kolana, z wrzaskiem trzymając się za przebitą dłoń. Kapitan Ebenezer zaś spokojnie zszedł z konia i skinieniem głowy dał znam ukrywającym się w zaroślach Zwiadowcom by wyszli.

-Rannych związać i przygotować do transportu.- jego wzrok trafił na zaskoczone twarze dwójki krasnoludów i karczmarza.- A panom należą się wyjaśnienia. Może wejdziemy do środka… ?


Garkthakk


Trójka obłowionych poszukiwaczy skarbów stanęło przed litą ścianą znajdującą się po lewej stronie ograbionego ołtarza. Gark zmarszczył brwi, patrząc na nienaruszoną przez czas, idealnie gładką ścianę wykutą w piaskowcu. Podrapał się po głowie i odchrząknął.

-Ściana.

-Potwierdzam.-
Shan skinął głową, krytycznie patrząc na wytypowany przez krasnoluda element architektury całego pomieszczenia.- Wiesz, ja nie wątpię, że krasnoludy znają się na kamieniu, ale dla mnie to tylko ściana. Zero guziczków, przełączników czy czegokolwiek…

Thrain zmarszczył brwi i założył ręce na piersi.

-Sprawdź jeszcze raz? Tam na pewno jest przejście. Czuję to w kościach. Te płaskorzeźby po prawej i lewej stronie? Nic?

-Ano nic.-
złodziej bezradnie wzruszył ramionami. Nawet Garkthakk zaczął wątpić w to czy uda im się wydostać z kaplicy inną drogą niż głównymi drzwiami. Może i krasnolud miał rację i tam faktycznie był tunel, ale co z tego, skoro nigdzie nie było przełącznika otwierające tajemnicze drzwi.

Półork splunął na bok.

-No nic, zostaje nam liczyć na szczęście. Może te wielkie karaczany zaczęły już zjadać kolegę i nas nie zauważą?

-Nie zauważą?-
Thrain spojrzał na mieszańca niczym na wariata.- Może i mam duże mniemanie o sobie, ale nie mam też wątpliwości, że skradam się z finezją dwóch szkieletów na blaszanym dachu. Cholera, suń się chudzielcu.

Brodacz nastroszył brwi, odepchnął złodzieja i gniewnie zaczął obmacywać płaskorzeźby zdobiące kolumny po obu stronach źródła całej kłótni, czyli ściany. Najpierw sękatymi paluchami zmacał podobiznę smoka, potem dłonią przejechał po postaci kapłana by finalnie pięścią zacząć walić po wielkim kręgu słońca, wyrzeźbionym mniej więcej na połowie wysokości kolumny.

Finalnie westchnął, zniechęcony.

-Może macie rację.- barkiem oparł się o ścianę.- Może tam faktycznie nie maaAAAAAA!!!

-Thrain!-
półork i złodziej jednocześnie doskoczyli do przejścia, które otworzyło się pod ciężarem opierającego się o ścianę krasnoluda.

Z dołu stromych, kamiennych schodów ukrytych za tajnym przejściem, rozległ się zbolały głos brodacza.

-Nic mi nie jest. Kamienie zamortyzowały upadek.

Garkthakk odetchnął z ulgą i z irytacją spojrzał na złodzieja. Z rozmachem walnął go w tył głowy.

-AŁA! Za co, do cholery?!

-„Nie ma przejścia”, co?

-Ej! Wy też nie pomyśleliście, że wystarczy popchnąć.


Półokr prychnął z irytacją, puścił złodzieja przodem a sam zamknął pochód. Na dole pomógł krasnoludowi podnieść się ze sterty gruzu i rozejrzał się. Pochodnia w jego dłoni tworzyła krąg jasności wydający się ledwie kropką w otaczającym ich mroku.

Thrain wstał i splunął.

-Jesteśmy w jakiejś wielkiej sali…

-Co? Czujesz to przez kości?

-Nie, słyszę. Echo niesie jak w hali górniczej…


Gark rozejrzał się i gwizdnął. Faktycznie, wysoki pisk, który wyrwał się spomiędzy warg półorka poniósł się wielokrotnym echem, gdziekolwiek by nie trafili. Echo przerwał jednak głos Shana, stojącego kilka metrów dalej. Złodziej uniósł wysoko pochodnię i wlepił wzrok w podłogę.

-Em… Chłopaki, chyba wiem gdzie jesteśmy.

Półork i brodacz zbliżyli się mężczyzny i również spojrzeli na znalezisko.

Wyłożony mozaiką obraz był wielki, kolorowy i bardzo szczegółowy. Mimo upływu lat wyraźnie było widać na nim mężczyznę w koronie, jadącego na wielbłądzie i prowadzącego tłumy ludzi przez morze piasków. Kolejny obraz znajdował się obok, tym razem przedstawiał kogoś innego ubranego w koronę, budującego miasto pośród wydm. Obrazów było wiele, każdy z nich opiewał czyny innego władcy, a wszystkie układały się w krąg na ogromnej posadzce.


Garkthakk uśmiechnął się. Byli w grobowcu władców miasta. A takie grobowce standardowo budowano w podziemiach pałacu obecnego króla.

Byli prawie u celu.


Petru


Potępieńcze jęki, krzyki oraz śpiewy w języku, od którego brały mdłości, słychać było już kilkaset metrów od formacji skalnej, do której kierowała się trójka śmiałków w swojej niemalże samobójczej misji. Petru znał te śpiewy. Albo nie konkretnie te, lecz inne, także śpiewane na cześć poszczególnych bożków w trakcie bluźnierczych rytuałów, ataków na wioski czy pielgrzymek do miejsc nasiąkniętych mroczną energią do tego stopnia, że zwykli ludzie przebywając w nich nawet kilka godzin, już zaczynali przeistaczać się w wynaturzone monstra.

Petru dobrze pamiętał Wiec Pątników, czyli grupę pechowców pojmanych przez kultystów, przemienionych w jakimś odrażającym miejscu demonicznej wiary i wypuszczonych w Naz’Raghul by błąkali się po nim, świadomi swego oszpecenia oraz faktu, że nigdy nie wrócą do swoich rodzin czy przyjaciół. Kiedy Pątnicy, jak ironicznie nazywali ich poganie, spotykali przypadkiem kogoś nie będącego kultystom naciągali kaptury głęboko na twarze i udawali, że go nie widzą, pogrążeni w cichej modlitwie by dowolni bogowie zesłali na nich łaskę skonania.

W tym wypadku było inaczej.

Po pierwsze było znacznie mniej strażników, jeśli nie liczyć opasłych i leniwych krogeyn, krążących bez celu po niebie nad miejscem zgromadzenia. Petru, Rulf i Aust bez problemów podkradli się pod północną ścianę masywu unikając przy tym spojrzeń zmutowanych potworów i po cichu zbliżyli się do samotnego strażnika pilnującego północnego podejścia.

W sumie mężczyzna był tam bardziej dla zasady, niż dlatego, że faktycznie miał co tam pilnować. Ze znudzeniem oglądał swoją kościaną włócznię, drapał się po tyłku i co jakiś czas poprawiał rytualną przepaskę biodrową wpijającą mu się tam gdzie nie trzeba.

Jego nuda skończyła się jednak gwałtownie, gdy Aust podszedł do niego od tyłu i wyćwiczonym ruchem skręcił mu kark. Petru szybko podszedł do osuwającego się ciała i chwycił je w pasie, by następnie bezpiecznie położyć między kamieniami. Rulf spojrzał an dwóch towarzyszy i pokręcił głową.

-Po co ta szopka?

-Lepiej żeby Krogeyny nie poczuły krwi.-
Petru wskazał na latające nad nimi bestie.- Mimo że się czymś nażarły, wciąż mogą narobić hałasu. Te bestie są nieprzewidywalne.

-Jak cała ta cholerna kraina
.- mruknął Aust i zaczął powoli wspinać się po stromej ścianie pokrytej ostrymi niczym brzytwa krzemieniami.

***

-Hej, widzisz coś?

-Tak, ale nie wiem co o tym myśleć
.- wyglądający zza półki skalnej Aust skrył się z powrotem za nią i zasępił się. Następnie ruchem dłoni dał kamratom znak żeby także podeszli.

Ogółem, wspinaczka na szczyt masywu okazała się mniej problematyczna niż mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Kamienne wypusty były na niej częstym zjawiskiem, tak samo jak wnęki umożliwiające oparcie nań stóp.

Dlatego też w niecały kwadrans cała trójka znalazła się na górze, szybko znajdując kryjówkę w jednej z licznych rozpadlin skalnych.

Petru zbliżył się do krawędzi.

-Można popatrzeć?

-Jeśli podobają ci się takie rzeczy…


Rulf uśmiechnął się lekko na żart przyjaciela i także wyjrzał. A widok nie był zbyt przyjemny.

Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy były ciała. Pokryte bliznami, o twarzach wygiętych w agonii, poprzecinane na pół przy pomocy leżącej obok ołtarza piły. Ofiary musiały długo być męczone a przerżnięcie na pół było pewnie wielkim finałem rytuału na cześć mrocznych bóstw.

Dwanaście menhirów, pod którymi klęczało dwunastu przywódców kultów i na których wisiało dzwanaś… A nie, jedenaście przepołowionych ciał. Rulf pobladł, z trudem utrzymując śniadanie w żołądku. Petru zaś wodził wzrokiem pomiędzy wodzami pogan. I wedle jego wiedzy, większość okazała się wysuszonymi starcami z obłędem w oczach. Kilku było młodymi mężczyznami w podnieceniu wpatrującymi się w pokryty krwią i wnętrznościami ołtarz.

Najbardziej jednak w oczy rzucał się dwunasty wódz, na którego menhirze nie wisiało jeszcze ciało ofiary.


Pół człowiek, pół demon zaśmiał się, rozkładając ręce.

-Bracia, właśnie dusza i krew wypłynęła z ciała jedenastej ofiary!- jego głos był dziwny, jakby składający się z wielu różnych, zniekształconych, nakładających się na siebie. Petru usłyszał jego słowa w swojej ojczystej mowie, Rulf jednak wzdrygnął się.

-Czemu on mówi w niskim Skuldyjskim?

-Ja słyszę wspólną mowę.-
Aust z niepokojem spojrzał na Petru. Ten zaś tylko wzruszył ramionami.

-Magia…

Patriarcha wiecu mówił jednak dalej, w bluźnierczym uniesieniu.

-Jedenasta ofiara o jedenastej godzinie wiecu! Niech jej dusza pójdzie w wieczne męki naszych panów! Niech zostanie pożarta by żadne świadectwo jej istnienia nie pozostało na tym świecie! Śpiewajmy, śpiewajmy bracia! Gdyż za godzinę nadejdzie czas na dwunastą duszę i wypełnienie rytuału!

Petru zacisnął zęby i skrzywił się, widząc jak wszyscy członkowie wiecu padają na kolana i zaczynają zawodzić swoje potępieńcze pieśni. Prawie podskoczył, kiedy Rulf szarpnął go za rękaw.

-Co?

-Tam. Co tam widzisz?-
brodacz wyciągnął palec, wskazując na kępę poczerniałych krzaków. Po kilku sekundach Petru dostrzegł jednak to, o co chodziło wojownikowi.

-Widzę dwóch kultystów… I klatkę…

-A w klatce?

-O Pelorze! Masz rację. Ofiara… To dziewczyna…

-Cholera, miałem rację. Aust.-
mężczyzna trącił butem siedzącego w rozpadlinie towarzysza.- Rusz no tu dupę.

-Co jest? O co ci znowu chodzi, do jasnej cholery?

-Chyba mają tam Lu’ccie…

-Pierdolisz.-
zawiadowca poderwał się gwałtownie i wytężył wzrok, spoglądając we wskazanym przez Rulfa kierunku. Petru zaś rzucił dwójce pytające spojrzenie.

-O kim wy mówicie?

-W naszej kompanii był mag bojowy. Cholernie silny. I zawsze ciągał ze sobą na bitwę młodą dziewczynę, Lu’ccie. Mówiono, że to po prostu jego dupa a staruchowi mimo wieku jaja nie uschły… Dopiero potem okazało się, że nie potrafiła czarować ani tym bardziej się puszczać, ale była kimś, kogo nazywa się Źródłem. Sama jej obecność wzmacniała umiejętności magiczne naszego maga bojowego… Gdy nas zaatakowali, jeden z naszych uparł się że musi „ją uratować” więc wciągnął ją więc na koń i pojechał w cholerę. Głównie dzięki niemu tak nas zmasakrowali.


Petru pokiwał ze zrozumieniem głową. Aust zaś z przekleństwem na ustach osunął się z powrotem na dno szczeliny.

-Kurwa mać. To faktycznie ona…

Rulf zagryzł wargę.

-I co teraz… ?


Tsuki


-Mogą panowie liczyć na moje wstawiennictwo, jeśli kiedykolwiek któryś z was zechce ubiegać się o prawo dołączenia do naszego zakonu.

-Sir, dziękujemy sir!

-Wstawię się też u waszych przełożonych, sugerując im odpowiednie wynagrodzenie za odwagę i oddanie służbie oraz zdrowe podejście do przepisów regulujących relacje Inkwizycja – Straż Miejska.

-Sir, dziękujemy sir!

-Proszę też ode mnie pochwalić funkcjonariusza Brandona z posterunku w Dzielnicy Świątynnej. O ile dobrze zrozumiałem, to on poświadczył za Tsuki i dzięki niemu nie było opóźnienia w podjęciu odpowiednich kroków względem hieny cmentarnej Vogela.


Hammerstab pokiwał głową, cały wyprężony z dumy. W sumie, dostarczenie niemoralnego szlachcica i jego pomocników do koszar zakonnych było całkiem łatwe. Grabarz spotkany na skraju Ogrodu Krypt sam zaproponował do pomocy swoje taczki, a przy wejściu do kwater inkwizycji dostał za pomoc platynową monetę od nieco oszołomionego obrotem spraw Carla.

Strażnicy też popisali się profesjonalizmem, usuwając z drogi pochodu późnowieczornych gapiów oraz pijaków, a Hammerstab za każdym razem robił niezła burdę, gdy wieczorne patrole jego kolegów już szykowały się do robienia problemu dość specyficznemu transportowi więźniów. No bo w końcu kto widział żeby trzech związanych mężczyzn upchniętych zostało na taczce, a czwarty był niesiony niczym worek kartofli.

Misja powiodła się jednak, strażnicy otrzymali pochwały za pomoc od samego Zaharda a Tsuki dostarczyła swoim przełożonym bluźniercę okradającego zmarłych. Kiedy w końcu Hammerstab i jego podwładni opuścili gabinet Galeva, Lord Inkwizytor z uśmiechem usiadł za biurkiem i spojrzał na Tsuki, zajmującą miejsce na wygodnym fotelu po drugiej stronie blatu.

-Cóż, powinienem ozłocić komendanta Stoneface’a że mi cię polecił. Żaden szeregowy agent terenowy nie ma na koncie tylu sukcesów w tak krótkim czasie, co ty. Najpierw jednak rzeczy aktualne. Vogel jest już przesłuchiwany przez naszych specjalistów i coś czuje, że dość szybko zdobędziemy odpowiednie dowody żeby złożyć Hassel’owi Davidhoff’owi wizytę w celu zaprzestania procederu wspomagania hien cmentarnych, którego to się dopuścił.- mężczyzna uśmiechnął się lekko, sięgając pod biurko. Sekundę później oczom Tsuki ukazała się spora sakiewka z symbolem Inkwizycji.- Proszę, to twoje wynagrodzenie za tą misję. Trzeba jednak omówić inne, ważniejsze sprawy.

Tsuki zmarszczyła brwi i spojrzała uważnie na przełożonego.

-A taką ważniejszą sprawą jest na ten przykład… ?

-Twój awans. Na Agenta Specjalnego Kościoła Świętego Cuthberta, nazywanego potocznie Inkwizytorem. Będziesz miała pełne prawa jakie przynależą Inkwizytorom, lecz będziesz też podlegała bezpośrednio mi. Czyli pod tym względem za dużo się nie zmieni. Będziesz też mogła oficjalnie zebrać swoją grupę operacyjną składającą się z członków naszego zakonu, najemników lub ludzi którym ufasz. Tutaj zdajemy się na ciebie.


Mówiąc to, znów sięgnął pod biurko, tym razem wyjmując grubą kopertę będącą w istocie glejtem inkwizytorskim oraz srebrny krzyż na łańcuszku. Tsuki słyszała o nich, każdy obłożony by magicznymi barierami, identyfikatorami oraz gaesami. Tylko Inkwizytor przypisany do konkretnego medalionu mógł bezpieczne się nim posługiwać oraz legitymować.

Dziewczyna uśmiechnął się lekko i spokojnie przyjęła obie te rzeczy.

-Dziękuję. Przyjmuje pańską ofertę.

Zahard westchnął z ulgą, opierając się plecami o swój fotel.

-Wspaniale. Masz teraz wolne, ale bądź gotowa, że jutro przybędzie do ciebie posłaniec z prośbą stawienia się tutaj. Chcemy zamknąć sprawę szmuglowania mutantów do Lantis tak szybko jak się da. Sądzę, że chciałabyś być przy tym…

Tsuki skinęła krótko głową i pożegnała się z Lordem Inkwizytorem, z sakiewką cięższą o sowite wynagrodzenie i z medalionem wiszącym na jej szyi. Za progiem zamarła jednak, widząc siedzącą na ławce pod ścianą Laurie.

Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.

-O… Witaj.

-Cześć i gratulacje! Wiedziałam, że ci się uda!-
kapłanka wyszczerzyła się, widząc medalion na piersi… przyjaciółki.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline