Lady Kenna została wprowadzona do salonu, gdzie czekał już na nią gospodarz. Siedział on w wygodnym fotelu i raczył się wybornym tokajem.
- Drostan! Nalej pani kieliszek na rozgrzanie kości - zwrócił się do sługi szlachcic, a do lady Kenny rzekł - Niech pani spocznie i powie, co panią sprowadza o tak później porze w moje skromne progi.
Kenna usiadła wygodnie w fotelu, oparła jedną obutą w droga skórę nogę na podnóżku, a strzelbę położyła na kolanie.
- A - powąchała napitek i uśmiechnęła się szeroko - Wie pan co dobre.
Zwilżyła usta i posmakowała trunku.
- Hm - chwila odpoczynku w wygodnym fotelu przy ciepłym kominku i z kieliszkiem w ręku była warta lekkiego przeciągnięcia - Poluje na młodą pannę Meldrum i tropy prowadzą do Pana, albo do pańskiego powozu - nie było w jej glosie pretensji, ani oskarżenia, jedynie stwierdzenia faktu.
- Do mnie? - zdziwił się mężczyzna - Jak to możliwe, droga pani?
- Widziano jak wsiadała do pańskiego powozu - wzruszyła ramionami.
- Powóz nie należy do mnie tylko do loży. Poza tym mamy ich kilka w posiadaniu. Ja dzisiaj wyjątkowo skorzystałem z tego środka transportu ze względu na pewne przykre okoliczności. Jednak mniejsza o to. Najważniejsze jest to, że ni jak nie ma nic współnego z wspomnianą przez panią, młodą damą. Cały wieczór byłem w siedzibie loży na co ma co najmniej kilkunastu świadków.
Kenna pochyliła się do przodu odstawiają kieliszek i zaglądając jegomościowi głęboko w oczy.
- Kto jeszcze korzystał dziś z powozów loży? Może jakiś członek loży… przyjaźni się z młodą damą?
- Nie wiem, kto jeszcze korzystał z powozów. Nie zajmuję się tym. Zapewne jednak można to sprawdzić. Ale musiałbym wiedzieć, co się stało z młodą panną Meldrum. Słowa jakiego pani była łaskawa użyć “poluję”, ni jak nie mówi o przyczynach, ani powodach jej poszukiwania.
Kenna zaśmiała się głośno.
- O przepraszam, mam specyficzne podejście do życia - uśmiechnęła się półgębkiem - Zaginęła, w samym środku swojego przyjęcia urodzinowego. Widziana była z pewnym mężczyzną o nietypowej jak na jej środowisko aparycji, a potem w powozie loży.
Kenna westchnęła.
- Jej ojciec się niepokoi, a ja jestem od dawna przyjaciółką rodziny. Byłabym wdzięczna gdyby pomógł mi Pan dowiedzieć się więcej o tej sprawie i znaleźć tą małą lafiryndę.
- Ależ oczywiście - odparł życzliwie szlachcic - A nie można było tak od razu? Tylko jakieś napaści na powóz, podchody, zakradanie się. Przecież to śmieszne. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i możemy być wobec siebie uczciwi i szczerzy. Chętnie pani pomogę, ale dopiero jutro rano. Teraz w siedziebie loży jest... małe zamieszanie. Wydarzył się pewien wypadek i pełno tam teraz policji, Trupie Straży i Bóg wie, kogo jeszcze.
- … ale nic związanego z Lady Meldrum? - dopytała konspiracyjnie.
- Myślę, że nie... - odparł z lekkim zawahaniem gospodarz.
- Myśli Pan, że nie? - odchyliła się do tyłu - Naprawdę byłabym wdzięczna za wszelką pomoc. I obiecuję, na miłość mojego życia, że zachowam absolutną dyskrecję.
Gospodarz uśmiechnął się życzliwie słysząc słowa o zapewnieniu dyskrecji.
- Zrobię, co w mojej mocy. Spotkajmy się rano około dziesiątej przed siedzibą loży. Zgoda? Sprawdzę kto korzystał z powozów loży i popytam znajomych, czy czegoś nie wiedzą.
Kenna wstała, opierając strzelbe o ramię i wyciągnęła po męsku rękę w stronę szlachcica.
- Dziękuję za pomoc i - tutaj zawahała się przez chwilę - Przepraszam za niedogodności na jakie był Pan dziś narażony z winy mojej i moich kompanów. Narwańce z nas, psy gończe - zaśmiała się ponownie, skłoniła z szacunkiem głowę.
- Zatem do zobaczenia. Pozwoli pani, żeby mój lokaj odwiózł pania do domu. Nie godzi się, by dama wracała samotnie o tak późnej porze. Wiadomo, jak teraz jest niebezpiecznie na ulicach.
Choć głos gospodarz był miły, ciepły i uprzejmy, to lady Kenna odebrała jego ostatnie zdanie, jak rodzaj pogróżki.
Postanowiła zignorować podtekst i uśmiechnęła się szeroko przez ramię do gospodarza.
- Właśnie na to liczę, sir. Dla takich nocy żyję - uznawszy rozmowę za zakończoną ruszyła do wyjścia. Odmówiła pomocy i odnalazła pozostawionego pod ogrodzeniem konia. Dosiadła go wierzchem i wróciła do swoich towarzyszy. Powiadomiła ich, że jutro rano ma się spotkać z jegomościem w sprawie małej Meldrumówny, a następnie zaproponowała by udać się na spoczynek. Miała ochotę o wszystkich ekscytacjach dzisiejszego wieczoru swojemu małżonkowi.
__________________ I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks |