Karczma "Stary Kłos"
6 Ches(Marzec)
3-ci dzień wyprawy
koło północy
Zamieszanie w karczmie w końcu ustało, a sprawa krzyku Saebrineth została wyjaśniona. Co prawda, nie wszyscy uczestniczyli w wydarzeniu, prowadzącym do małej pogawędki w kuchni, jednak fakt, iż nastał spokój, a następnie wyraźnie słyszalne "dobranoc" Aislin w korytarzu na piętrze wystarczyło, by ociągający się z opuszczeniem swych izb śmiałkowie, zrozumieli, iż był to najwyraźniej fałszywy alarm. Nie pozostało więc nic innego, jak powrócić - lub i kontynuować - swe różnorodne, często dosyć nietypowe zajęcia...
***
Daritos kochał się szaleńczo z "Meggy", co chwilę odkrywając na nowo naturę dziewczyny. Młoda Zaklinaczka zaskakiwała mężczyznę co rusz swym zachowaniem, czynami, a nawet słowami. Fascynowała go całą sobą, działając na niego niczym jakiś afrodyzjak, czy najprawdziwsza Nimfa, oczarowując go swymi wdziękami, prostotą, urokiem, a nawet naiwnością, a on chłonął każdy szczegół, i wciąż było mu mało i mało.
***
Tarin, Vestigia i Aislin udali się do swych pokoi, biorąc pod uwagę późną porę i możliwość spoczęcia w wygodnym łóżku, co w pewnym stopniu stanowiło luksus sam w sobie...
***
Wulfram niemal już zasypiał z wtuloną w niego, cieplutką Elfką, gładząc jej włosy. Po raz pierwszy od wielu dni poczuł się dużo mniej zestresowany całą tą wyprawą, zapominając na chwilę o wszelkich związanych z nią problemach. Na drobny moment nie liczyło się Silverymoon, plugawa armia zielonoskórych, i tym podobne sprawy.
***
A
Raetar poznawał właśnie określenie "Zachód słońca w Calimshan", jakim uraczyła go bezwstydnie Arasaadi. Kobieta światowa najwyraźniej, i zdecydowanie dosyć intrygująca, pozwoliła Samotnikowi na rodzaj miłostek, na jakie nie każda kobieta była chętna, on zaś znowu odniósł wrażenie, że to wszystko jednak było zaplanowane...
~
-
Pułapka!!!! - W środku nocy rozległ się donośny krzyk, należący tym razem do Aislin. Kapłanka najpierw krzyknęła słownie o pomoc, a następnie wyjątkowo pięknie wrzasnęła tak, jak to tylko kobiety potrafią... i najwyraźniej tym razem nie był to już chyba fałszywy alarm. Gdzieś w karczmie, najprawdopodobniej w izbie Aislin, rozległy się jakieś trzaski.
***
Raetar spojrzał na Arasaadi, ta z kolei na niego. Oboje wyrwani z drzemki, niezbyt chętni do działania po wielu miłosnych ekscesach... ruszyli się jednak w końcu dosyć szybko wyskakując z łoża, następnie zakładając choć prowizoryczny strój. Zaczęło się więc najwyraźniej to, czego się obawiali(albo przynajmniej czego on się obawiał...czy raczej przeczuwał).
Gdy zaś Samotnik otwarł dzrzwi własnej izby, i nakazał żywiołakowi iść przed sobą, ten... ani drgnął. Nie widząc zaś innej możliwości, Raetar stuknął kupę kamieni, ta zaś rozsypała się z łoskotem, będąc już naprawdę kupą kamieni!.
***
Wulfram - podobnie jak wielu innych - niezbyt chętnie(jednak należało!) wyskoczył z łoża, będąc już święcie przekonany, że tego faktu nie należy już ignorować. Wydostał się więc z objęć ponętnej Elfki, po czym zaczął pospiesznie zakładać spodnie...
-
Wybacz na moment złotko - Burknął do Mariahanny.
-
Och nie, to ty raczej wybacz... - Odparła a jej oczy zapłonęły czerwienią.
Wtedy też coś opadło z sufitu, owinęło się błyskawicznie wokół szyi jednookiego, a następnie mocno pociągnęło w górę. Wulfram instynktownie sięgnął do zaciskającej się rzeczy na jego grdyce, całkowicie ignorując niedopięte spodnie. Efektem tego, zawisnął w powietrzu kompletnie nagi, rzucając się niczym złowiona ryba na (zapewne magicznej) linie, która miała najwyraźniej zakończyć jego żywot.
A Elfka zaśmiała się paskudnie, chwytając wielki miecz, należący do charczącego jednookiego.