Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2012, 11:15   #4
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
ZAGUBIENI

Wytężał wszystkie swoje zmysły, kręcił kołem sterowym, jakby od tego zależało jego życie... na próżno. Cień się nie giął. Mimo że w gorączce znalezienia osady zbliżył się prawie do grożenia światowi, nie byli ani trochę bliżej znalezienia osady niż na początku wojażu. A powietrze... było normalne. Revlik nie czuł ani trochę dziwnego smrodu – jakby po burzy – który przepajał powietrze, gdy podróżował przez cienie.

Otarł pot z czoła, zostawił koło sterowe pierwszemu oficerowi. Jakie licho go podkusiło, żeby wejść w układ z t'skrangiem? Teraz wszyscy cierpieli za jego jedną, błędną decyzję. I żeby jeszcze chcieli ich zdradziecko atakować... tego Revlik się nie bał.

Ba! Obserwując jednostajny horyzont stwierdził, że wolałby, aby zaatakowano „Niezwyciężonego”. Wiedział, jak poradzić sobie z otwartym atakiem – jego galera trzymała się na dystans, ostrzeliwując nieprzyjaciela, a drakkary próbowały zajść nieprzyjacielski okręt od dołu. W zależności od sytuacji, dobierał bardziej wymyślną taktykę... a niekiedy, gdy trunek huczał mu zbyt mocno w głowie, lekceważył strategie i nakazywał ruszać na wrogów kupą. Zazwyczaj to działało.

A zawsze – niezależnie od tego, jak kończyły się potyczki – było proste. Albo rabowali okręt, a później przejadali łupy, albo próbowali czym prędzej czmychnąć. Role były klarowne i dobrze ustalone. Tylko gdzieniegdzie sprawy się nieco komplikowały, ale prawie nigdy nie wychodziło to poza mały światek piratów, bandytów i infamusów. Za tą prostotą – dniami za sterem bądź w bitwie, nocami w oparach alkoholu – tęsknił od czasu, gdy poznał prawdę o Amberze. Prawdziwe Miasto, którego wielkość znał jedynie z opowieści, odległe Dworce Chaosu i niezliczone cienie... to było więcej, niż pojąć mógł Wściekły Puchacz. Czasami rozmach Wszechrzeczy go przytłaczał. Czasami. Bo było jeszcze coś, co doskonale rozumiał: Nieznane. Oceany, o których nawet nie śnił. Obce przestworza i możliwość zawędrowania tam, gdzie chce – nie martwiąc się o therańskie patrole czy nieprzychylnych kupczyków z Throalu.

Wolność. Niezależność. Przygoda. Wszystko było w cenie. Ale były też kłopoty... tak jak teraz, kiedy byli zagubieni pośród cieni. Próbował szybko zmienić kurs okrętu. Zielone niebo. Zielone... jak wzburzone, morskie wody? Piekła!, niech będą i morskie wody. Wszystko, byle okręt wyleciał znad przeklętej pustyni. Ale – znów – pieprzonego smrodu burzy nigdzie nie było. Frustrujące. Tyle się namruczał i naklął przy kole sterowym, że nawet starzy załoganci zaczęli odchodzić kapitana z daleka.

- Trzymaj... - rzucił wreszcie pod nosem do sternika, przekazując mu okrętowe stery. – Prosto leć, póki krypa stąd nie wyleci. I że się nie pytaj, gdzie lecimy.

I tak dał sobie spokój z próbami większego poruszania się przez Cienie. Siadł na przewróconej na pokładzie beczce, otarł spocone dłonie o dół płaszcza, i mógł na chwilę odsapnąć.

Załoga zresztą wkrótce też mogła zaznać chwili wytchnienia - nie było sensu, żeby utrzymywać stan pobudzenia. Nawet Gsok, początkowo spoglądający nieufnie spod nieporządnych bokobrodów, jakby wydmy miały wydać na świat ludożerczą bestię, w końcu pozwolił zapasowym wioślarzom odejść na spoczynek Na pustyni wszystko widać było, jak na dłoni, więc nie było sensu trzymania matrosów pod bronią Ze stanu zagrożenia został tylko sam Revlik, który uparł się nadzorował pracę nawigatorów.

ODKRYCIA



Od przeszło kilku godzin szybowali spokojnie nad pustynią. Znudzony admirał już tylko kątem oka przyglądał się żegludze okrętu. Wpadł w pewien marazm – skoro nie działo się nic ważnego, mógł sobie pozwolić na chwilę rozpamiętywań całej sytuacji...


Z zamyślenia wyrwało go niecierpliwe gwizdnięcie. Ciche, nienarzucające się... - a jednak był to jeden z tych odgłosów, na które Revlik był szczególnie wyczulony. Po latach wspólnego latania, admirał dobrze znał gestykulacje wszystkich starych wiarusów. Wiedział, że gdy sternik denerwował się, pogwizdywał. Nieświadomie, cichutko. Ktoś, kto nie znałby barczystego Burtona, mógłby to nawet przeoczyć, zwłaszcza, że ów nie nigdy nie ograniczał ekspresji – potrafił gruchnąć pięścią w burtę, chwytał i rwał czarne bokobrody, tupał głośno... prawie zawsze. Przesiąkł trollową manierą.


Stanął jedną nogą na burcie, wychylając się lekko, aby spojrzeć na piaskowe ślady. Tysiąc łokci...? Na pustyni? Na wszystkich bogów, potwór byłby wielki i groźny... gdyby tylko mieli powody przypuszczać, że zechce na nich zapolować. W to Wściekły Puchacz szczerze wątpił. Przy tej wielkości... potwora musiałaby być skoczna jak skoczek z dżungli Serwosu.

Tylko, jak się okazało, nie tylko jeden ork dostrzegł poruszenie na piasku. Ku niezadowoleniu Revlika, przy burcie wnet zebrał się całkiem tłumek - czasami nawet lekceważąc swoje, kurewsko ważne, obowiązki.

- Głupiście – żachnął się dowódca floty na kłębiących się przy burcie marynarzy – Jeśli wachty nie macie, to możecie zmienić wioślarzy, a nie patrzyć tam, jakbyście cudo zobaczyli. Bo co...? Bo piasku żeście nie widzieli?!

- To paskudny gad pustynny jest... - odezwał się niemrawo i z lekką bojaźnią jakiś mężczyzna. Człowiek. Młody, o gładkiej twarzy – Revlik go nie kojarzył, ale był pewien, że dołączył dopiero niedawno.

- Robak. Piaskowy robak. - Admirał odwrócił się i demonstracyjnie splunął na piasek poniżej okrętu. - I dla tego robaka zzieleniałeś? Nie zje nas. Ja to zrobię, jeśli w tej chwili nie wrócisz na wachtę.

Posłuchał. Ale nie wyglądał na przekonanego. Ani on... ani nawet Burton. Revlik widział, że podbródek orka porusza mu się nerwowo, jakby próbował przegryźć coś bardzo twardego. Admirał przypuszczał, że to orcza cecha – kły im chyba rosły całe życie, więc uwierało ich... i musieli zetrzeć sobie nadmiar uzębienia. Zupełnie jak u ogarów.

- Wszystko, co żyje, musi żreć. - Zatoczył ręką koło, z grubsza wskazując na wydmy.. - Często żreć. A to jest pustynia. Bezludna. Pewnie prawie bez życia. Ryć musi, jakieś piaskowe zwierze żrąc – mówił powoli, tłumacząc. - Lub i rośliny. A żeśmy wysoko nad...

- Pewno rzadko żre, jako gady. One latać umieją. A ścierwa nie żrą, ale na hez całe miasta i statki potrafią wziąć, to nie buund... - Burton, nerwowo kreśląc w powietrzu znak wojennej Pasji, błysnął znawstwem rzeczy. Admirał poruszył się niecierpliwie – rzucił sternikowi spojrzenie, jakby ów go zdradził idąc w sukurs drugiemu załogantowi.

- Gówno. I tyle – podsumował admirał, zadzierając podbródek z lekceważeniem dla matrosowych racji, i klepiąc znów zadem na swą beczkę.

BLADY KWIAT

Nie dane było im dokończyć dyskursu. Burton niby zaczynał układać pośpieszną responsę, ale nim zdołał ją wygłosić...

- Góra! Góra! Tranko! - zawołał jakiś matros, zrywając się, jakby pokład płonął mu pod nogami.

Niektórzy wolniej, niektórzy szybciej, ale załoganci kolejno podnosili wzrok. A patrzeć było na co: na niebie rysowała się sylwetka jakiegoś kwiecia – kreska w kreskę ryciny kwiatów lotosu z cathayskich manuskryptów, które kiedyś zrabowali z therańskiej baty. Z daleka wydawało się nie większe niż dłoń, ale przesłaniała go warstwa chmur... chyba kilka tysięcy stóp powyżej ich masztu. … więc konstrukcja musiała być gigantyczna. Kto wiedział...?, może nawet większa od behemotów z Barsawii.

- Przyprowadź okręt do tego dziwu, a chyżo – Wydał dyspozycję Jrikowi, wstając i zadzierając głowę, by lepiej się przyjrzeć powietrznemu kuriozum. Ożywił się momentalnie – począł kalkulować, czy kwietny „statek” mógłby być większy od statków wojennych mocarstwa z jego macierzystego świata. I wychodziło mu za każdym razem, że był.

Jak się okazało, przeczucia go nie myliło. Ani co do wielkości – tysiąc i pięćset stóp średnicy, jeśli Revlika szacował dobrze, ani co do charakteru statku. Spojrzał na niego jeszcze raz. Choć z oddali „kwiecie” wyglądało jak normalna, barsawiańska roślina – tylko większa i uniesiona do przestworzy – to gdy wznieśli się wyżej, podobieństwa zniknęli. Z dwustu stóp mogli wyraźnie zobaczyć, że na spodzie... zielonki – przekleństwa Revlika nie obejmowały kwestii botanicznych – zamieszczono duże okna ze strzelistymi łukami. Okręt, jak się patrzy. Gdyby go zdobyli...! - ale nie było co dzielić pierza na żywym i latającym ptactwie.

- Budzić matrosów! Gotować się, a żywo! - wrzasnął z biegu, nagle zdecydowany na jeden sposób postępowania. – Wybatożę, jeśli ktoś śmie ociągać! I dać znak okrętom, żeby podążały!


- Odbić na lewo! Podnieść okręt! - stał już na dziobie, rozporządzając statkiem i patrząc jak załoganci się krzątają – Podejść od góry! Wieszać banderę, jak sprzedańca jakiego! Białą, nie zwyczajną. - zmrużył oczy. Czegoś mu w przykazach brakowało... - I przygotować działa ogniowe!

Okręt wzniósł się już nad płatek, więc dla odmiany zaczęli zniżać kurs. Revlik oceniał, że niedługo będą mogli się spuszczać – więc pora była odpowiednia na wydanie odpowiednich rozkazów.

- Bieżaj tam do kanoniera i powiedz mu, żeby na drugiej burcie czynił salwę dla huku! Niech nas kwietnych suk syny usłyszą. - Upewnił się, że „goniec” zrozumiał, zanim zajął się kolejnymi sprawami. - Urk, Jork, Hork, Hrusk, wejdziecie za mną.- zwrócił się do czterech rębajłów, nie przerywając przywiązywania koniec liny abordażowej do burty.

- Jrik. Dowodzisz. Poślij więcej Łupieżców, jeśli będzie trza. Nie wahaj się strzelać. Tylko nie tak, by niszczyć. Szkoda okrętu... - uśmiechnął się wilkowym uśmiechem do podążającego za nim niczym cień kapitana „Niezwyciężonego”. – Na postrach.


Teraz, kiedy wydał już ostatnie rozkazy, mógł stać i czekać, z ręką na rękojeści „Pióra”, na odpowiedź ludzi z kwiatu. Najlepiej spokojną, pokojową. Tak, czekał na pokojową odpowiedź, jak „Skrzydło” mu na plecach ciążyło... tylko wzrok miał rozogniony, jakby już odbijała się w nim łuna pożaru, a szyję wyciągał jak puszczyk oceniający upatrzoną sobie ofiarę. Niecierpliwy puszczyk – bo zbyt długo czekać na powitanie zamiaru nie miał.
 
Velg jest offline