Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2012, 19:54   #102
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=r3rmcSzb6XE[/MEDIA]




Wąwóz pośród Tyrn Formen


Czas naglił.

Odgłosy walki niosły się po wąwozie, przynosząc okrzyki rannych Dagarim Aratar i wrzaski banitów. Od strony obozowiska żołnierzy komendanta Bondana wzbijały się smugi czarnego dymu.

Alarif był gotowy do drogi. Łuk pewnie spoczywał na plecach. Elf nie bez wysiłku pomógł powstać rannemu Girionowi. Człowiek z Południa ważył ponad sto kamieni. Sindar zerknął na świeży opatrunek. Trzymał pewnie, toteż nieznaczny uśmiech przemknął po twarzy Eldara.

- Dunedainie, pospieszajmy. Wytrzymasz, przyjacielu. Chodźmy - ze smukłej dłoni Alarifa biło ciepło, które kojąco rozchodziło się po ciele człowieka. Girion od razu poczuł się silniejszy, ból nieco zelżał.

Sindar zamrugał oczami. Girion spojrzał w górę, ponad korony wielkich sosen. Z nieba sypały płatki śniegu. Biały puch osadzał się na gałęziach. Skały pokrywała już cienka warstwa śniegu.

- Przyszła zima... - zaczął Girion.

- Rrrau! - rozległ się dziki pomruk i na polanę wparował ogromny ogar. Z pyska dobywała się para jak u jednego z legendarnych smoków z Ered Mithrin.

Elf z Girionem dobyli broni.

- Spokój, Huanie - dobiegł ich donośny głos Beorningi. - Jestem z powrotem. A to nasz nowy przyjaciel, ha, ha - tak słodkiego śmiechu nie słyszano w tym wąwozie od czasów panowania ostatnich królów Arnoru. - Widzę, że chwacko się sprawiliście.


***



Trójka wędrowców biegła w ślad za ogarem. Po Huanie nie znać było zmęczenia. Widzieli już płonące wozy. Bystre oczy elfa dostrzegły też znajomy kształt.

- Meridian! - pierwsza dopadła do niziołka Modron. Leżał cały umorusany od sadzy i dymu. - Co się stało?!

- Nic mi nie jest...
- zająknął się hobbit. - Ale Seoth z Balim tam utknęli. Eotha chciał zabrać mnie z powrotem na drugą stronę, ale płomienie...

- Były za wysokie i Smuth nie skoczył - domyślił się Alarif.

Potężna kurtyna ognia zasłaniała teraz widok. Zza niej dochodziły zaś odgłosy walki, szczęk mieczy, chrzęst kolczugi i jęki umierających.

- Uważaj! - krzyknęła Modron do elfa i pchnęła go na ziemię. Gdyby nie reakcja kobiety jedna ze zbłąkanych czarnych strzał ugodziłaby Sindara w ramię.


Seoth

Zakaszlał. Dym wdzierał się do gardła. Nie było bukłaka, który spłukał by ten gorzki posmak. Żar bił od ognia i wyciskał łzy z oczu. Seoth świeżo w pamięci miał widok hobbita przelatującego przez ścianę ognia. A później poczuł ból.

- Smuth - szepnął Eothraim. Wierny wierzchowiec zatrzymał się przed ognistą zaporą i oszalały ze strachu wbiegł pomiędzy walczących.

Nie czas było jednak na rozmyślania. Wkoło kroczyła śmierć, wierna służka Nieprzyjaciela, jeśli wierzyć bajaniom starców.

Brodaty banita, który powalił na ziemię młodego Dagarim Aratar ze srogim żelazem w dłoni zamierzył się ku szyi Seotha.

- Chodź, młokosie! - rzucił z furią w kierunku Eothy. Akcent zdradzał Easterlinga- Zobaczymy jak zatańczysz bez swego konika. Nic się nie bój. Dobrze się nim zajmę, gdy zginiesz! Aaaa!



Bali


Pojedynek na śmierć i życie trwał w najlepsze. Bali, choć nie był ułomkiem powoli tracił nadzieję na szybkie zwycięstwo. Dongorath był wytrawnym przeciwnikiem, ale to jego czarnoksięski oręż z kuźni Carn Dum był naprawdę groźny. Dym, który zostawiały za sobą ciosy Czarnego Strażnika, wgryzał się w płuca Baliego. Mamił oczy, mylił pewne dotąd kroki khazada.

Ciosu maczugi, który go dosięgnął nawet nie zobaczył. Poczuł łupnięcie w głowę, a jego wzrok spowił cień.

Gdzieś z góry dobiegł go rechot wroga.

- Trzeba Ci było siedzieć w swej zatęchłej norze w podziemiach. Teraz zginiesz, krzacie!


Powietrze zafurkotało i dał się słyszeć świst kolejnego ciosu.

O, dziwo nie sięgnął celu. Żelazo uderzyło o żelazo aż poszły skry.

- Ten dzień, jeszcze nie nadszedł, upadły Dunedainie - wtedy to chrapliwym głosem przemówił Bali.

Naugrim potykał się już z rosłymi mężami z Angmaru. Żołnierskie życie w Północnym Endorze uczyniło krasnoluda twardym jak granitowe halle brodatego plemienia w Azanulbizarze w Górach Szarych.

Wysłużony topór syna Naina z rodu Durina smakował wielokrotnie czarnej krwi trolli i orków.

Dongorath jednak tego nie wiedział.

Cios krasnoludzkiego topora odrzucił go w tył. Z rany na brzuchu popłynęła krew. Bali wyprowadził kolejny atak i ponownie Czarny Strażnik jęknął z bólu. A następnie... odwrócił się i wziął nogi za pas.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 13-12-2012 o 20:41.
kymil jest offline