Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2012, 14:22   #23
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
kanna i Tom Atos

Dni mijały im leniwie na dyskusjach o podróży, na wieczornych odwiedzinach w lokalnych klubach i kabaretach, na dopinaniu ostatnich formalności związanych z opuszczeniem kraju.

Podczas jednej z takich rozmów James zwrócił się do Nathalie z propozycją:
- To nasze ostatnie dni w Stanach. Nigdy nie byłem w Japonii i nie mam pojęcia, jak oni się bawią. Czy w ogóle słuchają jazzu. Może miałaby Pani ochotę wyskoczyć wieczorem potańczyć? Zrobiłem małe rozeznanie.
Ściszył głos do konspiracyjnego szeptu.
- Jest tu w pobliżu taki klub. Nazywa się Bimbo 365 przy Columbus Avenue. Mają niezłą orkiestrę i nie piją tam tylko wody. Lata dwudzieste nazywają szalonymi. Sprawdźmy, czy we Frisco faktycznie są szalone.
Powiedział z błyskiem w oku. Łatwo było zauważyć, że Mac nie stronił od dobrej zabawy i zapewne ... kłopotów.


Nathalie uśmiechnęła się.
- Miałam nadzieje, że w końcu ktoś zaproponuje coś zabawnego... Zmęczona już jestem tym zamartwianiem się o ojca... Chętnie przyjmuję pana zaproszenie, James.
- Ależ proszę. Wszyscy mówią mi Mac. James to tylko oficjalnie i czasem B.E. się tak do mnie zwraca. -
zaśmiał się MacDougall.

Z nastaniem wieczoru Mac zamówił taksówkę, która zawiozła ich do klubu. James na tę okazję wbił się w smoking, kóry przezornie wziął ze sobą. Przed drzwiami stał portier otwierający gościom drzwi. Taki mały akcent mający podnieść prestiż lokalu. W środku ich oczom ukazała się sporej wielkości sala ze stolikami i mnóstwem gości. Widać było, że Bimbo jest z tych “lepszych” klubów.
Póki co impreza się rozkręcała, a goście wciąż przybywali. Ze strony podium dla orkiestry sączyła się leniwa muzyka.

Kelner zaprowadził ich do stolika odsuwając krzesła. Ledwie zajęli miejsca i zamówili drinki, bezalkoholowe oczywiście, a już podeszła do nich dziewczyna sprzedająca papierosy.
- Paczkę Pall Malli poproszę. - rzucił Mac.
Podał kupione papierosy Nathalie pytając:
- Zapalisz? Mogę spytać skąd nazwisko Kelly? Sceniczne konieczność, czy był jakiś Pan Kelly? Nie używasz nazwiska Michalczewski. Prawda?
Potrząsnęła głową.
- Nie palę, co pewnie wydaje się dziwne, bo mojej matki nie pamiętam bez papierosa w dłoni. Pan Kelly owszem był, miał pewnie z 60 lat i okazał się prawdziwym dżentelmenem - dał mi nazwisko i szybko umarł. Pozwolił wyjść matce z twarzą po romansie z Michalczewskim. Podobno na ślubie miała tak ciasny gorset, że z trudem oddychała... Aż dziw, że się nie udusiłam, tam w brzuchu.
- Nie miałaś łatwo. -
Mac pokiwał głową chowając paczkę. - Co do mnie miałem więcej szczęścia. Rodzice prowadzili hurtownie w Stamford. Zamożna klasa średnia. Stać ich było na moje studia. Już ponad trzydzieści lat są razem. Choć ojciec ponoć miał kochankę. - James zaśmiał się.
- Ale mama szybko mu wybiła z głowy romanse. Wyrzuciła jego rzeczy z domu.
- Już ją lubię -
uśmiechnęła się Nathalie.
Dalszą rozmowę przerwało przyciemnienie świateł. Zaraz potem na parkiet wybiegła grupka tancerzy przebrana w stroje afrykańskich dzikich i zaczęła występy nagrodzone brawami publiczności.

Sala nie składała się wyłącznie z parkietu i stolików dla gości we wnęce znajdował się bar z wysokim kontuarem i kilkoma ubranymi w uniformy barmanami. Serwowali oni drinki dla gości. Co ciekawe największą popularnością cieszył się najdalszy patrząc od wejścia. Od niego klienci odchodzili najbardziej ... zadowoleni.

Mac na chwilę przeprosił Nathalie i podszedł do owego barmana. Coś mu szepnął przez kontuar i po chwili wrócił trzymając dwie wysokie szklanki z czymś co wyglądało, jak sok pomarańczowy. Jednak gdy dziewczyna, go spróbowała ewidentnie nim nie był, a przynajmniej nie tylko. Poczuła charakterystyczne pieczenie w gardle.
- Taki mały dodatek od znajomego. - wyjaśnił James próbując swojego drinka.
Nagle Nathalie poczuła na sobie czyjś wzrok. Przy barze siedział mężczyzna w czarnym, prążkowanym garniturze i przyglądał się jej.

Nathalie była przyzwyczajona do tego, że ludzi się jej przypatrują. Była świadoma swojej urody, wiele osób rozpoznawało ja też ze sceny lub ekranu. W spojrzeniu tego mężczyzny było jednak coś.. niepokojącego. Nachalność, nie pasująca do miejsca i okoliczności. Była przecież w towarzystwie, co innego przelotne spojrzenia, co innego – uporczywe wpatrywanie się. A może to nie ona była obiektem obserwacji?
- Znasz go? – wskazała spojrzeniem i mężczyznę Mackowi.
- Nie. Wygląda na jakiegoś urzędasa. - Mac rzucił przelotnie okiem na mężczyznę przy barze.
Orkiestra zagrała popularnego ostatnio Charlestona i Mac zauważył z ulgą.
- No wreszcie. Zatańczysz? Musze Cię uprzedzić, że tańczę fatalnie i Twoje stopy są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ale na szczęście to tańczy się osobno.
Stwierdził machając zabawnie nogami na boki. Jak zauważyła Nathalie kompletnie nie w rytmie muzyki.
- Nie skłamałeś co do swoich umiejętności - stwierdziła rozbawiona, odsuwając się nieco, żeby zrobić mu więcej miejsca. Poruszała się z gracją w rytm muzyki. Uwielbiała taniec.
Gdy nieco zziajani wrócili do stolika Mac pomógł jej usiąść i sam opadł na krzesło:
- Miałem Cię o coś zapytać ... co to było? - szukał w myślach pytania - A tak. Twój ojciec. Pan Michalczewski. Chcesz go odnaleźć, ale chyba nie jesteś z nim za bardzo zżyta? W końcu zostawił Was. Ups ... chyba nie powinienem o to pytać. - stropił się na chwilę.
- Jak wejdę na zakazany teren daj mi po twarzy, ale nie za mocno. - zastrzegł się zaraz.
- Ja wejdziesz na zakazany teren, to ci po prostu powiem - napiła się z przyjemnością doprawionego “soku”. Taniec nie zmęczył jej, przeciwnie zrelaksował i była wdzięczna mężczyźnie, że go zaproponował. Szczególnie, że sam nie był najlepszym, tancerzem, niestety.
- Wbrew pozorom, miałam... mam raczej bliskie relacje z ojcem. Na początku,
owszem, zniknął - a raczej matka go wyrzuciła - nie pasował zupełnie do jej wizerunku. Potem jednak opamiętała się, zmusiła mnie do nauki rosyjskiego, i wysłała do niego na całe lato. Miała z 14 lat i byłam zbuntowaną dziewczynką, wściekłą, że matka wyrywa mnie z mojego kręgu znajomych. Nie przejął się moimi fochami i dobrze się dogadaliśmy. Zabrał mnie na swoje wykopaliska, pokazał Moskwę, Piotrograd… Potem jeździłam jeszcze kilka razy, doszlifowałam język, robiłam dokumentację znalezisk , poznałam ludzi..

Zamilkła na chwilę, pogrążona we wspomnieniach.
- Od ponad pół roku nie mam od niego wiadomości. Znalazłam jego list do Chanse’a, stąd moje wtargnięcie do klubu.. ale on nic nie wie. Nic nie wie, albo mi nie mówi. Mam nadzieję, że wszystko się wkrótce wyjaśni
- Zazdroszczę Ci twojej podróży do Rosji. bardzo chciałbym poznać ten kraj. Wprawdzie wybieramy się tam, ale to tak jakby się chciało zobaczyć Nowy Jork, a jechało do Utah. Jeśli wiesz co mam na myśli. -
stwierdził Mac.
Tymczasem zdarzyły się dwie rzeczy. Orkiestra zagrała fokstrota, a mężczyzna w czarnym garniturze wstał i poszedł w stronę, znajdującej się przy szatniach, budki telefonicznej.
Teraz Nathalie powiodła spojrzeniem za mężczyzną.
Tenże po pewnym czasie wrócił jakby nigdy nic na swoje miejsce za barem.
- Mój wuj jest dość skryty. Ciągle w rozjazdach. Na palcach jednej ręki mogę policzyć święta, które spędziliśmy razem, ale jest w porządku. na pewno Ci pomoże, nawet jeśli coś kręci. - stwierdził Mac - Gotowa na kolejną próbę zmierzenia się z parkietem? Widzę, że lubisz tańczyć. Szkoda, że więcej czasu spędzałem w hangarze przy samolotach, niż na tańcach.
Stwierdził wstając z uśmiechem.
- Ja zawsze jestem gotowa... uda nam się, jeśli to ja nadam rytm. - odpowiedziała wstając.
Rzeczywiście James tym razem radził sobie lepiej. Może nie był taki spontaniczny i gapił się ciągle na nogi partnerki starając się poruszać w tym samym czasie co ona, ale zdecydowanie łapał samodzielnie rytm. Gdyby nad nim popracować może dałoby się go czegoś nauczyć. Tym razem tylko raz zaczął nie od tej nogi. Całkiem niezłe osiągnięcie.
Pochłonięci tańcem nie zauważyli nagłego wtargnięcia na salę grupki mężczyzn w płaszczach. Część z nich była ubrana w policyjne mundury.
Nagle muzyka ucichła, jak ucięta nożem.
Wszyscy zamarli zdezorientowani z wyjątkiem mężczyzny w czarnym, pasiastym garniturze, który z wyraźną ulgą na twarzy natychmiast podszedł do barmana na końcu sali, tego który tak uszczęśliwiał klientów.
Ciszę przerwał jegomość w pomiętym filcowym kapeluszu o gębie tajniaka, który dość melodramatycznie oświadczył.
- Na podstawie federalnej ustawy o prohibicji wszyscy jesteście aresztowani. - zawołał głośno.
- O w mordę. - wyrwało się Macowi mało subtelnie.
- Dokładnie - zgodziła się z nim Nathalie - Co robimy? Korupcja?
Słowa policjanta zadziałały niczym iskra w beczce z prochem. Kilka osób, które nie miały ochoty na spędzenie nocy w areszcie rzuciło się do ucieczki przez kulisy sceny, na której grała orkiestra. Najwyraźniej tam było wyjście. Reszta po chwili dezorientacji rzuciła się także do ucieczki. Ktoś kogoś przewrócił, jakaś kobieta poleciała na perkusję. Zrobił się tumult, pisk. Sytuację pogorszyła policja, która próbowała chaotycznie łapać pojedynczych gości. Czyjś rękaw marynarki został podarty. Wysoki policjant szarpnął za sukienkę młodziutkiej dziewczyny tak nieszczęśliwie, że dosłownie ją z niej zdarł ukazując wszystkim jej różową haleczkę. Jej towarzysz w przypływie rycerskości wyprowadził prawego sierpowego i posłał gliniarza na parkiet. Co tylko zwiększyło ogólne zamieszanie.
Mac tymczasem stał trzymając rękę Nathalie i nie mógł się zdecydować co zrobić.
Nathalie - nieco zaskoczona nagłym stuporem swojego towarzysza - przejęła inicjatywę.
- Do toalety - powiedziała - Damskiej.
Cofnęła się i zaczęła przesuwać w stronę łazienek.
- Teraz musisz? - spytał zdumiony.
- Kretyn - syknęła. - Wyjdziemy oknem.
W ogólnym zamieszaniu ten prosty plan miał szansę powodzenia. Nikt póki co na nich nie zwracał uwagi. Trzymając się razem dotarli do toalet. Przy wejściu siedziała starsza pani przy stoliczku, na którym leżał talerzyk i paroma monetami.
- Męskie toalety są z drugiej strony sali proszę Pana. - wyjaśniła z uśmiechem Jamesowi.
Nathalie uśmiechnęła się uroczo do babci, a potem zarzuciła Jamesowi ręce na szyję, przylgnęła do niego całym ciałem i dotknęła ustami jego ust - zadbała o to, żeby babcia miała dobry widok na ich “pocałunek”. Starsza pani patrzyła na nich, a oburzenie i fascynacja walczyły na jej twarzy o prymat pierwszeństwa - może przypomniała sobie swoje młode lata?
Zanim zdążyła zdecydować, jak ma się odnieść do tego gorszącego aktu niemoralności - Nathalie złapała Jamesa za przód kamizelki i wciągnęła do toalety.
- Zablokuj drzwi - powiedziała doskakując do okna.
Otworzyła okno - w tym lokalu okna były duże, z szerokimi parapetami - i wyjrzała. Boczna uliczka była pusta, do poziomu chodnika było trochę więcej niż metr. Usiadła na parapecie i podciągnęła nogi. Przełożyła je na druga stronę okna i rzuciła szybkie spojrzenie mężczyźnie.
- Idziesz?
Mac był kompletnie zaskoczony nagłym pocałunkiem. Z początku zesztywniał i gdy zaczął oddawać całusa, a rękoma objął talię dziewczyny, ta przerwała łapiąc go za oszewki i wciągając do łazienki.
I tak znalazł się na obcym, niedostępnym dla mężczyzn terenie. Bardziej niezbadanym, niż najdziksze obszary Syberii ... w damskiej toalecie. Nim dotarł do niego zabawny fakt braku w pomieszczeniu pisuarów Nathalie już jedną nogą była na zewnątrz. James westchnął z żalem.
- Idę, idę. - mruknął markotnie.
Zeskoczyli obydwoje na chodnik i ruszyli pospiesznie, by jak najszybciej oddalić się od miejsca zagrożenia. Niestety za rogiem, gdy skręcili w boczną uliczkę James dosłownie zderzył z rosłym policjantem.
- O, przepraszam. - rzucił odruchowo.
Mężczyzna zasalutował lekko się kłaniając. Już go wymijali, gdy powiedział dobitnym głosem stróża prawa.
- Chwileczkę. Posterunkowy Swift. - przedstawił się oficjalnie - Czy Państwo nie wracacie aby z Bimbo?
Spojrzał na nich podejrzliwie mrużąc oczy. Nic dziwnego - mieli na sobie stroje wieczorowe.
- Panie posterunkowy! - Nathalie wczepiła się w rękaw jego kurtki - Sam Bóg nam pana zesłał. Tam pobiegł! - wskazała kierunek - Zabrał moje karakuły. Groził nam nożem... - przyłożyła jedna rękę do falującego, we wzburzeniu, biustu, a druga lekko pchnęła posterunkowego.
- Co? Na moim rewirze? Proszę tu zaczekać. - policjant poprawił czapkę i ruszył w pogoń przy okazji wyciągając gwizdek i dmąc w niego na pomoc.
Mac z wyrazem ulgi na twarzy rozluźnił pięść. Już się szykował by przyłożyć gliniarzowi. Zamiast tego chwycił za rękę dziewczyny i zagłębili się w zaułek. Kluczyli po nieznanych sobie ulicach miasta. Na szczęście James dzięki swemu wyczuciu kierunku doprowadził ich szczęśliwie do hotelu.
Odprowadził Nathalie pod drzwi jej pokoju.
- To był wspaniały wieczór. - stwierdził całując jej dłoń i uśmiechając się łobuzersko - Pełen wrażeń. Może kiedyś to powtórzymy?
Puścił do niej oko.
- Wspaniale tańczysz, a całujesz jeszcze lepiej.
 
Tom Atos jest offline