Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2012, 22:15   #205
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Słońce ostatecznie zapanowało nad nieboskłonem, a jego promienie niczym złociste szpady przeciskały się w dół pomiędzy koronami drzew. Dokładnie wtedy skończyła się walka z ogniem... Walka okupiona wieloma stratami. Po świątyni pozostały jedynie tlące się jeszcze zgliszcza. A kilka domów stojących obok przerodziło się w posępne, czarne szkielety, w najmniejszym stopniu niepodobne do wcześniej budzących podziw rezydencji. Mieszkańcy Mbarneldoru nie wydawali się jednak bardziej ponurzy niż zazwyczaj. Widać pożar był dla nich jedynie kolejnym wyzwaniem codzienności, któremu podołali. Zawsze musieli podołać, bowiem alternatywą była jedynie śmierć. Siłę drzemiącą w tych elfach, braciach i siostrach, zdołali przez te kilka dni odkryć i Laona, i Baelraheal, Salarin... Każdy z przybyłych tutaj gości. Skrytą gdzieś pod starą, kamienną i pokruszoną maską siłę. Opartą chyba przede wszystkim na wierze w samych siebie niż w łaskę bóstw. Czy uznać można ich za to było jako uboższych?

Dzielnie walczących z pożarem wynagrodzono skromnie, ale z całą pewnością godnie. Każde z nich miało okazję skorzystać z kadzi w pałacu. Zmyć z siebie smród spalenizny i sadzę. Wygrzać się po ciężkiej nocy w ciepłej wodzie. Poczęstunek również na nich czekał. Wszystko w kontrolowanym pośpiechu spowodowanym relacjami Gustava. O ucieczce Salarina wraz z Tallmirem w ratunku dla Avariela. Teraz zapewne oczekują ich gdzieś za osadą.
- Wielki jakiś hojny się nagle zrobił...- mruknął Gustav urywając kawał mięsa z upieczonego nad ogniem udźca dziczyzny. - Spieszmy się, ale też odzyskajmy nieco sił. Podróż czeka nas długa. - dodał już nieco bardziej zadowolony z kawałkiem mięsa w ustach.
Jego twarz przeszył nagły, ponury niczym krasnolud na kacu grymas, kiedy rozwarły się drzwi w niewielkiej sali, w której przygotowano dla nich poczęstunek.


W progu stał sam Elmethaar w towarzystwie Vayreena i Tritha. Niezadowolenie łatwo było odczytać z twarzy tego drugiego. Łowca z całych sił starał się omijać najemników wzrokiem.
- Doniesiono mi, że prosicie o spotkanie jeszcze przed waszym wyruszeniem.- mruknął, ruszając w ich kierunku. - Nalegam o pośpiech... Ta noc każdemu z nas dała się we znaki. A choć zapewne trudno w to uwierzyć nawet ja potrzebuję snu.

Baelraheal był zbyt zmęczony by komentować słowa Gustava. Poruszał się bardziej jak automaton niźli żywa istota, bowiem oprócz zmęczenia czysto fizycznego po zadaniu gaszenia ognia dochodził też niepokój o los Salarina … a nawet i tego nieszczęsnego Avariela i jego pisklaka. Czy tam chowańca. I ciągła czujność czy Vayreen, jego woje czy też sam Elmethaar nie uznają jednak że przynajmniej Gustav jest tym elementem który im w ich prywatnej układance zawadza.

Przyglądał się akurat Laonie, zastanawiając się co odkryła i szacując jak bardzo jest psychicznie poobijana po rozmowie sam na sam z Elmethaarem. Ale nie odzywał się również i do niej - jedna nauczka mu wystarczyła. Przeniósł spojrzenie na pojawiającego się Elmethaara i jego świtę, z kamienną twarzą ale i bacznie przyglądając się ich minom, usiłując z nich wyczytać co zaszło, co wiedzą o uciekinierach, co im zrobili. Niewiele wyczytał, ale też mógł odwzajemnić się tym samym.

Skinął głową na słowa Elmethaara - akurat czas był tym dobrem którego drużyna nie miała.
- Panie, w drodze do Wiecznego Miasta wpadliśmy w zasadzkę sług Seere. Perfekcyjnie zastawioną i obliczoną w czasie. Było to możliwe zapewne … na pewno dzięki temu że dotknęła nas klątwa. O mały włos a w czasie walki też zostalibyśmy … spacyfikowani … przez popleczników Alabashaaran. Jednym znakiem który aktywował przekleństwo - Gwardzista Boga mówił rzeczowym tonem. Nie dla niego było owijanie w bawełnę w jakim lubował się Elmethaar i wielu szlachetnie urodzonych spośród złotych elfów. Oszczędzał też czas.
- Nim wybiegłem do pożaru, zapytałem o to czy na tą “dziką, nieokiełznaną magię” klątwy może oddziaływać ołów? Czy raczej ukrywać ją, byśmy nie byli widoczni dla sług Uzdrowicielki niczym latarnie morskie w nocy. Zastanawiałem się też nad spowolnieniem jej działania - ma ona tkwić w krwi, w samym ciele dotkniętego nią. Jestem w stanie wezwać moce nieżycia by czasowo … spowolnić … procesy zachodzące w żywym ciele, a dzięki niezwykłym zdolnościom Lady Navell - spojrzał na moment na Laonę i Signifasa - wydłużyć je nawet do całego dnia. Czy twoim zdaniem mogłoby to nam dać większą szansę na oparcie się działaniu klątwy i próbom jej aktywacji? - zapytał beznamiętnie i bez wielkiej wiary w jakąkolwiek pewną odpowiedź, o pozytywnej nie wspominając. Jednak trzeba było spróbować.

Wielki westchnął ciężko i wywrócił przekrwionymi oczyma. Zatrzymał się nieopodal zastawionego jadłem stołu i niepospiesznie sięgnął po jedno z winogron.
- Klątwa, klątwa, klątwa... Jeszcze się nie potraficie z niektórymi sprawami pogodzić?- drobne usta wygiął uśmiech. - Mam jedynie podejrzenia co do działania magii tej latawicy. Seere, tak? Piękne imię. Może tak nazwę swoją wnuczkę? - wcisnął winogrono do ust. Przeżuwając mówił dalej. - Może i masz rację z metabolizmem kapłanie. Może? Ale to mimo wszystko magia i wątpię by udało się zatrzymać jej działanie w tak trywialny sposób. Co już jest w tobie tam pozostanie... A jeśli ma to coś wspólnego z krwią już od dawna jest w każdym zakamarku twego ciała. Musiałbyś sobie chyba nieco jej odjąć... Ale to ryzykowne. - zerknął na swych strażników. - I mało komfortowe. Nie próbowałbym tego. Ciało żywe czy martwe... Ten nieszczęśnik, którego mi tutaj sprowadziłeś też już raczej do bardzo żywych nie należał. Tylko uwolniłem go z jego marności. Zatem nie. Uważam, że twój plan ma małe szanse powodzenia.

- Dziękuję, panie - Baelraheal niewiele więcej się spodziewał, to i rozczarowania nie odczuł. Przytyki dziadygi spłynęły po nim jak po kaczce. Odezwał się dalej beznamiętnie - Nim opuścimy Mbarneldor, chciałbym jeszcze nawiedzić szpital i kwatermistrza - może moja pomoc przyda się jeszcze, a kwatermistrzowi chciałem pozostawić zioła które uzbierałem w drodze - spojrzał na towarzyszy. Gustav i Coen pewnie za wiele nie zrozumieli, ale może Laona będzie chciała jeszcze coś przedyskutować w ich obecności ze swym dziadkiem.

- Zielsko możesz przekazać Trithowi. Zadba aby kwatermistrz je otrzymał. Co do szpitala zaś... W mieście panuje chaos. Więc wolałbym abyście nie dokładali czegoś więcej. Jakby nie patrzeć wasza obecność miała wpływ na ostatnie wydarzenia. Jesteśmy wdzięczni teraz jednak chcemy odzyskać spokój. - skinął na Tritha, który zbliżył się w stronę kapłana. - Nasze siły medyczne zostały osłabione zaginięciem Esmerell, która poznałeś. Cały czas jej szukamy ale mimo to teraz, z Liściem podołamy. - skinął głową, po czym odwrócił się w kierunku drzwi. - Żegnajcie moi drodzy, powodzenia na szlaku.

Mimo narzuconego samemu sobie spokoju Baelraheal drgnął gdy usłyszał o zaginięciu Esmerell a jego oczy zwęziły się. Czyżby to była sprawka Salarina i Avariela?? A może powód był inny? Zmusił się by powtórnie uspokoić myśli. Mógł łatwo rozpętać kłótnię o to kto konkretnie był sprawcą “chaosu panującego w mieście”, ale nie dałoby to większego efektu a kosztowało ich po prostu czas. Nie sądził by nawet Laona pałała wielką chęcią do pozostawania tutaj dłużej.
- Dziękujemy, panie. Niech błogosławieństwo Ojca Elfów towarzyszy mieszkańcom tej osady - powiedział automatycznie za Elmethaarem, choć Wielki raczej nie doceni próby uzyskania boskiego wstawiennictwa dla swych poddanych. Sięgnął do plecaka by przekazać Trithowi zioła. I zebrać się do drogi. Gościna tutaj dławiła mu gardło.

Laona była ... zmordowana. Nie była przygotowana do całonocnych marszy i strachu, później kilku zdecydowanie za krótkich godzin snu, koszmarnej pobudki, wytężaniu umysłu w bibliotece, pomocy przy gaszeniu pożaru ... w kąpieli prawie, prawie zasnęła gdyby nie usłużny Signifas.

Widać było to po niej, miała podkrążone oczy, ale zacięty wyraz jej twarzy pokazywał, że nie podda się tak łatwo. Nigdy się nie poddawała... no może troszkę, gdy i brzuch nieco napełniła podparła czoło na dłoniach zakrywając oczy, a ów łokcie ... nawet nie czuła że nieco boleśnie wbijają się w blat stołu.

Dobrze wiedziała, że gdyby teraz zasnęła, jej senne marzenia opanował by pierwsze co, to strach. Ten strach i trwoga, jakie odczuwała gdy biegła przez miasto szukając towarzyszy. Miała nadzieję, że to nie przez tego cholernego elfa, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Gdy pseudosmok wreszcie odnalazł ich i skierował ją gdzie ma się udać i zobaczyła... część osób tylko, to znów to poskutkowało zmarszczeniem brwi ...
Nie, nie chciała wysłuchiwać wyjaśnień, choć krew na Gustawie ani trochę jej się nie podobała. Pospiesznie tylko zorientowała się czy nie potrzeba przypadkiem dodatkowej pomocy, ale przecież mieli tu Baela, a ona póki co nie poznała lepszego medyka. Przede wszystkim choć część ulgi uniosła nieco jej ramiona i pozwoliła skupić się na kolejnym zadaniu.
Po drugie, potężny żywioł ognia, z jakim zmagała się na równi z mieszkańcami. Nic jej po prawdzie nie było do tego, mogła swobodnie odejść ale jakże mogła by to tak zostawić? Przemawiało już nie tylko to, że jej towarzysze zabrali się do pracy, ale przecież to tu płynęła po części jej krew, nie mogła tylko stać i spoglądać jak wspomnienia pożerają płomienie.
Niedługo później już mogła obserwować jak wraz z nowym porankiem i odejściem wszechogarniającego otoczenie dymu, można odnaleźć nowe struktury, czarne, zniszczone i smutne. Zapach spalenizny był przytłaczający.

Być może znalazły by się też sytuacje z nie tak dawnych zdarzeń, ale póki co nie miała ochoty się nad tym zastanawiać.

Na chwilę zacisnęła powieki i otworzyła oczy. Miała wrażenie że coś jej umknęło z tego co opowiadał Gustaw. Nawet nie zareagowała gdy jej dziadek pojawił się w pomieszczeniu. Słuchała wymiany zdań dokarmiając Signifasa z własnego talerza.
Uniosła jedną z brwi na wiadomość o zaginięciu elfki, ale ... nie przejęła się tym, bynajmniej nie wyglądała na przejętą. Podawała co i rusz nowy, oderwany kawałek mięsiwka chowańcowi troszcząc się o niego i dziękując za razem, że przez cały czas gdy próbowali się uporać pilnował mapy.
Utkwiła spojrzenie w elfim kapłanie gdy ten oddawał to, co miał oddać łowcy, a w jej oczach zabłysło coś nowego. Przeżuła od niechcenia ostatnie jadło.
- Idziemy? - zapytała, choć to raczej było upewnienie się. Poczekała aż Bael kiwnie jej głową po czym to samo, ale bardziej oznajmiająco powtórzyła ku ludzkim towarzyszom, a konkretnie Gustavowi, bo nie przyszło jej się zastanawiać czy Coen rozumie choć po trosze.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline