Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2012, 02:47   #201
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MPR56PXiLqY[/MEDIA]
Baelraheal
Kapłan przez cały czas siedział na ogonie Vayreenowi i jego łowcom. Cała grupa, co budziło niepokój, kierowała się ku unoszącemu się ku niebu snopowi dymu. Kontrastował on mocno z błękitem na horyzoncie, który świadczył o mozolnym przebudzaniu się słońca. Powietrze również zwiastowało nadejście dnia - stało się rześkie, smagające skórę swym zimowym oddechem.
Od czasu do czasu Sługa Boga zauważał ciekawskie, wyglądające przez okiennice oblicza mieszkańców. W całym napięciu dopiero teraz zrozumiał jak bardzo ich maraton, stąpanie ciężkich butów o kamienny gościniec, zaburzał poranną, budowaną setkami lat rutynę tego miejsca. Z pewnością każdy mieszkaniec na długo zapamięta wizytę braci zza morza...
Skręcił w kolejną uliczkę, która wychodziła na niewielki placyk tuż u drzwi świątyni wznoszącej się u stóp majestatycznego drzewa. Niemal natychmiast poczuł na swej skórze ciepło płomieni, usłyszał ich szepty. W tle buchających płomieni niebo wydawało się ciemniejsze niż w rzeczywistości. Granat przemienił się w najczystszą czerń. Zaś widok domu bóstwa, teraz schronienia Foscaro uderzał... Szokował.

Pośród płomieni, które wzięły sobie w posiadanie już nawet strzelistą wieżyczkę starej świątyni, dostrzec się dało jedynie szkielet budynku. Trzaskały głośno, czasami wręcz wyły, kiedy gdzieś wewnątrz eksplodował jeden z kolejnych "skarbów" Foscaro. Jedynie nizioł, dalej nieprzytomny z przepicia, mógł zdawać sobie sprawę z istnienia całej armady butli pełnych wysokoprocentowego trunku w piwniczce pod nią.
- Co tu się u licha stało...- mruknął zaszokowany Vayreen, przystając w miejscu. W jego rozszerzonych oczach odbijał się blask ognistych języków, które usilnie wspinały się coraz wyżej pod nieboskłon.
- Trzeba to zgasić!- chwycił za szmaty jednego ze swych podkomendnych.- Zanim płomienie sięgną drzewa! To będzie koniec!- zwolnił uścisk, po czym pogroził palcem stojącemu nieopodal kapłanowi. - Jeśli to sprawka tego gnoja osobiście zedrę z niego skórę. I nawet Wielki mnie przed tym nie powstrzyma.- to dziwne, jednak jego głos cały czas brzmiał pretensjonalnie.
- Baelrahealu!- usłyszał jakby znajomy głos, trudny jednak do rozpoznania pośród trzaskających płomieni. Wytężył wzrok i ujrzał... Klęczącą postać, u fasady jednego z budynków sąsiadujących ze świątynią. Prócz niej jeszcze kilka, leżących dookoła. - Są ranni, pomóżcie!
Dopiero teraz zyskał pewność - Gustav. Bez zastanowienia rzucił się do biegu, uginając nieco karku, kiedy gorące powietrze uderzyło w niego mocniej.
Nic dziwnego, że Gustava ciężko było poznać na odległość. Bez zbroi, ze swoimi długimi, polepionymi krwią i potem włosami... I warstwą sadzy, jaka osadziła się na jego twarzy, dłoniach - całym ciele. Przypominał teraz bardziej drowa, w skrajnym przypadku żebraka.
Nie lepiej prezentowały się postacie leżące dookoła niego. Może z wyjątkiem Shilvo, który dalej smacznie chrapał, nieświadomy jego własnej tragedii życiowej. Kaca będzie musiał przepijać słabym, korzennym piwem.
Pozostali zaś... Dwa elfy z poważnymi poparzeniami twarzy, ramion i nóg. Przegub jednego obdarty był ze skóry i mięśni. Papka z nich powstała teraz ociekała po oblepionej sadzą dłoni rycerza.
- Wyciągnąłem go z ognia... To... To zostało mi w dłoni. Jest z nimi źle?-chyba sam potrafił to stwierdzić, ale jakby w nadziei o przeciwne stwierdzenie zapytał kapłana.
Prócz tych poparzonych, nieopodal legło kolejnych dwóch łowców. Ci jednak nie wydawali się skosztować piekła jakie rozpętało się wewnątrz świątyni. Byli poturbowani, miejscami krwawiły im płytkie rany po ostrzu- zapewne Gustava.
- Co on im zrobił?! Czy to twoja sprawka ludzka pokrako?!- wrzasnął Vayreen pojawiając się u boku kapłana.
- Sam żeś im to uczynił... Ty!- Gustav chwycił w dłoń miecz i poderwał się do góry. Równie szybko jednak padł na kolana. Przy okazji tego zajścia kapłan dostrzegł głęboką, krwawą bruzdę po zewnętrznej stronie jego uda.
- Jesteś szczurem! Posyłasz zabójców, narażasz własnych ludzi na śmierć a samemu obracasz tylko ozorem! Byś ty był w tej świątyni, dzierżył byś miecz... Porąbałbym cię jak drewno! I wrzucił w te płomienie!- wydzierał się Gustav, cały czas wymachując mieczem.
W tym czasie na plac przybył już tłum mieszkańców uzbrojonych w wiadra. Sznur z elfów powstał na linii studnia-świątynia, pośród którego podawano wypełnione wodą pojemniki (wiadra, misy, dzbany) dalej. Przy tak rozhulanym już ogniu mogli równie dobrze dmuchać... Albo zadeptać?
- Porozmawiamy jeszcze człeku... Wy dwaj!- wskazał na łowców za plecami.- Pozwólcie opatrzyć kapłanowi jego rany. Później zabierzecie go do pałacu na przesłuchanie. Wyjaśnisz wszystko...- w jego głosie zabrzmiała groźba. - I gdzie u licha jest Tallmir?!
- W budynku spłonęły trzy osoby! Może idź ich poszukać!?
- Gnida...
- odszedł w kierunku swych walczących z płomieniami braci. Wedle jego rozkazu dwóch łowców zostało przy Gustavie.
- Baelu mogę jakoś pomóc? - zapytał uciskając dłonią własną ranę na nodze.



Salarin, Ignus, Tallmir, Esmerell

U stóp schodów prowadzących w dół konaru wielkiego drzewa grupa zatrzmała się nagle. Esmerell jako pierwsza dostrzegła dwie postacie wypełzające z półmroku spowijającego ciasną uliczkę pomiędzy starymi rezydencjami. Doganiający ją Tallimir wraz Salarinem odruchowo ułożyli swoje dłonie na rękojeściach oręży. Czyżby ktoś podążył ich śladem? Czyżby ludzie Elmethaara ich szukali?
Zajęta ogniem wieża świątynna była widoczna nawet stąd. Niczym latarnia morska lśniła nad falistymi kształtami dachów domostw. Szybko utworzona grupa mogła jedynie domyślać się, cóż takiego wydarzyło się, a raczej działo się w tej chwili, w sercu osady. Teraz jednak najważniejszym problemem wydawała się para łowców zbliżająca się ku nim.
Tallmir ze wszystkich sił wytężał wzrok, starając się rozpoznać twarze braci, w ten sposób również postąpiła Esmerell - na nic to . Byc może przez ciemność nie mogli rozpoznać swych braci? W cale nie uspakajało to ich bijących coraz szybciej serc. Żadne z nich nie mogło wszak wykluczyć, że przybyli tutaj po Salarina, czy Tallmira, który porzucił posterunek. Vayreen mógł być zdolny do wszystkiego...
Kiedy zimny pot z ich dłoni oblepił już rękojeści w nich ściskane, jeden z nadbiegających elfów zamachał... A sekundę później jego towarzysz padł jak długi na twarz. Iluzja prysła jak bańka mydlana odsłaniając przed nimi prawdziwe oblicze jegomościa, nieco zniewieściałego Avariela. Tym samym stało się oczywistym kim jest drugi z łowców- Rexx.
Teurg leżał na bruku blady, zlany potem i majacząc pod nosem. Cała ta sytuacja była z pewnością zbyt przytłaczająca dla jego osłabionego organizmu. Nie można wszak zapominać, że upadek z wysokości przeżył jedynie cudem.
Nie zwlekali długo. Pomagajac Rexxowi, Salarin pochwycił w ramiona nieprzytomnego maga, po czym ruszył za Esmerell i Tallmirem. W tej chwili liczyło się tylko jedno: zabrać go jak najdalej stąd. Uciec spod ciosu Elmethaara.
Opuszczenie Mbarneldoru nie było wielkim problemem. Większość mieszkańców zajęła się bowiem gaszeniem ognia, który mógł zagrażać reszcie domostw. Szczęście w nieszczęściu można by rzec. Ruszyli w przeciwnym kierunku, pośród niemal całkowicie wyludnionej części osady. Uliczki pokrywała tutaj gruba warstwa wyschniętych liści, szeleszczących głośno pod krokami obciążonych Salarina i Rexx. Pieśniarz klingi szybko zrozumiał, że bez pomocy miejscowych marsz przypominałby błąkanie się po labiryncie. Każda uliczka, zakręt, pusty dom wyglądały tak samo i wywoływały irracjonalny niepokój. Słoneczny blask oblał już większą część nieboskłonu, przeganiając gwiazdy za korony drzew wyrastające znad domostw po ich prawej stronie. Na całe szczęście, bowiem z każdym momentem słabło dzięki temu uczucie zaszczucia... Ciężar spojrzeń, które zdawał się czuć na karku Salarin od strony ponurych domów.
- Jesteśmy na miejscu...- szepnął w końcu Tallmir, a spod chusty przesłaniającej jego twarz wydobył się wraz z tymi słowami kłąb pary. Dzień zapowiadał się na wyjątkowo mroźny.
Bariera odgradzająca Mbarneldor od Kniei Obłędu, stworzona z krzewów, pnączy splecionych ze sobą niczym wiklina, ustąpiła pod magiczną sentencją łowców.
Tym samym stanęło przed nimi otworem przejście do owianej złą sława Kniei. Miejsca, które strzegło zawsze ich przed niebezpieczeństwem. Trzymało wszystkich wrogów na dystans. Teraz jednak mieli wkroczyć w ten świat poplątanych drzew, rozmytych niczym atrament na zamoczonej kartce papieru, jako uciekinierzy. Jak wiele czasu minie nim sami staną się tutaj zwierzyną? Iluzje Elmethaara dzięki maskom nie mogły wyrządzic im krzywdy, co jednak z ewentualnym pościgiem? Tallmir, tak samo jak Esmerell zdawali sobie sprawę, że ich bracia i siostry znają te ziemie jak własną kieszeń. I będą mieli przewagę liczebną. Pozostawało wierzyć, że Wielki okaże łaskę. Pozwoli im odejść...
Marsz, pełen obaw i oglądania się za siebie, trwał przez ponad godzinę. Ostatecznie dalszy pośpiech mógł okazać się groźny dla Avariela. Należało zatrzymać się, rozbić prowizoryczny obóz z tego co mieli przy sobie i doprowadzić czarodzieja do porządku. W umysłach każdego z nich cały czas pojawiało się jednak jedno pytanie: Co dalej? Pozostać w kniei? A może ryzykować spotkanie z Ogrami w lesie dalej, gdzie moc Elmethaara nie sięga?


Laona
Godzinę później

Z mapą pod pachą, u boku swego dziadka opuściła wielką bibliotekę. Ostatni raz obejrzała się za siebie i... Była tego niemal pewna... Dostrzegła pośród stolików ruch. Młodą dziewczynę o czarnych włosach, szpiczastych uszach i oczach tak podobnych do jej własnych. Wtedy jednak świecie na raz zgasły a drzwi zatrzasnęły się. Ponownie stali w białej, "wiklinowej" sali. A tuż przed nimi stała blada Iluve.
- Co się dzieje?- mruknął zaniepokojony Elmethaar. Nie brzmiało to jednak jak zmartwienie się stanem zdrowia kogoś bliskiego. Raczej kogoś, kto oczekuje dużo bardziej druzgocącej wiadomości.
Służka spojrzała nieśmiało na Laonę, po czym rzuciła równie niepokojące spojrzenie na spłoszonego Coena.
- Ogień mój panie.
- Jaki ognień, na moc Splotu! Mówże jaśniej dziewczyno!
- Zaczęło się w świątyni. Teraz płoną domy w jej pobliżu. Wiem tylko, że starają się odgonić płomienie od drzewa...Ale wiatr niesie je dalej, w stronę wioski i...I...pałacu.

Elmethaar wzrokiem mordercy powędrował od Iluve ku wychodzącym na wioskę oknom. Świtało. Wszystko otulała błękitna poświata przebudzającego się, zimowego słońca. Ten błękitny świat mąciła jednak łuna ognia i kłęby dymu wznoszące się wysoko, ku zachmurzonemu niebu. Na oko płonęło kilkanaście domostw u stóp drzewa. Płomienie zaś lizały niższe gałęzie majestatycznego drzewa.
- Lady Navell... To chyba odpowiedni czas na odnalezienie waszych towarzyszy.
- Kapłan...
- wtrąciła nieśmiało Iluve.- Nie wrócił z miasta. Obawiam się, że jest gdzieś tam.- wskazała smutno głową na roztaczające się w centrum wioski piekło.
- Muszę przygotować zwoje. Pomogą... Ale ugasić to będzie ciężko. Co za głupiec to uczynił!- potarł się po bródce. - Róbcie co chcecie Lady Navell. Tylko nie pozwólcie spłonąć mapie... To cenny okaz. - wykonał nieco lekceważący gest dłonią pozwalając jej odejść. Samemu zaś skierował się pośpiesznie w kierunku drzwi. Po oddaniu zaklinaczce ukłonu jego śladem ruszyła również Iluve.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 11-12-2012, 00:32   #202
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Widok płonącej świątyni budził wszystko z wyjątkiem otuchy. Im bliżej byli pożaru, tym bardziej Baelraheal doganiał i zrównywał się z Vayreenem i z tym większym trudem przychodziło mu trzymać dłonie z dala od rękojeści Laegmegila. Oczywiście ogień mógł zostać zaprószony z jednego z dziesiątków powodów, od niedbalstwa Shilvo poczynając, ale przyznanie się dowódcy ochrony Elmethaara do nader swobodnego zinterpretowania słów władcy nie pozostawiało złudzeń. Gwardzista Boga mógł mieć tylko nadzieję że jedyną ofiarą jest budynek, a nie towarzysze czy miejscowi. Podobnie jak oddział Vayreena zamarł jak wryty gdy wypadł na plac i wpatrzył się w rozgrywający się przed nimi dramat zagłady świątyni, nawet tak zaniedbanej i opuszczonej jak tu, w sercu Mbarneldoru. W jego oczach była to symboliczna zapowiedź tego co czeka osiedle po tym jak wieki temu odwróciło się od swych pobratymców i bogów.

- O nierządne królestwo i zginienia bliskie,
Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość
Ma miejsca, ale wszystko złotem kupić trzeba...

Wyszeptał kilka wersów z wycinku Historii Tel-quessir, Upadku Eiellûr, które same nasuwały mu się na myśl w tym miejscu. Gdy Vayreen odwrócił się ku niemu z tyradą splunął z pogardą w jego kierunku. Elmethaar właśnie zbierał owoce z kolczastego drzewa które sam zasadził i podlewał wodą swej goryczy i złośliwości. Nie doszłoby do tego gdyby otaczający go poplecznicy nie zaczerpnęli z tego samego źródła.

Z trudem powstrzymywał się przed wyciągnięciem Laegmegila. Krzyk rycerza przywrócił mu zdrowe zmysły, ruszył w jego kierunku.
- Źle z nimi, ale uratuję ich … was wszystkich, Gustavie! - przekrzykiwał huk płomieni i wrzaski Vayreena, choć podobnie jak sir Bronith miał chęć posiekać elfiego wojownika na kawałki i cisnąć go w ogień. Za bardzo jednak był zajęty gorączkowym oglądaniem poranionych i poparzonych elfów leżących wokół. Brakowało Avariela, Rexx i Salarina, a Laona została z władcą tej przeklętej osady, który, gdy dowie się co zaszło... Mimo gorąca szalejących wokół płomieni Baelraheala przeszedł mróz.

- Leż! - krzyknął do Gustava gdy ten próbował się poderwać - Sam bym go wrzucił w płomienie! Ale to nic nie da, nie teraz!

Czym prędzej zabrał się za opatrywanie rannych, byle szybciej, byle ustabilizować ich stan i dać sobie czas na uzdrowienie ich leczniczą aurą która dzięki umiejętnościom Laony ciągle i ciągle promieniowała wokół niego jak widomy znak łaskawości Ojca Elfów, nawet mimo tego że przebywał w miejscu które o Jego łasce zapominało od długiego już czasu. I mimo tego że i jego dni były już policzone.
- Co się wydarzyło, Gustavie?! Gdzie reszta?! Spłonęli??!! - krzyknął powtórnie, bandażując rany poparzonego elfa i ignorując pozostawionych przez Vayreena łowców. Wbrew spodziewaniu i temu co rycerz wykrzyknął o zabitych miał nadzieję że Salarin … i nawet Ignac i Rexx ocaleli z płomieni.

- Zamiast wlec tego człowieka do Pałacu, lepiej zrobicie jeśli pomożecie mi zabrać rannych w bezpieczne miejsce! - krzyknął gniewnie do pary tropicieli, ani dbając czy Vayreen go usłyszy czy nie - Będę miał jego broń i sam zaprowadzę go przed oblicze Wielkiego! A teraz zajmijcie się czymś pożytecznym!

Na razie Baelraheal mniej obawiał się gniewu Elmethaara (który jego zdaniem koniec końców chyba postanowił im pomóc i zapewne nie wyrządzi krzywdy swojej wnuczce bez “dobrego powodu”), niż strachu i urażonej dumy Vayreena. Nie byłby to pierwszy raz gdyby taka mieszanka doprowadziła do tragedii, toteż postanowił i Gustawa, i elfa mieć na oku.
- Oddaj mi miecz a sztylet ukryj, na wszelki wypadek - syknął do rycerza gdy zajmował się jego raną. - Gdy ciebie i pozostałych wyleczę pomożemy przy gaszeniu pożaru, trzymaj się blisko mnie!

Jak powiedział tak zrobił. W plecaku ukrył Widmowe Ostrze. Twardo sprzeciwił się by ktokolwiek zabierał Gustava “na przesłuchanie”, które diabli jedni wiedzą czym by się skończyło, a już zwłaszcza sam marsz do pałacu w towarzystwie przybocznego Elmethaara. Wraz z łowcami odciągnął kontuzjowanych i nieprzytomnych (i pijanych) byle dalej od płomieni i kruszącej się struktury świątyni, by w bezpiecznym miejscu dać sposobność leczniczej aurze do uzdrowienia potrzebujących tego. Gdy już wszystkich postawił na nogi wraz z sir Bronithem zaczął pomagać na ile było to możliwe przy noszeniu wody lub wyburzaniu niektórych domostw by płomienie nie miały paliwa. Raz po raz rozglądał się w poszukiwaniu Vayreena, by sprawdzić sytuację wokół i aby dojrzeć czy Laona nie nadchodzi z pałacu. Wszystko się zawaliło, jak wynikało z urywanej relacji rycerza o ataku na świątynię a raczej Avariela, polała się krew i padli zabici. Demony jedne wiedziały czym to zaowocuje, zwłaszcza jeśli drzewo spłonie. Miał nadzieję że choć Lady Navell jest bezpieczna - bez niej ich szanse dodatkowo się kurczyły, ale również z innego powodu się o nią martwił. Był to powód pełen goryczy i dlatego rychło przeciął próżne, przeszkadzające mu w skupieniu się myśli. Miał sporo do zrobienia.

Rozglądał się za Esmerell i Isme, spodziewając się że któraś z nich przybiegnie by sprawdzić czy pomoc przy poszkodowanych przy pożarze nie jest potrzebna, nikogo jednak ze szpitala nie dostrzegł. Rychło sam zbliżył się wyglądem do spoconego, okopconego i czerwonego niczym rak Gustava, ale nie szczędził sił by pomóc w powstrzymaniu rozprzestrzeniania się ognia...

-=-=-=-=-

Działające długotrwałe zaklęcia Baelraheala
:
- Niebiańska jasność (na zapasowym medalionie)

- Aura pozytywnej energii

- Poryw

- Pewność, zbiorowa

- Magiczny krąg przeciw złu

- Tarcza wiary, zbiorowa

- Zwierzęca moc
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 11-12-2012, 15:19   #203
 
Puzzelini's Avatar
 
Reputacja: 1 Puzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwu
Laona przez dłuższą chwilę spoglądała na miejsce w którym ukazała jej się ... Marllene. Coś ścisnęło się w jej sercu, tęsknota przebiła ją zimną szpilą, ale zaraz potrząsnęła głową i westchnęła z powątpiewaniem spoglądając już na zamknięte drzwi.
~ Majak ~ mruknęła w myślach nie bardzo tym ucieszona, niemal pewna że właśnie tym to było. Uchwyciła nieco pewniej mapę, która jeszcze przed chwilą, pod wpływem owego przewidzenia niechybnie zmierzała ku ziemi, poprawiła ją nieco przenosząc zaraz wzrok na kobietę.

Uniosła wysoko brwi po nowinach i tak jak jej dziadek spojrzała ku oknu, przez które bez wątpienia można było zaobserwować potwierdzenie słów służki.
Szeroko otworzyła oczy na kolejne słowa dziewczyny, te o Baelu i nie powstrzymała się przed kolejnym zerknięciem za okno.
Co ze wszystkimi? - zastanawiała się gorączkowo. Poczuła ukłucie niepokoju i strachu a gdy padło jej nazwisko chyba tak machinalnie odwróciła się w stronę mówiącego.
Kiwnęła głową gdy pozwolił jej odejść i już ruszyła do drzwi ... ale na krótką chwilę się zatrzymała.
- Dziękuję - powiedziała zaklinaczka, ale zaraz nie tracąc czasu udała się na poszukiwania kapłana i reszty drużyny.

Starała się przez pewien czas po prostu iść, ale nie wytrzymała długo. Ruszyła biegiem, z drżącym od niepokoju sercem. Po prawdzie była tym wszystkim przerażona, ale i podniecona znalezionymi informacjami, więc jej stan duszy był teraz dosłownie osobliwy.
Jak długo to już trwa? Jak długo szukałam informacji?!?

~ Musisz mi pomóc ich odnaleźć ~ mruknęła mentalnie do chowańca gdy wypadli przed pałac. Signifas nigdy nie był skłonny do okazywania strachu, ale tym razem wyczuła w jego malutkim umyśle jakieś zatrwożenie. Nie było to dziwne, szalejący ogień nie był czymś przyjemnym, ale to był jeden ze skutecznych sposobów by w miarę przyspieszyć poszukiwania ~ Tylko uważaj na siebie, proszę ~
Po tych słowach już wyczuła mentalne, dumne prychnięcie za którym ukrył to, co naprawdę czuł.
 
__________________
Marihuana to jedyna trawa, która może skosić ogrodnika ;]
Puzzelini jest offline  
Stary 13-12-2012, 20:43   #204
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Ignus, Salarin, Tallmir, Rexx, Esmerell


Nim przekroczyli barierę odgradzającą Mbarneldor od Kniei Obłędu, Esmerell zatrzymała się na chwilę, spoglądając w dal ku płomiennej łunie. Powinna tam być. Bogowie wiedzą, jakiego rozmiaru jest pożar i ile osób mogło ucierpieć. Serce z przyzwyczajenia rwało się tam, gdzie potrzebowano jej najbardziej. Z drugiej strony... Przecież już wybrała. Oddała maskę, decydując się pomóc Avarielowi i uratować go przed Elmethaarem. Jej odłączenie się od mężczyzn było jak skazanie go na pewną śmierć. Nie wątpiła, że zarówno Tallmir, jak i Salarin poradziliby sobie jakoś w kniei, ale nie z kimś w takim stanie. W osadzie sobie poradzą - wszak nie była tam jedyną niosącą pomoc. Po raz kolejny miała przed sobą tylko iluzję wyboru. Rozważania trwały ledwie kilka uderzeń serca - rzuciła ostatnie, niespokojne spojrzenie ku stojącej w płomieniach części enklawy i ruszyła za elfami.

Z cieni bezszelestnie wychynął kłąb złocistego futra i niemal przylgnął do nóg elfki, również zagłębiając się w Knieję. Esmerell uśmiechnęła się blado na widok wielkiego kuguara. Przynajmniej nie była tak do końca sama w tym wszystkim. Może i do osady nie wróci, ale będzie miała z kim podróżować.


Nie spodziewała się, że nastanie ten dzień, że kiedyś złamie prawa Mbarneldoru. Jednak skoro były tak bezlitosne... Może nie było to już dłużej miejsce dla niej? Trzymała się blisko Avariela, mając baczenie nad jego wcale nie polepszającym się stanem. Gdy przystanęli na chwilę, pospiesznie wyszeptała słowa modlitwy do Rillifane’a, kładąc dłoń na czole nieprzytomnego elfa. Komu jak komu, ale jemu zimno mogło zaszkodzić najbardziej i jego zdrowie powinni mieć na uwadze w pierwszej kolejności.

Po długim marszu w milczeniu, który zaczynał przypominać powoli kondukt żałobny, Esmerell odezwała się niepewnie:
- Chyba powinniśmy się zatrzymać. Muszę zająć się rannym. Innym trochę zajmie znalezienie nas, a... a ogień w osadzie pewnie zatrzyma ich jeszcze. - przełknęła ciężko ślinę i potarła dłonią skroń - Ułóżcie go, a ja sprawdzę, co mogę dla niego zrobić. Co zamierzacie dalej? - zapytała, spoglądając to na Salarina, to na Tallmira.
Roztarła zziębnięte ręce i podrapała za uchem kuguara, którzy przysiadł obok niej.
- Postój nie jest wcale takim głupim pomysłem. - rzekł tropiciel, patrząc na pieśniarza i oczekując jego aprobaty. Nie wiedział, co powinni począć. On jakoby osiągnął już pierwszy przystanek swojej podróży - opuścił Mbarneldor. Jednak nie miał zamiaru łamać swego słowa ani postanowienia. Zresztą Alexis mogła znajdować się wszędzie, toteż równie dobrze może jej szukać w towarzystwie Gustava i jego kompanów.
- Sądzę, że powinniśmy poczekać na resztę. Zajmij się iluzjonistą, jego stan wydaje się coraz gorszy. Głupio by było, by teraz zginął, kiedy naraziliśmy swe głowy na potępienie. Salarinie, pilnuj ich, a ja będę stać na czatach oczekując powrotu waszych przyjaciół lub by ostrzec was przed nadejściem mych ziomków.
Zielarka przyklęknęła przy Avarielu, obok którego czuwała Rexx.
- Nie zdziałam zbyt wiele. On potrzebuje dłuższego wypoczynku w sprzyjających warunkach, ciepłej strawy i świeżej wody. Moja magia chwilowo ochroni go przed zimnem, ale to jedyne, co mogę tu dla niego zrobić... - westchnęła cicho - Nie jest najgorzej, ale nie wiem jak długo. Jeżeli mu się pogorszy, spróbuję wzmocnić go jeszcze magią. Jednak im krócej tu zostaniemy, tym lepiej.
- Musimy poczekać na innych, nie mamy wyboru. - kiwnął głową Tallmirowi na znak akceptacji jego pomysłów i ukleknął obok Esmerell - a więc idziesz z nami? Chyba już nie masz wyboru - mruknął pod nosem - jesteś zielarką? Twoje umiejętności się nam przydadzą, mamy niezwykły talent do wpadania w kłopoty i zawsze dzieje się z nami wiele, za wiele. No, ale taka droga tych, którzy chcą uratować świat niczym heroiczni bohaterowie z opowieści karczemnych, w naszej wyprawie jednak nie ma nic heroicznego, śmierć nie jest heroiczna, jest po prostu śmiercią - westchnął i kontynuował - Kiedy staraliśmy się odzyskać Natchniony Liść, udało nam się otworzyć portal do świata Starożytnych, widzieliśmy przez niego Złote Miasto skąpane w chmurach, złote miasto, które zabije każdego jeśli otworzy się przejście nieumiejętnie.
Elfka sprawdziła puls Avariela i przyłożyła dłoń do jego czoła. Uśmiechnęła się blado na słowa Salarina.
- A ile chcecie czekać? Faktycznie - nie mam wyboru, bo powrót do enklawy już raczej nie wchodzi w grę. Mogę po prostu iść przed siebie. Albo iść z wami. Choć nie wiem, jak pozostali z was będą się na to zapatrywać. - mruknęła, spoglądając na pieśniarza.
- Będą wdzięczni za pomoc -uśmiechnął się do niej nieznacznie.
- Zobaczymy. - wzruszyła lekko ramionami - Umiem o siebie zadbać i nie będę ciężarem, jeśli faktycznie przyjdzie mi podróżować z wami. A śmierć... Ktoś powiedział mi kiedyś, że to tylko kolejny krok w tańcu życia. - gestem przywołała do siebie kuguara, aby czuwał w pobliżu nieprzytomnego elfa.
- Znałem takich co też tak mówili, “śmierć to tylko kolejny etap”, twierdzili tak dopóki samym omal nie przyszło im umrzeć, wtedy nagle chwytali się czegokolwiek by przeżyć.
Esmerell skinęła lekko głową na jego słowa.
- Wierz mi, że jako zielarka w Mbarneldorze widziałam wielu umierających i niewielu się z tego cieszyło. Na razie postaram się, by wasz towarzysz wrócił czym prędzej do zdrowia i oby reszta waszej grupy szybko was...nas odnalazła. - cały temat Złotego Miasta i innych Starożytnych spraw zdawała się kompletnie ignorować.

Elfka zostawiła Avariela pod opieką Rexx i zaczęła przyglądać się korzeniom pobliskich drzew. Może i w Kniei było wiele magii, ale jednak pewne prawa natury ciężko było zmienić samą iluzją. Nie musiała odchodzić zbyt daleko, gdyż szybko znalazła to czego szukała. Przyklęknęła przy pniu i rozgarnęła wierzchnią warstwę ściółki. Uśmiechnęła się pod nosem i wyrwała spomiędzy korzeni drzewa niewielką roślinkę o drobniutkich listkach. Wróciła do nieprzytomnego elfa i przysiadła obok, sięgając do torby po niewielką miseczkę i moździerz.
- Póki nie trafimy w jakieś naprawdę bezpieczne miejsce, dobrze by było, by wasz towarzysz był chociaż przytomny. Przynajmniej będę mogła dać mu coś wzmacniającego bez obawy, że się udławi. - wyjaśniła, widząc pytające spojrzenia - Ta roślinka jest dość popularna. Choć sama w sobie nie ma żadnych ciekawych właściwości, to po roztarciu jej liści z powodzeniem może zastępować sole trzeźwiące... - w miarę jak rozcierała liście w naczyniu, w mroźnym powietrzu roznosił się drażniący zapach.
Po chwili, krzywiąc się lekko, podsunęła miseczkę Avarielowi pod nos.

***

Esmerell: zielarstwo - Kostnica - 27
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 13-12-2012 o 20:50.
sheryane jest offline  
Stary 14-12-2012, 22:15   #205
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Słońce ostatecznie zapanowało nad nieboskłonem, a jego promienie niczym złociste szpady przeciskały się w dół pomiędzy koronami drzew. Dokładnie wtedy skończyła się walka z ogniem... Walka okupiona wieloma stratami. Po świątyni pozostały jedynie tlące się jeszcze zgliszcza. A kilka domów stojących obok przerodziło się w posępne, czarne szkielety, w najmniejszym stopniu niepodobne do wcześniej budzących podziw rezydencji. Mieszkańcy Mbarneldoru nie wydawali się jednak bardziej ponurzy niż zazwyczaj. Widać pożar był dla nich jedynie kolejnym wyzwaniem codzienności, któremu podołali. Zawsze musieli podołać, bowiem alternatywą była jedynie śmierć. Siłę drzemiącą w tych elfach, braciach i siostrach, zdołali przez te kilka dni odkryć i Laona, i Baelraheal, Salarin... Każdy z przybyłych tutaj gości. Skrytą gdzieś pod starą, kamienną i pokruszoną maską siłę. Opartą chyba przede wszystkim na wierze w samych siebie niż w łaskę bóstw. Czy uznać można ich za to było jako uboższych?

Dzielnie walczących z pożarem wynagrodzono skromnie, ale z całą pewnością godnie. Każde z nich miało okazję skorzystać z kadzi w pałacu. Zmyć z siebie smród spalenizny i sadzę. Wygrzać się po ciężkiej nocy w ciepłej wodzie. Poczęstunek również na nich czekał. Wszystko w kontrolowanym pośpiechu spowodowanym relacjami Gustava. O ucieczce Salarina wraz z Tallmirem w ratunku dla Avariela. Teraz zapewne oczekują ich gdzieś za osadą.
- Wielki jakiś hojny się nagle zrobił...- mruknął Gustav urywając kawał mięsa z upieczonego nad ogniem udźca dziczyzny. - Spieszmy się, ale też odzyskajmy nieco sił. Podróż czeka nas długa. - dodał już nieco bardziej zadowolony z kawałkiem mięsa w ustach.
Jego twarz przeszył nagły, ponury niczym krasnolud na kacu grymas, kiedy rozwarły się drzwi w niewielkiej sali, w której przygotowano dla nich poczęstunek.


W progu stał sam Elmethaar w towarzystwie Vayreena i Tritha. Niezadowolenie łatwo było odczytać z twarzy tego drugiego. Łowca z całych sił starał się omijać najemników wzrokiem.
- Doniesiono mi, że prosicie o spotkanie jeszcze przed waszym wyruszeniem.- mruknął, ruszając w ich kierunku. - Nalegam o pośpiech... Ta noc każdemu z nas dała się we znaki. A choć zapewne trudno w to uwierzyć nawet ja potrzebuję snu.

Baelraheal był zbyt zmęczony by komentować słowa Gustava. Poruszał się bardziej jak automaton niźli żywa istota, bowiem oprócz zmęczenia czysto fizycznego po zadaniu gaszenia ognia dochodził też niepokój o los Salarina … a nawet i tego nieszczęsnego Avariela i jego pisklaka. Czy tam chowańca. I ciągła czujność czy Vayreen, jego woje czy też sam Elmethaar nie uznają jednak że przynajmniej Gustav jest tym elementem który im w ich prywatnej układance zawadza.

Przyglądał się akurat Laonie, zastanawiając się co odkryła i szacując jak bardzo jest psychicznie poobijana po rozmowie sam na sam z Elmethaarem. Ale nie odzywał się również i do niej - jedna nauczka mu wystarczyła. Przeniósł spojrzenie na pojawiającego się Elmethaara i jego świtę, z kamienną twarzą ale i bacznie przyglądając się ich minom, usiłując z nich wyczytać co zaszło, co wiedzą o uciekinierach, co im zrobili. Niewiele wyczytał, ale też mógł odwzajemnić się tym samym.

Skinął głową na słowa Elmethaara - akurat czas był tym dobrem którego drużyna nie miała.
- Panie, w drodze do Wiecznego Miasta wpadliśmy w zasadzkę sług Seere. Perfekcyjnie zastawioną i obliczoną w czasie. Było to możliwe zapewne … na pewno dzięki temu że dotknęła nas klątwa. O mały włos a w czasie walki też zostalibyśmy … spacyfikowani … przez popleczników Alabashaaran. Jednym znakiem który aktywował przekleństwo - Gwardzista Boga mówił rzeczowym tonem. Nie dla niego było owijanie w bawełnę w jakim lubował się Elmethaar i wielu szlachetnie urodzonych spośród złotych elfów. Oszczędzał też czas.
- Nim wybiegłem do pożaru, zapytałem o to czy na tą “dziką, nieokiełznaną magię” klątwy może oddziaływać ołów? Czy raczej ukrywać ją, byśmy nie byli widoczni dla sług Uzdrowicielki niczym latarnie morskie w nocy. Zastanawiałem się też nad spowolnieniem jej działania - ma ona tkwić w krwi, w samym ciele dotkniętego nią. Jestem w stanie wezwać moce nieżycia by czasowo … spowolnić … procesy zachodzące w żywym ciele, a dzięki niezwykłym zdolnościom Lady Navell - spojrzał na moment na Laonę i Signifasa - wydłużyć je nawet do całego dnia. Czy twoim zdaniem mogłoby to nam dać większą szansę na oparcie się działaniu klątwy i próbom jej aktywacji? - zapytał beznamiętnie i bez wielkiej wiary w jakąkolwiek pewną odpowiedź, o pozytywnej nie wspominając. Jednak trzeba było spróbować.

Wielki westchnął ciężko i wywrócił przekrwionymi oczyma. Zatrzymał się nieopodal zastawionego jadłem stołu i niepospiesznie sięgnął po jedno z winogron.
- Klątwa, klątwa, klątwa... Jeszcze się nie potraficie z niektórymi sprawami pogodzić?- drobne usta wygiął uśmiech. - Mam jedynie podejrzenia co do działania magii tej latawicy. Seere, tak? Piękne imię. Może tak nazwę swoją wnuczkę? - wcisnął winogrono do ust. Przeżuwając mówił dalej. - Może i masz rację z metabolizmem kapłanie. Może? Ale to mimo wszystko magia i wątpię by udało się zatrzymać jej działanie w tak trywialny sposób. Co już jest w tobie tam pozostanie... A jeśli ma to coś wspólnego z krwią już od dawna jest w każdym zakamarku twego ciała. Musiałbyś sobie chyba nieco jej odjąć... Ale to ryzykowne. - zerknął na swych strażników. - I mało komfortowe. Nie próbowałbym tego. Ciało żywe czy martwe... Ten nieszczęśnik, którego mi tutaj sprowadziłeś też już raczej do bardzo żywych nie należał. Tylko uwolniłem go z jego marności. Zatem nie. Uważam, że twój plan ma małe szanse powodzenia.

- Dziękuję, panie - Baelraheal niewiele więcej się spodziewał, to i rozczarowania nie odczuł. Przytyki dziadygi spłynęły po nim jak po kaczce. Odezwał się dalej beznamiętnie - Nim opuścimy Mbarneldor, chciałbym jeszcze nawiedzić szpital i kwatermistrza - może moja pomoc przyda się jeszcze, a kwatermistrzowi chciałem pozostawić zioła które uzbierałem w drodze - spojrzał na towarzyszy. Gustav i Coen pewnie za wiele nie zrozumieli, ale może Laona będzie chciała jeszcze coś przedyskutować w ich obecności ze swym dziadkiem.

- Zielsko możesz przekazać Trithowi. Zadba aby kwatermistrz je otrzymał. Co do szpitala zaś... W mieście panuje chaos. Więc wolałbym abyście nie dokładali czegoś więcej. Jakby nie patrzeć wasza obecność miała wpływ na ostatnie wydarzenia. Jesteśmy wdzięczni teraz jednak chcemy odzyskać spokój. - skinął na Tritha, który zbliżył się w stronę kapłana. - Nasze siły medyczne zostały osłabione zaginięciem Esmerell, która poznałeś. Cały czas jej szukamy ale mimo to teraz, z Liściem podołamy. - skinął głową, po czym odwrócił się w kierunku drzwi. - Żegnajcie moi drodzy, powodzenia na szlaku.

Mimo narzuconego samemu sobie spokoju Baelraheal drgnął gdy usłyszał o zaginięciu Esmerell a jego oczy zwęziły się. Czyżby to była sprawka Salarina i Avariela?? A może powód był inny? Zmusił się by powtórnie uspokoić myśli. Mógł łatwo rozpętać kłótnię o to kto konkretnie był sprawcą “chaosu panującego w mieście”, ale nie dałoby to większego efektu a kosztowało ich po prostu czas. Nie sądził by nawet Laona pałała wielką chęcią do pozostawania tutaj dłużej.
- Dziękujemy, panie. Niech błogosławieństwo Ojca Elfów towarzyszy mieszkańcom tej osady - powiedział automatycznie za Elmethaarem, choć Wielki raczej nie doceni próby uzyskania boskiego wstawiennictwa dla swych poddanych. Sięgnął do plecaka by przekazać Trithowi zioła. I zebrać się do drogi. Gościna tutaj dławiła mu gardło.

Laona była ... zmordowana. Nie była przygotowana do całonocnych marszy i strachu, później kilku zdecydowanie za krótkich godzin snu, koszmarnej pobudki, wytężaniu umysłu w bibliotece, pomocy przy gaszeniu pożaru ... w kąpieli prawie, prawie zasnęła gdyby nie usłużny Signifas.

Widać było to po niej, miała podkrążone oczy, ale zacięty wyraz jej twarzy pokazywał, że nie podda się tak łatwo. Nigdy się nie poddawała... no może troszkę, gdy i brzuch nieco napełniła podparła czoło na dłoniach zakrywając oczy, a ów łokcie ... nawet nie czuła że nieco boleśnie wbijają się w blat stołu.

Dobrze wiedziała, że gdyby teraz zasnęła, jej senne marzenia opanował by pierwsze co, to strach. Ten strach i trwoga, jakie odczuwała gdy biegła przez miasto szukając towarzyszy. Miała nadzieję, że to nie przez tego cholernego elfa, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Gdy pseudosmok wreszcie odnalazł ich i skierował ją gdzie ma się udać i zobaczyła... część osób tylko, to znów to poskutkowało zmarszczeniem brwi ...
Nie, nie chciała wysłuchiwać wyjaśnień, choć krew na Gustawie ani trochę jej się nie podobała. Pospiesznie tylko zorientowała się czy nie potrzeba przypadkiem dodatkowej pomocy, ale przecież mieli tu Baela, a ona póki co nie poznała lepszego medyka. Przede wszystkim choć część ulgi uniosła nieco jej ramiona i pozwoliła skupić się na kolejnym zadaniu.
Po drugie, potężny żywioł ognia, z jakim zmagała się na równi z mieszkańcami. Nic jej po prawdzie nie było do tego, mogła swobodnie odejść ale jakże mogła by to tak zostawić? Przemawiało już nie tylko to, że jej towarzysze zabrali się do pracy, ale przecież to tu płynęła po części jej krew, nie mogła tylko stać i spoglądać jak wspomnienia pożerają płomienie.
Niedługo później już mogła obserwować jak wraz z nowym porankiem i odejściem wszechogarniającego otoczenie dymu, można odnaleźć nowe struktury, czarne, zniszczone i smutne. Zapach spalenizny był przytłaczający.

Być może znalazły by się też sytuacje z nie tak dawnych zdarzeń, ale póki co nie miała ochoty się nad tym zastanawiać.

Na chwilę zacisnęła powieki i otworzyła oczy. Miała wrażenie że coś jej umknęło z tego co opowiadał Gustaw. Nawet nie zareagowała gdy jej dziadek pojawił się w pomieszczeniu. Słuchała wymiany zdań dokarmiając Signifasa z własnego talerza.
Uniosła jedną z brwi na wiadomość o zaginięciu elfki, ale ... nie przejęła się tym, bynajmniej nie wyglądała na przejętą. Podawała co i rusz nowy, oderwany kawałek mięsiwka chowańcowi troszcząc się o niego i dziękując za razem, że przez cały czas gdy próbowali się uporać pilnował mapy.
Utkwiła spojrzenie w elfim kapłanie gdy ten oddawał to, co miał oddać łowcy, a w jej oczach zabłysło coś nowego. Przeżuła od niechcenia ostatnie jadło.
- Idziemy? - zapytała, choć to raczej było upewnienie się. Poczekała aż Bael kiwnie jej głową po czym to samo, ale bardziej oznajmiająco powtórzyła ku ludzkim towarzyszom, a konkretnie Gustavowi, bo nie przyszło jej się zastanawiać czy Coen rozumie choć po trosze.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 15-12-2012, 03:13   #206
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4PSiUMC0aDE&feature=youtu.be[/MEDIA]

Byc może darem od losu było ostatnie spojrzenie jakie Laona, Gustav i Baelraheal mogli rzucić na wtulony w las Mbarneldor. Dla każdego z nich miejsce to chyba już na zawsze będzie ważne, istotne. Zapisze się w ich pamięci. Stracili tutaj bowiem towarzyszy, zyskali przyjaciół. Byli wśród najemników również tacy, którzy odkryli tutaj prawdę. Fragment historii, która snuła się przez ich młodzieńcze lata.
- Ruszajcie za mną.- rzekł spokojnie Trith dając im czas by pożegnali się z miastem.
- Łowco...- zaczął niepewnie Gustav.- W lesie tym czekają na nas towarzysze. Ci, którzy sprzeciwili się twemu panu. Nie wiem czy dobrym pomysłem jest...
- Bądź spokojny rycerzu. Dostałem tylko jeden rozkaz: wyprowadzić was z elfiej ziemi. I tak uczynię. Nie lękaj się o zdrowie towarzyszy.

Oblicze rycerza rozpromieniło się lekko, a usta wygięły w lekkim uśmiechu. Mimo wszystko nie każdy z elfów Mbarneldoru był przeciw nim. Dla Gustava, zaszczutego pośród tych ulic niczym pies przez złego pana było to szalenie przyjemne uczucie. Gest pojednania ze strony wiernego sługi Elmethaara.
- Odnajdźmy zatem waszych towarzyszy. Jak mniemam jest z nimi Tallmir?- zerknął na kapłana. - Wiem, że trudno będzie wam pozbyć się oporów ale możecie mi zaufać Baelrahealu.





Rozmyte koszmarem obrazy Kniei Obłędu tym razem nie napawały strachem ani wędrujących u boku Tritha Laony, Gustava i Baelraheala ani oczekujących ich nadejścia towarzyszy. Jeśli chodzi o tych drugich, fakt ten nie był niczym dziwnym: wszak troje z nich pochodziło lub żyło w Mbarneldorze. Przez co cała magia postrzegana była przez nich niczym obronna, przyjazna. Pozostali pamiętali jednak ściskającą serce niepewność, jaka towarzyszyła im kiedy stawiali pierwsze kroki pośród tych drzew. Drzew o nieprawdopodobnych kształtach, przypominających cienie z najgorszych koszmarów.
Gustav wraz z towarzyszami przez długie godziny wpatrywał się w plecy maszerującego przodem Tritha. Droga była dla nich otwarta, pozbawiona naturalnych przeszkód. Tak jakby magiczne obrazy same usuwały się im z drogi. Byc może z woli Tritha, a byc może jego pana, którego wzrok każde z nich czuło jeszcze na karku.
- Mam ich trop.- oznajmił Trith, po czym wskazał palcem gdzieś w głąb rozmytej kniei.- Minęło dużo czasu.
- Avariel był ranny.
- Gustav zerknął na kapłana.- Nie mogą być daleko.
Tym razem słowa rycerza okazały się prorocze. Skromny obóz jaki rozstawili pozostali członkowie jego grupy odnaleźli po kilkunastu minutach. Powitał ich Salarin i Tallmir z obnażonym orężem oraz Rexx, bielą swych kłów. Szybko jednak odstąpili od zamiaru czynnej obrony, kiedy u boku Tritha ukazali się ich towarzysze.
Do tej pory niezmącona uczuciami twarz łowcy teraz drgnęła delikatnie. Dokładnie w momencie kiedy dostrzegł Esmerell klęczącą tuż obok wciąż bladego Avariela. Zmierzył badawczym spojrzeniem siwowłose elfy i smoczycę. Jego usta rozchyliły się pod maską, ostatecznie jednak postanowił darować sobie pytania. Byc może odszyfrował znaczenie tego wszystkiego? A być może zwyczajnie wolał nie dociekać.
- Jak rozumiem wszyscy pragną ruszyć w na skraj lasu?- słowa te skierował do ogółu, nie napastując spojrzeniem zielarki z Mbarneldoru. - Jeśli tak proponuję wyruszyć jak najszybciej. Jeśli wszystko pójdzie dobrze dotrzemy na skraj naszych ziem wraz ze zmrokiem. - spojrzał w górę, ku niebu widocznemu gdzieniegdzie zza koron drzew. - Pogoda niebawem się pogorszy. W marszu przez puszczę dalej wam to nie pomoże. Ale też nie będzie sojusznikiem ogrzej bandy. Posiadam głęboką nadzieję, że uda wam się ominąć ich patrole.
Jeszcze przez chwilę przyglądali się drobnym przygotowaniom swych towarzyszy do drogi.





Stary most zawieszony nad sennym strumieniem, dawniej zwiastujący ich wkroczenie na ziemie elfów z Mbarneldoru, teraz prezentował się niezwykle upiornie. Liście dudniły pod kroplami ciężkiego deszczu zmieszanego ze śniegiem, a silny wiatr wył pośród konarów drzew niczym potępione dusze. Wszystko to w słabym, bladym blasku księżyca, który jedynie od czasu do czasu wyłaniał swoje oblicze zza gęstych, ciemnych chmur.
Iluzje Elmethaara pozostały za ich plecami. Przed nimi zaś ciągnęła się dalej gęsta puszcza, którą kilka dni temu przyszło im przemierzać. Gdzieś za tym oceanem zieleni, na drugim brzegu rzeki Leavik leżała wioska Mudstone. A w jej przystani powinien czekać ich statek.
Trith, na ugiętych nogach, pomaszerował nieco do przodu. Zmoczone, długie, blond pozlepiały się na jego twarzy. Ciemność i gęsty deszcz zapewniały mu jednak wspaniałe ukrycie. Przyłożył złożone dłonie do twarzy, po czym wydał dźwięk przypominający leśnego puchacza. Już po chwili odpowiedział mu łudząco podobny odgłos.
- To nasi łowcy.- wyjaśnił kiedy najemnicy dołączyli do niego, nieco bliżej kamiennego, porośniętego mchem mostu. - Dali sygnał, zatem okolica jest czysta. Macie szczęście.- skinął głową w kierunku przeciwległego brzegu strumienia. - Jeśli pomaszerujecie szybko powinno wam się udać wydostac z niebezpiecznej strefy. Ogry trzymają się blisko naszej części lasu. Nie wiemy co dzieje się dalej... Ale bądźmy dobrej myśli.
- Dziękujemy Ci Trith.
- szepnął Gustav wpatrując się w ciemność.- Niech Tempus pomoże wam w boju.
- Podołamy.
- rzucił obojętnie zerkając na Tallmira i Esmerell.- Nie dajcie się zabić. Jeśli kiedyś postawicie wrócić... Będziemy czekać. Mbarneldor zawsze będzie dla was domem. Pamiętajcie. Niech Pan Dębów zawsze nad wami czuwa. Esmerell... -zmierzył ją spojrzeniem.- Przed tobą długa droga. Weź to.- zdjął se swych ramion ciemnozielony płaszcz i okrył nim dziewczynę. Następnie wydobył zza pasa krótkie, lekko zakrzywione ostrze.
- Niech Ci służą. Świat ludzi różni się od naszego... Nie krępuj się wymienic ich na złoto jeśli zajdzie taka potrzeba. Bywaj siostro.- ujął jej ramię w swoją dłoń, po czym skinął głową ku Laonie i Baelrahealowi. Niepewnym spojrzeniem obdarował Avariela, po czym ruszył w drogę powrotną. Pozostali sami. Świadomość, że gdzieś pośród nocy snują się łowcy Elmethaara i ogry bynajmniej nie rozpalała ich serc. A ciepło by się przydało... Zimne, wilgotne powietrze kąsało swymi drobnymi kłami skórę i ściskało za płuca. Czas był dla nich jednak wyjątkowo cennym towarem.
- Ciemności nocy ponownie mogą nam pomóc.- stwierdził po chwili milczenia Gustav odrywając myśli co poniektórych od Tritha.- Będziemy maszerować aż do świtu. Wtedy pomyślimy o odpoczynku... Ku chwale Tempusa przyjaciele. Jeśli uczynimy go dumnym z naszych poczynań z pewnością nas wesprze.- przesunął dłonią po swojej klatce piersiowej, przykrytej jedynie kawałem skórzanej szaty.- Są i dobre strony całej sytuacji... Płomienie zabrały ze sobą moją zbroję, ale dzięki temu nie narobię tyle hałasu.- wysilił się na żart trącając delikatnie łokciem Laonę. Zmierzył ją troskliwym spojrzeniem, przyłożył wierzch dłoni do chłodnych, jednak dalej zarumienionych policzków. - Może zrobić się jeszcze zimniej.- ściągnął skórzane rękawice, nieco zbyt duże na zaklinaczkę, jednak mimo to wcisnął je na jej dłonie.
- Panie Tallmirze, Salarinie. Zechcecie ruszyć przodem?





Zapewne każdy z najemników oczekiwał w napięciu na pojawienie się ogrów. Zasadzkę? A może tylko ich ślady? W szczególności Baelraheal. Rubionowa Tancerka jasno określiła swe zamiary: na pewno spotkają się ponownie i na pewno nie będzie to spotkanie towarzyskie. Czy mógł łudzić się, iż zmieniła swoje zamiary? Z pewnością nie. Była matką pchniętą ku ostateczności i znał dobrze jej charakter. Nie podda się.
Pozostający na tyłach najemnicy wytężali wzrok szukając pośród zarośli smaganych ciężkimi opadami swych zwiadowców - Tallmira i Salarina. Esmerell wraz z Rexx doglądali pozostającego nieco z tyłu Avariela, zaś kapłan i Laona trzymali w gotowości swe magiczne moce. Ich nerwy napięte były niczym cięciwa łuku gotowego do strzału. Na nieuniknioną konfrontację. Każda minuta w tym stanie wlekła się niczym godzina. Każda godzina niczym doba... Atak jednak nie nastąpił. Tallmir co rusz odnajdywał ślady należące do leśnych stworzeń, po ograch ani śladu.
W końcu wykończonych mentalnie i fizycznie śmiałków powitał szary, ponury i niezwykle chłodny świt. Deszcz dalej uderzał w nieliczne, ostałe się na drzewach liście. Przemykał pomiędzy gołymi gałęziami i siekał ich barki, twarze i dłonie.
- Nie wytrwamy tak dalej...- stwierdził Gustav zerkając na ponurą twarz kapłana, a następnie na zmęczonego Salarina. - Musimy odpocząc. Do wioski jeszcze daleko. Jeśli odzyskamy nieco sił i przyśpieszymy później...-rozejrzał się dookoła, tak jakby potrafił odczytać ich położenie z łudząco podobnych do siebie konarów drzew. - Dotrzemy tam przed zmrokiem? - spojrzał ku Tallmirowi.
- O zmroku najprędzej.- odpowiedział sucho elf.
- Pal licho... Musimy odpocząć. Rozbijamy obóz. - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ustalimy warty. Pilnujemy w parach. Tak jak rozsądnie postanowił Baelraheal...- zerknął ku kapłanowi.- Ani ja, ani Salarin czy też nawet kapłan nie możemy pełnić warty jednocześnie. - popatrzył po towarzyszach.- Panno Esmerell, czy zechcecie zacząć wraz Baelrahealem? Później zmienią was Laona ze mną bądź panem Salarinem. Nie chcę nikogo zmuszać... Jak kto czuje się na siłach. - padł zadkiem pod drzewem i oparł na nim swoje plecy. - Nie wiem czy to dobry pomysł i w ogóle wykonalny w taką pogodę... Ale ogień by się przydał. Ta zimnica może nas wykończyć równie skutecznie jak nagły atak ogrzych pokrak.




Wieczór. W pobliżu Mudstone.


Trudno było stwierdzić czy słońce skryło się za horyzontem chwilę temu, czy kilka godzin temu. Od pewnego czasu dookoła panowała przygnębiająca szarość, spotęgowana przez nieprzerwane opady deszczu ze śniegiem. Na skraj Wielkiego Lasu dotarli bez niespodzianek ze strony Rubinowej Tancerki czy ogrzej watahy. Dopiero w tym miejscu zrozumieli jak bardzo załamała się pogoda. Biały puch pokrywał wszystko grubą warstwą jak okiem sięgnąć. Porywisty wiatr uginający drzewa, podrywał jego tumany w powietrze, sprawiając że drobne kryształki oblepiały i tak już mokre od zimnego deszczu twarze. Z trudnością dostrzegli zarys wioski po drugiej stronie rzeki i most, przeciągnięty nad nią.
- To wszystko wydaje się zbyt piękne...- mruknął Gustav. Przez wycie wiatru tylko stojący blisko niego towarzysze byli w stanie to dosłyszeć.- Nie tracicie czujności! Bezpieczni będziemy dopiero na pokładzie łodzi, daleko od brzegu! Względnie bezpieczni.- wcisnął głowę głębiej między ramiona, kryjąc twarz przed siekającym niczym bat wiatrem. Ruszyli.
Ich nogi wchodziły w pokrywę śnieżną niemal do kolan co spowalniało ich marsz. W razie niespodziewanego ataku na tej pustej przestrzeni (bowiem zostawili za sobą las) mogło zrobić się wyjątkowo niebezpiecznie. Rycerz co i rusz zerkał za siebie, upewniając się czy żaden z towarzyszy nie zbacza z drogi. Wiatr zwiał mocniej powołując do życia prawdziwą śnieżycę. Widoczność spadła drastycznie, a wraz z posępnym wyciem żywiołu powietrza docierały do nich odgłosy wzburzonego oceanu.
Gustav jako pierwszy postawił stopę na moście, a niemal w tej samej chwili usłyszeli zaledwie kilka kroków z przodu krzyk:
-Jontek! Łap zo widły! To łooooogry! Lezą tutej, budźta się psia jucha!
Uderzenia buciorów wprawiły w drganie deski konstrukcji, a ze spowitej bielą ciemności wyłoniły się sylwetki kilkunastu osób. Na przodzie grupy stał krępy jegomości z wiadrem wciśniętym na kartoflaną głowę i zaszronionymi widłami w dłoni.
- Tatko! To ni som łogry! To ylfy, przyszli im dopomóc! Wychłepcą naszom kryw i odgryzom nom gindynbały!- wrzasnął żałośnie jegomość po lewej stronie.
- Ni domy si wom żywcem pieruny! Poczujeta nasze cepy!
- Zaraz, na Tempusa! Czy wyście poszaleli?!
- wrzasnął Gustav wystawiając w geście obronnym ramiona. Wieśniacy chyba jednak nie byli skorzy do rozmowy. Ruszyli do ataku wystawiając przed siebie narzędzia codziennej pracy, teraz użyte do bardzo niecodziennych celów. Bowiem jak często chłopski cep ma okazję posmyrać rycerza po obdartym ze stali zadku?
- Niech Ci ręka uschnie Rupercie jeśli uniesiesz ją na tego rycerza!-słysząc ostry, karcący głos gdzieś zza swych pleców jegomość z wiadrem w jednej chwili zahamował. Widły uderzyły tępo o deski, tuż obok Gustava ściskającego rękojeść miecza. Nie wydawał się jednak poruszony tym faktem. Ominął wzrokiem wieśniaka, z wysiłkiem zaglądając dalej. Ku znajomemu głosowi.
Chłopi rozstąpili się na boki, a przed szereg wystąpiła raczej niespodziewana tutaj persona. Kobieta o przyjemnych dla oka rysach twarzy i długich, teraz polepionych śniegiem włosach. Te opadały luźno na stalowe naramienniki. Tułów chroniony był przez ciężka zbroję, nogi zaś przesłaniała jedynie zielona spódnica. W swych ramionach dziewczyna dźwigała prosty acz duży oburęczny miecz.
- Mówiono mi, że tutaj zawitaliście sir Bronithcie. Nie wierzyłam jednak, że powrócicie.- rzuciła zaczepnie uderzając czubkiem miecza o deski mostu.
- Lady Guarsis? Na Tempusa... Co wy tutaj robicie?!
- Te dzikie wiatry mnie tutaj przywiały. Ha! Nie tutaj Gustavie. To jak rozumiem twoi towarzysze?
- skinęła głową na stłoczonych za plecami rycerza najemników.
- Lady Navell może miałaś okazję poznać?- wskazał Laonę, teraz raczej trudną do rozpoznania przez warstwę śniegu na głowie i ramionach.
- Któż z poddanych królowej nie słyszał o rodzinie Navell. Żal, że w takich okolicznościach przyszło nam się poznać. - ukłon wykonała nieznaczny i raczej mało zgrabny jak na "damę". - Pozostali?
- Szlachetni jak kruszce z kopalni Mintarn! Ręczę za nich głową!
- W dniach jakie nastały nie szastałabym cnotą jaką jest szlachetność. Ale twoja głowa wystarczy mi za poręczenie.
- Jest tutaj twój ojciec? Jego ludzie?
- Psia krew Gustavie, nie tutaj! Udajmy się do wioski!
- spojrzała na wieśniaka, który niemal zrobił z Bronitha szaszłyk.- Sołtysie wytrzymacie jeszcze na warcie? Może chcecie odpocząć?
- Mojo paaani! Myśmy miejscowi, ni? W takom pogody to my sobie hulanki urzondomy!
- Dajcie znać, kiedy trzeba was zmienić. Przyślę człowieka za jakiś czas.
- Ta jee!





W drodze do wioski ujrzeli wykopane doły i usypane tuż za nimi z ziemi wały, w które powbijano naostrzone pale. Prowizoryczny mur, zapora przed niebezpieczeństwem, która nie ma prawa zdać egzaminu. Była oznaką desperacji, iluzji bezpieczeństwa o niebiosa słabszą niżeli sztuczki Elmethaara. W zamieci dostrzegli również kręcących się pośród uliczek mężczyzn z wioski uzbrojonych w widły, cepy, sierpy, grapie czy szpadle. Ich zbroje nie prezentowały się lepiej niż hełm wykonany z wiadra jaki nosił sołtys Rupert.
Zatrzasnęli za sobą drzwi do miejscowej tawerny. Ciepło rozpalonego paleniska niemal natychmiast uśmierzyło ból jaki zdążył przetrawić ich przemarzniętą skórę i wedrzeć się w głąb organizmu. Było tutaj niepociesznie pusto. Tak za kontuarem jak i wśród stołów.
Jedynie przy jednym z nich, ustawionym nieopodal kominka zasiadał złotowłosy krasnolud. Spojrzał badawczo w kierunku lady Guarsis i jej towarzyszy.
- Przedstawiam wam Thriana Młodszego. Ostatniego z żywych sług mego ojca, lorda Guarsis. -jakby nie przejęta tym faktem oparła miecz rękojeścią o stół i zasiadła przy nim. - Thrianie, to sir Gustav Bronith. Rycerz lorda Dugthaara, pana Żelaznej Twierdzy. A to lady Navell. Córka sir Navella, sługo rodu Hassenów. - popatrzyła po pozostałych.- Reszty imion nie miałam niestety okazji poznac. Proszę usiądźcie, byc może znajdzie się coś dla głodnych i spragnionych?!- ostatnie słowa skierowała ku uchylonym drzwiom za kontuarem.
- Zaro doniosę moja pani!- odpowiedział tubalny głos zza nich.
Twarz Gustava jednak zamarła w przerażeniu, po słowach "ostatni z żywych sług mego ojca". Przenosił to zdezorientowane spojrzenie to na krasnoluda to na kobietę, z lekko rozchylonymi ustami.
- Usiądźcie. Opowiem...- westchnęła.- Ogry. Te parszywe ogry... Ostatnio w królestwie nie dzieje się dobrze. Po wyspie rozeszła się plotka, o zdradzie Twego pana Gustavie. Jego i lorda Snowdown. Oraz o tym, że majordom Kendricków przejął rządy w imieniu królowej? To prawda?
- Wyjaśnij proszę najpierw... Gdzie jest Twój ojciec?
- Nie żyje.
- Jak to możliwe?!
- Amnar Dugthaar okrzyknięty zdrajcą? Wszystko jest możliwe...
- To kłamstwo.
- Byc może. W tej chwili jest to bez różnicy.
- zdjęła rękawice i rzuciła je na blat stołu. - Ta banda ogrów już od kilku dni panoszyła się po naszych ziemiach. Posyłaliśmy do innych wasali królowej, nawet do Calidyrru. Po wieściach o zdradzie zapanował chaos. Każdy rycerz, lord czy giermek liczy teraz własne siły i zapomina o przysięgach względem Kendricków. - jej twarz ozdobiła złość. - Ci wysłani na inne lenna powrócili z pustymi rękami i obietnicami. Ten z Calidyrru nie powrócił wcale.
Słysząc te słowa Gustav zerknął posępnie na Salarina i Baelraheala.
- Trzy dni temu napadli na naszą siedzibę.
- Zdobyli zamek?!
- Jeśli zamkiem nazywasz stare mury, dwie sypiące się baszty i drużynę liczącą tuzin zbrojnych... Zdobyciem zaś spalenie wszystkiego, rzeź mieszkańców i wszystkiego co się rusza to tak. Zdobyli zamek.
- zerknęła w kierunku krasnoluda.- Thrain od kilu lat wiernie służy memu ojcu. W chwili ataku pomógł mi zebrać kilku ludzi i umknąć płomieniom i ogrzym siekierą. Mój ojciec nie miał tyle szczęścia. Zginął w pierwszych chwilach boju... Udaliśmy się na południe, bowiem na północy już dawno pozostawili pożogę. A u naszego sąsiada pomocy raczej szukać nie mogłam. Zebrałam zatem mężczyzn z wiosek. Ich żony i dzieci odsyłałam dalej na południe... Stoczyliśmy przez te dwa dni tuzin potyczek? - spojrzała pytająco na Thriana.- W końcu z rycerzy Guarsis ostał się tylko siedzący tutaj przed wami Thrian i ja. Zapędzili nas tutaj. Są tutaj właściwie tylko kobiety i dzieci. Oraz niedobitki tego co udało mi się pośpiesznie skrzyknąć z wiosek, które jeszcze nie spłonęły. Nie mamy statków by uciec przez morze, zresztą w taką pogodę to samobójstwo... - westchnęła, wyraźnie ze wszystkich sił starając się utrzymać irytację w ryzach. - Są już na południu, maszerują też od północy. Zostało mi albo obwarować się tutaj albo uciekać w las...
- Tam też już nie jest bezpiecznie... Moje kondolencje z powodu ojca. Był wspaniałym człowiekiem. Widzę, że dajesz sobie z tym jakoś radę.
- Daję? Jest czas na żałobę i na obowiązki. A moim jest obrona tych ziem, tych ludzi i ich dobytku. Z tym nie daję sobie rady.
- trzasnęła pięścią w stół. Zapadła długa, niezręczna cisza. - A wy?- przemówiła w końcu patrząc po elfach.- Jaka jest wasza opowieść?
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 17-12-2012, 13:16   #207
 
Puzzelini's Avatar
 
Reputacja: 1 Puzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwu
Była zmęczona, zziębnięta, ale szła nie wiedząc jak długo jeszcze, ale nie tym się przejmowała, bo w jej głowie było pełno informacji którymi musiała się podzielić. Tych niezbyt dobrych, ale i ciekawych. Los im w jakiś sposób sprzyjał... Była ciekawa jak zareagują na to, co znalazła. Myślała że szybciej dotrze do domu, jednak chyba nie było to pisane.
Przed nimi długa droga.

Nie odzywała się podczas przemierzania lasu. Watrywała się w to co miała pod nogami i po prostu brnęła przed siebie.
W jakiś sposób była uspokojona że Łowca zagwarantuje im bezpieczeństwo, ale i z nim pożegnanie, mimo że po wielu godzinach było ... dziwne. Był miły, zupełnie inny niż takim jakiego go poznali. Wiele się pozmieniało. Wiele.

Kolejny kamień spadł z jej serca gdy okazało się, że wszyscy w miarę dobrze się trzymają, przynajmniej są obecni i mogli ruszać dalej. Kiwnęła głową Łowcy gdy ten żegnał się z nią.
Zmarszczyła brwi gdy Gustav trącił ją łokociem jak jakiegoś ... uh, westchnęła tylko i pokręciła zniesmaczona głową. Co jak co, ale nie miała sił, nastroju, ani ochoty na żarty, jednak gdy ten wcisnął jej na dłonie swoje rękawice z wdzięcznością spojrzała w jego oczy.
- Dziękuję - szepnęła. Zadrżała lekko czując jeszcze cień dotyku jego dłoni, ale zaraz odwróciła się.

Kolejna podróż sprawiła, że gdy i ona klapnęła na pupę dziękowała wszystkiemu czemu mogła i sama przyznała, że choć trochę ciepła by się przydało.

Gdy nadeszła chwila, że i ogień zapłonął wyciągnęła do niego dłonie, wcześniej oddając Gustavowi jego rękawice. Zamyśliła się na chwilę.
- Chcecie usłyszeć co znalazłam w bibliotece? - zapytała, rozejrzała się po twarzach i z lekkim uśmiechem kontynuowała - Mam mapę, i wiecie gdzie jest wyspa Alivianor? Leży na północnym wschodzie, i w obecnych czasach nazywana jest Mintarn.
Chwyciła tubę, wyjęła z niej mapę i rozwinęła delikatnie, uważając na ogień jak i na śnieg.


- Poszukałam o niej trochę informacji i dowiedziałam się, że kiedyś była to wyspa krasnoludów, miały tam pełno swych jaskiń i podziemnych siedzib. Aelinfaern. To była ich potężna forteca, siedziba klanu Ironjaw. Położenie jej nie nie jest mi znane, ale ... myślę, że znajduje się gdzieś w jej centrum. - zwinęła mapę gdy każdy już rzucił na nią okiem i kontynuowała - Tam, możemy znaleźć to, czego szukamy. No i jest jeszcze jedna sprawa - Tu spojrzała na kapłana - Pamiętasz jak wspominałeś o tej krasnoludzkiej księdze? Tak jakoś powiązało mi się jedno z drugim i... miałam troszkę w tym racji. Dulnnar zwany Szklanym Okiem, autor tej księgi żył właśnie tam i z tamtego miejsca pochodził. Na północnych wybrzeżach miałaby się znaleźć Grota Marmurowego Kowadła, miejsce, gdzie można by było znaleźć więcej jego dzieł i zapisków czy starożytnych przekładów. Tam możemy poszukać czegoś więcej, być może nawet i to, czego nie napisał na owych stronnicach - wzruszyła ramionami. - Przecież i tak będziemy na tej wyspie...

- Położenie wyspy i fortecy da się sprawdzić - Baelraheal pokiwał głową; wcześniej siedział cierpliwie i cicho, nie wtrącał się - i dobrze że o tym teraz mówisz, z myślą o czymś takim modliłem się do Ojca Elfów. Czy … - zawahał się i spojrzał na osoby które dopiero dołączyły do drużyny, w szczególności na Esmerell i Avarielu - zwłaszcza z tym drugim nie wiedział co począć - … znalazłaś coś na temat skazy?

- Nie - Laona smętnie pokręciła głową - Nic konkretnego, tamta księga została zapisana chyba przez nią samą, więc ciężko było by mi odnaleźć coś ... podobnego. Tylko te poszlaki, nic konkretnego, choć w tej właśnie twierdzy mogli byśmy znaleźć zapiski khazada których nie umieścił w swojej. Dokładniejsze opisy czy coś...

Gwardzista Boga westchnął i spojrzał na własne dłonie. Informacje o rytuale mogliby mieć z pierwszej ręki, wystarczyło pokonać obóz pełen ogrów, wiedźm a nade wszystko - Kyrillę. Z jakiegoś powodu wprawiło go to w gorzkie rozbawienie.
- To jest wszystko, to co wyczytałaś o tej fortecy i lokalizacji pierwszego przedmiotu, Laono? Może jakieś szczegóły co do zabezpieczeń … nie żebym się tego spodziewał, ale... Powiedziałaś że to BYŁA siedziba krasnoludów - już nie mieszkają tam?

Zaklinaczka nie wyglądała na szczęśliwą, ale chyba jakaś złość błysnęła w jej oczach. A może po prostu znużenie.
- To jest wszystko co udało mi się znaleźć na ten temat, jak już powiedziałam, nie było tego wiele, bardziej wskazówki. Szukamy duchów nie zapisanych na kartach pergaminów, jak się okazuje. Nic więcej, nie wiem co się znajduje teraz na tej wyspie, nic nie wiem o zabezpieczeniach ... przecież nie ukrywałabym żadnych informacji! - wlepiała w niego swe zmęczone oczy - Wiem, chciałbyś bym opowiedziała o wszystkim dokładnie, ja tez nie jestem szczęśliwa że tego jest tak mało, ale... jeśli już TAM nic nie znalazłam, to musimy szukać gdzieś indziej, po wskazówkach, czy nam się to podoba czy nie.

Baelraheal zacisnął zęby. Skinął sztywno głową i odwrócił spojrzenie. Nie miał nic do dodania na tak precyzyjne wyjaśnienia.

Salarin słuchał Laony oparty plecami o drzewo, przekrzywił głowę w jej stronę i milczał bijąc się z myślami.
- A więc gonimy na kolejną wyspę i w kolejne miejsce. Czas mija, a my nie mamy nic co mogłoby spowolnić klątwe... -westchnął.

- Chwila, Salarinie - mruknął Baelraheal i spojrzał na Avariela, Esmerell i Tallmira - są z nami osoby które znalazły się tutaj mniej lub bardziej przypadkiem. Porozmawiajmy najpierw o nich - i z nimi - zanim zaczniemy planować co dalej - mleko i tak już się wylało, Laona powiedziała o celu ich wędrówki, ale nie było sensu omawiać tego przy osobach które nie planowały wiązać się z drużyną na dłużej. Wiedza o poczynaniach drużyny mogłaby być dla nich i towarzyszy groźna.

Esmerell tylko w milczeniu przyglądała się rozmawiającym i przysłuchiwała dyskusji, która zaczynała nabierać tempa.
- Jeśli wam nie przeszkadza moje towarzystwo to chętnie pomógł bym wam w waszej misji - rzekł spokojnie Tallmir gdy poruszono sprawę nowych członków tejże kolorowej drużyny. - Choć nie znam za dużo szczegółów tegoż zadania i nie wiem w co się pakuję. Zresztą - dodał uśmiechając się lekko - gdzie moje maniery. Część z was nawet nie wie jak mam na imię - dodał wstając dziarsko - Tallmir V’ardamil, do usług.
Rozmowa otarła się o temat obecności nowych osób i tego, co dalej. Trzeba było zabrać głos we własnej sprawie.
- Salarin wspominał mi coś o klątwie. Proponował też podróżowanie z wami. Ani mi w głowie lekceważyć niebezpieczeństwo. Klątwy można zdejmować. - przeczesała dłonią włosy - Nie ukrywam, że najwygodniej by mi było pójść z wami i to wam pomóc. Mbarneldor... To był mój dom, przynajmniej od kiedy pamiętam. Ale podjęłam taką, a nie inną decyzję w słusznej wierze - by ocalić jednego z was, którzy ocaliliście całą osadę. Jeżeli nie zgodzicie się, bym szła z wami - trudno, będę musiała poradzić sobie inaczej. Ale niebezpieczeństwo? Chyba wystawiłam się na nie z chwilą oddania maski i przyjęcia do wiadomości faktu, że moje dni, a w zasadzie chwile, w osadzie są policzone. Wystarczy, że wpadnę w nieodpowiednie towarzystwo i może się to skończyć równie serdecznie. - nie bardzo wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, by dokładniej określić swój punkt widzenia - Jeżeli więc pozwolicie, chętnie dołączę do was i wesprę waszą sprawę, gdziekolwiek was prowadzi. I tak nie mam dokąd pójść.

- Ano -wtrącił Pieśniarz- to po części moja sprawka, że Esmerell jest z nami -uśmiechnął się pod nosem- także ja nie mam nic przeciwko. Co prawda nie do końca rozumiem motywacje Tallmira, ale nie mi oceniać ani odrzucać pomocną dłoń -spojrzał na łowcę po czym przeniósł wzrok na Baela.
- Czasami motywy są bardzo proste - rzekł uśmiechając się w stronę białowłosego. - Tak jak dziecko czepia się sukni matki poznając nowe doświadczenia, takoż i ja samotnie zgubił bym się w obcym mi świecie.

A co my jesteśmy grupą niań i przewodników po świecie?” pomyślał pieśniarz, ale nie powiedział nic na głos.
- To Ci wystarczy Baelu?-zwrócił się do kapłana.

Kapłan potrząsnął przecząco głową.
- Jeśli o Esmerell chodzi to tak, Tallmira … powiedzmy że również, choć nie wiem jak zareaguje … jak zareagujesz - spojrzał prosto na łowcę - gdy dowiesz się o całej historii którą do tej pory odkryliśmy. Ale pozostaje Avariel i Rexx i ich zdanie chciałbym poznać - nie ja jeden zapewne zresztą - nim zaczniemy rozmawiać o czymkolwiek dalej.

- Wydaje mi się, że w chwili obecnej okazałbym nietakt tak po prostu odchodząc, mam wobec was kilka długów, a i Rexx dobrze zrobi poznanie świata. Inna rzecz, podróż do starożytnych miejsc jest mi jak najbardziej na rękę... Magia teurgiczna, moja magia łącząca aspekt tajemny i objawień pochodzi bezpośrednio od smoków i od dłuższego czasu nie miałem okazji poznać jej więcej, niż dałem radę samodzielnie. Tak więc jeżeli przy okazji pomogę wam uratować świat... Macie mój kostur - odrzekł uśmiechając się, smoczyca potwierdziła jego słowa cichym warknięciem.
- Co do brakujących fragmentów wiedzy, znam pewne zaklęcie odwołujące się do boskich tajemnic... Jeżeli dacie mi chwilę na wymedytowanie go, mogę spróbować coś sobie przypomnieć.

Baelraheal przez dłuższą chwilę przyglądał się Avarielowi i Rexx, najbardziej jednak skupił uwagę na teurgu. Nie wiedział co sądzić o kapłanie Mystry. Ktoś o jego zdolnościach mógł być bardzo przydatny w ich wyprawie. No i faktycznie, zawdzięczał on życie drużynie, by wspomnieć tylko poskładanie go do kupy po upadku i przeniesienie do Mbarneldoru. Z drugiej strony Gwardzista Boga dowiedział się już o targach Ignusa o Natchniony Liść i bardzo mu to pasowało do wizerunku takiego na przykład Randala i jemu podobnych czarowników; nie wiedział również co myśleć o jego próbach unieszkodliwienia iluzji Elmethaara, trzymających przy życiu mieszkańców osady. Faktycznie, jakim by Wielki nie był złośliwym złamasem, koniec końców nikogo w Mbarneldorze chyba siłą nie trzymał...

Ale jego nieufność miała jeszcze i inne, głębsze dno. Baelraheal wiedział, że gdy raz zacznie się zabijać swoich pobratymców, następnym razem przychodzi to dużo łatwiej. Dużo, dużo łatwiej. Prawda, Avariel zabił w samoobronie … ale co będzie jeśli z jakiegoś powodu teurg uzna że bardziej dla niego korzystne będzie odwrócić się od drużyny? Czy wtedy łatwo mu przyjdzie znaleźć usprawiedliwienie dla tego co … postanowi uczynić?

Zobaczymy”.

Nikt nie zaprotestował przeciw dalszej obecności Avariela, więc Baelraheal skinął głową i powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
- Zmierzać będziemy do Wyspy Aelinfaern. W Mudstone czeka … powinna czekać na nas łódź - zerknął na Laonę po czym znowu rozejrzał się - Jestem za tym by jak najmniej opowiadać o celu naszej wyprawy. Słudzy Seere dzięki skazie są w stanie nas tropić, nie ma co ryzykować to że jeszcze i ktoś postronny zechce wykorzystać naszą sytuację. Wielki Elmethaar ostrzegł nas w czasie rozmowy przed tym - ponownie spojrzał na Lady Navell - Nie wiem na ile była to znajomość przyszłości biorąc pod uwagę jego zdolności, a na ile zwyczajna nieufność, ale akurat w tej kwestii jestem skłonny się z nim zgodzić. Sytuacja na Wyspach, chaos na nich panujący jest dla nas zagrożeniem. Seere zdobywa władzę na nich, widziałem na własne oczy jakie metody stosują jej słudzy, nawet jeśli część z nich jest przymuszona do służby. Ale inni są na jej rozkazy z własnej woli. Możemy już być “wrogami królestwa”, jeśli Seere przejęła władzę w stolicy.
Odczekał chwilę.
- Mamy łódź, prowiant mogę zapewnić, możemy płynąć prosto do celu. Jeśli chcecie skorzystać z pomocy osób które znacie i którym ufacie - tu zmierzył wzrokiem miejscowych - wiedzcie że to może narazić na niebezpieczeństwo nas i ich.
- W Mbarneldorze nie mam już czego szukać - roześmiał się elf - a przynajmniej rozruszam kości, być może moja magia ochronna będzie w stanie ochronić nas częściowo od wpływów klątwy, a iluzje zmylić przeciwników.
- Miałem na myśli bardziej Lady Navell i sir Bronitha - sprecyzował Gwardzista Boga - którzy zapewne więcej mają znajomych, sprzymierzeńców i kontaktów niż wy, którzy całe życie byliście związani z Mbarneldorem i okolicami - spojrzał teraz na Esmerell i Tallmira. Ale Avariel poruszył ważny temat i kapłan Pierwszego z Seldarine znowu zwrócił się ku niemu.
- Dzięki pomocy Laony codziennie przyzywam łask Corellona Larethiana które chronią nas i zwiększają sprawność w walce - Gwardzista Boga skinął głową w kierunku zaklinaczki - Do tej pory tak było że jedynie ja mogłem pomóc w ten sposób. Ale teraz osób dysponujących magią wspierającą naszą grupę jest więcej i proponuję przedyskutować to by zapewnić nam jeszcze lepszą ochronę i możliwości w boju.
- Hm... Ja bardziej koncentruję się na chwilowych zaklęciach wspomagających i takich, mających za zadanie zmylić przeciwnika.
- Myślę, że mogłabym pomóc w jakiś sposób, jeśli Lady Navell zechce i ze mną współpracować. - odezwała się niepewnie Esmerell.
- Jeżeli dacie mi trochę czasu na przestudiowanie swoich ksiąg, to mogę postarać się dostosować swój repertuar do naszych potrzeb, do tego będę potrzebował jednak odpoczynku... Myślę, że możemy zostawić ten temat na czas żeglugi - dodał jeszcze od siebie Ignus.
Baelraheal spojrzał z pewnym zdziwieniem na uzdrowicielkę bowiem nie spodziewał się że Esmerell dysponować może jakimiś przydatnymi mocami, ale to nie był czas na wypytywanie o szczegóły.
- Możemy zostać wykryci i zaatakowani w każdej chwili - odezwał się do Avariela - ale trudno, jeśli potrzebujesz czasu na przygotowanie swych zaklęć to nie ominiemy tego. Wraz z Laoną wypracowałem pewien zestaw który musi wystarczyć do momentu aż wymyślimy coś lepszego...
Zaklinaczka popatrywała na rozmawiających przez płomienie ogniska. Jej imię było wymawiane często toteż nie wiedziała czy uśmiechać się czy krzywić.
Podniosła się wreszcie.
- Nie wiem czy wiedzą że i ja biorę w tym udział, jestem nietknięta klątwą, spotkałam się z jej sługami i niekoniecznie musi mnie przez nie skojarzyć. Co jak co, ale masz rację Baelu, mam kilku znajomych którzy mogli by nam pomóc, i nawet jeśli obecnie jestem zdrajczynią królestwa to znam teren okoliczny jak własną kieszeń a i żadne tajemne przejścia nie są dla mnie już tajemnicą... - skrzywiła lekko swą półelfią twarz - To w mym zawodzie jest wymagane. Nie widzę problemu by połączyć nasze zdolności jeśli już mamy współpracować. Byłam szkolona do dzielenia się magią i robię to z przyjemnością, bo przecież rozchodzi się o wspólne dobro. Statek to faktycznie dobra chwila na poznanie naszych nowych możliwości - tu lekko ukłoniła się przed “nowymi” - Póki co nie ma co na gwałt szukać nowych możliwości. Dawaliśmy sobie radę z tym zestawem dotychczas to i damy radę teraz. Musimy.
Gwardzista Boga w czasie tej przemowy spoglądał na dziewczynę i badał wzrokiem jej twarz. Gdy skończyła samemu skinął głową.
- Po prawdzie Laona jest z nas - ruchem ręki objął “starych” - ją, Salarina, Gustava, Coena i siebie - najważniejsza, właśnie dlatego o czym powiedziała - nie jest dotknięta skazą i wie o wszystkim czego się dowiedzieliśmy, również jej zdolności modyfikowania zaklęć dają nam szansę na skuteczną walkę nawet z wielokroć przeważającym przeciwnikiem. To tak … żebyście wiedzieli w razie czego - spojrzał na “nowych”.
 
__________________
Marihuana to jedyna trawa, która może skosić ogrodnika ;]
Puzzelini jest offline  
Stary 18-12-2012, 00:27   #208
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Esmerell czuwała przy Avarielu. Takie było jej zadanie, a i tak nic innego do roboty nie miała. Pierwsza próba ocucenia elfa najwyraźniej spaliła na panewce. Wiele więcej uczynić nie mogła póki był nieprzytomny. Nie była w stanie wziąć ze sobą całego szpitala, a do warunków polowych nie była przyzwyczajona. Chłód dawał się jej we znaki. Odeszli z Mbarneldoru w takim pośpiechu, że wzięła tylko to, co było pod ręką i co uznała za najpotrzebniejsze. W tej sytuacji było to jednak za mało. Pozostawało mieć nadzieję, że wola przeżycia elfa wystarczy. Nie wiedziała, ile przyjdzie im czekać, ale ani myślała się skarżyć. Sama podjęła decyzję.

Wiedziała, że pod okiem Tallmira są bezpieczni. Był też z nimi Alpharius. Pozwoliła sobie na luksus wybiegnięcia myślami w przód. Co dalej? Salarin wspomniał o towarzyszeniu im. Dlaczego nie? Na ile zdążyła się zorientować - mieli szczytny cel. Uświadomiła sobie, że im dłużej myśli o podróży... tym mniej jest przerażona. Początkowo nie wyobrażała sobie siebie poza enklawą. Od 50 lat Mbarneldor był jej domem. Przyjęli ją, choć mieli powody, by ją odrzucić. Tak naprawdę nie znała świata poza osadą. Wiedziała tylko, że jest brutalny i na pewno odciśnie na niej swoje piętno. Czuła jednak jak jej serce, po raz pierwszy od 50 lat, trzepocze niecierpliwie, niczym wypuszczany na wolność ptak po długiej, bardzo długiej niewoli. To było jak instynkt, jak jakaś głęboko zakorzeniona potrzeba, której do tej pory nie uświadamiała sobie, nie mając ku temu powodów ani okazji. Mimo drobnych wyrzutów sumienia, mimo pozostawienia za sobą całego znanego jej życia, gdzieś w głębi duszy najzwyczajniej w świecie... cieszyła się z odejścia.

Pochłonięta myślami i analizą własnych uczuć nie zauważyła nadejścia Tirtha i pozostałych. Jej uwagę zwrócił dopiero niespokojny ruch Alphariusa. Zganiła się w myślach za brak czujności i wstała, rozcierając dłonie. Napotkała wzrok Tirtha i uciekła spojrzeniem. Poczucie winy momentalnie rozgromiło nieśmiałą radość podtrzymującą Esmerell na duchu. Na szczęście nie powiedział nic, co mogłoby ją bardziej pogrążyć. Ona także się nie odezwała, wiedząc, że tłumaczenia i tak nie są tu na miejscu. Dalsza podróż mijała im w milczeniu, a elfa bardzo dbała o to, by swoje uczucia zachować dla siebie. Zmęczenie, zimno i inne niedogodności były gdzieś obok. Przypomniały o sobie boleśnie, gdy przyszło rozstawać się z Trithem. Zaskoczył ją, wręcz rozczulił, ofiarowanym sztyletem i płaszczem. Otuliła się szczelnie okryciem.
- Dziękuję. Niech Pan Dębów strzeże i Twych dróg. Mam nadzieję, że nasze ścieżki jeszcze się przetną. - szepnęła i położyła dłoń na ręce spoczywającej na jej ramieniu.

~Świat ludzi różni się od naszego. ~ postanowiła dobrze zapamiętać tę przestrogę. Co prawda od życia w Mbarneldorze zapewne różnił się każdy świat - wyjątkowa sytuacja w wyjątkowym miejscu. Jednak miała nieodparte wrażenie, że kiedyś sobie w tym świecie radziła. A może właśnie nie radziła? I dlatego jest tu, gdzie jest? Postanowiła na trochę porzucić rozmyślania. Trzeba było dotrwać w podróży do świtu. Zamiast tego skupiła się na pomocy Avarielowi. Szary świt położył kres wędrówce, pozwalając w końcu na odpoczynek.

Skinęła Gustavowi głową.
- Nie ma problemu. Mogę wziąć pierwszą wartę z Baelrahealem. Jeśli ma dość sił... - uśmiechnęła się blado do kapłana.
MIała okazję z nim pracować i w pracy dogadywali się bardzo dobrze. Znał się na tym, co robił. Zresztą pewnie będzie chciał wiedzieć, co ona tu z nimi robi.
- Ogień jest konieczny, niezależnie od tego, jak wielkie zagrożenie ma stanowić. - westchnęła, spoglądając po obecnych z troską.

Perspektywa odpoczynku zdawała się wpływać mobilizująco na zgromadzonych. Obóz rozłożony został szybko i sprawnie. Esmerell podeszła do wycieńczonego Ignusa i podała mu niewielką fiolkę z przezroczystym, zielonkawym płynem.
- Wypij przed snem, proszę. Rozgrzeje cię i wzmocni. To prosty wywar, nic magicznego. Tobie przyda się najbardziej. - przemówiła łagodnym tonem, jakim zwykle mówiła do pacjentów.
Otuliła się mocniej płaszczem od Tirtha i wsłuchała się w dysksuję rozpoczętą przez Laonę. Po przedstawieniu swojego punktu widzenia z ulgą przyjęła, że nie ma większych sprzeciwów co do jej obecności. To jakby rozwiązywało problem tego, co ze sobą dalej zrobić.

Gdy zakończono już omawiać plany i wszyscy zaczęli układać się do odpoczynku, elfka przygotowała się na czuwanie podczas warty. Alpharius wychynął z cienia, cichutko przedreptał dookoła prowizorycznego obozu razem z Esmerell, spojrzał na nią, machnął ogonem i odszedł, znikając ponownie.
~ Dla niego to też nowe... ~ pomyślała, patrząc za kuguarem.
Spojrzała gdzieś w dal, zastanawiając się, jak sprawdzi się w nowej sytuacji. Wiedziała, że da z siebie wszystko i postara się nie być nikomu przeszkodą. Zauważyła kątem oka zbliżającego się Baelraheala i uśmiechnęła się do niego niepewnie. Skórę miała równie bladą, co wstający świt, ale niestety cienie pod oczami nie znikały na podobieństwo ciemności nocy.
- Co dwie głowy, to nie jedna. Zwłaszcza w takim stanie... - powiedziała cicho, nie chcąc przeszkadzać pozostałym w upragnionym odpoczynku - Bardzo byłeś zaskoczony? - zapytała, obserwując uważnie jego reakcję.

Jaka by pogoda nie smagała towarzyszy podczas marszu i w obozowisku - to odrobinę otuchy wlewała w serce kapłana. Jeśli słudzy Seere ich poszukują, to nawet najdoskonalej przygotowana zasadzka mogła zostać zniweczona przez takie warunki. Oczywiście wykluczając takie “atrakcje” jak teleportowanie gotowego do walki oddziału gigantów czy ogrów w sam środek obozu, kulę ognia ciśniętą z zaskoczenia w nieprzygotowanych, czy jakąś chmurę opadającą na towarzyszy...

Te i podobne nader “optymistyczne” rozważania przerwał głos Esmerell i Gwardzista Boga otrząsnął się z zamyślenia. Po raz pierwszy od narady, gdzie starał się oddzielić emocje od rozumowania na zimno, mógł sobie pozwolić na odjęcie maski obojętności od twarzy. Uśmiechnął się odruchowo, ale po chwili przyglądania się dziewczynie uśmiechnął się szerzej z autentyczną przyjemnością. Oczywiście, wcześniej już ją widział, przywitał się ledwo pokrywając zaniepokojenie okolicznościami spotkania, rozmawiał z nią w czasie narady, ale po prawdzie niewiele się do niej odzywał, a ostatnie czego potrzebowali to kłótnia w obecności Tritha czy wśród towarzyszy marszu, i w obliczu czającego się wokół zagrożenia ze strony oddziałów podległych czempionce Alabashaaran. Tak więc nie zaprotestował przeciw obecności uzdrowicielki … a raczej tego w jaki konkretnie sposób Salarin i Tallmir “zwerbowali” dziewczynę. Milczał na ten temat. I dlatego dopiero teraz mieli okazję rozmówić się o wszystkim.
- Zaskoczony? - zaśmiał się cicho - To za mało powiedziane!

- Zimno ci? - zapytał i pokazał miejsce przy ognisku - Jeśli chcesz, ten płaszcz posłuży nam obojgu - rozpiął zapinkę wlasnego okrycia, zdobytego na gwardziście Zamku Caer Calidyrr - Proszę, będzie nam cieplej.

- Nie, nie jest mi zimno. - kłamała w żywe oczy i nie trzeba było być wielce spostrzegawczym, by się zorientować - Nie lubię być ciężarem. - wytłumaczyła się, jakby sama przed sobą.

- Hmm... - słoneczny elf przez chwilę spoglądał za kuguarem który przed chwilą zniknął w mroku - Szkoda - powiedział nagle - ja strasznie zmarzłem. Myślałem że jak usiądziemy razem to będzie mi trochę cieplej - westchnął i faktycznie poruszył się, jakby chciał przysiąść przy ogniu.

Esmerell przygryzła dolną wargę, obserwując kapłana.
- Cóż, jeżeli to pomoże i będzie tobie cieplej. To służę pomocą... - uśmiechnęła się, zadowolona z siebie, że udało jej się wybrnąć z trudnej sytuacji. Przynajmniej w jej mniemaniu.

Skinął głową, nie dając niczego po sobie poznać. Po kilkudziesięciu latach w Cormanthorze przywykł do chłodu, ale Esmerell nie musiała tego wiedzieć. A poza tym … kto powiedział że lubi marznąć? Przysiadł przy ognisku i poczekał na dziewczynę, okrył ich oboje i objął towarzyszkę ramieniem, przysunął się by płaszcz jak najdokładniej ich chronił.
- Esmerell … - zaczął powoli - … my - ja, Salarin, rycerz Gustav, Coen … mamy poważny problem. Przebywanie z nami może być dla ciebie nieprzyjemne, niebezpieczne nawet. Dostaliśmy się pod wpływ klątwy … efektu druidzkiego rytuału, bardzo skomplikowanego i podstępnego. Mamy przed sobą miesiąc czasu nim zamienimy się w - co tu dużo ukrywać - bezrozumne bestie. Co gorsza, klątwa już się uaktywnia i zdarzyło się że rycerz zaatakował Shilvo i Lady Navell - wskazał ruchem głowy półelfią dziewczynę - A wtedy … dość powiedzieć że nazwać taki widok “bestialskim” to właściwe określenie...

Baelraheal uderzył w poważny ton, więc i ona spoważniała. Westchnęła cicho i zaczęła przyglądać się niezwykle interesującym płomieniom w ognisku.
- Rozumiem zagrożenie i nie będę mu zaprzeczać. Nie zamierzam też zgrywać bohaterki ani nic w tym stylu. Możesz mieć jednak pewność, że zrobię wszystko, by wam pomóc. W tej chwili cała wasza-nasza grupa jest dla mnie jedyną pewną rzeczą w tym świecie dookoła. Znajdziemy jakieś rozwiązanie tej sytuacji. - powiedziała z przekonaniem, wręcz z determinacją - Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście... A jeśli faktycznie nie ma wyjścia, zawsze można wyjść wejściem. - uśmiechnęła się lekko.

Milczał, bo w słowach dziewczyny było sporo racji. Z drugiej strony przed jego oczami przewijały się twarze Lairiel, Filuta, Setha, Randala … tych którzy zginęli i tego który ich opuścił tak nagle. Skoro Randal spanikował (i to po czasie wystarczającym do tego by magiczny efekt skazy poddać pierwszym badaniom) - a przecież kapłan tego się nie spodziewał, nie po nim - to odwrócenie działania rytuału mogło być trudniejsze niż Esmerell czy jemu się wydawało.

Odpędził te wspomnienia i przygarnął uzdrowicielkę nieco mocniej do siebie.
- Podobało mi się to jak opiekujesz się rannymi - powiedział, oddalając od siebie te mniej lub bardziej “strategiczne” rozważania. Ruchem głowy wskazał za to Avariela - Możliwe że częściej będziesz musiała nas ratować - zażartował lżejszym tonem. - To trochę brudna robota - dodał, choć wiedział że dziewczyna nie boi się powalać.

Zmiana tematu przyniosła jej sporą ulgę.
- Tak jakbym przez ostatnie 50 lat nie zajmowała się podobnymi sprawami... - stwierdziła z uśmiechem - Zresztą... Mogę się opiekować, mogę wzmacniać organizm pacjenta, mogę robić to, czego nie może magia, ale to wszystko zajmuje dużo czasu. W najpilniejszych sytuacjach magia jest niezastąpiona. A jak wiesz z magią leczniczą średnio u mnie... Dla niego - wspomniała o Avarielu, na którego i on wskazał - i tak nie mogłam więcej zrobić. Przynajmniej dotarł aż tutaj. Silny jest. Wyliże się. - uporczywie powstrzymała ziewnięcie - Mogę więc nieść ratunek na miarę moich skromnych możliwości. A bezbronna też nie jestem, to i ciężarem nie będę. - tym razem już ziewnięcia powstrzymać się nie udało.

Nie lubię być ciężarem”, “A bezbronna też nie jestem, to i ciężarem nie będę” - zbyt często słowo “ciężar” padało by miało być przypadkowe, przynajmniej jak dla ucha Gwardzisty Boga, i przez chwilę zastanawiał się co było tego powodem. Wreszcie jednak wzruszył w duchu ramionami - jeszcze będzie czas o to zapytać, a dziewczyna wydawała się zdeterminowana nie okazywać słabości, nawet mimo tego jak chociażby przed chwilą wyszło z tym mrozem naokoło. Poza tym przyglądał się uśmiechowi, jak i ziewnięciom, i z trudem krył rozbawienie.
- Jesteś zmęczona - stwierdził rzecz oczywistą, ale chciał się do niej odezwać - od pierwszej chwili Esmerell sprawiała na nim bardzo sympatyczne wrażenie - Jak my wszyscy - dodał samemu kryjąc uśmiech, by powstrzymać jakąś buńczuczną deklarację.
- Jeśli chcesz to prześpij się, postaram się nie zasnąć samemu. Będę tuż obok, gdybyś wyczuła moje poruszenie to sprawdź co się dzieje … ale mam nadzieję że skaza jeszcze przez jakiś czas się nie uaktywni. Gdyby działo się ze mną coś dziwnego to nie czekaj tylko krzycz o pomoc - wiedzą co robić. Obezwładnią mnie, a po pewnym czasie efekt skazy powinien ustąpić - dodał mimo wszystko lekkim tonem.

Na wzmiankę o spaniu prychnęła cicho.
- Nie. Nie ma takiej możliwości. Sam się zdrzemnij. Nie będę spać na mojej pierwszej takiej warcie. Dam radę. Damy radę razem. Niedługo wstaną nas zmienić i będzie można się położyć. - kolejnych jego słów wysłuchała uważnie i w skupieniu.
Pokiwała lekko głową.
- W porządku. Nadal uważam, że powinniście...powinniśmy...zająć się tą klątwą. Ale... cóż... Pewnie czas goni nie tylko w tej sprawie. W każdym razie skoro sługa natury rzucił takie zaklęcie, to może i sługa natury mógłby je odwrócić? Wówczas jestem do usług. Pozostaje pytanie - jak? Z tego co zrozumiałam, do tej pory nie udało się znaleźć żadnego konkretnego sposobu usunięcia efektów tego czegoś?

- O nie - Baelraheal znowu zaśmiał się cicho, na chwilę przerywając przepatrywanie zarośli by spojrzeć na Esmerell - Ty również nie przyłapiesz mnie na tym, że zawaliłem sprawę przy wartowaniu - przesunął dłoń pod płaszczem na ramię uzdrowicielki i uścisnął je lekko. - Mam jednak nadzieję że to “niedługo” będzie naprawdę niedługo - zażartował, bowiem oboje wiedzieli że jeszcze kilka ładnych godzin czuwania było przed nimi.
- Klątwa … - spojrzał ze zmęczeniem wokoło, potem na kontuzjowanego pobratymca i jego “pisklaka”, naraz wskazał ich ruchem głowy. - Swoją drogą to ciekawe, że Rexx to smoczyca, a Avariel transformuje ją w mężczyznę. Ale, jak to moja siostra, kapłanka Hanali Celanil mawia: “Kochaj jak wola twoja” … czy jak to dostosować do tej sytuacji.
Zaśmiał się znowu cicho i pokręcił głową. Wiedział że stara się uniknąć tematu skazy. Podświadomie zapewne - jak każdy bał się postępów tego przekleństwa którego nabawili się w Caer Calidyrr.
- Nie, nie znaleźliśmy DOKŁADNEGO sposobu usunięcia efektów rytuału. Tylko wzmianki, poszlaki … “naczynie w którym palone były zioła użyte do rytuału, popiół z ziół namoczonych w wodzie z jeziora na wyspie druidów” … autor tych słów niewiele więcej zapisał, ale zdążę Ci jeszcze wszystko przekazać. Gdybym nie był w stanie tego uczynić wiedz, że Laona jest we wszystko wprowadzona, ma również część ziół które zabraliśmy z magazynu w podziemiach Caer Calidyrr. Może nawet taka domatorka jak Ty je rozpozna, hmm? - powiedział, uśmiechem ujmując żądłu jadu. Esmerell znała się wszak na ziołach, wywarami z nich pomagała cierpiącym w Mbarneldorze, może faktycznie jej wiedza bardzo w tej materii się przyda....

Uśmiechnęła się łagodnie, gdy ją uścisnął. Dawno nie miała luksusu odczucia bliskości i ciepła drugiej osoby. Budziło to w jej sercu jakąś dziwną tęsknotę, odległą, zamgloną, ale wyraźnie wyczuwalną. Dziwne uczucie sprawiło, że zadrżała lekko. Odruchowo oparła głowę na ramieniu kapłana. Na słowa o domatorce przewróciła oczami.
- Może gdybym przyjrzała się tym roślinom... Nie wiem, czy to coś da... Ale spróbować można. Trzeba się łapać wszystkiego. W każdym razie postaram się jakoś pomóc. - zapewniła z mocą w głosie.
- Nie jestem domatorką. Czymże jest 50 lat w życiu elfa? Chyba nasze ścieżki splotły się na dłużej niż mogło wydawać się w Mbarneldorze. - uśmiechnęła się ponownie.
- Możliwe, Esmerell, możliwe - uśmiechnął się i naraz zerknął na dziewczynę - Pięćdziesiąt lat? Byłbym przysiągł że twa uroda rozkwitła bardziej niż przystoi dziewczęciu w tym wieku - zażartował przypominając sobie widok Esmerell w szpitalu, gdzie nietrudno było dojrzeć że jest już kobietą. Spojrzał w jej brązowe oczy z pytaniem i rozbawieniem jednocześnie.
Pokręciła lekko głową, uśmiechając się smętnie.
- Po prostu Mbarneldor był moim domem przez pięćdziesiąt lat. - powiedziała cicho i umilkła, nie bardzo wiedząc, jak wyjaśnić całą resztę, która kryła się za tym - pozornie tak prostym - stwierdzeniem.
Cisza przeciągała się. Baelraheal nie naciskał. Milcząc, oczekiwał aż elfka sama podejmie temat. W końcu zebrała się w sobie i przemówiła:
- Nie mam pojęcia, ile lat chodzę po tym świecie. Okoliczności mego przybycia do enklawy są dość... nietypowe. Sęk w tym, że nie pamiętam, kim byłam przed pięćdziesięcioma laty... - mówiła coraz ciszej, prawie przechodząc już do szeptu - Kim byłam, co robiłam... Skąd pochodzę... Do tej pory nie czułam potrzeby poznawania przeszłości, nie chciałam wiedzieć, co doprowadziło mnie do takiego stanu. Odpłacałam Mbarneldorowi pomocą za przygarnięcie mnie. Byłam tam względnie bezpieczna pod opieką łowców, otoczona iluzją. Ale teraz... Tutaj... Poza tym wszystkim, co było tam. Chyba... Chyba jednak chciałabym wiedzieć. - zmarszczyła lekko brwi - Dla was jestem Esmerell, ale może dla kogoś innego byłam kiedyś kim innym... Może nawet dla kogoś byłam ważna? - wzruszyła lekko ramionami, a w jej oczach pojawił się cień smutku.
Dawno o tym nie mówiła. W osadzie po prostu wiedzieli. Opowiadanie o tym, wyjaśnianie... było trudne, ale - o dziwo - przynosiło też ulgę.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 18-12-2012 o 00:34.
sheryane jest offline  
Stary 18-12-2012, 00:33   #209
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Milczał, zatopiony w myślach i po prostu ciesząc się bliskością dziewczyny. Wreszcie potrząsnął lekko głową, lekko, by nie unosiła własnej z jego ramienia.
- Takie rzeczy … przeszłość … można sprawdzić magią, Esmerell - powiedział łagodnie i dodał najbardziej neutralnym tonem na jaki mógł się zdobyć - Szkoda że Wielki Elmethaar nie wpadł na ten pomysł.
- O ile mi wiadomo...Próbował. Może mu się nie udało? Przecież inaczej by mi powiedział? - dziewczyna nie miała powodu, by podejrzewać Elmethaara o cokolwiek.
Było jej dobrze. I ciepło. I przyjemnie. Bardzo chciała zasnąć, ale jeszcze bardziej wiedziała, że nie może i nie powinna, więc trzymała się dzielnie.
Skinął głową. Miał trochę więcej powodów do podejrzewania Wielkiego o niepowodzenie tych prób, poczynając od tego że w Mbarneldorze brakowało uzdrowicieli, ale nie było sensu wywlekać tego.
Naraz zmarszczył czoło gdy sobie o czymś przypomniał.
- Sługa natury? - spojrzał na Esmerell, a potem w kierunku w którym zniknął kuguar. Zrozumienie zapaliło się na jego ciemnej twarzy - Twój kot... Jesteś druidką? - zapytał z ciężkim zaskoczeniem w głosie.
Dziewczyna pomasowała lekko swoją skroń.
- Cóż... Może nie standardową - taką z kręgu i w ogóle. Może nie wyglądam... Ale.... Tak, chyba tak... Moje umiejętności i moce zesłane przez Pana Dębów chyba najbardziej przypominają zdolności przeciętnego druida. Przynajmniej tak mi się wydaje. - wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się - Ponadto jeżeli to, kim jesteśmy zależy od tego, co siedzi w sercu, a nie od tego, co się potrafi... Wtedy z całą pewnością mogę rzec, że tak właśnie jest. A z Alphariusem to jeszcze inna historia. - zaśmiała się cicho.
- Och … - zatkało go na moment - … Esmerell … może twoja obecność nam życie uratuje!
Uspokoił się momentalnie, bo od posiadania druida w drużynie do odczynienia efektów rytuału droga była daleka.
- Przepraszam, nie myśl że nagle cię zacząłem cenić a wcześniej tak nie było.
- Spokojnie... Gdybyś nie uznał, żem tego warta, nie zezwoliłbyś mi na podróż z wami. No a przynajmniej wyraziłbyś te wątpliwości zapewne. - powiedziała łagodnie - Jeżeli będę mogła przydać się jakoś bardziej, będę szczęśliwa. Musi być na to przecież jakiś sposób. Możliwość odwrócenia rytuału, zablokowania wpływu, przerwania działania... Jeżeli to tak bezproblemowo działa na wszystkich i każdego zmienia z czasem w bezmyślną bestię... Jeżeli nie dałoby się tego powstrzymać... Przecież to jakieś chore... Wyobrażasz sobie coś takiego na skalę światową?
- Każdego nie… Przepraszam, Esmerell, na dzisiaj chyba mam dość myślenia o klątwie. “Zwłaszcza gdy siedzisz tuż koło mnie” - miał na końcu języka ale akurat tego nie mógł powiedzieć, nie w momencie gdy skaza wgryzała się w niego niczym rak.
- W porządku, wybacz. Rozumiem całkowicie. - musnęła palcami dłoń, która spoczywała na jej ramieniu.
- I nie ma nawet o czym mówić. Głowa mi pęka gdy tylko wracam do tego myślami - poruszył własnymi palcami, ale nie zdążył już sięgnąć dłoni dziewczyny. - Czy pozostawiłaś w Mbarneldorze kogoś bliskiego swemu sercu? - zapytał żartobliwie, nie chcąc by pomyślała że rozmowa go męczy. Po prostu miał dość obracania w głowie tematu rytuału i jego efektów. Od wielu już dni o niczym innym nie myślał.
Pokręciła delikatnie głową, uśmiechając się lekko.
- Jakoś nigdy się tak nie złożyło, żeby coś z kimkolwiek... Uczucia wobec mnie ograniczały się głównie do wdzięczności. - zawiesiła na chwilę głos, jakby w zamyśleniu, po czym dodała nieco cięższym tonem - Lub żalu... Jeśli nie byłam w stanie komuś pomóc. Od paru lat najbliższym mi był Alpharius... A on jest ze mną, więc jest dobrze.
- Wiele straciłaś - błysnął zębami w niewesołym uśmiechu. - Szkoda. Choć z drugiej strony, jak sobie pomyślę o moich związkach … co jeden to większa zgryzota. Nie, nie jestem z nikim związany - dodał, samemu się dziwiąc dlaczego o tym mówi - Nie na stałe.
- Nawet jeśli straciłam wiele, to o ile więcej mogę zyskać teraz?
- zapytała retorycznie, nie oczekując żadnej odpowiedzi - Nie na stałe? Co masz na myśli?
Skinął głową po pierwszych słowach. Podobał mu się zdrowy rozsądek dziewczyny … i miło było tak siedzieć z nią przytuloną do niego. Westchnął za to przy następnym pytaniu, ale już za młodu nauczył się że prawda wcześnie oszczędza naprawdę dużo bólu później.
- Chcesz posłuchać mojej historii? - zapytał z uśmiechem którego nie mogła dostrzec, ale wyczuć - tak - Ostrzegam że będzie nudna.
- Chcę. A nawet jak będzie - będę zmuszona jej słuchać, bo zasnąć i tak nie mogę. - zażartowała i nie dbała o to, czy żart jest niskich lotów, czy też nie. Po prostu była ciekawa.
- Matka moja jest bardzo religijną kobietą - zaczął z cichym śmiechem w głosie po żarcie Esmerell - Ona to przeforsowała nadanie mi imienia które do teraz noszę, zamiast miana jakiegoś przodka-generała - z legend. Można rzec że miała zdolności prekognicji... Ale nie zawsze byłem kapłanem mimo tego że starsza siostra rychło odnalazła swe powołanie jako służka Hanali Celanil. Imałem się różnych zajęć, najpierw ganiałem po Leuthilspar jako goniec, potem w piekarni ojca pracowałem, w lesie jako drwal ... - odszukał teraz dłoń uzdrowicielki by przesunęła opuszkami palców po wnętrzu jego dłoni - … chyba trafiłaś na odciski które do tej pory mi pozostały po tych latach mocowania się z siekierą - zażartował, bo od tego momentu odcisków nabawił się od wielu, wielu innych czynności i narzędzi. - Potem jako poławiacz pereł nurkowałem przy wybrzeżach Evermeet, a potem zamustrowałem na statek kupiecki i przypłynąłem na kontynent. Coś mnie podkusiło by zawędrować do Starego Dworu … nie wiem co, chyba od zawsze to we mnie siedziało - mówił z melancholią. - Tam zostałem przyjęty przez Tel’Quessir i wprawiałem się w łowieckim fachu. Któregoś razu ocaliłem nereidę z rąk drowów … a wkrótce potem ona mnie wyratowała gdy wykrwawiałem się na śmierć i tak jakoś … byliśmy ze sobą. No a potem się dowiedziałem że mam z nią córkę. Wszystko ładnie-pięknie, tyle że stałości oczekiwać po takim związku to jak budować zamki z piasku na brzegu morza - widok cudowny, ale nietrwały i o frustrację przyprawiający. Ale chyba do tej pory nie pozbyłem się z serca jakiegoś sentymentu na myśl o tych chwilach - lekko wzruszył wolnym ramieniem, gdy stara gorycz się odezwała. - No i … mam córkę, jaki by ten związek nie był dziwny i na porażkę skazany - zamilkł na chwilę.

Esmerell była oczarowana. Nie tyle opowieścią, co historią, która za nią stała. Sama nie miała za bardzo o czym opowiadać. Życie umilała sobie wizytami u starego Pieśniarza Klingi, który naprowadził ją na wiarę Pana Dębów i spacerami z Alphariusem. Gdy musnęła palcami jego dłoń, nie zabrała jej już, a on także nie cofnął swojej. Dłonie splotły się, grzejąc się wzajemnie własnym ciepłem. Nie było wątpliwości - wszystko dla ochrony przed zimnem.
- Córka, no proszę. - uśmiechnęła się szeroko - Trudno dziwić się sentymentom. Co by nie było i z jakiego powodu, to jednak więzy krwi. Ponoć niektórzy potrafią się od nich oddzielić... Tylko nie zawsze to na dobre wychodzi. Inni nie mają jej w ogóle. Jeszcze inni nie pamiętają, czy mają... - prychnęła cicho, zdając sobie sprawę, że w sumie mówi między innymi o sobie.
- Jestem pod wrażeniem. - rzekła z uznaniem - Całokształtu. Nie tylko córki. - powiedziała wesoło.

Zaśmiał się cicho, w zasadzie rozchichotał.
- Pod wrażeniem tego jak mnie po świecie nosiło? Czy tego że nereida mnie usidliła? - zażartował. - Bo to ostatnie to żaden powód do dumy.
- Tak, pod wrażeniem tego, ile widziałeś i ile przeżyłeś. - powiedziała w zamyśleniu - Racja, żaden powód do dumy. One raczej nie mają z tym problemu. - chciała chyba dodać coś jeszcze, ale powstrzymała się i zamilkła. Skoro Bael nie miał ochoty wałkować tematu klątwy, to i ona nie zamierzała go przywoływać, nawet w głupiej zaczepce.

Baelraheal uśmiechnął się w zadumie.
- Racja - powiedział - To z nereidą. I rzeczywiście, sporo widziałem i przeżyłem... A opowiadam w największym możliwym skrócie....
Poprawił się nieco bowiem jakaś gałąź pod siedzeniem dokuczyła mu wystarczająco. Znowu przytulił dziewczynę, co prawda nie przerywając sprawdzania otoczenia, ale wiedział że nie powinien gadać tylko czuwać. Tylko że tak trudno było się podnieść i przerwać tę rozmowę...
- Wkrótce po tym jak na własnej skórze poczułem zew Corellona Larethiana - skrzywił się lekko na wspomnienie obrażeń jakie wtedy odniósł, i śladów na ciele do tej pory noszonych - i zostałem pełnoprawnym kapłanem, podróżując z Evermeet na kontynent poznałem półelfią dziewczynę. Drażliwa niczym osa, nieufna i o ciętym języku … sam nie wiem jak to się stało że w ogóle zwróciła na mnie uwagę. Nie lubię tego określenia, ale to był najzwyczajniejszy w świecie romans i to burzliwy, rozstaliśmy się w momencie w którym jeszcze mogliśmy zachować w sercu tylko te dobre wspomnienia, a nie złe.
Przerwał.
- Esmerell … - powiedział z wahaniem - … stoczyliśmy walkę gdy ruszyliśmy do Wiecznego Miasta, a ja zostałem wzięty do niewoli przez służki Seere. Tymi wszystkimi ogrami, gigantami i wiedźmami dowodzi moja dawna kochanka, Kyrilla,, przymuszona przez Seere Uzdrowicielkę do tego ponieważ … Esme, oprócz córki mam również syna, właśnie z Kyrillą, który pozostaje w mocy Seere. Kyrilla wypuściła mnie, chyba ma nadzieję że wyrwę nasze dziecko … w zasadzie dorosłego już syna z łap Uzdrowicielki, a ja boję się że nie podołam, albo że będę musiał stanąć do walki z nim. Niczego już nie wykluczam - szepnął. Po prostu oznajmił to, bez skargi w głosie, bo nie potrzebował współczucia.
Zapadła cisza. Dziewczyna naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Odwróciła wzrok od ogniska, spojrzała gdzieś w bok, kątem oka dostrzegając czającego się w pobliżu Alphariusa.
- Nie mówiłem że co jeden związek to większa zgryzota? - uśmiechnął się niewesoło, gdy cisza się przedłużała. - Wiem, głupi byłem, wystarczyło pomyśleć by nie doszło do tego … to znaczy obecności … tego że mam kolejne dziecko. Ale to była euforia - dopiero co zostałem wyświęcony, świat jawił mi się - niemal dosłownie - jak widziany w różowym szkle, ostatnie o czym myślałem to rozsądne zachowanie.
Przekręcił głowę by zerknąć na czoło Esmerell.
- Teraz powinienem się poderwać i ruszyć w las, rozpamiętując z marsowym czołem swoje przewiny i brak pomyślunku, ale wolę z Tobą tutaj posiedzieć, jeśli nie masz nic przeciwko - mruknął.
- Zostań, nie ma sensu. Co się stało, to się nie odstanie. W ostatecznym rozrachunku, przecież nie żałujesz, że to się stało? - stwierdziła ze spokojem - Gorzej, że to wszystko tak... się splotło. I co nie zrobisz, i tak będzie ciężko... - odchyliła lekko głowę, tak że ich spojrzenia spotkały się i uśmiechnęła się szeroko - Za przyjemności czasem przychodzi zapłacić, jak widać.
- Aż nie wiem co odpowiedzieć - gdybym postąpił inaczej … - zaczął i zreflektował się - Wróć, stało się jak się stało, jesteśmy sumą naszych doświadczeń. Może i żałuję, ale akceptuję to co się wydarzyło. Szkoda, masz rację, że tak się to splotło, choć jak mawiają: “miłe złego początki” - powiedział z uśmiechem i połaskotał wnętrze dłoni Esmerell opuszkiem palca - Teraz też powinienem powiedzieć żebyś “trzymała się ode mnie z daleka”, hmm? - zmarszczył nos spoglądając w jej oczy z uśmiechem.
Zaśmiała się cicho, nie odwracając spojrzenia.
- Nie bój się. Ani ze mnie nereida, ani kapryśna półelfka, żeby Cię wodzić na pokuszenie...
~ Chyba... ~ dodała w myślach, zastanawiając się, czy gdyby przypadło jej wartować z kimś innym też byłoby tak mło i... ciepło.
- [i]Zresztą... Skąd wiesz, kto tu od kogo z daleka powinien się trzymać. Może byłam jakąś poszukiwaną morderczynią i ktoś sobie o mnie kiedyś przypomni?[/i] - zaśmiała się cicho, sama nie wierząc w takie wymysły.
“Och, podobasz mi się, bez obawy, aż zbyt łatwo byłoby się zapomnieć” - samo pchało mu się na język, ale tego też nie mógł powiedzieć.
- Morderczynią... - powtórzył za to powoli i zmierzył ją surowym spojrzeniem - A ja tu sobie tak beztrosko siedzę?? No, nie dokuczyłem Ci chyba jeszcze zbytnio, to zaryzykuję pozostanie tak jeszcze przez chwilę - wymruczał przyciągając ją lekko do siebie - A co będzie później - zobaczymy. Możliwe że trzeba Cię będzie ratować. Mam w tym wprawę, niech to...
Znowu to dziwne uczucie odezwało się w elfce. Radość i ciepło, niespokojny trzepot serca, uśmiech prawie nie schodził z twarzy Esmerell.
- Postaram się nie stwarzać problemów. Chyba i tak jest już ich dość. - powiedziała lekkim tonem, moszcząc się wygodniej w jego objęciu - Myślę, że pięć dziesiątek lat to dość dużo, by wiele zapomnieć. Możemy więc założyć, że mam czystą kartę. - zaśmiała się cicho.
Baelraheal zamarł gdy ujrzał ten znajomy wyraz twarzy dziewczyny, ten sam który już parę razy ujrzał w swym życiu. I wiedział że nie może dopuścić do tego samego co wtedy. Wyzwał się w duchu od idiotów - umierał od skazy z każdą chwilą zapuszczającą głębiej swoje korzenie, a świadomie czy nie, ale “dawał się polubić” Esmerell. Jakby nie wiedział do czego to może doprowadzić... Ale co miał teraz powiedzieć lub zrobić, by to powstrzymać?
- Ta morderczyni mi nie wychodzi z głowy - mruknął marudnie - A tak poważnie mówiąc to dopiero teraz poczujesz że żyjesz, domatorko. Podróże, widoki, przeżycia, emocje... Wszystko...
Puścił dłoń Esmerell i odgarnął włosy z jej twarzy.
- Ładny tatuaż - powiedział łagodnie, wskazując spiralne linie. - Kto go wykonał?
Wzruszyła nieznacznie ramionami.
- Nie wiem. Pewnie ktoś z przeszłości... - skwitowała krótko, starając się zachować ten sam lekki ton co poprzednio - Ale kiedyś się dowiem. Na wszystko przyjdzie czas. Są sprawy ważne i ważniejsze. - ziewnęła znowu.
- Na wszystko przyjdzie czas - powtórzył za nią, tak samo lekkim tonem. Nie sądził by miał przeżyć najbliższy miesiąc, ale nie było sensu wspominać o tym Esmerell, tak samo jak niepotrzebne było igranie z jej uczuciami. Po prostu siedział obok niej i cieszył się jej towarzystwem, tak samo jak miło było czuć ciepło jej ciała. Elfka również nie widziała powodu, by rozwodzić się nad tym, co ważniejsze. Miała swoje zdanie i jego zamierzała się trzymać. Przytuliła się do Baela, by resztę warty dzielnie przetrwać wartę mimo mrozu i zmęczenia.

Kapłan Pierwszego milczał już, tuląc tylko uzdrowicielkę i szukając w myślach czegokolwiek, byle tylko nie wspominać tego o czym opowiedział dziewczynie. Wspominał więc Mbarneldor, w którym - w końcu - znaleźli pomoc, mimo tego że wielu odniosło w nim rany, nie tylko - a w przypadku niektórych nawet nie przede wszystkim - fizyczne, jak Laona. Wspominał Tritha, który wracał do oblężonej osady z odebranymi maskami, wspominał jego słowa rzucone przed odejściem, na pytanie o los kapłanów w mieście.
- Widziałeś Baelrahealu Mbarneldor. Wymarli. Ze starości lub choroby... Niektórzy polegli w boju. Jednym z ostatnich, co prawda nie poświęcony Panu Dębów był idący u twego boku Ignus Avariel.Nasz pan dużo wcześniej kwestionował kapłanów w wiosce, jednak po zdradzie... Postanowił, że nie są nam potrzebni w ogóle...
Gwardzista Boga potrząsnął lekko głową gdy te słowa do niego wróciły. A potem oparł policzek o włosy Esmerell. Cieszył się że dziewczyna opuściła osadę...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 18-12-2012 o 00:36.
Romulus jest offline  
Stary 18-12-2012, 07:27   #210
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Noc była chłodna i nie przyjemna, zaś mroźne wiatry mimo wesoło płonącego ogniska dawały się we znaki śpiącym awanturnikom. Iluzja ciepła i światła podnosiła ciut na duchu, jednak nie dawała komfortu porównywalnego do zacisznego domu wśród rodaków.
Niemłody elf, o białych niczym śnieg włosach nie odpoczywał już od pewnego czasu. Wpatrywał się w dal zastanawiając nad swoją decyzją i poczynaniami. Wyprawa nie wydawała się być realna do ukończenia, a ryzyko śmierci skreślało szansę na wykonanie swojej misji. Jednak gdyby się nie odważył przyłączyć do najemników to czy jego plany miały by jakikolwiek sens? Czy jego życie miało by sens?
Tallmir wstał, rozprostowawszy swe kości, przeciągnął się powoli. Zerknął na parę dotychczas pilnującą obozowiska i rzekł im by poszli spać. Spojrzał na wciąż drzemiącego rycerza zastanawiając się czy powinien go budzić by na wespół z nim trzymać pieczę nad bezpieczeństwem wyprawy. Postanowił na chwilę się z tym wstrzymać.
Noc ustąpiła swemu bratu znikając na najbliższe godziny przegoniona przez pierwsze promienia słońca. Mimo zbawczego działania złocistej tarczy, dotkliwy mróz przenikał przez ubrania.
Łowca zrobił niewielki obchód wokół ich obozu, uważnie stawiając każdy krok by nie zagłuszyć potencjalnego zagrożenia oraz odsiewając dźwięki natury od niepokojących szelestów. Nie było to nic nowego dla wprawnego tropiciela. Nic też nie dybało na ich zdrowie.
Gdy wrócił do centralnej części ich tymczasowego miejsca postoju zauważył, iż Ignus skończył odpoczywać. Dorzucił drwa do ognia i podszedł do smoczego maga.
- Obiecałeś mi pokazać twój punkt widzenia - rzekł ciut niepewnie, nie wiedząc czy przeszkadza starcowi.
- Mój punkt widzenia... Odśwież mą pamięć jeśli łaska, Tallmirze. Chodziło o mój pogląd na politykę Elmethaara? O powód, dla którego zdecydowałem się zaingerować w otaczającą wioskę iluzję? - Zapytał elf, mimo odpoczynku ciągle miał jeszcze mętlik w głowie, zaś zioła Esmerell wywołały u niego lekkie zamroczenie, tak więc proces medytowania czarów wydłużył mu się ponad godzinę.
- Tak, o twój pogląd na politykę Wielkiego. - zaakcentował ostatnie słowo - Dlaczego, aż tak bardzo buntujesz się przeciw jego działaniom. Czemu krytykujesz jego postępowanie i zdradziłeś swój własny lud. - Dodał, znów dorzucając drewna do niewielkiego ogniska.
- Widzisz, nasze podejście różni jedna, zasadnicza rzecz... Tobie od małego wpajano służbę Elmethaarowi jako jego łowca, ja dorastałem w pewien sposób obok niego, jako jego uczeń. Początkowo też wierzyłem w jego opiekę, w to że stawia dobro wioski przede wszystkim. Tak było do chwili, w której potencjałem, niestety nie umiejętnościami, zacząłem go przewyższać... Nie odebrał tego jako szansy dla wioski, a jako zagrożenie swojej pozycji samca alfa. Wtedy zrozumiałem, że wioska to tylko przykrycie dla jego ego, on nie zmieni swoich poglądów nawet gdyby miał was wszystkich skazać na śmierć. Wielokrotnie błagałem go o kontakt ze światem zewnętrznym... Widząc śmierć naszych ofiarowałem nawet samego siebie jako posłańca. Elmethaar zaś wielokrotnie wyśmiewał ideę szlachetnego elfa proszącego o pomoc ludzi, mnie nie obchodziło kogo będę błagał tak długo, jak miałoby to ocalić chociaż jedno życie. W końcu za swoje poglądy zostałem odepchnięty na bok... Naruszenie iluzji było krokiem... Desperacji - elf zrobił krótką przerwę po monologu. Usiadł naprzeciw Tallmira i kontynuował, wartą nie musiał się przejmować tak długo, jak wyostrzone zmysły Rexx były w pogotowiu.
- Widzisz, pomyślałem że jeśli bariera zniknie, w końcu do lasu zaczną schodzić ludzie z którymi Elmethaar wtedy musiałby pertraktować. Widziałem w tym szansę dla naszego ludu, możliwość nabycia lekarstw, pożywienia, tego wszystkiego czego zawsze nam brakowało. Niestety mój pomysł spotkał się ze sprzeciwem, a wyrok śmierci... Do dziś nie wiem, czy był spowodowany ego Elmethaara, czy strachem, że ktoś dowie się dlaczego ingerowałem w iluzję.
Tallmir wsłuchiwał się w słowa starszego elfa w spokoju i skupieniu. Nie przerywał mu, zaś oczy spoczywały na jego ustach jakby nie chciał uronić choćby jednego słowa. Gdy mag zamilkł na chwilę, łowca spojrzał mu w oczy i z rzekł.
- Jestem zwykłym żołnierzem i nie mnie mieszać się w polityczne zagrania ani magiczne działania. Jednak nie sądzę, by ludzie tak ochoczo garneli do nas z pomocą. Wręcz przeciwnie, zapewne spowodowało by to wojnę napędzaną ich chęcią zysku czy podboju. - dodał wyciagając sakiewkę z racjami podrużnymmi. - Nie mówiąc już o innych rasach. Wyłom w iluzji nie byłby wskazany biorąc pod uwagę choćby teraźniejsze ataki ogrów.
- To było wiele lat temu, jeszcze zanim zagrożenie ze strony ogrów było nawet do przewidzenia. Ciężko teraz gdybać co by było, gdyby. Nie mam żalu do Elmethaara o wygnanie, właściwie rzecz biorąc wyszło mi to na dobre... Na wygnaniu znalazłem Rexx. Wiem za to, że w swoim uporze któregoś dnia zgubi Mbarneldor...
- Masz rację, biorąc pod uwagę, że ludzie nam pomogą. Jednak wychowano nas tak, a nie inaczej. Nie mieliśmy nadziei, że ktokolwiek zechce pofatygować się by nas wesprzeć. Uczyliśmy się samodzielności. Przetrwać nie polegając na innych rasach. Bariera nas chroniła i chroni nadal. - zamilkł na chwilę - Nie mam do ciebie żalu za twe postępowania w przeszłości. I przykro mi ze sposobu jaki się poznaliśmy. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
- Spokojnie, razem idziemy na samobójczą misję więc o ile powinniśmy sobie ufać, tak zacznijmy przynajmniej od zakopania topora wojennego - Ignus uśmiechnął się, wyciągając dłoń do elfa na znak pojednania.
Mimo wieku dojrzałego uścisk był mocny i pewny siebie.
Chwilę ciszy przerwało pytanie łowcy.
- Czy możesz mi powiedzieć coś więcej o naszej misji? Wiem, że nie będzie łatwo, jeśli w ogóle uda nam się powstrzymać Alabashaarana. - przybrał poważną minę zaś w oczach lekki cień strachu zagościł na chwilę. - Zapewne zastanawiacie się jaki mam interes w walce z duchem. Jakby nie patrzeć nie powstrzymany zagraża wszytskiemu co kocham... - dodał z cicha.
- Szczerze mówiąc sam niewiele o nim wiem, widzisz dołączyłem się do grupy przy okazji poszukiwań Liścia i oprócz pobieżnych informacji, że świat ma się ku końcowi, sam mało wiem o stworzeniu, z którym przyjdzie nam walczyć - odpowiedział elf całkiem szczerze.
- No to oboje udajemy się w paszczę nieznanego - zaśmiał się delikatnie po czym dobył niewielki kubek, który w mig, za sprawą drzemiącej w nim magi, napełnił się cienkim winem.
- Za powodzenie w ocaleniu świata - rzekł ochoczo upijając łyk napoju, po czym podał naczynie swemu rozmówcy.
- W takim doborowym towarzystwie? Nieznane jeszcze zdąży się nami udławić, o ile zdoła nas pożreć w ogóle - Ignus upił łyk z kubka, wznosząc toast za walkę z nieznanym.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172