Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2012, 02:22   #91
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Tsuki


-Tsuki… ?

-Hmmm… ?

-Tsuki, puka ktoś…

-Co?

-Cholera… Ktoś puka!


Samurajka westchnęła, przetarła dłonią oczy i położyła dłoń na ciepłym wgłębieniu pozostawionym przez ciało Laurie. Kapłanka poderwała się na równe nogi z niesamowitą szybkością jak na ilość wina, które wczoraj wchłonęło jej ciało. Dopiero przy skakaniu na jednej nodze przy wkładaniu buta zachwiała się, wytrzeszczyła oczy i ciężko upadła na materac, obok siedzącej na łóżku Tsuki. Wojowniczka spojrzała na nią z pobłażliwym politowaniem i uśmiechnęła się lekko.

-I na co ten pośpiech, co?:

-Zakładam że znów spałyśmy tak długo, że pod drzwiami stoi posłaniec Zaharda. Mówiłaś coś że ma się dzisiaj u ciebie pojawić.

-No i co z tego?


Laurie syknęła, potrząsnęła głową i wstała, znów walcząc z butem. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy Tsuki chwyciła cholewę buta i gwałtownym szarpnięciem wsunęła go na stopę przyjaciółki. Następnie spojrzała na nią pytająco.

-Więc wyjaśnisz mi z łaski swojej, co to za panika?

-No nasze relacje nie są czysto zawodowe, nie wiem czy zauważyłaś?

-I co z tego, pytam po raz kolejny!-
Tsuki przewróciła oczami, również wstając. Nieśpiesznie zaczęła obwiązywać się pasmami jedwabiu służącymi jej za bieliznę.

Laurie zaś niepewnie przygryzła wargę.

-Wiesz, nie znam dokładnie przepisów na ten temat, ale coś czuje że fakt sypiania ze sobą mógłby przynieść nam swego rodzaju problemy…

-Idiotyzm.-
elfka z irytacją nałożyła na siebie wewnętrzną warstwę kimono, warstwę właściwą i przewiązała się obi. Pukanie zaś narastało.- Idę już!

Krzyknęła już po raz drugi w ciągu ostatnich trzech dni. To miasto miało na nią zły wpływ. Tak samo nocne akcje, picie do późna i gwałtowne pobudki. Dlatego też z pewnym niezadowoleniem spojrzała na towarzyszkę ostatnich nocy.

-Po za tym, jak mieliby się czegokolwiek domyśleć?

-Carl to mały zboczuch…

-Który może gadać sobie, co chce, a fakty pozostają faktami.

-Czyli?

-Cała noc omawiałyśmy warunki naszej współpracy.-
samurajka uśmiechnęła się leciutko, widząc zaskoczenie na twarzy dziewczyny.- Nie wiesz? Oficjalnie poprosiłam cię byś stała się częścią formowanego przeze mnie zespołu, a ty dobrowolnie się zgodziłaś. Naprawdę, musimy mniej pić bo na rozumek ci się rzuca.

Przez twarz Laurie kolejno przewijały się różne uczucia. Zaskoczenie, szok, powolne zrozumienie i finalnie szczera radość. Tsuki zaś uśmiechnęła się lekko, kiedy dziewczyna rzuciła jej się radośnie na szyję.

-Spokojnie, bo mnie udusisz…

-Dziękuję, Tsuki! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

-Oj przestań już
.- usta elfki musnęły policzek kapłanki, która w końcu puściła ją z wypiekami na policzkach.- Chodź, musimy otworzyć temu dzięciołowi.

W chwili, kiedy obie ruszyły by otworzyć, pukanie ustało. Pod drzwiami zaś prześlizgnęła się koperta z zalakowaną pieczęcią Inkwizycji Św. Cuthberta.


Tsuki w niedowierzaniu wytrzeszczyła oczy.

-NIE MOŻNA BYŁO TAK OD RAZU?!

Trzeci krzyk w ciągu trzech dni. Ten kraj naprawdę jej szkodził.


Buttal


-To co widzę swoim bystrym okiem jest… zielone!

-Świerk.

-Cholera. No dobra. Jeszcze raz. To co widzę swoim bystrym okiem ma… korę!

-Świerk.

-Nosz kurwa mać. Do trzech razy sztuka. To co widzę swoim bystrym okiem…

-Śnieg.

-Kurwa, skąd wiedziałeś?!

-Wiesz, wybór mamy gówniany. Albo świerki, albo śnieg.


Buttal uśmiechnął się lekko, siedząc wewnątrz dyliżansu i przysłuchując się grze słownej jednego z jeźdźców prowadzonej wraz z Torggą. Krasnolud dość szybko zaczął się nudzić. Najpierw zmusił ich przerażonego współpasażera w szatach kupieckich do gry w Kościanego Pokera. Potem, po dziesięciu przegranych z rzędu, zaczął męczyć Buttala o grę w Gwinta, a gdy ten ograł go trzy razy pod rząd, wylazł na dach i jął zaczepiać ich obstawę.

Niestety, i w wymyślonej przez siebie grze nie szło mu zbyt dobrze. Jeździec zaś miał przednią zabawę, obserwując wysiłek na twarzy krasnoluda, gdy ten myślał intensywnie, acz niezbyt lotnie. Gdzieś z przodu rozległ się głos woźnicy, kierującego powozem.

-A może ja spróbuję, co?

Torgga wymamrotał coś pod nosem a skrzypienie desek na dachu zasugerowało, że zmienił pozycję.

-Dobra, ale teraz ja zgaduję.

-To co widzę swoim bystrym okiem…

-Świerk.

-Nie.

-Szkurwa.

-I daj mi skończyć. Więc… To co widzę swoim bystrym okiem…

-Śnieg.

-Nie.

-Teraz mogę? No. Więc to co widzę swoim bystrym okiem jest… duże.

-Em… Koń?

-Nie. To co widzę swoim bystrym okiem jest duże i… śmierdzi.

-Koń.

-Wiesz, co? To chyba nie ma sensu.

-Racja. Więc co żeś zobaczył.

-Miasto.


Buttal przez chwilę siedział spokojnie, otumaniony stukotem kół powozu. Dopiero po chwili poderwał się z miejsca i wyjrzał przez okno, wystawiając twarz na podmuchy lodowatego wiatru. Woźnica miał jednak rację, w oddali, obok lśniącej tafli Morza Lodów, w niebo pięły się kanciaste wieże oraz mury, wybudowanego przez przodków krasnoluda, miasta.


***


-Dziękujemy za eskortę, panie Striełok.

-Biorąc pod uwagę jak nam pomogliście, to raczej mała przysługa. Gdybyś kiedyś chcieli, bym w pełni spłacił dług, szukajcie mnie w zamkowych koszarach. A teraz do zobaczenia, panie Buttal.


Krasnolud uniósł rękę na pożegnanie i z uśmiechem rozejrzał się po dziedzińcu zajazdu, do którego wjechał dyliżans. Był mały, czysty i wyłożony dużymi, kamiennymi płytami. Ot, dziedziniec. Kamienna Baszta natomiast prezentowała się jak zawsze świetnie. Mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów, ot chociażby w porównaniu do Morr, jedyne duże miasto zamieszkane w większości przez ludzi łączyło w sobie ekonomiczne wykorzystanie przestrzeni, solidne wykonanie budynków oraz nieprawdopodobne umiejętności obronne.

Balisty na murach, katapulty na basztach i trebuszety na masywnych wieżach sprawiały, że nawet smoki nie zbliżały się na odległość umożliwiającą zarobienie trzymetrowego harpuna lub kamienia z katapulty.

Buttal przerwał jednak kontemplację wspaniałego miasta, kiedy podbiegł do niego młody krasnolud z żółtą szczeciną na szczęce. Krasnoludy wyglądają staro już w wieku piętnastu lat, ale ten wykazywał młodzieńczy zapał i energię.

-Pan Buttal?

-Tak… ?

-Jestem Skagi Normson. Mistrz Dimzad wysłał sokoła z wiadomością, że pan przybędzie. Mamy dla pana i ewentualnych towarzyszy przygotowaną kwaterę w „Krakenim Łbie”.


Torrgga uśmiechnął się szeroko, złażąc z wozu.

-Znam ten lokal. W końcu się kulturnie napijem.

Skagi pokiwał z uśmiechem głową.

-Proszę za mną.



Jean Battiste Le Courbeu


Jean przez całą drogę bił się z myślami, sypał im piaskiem w oczy i ogółem uprawiał coś, co można by określić mentalnymi zapasami. Ktoś nieźle musiał zapłacić zbirom z doków by strzegli tej stosunkowo niewielkiej przesyłki z tak dużą ilością ludzi. Prawda, mogli przez przypadek napaść na jeden z ich głównych magazynów, gdzie duża ilość zbrojnych nie była niczym niezwykłym, ale mimo to gnom czuł, że jest w tym jakaś głębia.

Jego przeczuć nie uspokoiły nawet łupy, wysypane przez Jaśka na stół. Złocone talerze, biżuteria i złoto. Do tego drugie ubrania, egzotyczne alkohole i coś, co po ogólnych oględzinach okazało się paczką Madawy, silnie wyniszczającego i uzależniającego narkotyku.

Nim gnom w ogóle zdążył wypowiedzieć się na temat białego proszku, Jacoppo chwycił paczuszkę i wrzucił go do palącego się w kominku ognia.

-Dobre miasto to bogate miasto. A nigdy nie widziałem by miasto było bogate, gdy ten syf był w nim dostępny.- wyjaśnił krótko, oglądając zgromadzone na stole przedmioty.- Dobra… Mamy tu sporo gorącego towaru, ale nim nie będziemy cię męczyć, Jean. Simon dostaje 10% a my resztę, dzieląc po równo.

Stojący pod oknem chłopak obrócił się i spojrzał z zaskoczeniem na zwierzchnika.

-Ale, czemu tak nie po równo?!

-Boś głupku prawie trafił Jeana i Jaśka, miotałeś nożami we wszystkie strony jak ślepy i tylko popisowe załatwienie tego ostatniego sukinsyna zapewniło ci jakikolwiek udział w łupach. Spartaczyłeś, młody. Ale nie na tyle żeby odesłać cię z kwitkiem.


Mówiąc to, Niziołek rzucił mu butelkę elfickiego wina.

-To twój udział.

Pozostali także otrzymali swoją dolę, z czego przydział Haggarda bezpiecznie umieszczony został na środku stołu. W łapki Jeana zaś wpadło 200 kupieckich sztuk złota oraz złoty medalion ze szmaragdem.

Po wszystkim Jacoppo spojrzał na gnoma, a konkretniej na wiszącą przy jego pasie torbę.

-A to, co było w skrytce?

-Należy do wywiadu.

-Oj weź, nie bądź taki zasadniczy. Daj chociaż popatrzeć za co nadstawiałem karku.


Jean spojrzał krótko na złodzieja i z cichym westchnięciem wyłożył na stół cztery zawiniątka. Z ciężkim sercem rozwinął pierwsze, pozwalającym bryłkom adamantu zalśnić w promieniach słońca wpadających przez okno. Jacoppo podrapał się po nosie, oglądając je po kolei.

-Są surowe.

-Słucham?

-No wiesz. Nikt ich nie przetapiał. Takie znajduje się tylko w kraterach albo głęboko pod ziemią. Strasznie to cholerstwo jest żadkie. Wiem, co mówię. Szmuglować je to nie problem. Problemem jest znaleźć jakikolwiek adamant na szmugiel.


Jean odnotował to w pamięci, zawijając bryłki powrotem w natłuszczoną szmatę. Ku jego zdziwieniu, drugi pakunek także zawierał dość charakterystyczny, lekki metal ubóstwiany przez elfy i, w nieco mniejszym stopniu, przez krasnoludy. Mithrill. Jacoppo wzdął usta, wyjmując jedną z trzech sztabek z palców gnoma.


-Nic specjalnego. Nawet ja mam trochę sprzętu z mithrilu. Lekki, mocny, niezawodny. Ale po, co szmuglować coś tak zwyczajnego przez gang wyjętych spod prawa sukinkotów? Ciekawe, co jest tutaj… ?

Jean zamarł, kiedy dłoń niziołka zagłębiła się w kolejnej paczce i wyjęła zeń cylindryczny obiekt przypominający nieco łożysko do puszczania sztucznych ogni. Magiczna aura roztoczyła się dookoła niczym dym przez otwarte drzwiczki kominka.

-Hmmm… Śmieszne… I puste jakby. Co to jest? Jean? Jean, co ci?- Jacoppo uniósł lekko brew, lustrując wzrokiem zesztywniałego towarzysza.

Le Courbeu powoli uniósł palec.

-Odłóż to na miejsce…

-Ale co to jest? Pierwszy raz coś takiego…

-Odłóż!

-No już!-
złodziej z irytacją pokręcił głową i włożył tubę z powrotem do paczki, kierując niezadowolone spojrzenie na Jeana.- Już. Leży. Nikt nie dotyka. Więc? Powiesz mi co to było?

-Pojemnik ze smoczym ogniem…


Jacoppo stał nieruchomo, mrugając tylko oczami a z jego twarzy powoli znikały wszelkie kolory. Bardzo powoli zgarnął wszystkie paczuszki do torby gnoma i wepchnął mu ja w ramiona.

-Weź to stąd…

-Słucham?

-Nie żebym cię wyrzucał, ale weź to wybuchowe draństwo z dala od moich ludzi i mojej siedziby.

-Ale…

-No dobra, wyrzucam cię, ale kulturalnie. Wyjdź stąd, oddaj to szefowi i wróć kiedy dowiesz się o co w tym wszystkim chodzi…

-Ale została jeszcze czwarta paczka.

-Wiesz, jakoś mi ciekawość przeszła. A teraz naprawdę, idź. Moi ludzie będą eskortować cię z dachów. No idź, cholera, bo Jasiek tak przytulił się do ściany, że zaraz będzie tu drugie wejście...


Mniej więcej w tej samej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł utykający Haggard. Krzyczał za siebie, idąc lekko bokiem.

-Nie! Nie chcę twojego świńskiego gówna!

-To nie świńskie gówno! To środek na łysienie!

-Ale śmierdzi jak gówno! I co więcej, nic mi nie wypada! Nikt w mojej rodzinie nie łysiał! No, po za ciotką Angus.

-Ale to za darmo…

-Nie!-
Haggard z trzaskiem zamknął drzwi, obracając się do towarzyszy.- Nie uwierzycie co ten stary pomyleniec chciał… Em… Czemu wszyscy leżą na podłodze?


Petru


Świat powoli zniekształcał się, naginając się do woli mrocznych bogów oraz ich sług, modlących się w kręgu. Najbardziej widoczne było to w dookoła głównego ołtarza, na którym składane były ofiary. Czas i przestrzeń dzieliły się tam, tworząc przerażające bańki, w których migały obrazy z innych wymiarów. Petru odwracał wzrok tak szybko jak mógł po każdym upewnieniu się, że rytuał wciąż trwa i nikt nie zwrócił większej uwagi ani na niego, ani na dwie skradające się pod wzgórzem sylwetki Rulfa oraz Austa.

Dwaj żołnierze poruszali się cicho i na granicy ciemności, co i tak przy ciągłych zmianach światła i ustawicznych jękach kultystów nie było tak istotne.

Istotni zaś byli dwaj strażnicy niemrawo stojący przy klatce z przerażoną dziewczyną oraz krogeyny co jakiś czas krążące ponad miejscem Krwawego Wicu. Jednocześnie Petru przekonał się, dlaczego spotkanie przywódców poszczególnych kultów nazywa się tak czy inaczej. Cały ołtarz oraz otaczający go grunt lepił się od posoki zamordowanych ofiar.

Sam tropiciel jednak starał się o tym nie myśleć. Najważniejszy w tym wypadku był ratunek dla tej nieszczęśniczki w dziwacznej klatce oraz możliwie szybkie oddalenie się. Dlatego też Petru po cichu zbliżył się w stronę prowizorycznego więzienia i rozejrzał się.

Teren był pozornie czysty. Zarośla, spalone i powykręcane drzewa, kultyści oraz… organiczny chlupot połączony z trudnym do określenia plaskaniem. W chwili, kiedy ten dziwny dźwięk dotarł do uszu mężczyzny, Rust unosił się właśnie ze swojego miejsca w zaroślach, czekając na zezwolenie od Petru na atak. Tropiciel poprzecznie machnął dłonią, rozkazując im przyczajenie. Następnie ostrożnie ruszył w stronę źródła niepokojącego dźwięku, umiejscowionego za stertą głazów po jego prawej stronie.

Skradając się cicho i bezgłośnie niczym szczur spodziewał się możliwie najgorszych możliwych znalezisk, lecz mimo to, to co zobaczył za głazem sprawiło że żółć niebezpiecznie zbliżyła się do jego gardła.


Mężczyzna miał na sobie porwany uniform w purpurowo-brunatnych barwach Skuld. Pozlepiane brudem i krwią paski materiału wisiały na nim, spływały spod fragmentów jego kawaleryjskiej zbroi i lepiły się do spoconego, brudnego ciała. Jego skóra miała niezdrowy, purpurowo zielony kolor a sam mężczyzna sapał i dyszał przy każdym ruchu, zapalczywie gwałcąc coś, co zostało po jednej z ofiar kultystów. Petru na swoje szczęście nie widział za dużo, ale zadarte wysoko nogi, czerwień wyprutych wnętrzności oraz podrygujące rytmicznie pośladki zdegenerowanego żołnierza, najpewniej dawnego towarzysza broni Rulfa i Austa, sprawiły, że Petru bezwiednie osunął się na skałę, za którą krył się nekrofil.

Sam mężczyzna zaś zarechotał, nie przerywając obrzydliwej aktu upodlenia.

-Mówiłem, że przyjdę jak skończę.- rzucił nie odwracając się nawet głowy.- Chyba, że już przyszedł czas na tą małą szmatę. Jak ją przerżną, chcę pierwszy dostać jej dupsko. W końcu sam wam ją przywiozłem, nie? I weź stąd idź, co? Nie mogę się skupić

Petru powoli wyjął kukri zza pasa, starając się powstrzymać drżenie rąk.


***


-Cholera, co go tak długo nie ma… ?

-Spokojnie, zaraz wróci.

-Od kiedy to zacząłeś w niego wierzyć, co?

-Od kiedy Stary go nie pogonił…

-Jest.
- Rulf uniósł się lekko pod krzakiem i zmrużył oczy, patrząc na pełznącą po ziemi sylwetkę tropiciela.- Ma ręce we krwi…

-Mniejsza. Musimy się pośpieszyć.


Aust powoli podniósł się i uniósł lekko dłoń. Dopiero po kilkunastu sekundach Petru również uniósł swoją i opuścił ją pionowo w dół. Rulf uśmiechnął się lekko, mocniej chwytając dwa wybrane wcześniej kamienie.

-Na trzy…

-Raz.

-Dwa.

-Trzy.


Pierwszy ze strażników zdążył odwrócić tylko głowę, kiedy dwa duże kamienie dzierżone przez silne dłonie uderzyły jednocześnie w jego skronie, wywołując efekt zbliżony do czerwonej i galaretowatej eksplozji. Drugi zaś zaczął nabierać powietrza by krzyknąć, lecz nie zdążył. Trzymana przez Austa garota świsnęła w powietrzu, oplątała jego gardło i skutecznie odcięła mu dostęp tlenu. Kilkanaście sekund później nie żył już, ze zmiażdżoną grdyką.

Rulf spokojnie umieścił swoją ofiarę w krzakach i zbliżył się do klatki.

-Lu’ccia…

-Nie… Błagam, nie…

-To ja. Rust, z pierwszego zwiadowczego… Wszystko będzie dobrze, tylko nie krzycz…

-Ja… Ja nie chcę… Nie dajcie im…

-Cicho, mała. Już dobrze
.- brodacz spojrzał na towarzysza.- Daj łom, podważę drzwi.

-Rulf…

-Co?

-Klatka.


Wojownik zmarszczył brwi i zogniskował wzrok na prętach. Po chwili wzdrygnął się, prawie cofając do tyłu.

Klatka wykonana była z kości.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 16-12-2012 o 15:33.
Makotto jest offline