Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-12-2012, 02:22   #91
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Tsuki


-Tsuki… ?

-Hmmm… ?

-Tsuki, puka ktoś…

-Co?

-Cholera… Ktoś puka!


Samurajka westchnęła, przetarła dłonią oczy i położyła dłoń na ciepłym wgłębieniu pozostawionym przez ciało Laurie. Kapłanka poderwała się na równe nogi z niesamowitą szybkością jak na ilość wina, które wczoraj wchłonęło jej ciało. Dopiero przy skakaniu na jednej nodze przy wkładaniu buta zachwiała się, wytrzeszczyła oczy i ciężko upadła na materac, obok siedzącej na łóżku Tsuki. Wojowniczka spojrzała na nią z pobłażliwym politowaniem i uśmiechnęła się lekko.

-I na co ten pośpiech, co?:

-Zakładam że znów spałyśmy tak długo, że pod drzwiami stoi posłaniec Zaharda. Mówiłaś coś że ma się dzisiaj u ciebie pojawić.

-No i co z tego?


Laurie syknęła, potrząsnęła głową i wstała, znów walcząc z butem. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy Tsuki chwyciła cholewę buta i gwałtownym szarpnięciem wsunęła go na stopę przyjaciółki. Następnie spojrzała na nią pytająco.

-Więc wyjaśnisz mi z łaski swojej, co to za panika?

-No nasze relacje nie są czysto zawodowe, nie wiem czy zauważyłaś?

-I co z tego, pytam po raz kolejny!-
Tsuki przewróciła oczami, również wstając. Nieśpiesznie zaczęła obwiązywać się pasmami jedwabiu służącymi jej za bieliznę.

Laurie zaś niepewnie przygryzła wargę.

-Wiesz, nie znam dokładnie przepisów na ten temat, ale coś czuje że fakt sypiania ze sobą mógłby przynieść nam swego rodzaju problemy…

-Idiotyzm.-
elfka z irytacją nałożyła na siebie wewnętrzną warstwę kimono, warstwę właściwą i przewiązała się obi. Pukanie zaś narastało.- Idę już!

Krzyknęła już po raz drugi w ciągu ostatnich trzech dni. To miasto miało na nią zły wpływ. Tak samo nocne akcje, picie do późna i gwałtowne pobudki. Dlatego też z pewnym niezadowoleniem spojrzała na towarzyszkę ostatnich nocy.

-Po za tym, jak mieliby się czegokolwiek domyśleć?

-Carl to mały zboczuch…

-Który może gadać sobie, co chce, a fakty pozostają faktami.

-Czyli?

-Cała noc omawiałyśmy warunki naszej współpracy.-
samurajka uśmiechnęła się leciutko, widząc zaskoczenie na twarzy dziewczyny.- Nie wiesz? Oficjalnie poprosiłam cię byś stała się częścią formowanego przeze mnie zespołu, a ty dobrowolnie się zgodziłaś. Naprawdę, musimy mniej pić bo na rozumek ci się rzuca.

Przez twarz Laurie kolejno przewijały się różne uczucia. Zaskoczenie, szok, powolne zrozumienie i finalnie szczera radość. Tsuki zaś uśmiechnęła się lekko, kiedy dziewczyna rzuciła jej się radośnie na szyję.

-Spokojnie, bo mnie udusisz…

-Dziękuję, Tsuki! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

-Oj przestań już
.- usta elfki musnęły policzek kapłanki, która w końcu puściła ją z wypiekami na policzkach.- Chodź, musimy otworzyć temu dzięciołowi.

W chwili, kiedy obie ruszyły by otworzyć, pukanie ustało. Pod drzwiami zaś prześlizgnęła się koperta z zalakowaną pieczęcią Inkwizycji Św. Cuthberta.


Tsuki w niedowierzaniu wytrzeszczyła oczy.

-NIE MOŻNA BYŁO TAK OD RAZU?!

Trzeci krzyk w ciągu trzech dni. Ten kraj naprawdę jej szkodził.


Buttal


-To co widzę swoim bystrym okiem jest… zielone!

-Świerk.

-Cholera. No dobra. Jeszcze raz. To co widzę swoim bystrym okiem ma… korę!

-Świerk.

-Nosz kurwa mać. Do trzech razy sztuka. To co widzę swoim bystrym okiem…

-Śnieg.

-Kurwa, skąd wiedziałeś?!

-Wiesz, wybór mamy gówniany. Albo świerki, albo śnieg.


Buttal uśmiechnął się lekko, siedząc wewnątrz dyliżansu i przysłuchując się grze słownej jednego z jeźdźców prowadzonej wraz z Torggą. Krasnolud dość szybko zaczął się nudzić. Najpierw zmusił ich przerażonego współpasażera w szatach kupieckich do gry w Kościanego Pokera. Potem, po dziesięciu przegranych z rzędu, zaczął męczyć Buttala o grę w Gwinta, a gdy ten ograł go trzy razy pod rząd, wylazł na dach i jął zaczepiać ich obstawę.

Niestety, i w wymyślonej przez siebie grze nie szło mu zbyt dobrze. Jeździec zaś miał przednią zabawę, obserwując wysiłek na twarzy krasnoluda, gdy ten myślał intensywnie, acz niezbyt lotnie. Gdzieś z przodu rozległ się głos woźnicy, kierującego powozem.

-A może ja spróbuję, co?

Torgga wymamrotał coś pod nosem a skrzypienie desek na dachu zasugerowało, że zmienił pozycję.

-Dobra, ale teraz ja zgaduję.

-To co widzę swoim bystrym okiem…

-Świerk.

-Nie.

-Szkurwa.

-I daj mi skończyć. Więc… To co widzę swoim bystrym okiem…

-Śnieg.

-Nie.

-Teraz mogę? No. Więc to co widzę swoim bystrym okiem jest… duże.

-Em… Koń?

-Nie. To co widzę swoim bystrym okiem jest duże i… śmierdzi.

-Koń.

-Wiesz, co? To chyba nie ma sensu.

-Racja. Więc co żeś zobaczył.

-Miasto.


Buttal przez chwilę siedział spokojnie, otumaniony stukotem kół powozu. Dopiero po chwili poderwał się z miejsca i wyjrzał przez okno, wystawiając twarz na podmuchy lodowatego wiatru. Woźnica miał jednak rację, w oddali, obok lśniącej tafli Morza Lodów, w niebo pięły się kanciaste wieże oraz mury, wybudowanego przez przodków krasnoluda, miasta.


***


-Dziękujemy za eskortę, panie Striełok.

-Biorąc pod uwagę jak nam pomogliście, to raczej mała przysługa. Gdybyś kiedyś chcieli, bym w pełni spłacił dług, szukajcie mnie w zamkowych koszarach. A teraz do zobaczenia, panie Buttal.


Krasnolud uniósł rękę na pożegnanie i z uśmiechem rozejrzał się po dziedzińcu zajazdu, do którego wjechał dyliżans. Był mały, czysty i wyłożony dużymi, kamiennymi płytami. Ot, dziedziniec. Kamienna Baszta natomiast prezentowała się jak zawsze świetnie. Mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów, ot chociażby w porównaniu do Morr, jedyne duże miasto zamieszkane w większości przez ludzi łączyło w sobie ekonomiczne wykorzystanie przestrzeni, solidne wykonanie budynków oraz nieprawdopodobne umiejętności obronne.

Balisty na murach, katapulty na basztach i trebuszety na masywnych wieżach sprawiały, że nawet smoki nie zbliżały się na odległość umożliwiającą zarobienie trzymetrowego harpuna lub kamienia z katapulty.

Buttal przerwał jednak kontemplację wspaniałego miasta, kiedy podbiegł do niego młody krasnolud z żółtą szczeciną na szczęce. Krasnoludy wyglądają staro już w wieku piętnastu lat, ale ten wykazywał młodzieńczy zapał i energię.

-Pan Buttal?

-Tak… ?

-Jestem Skagi Normson. Mistrz Dimzad wysłał sokoła z wiadomością, że pan przybędzie. Mamy dla pana i ewentualnych towarzyszy przygotowaną kwaterę w „Krakenim Łbie”.


Torrgga uśmiechnął się szeroko, złażąc z wozu.

-Znam ten lokal. W końcu się kulturnie napijem.

Skagi pokiwał z uśmiechem głową.

-Proszę za mną.



Jean Battiste Le Courbeu


Jean przez całą drogę bił się z myślami, sypał im piaskiem w oczy i ogółem uprawiał coś, co można by określić mentalnymi zapasami. Ktoś nieźle musiał zapłacić zbirom z doków by strzegli tej stosunkowo niewielkiej przesyłki z tak dużą ilością ludzi. Prawda, mogli przez przypadek napaść na jeden z ich głównych magazynów, gdzie duża ilość zbrojnych nie była niczym niezwykłym, ale mimo to gnom czuł, że jest w tym jakaś głębia.

Jego przeczuć nie uspokoiły nawet łupy, wysypane przez Jaśka na stół. Złocone talerze, biżuteria i złoto. Do tego drugie ubrania, egzotyczne alkohole i coś, co po ogólnych oględzinach okazało się paczką Madawy, silnie wyniszczającego i uzależniającego narkotyku.

Nim gnom w ogóle zdążył wypowiedzieć się na temat białego proszku, Jacoppo chwycił paczuszkę i wrzucił go do palącego się w kominku ognia.

-Dobre miasto to bogate miasto. A nigdy nie widziałem by miasto było bogate, gdy ten syf był w nim dostępny.- wyjaśnił krótko, oglądając zgromadzone na stole przedmioty.- Dobra… Mamy tu sporo gorącego towaru, ale nim nie będziemy cię męczyć, Jean. Simon dostaje 10% a my resztę, dzieląc po równo.

Stojący pod oknem chłopak obrócił się i spojrzał z zaskoczeniem na zwierzchnika.

-Ale, czemu tak nie po równo?!

-Boś głupku prawie trafił Jeana i Jaśka, miotałeś nożami we wszystkie strony jak ślepy i tylko popisowe załatwienie tego ostatniego sukinsyna zapewniło ci jakikolwiek udział w łupach. Spartaczyłeś, młody. Ale nie na tyle żeby odesłać cię z kwitkiem.


Mówiąc to, Niziołek rzucił mu butelkę elfickiego wina.

-To twój udział.

Pozostali także otrzymali swoją dolę, z czego przydział Haggarda bezpiecznie umieszczony został na środku stołu. W łapki Jeana zaś wpadło 200 kupieckich sztuk złota oraz złoty medalion ze szmaragdem.

Po wszystkim Jacoppo spojrzał na gnoma, a konkretniej na wiszącą przy jego pasie torbę.

-A to, co było w skrytce?

-Należy do wywiadu.

-Oj weź, nie bądź taki zasadniczy. Daj chociaż popatrzeć za co nadstawiałem karku.


Jean spojrzał krótko na złodzieja i z cichym westchnięciem wyłożył na stół cztery zawiniątka. Z ciężkim sercem rozwinął pierwsze, pozwalającym bryłkom adamantu zalśnić w promieniach słońca wpadających przez okno. Jacoppo podrapał się po nosie, oglądając je po kolei.

-Są surowe.

-Słucham?

-No wiesz. Nikt ich nie przetapiał. Takie znajduje się tylko w kraterach albo głęboko pod ziemią. Strasznie to cholerstwo jest żadkie. Wiem, co mówię. Szmuglować je to nie problem. Problemem jest znaleźć jakikolwiek adamant na szmugiel.


Jean odnotował to w pamięci, zawijając bryłki powrotem w natłuszczoną szmatę. Ku jego zdziwieniu, drugi pakunek także zawierał dość charakterystyczny, lekki metal ubóstwiany przez elfy i, w nieco mniejszym stopniu, przez krasnoludy. Mithrill. Jacoppo wzdął usta, wyjmując jedną z trzech sztabek z palców gnoma.


-Nic specjalnego. Nawet ja mam trochę sprzętu z mithrilu. Lekki, mocny, niezawodny. Ale po, co szmuglować coś tak zwyczajnego przez gang wyjętych spod prawa sukinkotów? Ciekawe, co jest tutaj… ?

Jean zamarł, kiedy dłoń niziołka zagłębiła się w kolejnej paczce i wyjęła zeń cylindryczny obiekt przypominający nieco łożysko do puszczania sztucznych ogni. Magiczna aura roztoczyła się dookoła niczym dym przez otwarte drzwiczki kominka.

-Hmmm… Śmieszne… I puste jakby. Co to jest? Jean? Jean, co ci?- Jacoppo uniósł lekko brew, lustrując wzrokiem zesztywniałego towarzysza.

Le Courbeu powoli uniósł palec.

-Odłóż to na miejsce…

-Ale co to jest? Pierwszy raz coś takiego…

-Odłóż!

-No już!-
złodziej z irytacją pokręcił głową i włożył tubę z powrotem do paczki, kierując niezadowolone spojrzenie na Jeana.- Już. Leży. Nikt nie dotyka. Więc? Powiesz mi co to było?

-Pojemnik ze smoczym ogniem…


Jacoppo stał nieruchomo, mrugając tylko oczami a z jego twarzy powoli znikały wszelkie kolory. Bardzo powoli zgarnął wszystkie paczuszki do torby gnoma i wepchnął mu ja w ramiona.

-Weź to stąd…

-Słucham?

-Nie żebym cię wyrzucał, ale weź to wybuchowe draństwo z dala od moich ludzi i mojej siedziby.

-Ale…

-No dobra, wyrzucam cię, ale kulturalnie. Wyjdź stąd, oddaj to szefowi i wróć kiedy dowiesz się o co w tym wszystkim chodzi…

-Ale została jeszcze czwarta paczka.

-Wiesz, jakoś mi ciekawość przeszła. A teraz naprawdę, idź. Moi ludzie będą eskortować cię z dachów. No idź, cholera, bo Jasiek tak przytulił się do ściany, że zaraz będzie tu drugie wejście...


Mniej więcej w tej samej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł utykający Haggard. Krzyczał za siebie, idąc lekko bokiem.

-Nie! Nie chcę twojego świńskiego gówna!

-To nie świńskie gówno! To środek na łysienie!

-Ale śmierdzi jak gówno! I co więcej, nic mi nie wypada! Nikt w mojej rodzinie nie łysiał! No, po za ciotką Angus.

-Ale to za darmo…

-Nie!-
Haggard z trzaskiem zamknął drzwi, obracając się do towarzyszy.- Nie uwierzycie co ten stary pomyleniec chciał… Em… Czemu wszyscy leżą na podłodze?


Petru


Świat powoli zniekształcał się, naginając się do woli mrocznych bogów oraz ich sług, modlących się w kręgu. Najbardziej widoczne było to w dookoła głównego ołtarza, na którym składane były ofiary. Czas i przestrzeń dzieliły się tam, tworząc przerażające bańki, w których migały obrazy z innych wymiarów. Petru odwracał wzrok tak szybko jak mógł po każdym upewnieniu się, że rytuał wciąż trwa i nikt nie zwrócił większej uwagi ani na niego, ani na dwie skradające się pod wzgórzem sylwetki Rulfa oraz Austa.

Dwaj żołnierze poruszali się cicho i na granicy ciemności, co i tak przy ciągłych zmianach światła i ustawicznych jękach kultystów nie było tak istotne.

Istotni zaś byli dwaj strażnicy niemrawo stojący przy klatce z przerażoną dziewczyną oraz krogeyny co jakiś czas krążące ponad miejscem Krwawego Wicu. Jednocześnie Petru przekonał się, dlaczego spotkanie przywódców poszczególnych kultów nazywa się tak czy inaczej. Cały ołtarz oraz otaczający go grunt lepił się od posoki zamordowanych ofiar.

Sam tropiciel jednak starał się o tym nie myśleć. Najważniejszy w tym wypadku był ratunek dla tej nieszczęśniczki w dziwacznej klatce oraz możliwie szybkie oddalenie się. Dlatego też Petru po cichu zbliżył się w stronę prowizorycznego więzienia i rozejrzał się.

Teren był pozornie czysty. Zarośla, spalone i powykręcane drzewa, kultyści oraz… organiczny chlupot połączony z trudnym do określenia plaskaniem. W chwili, kiedy ten dziwny dźwięk dotarł do uszu mężczyzny, Rust unosił się właśnie ze swojego miejsca w zaroślach, czekając na zezwolenie od Petru na atak. Tropiciel poprzecznie machnął dłonią, rozkazując im przyczajenie. Następnie ostrożnie ruszył w stronę źródła niepokojącego dźwięku, umiejscowionego za stertą głazów po jego prawej stronie.

Skradając się cicho i bezgłośnie niczym szczur spodziewał się możliwie najgorszych możliwych znalezisk, lecz mimo to, to co zobaczył za głazem sprawiło że żółć niebezpiecznie zbliżyła się do jego gardła.


Mężczyzna miał na sobie porwany uniform w purpurowo-brunatnych barwach Skuld. Pozlepiane brudem i krwią paski materiału wisiały na nim, spływały spod fragmentów jego kawaleryjskiej zbroi i lepiły się do spoconego, brudnego ciała. Jego skóra miała niezdrowy, purpurowo zielony kolor a sam mężczyzna sapał i dyszał przy każdym ruchu, zapalczywie gwałcąc coś, co zostało po jednej z ofiar kultystów. Petru na swoje szczęście nie widział za dużo, ale zadarte wysoko nogi, czerwień wyprutych wnętrzności oraz podrygujące rytmicznie pośladki zdegenerowanego żołnierza, najpewniej dawnego towarzysza broni Rulfa i Austa, sprawiły, że Petru bezwiednie osunął się na skałę, za którą krył się nekrofil.

Sam mężczyzna zaś zarechotał, nie przerywając obrzydliwej aktu upodlenia.

-Mówiłem, że przyjdę jak skończę.- rzucił nie odwracając się nawet głowy.- Chyba, że już przyszedł czas na tą małą szmatę. Jak ją przerżną, chcę pierwszy dostać jej dupsko. W końcu sam wam ją przywiozłem, nie? I weź stąd idź, co? Nie mogę się skupić

Petru powoli wyjął kukri zza pasa, starając się powstrzymać drżenie rąk.


***


-Cholera, co go tak długo nie ma… ?

-Spokojnie, zaraz wróci.

-Od kiedy to zacząłeś w niego wierzyć, co?

-Od kiedy Stary go nie pogonił…

-Jest.
- Rulf uniósł się lekko pod krzakiem i zmrużył oczy, patrząc na pełznącą po ziemi sylwetkę tropiciela.- Ma ręce we krwi…

-Mniejsza. Musimy się pośpieszyć.


Aust powoli podniósł się i uniósł lekko dłoń. Dopiero po kilkunastu sekundach Petru również uniósł swoją i opuścił ją pionowo w dół. Rulf uśmiechnął się lekko, mocniej chwytając dwa wybrane wcześniej kamienie.

-Na trzy…

-Raz.

-Dwa.

-Trzy.


Pierwszy ze strażników zdążył odwrócić tylko głowę, kiedy dwa duże kamienie dzierżone przez silne dłonie uderzyły jednocześnie w jego skronie, wywołując efekt zbliżony do czerwonej i galaretowatej eksplozji. Drugi zaś zaczął nabierać powietrza by krzyknąć, lecz nie zdążył. Trzymana przez Austa garota świsnęła w powietrzu, oplątała jego gardło i skutecznie odcięła mu dostęp tlenu. Kilkanaście sekund później nie żył już, ze zmiażdżoną grdyką.

Rulf spokojnie umieścił swoją ofiarę w krzakach i zbliżył się do klatki.

-Lu’ccia…

-Nie… Błagam, nie…

-To ja. Rust, z pierwszego zwiadowczego… Wszystko będzie dobrze, tylko nie krzycz…

-Ja… Ja nie chcę… Nie dajcie im…

-Cicho, mała. Już dobrze
.- brodacz spojrzał na towarzysza.- Daj łom, podważę drzwi.

-Rulf…

-Co?

-Klatka.


Wojownik zmarszczył brwi i zogniskował wzrok na prętach. Po chwili wzdrygnął się, prawie cofając do tyłu.

Klatka wykonana była z kości.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 16-12-2012 o 15:33.
Makotto jest offline  
Stary 16-12-2012, 23:45   #92
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Mag spokojnie usiadł z powrotem na koźle, zastanawiając się przez moment.
- Będziemy jechać przez dzielnice dokerskie. - stwierdził, nie patrząc na chłopaka. Dokerska pełna była miejsc nadających się do zaatakowania... ale Gregor był gotowy na ewentualne zasadzki. Był także pewien że ewentualni atakujący nie byli gotowi na niego.

Chłopak spojrzał krótko na swojego tymczasowego przełożonego i wzruszył ramionami, smagając lejce.

-Jak sobie pan życzy...

Kilka minut zajęło zbliżenie się do zakrętu, pomiędzy stojącymi na drodze wozami oraz dyliżansami. Kolejnych dziesięć minut natomiast było konieczne do wyjaśnienia obwiesiowi ze świniami na wozie, że droga jest dwukierunkowa a on stoi nie na swoim pasie. Prawda, wymagana była interwencja krążących niedaleko strażników miejskich, gdy cham zaczął wywijać batem i odgrażać się wszystkim którzy uważali że postępuje "wbrew zasranemu prawu mieszczuchów które se mogą w dupę wsadzić" ale w końcu wóz pod opieką Eversora zagłębił się pomiędzy budynki, mijając przy tym pki ludzi zajętych swoimi sprawami.

Handel, złodziejstwo, kurierstwo i kurestwo. Ot, popularne biznesy w nowoczesnych czasach. Wszystko jednak wedle wysokich standardów jakie narzucało Conlimote. Słaby handlowiec, marny złodziej, powolny kurier czy brzydka dziwka nie mogli liczyć w stolicy na cokolwiek po za nędzą.

Mag nie mógł się powstrzymać przed refleksją. Jak zawsze, życie pozostawiało po sobie nie najlepsze wrażenie. Każdy człowiek którego mijali po drodze wbiłby drugiemu nóż w plecy, gdyby tylko myślał że ujdzie mu to na sucho. Wszyscy oni byli prowadzeni przez swoje egoistyczne pobudki. A jednak, miasto to zmieniało. Gigantyczny lewiatan społeczny, społeczeństwo funkcjonujące jako jedna istota. Ile razy to widział? Niemalże zawsze napadano tu na przyjezdnych, prawie nigdy na miejscowych. Cywilizacja pozostawała największym potworem ludzkości. Jeśli człowiek nie był ostrożny, miasto mogło go pochłonąć. Najlepsi, jak on sam, byli w stanie służyć innym, stwarzać pozory, jednocześnie służąc tylko sobie.
Tacy byli potworami doskonałymi. A w ciszy swoich komnat mogli cicho śmiać się z żałosnych głupców otaczających ich ze wszystkich stron.


Po kilkunastu minutach, kiedy to wóz zbliżył się do tych bardziej odludnych części dzielnicy Dokerskiej, Eversor uśmiechnął się lekko kiedy to na drodze trupiarki stanęło trzech mężczyzn, mających za plecami postawiony w poprzek drogi wóz.

No tak, idealne przykłady potworów z przemyśleń maga.

Te jednak nie były doskonałe. Ot, trzech zakapiorów w skórzanych kubrakach i z kapturami na głowach. Ten po środku miał na twarzy chustę, jegomość po jego prawej krzaczastą brodę a ten z lewej był tak tak wychudły że w cieniu kaptura widoczny był tylko czubek jego nosa.

-Witam, drodzy przyjaciele.- ten w chuście uśmiechnął się, rozkładając ręce.- Co takiego wieziecie na tym wózeczku?


Gregor uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi. Przebiegł myślami szybko, powtarzając wszystkie znane sobie czary.
- Ciała, drogi przyjacielu. Ciała. - odpowiedział złowieszczym tonem, w dalszym ciągu się uśmiechając.

-Och, trupy wieziesz?- bandyta westchnął, jakby był to wielki nie takt ze strony Gregora.- A czy wiesz że niektórzy krzywo patrzą na to co dzieje się w tym całym Uniwersytecie? Wielu chciałoby spalić to kurestwo, ale nie może. Ale cóż, nie twoja wina że tak czy inaczej musisz zarabiać na chleb. Tak więc puścimy cię. Zostaw wóz, odwróć się i spieprzaj. Chłopaka weź ze sobą.

Mężczyzna spokojnie zaczął zbliżać się do wozu, wyciągając dłoń w stronę uzdy jednego z wierzchowców.

Gregor uśmiechnął się delikatnie. Nie był znacząco zdenerwowany, raczej rozkoszował się myślą o zaskoczeniu na twarz napastników za parę sekund.
- Och? Bardzo ładnie z twojej strony, że się o mnie martwisz. Popełniłeś jednak pewien błąd. - uśmiech na jego twarzy stał się bardziej krwiożerczy - Ja na życie zarabiam polując na ludzi. - wyszeptał kilka bliżej niezrozumiałych słów w Arcanum, a z jego ręki, wprost w pierś najwyraźniej przywódcy bandytów, wystrzelił pocisk magicznej energii.

Zbir zatoczył się do tyłu, krzycząc z bólu. Kaszląc krwią, wykrzyczał w kierunku swoich ludzi.
- Zabić sukinsyna!
Nie zdołał jednak uczynić wiele więcej. Gregor wyprostował się na całą wysokość, i niczym mściwy bóg wykrzyczał słowa zaklęcia. Przywódca zakapiorów wrzasnął z bólu i przerażenia gdy objęła go wywołana przez maga fala ognia. Po paru sekundach miotania się, jego zwęglone zwłoki upadły na ziemię.

Jego towarzysz nie miał tyle szczęścia. Objął go tylko skraj fali, co spowodowało że stanął w płomieniach, ale nie zginął. Miotając się i krzycząc, wyszarpnął spod płaszcza kuszę. Oddał w panice strzał w kierunku Gregora, pudłując sromotnie. Eversor usłyszał jak bełt odbija się od ściany w daleko w bok.

Jego brodaty towarzysz miał niewątpliwie więcej szczęścia. Cisnął nożem w maga, trafiając. Najwyraźniej jednak widok płonących towarzyszy musiał zadziałać na niego rozpraszająco. Trafił bowiem tylko powierzchownie, w lewe ramię. Chłopaczek, najwyraźniej spanikowany, starał się wycofać konie.

Gregor zaśmiał się, w zły, szalony sposób.
- Nie oddalaj się za bardzo! – krzyknął do małego, zeskakując z wozu – To już nie potrwa długo.

Szybki gest dłonią, i pojedyncze słowo, a w stronę twarzy podpalonego wcześniej przez niego mężczyzny poleciał strumień kwasu. Bandzior wrzeszczał z bólu do końca, nawet gdy kwas zaczął przeżerać się przez kości.

Gregor pozwolił sobie na szybkie zerknięcie w tył, by zobaczyć czekającego na zakręcie mlodziaszka. Chwila nieuwagi niemalże kosztowała go życie, gdy kierując się tylko instynktem odskoczył w tył, unikając ostrza wymierzonego w jego gardło. Zaśmiał się cicho, wyszarpując ze swej sakiewki niewielki kamyczek. Wymamrotał formułę, a jego dłoń przemieniła się w kamień. Błyskawicznie doskoczył do brodatego zbira, chwytając jego twarz. Mężczyzna mógł tylko krótko jęknąć z przerażenia, nim jego twarz została zmiażdzona na krwawą miazgę przez maga.

Jednocześnie do uszu Gregora dotarł tupot stóp, za wozem postawionym w poprzek drogi mignęło mu kilka postaci, a okiennice pobliskiego warsztatu otworzyły się, by ukazać magowi zaalarmowane postacie uzbrojone w muszkiety, pistolety i kusze.

Eversor odruchowo cofnął się i zaczął biec do trupiarki, kiedy od bruku pod jego stopami odbił się bełt.

Mimo wszystkiego co się działo, mag nie tracił zimnej krwi. Miał zamiar dobiec do wozu jak najszybciej, by następnie ruszył galopem przez całą dzielnice. Przy odrobinie szczęścia, powinien przeżyć i uniknąć poważniejszych obrażeń.

Tym razem kula z muszkietu śmignęła koło ucha maga, wbiła się w burtę wozu na który zaczął wsiadać i wywołała trupią bladość na twarzy chłopaka.

-C... Co się dzieje?

Zapytał przerażony, ale kolejny bełt latający nad ich głowami zrewidował jego system priorytetów. Najpierw ucieczka, pytania potem. Energicznie smagnął lejcami, zmuszając konie do natychmiastowego biegu i skrętu w jedną z bocznych ulic.

- Zwyczajny, nudny dzień mojego życia, chłopce. - rzucił z delikatnym uśmiechem Gregor, schylając się by uniknąć nadlatujących pocisków. - Nie spodobałyby ci się ciekawsze. A teraz, ruchy. Do Uniwersytetu.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 19-12-2012, 08:15   #93
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Wczesne zrywanie się z łóżka nie było dla Marco żadnym problemem, jeszcze mieszkając w domu starał się narzucić sobie odrobinę samodyscypliny i ustalił wczesne godziny wstawania i kładzenia się do snu - ot żeby zachować zdrowy metabolizm i dać organizmowi okazję do odpoczynku po treningach. Zdziwił się więc zaskoczeniem Knotte widzącego go na nogach o tak wczesnej porze. Ekwipunek generalnie miał na sobie, w większej części to on był ekwipunkiem. Owijki zapobiegające otarciu się knykci nosił prawie zawsze, a te kilka buteleczek poukładanych w sakwie akurat dzisiaj znalazło się szczęśliwie wokół jego pasa. Nie zwlekając więc podążył za przełożonym wpadając na coś, co wyglądało jak orszak pogrzebowy.
- Mistrzu, publiczna egzekucja...? - Zapytał, starając się ukryć niepewność w głosie.

- Sądzisz że do publicznej egzekucji potrzebna jest grupa uderzeniowa Inkwizycji? No ja jakoś sobie tego nie wyobrażam... Nie. Nie tym razem chłopcze. Natrafiliśmy na kult pod przywództwem demonologa z Naz'Raghul. Idziemy pozbyć się tej zgnilizny nim obejmie więcej ludzi.

Mężczyźni za plecami dwójki szli w ciszy i milczeniu.

- Kult tutaj w obrębie miasta? - Odpowiedział zaskoczony Marco, aczkolwiek szczęśliwy byłoby tutaj lepszym słowem. Przez moment obawiał się kolejnego sądzenia niewinnych staruszków tylko tym razem w obecności katów. Fakt likwidacji czegoś, co faktycznie stoi w sprzeczności z Wszechojcem bardzo mu odpowiadał.
- Znowu Dzielnica Piwniczna?

- Biały Park - Knotte przyśpieszył tylko kroku, co zapewne miału zmusić Eleadorę do skupienia się na gonieniu za mistrzem, a nie rozmyślania na temat zbliżającej się walki.

Ale jednak...

Biały Park był dzielnica usytuowaną tuż pod ulicami świątynnymi oraz tymi gdzie mieszkała szlachta. Ludzie tam żyli dostatnio, bogato i nie znali problemów większości ludzi mieszkających w Atlas City.

- Biały Park? - Zaskoczył się adept wiedząc, że to już nie żebrzacze przelewki. Jednocześnie przyspieszył kroku.
- Wiemy z czym walczymy?

- Raczej z kim. Z kultystami. Ich przywódca to Marmurowy Książe.
Znany też również jako Edwar Dustby, szanowany i znany w całym mieście właściciel kamieniołomów dostarczających budulca do rozbudowy Atlas.

- Chodziło mi o wywiad - ile osób, ich stan a co za tym idzie wyszkolenie. Chcę wiedzieć, czy walczę z bogatym dzieciakiem, który z bogactwa ojca już nie miał co robić i poszedł czcić demony, z weteranem wojennym, czy jeszcze gorzej, piekielnym magiem. Czy mamy kogoś, kto ochroni nas przed złym wpływem demonicznej magii i jak wygląda budynek w którym ich zdejmujemy. Wielka sala, małe korytarzyki, piętrowa, parterowa? Lubię wiedzieć na jakim terenie walczę i maksymalnie wykorzystać jego potencjał, na przykład walka z czarodziejem w obszernej auli mogłaby być uciążliwa, kiedy złapanie go w ciasnym korytarzu będzie problematyczne dla niego, ale o tym mistrzowi pewnie nie muszę mówić - Długi wywód zakończył spojrzeniem po towarzyszącym orszaku. O nich też właściwie nic nie wiedział...

- O ile dobrze zrozumiałem naszego szpiega, w willi Dustby'ego gromadzi się sporo młodych mieszczan oraz szlachciców, ale niewiele mi wiadomo o jakichkolwiek weteranach biorących udział w obrzędach. Jeśli idzie zaś o miejsce spotkań, piwnica. Co ciekawe, reszta rodziny Księcia nie wie nawet w co wpakowała się głowa rodu. No i regularnie sprowadzają tam grupy młodych niewolnic. Wyłącznie dziewic...

- Niewolnic... - Pięści Marco samoistnie zacisnęły się tak, że zbielały mu knykcie - Banda niewyżytej gównażerii, rozumiem że jeśli nie uda nam się wszystkich wziąć żywcem i przypadkiem któryś zginie, żaden szlachecki dom nie będzie robił co do tego problemów?

- Niech tylko spróbuje... - Knotte uśmiechnął się krzywo.
- Nasza obstawa zna procedurę, ty jeszcze nie. Jeśli dobrowolnie się poddadzą, aresztujemy ich. Każdy zaś kto będzie stawiał opór... Powiem tak, nawet żebrak ma prawo zabić szlachcica w obronie własnej. Rozumiesz chyba co mówię.
Ludzie znikali w domach i zaułkach na widok małej procesji. Im wyżej zaś dochodzili, tym domy stawały się bardziej okazałe. Życie zwykłych mieszczan diametralnie różniło się od poziomu egzystencji bogaczy.

- Tak jest, rozumiem - odpowiedział Marco sprawdzając na szybko, czy nie brakuje mu ekwipunku w sakwach - coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć przed najazdem?

- Żadnych wyrzutów sumienia. Nie tutaj - Knotte spokojnie zbliżył się do jednej z bram. Nie legitymując się nawet podszedł do dwóch strażników i ogłuszył jednego ciosem pałki w skroń. Drugi rzucił się w stronę budki koło bramy, wyciągając przed siebie dłoń.

Sekundę później jeknął z bólu gdy jeden z mężczyzn w czerni bełtem w kuszy przybił mu dłoń do progu.

Kotte spokojnie obszedł go i zajrzał do środka małego pomieszczenia.

- Hmmm... Zero broni za to wielki, mosiężny dzwon na sznurku... Twój pan kazał ci dzisiaj dzwonić na każdego gościa, prawda?

Strażnik zacisnął tylko zęby i kiedy wydawało mu się że Knotte stracił nim zainteresowanie, wygiął się i sięgnął drugą ręką do dzwonu alarmowego. Tym razem bełt przebił mu oko i wyszedł z tyłu głowy.

- Marco - inkwizytor spojrzał na podwładnego - weźmiesz sześciu ludzi i udasz się dookoła domu, szukając okien do piwnicy. Ja i reszta wejdziemy przodem, neutralizując wszelkie zagrożenia. Nie spodziewam się by heretycy byli uzbrojeni...

Eleadora przez moment zastanawiał się, czy metody Knotte nie są zbyt ostre, przypomniał sobie jednak z kim walczą.
- Tak jest, zajmę się tym.
Adept jeszcze raz sprawdził obecność buteleczek z kwasem, ogniem alchemicznym, wodą święconą i miksturami. W drugiej kieszeni miał kilka kamyczków, których miał nadzieję dzisiaj nie używać. Upewniwszy się, że wszystko jest na miejscu skinął głową swojemu oddziałowi i ostrożnym, niemal wyuczonym krokiem ruszył przed siebie.
- Mistrzu... - Zatrzymał się jeszcze na moment, zwracając na siebie uwagę Knotte'a - niech Najjaśniejszy nas prowadzi.
Knotte, tak samo jak pozostali (a i zapewne sam Marco nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy), mogli nie zauważyć niecodziennej, niewidocznej dla oka emanacji towarzyszącej słowom młodzieńca. Bez względu na wiarę bądź niewiarę inkwizytora i oddziału, na te kilka chwil stali się bardziej pewni siebie, a ich posunięcia bardziej pewne, skoncentrowane.

Marco używa zdolności czaropodobnej Błogosławieństwo.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 20-12-2012, 20:08   #94
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Wysłannik Belegarda prowadził ich krętymi ulicami pełnymi ludzi straganów. Dość szybko dotarli do okazałego budynku położonego przy ruchliwym trakcie.

Był to budynek postawny, choć drewniany. Ów Skargi wprowadził ich i wyminąwszy spory tłumek zasiadający do posiłku tudzież piwa, zameldował w tutejszej recepcji. Znać było że karczma dostatnia i lepszych klientów przyjmuje, z racji ich strojów, umeblowania i całej atmosfery. Temu wszystkiemu kolorytu dodawał bard z harfą, drzemiący w kącie nad miską strawy.

Obydwaj podróżnicy dostali pokój wspólny, dwójkę w rogu pierwszego piętra, dzięki czemu przestrzeń była ciepła od kuchennego komina. Rozlokowali się szybko. Torgi zostawiwszy graty skierował swe kroki prosto ku piwodajni, zostawiając kompana z jego rozmyślaniami. Cała sprawa trochę niepokoiła Buttala, miał złe przeczucia. Tymczasem porządkował swój strój na wizytę. No właściwie to zapastował rysy na zbroi i zdrapywał błoto ze spodni. W planach miał jeszcze przejechać szmatą buty.

Jego porządki trwały już ładną chwilę, gdy usłyszał tupot podkutych drzwi na schodach. Cóż, wszystko wyglądało lepiej niż ok.
Kiedy Buttal skończył inspekcję pokoju oraz siebie ruszył w stronę drzwi. Wtenczas rozległo się bardzo energiczne pukanie. Nim kurier zdążył odpowiedzieć, do środka wpadł zdyszany Torgga:

- Facet... Na dole. Sprawę do ciebie ma. Pilną - i jakby na potwierdzenie swoich słów, uniósł w górę dużą, gładką, platynową monetę.

- Facet mówisz? A jak wyglądał? - zapytał zaciekawiony Buttal. Zastanowił się chwilę i podsumował w myślach: albo uczynni donieśli jarlowi albo jeszcze uczynniejsi konkurencji, ciekawe.

- Chudy, dobrze ubrany, wynajął stolik w alkowie na waszą rozmowę. No i lekką ręką sypnął mi platyną żebym przestał pić i ruszył dupsko do ciebie- skrzywił się, oglądając monetę. Po namyśle ugryzł ją - Cholera, platyna

- Czyli konkurencja - rzucił Buttal: - dobra, idę, ty usiądź tak by cie nie widzieli i patrz ilu wziął ze sobą na wypadek jeśli powiem nie

- Żeby nie było, jeśli to to co myślę to powiem nie, więc uważaj - dodał jeszczez cicha w drzwiach.

Torgga skinął głową i ruszył ze Buttalem, by w progu głównej sali dość ostentacyjnie udać się w stronę baru. Mężczyzna który poprosił o spotkanie faktycznie nosił się z dużą godnością i przepychem. Na każdym palcu miał pierścień błyszczący złotem a srebrny łańcuch na piersi wskazywał na jakąś większą lub mniejszą funkcję w strukturze lokalnych gildii.Na widok krasnoluda wstał i skinął głową:

- Witam. Nazywam się Sarge Hernhei. Dziękuję że zgodził się pan na spotkanie

Mężczyzna uśmiechnął się samymi ustami i splótł ręce przed sobą:

- Mam dla pana bardzo opłacalną propozycję. Niech odda mi pan niesiony list i wróci do pana Dimzada, opisując napad na drodze, kieszonkowca który odciął panu od paska ten pancerny futerał czy cokolwiek wpadnie panu do głowy. W zamian proponuję 1 000 sztuk złota lub przedmioty o takiej wartości. Za takie pieniądze długo nie będzie musiał się pan martwić o swoją przyszłość... - spokojnie upił łyk wina. Torgga zaś rozglądał się, ale po jego minie widać było że jest wręcz zawiedziony brakiem wyraźnego zagrożenia.

- Cóż, to bardzo uprzejma propozycja ale jestem zmuszony odmówić. Jestem człowiekiem pana Dimzada i przy tym pozostanę - odpowiedział kurier, po czym wstając dodał: - Miłego dnia

- Nie musiałby się pan upodlać tą parszywą robotą. Słyszałem o całym zajściu na drodze. Ech, nawet trakty nie są bezpieczne. A pan Dimzad niedługo przestanie być równie wpływowy co obecnie. W razie gdyby zmienił pan zdanie, będę tu do wieczora - znów upił łyk trunku, nawet nie wstając.

- Widzi pan, nie uważam tego za upodlające, ja to lubię - zaśmiał się odchodząc Resnik - Zaś jeśli chodzi o pana Dimzada, na pewno ucieszy się że tle ciepłych serduszek martwi się o jego samopoczucie - po czym skinąwszy na Torgiego skierował się ku drzwiom.

Przed pójściem do jarla Buttal miał jeszcze ze dwie sprawy do załatwienia. Wraz z towarzyszem skierował się pierwej ku kantorowi by wymienić weksel na gotówkę. Ku kantorowi Hejm Mynt, nie chcąc na więcej konkurencji się napataczać, co by go w kradzież, lub coś w tym guście nie wrobili. Zebrawszy gotówkę ruszył na targ. Szukał jakiegoś co bardziej egzotycznego drobiazgu, korzystając z obecności w tej sporej placówce handlu południowego.


Za większość swej gotówki nabył ostatecznie amulet mniejszego leczenia, prosto z Colimonte. Nałożył go pod koszulę. Teraz mógł spokojnie skierować się ku bramie kasztelu. Dotarł tam po chwili.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 20-12-2012 o 21:49.
vanadu jest offline  
Stary 20-12-2012, 22:29   #95
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Elfy kochają drzewa (stąd pogardliwy przydomek “drzewoluby”) i lasy i całą tą naturę.
Krasnolud kochają kopać, kopalnię i złoto w sztabach.
A gnomy... gnomy kochają wszystko co wiąże się z wybuchami i technologią... zwłaszcza tą wybuchową.
A choć Jean Battiste był na bakier z tradycją swojej rasy, to nie mógł oszukać swej natury.
I gdy inni panikowali on ostrożnie wziął ów niebezpieczny przedmiot i trzymał równie czule co dłoń kochanki. I o wiele bardziej ostrożnie. Smoczy ogień mógł być fascynujący, ale przy tym był groźny i mały agent ich królewskich mości wiedział to lepiej niż inni.
-Ale z was... strachajły.- rzekł butnie gnom nieco piskliwym głosikiem, co psuło nieco ów efekt. Drżącymi dłońmi chował smoczy ogień do plecaka zabezpieczając go.- Wiedzcie bowiem, że ród Le Courbeu od lat zajmuje się materiałami wybuchowymi, a ja jestem jego członkiem.
A uściślając zajmował tylko fajerwerkami, ale gnom jakoś pominął ten fakt. Także i Sargas nie wierzył w talenta Jeana, skoro dał szybkiego drapaka na zewnątrz pomiędzy nogami Haggarda.
Jacoppo uśmiechnął się krzywo.-Tak, tak, tak. Cudownie. Miło ze masz taką rodzinkę. A teraz naprawdę stąd znikaj zanim pizdnie i szlag trafi pół chałupy...
-To znikam, jakby była jeszcze jakaś okazja do zrobienia brzydkiego figla złym ludziom to daj znać.- rzekł gnom uśmiechając się nieco ironicznie i pakując resztę sprawunków do swego plecaczka.
-Damy znać kiedy taka okazja nastąpi. Ale proszę, nie bierz ze sobą tych smoczych skurwysyństw.- złodziej wzdrygnął się wyraźnie.- Dobra bombka odłamkowa to jedno, ale dysza ze smoczym pierdem to zupełnie co innego.

Sargas czekał już bezpiecznie, pod płotem rezydencji.

-Dobra to gdzie teraz?- zastanowił się gnom, pocierając brodę.-Aaaa tak, jak się nazywał ten uczony idiota-patriota?
Sargas miauknął coś w odpowiedzi, ale Jean nie mógł zrozumieć jego kociej mowy.
W końcu przypomniał sobie.- Patric Neloques! Tam się udamy, do tego starucha.
Kot potwierdził mruknięciem jego słowa, acz nadal trzymał się z dala od gnoma.
-Oj nie wygłupiaj się i ty. Przecież wiesz, że potrafię posługiwać się prochem.- parsknął gniewnie gnom. Sargas zaś tylko miauknął coś w odpowiedzi. A Jean uznał, że dobrze iż kot nie potrafi mówić... jeszcze.

Tak czy siak czekała Jeana wycieczka do ulubionego Leonarda. Karczmy w której spotykał się zwykle z półelfem. Sławnych “Trzech zielonych żabek”.
Po drodze garderoba Jeana wzbogaciła się o solidny bandolet, tak użyteczny przy noszeniu dużej ilości eliksirów i podobnie groźnej zawartości.
Rymarz który zrobił ów skórzany pas, był szczególnie dumny z wyrobu i ozdobił go wypalanymi w skórze zdobieniami. Chciał również skusić Jeana na zakup wysokiej jakości siodła na kuca. Niemniej Le Courbeu nie przepadał za końmi, ani też nie umiał na żadnym jeździć.
Ostatecznie jednak dotarł do karczmy, gdzie zastał Leonarda przy barze flirtującego z dwoma młódkami, chichoczącymi jak para idiotek. Na szczęście miały pewnie inne zalety rekompensującego niezbyt bystre rozumki. Gnom wędrując po nich spojrzeniem, mógł zgadnąć nawet jakież to zalety.

Jean Battiste tylko westchnął na ten widok i wzruszywszy ramionami dodał.- Niektórzy to są w czepku chędożeni...-
Kot przekrzywił na bok łepek z dezaprobatą przyjmując słowa gnoma. A ten podrapawszy się za uchem dodał.- aaa tak...urodzeni. Właśnie.
Niemniej ciekawiło gnoma, co by powiedział jego wysokość na wieść, że mistrz szpiegów zabawia się z panienkami zamiast... no.. szpiegować.
Po tej krótkiej chwili zamyślenia Le Courbeu.
-Może jednak panie zechcą nas na moment opuścić, tylko na kilka zdań porwę Leonarda.-skłaniając się szarmancko i zamiatając podłogę kapeluszem Jean rzekł do kobiet.
Dziewczęta spojrzały na gnoma i zachichotały nerwowo w mieszaninie zawstydzenia i nerwowości. Półelf zaś westchnął, skłonił im się i ruszył wraz z Jeanem na zaplecze. Tam zamknął drzwi i pomasował palcami nasadę nosa.
-Oby to było warte tych dwóch ślicznotek. One wszystko robią razem. Wszystko.- dodał znacząco i spojrzał ze zniecierpliwieniem na gnoma.


Jean mu się nie dziwił... sama taka sugestia pobudzała bujną... wyobraźnię Kota w Butach.
-Nie zamierzam cię na długo odrywać od zabawy. Dostawcy dla magicznego idioty-patrioty mieli w swym magazynku kilka ciekawych rzeczy. Adamant w stanie surowym, mithril, smoczy oddech, Madawę... część z tych rzeczy pewnie była powiązana z naszym projektantem broni.
-Hmmm... Sprawdziłem go i wyjaśniłem sytuację. Jest teraz po naszej stronie.-
półelf uśmiechnął się lekko.- Dziękujmy losowi za oddanych patriotów i przeklinajmy go że w większości to łatwowierni głupcy. Chcesz się z nim zobaczyć, jak mniemam?
-Może objaśni co z tych przedmiotów można zrobić.
- potwierdził gnom skinięciem głowy. Po czym, dodał z zawadiackim uśmiechem.- Acz... smoczy ogień zachowam dla siebie. Niebezpieczna zabawka to, ale umiem się z nią obchodzić.-
-Mam nadzieję. Już widzę jak heroldowie ogłaszają "Szalony gnom dokonał samozapłonu w Domu Negocjowalnego Afektu". A co do Patrica, znajdziesz go w naszej głównej placówce na Ulicy Wysokich Lordów.

Jednym słowem w, małym kamiennym pałacu równie urokliwym co praktycznym. Ale na Ulicy Wysokich Lordów co druga posesja tak wyglądała.


Była to bowiem jedna z najbardziej urokliwych ulic w najważniejszej i najbogatszej części miasta. Tu mieściły się rezydencje wielu ważnych kupców i szlachciców łączących bogactwo i dobry gust w harmonijną całość. Rodów tak starych i szlachetnych, że nie musieli się afiszować ze swym znaczeniem za pomocą krzykliwej zabudowyi równie krzykliwych przyjęć.
No i była tu rodzina Le Courbeu.
Co prawda nie na samej ulicy Wysokich Lordów, ale dość blisko, by gnom mógł bez problemu trafić do celu swej wędrówki. Niemniej, gdy Jean przemierzał uliczki dzielnicy, kot zabiegał mu drogę i miauczał znacząco.
-Nie, nie, nie... odczep się.- burknął w końcu poirytowany Jean, po czym krzyknął głośniej.- Nie mam teraz czasu ni ochoty odwiedzać rodziny. Robota poczeka, poza tym obaj wiemy, co będzie dalej. Jean, zajmij się porządną robotą, Jean powinieneś się ustatkować, Jean bierz przykład z brata...- Battiste zakrył twarz dłonią.- Naprawdę, naprawdę nie jestem w nastroju, zrozumiałeś?
Sargas prychnięciem stwierdził, że się nie zgadza z Jeanem. Ale to i tak nie miało znaczenia. Kot w Butach podjął już decyzję i skierował się do kryjówki organizacji, zastukał i podał hasło agentowi robiącemu za odźwiernego.- Zuzanna tyje tylko jesienią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-12-2012 o 22:52.
abishai jest offline  
Stary 23-12-2012, 21:16   #96
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Przejechała dłonią po twarzy, w myślach klnąc w sposób nie przystający kobiecie. Słowa tak soczyste, że każdy zatwardziały marynarz otarł łezkę wzruszenia, jakby odczuwając, że ktoś pokazuje tak piękny talent w ich ulubionej kategorii, tuż po piciu rumu i portowych dziewojach.

-Laurie... czy Zakon zrzesza może nieumarłych? Albo coś innego, równie bezmyślnego?-

-Nie... Ale niektórzy rekruci są dość bezmyślni w wykonywaniu rozkazów.- dziewczyna uśmiechnęła się bezradnie i rzuciła okiem na kopertę w dłoniach samurajki. Pokryta była ona równym, eleganckim pismem charakterystycznym dla Zaharda.

"Tsuki

Dzięki awansowi, masz możliwość towarzyszenia w misjach innym inkwizytorom wyższego szczebla oraz stworzenia własnej grupy. Niestety, nim to nastąpi, chciałbym poprosić cię o towarzyszenie mi oraz innym braciom zakonnym w rozwiązaniu problemu Hassel Davidhofa. Jeśli zechcesz wziąć udział w tej akcji, bądź proszę o siódmej wieczorem w koszarach klasztornych. Tam odbierzesz dodatkowy ekwipunek na tą misję.

Mistrz Inkwizytor Galev Zahard

P.S. Przekaż Laurie żeby możliwie szybko pojawiła się w Skrzydle Administracyjnym."


Dziewczyna pobladła widząc zawartość post scriptum.

-Mam kłopoty...

Na zegarze ściennym zaś widniała godzina piętnasta trzydzieści pięć.

Nie mogła pomóc zbyt wiele poza uniesieniem brwi i, bez żadnych podtekstów, ujęciem dłoni przyjaciółki w swoją.

-Nie znam się na tym, ale ja sama nie widzę w czym ma tu być kłopot?-

Może była twardogłowa i nie widziała jakiegoś ukrytego znaczenia tutaj? Bo o ile jej wiadomo to Laurie nie zrobiła niczego by zyskać naganę lub być wydaloną, wprost przeciwnie bo spisywała się znakomicie w powierzonych jej obowiązkach.

Dziewczyna zaś uśmiechnęła się tylko, bynajmniej nie protestując na poufałość jaką było chwycenie jej za rękę.

-Może i racja... Ale lepiej będzie jeśli skoczę do Carla i sprawdzę co ten gryzipiórek znowu chce. A ty ogarnij się ładnie, zrób zakupy a potem idź skopać złych typków.- mówiąc to, pocałowała elfkę w policzek, zarzuciła płaszcz na plecy i położyła dłoń na klamce.- W razie czego wiesz gdzie mnie szukać. A jeśli nie wiesz, to ja cię znajdę.

Zaśmiała się i w świetnym nastroju pobiegła korytarzem i ruszyła na dół, po schodach.

Najpierw jednak wykąpała się, używając do kąpieli kilku kropel olejków przywiezionych z domu. Po osuszeniu ciała, ubrała swoje najlepsze, białe jak śnieg, odświętne kimono oraz białe skarpetki.

Boso, drobiąc niczym gejsza, rozłożyła matę modlitewną, ułożyła nań Benihime i drążącymi dłońmi sięgnęła do sakwy. W środku tkwiła jadeitowa płytka i kilka figurek, będących częściami jej małego ołtarza modlitewnego.

Pierwsza figurka przedstawiała młodą elfkę, ubraną w pełną samurajską zbroję, trzymającą zanbatou jedną ręką, katanę drugą, a wakizashi w zębach. Gdyby nie fakt, że nie było tutaj koloru, jej zbroja byłaby krwisto czerwona, tak jak jej włosy, a oczy fioletowe. Jej matka była piękną kobietą, jedynie w jednej czwartej miała krew Oni.

Druga figurką był jej ojciec, człowiek bez żadnych domieszek, trzymający oburącz katanę i jednocześnie ubrany w ceremonialne szaty kapłana. Jej ojciec był, nie przebierając w słowach, dziwakiem. Ale i tak go kochała, zwłaszcza gdy opowiadał jej historie, szczególnie uwielbiając tą gdy rodzina dowiedziała się, że pobiera nauki w dwóch ścieżkach.

Pozostałe dwie figurki przedstawiały tak odległych przodków, że nawet w jej rodzinie zapomniano już te imiona, chociaż nie zapomniano wyczynów. Demoniczni Samuraje, byli Oni, którzy odwrócili się od swoich pobratymców i postanowili podążać ścieżką honoru. Nie był to powszechny fakt, że jej rodzina od strony matki wywodziła się od czegoś co normalnie zwalczano.

Niezależnie od tego, ustawiła ołtarzyk w rogu pokoju i zapaliła kadzidełko, pojedynczy, długi na jeden łokieć patyczek tlący się zapachem lasu. A następnie wyciągała rzeczy do złożenia w ofierze. Wpierw, na samym środku, posążek samuraja, który niedawno zdobyła. Dookoła sześć kielichów, po prawej figurkę z drewna, a po lewej pozytywkę.

Następnie rozsypała dookoła sto platynowych monet, jako symbol chaosu, gdyż monety nie stanowiły żadnej figury, znaku czy wzoru. I czterdzieści złotych monet, ustawionych po dziesięć, w czterech stosikach położonych koło posążka, ale rozłożone tak by prezentować cztery kierunki świata.

Wypuściła oddech i złożyła dłonie do modlitwy. Pierwszy raz ponoć był najbardziej stresujący.

Po chwili figurki zaczęły jaśnieć, by finalnie wypełnić błękitnym lśnieniem cały pokój. Tsuki zaś poczuła delikatny powiew na twarzy, poruszający jej włosami połowami kimono.

-Rodzina - ochrona. Honor - podpora. Serce - przewodnik. Umysł - doradca.- głos który za równo rozległ się w całym pomieszczeniu, jak tylko w głowie wojowniczki, mówił w jej rodzinnym narzeczu. Światło zaś zaczęło formować niewyraźną postać, siedzącą przed pogrążoną w modlitwie dziewczyną.- A co najważniejsze jest dla ciebie, hmmm? Nie masz już rodziny, honor odnajdujesz w zemście a umysłu nie rozróżniasz od serca...

-Najważniejszą rzeczą dla mnie... jest przyszłość. Chcę ją zobaczyć. Nie mam wielkich życzeń czy marzeń. Po prostu widzieć dokąd ten świat zmierza.-

-Hahaha. Świat zmierza tam gdzie kierują go ludzie. A jak ty chcesz wykorzystać ten mały kawałek świata który przypada tobie jako ostatniemu z moich potomków?- postać zaczęła przybierać wyraźnych kształtów. Długie włosy, wielka zbroja, sumiaste wąsy i... kły? Więc podania były prawdziwe co do demonicznego rodowodu połowy jej rodziny.

-Jak chcę go wykorzystać? Prosto!-

Uśmiechnęła się tak, jak przystałoby na rasowego demona. Lub szaleńca. Chociaż w jej wykonaniu wciąż wyglądało ta nawet miło.

-Wpierw zdobędę siłę, bogactwa i towarzyszy. Następnie, mając siłę by stanąć naprzeciw każdemu kto uniósłby rękę na mnie i mój klan, wyrżnąć, wyrąbać i wyrwać kawałek tego świata dla siebie. I nie mam najmniejszego zamiaru siedzieć i lamentować jak to kiedyś było lepiej, tak jak to robią na Jadeitowych Wyspach. Banda miernot, które żyją przeszłością jako ich przyszłością, nie widząc teraźniejszości.-

Przodek uśmiechnął się, również jak na demona przystało. Potem zaśmiał się. Śmiech ten był potężny, tubalny i jakby przenikał do każdej komórki ciała dziewczyny. Jednocześnie od tego śmiechu rezonowało ostrze leżącego przed ołtarzem miecza.

W końcu widmo ucichło, nadal szczerząc kły.

-Dobrze... Niech będzie...- postać odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Sekundę później eksplodowała w setki małych ogników, powoli krążących dookoła katany. Część z nich utworzyła lśniące fale, jeszcze inne, wiry. Wszystkie jednak raz za razem przenikały przez ostrze, zostawiając na nim świetliste symbole.

Finalnie klinga wybuchnęła białym światłem, które na kilkanaście sekund oślepiło Tsuki. Kiedy odzyskała wzrok, w pomieszczeniu było już nikogo. Przodek zniknął, ołtarzyk sam umieścił się w torbie a mata modlitewna leżała w zgrabnym rulonie obok samurajki.

Jedynie Benihime magicznie znalazła się w dłoni właścicielki. Jej klinga lśniła złocistym blaskiem.

Wykonała jedynie kilka próbnych ruchów, by mieć pewność, że jej idealnie sprofilowana katana nie zmieniła się w tym względzie i mogła schować ją do pochwy, odwracając się w stronę okna. I tak właśnie minęły... dwie godziny czasu. Kto by pomyślał, że tyle czasu to zajęło, skoro tak mało się wydarzyło?

Mniejsza, ubrania zmieniła na te do walki i na co dzień, ceremonialne złożyła i schowała, a sama ułożyła swoje włosy w normalną dla niej fryzurę.

-Te modlitwy naprawdę źle działają na mięśnie, jedyna nadzieja, że je trochę rozruszam.-

Z godziną wyprzedzenia, opuściła mieszkanie i udała się do Zakonu.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 24-12-2012, 01:52   #97
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Gregor Eversor

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lubWTmPO5qc&list=PLuMg4dXgrCnFuX7eHsJKNqtb gLRL-TXJd&index=1[/MEDIA]

Stukot kół niósł się po opustoszałych uliczkach, alarmując przechodniów, żebraków oraz przekupni o zbliżającym się z dużą szybkością wozie. Trupiarka ślizgała się po kamieniach w trakcie pokonywania co ostrzejszych zakrętów, podkowy wierzchowców krzesały iskry na kocich łbach a ludzie odskakiwali jej z drogi, ratując tym samym życie oraz zdrowie.

-Czego oni od nas chcą?!- chłopak siedzący obok Gregora po raz kolejny smagnął lejcami, zmuszając konie do jeszcze większego wysiłku.

Sam mag skrzywił się, obrócił w siodle i spojrzał w stronę ścigających ich jeźdźców. W gruncie rzeczy, nie spodziewał się, że transport ciał dla Flick’a zmieni się w pełnokrwistą awanturę, powiązaną z walką, zbójami oraz pościgiem poprzez ulice miasta.

-Zamknij się i kieruj!

-Powinien pan zostawić im te trupy! Teraz i my…

-Morda! I głowa w dół!-
mag pochylił się nisko i pociągnął za sobą chłopaka. Sekundę później rozległ się trzask wystrzałów a dookoła nich śmignęły pociski. Jedna kula wbiła się w siedzenie niebezpiecznie blisko dłoni Gregora, druga zaś przebiła jedno z ciał.

Eversor zaklął, sięgając po kuszę wiszącą mu przy pasie.

-Cholera, ładunek nam dziurawią!- spojrzał na siedzącego obok chłopaka.- Prowadź prosto!

-Co?!


Gregor westchnął, wyprostował się i uniósł kuszę. Bełt z furkotem prześlizgnął się po łożysku, otarł lotkami o próg wylotowy i pomknął w stronę bandy rozbójników na koniach. Uśmiech wykwitł na twarzy mag, kiedy jeden z nich z krzykiem spada z konia, ze strzałą sterczącą z brzucha.

-Uwaga, zakręt!

Chłopak ściągnął wodzę, zacisnął zęby i spiął konie, zmuszając je do skrętu o prawie dziewięćdziesiąt stopni. Eversor wytrzeszczył oczy, w ostatniej chwili złapał się kozła i wydał z siebie trudny do opisania dźwięk, kiedy wóz potężnie zarzuciło do tyłu. Wstrzymał oddech, świadomy, że jadą właśnie na dwóch bocznych kołach, niebezpieczni odchyleni w prawą stronę.

-Mam nadzieję, że wiesz, co robisz!

Młodzian uśmiechnął się nerwowo, przesunął na lewą stronę kozła i zarechotał cicho.

-Ja też mam taką nadzieję!

-C… Co?!

-Uwaga, Królewska przed nami!


Gregor spojrzał jeszcze niechętnie na swojego towarzysza podróży i niechętnie podniósł wzrok. Chłopak miał rację, trupiarka niebezpiecznie szybko zbliżała się do jednej z głównych ulic miasta. Ulica Królewska, bo tak się nazywała, nawet o świcie czy zmierzchu zawsze zaczopowana była zaporową ilością wozów wiozących znudzonych pasażerów oraz co bardziej odporne na czas towary. Teraz było jednak jeszcze gorzej.

-Co robimy?!

Eversor zacisnął zęby, rozejrzał się i w desperacji rzucił okiem przez ramię. Ścigająca ich banda zbliżała się nieubłaganie, nawet pomimo wyczynowej jazdy w wykonaniu szczeniaka. Mag dobrze wiedział, że jeśli zbiry dopadną ich na unieruchomionym wozie, ich śmierć będzie szybka i nadzwyczaj krwawa. Straż zaś, mimo że znajdowali się kilkanaście metrów od posterunku, znajdzie tylko ich podziurawione truchła bez śladu po sprawcach mordu.

Dlatego też mężczyzna westchnął, usiadł na koźle i chwycił mocniej podłokietnik.

-Nie zwalniaj!

-Co?!-
chłopak wytrzeszczył na niego oczy.- Oszalałeś pan?!

-Przebijemy się!

-Ale to przecież samobójstwo!

-Nie większe niż czekanie aż te sukinsyny za nami nas dopadną! Jazda!-
mówiąc to, chwycił leżący pod siedziskiem bat i strzelił nim na próbę.

Konie zastrzygły uszami na nieprzyjemnie znajomy dźwięk, który rozległ się nad ich łbami. Gregor poczuł gwałtowne szarpnięcie, stracił równowagę i prawie przetoczył się na stos trupów, kiedy wierzchowce jeszcze bardziej wyciągnęły nogi w szaleńczym biegu.

To, co stało się później, zajęło nie dłużej niż kilka sekund, ale w oczach maga były to godziny.

Najpierw był przerażony wrzask jakiejś kobiety, która w ostatniej chwili odskoczyła na bok przed rozpędzonym wozem. Potem było rżenie koni, taranujących mały wózek wypełniony klatkami z drobiem. Następnie było dużo gdakania, dziobania i pierza. I świadomość, że od rychłej śmierci Gregora dzieliły metry, czy może centymetry, o jakie mijał inne wozy.

Po kilkunastu sekundach, kiedy kanonada dźwięków ustała, powoli otworzył oczy i wyprostował się w siodle. Odruchowo zrzucił z kolan oszołomioną kurę.

-Żyjemy…

-Ano.-
siedzący obok młodzian uśmiechnął się blado, oglądając przez ramię.- Zgubiliśmy też pościg…

-Dobrze…- Gregor pokiwał głową i westchnął z ulgą, jadąc szybko alejkami przyległymi do głównych traktów.- A teraz wieź mnie na Uniwersytet


Marco


Było ich trzech. Trzech mężczyzn, ubranych tylko w przepaski biodrowe, z obscenicznymi maskami na twarzach. Pierwszy był gruby, o mlecznej skórze i niedźwiedzim pysku przytroczonym do gęby. Drugi był szczupły, wysoki i spocony, z okularami nałożonymi na nos maski wilka, którą nosił. Trzeci zaś był muskularny i mocny, o szerokich barach i obliczu lwa przysłaniającym jego własną twarz.

-Ech, jaja mnie pieką…- grubas skrzywił się i niczym kaczka ruszył za dwójką towarzyszy przez pełną beczek piwnicę.- Ta dziwka na pewno była zdrowa? Bo coś mnie…

-Och zamknij się.-
Wilk wzdrygnął się, nie patrząc nawet na towarzysza.- Jakbyś czekał na swoją kolej, a nie pakował pyty tam gdzie nie trzeba, to by ci nic nie było. Dobrze mówię, Czempionie?

Mężczyzna w masce lwa nie odpowiedział, podchodząc do półki z najmocniejszymi trunkami. Spojrzał tylko z politowaniem na dwóch obwiesiów przydzielonych mu do pomocy i wskazał na jedną z beczek.

-Bierzcie to.- rzucił niskim, zachrypniętym głosem.

Niedźwiedź zarechotał wesoło, pochylając się nad baryłką i oglądając pieczęć.

-Hoho! Middenlandzie Mocne! Dwa kielichy i wszyscy padną trupem od tego potwornego napitku!

-Nikt nie będzie go pił. Bierzcie beczkę.

-Ale jak to „nie będzie pił”? Dupczenie było, żarcie było, czas na


Nie dokończył, kiedy mocarna pięść uderzyła go w twarz i miotnęła pod ścianę, pozbawiając przytomności. Wilk pisnął i podskoczył ze strachu kiedy Czempion odwrócił w jego stronę twarz, ukrytą za maską lwa.

-Ty też masz jakieś uwagi?

-N… Nie panie!- zaskrzeczał.

-Świetnie. Więc bierz wino. Jedna baryłka może nie starczyć….-
warknął niechętnie, samemu biorąc na bark beczkę pełną Middenlandzkiego trunku.- I pośpiesz się, nie będziemy wiecznie za tobą czekać. Rytuał musi zacząć się gdy słońce będzie w zenicie.

-T… Tak, czempionie


Chudzielec pochylił się i chwycił beczkę, siłując się z nią z całej mocy swoich wątłych ramion. Sapał, dyszał i napinał muskuły, czekając aż wielkolud w lewiej masce oddali się na odpowiednią odległość. Kiedy barczysta sylwetka czempiona niknęła już w odległym mroku piwnicy, Wilk westchnął i wyprostował się.

-Co za gnojek… Hej, Misiek, żyjesz?- szczypior założył ręce na biodra i podszedł do ogłuszonego towarzysza. Bez szczególnej delikatności trącił go stopą w bok, aż zafalowało mu sadło.- No weź rusz opasłe dupsko! Sam nie ruszę tej pieprzonej baryłki! Ej! Wstawaj, bo cię obeszczam!

Krzycząc i kopiąc nieprzytomnego kamrata nie dostrzegł uchylającego się powoli okna na skraju swojego pola widzenia. Nie zwrócił uwagi na chłodny powiew ciągnący po nogach i tym bardziej nie zauważył ubranej na czarno postaci, zbliżającej się do jego pleców.

Kilka sekund później był już nieprzytomny.


***


-Teren czysty. Mamy dwóch jeńców, Inkwizytorze.

Marco zwinnie wsunął się przez okno do piwnicy, strzepnął pył z rękawów i spojrzał na ukrytą pod kapturem twarz jednego ze swoich podwładnych. W sumie, łatwiej by mu było gdyby każdy z nich wyróżniał się czymś szczególnym, umożliwiającym identyfikację. Niestety, członkowie grupy uderzeniowej ubierali się identycznie, a budową ciała różnili się od siebie minimalnie. Dlatego też Eleadora skinął tylko głową i podszedł do dwóch leżących na podłodze mężczyzn.

Skrzywił się widocznie, czując od nich smród potu, przetrawionego wina oraz czegoś przywodzącego na myśl zbutwiałe grzyby. Inny Czarny Kaptur spojrzał na chłopaka, sprawdzając wytrzymałość knebla w ustach chudzielca.

-Możemy nie mieć za dużo czasu.- powiedział rzeczowym tonem.- Słyszałem, że mieli zanieść wino na rytuał w samo południe

Marco skinął tylko głową i w zamyśleniu spojrzał na dwóch heretyków. Wyglądali żałośnie jak na kogoś będącego źródłem zepsucia w Atlas City.


Buttal


Strażnicy w bramie Kamiennej Baszty powitali krasnoluda z wyuczoną rezerwą, pytając o imię, cel wizyty w zamku i jakiś dowód tożsamości. Na szczęście w przypadku kurierów, najlepszym sposobem legitymowania się, były listy. W tym wypadku, duży pęk kopert zalakowanych wspólnie wielką pieczęcią Hejm Mynt. Takie pieczęci zwykle robiły wrażenie.

Dlatego też obaj strażnicy wyprostowali się, unieśli włócznie i uderzyli w dzwonek ukryty w alkowie. Po chwili drzwi do zamku otworzyły się, ukazując wysoki hol z szarego marmuru, ozdobiony licznymi sztandarami oraz gobelinami.

Dopiero po kilku sekundach Buttal zwrócił uwagę na starszego mężczyznę, który otworzył mu drzwi. Urzędnik miał dość deprymujące spojrzenie, zmierzwioną brodę a ubrany był w zadbane, urzędowe szaty.




-Em… W czym mogę pomóc?

-Mam listy do Jarla.

-Och, doprawdy?-
mężczyzna uniósł brew i uśmiechnął się z politowaniem.- A zapowiedział pan swoją wizytę?

-Nie… ?

-Umówił się pan z którymś z doradców Jarla?

-Nie.

-A może chociaż zawiadomił pan… ?

-Nie! Zostałem tutaj wysłany z Góry Morr z ważnymi listami do władcy tego miasta.


Urzędnik westchnął, przejechał dłonią po twarzy i spojrzał jeszcze raz na krasnoluda.

-Skoro tak pan stawia sprawę, a listy naprawdę okażą się ważne, mogę je od pana odebrać i zanieść je do…

-Nie
.- kurier pokręcił głową.- Listy trafią do rąk własnych adresata.

-S… Słucham?!-
mężczyzna wytrzeszczył oczy na krasnoluda a jego twarz przybrała srogi wyraz.- Wolno mi wiedzieć, za kogo się uważasz żeby wyskakiwać mi tutaj z takimi impertynencjami?! I co to w ogóle za listy, co?! Nie wyobrażam sobie żeby… żeby

Urzędas powoli zaniemówił, kiedy Buttal wyćwiczonym gestem wyciągnął listy z futerału i zamachał mu przed nosem osobistą pieczęcią Dimzada Belegarda. Po chwili odchrząknął i odszukał język w gębie.

-Em… To zmienia postać rzeczy…- wymamrotał.- Proszę za mną. Postaram się pana umówić na możliwie szybki termin. Niestety, zima nadchodzi, wszyscy mają sprawy do naszego władcy i jeszcze lokalni przywódcy plemienni powołują się na jakieś tam prawa w związku z Jarlem… Ech. Tędy, proszę tędy.

Mówiąc to, cofnął się o krok i wpuścił krasnoluda do środka.


***

-…no i tak patrzę, a tam banda przebierańców ustawia pod ścianą dwóch krasnoludów oraz karczmarza. Podjechałem, przedstawiłem się i rozkazałem się im legitymować.

-Heh, pewnie się zesrali ze strachu!

-A gdzie tam! Idioci uznali, że nas też zaszlachtują, bo jest ich więcej. Ich szef nawet wymierzył do mnie z pistoletu i kazał się pieprzyć!

-Oj… No i co pan kapitan zrobił?

-Ja? Nic. Za to harcownicy, którzy nas osłaniali mieli świetną zabawę w trakcie odstrzeliwania ich niczym kaczek
.

Stojący pod ścianą Striełok uśmiechnął się lekko, pociągnął z manierki i spojrzał ponuro na wciąż odległe drzwi kasztelu. Stał już prawie godzinę, cały czas nie pojmując jak oficerowi z kompanii Pograniczników można było kazać ustawić się w ogonku.

Westchnął tylko, wspominając dawne czasy szacunku oraz prestiżu, jakim cieszyli się jemu podobni. Teraz nie za nadstawianie karku zdobywało się szacunek, ale za bycie oślizgłym gadem, dość cwanym by zbijać fortunę na prosty mieszczanach i chłopach. Bohaterami byli wymuskani kupcy, a nie zwiadowcy.

Pogrążony w ponurych myślach podniósł głowę i zmarszczył brwi, widząc krępą sylwetką wychodzącą przez główne wrota zamku. Po chwili podniósł dłoń.

-Panie Buttal, tutaj! I jak? Dostarczył pan list?

Buttal spojrzał na kapitana i westchnął. Dzięki kłótni i straszeniu urzędnika gniewem Dimzada, udało mu się wywalczyć audiencję u Jarla już na jutrzejszy wieczór. Albo dopiero na jutrzejszy wieczór, zależy jak by na to nie patrzeć.


Jean Battiste Le Courbeu

Kiedy gnom rzucił hasłem, drzwi otworzyły się a w szczelinie między framugą a drewnem pojawiło się czujne oko w kolorze brązowym, obleczone siatką zmarszczek.

-Wiesz jak to debilnie brzmi, prawda?

Jean wytrzeszczył oczy i po chwili skinął głową.

-No tak…

-Wiesz, wcześniej byłem zawodowym strażnikiem drzwi w różnych bractwach i stowarzyszeniach. To o Zuzannie to jeszcze nic. Wyobraź sobie co czułem gdy debile mówili o patelniach chaosu i pogramiaczu kwasów


Gnom podrapał się niepewnie po karku.

-A wejść mogę?

-Tak, przecież cię znam. Czasami wpadasz do Leonarda. No i hasło podałeś, to też się liczy
.

Le Courbeu ostrożnie przekroczył próg, zdjął z głowy kapelusz i rozejrzał się. Staruszek w wytartej kamizelce zamknął za nim drzwi i usiadł na zydlu przy wejściu.

-Em…

-No słucham, Kocie?

-Ja do pana Neloquesa…

-Chudy, siwy, ma tendencję do gadania nawet gdy nikt nie słucha i ciągle zapomina gdzie jest wygódka?

-Bardzo możliwe… Nie znam go do tego stopnia…

-Na dole.-
odźwierny wskazał brodą solidne, drewniane drzwi prowadzące do piwnicy.- Tam przynajmniej są mocne ściany

Jean skinął głową, uśmiechnął się nerwowo i ruszył we wskazanym kierunku. Idąc po szerokich, kamiennych schodach zachodził w głowę, co naiwny staruszek wyczyniał, że zamknięto go w piwnicy. Mniej więcej w połowie drogi na dół, rozległ się huk jak przy wystrzale z armaty a pod sufitem pojawiły się pasma dymu.

Sam Jean podskoczył i po kilku sekundach zaczął biegiem pokonywać stopnie.

-Cholera, cholera, cholera!- rzucił na jednym tchu, barkiem taranując drzwi i wpadając do zadymionej pracowni.- Jest tu kto?!


-Jestem, jestem. Czemu miałoby mnie nie być?- gdzieś w szarych obłokach dało się dostrzec sugestię ruchu.- Nie przewidziałem, że mieszanka numer dwa będzie aż tak wysoce wybuchowa…

-Słyszałem wybuch! Cholera, nic nie widać przez ten dym.

-Nie ma sprawy. Już się tym zajmuje. Gdzie jest ta wajcha… ?


Jean zamarł, słysząc w dymie brzdęk przewracanych narzędzi oraz ciche przekleństwa Patrica. Kiedy uczony znalazł to, czego szukał i wydał z siebie głośne „Aha!”, gnom odruchowo rzucił się na ziemię. Już w domu nauczył się, że gdy tatko wykrzykuje równie natchnione okrzyki, najbliższy miesiąc chodzić będzie bez brwi.

Ku miłemu zaskoczeniu gnoma, nic jednak nie wybuchło. Rozległ się klikot, grzechotanie łopatek w wirniku i jakby syk, kiedy zawieszona pod sufitem rura zaczęła oczyszczać powietrze z dymu. Jean dość szybko wstał na nogi, odzyskując cała swoją dumę.

-Witam, panie Neloques.

-Och, pan porywacz. Miło pana widzieć.-
staruszek nie zmienił się pod względem wyglądu od ostatniego spotkania z Jeanem. Prawda, eleganckie szaty wymienił na fartuch z goglami, ręce chroniły mu grube rękawice a twarz pokrytą miał sadzą, lecz wciąż był to naiwny niczym kaczuszka z wodogłowiem maniak metali, stopów i niebezpiecznych przedmiotów, które robią bym.- Leonard wspominał że będzie mnie pan odwiedzał. W czy mogę pomóc?

Jean odchrząknął i możliwie delikatnie opowiedział o zajściu w magazynie, określając grupę Jacoppo „swoimi znajomymi” a masakrę która zaszła „drobną przepychanką”. Finalnie wyjął z torby wszystkie przedmioty, jakie znalazł w schowku.

Neloques wyraźnie poweselał.

-Jednak znaleźli..

-Co?-
gnom spojrzał na niego uważnie, gdy staruszek drżącymi dłońmi rozpakowywał kolejne zawiniątka.- Co znaleźli?

-Dałem im dokładne wytyczne i nakazałem by nawet nie zaczęli tego kompletować, jeśli nie będą mieli wszystkiego…

-Czego „wszystkiego”?


Mężczyzna nie odpowiedział jednak, bardzo powoli rozchylając materiał na piątej paczce, której to Jean nie miał jeszcze czasu się przyjrzeć. Staruszek z pewną irytacją odrzucił leżącą na wierzchu kopertę i z nabożnym szacunkiem ujął w dłonie niewielką sztabkę jakiegoś matowego stopu. Jean zaś szybko chwycił odrzucony list i schował go pod pazuchę, jednocześnie obserwując wykwity czerwonych plam na twarzy rozmówcy.

-Patric, co to jest?

-Oriharcon…-
metalurg uśmiechnął się w ekstazie, trzymając metal niczym nowonarodzonego syna.- Bogowie, on istnieje… Znaleźli go!

-Patric!-
Jean potrząsnął głową, naprawdę skonfundowany.- Co to jest, do jasnej cholery!

Ekstaza na twarzy starca zniknęła, niczym pękająca bańka mydlana. Brutalnie ściągnięty na ziemię spojrzał z irytacją na gnoma i zacmokał ustami jak na psa, który znów chce na dwór mimo że wrócił przed pięcioma minutami.

-Nie słyszałeś o tym, panie zaklinaczu, co?

-No skoro pytam…

-Łap!


Jean podskoczył, gdy mężczyzna machnął ręką i dość brutalnie cisnął w jego stronę sztabką metalu. Nim rozsądek szpiega zdążył zareagować, dłonie zrobiły swoje, zamykając się nad chłodnym, jakby mrowiącym, stopem.

Sekundę później gnom wrzasnął i z całej siły odrzucił przedmiot, blednąc na twarzy.

-Olidammaro…

Patric uśmiechnął się lekko, wstał z zydla i podniósł sztabkę z ziemi, ważąc ją w dłoni.

-Czyli to naprawdę on… Heh. Niezła zabawka, co?

Jean przełknął ślinę, cały czas wpatrując się w ten niepozorny przedmiot w rękach Neloquesa. Przez sekundę, kilkadziesiąt setnych sekundy, czuł się jakby gwałtownie pozbawiono go zmysłów wzroku i słuchu. Słyszał i widział, lecz nie jak przedtem. Magia, która wydawała mu się równie naturalna, co powietrze, którym oddychali zwykli ludzie, zniknęła. Przez mrożące krew w żyłach mgnienie oka był całkowicie odcięty od mocy, z którą się urodził. Mocy, bez której pozornie nie mógł żyć.

Patric zaś uśmiechnął się, klepnął zszokowanego gnoma po ramieniu i odłożył sztabkę na stół.

-Cóż, chyba czeka mnie sporo wyjaśnień. A tobie przyda się coś mocniejszego do picia…


Tsuki


Xanos był znanym za równo w Skuld, jak i po za jego granicami, kowalem i płatnerzem. Wykonywał wiele różnych zbroi oraz broni na zamówienie. Nie obce były mu kombinacje morgensternów z pistoletami, rapierów z podwójnym ostrzem czy nawet egzotycznych sztyletów nożycowych.

Jednak w przypadku Tsuki stanął, pochylił swoje szerokie czoło i wpatrywał się w dziewczynę jakby dogłębnie uraziła go samym swoim uczesaniem. Sama Tsuki zaś stała ze spokojnym uśmiechem, patrząc po stojakach w zbrojowni Zakonu, ignorując przy tym poirytowane prychanie zbrojmistrza.

-Naprawdę nie macie?

-Nie mamy
.- gdyby było to możliwe, z tych słów zwisałyby sopelki lodu.- Wiem co mam na składzie i żadne Sode-garami się tam nie znajduje…

-Ale jak to możliwe?! W domu to bardzo popularna broń!


Tsuki uśmiechnęła się w duchu, widząc tłumioną wściekłość na twarzy rozmówcy. Xanos nie znał Sode-garami i jakoś ją to nie dziwiło, ale w swoim własnym mniemaniu był specjalistą od broni wszelakiej, przez co brak informacji nawet o najbardziej egzotycznych egzemplarzach uzbrojenia działał na niego niczym płachta na byka.

W końcu sapnął i przejechał dłonią po twarzy.

-A jak to draństwo wygląda, co?

-Em…- tym razem to Tsuki straciła na chwilę język w gębie, nie pewna co odpowiedzieć. Sode-Garami przypominało okrutne połączenie narzędzia rolnego do spulchniania gleby, kilku maczet oraz długiego drąga. Nie mając jednak w planach strzępić języka po próżnicy, samurajka wzruszyła tylko ramionami.- W sumie to taka halabarda…


-No to nie mamy!- Xanos skrzywił się, nie świadomy, że Tsuki nie zamierzała brać ze sobą tej ciężkiej, nieporęcznej broni nawet gdyby mieli ja w magazynie.- A może coś innego by cię interesowało? Coś do walki na dystans?

Dziewczyna uśmiechnęła się okrutnie.

-Wzięłabym kilka Fukimi-Bari!- będących w istocie zatrutymi strzałkami.

-Co?

-Aha. To może, chociaż Shikomi-Zue?-
dmuchawkę z trzciny.

-Jakie złe?!

-A kawanage macie?-
hak na łańcuchu.

Xanos powoli wyprostował się, spojrzał na dziewczynę z chłodną nienawiścią w oczach i powoli sięgnął pod ladę. Po chwili wyjął spod niej parę wspaniale wykonanych karwaszy oraz mały pierścień.

-Bierz i wynocha. Zahard czeka pod główną bramą.

-Ale nie dałeś mi nawet Fukimi…

-Jazda mi stąd, skośna cholero!


Tsuki wybiegła z uśmiechem ze zbrojowni, trzymając w rękach przydziałowy sprzęt. Zachichotać pozwoliła sobie dopiero na korytarzu, upewniwszy się, że nikt jej nie widzi. Xan był taki cudownie prosty. Przodkowie świadkiem, grzechem byłoby go nie męczyć.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 27-12-2012, 15:06   #98
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Ano kapitanie nie dostarczyłem, na jutro wieczór mnie łaskawie wcisnęli. Źle jest, muszę coś wymodzić i szybciej to załatwić bo to sprawa co mi ręce pali - odparł pochmurnie Buttal - A pan, kapitanie? Pan też w ogonku stać musi z tymi tu? - zapytał spoglądając na tłum w korytarzu.

- [i]Ano muszę[i/]- Striełok skrzywił się - Próbowałem bezpośrednio do Jarla z moimi raportami, albo chociaż do Pierwszej Tarczy, dowódcy sił zbrojnych w mieście. Ale podobno mają ważniejsze sprawy od takich pierdół jak moi ginący cywile i rosnąca korupcja w naszych szeregach...

- A kto pana tak od tych drzwi odsyła? Obejść się go nie da? - zapytał zaskoczony Buttal. Może to i dziwne, ale nie nawykł jeszcze do końca do biurokracji szczeble centralnego. Tak wysoko jeszcze dotychczas nie sięgał. Dodał po chwili - Musi być jakiś sposób byśmy szybciej weszli

- Ani ty, ani ja, nie mamy odpowiednio dużych pleców. Ten twój szef, Dimzad, to gruba ryba ale niedostatecznie gruba, żeby zmusić kogokolwiek do zmiany procedur. Gdyby z papierami przysyłał cie sam Dolny Król, to co innego... Ale Dimzad to inna sprawa... Tak samo ja. Ja jestem "tylko" jednym z głównodowodzących pogranicznikami. Póki wendole i zbójcy nie zmienili traktów w ubojnie, nikt nie zainteresuje się mną wcześniej niż przewidują protokoły - odpowiedział mu Striełok.

- Hmm, czyli naszym wrogiem jest chmara urzędników? Ciężka sprawa. Pan może chociaż kreatywnie donieść o rozbojach co by to przyspieszyć, nieznanego panu kuriera, co go nikt nie zapamiętał z twarzy panu nie udowodnią. A jak sądzę pierwsza tarcza może być już mniejszym biurokratą niż ci tutaj. Ale ja? Cóż, chyba muszę przejść się do faktora, może mi coś podpowie - odparł ponuro zwieszając głowę Buttal.

- Cóż, ja mogę poradzić tylko tyle, żebyś nie dał sobie wejść na głowę. Z tym, że ja mam sprawę o dość jasnym charakterze, ty zaś babrasz się w urzędniczo-kupieckim syfie- mężczyzna wzruszył tylko ramionami- Tak czy inaczej, powodzenia. I pilnuj się, bo ostatnimi czasy w tym mieście coraz więcej można załatwić samym złotem

- Będę, już zauważyłem. W samym centrum wprost mi powiedziano że mogą mnie załatwić. dlatego muszę zanieść wiadomość szybko. Zanim pojawią się....komplikacje. Albo to był blef, albo tamci na drodze z własnej woli się tam nie całkiem kręcili. Cóż, pewnie się jeszcze zobaczymy, powodzenia - powiedział zmęczonym głosem Buttal i szybko ruszył do siedziby Hejm Mint.

Kurier, mocno zniechęcony tutejszymi urzędnikami śpiesznie ruszył ulicą w stronę zwalistej faktorii. Przeciskał się ulicami, omijając stragany oraz ludzi. Nie zwracał na nic specjalnej uwagi, no może po za pilnowaniem sakiewki. Rozmyślał. Sprawa wydawała się dziwnie trefna. Bardziej niż zwykle znaczy się. A on nie wiedział co zrobić. Musiał uzyskać więcej informacji.

Budynek siedziby Hejm Mynt był sporą, dwupiętrową kamienica z obszernym parterem mieszczącym w sobie hol, poczekalnię oraz biura tym pomniejszych urzędników wchodzących w skład lokalnej ekipy zarządzającej tym miejscem. Buttal zaś musiał tylko machnąć listem od Dimzada i przedstawić się, by od razu zaprowadzono go do głównego przedstawiciela Hejm Mynt w Porcie Kamienna Baszta. Idąc na piętro, kurier dostrzegł kątem oka młodego krasnoluda który zaprowadził go do karczmy.Sam faktor zaś był postawnym krasnoludem o długiej, brązowej brodzie sięgającej mu do pasa. Zmęczony spojrzał na Buttala:

- O co chodzi?

- Mam problem. A może konkretniej pan Dimzad będzie miał problem. Wie pan w jakiej sprawie mnie wysłano do jarla? W sprawie listu konkurencja robi podejścia, co prawda na razie frajerskie. Próbując szastać groszem z podkreśleniem na grosze, ale nie wiem czy nie dali w łapę w pałacu. Urzędnicy dopuszczą mnie do jarla dopiero jutro wieczorem, pan Belegard podkreślał że sprawa pilna a mój "rozmówca" z szeregów niechętnych " bambaryłom" - podkreślił z grymasem Buttal - sugerował że lada moment będzie po ptakach. Pan zna interesy Hejm w tym mieście. Pomyślałem że może mi pan coś poradzi. Albo chociaż podpowie czy radykalne kroki nie zaszkodzą firmie. Bo mogę to załatwić radykalniej mimo wszytsko, ale jestem nowy i nisko, nie wiem co kompania akceptuje w kwestii inicjatywy - zakończył swą wypowiedź Buttal. Dawno sie tyle nie nagadał musiał przyznać. To też ostatnio często powtarzał. Że się dawno tyle nie nagadał, znaczy się.

Krasnolud patrzył przez chwilę na Buttala, po czym zamrugał oczami:

- Szczerze chłopcze? Dziwię się że bez szczególnie ciężkiej artylerii ktoś zgodził się umówić cię już na jutro. Ja sam musiałem umawiać się w sprawie przyjezdnych handlarzy, a spotkanie mam dopiero za tydzień...- brodacz pokręcił głową, badawczo obserwując Buttala - I co masz na myśli mówiąc o konkurencji szastającej groszem, hmm?

- [i]Ajajaj, niedobrze. A co do konkurencji, to pan Dimzad wspominał że jest z nią problem. Po drodze napadli na mnie i mojego ochroniarza bandyci. Dojechaliśmy, pana chłopak doprowadził nad do zajazdu a zanim zdążyłem koszulę zmienić a rzeczony ochroniarz piwo wypić przychodzi taki jeden[i/] - tu Buttal opisał faktorowi wygląd gościa i kontynuował - Najpierw ochroniarzowi sztukę platyny rzucił co by mnie zawołał. Pomyślałem sobie, dowiem się co jest, tylko kazałem się Torgiemu z pistoletami przyczaić jakby starym zwyczajem tamten z opieką przyszedł. A ten Sarge Hernhei, jak pajac zresztą trochę ubrany mi proponuje patyka za zgubienie listu. Patyka, pan sobie wyobraża? Gdyby nie to że nie siebie reprezentuje a pana Dimzada to by w pysk na miejscu dostał. Zasugerowałem mu żeby raczył sobie pójść, to on rzuca sugestie, że drogi i ulice niebezpieczne i że pan Dimzad: "Niedługo przestanie być tak wpływowy jak obecnie". Wydawał się dziwnie pewny siebie. Niech pan radzi. Blefował? Wie pan w ogóle kto to? A może nieznani sprawcy mają z nim pogadać i wycisnąć co i jak, bo nie znam realiów, więc samodzielną decyzją zaszkodzić nie chcę - wyjaśnił wyraźnie zniesmaczony swoją bezradnością Buttal.

- Sarge Hernhei mówisz... ? Ech, pewnie kolejny mądrala na tymczasowej posadzie u któregoś z przyjezdnych kupców, albo opłacony przez ich wszystkich. Zagranicznym handlarzom nie podoba się że niektóre towary, takie jak broń, w Baszcie sprzedają tylko krasnoludy z Morr... Jeśli zaś pytasz co robić... ? Czekać, tak będzie najmądrzej moim zdaniem - odrzekł kurierowi z namysłem faktor.

- Cóż, jeśli uważa pan że tak będzie najsłuszniej to tak postąpię. Wybaczy pan że zawracałem głowę ale uznałem że lepiej się do niewiedzy przyznać niż ryzykować że kompani zaszkodzę. W takim razie odczekam do wizyty i zrobię swoje planowo. Aczkolwiek ten typek naprawdę mnie niepokoi - odparł na tą słuszną chyba radę Resnik - Dziękuję raz jeszcze za radę i udanego dnia życzę - dodał z ukłonem.

Resnik wyszedł z kamienicy i ruszył dość szybkim tempem w stronę karczmy. Nie podobała mu się ta sytuacja, zdecydowanie. Ale to może tylko zaczątki paranoi zawodowej, kto wie. Przeczeka dzień i stawi się by oddać list, widać nie było aż tak czasowo źle. O ile nie pojawią się komplikacje. Po raz kolejny przypomniał sobie o dawnym marzeniu - by zostać królewskim dyplomatą. Wtedy nie kazali by mu czekać. Cóż, może kiedyś...
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 27-12-2012 o 15:07. Powód: literówka oraz zgubiony / przy [/i]
vanadu jest offline  
Stary 01-01-2013, 14:39   #99
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wybuchy, dym... rodzinne klimaty. Pracownia Neloquesa podobała się gnomowi. Wychowany w rodzinie mistrzów fajerwerków z prochem i materiałami wybuchowymi miał często do czynienia. Może nawet za często. Sargas znając takie miejsca przezornie został przy drzwiach. Bowiem nie raz po ich eksperymentach musiał paradować z osmalonym ogonem... albo i gorzej, ogonem pozbawionym sierści.
Dlatego kot trzymał się blisko drzwi i z dala od wybuchających przedmiotów, do których jego pan miał niezdrowe upodobanie.

Jego pan...
Obecnie blady i deczko przerażony trzymał w dłoni ów matowy stop, jakby był to gorący niczym ogień piekielny rozżarzony węgielek. Czuł się bowiem niepełny, okaleczony, pozbawiony... czegoś. Swego dziedzictwa, tego piętna które czyniło go kimś wyjątkowym. Przez które nigdy nie będzie zwykłym wesołym gnomem.
Odłożył szybko sztabkę, pocierając drugą dłonią tę która zetknęła się z tym przeklętym stopem.
-To co... z tego draństwa można zbudować. Ten...orihalconu...czy jak to się zwało, on jest użyteczny przeciw czarownikom. Ale mało jest magokracji na świecie. A nasze królestwo bardziej ceni proch i rapier. - rzekł nieco roztrzęsionym tonem głosu gnom. Wyraźnie zetknięcie z tym... metalem, wstrząsnęło nim.
-Nasz kraj, faktycznie, z rezerwą podchodzi do magii. Ale takie Conlimote? Albo Westalia? Czy chociażby Skuld? Tam magia jest równie istotna co zastępy artylerzystów czy pułki żołnierzy.- Neloques uśmiechnął się lekko.- Chociaż nawet w naszym pięknym A'loues jest kilku wpływowych i potężnych magów. A oriharcon służył głównie do zabijania czarodziejów. Zranienie oriharconową bronią czyniło maga bezradnym na dość długo, by nawet zwykły piechur mógł go poszatkować na kawałki. A o zabezpieczeniach z tego stopu, szkatułach czy chociażby kajdanach już nie wspominam...

Jean Battiste nie zamierzał na głos wtrącić, że i kulka w głowie czy też strzała, równie dobrze pozbawia magów możliwości czarowania. O życiu nie wspominając.

Na stole postawił dwa duże kielichy i karafkę wina.

-Pod warunkiem jednakże, że ma się dość dużo go, by masowo wykuwać kajdany.- mruknął gnom nalewając wina do kielicha.- Ale my tu mamy jedyną próbkę materiału plus mithril, adamant i smoczy ogień. Po co to było potrzebne... i przeciw komu mogło być użyte?
-A. No tak. Rzuciłeś to tak szybko że pewnie nawet tego nie dostrzegłeś.-
Patric spokojnie chwycił sztabkę oriharconu i sapnął, napinając wątłe ramiona. Stal wygięła się nieznacznie pod jego szczupłymi palcami.- Oriharcon w czystej postaci jest równie miękki co miedź czy złoto. Nie nadaje się na broń ani pancerz. Za to przy standardowym przetapianiu i mieszaniu z innymi rudami, traci swoje antymagiczne właściwości.

Z uśmiechem sięgnął po smoczy ogień i uniósł lekko cylinder.

-Smoczy ogień zaś jest tak przesiąknięty naturalną magią, że jego moc powinna pozwolić łączyć oriharcon z innymi pseudomagicznymi stopami. Takimi jak adamant czy mithril. A co do masowej produkcji, nie bądź śmieszny Jean. Ci którzy w Ciemnych Wiekach używali oriharconowej broni do walki z demonami i demonologami, byli wielce nieliczni. Największa grupa z taką bronią liczyła ledwie trzynastu.

Jean pokiwał głową ze zrozumieniem. Bowiem słyszał legendy o Ciemne Wiekach ... Okres,ie gdy dysk Chaosu samoczynnie zbliżył się do Wordis, wywierając swój mroczny wypływ na cały świat. Podobno dopiero boska interwencja uratowała wszystkie krainy przed losem Naz'Raghul.
Powstało wtedy wiele bohaterskich legend, w których posoka lała się strumieniami, strach było wyjść z domu. A prędzej napotkało się demoniczny pomiot niż ładną dziewoję.
-Akurat na demonologów to zwykła magia wystarczy... albo zwykła stal, a co do samych demonów to te nie są aż tak liczne przecież.- mruknął w odpowiedzi Jean, pomijając zupełnie fakt, że ponoć o magów w Ciemnych Wiekach było trudno, a o czcicieli demoniszczów zadziwiająco łatwo. Agent ich królewskich mości zerknąwszy na twarz swego rozmówcy spytał- Jaką dokładnie broń miałeś stworzyć ?
-Miałem prowadzić badania na połączeniem oriharconu z innymi metalami, by uczynić go bardziej użytecznym...-
bezwiednie przygładził brodę.- Ale teraz gdy wiem z kim pracowałem, mam wrażenie że pozbyliby się mnie po zakończeniu prac...
- Tylko ...tyle?
- zdziwił się gnom pocierając podbródek. Spoglądając na oriharcon mówił dalej choć niekoniecznie do rozmówcy.- To trochę dziwne. Bowiem to przypomina działania ambitnych kupców. Jakie efekty miały w zamierzeniu osiągnąć owe badania? Jakie właściwości miał mieć produkt końcowy?
-Wiele krain mogłoby stracić sporą część swojej potęgi i wpływów.-
Patric wzruszył ramionami, wstając.- Cóż, dobrze wiedzieć że znów mogę podjąć przerwaną pracę. Zabawa z pistoletami już mnie zaczęła nudzić...
-Tylko w przypadku masowego wydobycia. Trzynastu orihancowych wojowników to jednak niewiele jak na armię.-
gnom niezupełnie się z tym zgodził. Po czym jednak zmienił temat.- Jednak skąd mógł ten rzadki materiał pochodzić? Czy są może w księgach informacje na ten temat?
-To tylko legendy, podania, mity.
- Neloques machnął poirytowany ręką, chowając jakiś przedmiot z wieloma lufami do małego kufra.- Jedyna nazwa która ma jakieś odniesienie do dzisiejszej geografii to Silva Da Ferro czyli Kasztel Drzew, Kasztel Lasu. Obecnie znamy go jako Sivellus, miasto elfów na skraju Wielkich Mokradeł i Puszczy Niczyjej.
-To znaczy? Które to królestwo?-
Jean choć nie lubił się do tego przyznawać, niezbyt przykładał się w nauce do geografii.
-Statystycznie miasto to leży w naszych granicach, na północy. Ale faktycznie elfy nie znają panów poza samymi sobą.- odpowiedział mentorskim tonem czarodziej.
-Czyli praktycznie, jeśli stamtąd wzięli materiał, musieli albo skumać się z długouchymi, albo... potajemnie zdobywać ów metal.- wyłożył swój zamysł Jean Battiste.
-Tamtejsza puszcza jest niezbadana i niebezpieczna. Nawet elfy nie mają nad nią pełnej kontroli. Nie sztuką byłoby toczyć poszukiwania pod ich nosem.- Patric bezwiednie podrapał się po swoim.
-Niemniej zorganizowanie takiej wyprawy do niebezpiecznego miejsca wymaga sporej grupki awanturników, w tym zapewne kilku miejscowych. Bez przewodnika pochodzącego od elfów, sami mogli się zagubić, nieprawdaż? - Jean kontynuował swe rozumowanie.
-Elfy są na całym świecie, przyjacielu.- mężczyzna znów machnął ręką.- Ale czemu ze mną o tym gadasz?! Ja jestem inżynierem, poszukaj kogoś kto zna się na knuciu!
- O właśnie... Wspominałeś coś o broni palnej. Jakimi to wynalazkami możesz się pochwalić?
-spytał zaciekawiony Jean, a Sargas prychnął ostrzegawczo. Choć trudno rzec kogo przed kim ostrzegał.
-Hmmm... Mam coś takiego...- uśmiechnął się lekko, sięgając po inną skrzynkę. Otworzył ją jednym z licznych kluczy wiszących mu przy pasku i wyjął zeń stosunkowo mały pistolet o wielu lufach, pozbawiony kolby.- Hałaśliwa Żaba. Dobra broń ostatniej szansy. Niezbyt precyzyjna, ale na bliską odległość zabójcza. Wystrzał ma działanie zbliżone do kartaczu.


-Interesująca... przeszła już testy polowe ?-spytał gnom przyglądając się tej “zabawce”. A kot zakrył łapą oczy i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
-Tak. Najskuteczniejsza w odległości do dziesięciu metrów. Dalej tylko kaleczy i straszy. Jestem z niej całkiem zadowolony. Można ukryć to w rękawie, pod puklerzem, umieścić u nasady ostrza broni.
Gnom wziął ową żabkę do ręki i przyglądając się jej rzekł.- Chciałbym sprawdzić ją osobiście.
-Oczywiście, oczywiście. Tam masz strzelnicę.-
głową wskazał na kilka kukieł z drewna i słomy.

Żabkę Jean zamocował na przedramieniu za pomocą paska. Nie była zbyt ciężka i “złożona” dawała się ukryć pod rękawem. Wystarczało ją docisnąć by się składała i popchnąć lekko by znów rozłożyła.
Z celowaniem było ciężko. Rzeczywiście.. z dużej odległości ciężko było cokolwiek trafić. Ale z bliska... Z bliska manekin po jednym strzale przypominał ciężki przypadek śrutowej ospy.
Ładowanie jednak też zajmowało dość czasu, by uznać tą broń za jednorazową niespodziankę. Ale Jean lubił takie niespodzianki serwować przeciwnikowi. Żabka bardzo mu się spodobała.
-Potrzebna jest tu ta żabka?- spytał gnom po obdarzeniu kukiełki pryszczami z ołowianego śrutu. Owa spluwa bowiem strasznie mu się spodobała.
-Nie, pokazuję ci ją żeby skryć ją z powrotem w kufrze.- Neloques westchnął, trąc kciukiem o czoło.- Zaprawdę, Jean, czasami przez twoją kulturę ludzie przestają postrzegać cię jako profesjonalistę.
-Bycie gnomem ma swoje wady i zalety, jak i zapewne bycie człowiekiem.-
Kot w butach podrapała się po karku. Spojrzał na leżące na stole sztabki.- Orihancon w takiej ilości, pewnie tylko do zbadania się nadaje, więc... pewnie się niecierpliwie wyczekujesz go okazji do obejrzenia tego materiału, co? To już nie będę przeszkadzał. Acz... pewnie przyjdę jeszcze wypytać później o wyniki badań.
-Jasne, jasne...-
zniecierpliwiony machnął na Jeana, zbywając go tym gestem. W naukowym uniesieniu wpatrywał się w leżącą na stole dostarczoną mu próbkę.

Po tych słowach Jean opuścił pracownię Neloquesa i skierował się do wyjścia, a potem... na wolność. Miasto stało przed gnomem otworem. Rana już przestała boleć, a Sargas się boczyć.
Le Courbeu miał ochotę na trochę rozrywki, może jakieś przedstawienie teatralne bądź operowe, a może odwiedzenie domu negocjowalnego afektu, a może uwiedzenie jakiejś prowincjuszki... A na pewno na posiłek. A przy okazji zamierzał przeczytać ów liścik, co go zgarnął cichaczem.
Poza jednak posiłkiem i przejrzeniem listu gnom nie miał jakichś szczególnie sprecyzowanych planów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-01-2013, 19:40   #100
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Szła spokojnie, rozbawiona uroczymi reakcjami jej nowo poznanej zabawki od maltretowania, zakładając zarówno karwasze jak i pierścień. Bawiło ją to zdenerwowanie i fakt, że po prostu używała innych słów określających to samo.

-Pierścień i karwasze, wspaniałe wyposażenie!-


Mówienie samej do siebie nie było niczym dziwnym u Tsuki.

Bynajmniej.

Przed bramą koszar zaś stał Zahard i już po samym jego wyposażeniu widać było że sprawa jest poważna. Mistrz Inkwizytor miał na sobie swój pancerz płytowy oraz szkarłatny płaszcz. W czasie pierwszej akcji, w której towarzyszyła mu wojowniczka, nie miał jednak na plecach kunsztownie wykonanego miecza oburęcznego.

Tsuki prawie uniosła brwi, widząc czarne ostrze jego broni, pokryte błękitnymi żyłkami podobnymi do szronu. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, widząc samurajkę.

-Dobrze że już jesteś. Właśnie wyruszamy.- mówiąc to, dał znak do wymarszu tuzinowi braci zakonnych w pełnym rynsztunku bojowym. On sam, razem z elfką, ruszył mniej więcej na środku kolumny.- W tym wypadku powiadomiłem także komendanta Stoneface'a. Teren jest już obstawiony przez jego ludzi, jednak sama interwencja to nasz obowiązek. Oni pilnują tylko żeby nikt nie uciekł.

Elfka skinęła głową, nie uśmiechając się czy nie okazując przesadnego znudzenia.

-Jak za pierwszym razem, tylko trochę niebezpieczniej...-


W sumie jej pierwsze zadanie w zakonie też polegało na przejściu kolumną Inkwizycji, u boku Zaharda, by zaatakować grupę kultystów w posiadłości bogacza. Teraz chyba też można by powiedzieć, że mają taką sytuację.

Mijani na ulicy ludzie oglądali się za pochodem z niemałym zainteresowaniem, często szepcząc coś do siebie lub komentując egzotyczny strój egzotycznej wojowniczki jaką była Tsuki. Galev zaś uśmiechnął się krzywo.

-Niebezpieczniej ale i prościej. Kiedy wspomniałaś o tym że Davidhof był powiązany z incydentem na statku, poprosiłem kościół Olidammary o użyczeniu nam kilku swoich szpiegów...


I to nazywała się elastyczność. Współpraca wyznawców boga sędziów i wyznawców boga złodziei. Olidammarianie pewnie prędzej czy później poproszą o zwrot przysługi, ale i tak będzie to mniej szkodliwe niż pozostawienie szkodliwego kupca na wolności.

Zahard odchrząknął.

-Uśmiechnięci Szpiedzy potwierdzają że wszyscy na terenie rezydencji Hessela są powiązani z jakimiś dziwnymi aktywnościami mającymi miejsce w podziemiach jego posiadłości...


Co ciekawsze, mężczyzna nie wydawał się szczególnie zadowolony z tego powodu.

-Sprowadził jakiś pomiot zmieniający ludzi w zombie, ja i Laurie widziałyśmy to z pierwszej ręki. Mam jedynie nadzieję, że w środku nie znajdziemy trzydziestu kolejnych takich.-

Westchnęła. Trzydzieści takich cholerstw które wymagały aż spalenia okrętu i puszczenia go na dno razem z rybkami. Znalezienie trzydziestu okrętów w podziemiach będzie ciężkie raczej.

-Nie sądzę żeby taka ilość mutantów umknęła naszej uwadze. W brew pozorom jesteś czujni... Chociaż dotychczasowe działanie Hessela mogą świadczyć o czymś innym...- spokojnie obserwował otoczenie. Tsuki zaś mogła zauważyć że po wkroczeniu do dzielnicy portowej, grupa poruszała się bocznymi alejkami. W sumie, oczywistą przewagą w trakcie tej misji mógłby być element zaskoczenia.

-Rezydencja Davidhofa ma trzy wejścia. Główne, dla służby oraz mały, podziemny dok. Główne zostało już obstawione przez straż miejską. Ty weźmiesz trzech ludzi i zakradniesz się tym od strony wody. Łódź już na was czeka. Ja i reszta wejdziemy tyłem...

W nozdrza elfki uderzył charakterystyczny zapach morskiej wody. A dokładniej, przybrzeżnej morskiej wody, w której miała już nieprzyjemność pływać wpław.

-Świetnie, jak ja nie cierpię wody...-

Chwila ciszy i się zreflektowała.

-Tutejszej, naprawdę macie paskudną wodę na wybrzeżach, nie chcę zbytnio wiedzieć co wy tutaj wylewacie, że to w nocy świeci na zielono.-


Wzdrygnęła się. Lepiej mieć jak najmniej kontaktu z tymi syfami tutaj.

-Te trzy osoby to dokładniej? Ktoś specjalny czy mogę założyć, że przeciętni przedstawiciele naszej klasy?-

-Dostaniesz Cida, Arthusa i Tamira. To jedni z najlepszych szermierzy ze swojego rocznika, i co więcej mają podobne do ciebie upodobanie w lekkich pancerzach. Wraz z nimi nie powinnaś mieć problemów w skradaniu się.-
Galev wskazał głową trzech dość szczupłych mężczyzn. Każdy z nich miał na sobie koszulkę kolczą, broń zaś chowali pod ciemnymi płaszczami. W przypadku ciemnoskórego Tamira, Tsuki dostrzegła dwa krzywe ostrza przytroczone do jego pleców.

Po kilkunastu metrach Zahard zatrzymał pochód na skrzyżowaniu dwóch uliczek.

-Idąc tą alejką dojdziecie do nabrzeża kanału odpływowego. Czeka tam na was wspomniana łódź. Kiedy zegar na wieży wybije dwudziestą, wtedy wkroczymy. Mam nadzieję że będziecie już wtedy na miejscu.

-Też mam taką nadzieję.-


Lekko się uśmiechnęła i oczywiście skinęła trójce swoich kompanów, ruszając przodem.

-Jeśli ktoś z was nie wiem, jestem Tsuki. Każdy z was wie jakie jest nasze zadanie?-


-Wejść, zabić złych ludzi, najgorszego pojmać o ile będzie to możliwe.- Cid, o rudych włosach sięgających ramion, złamanym nosie i gęstej brodzie skinął głową.

Tamir zaś uśmiechnął się lekko.

-Ja osobiście nie obrażę się jeśli będzie stawiał opór wymagający siły...

-Łódź.-
Arthus wskazał głową na dość zaniedbaną łupinę zacumowaną przy pomoście. Kanał odpływowy którym mieli płynąc był koncentratem tego, czego Tsuki nienawidziła w miejscowej wodzie.

Westchnęła i nie czekając na popis kultury, weszła pierwsza na łupinę.

-Zabijamy każdego kto stawia opór i pojmujemy ich szefa, jeśli trzeba to może mieć przetrącone kończyny, byleby przeżył na tyle długo by oddać go medykom oraz szefowi. I żadnego strugania bohaterów, tak dla jasności. Żadnego rzucania się w pojedynkę przeciw kilkunastu przeciwnikom czy stawania w trakcie biegu i krzyczenia "że oni nie przejdą".-

Cid zmarszczył brwi.

-Gdzieś już to słyszałem...

-Milcz i wsiadaj.-
Arthus pchnął go do łodzi i sam usiadł na tylnej ławce, łapiąc za wiosła. Tamir zaś zajął miejsce obok wojowniczki.

Po kilkudziesięciu metrach pokonanych w milczeniu, spojrzał kątem oka na elfkę.

-Nie jesteś stąd, prawda?

-Tamir, nie spoufalaj się.- Arthus zaparł na wiosła, miarowo kierując łódź do przodu.

Obserwowała przód łodzi, już mając dłoń na rękojeści jej katany. Niby dopiero wpływali, ale nie chciała zostać złapana... z opuszczonymi spodniami to złe określenie, po prostu zostać złapana nieprzygotowaną.

-Raczej nie wyglądam na miejscową, prawda?-

Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie swojego domu.

-Pochodzę z Jadeitowych Wysp.-

-Widzisz? Po raz pierwszy nie możesz powiedzieć że ty masz najdalej do ojczyzny.-
Cid uśmiechnął się lekko i trącił towarzysza butem, samemu leżąc w dziobie łódki.

Tamir też uśmiechnął się lekko.

-Ja jestem z Amirath. Z pięknej Assaby...- uśmiech zniknął jednak z jego twarzy.- A raczej ongiś pięknej, nim plugawi Esomijczycy najechali mój kraj, niosąc ze sobą ogień i śmierć...

-Ja mam zamorską ekspedycję, która najechała mój dom, zniewoliła moich ludzi i spluwa na nasze tradycje. Więc w sumie to wiem co czujesz w tej kwestii.-

Westchnęła, nie rozluźniając jednak uchwytu na rękojeści.

-I przy okazji wspomnę byście nie atakowali każdego, kogo napotkamy. Postarajmy się dotrzeć w miarę daleko bez wykrycia.-

-Tak jest.- Arthus skinął głową, wyciągając wiosła z wody i chwytając za długi kij podwieszony na zewnątrz burty. Z wprawą zanurzył go w wodzie i zaczął bezgłośnie kierować łódź w stronę widocznej z kanału jaskini przybrzeżnej, w której to znajdował się prywatny port Davidhofa.

Tsuki od razu dostrzegła krążących po pomostach strażników. Ciężkozbrojnych, z długimi mieczami lub toporami przy bokach. Cid zmarszczył brwi, widząc tą zaciężną bandę.

-Hmmm... Od kiedy to zwykli strażnicy domowi nie mają przy sobie pałek, tylko brzeszczoty i toporzyska... ?

-A od kiedy atakujemy zwykły dom, a nie dom jakiś pieprzonych kultystów, którzy sprowadzili magiczne plugastwo ożywiające zmarłych i doprowadzające żywych do szaleństwa?-


Wzruszyła ramionami, po cichu mówiąc krótką, szybką modlitwę i będąc gotową do błyskawicznego dobycia broni. Jej pięknej katany nasyconej pozytywną energią. Przydatną na plugastwo. Tym razem ten cholerny długi jęzor, czy macka, czy cokolwiek to było, zostanie zniszczone nie ogniem, ale normalnym, porządnym ostrzem.

-Zrobimy to szybko i po cichu, nie chcę alarmu przynajmniej nie do wybicia dzwonu gdy zaatakują frontalną bramą.-

Cid pokiwał głową, jednocześnie wyjmując z kieszeni zegarek gnomiej roboty. Strzałki jarzyły się w półmroku.

-Do ósmej mamy jakieś trzy minuty...

-A to podsuwa mi pewien pomysł.-
Arthus sięgnął do skórzanej sakwy ukrytej pod jego płaszczem. Ze środka wyjął najdziwniejszy muszkiet jaki Tsuki w życiu widziała. Z soczewkami, tłokami i dużą ilością metalowych elementów do których określenia najlepszym słowem było "rusztowania".- O ile rzecz jasna Inkwizytor Tsuki się zgodzi...

Spojrzała na to pokraczne coś i skinęła głową.

-Jeśli chcesz zrobić to o czym myślę to myślę, że znasz odpowiedź, że się zgodzę.-

Arthus uśmiechnął się po raz pierwszy od czasu gdy Tsuki go spotkała i wyjął z kieszeni coś bardzo podobnego do trzech równoległych rurek, wypełnionych prochem i zaczopowanych kulami.

-Miodzio...
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172