Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2012, 15:00   #25
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze


· Żadnej indulgencji dla tych, którzy nie… ·


Powieki starały się zamknąć i zagrodzić drogę oprawcy, ale było to próżne. Macki najpierw ulepiły się do brwi, a następnie wślizgnęły mu się w oczy. Na początku kilka razy ocierały się o powierzchnię, przy okazji wydzielając wszelkiego rodzaju ohydne, tłuste substancje, przez które stopniowo ślepł; w końcu jednak wpełzły gwałtownie w śluzówki. Kąciki gałek ocznych pękły, a ze środka wyciekła biało-żółta maź zmieszana z krwią, płynęła ona teraz po całej jego twarzy, wpadając nawet do ust – połykał własne białko. Macki wchodziły coraz głębiej, rozrywając mięśnie znajdujące się w środku. Soczewka rozprysnęła się z lekkim, prawie niezauważalnym pluśnięciem, a ciecz szklista rozlała się po policzkach. Dało się usłyszeć głuchy, żałosny skowyt ofiary, której oczodoły były właśnie penetrowane przez łupieżcę umysłów. Nie minęła chwila, a jego gałki oczne niemal wisiały na ostatnich nerwach wzrokowych, krwawiąc obficie; posoka i inne płyny ustrojowe ciekły już po całej twarzy. Macki wysunęły się z otworów w oczach i polazły w stronę czubka głowy. Najpierw poprzylepiały się do włosów, wyrywając je dokładnie, a następnie wwierciły się pod powierzchnię skóry, szarpiąc ją i odsuwając wielkie płachty na bok. Musiał sobie dopomóc ręką – rąbnął z ciężkim łomotem w czaszkę, a ta pękła. Macki jego zaczęły wydobywać porozwalane kawałki kości i odrzucały je gdzieś na bok. W końcu sięgnęły jego mózgu, który tkwił tam wytrzebiony na zewnątrz i werżnęły się do środka.

· Laurel · Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Zarif ·


- Spójrz, pani. – Rzekł Laurel do kobiety wskazując przepływające drzewo i niezwykłych rybaków, sam zaś przyjrzał się jej reakcji.

Nie wykazywała żadnych wyraźnych oznak zdziwienia, mimo to serpentyna dywanu, na którym stali, zaczęła wić się w kierunku wysepki. Ostatecznie był tam jakiś gith, ale także i slaad – i to ostatnie wydawało się Laurelowi dość niezwykłe, do tego stopnia, że nie wiedział, jak się do tego ustosunkować. Słyszał co prawda o githzerai, Torpellinie, żyjącym pośród żabiopodobnych, ale to był wyjątek... Poza tym Torpellin był szaleńcem. Tymczasem ten slaad był slaadem błotnym, nie gormeelem, więc trzeba było na niego uważać. Mężczyzna pamiętał też, by zamknąć starannie umysł przed wszelką telepatyczną ingerencją. Cały czas Laurel miał na oku pozostałych członków kompanii, którzy gdzieś tam wdrapywali się na sigilijski bruk rozlany w morzu chaosu - jak im szło, i czy nie zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Obecność slaada również przypomniała człowiekowi, by uważnie lustrować całą okolicę; ostatecznie w Limbo w każdej chwili mogli z dowolnego kierunku spodziewać się ataku jego pobratymców. Albo czegoś zupełnie innego.

- I co o tym myślisz? – Zapytał kobietę półgłosem. – Githzerai i slaad? Czy to może być ten Torpellin ze Złotych Wieżyc? Jeśli tak, to musimy uważać na jego kompana... W sumie to *tak czy tak* powinniśmy nań uważać...

~ Torpellin ze Złotych Wieżyc… ~ Zastanowiła się Th'amar, usiłując utrzymać się na nogach, gdy grunt zaczął powoli, lecz uparcie parować. ~ Ten, dla którego określenie „zdrajca” nie wystarcza,bo jego znaczenie niknie w oparach szaleństwa.

Wiedza tego mężczyzny była imponująca... *Podejrzanie* imponująca. Charakterystyczna dla Limbo atmosfera zagrożenia zaczęła przedzierać się przez osłony, które wzniosła Th'amar, osłabione niepewnością intencji człowieka.

- Tak, to niemalże pewne. – Stwierdziła lakonicznie, skupiając uwagę na stabilizowaniu podłoża, po czym odwróciła się w stronę towarzysza. – W jakich okolicznościach posiadłeś *wiedzę* o Torpellinie? Czy zdarzyło ci się wcześniej podróżować przez Limbo?

- Moimi mistrzami, a zarazem ukochanymi opiekunami, jest para istot z twojej rasy, pani, Gahn’di i Mor’raigan; być może ich imiona otarły się o twoje uszy. – Laurel wypowiedział imiona swoich przyjaciół ze szczerą miłością, niemal czułością, czego zresztą nie starał się kryć, ani tym bardziej nie wstydził. – Zawdzięczam im niejedną umiejętność, sporo wiedzy, a także... Własne życie.

Th’amar uspokoiła się nieco, wciąż jednak badając ton głosu osobliwego człowieka; jak gdyby skanując promienie, którymi teraz emanował – zamierzała przy najbliższej okazji dowiedzieć się, co ukrył w owych paru słowach. Tymczasem wszystkie wydarzenia wskakiwały teraz na odpowiednie miejsca w pamięci – na myśl o ostatnim Th'amar drgnęła, ponownie przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Stabilizująca się sfera i ostrze karach zawtórowały jej; onyksowe żyrandole zamilkły, z wyjątkiem jednego, znajdującego się dokładnie nad głową człowieka.

- Czy to *ty* użyłeś klucza, który otworzył drzwi Klatki?

- Nie. – Odparł bez wahania, a mówił szczerze.

Th'amar sięgnęła do torby, sprawdzając dotykiem stan znajdujących się w niej przedmiotów. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Laurel wychodził powoli z transu, w który wprawił się, kiedy na wiecu wybuchła walka, nie zaniechał jednak koncentracji i czujności. Aasimar, który został tu przeteleportowany wraz z nim z galerii zbliżał się chwiejnym krokiem, najwyraźniej jednak czuł się kompletnie zagubiony; Laurel skupił się więc na nim, oraz genasi, w miarę swoich możliwości starając się ich chronić. U młodzieńca w dłoniach dostrzegł księgę, którą powinien mieć w torbie; normalnie w okamgnieniu wyczułby zmianę jej ciężaru, zakłócona grawitacja Limbo jednakże uniemożliwiła mu to.

- Wierzę, że masz coś, co należy do mnie. – Rzekł, kiedy tamten się zbliżył odwracając ku niemu twarz tak, by nie była widziana z wysepki i strzelił oczami w jej kierunku sugerując aasimarowi zachowanie czujności.

Gnom zerknął na kuszę w dłoniach kobiety, odrywając się na moment od główki. Spojrzał i rzekł obojętnym, acz stanowczym tonem głosu.

- Kusza... Moja. – Tylko tyle i aż tyle zarazem. Po twarzy Th'amar przemknęło zdumienie, jakby dopiero przypomniała sobie, że wciąż jeszcze trzyma kuszę. Wręczyła ją gnomowi bez słowa. Ten zaś skinął głową podziękowaniu i wrócił do szantażowania drugiej główki.

- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego jak działają sfery, trepie. – Rzucił Efvazi do Gimrahila. – Postawmy sprawę jasno: wszyscy jesteście durnymi skurlami. – Zarechotał. – Jakim szpicowanym jeleniem trzeba być, żeby przyjść na przyjęcie Straży Zagłady i zakosić im artefakty z galerii, nawet jeśli sami tego chcieli, wierząc jeszcze, iż nie uchronili tego wszystkiego magią? Durne skurle! – Powtórzył raz jeszcze. – Daliście się zjechać sferom, a ktoś powyżej to wykorzystał, nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego co zrobiliście. – Wrzeszczał. – Głupi gith. – Rzucił do Th’amar. – Zakraść się chciało, bo poczułaś trochę chaosu? Zew Limbo ci nakazał tego? Nawet nie pomyślałaś, że to pułapka? – Potem miał się on zwrócić do Laurela. – Kolejny debil, nie ma to jak wejść na pokład statku Tonących i jak gdyby nigdy nic wziąć im księgę… - Jego wypowiedź zakończyła się lekkim, a możnaby rzec: wręcz przerażającym, śmiechem. Następnie przekręcił się w ręce Gimrahila i skierował kolejne słowa do Zarifa, ignorując próby odpowiedzi poprzedniego słuchacza jego litanii. – Genasi, kretyn, a możnaby się spodziewać, że chociaż z planu żywiołu powietrza by się znalazł ktoś z głową na karku. Ach te zabawy z różnymi gnijącymi główkami! Zobaczymy jak będziesz śpiewał za chwilę. – Na ostatek główka obróciła się raz jeszcze i tym razem miała poprowadzić monolog do Uthilai’a. – A co do ciebie… Wybacz, chłopcze, takie życie, stałeś akurat obok i się stało, wpadłeś w portal i przypadkiem chwyciłeś księgę; swoją drogą jest to Manuskrypt Fudżina, radzę zapamiętać. Jesteś najbystrzejszy z całej tej bandy trepów, ale cóż, sfery to sfery. – Ostatnie jego słowa miały paść znów do gnoma. – Daliście się wrobić w klątwę, jelenie! – Kolejna salwa śmiechu odbiła się echem w chaosie Limbo. – Ja, ta księga i wybredne moigno to tylko kilka narzędzi, które miały być użyte by zmotywować takich pacanów jak wy do zrobienia czegoś. A odpowiadając na twoje pytanie, *gnomie*… – Rzekł to tak dosadnie, iż pogarda zaczęła się aż wylewać z jego ust i ciekła po dłoni trzymającego go Gimrahila. – …*Nie wiem* co ma się stać, nie dostaję wszelkich informacji, ktoś mnie tylko powiadomił o tym, co się odbyło na wiecu. Poza tym… Mówiłeś może coś o wyrzucaniu mnie w przestrzeń Limbo? Dalej, śmiało, pokaż, że masz do tego jaja, pozwól tylko mi wytłumaczyć ci, cwaniacki trefnisiu, iż dotknięcie któregokolwiek z *nas* wiąże się z zapieczętowaniem na twoim ciele klątwy. Dalej, spójrzcie na swoje ręce. – W tej chwili każdy z pięciu humanoidalnych przybyszów z Sigil stwierdził, iż po wewnętrznej stronie ich rąk znajdował się mały, dość słabo zresztą widoczny, symbol klucza.


- Jak widać, wieloświat bywa upierdliwy. – Każda ze zgromadzonych tutaj osób zaczęła się zastanawiać skąd to się wzięło i co ta cała sytuacja dla nich oznaczała, gdyż wszystko działo się dość szybko. Gdy w końcu ktoś zadecydował się przemówić, fetysz uprzedził pytanie odpowiedzią. – Ja nic więcej nie wiem. Chcesz, to proszę, wyrzuć mnie, gnomie. Może się przydam, może nie, warto zaryzykować, co?

Wtem, gdy księga, która trafiła się Uthilai’owi była już dawno w rękach Laurela, zaczęła moknąć. Zauważyli to wszyscy dość szybko, gdyż powstał wokół dość donośny szum wody, która miała za chwilę zacząć się lać w bezkresne szaleństwo Limbo. Najpierw pociekł strumień, a potem już cały ocean począł się lać z tomiska, co wchłaniała raz po raz zupa chaosu twierdząc, iż woda z tej księgi smakuje wcale jak sok z poszatkowanych niemowląt. Coś podpowiedziało człowiekowi, by ten knigę otworzył, co też zrobił szybko, a jak się miało okazać, przedmiot chciał być jedynie otwarty. Woda broczyła jeszcze powoli stronnicami, ale koniec końców pozostawały one puste. Laurel przewracał karty księgi, chcąc już stwierdzić, iż jest on pusty, niemniej tuż zanim jego słowa wydobyły się z ust, w końcu natrafił na jakiś tekst.


Tuż po tym jak te kilka linijek dziwnego pisma spowiło kartkę księgi, moigno leżące w torbie Th’amar poczęło się szamotać, a z wewnątrz dobiegł ich piskliwy, dziwaczny głos, przypominający bardziej skrobanie masłem o truskawkowe ołówki, niźli faktycznie kobiece basso profondo.

- KENSIRKE-KENSIRKE-KENSIRKE! – Dźwięk rozpłynął się wokół, mocząc im podeszwy.

- No, chyba macie tu coś do rozwiązania. A wracając do waszych klątw… – Powiedział Efvazi. – Na tego genasi podziałało to dość szybko, coś mi się wydaje, że urosły ci włosy tu i tam, co? – Rzucił kpiąco. – Myślę, że tobie trafiła się stopniowa zamiana w mysz. Alem ciekaw co się stanie z resztą z was! – Drwił, wciąż rechocząc i turlając się ze śmiechu w ręce gnoma.

Ciemność pofrunęła w chwilę pod fontannę szkła, która kładła się spać tuż pod stertą zielonych wydm, a następnie rzucając cicho „lubię jeść ciepłe muchy” zaprzyjaźniła się z kroplami nienawiści, które niedługo potem miały zacząć się obmywać śliną o poranku. Szpiczaste rzeciądze reprezentujące magię zębów nie chciały pozostać gorsze i obwiązały się wokół bladych niby gruszka ryb, chroniąc je przed wędką rybaka, który miał potem wykrztusić z siebie głośne:

- Ha! – Rozbawiło to githa wraz ze slaadem na wysepce obok, gdy patrzyli na całą tę, wydawałoby się, iż dla nich komiczną, sytuację, jaka miała miejsce tuż pod ich nosami.

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 21-05-2014 o 20:22.
Ghoster jest offline