Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2012, 11:16   #21
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Th’amar przeczekała w galerii chwilę, przez którą – miała nadzieję – czarodzieje zdążą wyczerpać swe najpotężniejsze zaklęcia, mogące przebić jej własną magiczną osłonę. Spośród walczących wyodrębniła się spora grupa uciekinierów; rozpierzchła się na wszystkie strony, lecz do jednego celu - portali. Th’amar bynajmniej nie zaskoczył fakt, iż grupę tę stanowili Tonący. Zastanawiało ją tylko, czy drzwi otworzyła dlań bitwa, czy może uzyskali pomoc z zewnątrz. Ale jedno było jasne – na ołtarzu Entropii poświęcono jej własną kapłankę, Pentar. Githzerai przeniosła wzrok na burtę statku, gdzie ponownie ujrzała coś, czego się spodziewała. Do istot opuszczających Planarną Łajbę miała właśnie dołączyć Kensirke, aktywując swój klucz do kolejnego portalu. Kobietę zatrzymało jakieś zaklęcie, którego Th’amar nie zdołała dojrzeć – jednak zrozumiała, że teraz właśnie ma szansę rozjaśnić całą sytuację. Postąpiła kilka kroków do przodu…

W jednej chwili Kensirke zniknęła w portalu, zaś zarówno imiennych Transcendentalnego Porządku, cały przelewający się tłum krwi i wrzasku, jak i wszystko, co znajdowało się dookoła, pochłonął niebieski blask.

Nie, wręcz odwrotnie. Światło spowiło nie ten odległy, rozwrzeszczany tłum, ale właśnie ją. I prawie natychmiast zniknęło bez śladu, odsłaniając…

Th’amar poczuła dobrze sobie znany zawrót głowy. W obliczu tak nagłej zmiany kilka ziaren piasku przesypało się, gdy trwała w oszołomieniu – ale klepsydra zaczynała pękać, czas stawał się pojęciem nierealnym, abstrakcyjnym i zupełnie, zupełnie nieprzydatnym. Klepsydra rozbiła się w drobny mak, podobna teraz ziarnom piasku – i obie substancje rozpłynęły się we mgle. Nim sobie to uświadomiła, ostrze karach wysunęło jej się z dłoni, a na jego miejsce wskoczyła kusza.

…nieskończony ocean chaosu, żywiołów, barw, myśli i możliwości. Szczyt i przeciwszczyt, i wszystkie chwile, które wydarzyły się lub dopiero wydarzą między nimi. Początek i koniec. Dom, do którego teraz wróciła? Dom, który wrócił do niej? Wszystko traciło sens, wszystko nabierało sensu. Nie musiała sobie przypominać, co należy czynić. Wyczytała to z szumu swojej krwi, z bicia serca. Wystarczyło tylko zaczerpnąć powietrza…

(– Musicie otworzyć się na Wieloświat - głosił w natchnieniu faktotum Transcendentalnego Porządku, przechadzając się między słuchaczami. – Wsłuchajcie się w tę melodię – i to wystarczy, bowiem śpiewa jasno i czysto. Śpiewa szyframi, z których i wy się składacie.

Teraz patrzył jej prosto w oczy.)

Th’amar zamknęła oczy, oddzielając się od materii Limbo; zdawało jej się, że stoi zupełnie gdzie indziej, niby na tle falującego gobelinu. Tenże zaczął pod jej spojrzeniem tkać obraz Komnaty Wspólnej Medytacji z Wielkiego Gimnazjonu. Githzerai stąpała teraz po rozwijającym się z każdym jej krokiem pluszowym dywanie, oświetlonym rzędem zawieszonych w powietrzu onyksowych żyrandoli. Naciągnęła cięciwę kuszy i rozejrzała się. Poza jej efemerycznym schronieniem, wśród przelatujących ryb wznosiła się niewielka platforma, na której siedziały oparte o karłowate drzewko dwie postacie - slaad oraz githzerai. Nieopodal dryfowali owi czterej osobnicy z galerii na Planarnej Łajbie. Uderzyło ją, że człowiek, któremu jako jedynemu z nich udawało się raz po raz odganiać krążące wokół odłamki skał, dzierżył w dłoni jej ostrze.

– Natychmiast powstańcie! Skoncentrujcie się i strząśnijcie z siebie zamieć żywiołów niczym pył! – zawołała, mając nadzieję, że poza osłoną jej słowa nie tracą znaczenia. – Uwierzcie, że grunt znajduje się właśnie pod waszymi stopami!

Wyciągnęła ręce, formując prowadzące do każdego z jej towarzyszy drogi, podobne sigilijskim ulicom. Do człowieka podążyła sama, wymownie nań spoglądając.
 

Ostatnio edytowane przez black_cape : 09-12-2012 o 15:28.
black_cape jest offline  
Stary 10-12-2012, 00:20   #22
 
maeliev's Avatar
 
Reputacja: 1 maeliev nie jest za bardzo znany
Laurel skoncentrował się. Chaos wokół stracił na znaczeniu jak gdyby spowalniając, zmieniając się w kłębowisko pozbawione detali, po prostu *będące*, a w którym dostrzegał tylko to, co było dlań istotne. Uspokoił oddech, z każdym wydechem wyrzucając z siebie niepokój, podniecenie i niepewność. Jego ogniskowa rozproszyła się, nie skupiając się na niczym szczególnym, a raczej chłonąc wszystko naraz. Koło jego głowy przemknęła strzała, niemal muskając jego włosy, on jednak ani drgnął- widział z daleka, jak wynurza się z tej dziwnej chmury kotłujących się przed nim istot, tor jej lotu był dlań niczym narysowany kawałkiem kredy na kamieniu. W ruchu dźwięku, który wzbudziła, wyczuł że ktoś zbliża się do niego - nim jeszcze wszedł w pole jego rozszerzonego widzenia, poczuł zapach githzerai i wibracje karach, a gdzieś z tyłu, zza nich, dotarł doń świst dobywanego metalowego ostrza. Zmysły Laurela działały teraz zupełnie inaczej, sprawiając, że otaczająca go Rzeczywistość zmieniła się zupełnie. Powietrze było niczym woda, uspokajająca i spowalniająca wszystko wokół; ruch w niej był niczym rozchodzące się w niej sferyczne kule światła. Wszystkie doznania jego podstawowych sześciu zmysłów zamiast przesyłać mu poszczególne informacje zlewały się w jedno doznanie, na które mógł reagować niczym część jego istoty, bez użycia woli.
Chaotyczne kłębowisko przed nim zaczęło przypominać ruchomy wzór, a on zobaczył w nim ścieżkę. Już miał ruszać, by przemknąć przez salę, w której wrzała walka, kiedy uwagę jego zwróciło kilka rzeczy. Przede wszystkim, znajome dzwoneczki w jego głowie poinformowały go o ukrytym gdzieś obok portalu; nim zdążył poświęcić choć sekundę myśli dla tej informacji, dzwoneczki zagrzmiały niczym spiżowy dzwon, a w zasięgu jego wzroku otworzyło się owych portali przynajmniej kilkanaście. Potem rzuciła mu się w oczy naga kobieta w masce, którą widział jako ostatnią u boku martwej teraz Pentar- nim zdołał choć pomyśleć o zamienieniu z nią słowa, otworzyła sobie portal i dostała przelatującą Kwasową Strzałą; szczęśliwie dla niej, najwyraźniej przypadkiem. *Chłonący* jednak wszystko wokół Laurel dostrzegł, że coś dziwnego stało się z jej nogą- jakby kwas wsiąknął w nią, miast oparzyć. *Dzwoneczki* zagrzmiały jeszcze głośniej, a w jego plecy zadął transcendentny wicher. Nie zdążył nawet pokiwać głową i mruknąć ‘wiedziałem’, kiedy zatonął w efemerycznym błękicie pochłaniającego go portalu.

Fioletowe drzewo wybuchło niczym lwi pyszczek, a światło miriady iskier sapgulcząco zaświeryczało rozlatując się wokół. Świdrokrętnym wirem trzepoczący się chudy ptaszek zapołknięssany został w nicość. Grzechocąc niczym miedziaki na blaszanym dachu gorące krople deszczu uderzały w podbródek i spływały do nozdrzy Laurela. Wibracja natychmiast poinformowała go, gdzie się znajduje. Marzył o tym miejscu od dawna, choć może nie w tych okolicznościach- choć jakaż inna ścieżka niż *przypadek* miałaby być lepsza?
Sfera nieskończonego chaosu. Limbo.
Czuł, jak w jego sarongu popiskiwał kawałek karach uwięziony w kryształowej kuli. Jego miecz robił się na przemian głośny i zimny. Utrzymał jego formę. Kiedy odłamek miałczącego ognia przefrunął obok, natychmiast przypomniał sobie wszystkie pozostałe nauki o tej sferze. Oczyścił masę wokół. Kawałki gazów i krople kamienia rozpłynęły się w innych kierunkach lub wyparozniknęły dając mu nieco przestrzeni. Ustalił *dół* pod swoimi stopami, a *górę* nad głową. Stanął nieco pewniej na kałuży morskiej wody, myślą zatrzymując ją w miejscu, i rozejrzał się zafascynowany. Gdzieś wysoko nad jego głową wystrzelił wodospad, którego wody rozleciały się we wszystkich kierunkach machając gałęziami, z których sypało się wino. Niedaleko unosili się inni z galerii. W jego drugiej dłoni znalazł się miecz, obcy miecz. Niemal natychmiast jął się rozpływać, ale Laurel z trudem zdołał go przed tym powstrzymać, jednocześnie wyczuwając znajomą wibrację. Dostrzegł kobietę githzerai, stojąca pewnie na gobelinie z kuszą w rękach; wokół niej płonęły kandelabry. Ulepił trochę wody w jej kierunku i uczynił ostrożny krok
- Rzeni! Jepa, twoostrz - Słowa, które radośnie wypląsały z jego ust rozbiegły się w trawie. Skoncentrował się na nich
- Twoje ostrze, pani! - Tym razem głośno pobiegły prosto do niej, chichocząc. Zauważył, że kobieta zbliża się do niego marszcząc brew i, płynnym ruchem chowając własny miecz, wyciągnął w jej kierunku falujący i rozmigotany pasek karach, które było jej bronią. Było mu trochę wstyd, że to najlepsze na co go było stać, ale przynajmniej utrzymał go w ręku, nie pozwalając materii chaosu rozpłynąć się w macierzystej przestrzeni. Spod nóg kobiety bruk sigilijskiej ulicy rozlał się w kierunku niego samego i reszty ich mimowolnej kompanii. Laurel, widząc jej gest, ruszył w jej kierunku starając się wolą przeganiać zagrażające pozostałym, krążące wszędzie wokół zmienne fragmenty chaosu.
Kiedy tylko kobieta dotknęła miękkiej, niekształtnej rękojeści w jego dłoni, ta w mgnieniu oka nabrała formy, a rozpływający się pasek karach wyprężył się niczym struna nabierając odpowiedniej masy i kształtu. Mężczyzna aż westchnął z podziwu, ale ukradkiem, skłaniając głowę. Swój miecz utrzymywał w kształcie bez żadnych problemów, ale już żeby go porządnie naostrzyć, musiał poświecić mu dłuższą chwilę. Jej zajęło to może uderzenie serca. No, ale ostatecznie jego opiekunowie i mistrzowie nie takie cuda robili z karach.
Nagle Laurel dostrzegł coś niezwykłego - choć być może w miejscu, w którym się znalazł nie było to niezwykłe?
- Spójrz, pani - Rzekł, a ona podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem
Niedaleko nich przepływało drzewo, którego korona rozpływała się w morzu chaosu, ale wokół korzeni skupił się kawałek konkretniejszej, ziemiopodobnej materii. Na owej szczególnej wysepce zaś dostrzegł niezwykłą parę- githzerai z wędką i slaada z siatką; łapali pojawiające się to tu to tam latające ryby. Niezwykli rybacy wnet ich dostrzegli, a drzewo niespiesznie popłynęło w ich kierunku.
 
__________________
I'm a broken pony on the carouselle of life
maeliev jest offline  
Stary 11-12-2012, 23:02   #23
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Gdy jeszcze otwierały się portale Uthilai myślał, że gorzej być nie może. Obłędna jatka, środek szalonej bitwy, a teraz jeszcze te wszystkie nieznane przejścia. Rozbłysk niebieskiego światła powitał z graniczącym z pewnością przeczuciem, że jednak będzie gorzej.
Nie zawiódł się.

To dopiero był chaos! Aasimar nie miał pojęcia co się dzieje. Było mu jednocześnie zimno, gorąco, unosił się i jakby coś mu ciążyło, nie był pewien co słyszy, ale nie był to dźwięk podobny do czegokolwiek. Przed oczami migotało mu mnóstwo ..rzeczy. Dopiero widok absurdalnej wysepki ze slaadem i githem dały mu punkt zaczepienia. Limbo.
Zdał sobie też sprawę, że nie oddycha. Trzeba było szybko temu zaradzić. Wspominając wszystko co wiedział o planie Uthilai zaczął gorączkowo myśleć:
~Powietrze! Wiatr! Świeże jak z Żywiołu! Powietrzepowietrzepowietrze!
~Nie tak ~stwierdził siniejąc. Z pełnym przekonaniem odetchnął pełną piersią. Gdy pierwsze, małe zwycięstwo miał za sobą mógł trochę lepiej zorientować się w swoim położeniu. Nie wiedzieć czemu trzymał w rękach czyjąś wypełnioną torbę i grubą księgę, którą widział jeszcze na statku. Jego przypadkowi towarzysze też dryfowali w chaosie, ale githzherai stała pośrodku rozwijającego się dywanu z którego wypływały ulice o znajomym bruku. Na jedną z nich już wchodził mężczyzna z dwoma ostrzami karach.

Chłopak przypasał swoją, nieco już opalizującą, maczugę i mocniej chwycił przedmioty, które przypadkiem wpadły mu w ręce. Posłuchał słów githzherai i zaraz spod jego stóp wypełzł mały kawałek szarej podłogi. W najwyższym skupieniu zrobił kilka chwiejnych kroków za każdym razem zmieniając na chwilę chaos w grunt. Z trudem dotarł do wychodzącej ku niemu ścieżce, po które udał się do skrzyżowania.

-Dzięki za uratowanie skóry! Prawdziwe szczęście, że trafiliśmy tu z takim krwawnikiem jak ty. - powiedział do githzherai składając jej lekki ukłon. Kto jak kto, ale on dobrze wiedział jak ważny jest przewodnik w obcym miejscu.
-Ale... co teraz? -dodał. Nie miał raczej ochoty zwiedzać Limbo, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się tu dostał. Niemniej miał ochotę przeżyć, co mogło być niełatwe z jego skromną wiedzą o tym planie.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 13-12-2012, 20:01   #24
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Limbo... Wieczny chaos.
Gimrahil nie wydawał się zdziwiony, że się tu znalazł, tak jak nie zdziwiła go gadająca główka, czy też rzeźnia na statku Tonących. Owszem oblicze gnoma reagowało zaskoczeniem na zmianę sytuacji, ale nigdy zdziwieniem. Zdziwienie bowiem wynikałoby z ograniczenia jakim jest wiara w ustalone reguły. A Szpicer usunął z siebie te ograniczenia. W jego słowniku nie było określenia niemożliwe, a co najwyżej... “mało prawdopodobne.”
Dlatego też spokojnie przyjął pojawienie się na tym planie wiecznego chaosu ignorując nieistotne w obecnej chwili pytania “czemu” i “jak”, oraz “po co”.
Na razie nawet pytanie “gdzie” się nie liczyło. Trzymając w dłoni główkę, gnom podkulił nogi siadając w kucki i pozwalając się unosić chaosowi go otaczającemu.
Mina Szpicera wskazywała, że jest poirytowany, a obiektem jego gniewu były odpowiedzi główki, wymijające i mylące. I w dodatku Efvazi zrzucał odpowiedzi na księgę.

Popełniał błąd. Oblicze Gimrahila była coraz bardziej ponure, oczy wydawały się coraz zimniejszym spojrzeniem obrzucać trzymany w dłoni fetysz.
-A więc... Nie wiesz jak się tu znaleźliśmy, nie potrafisz powiedzieć niczego wartego uwagi o ostatnich zdarzeniach. I... nie potrafisz uczynić nic wartego mej uwagi.- zarówno sztuczki z cieknącymi stróżkami z oczu i gęby, jak i sztuczka z monetami najwyraźniej nie zrobiły żadnego większego wrażenia na gnomie.- Jesteś więc bezużyteczny, bo gardłować potrafię i bez ciebie. Nie mam żadnego powodu by cię zatrzymać, a i nie mam specjalnie ochoty.
Ignorując wydarzenia dziejące się dookoła powoli wyjaśniał Efvaziemu swe plany co do niego.- A ponieważ nie jesteś mi potrzebny, nie przejmę się twoją stratą. Wiesz, co zamierzam? Rzucę cię w Limbo, żeby mieć jakiś punkt odniesienia w tym miejscu. Po czym będę przemieszczał się w twoim kierunku. A jak dojdę, znów cię rzucę.
Ze złośliwym uśmieszkiem patrzył jak główka przyjmuje w jego dłoni wściekle różową barwę. Nie była to zasługa Limbo, a kolejna sztuczka gnoma wynikająca z wrodzonych zdolności jego rasy.- Istnieje duża szansa, że się zgubisz, albo coś cię porwie... Ale wiesz co? Szpic mnie to obchodzi. No chyba, że...- Gimrahil przerwał na moment jakby się namyślał.- Chyba, że znasz jakieś konkretne odpowiedzi, albo potrafisz coś więcej niż sztuczki godne byle kuglarza. To twoja ostatnia szansa mały trepku, więcej nie będzie.
I bez umiejętności przejrzenia emocji skrywanych za maską twarzy, każdy mógł stwierdzić że dziwaczny gnom nie blefuje.
Gimrahil spojrzał w kierunku Th’amar i rzekł do niej.- Pogadaj z jednym z tych wedkarzy. Skoroście podobnej rasy, powinno ci najłatwiej pójść ciągnięcie go za język.
Po czym nie czekając na reakcję githzerai, skupił się znów na główce.- No, więc... ja czekam. Potrafisz coś naprawdę pożytecznego czy nie? Czas ci ucieka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-12-2012, 15:00   #25
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze


· Żadnej indulgencji dla tych, którzy nie… ·


Powieki starały się zamknąć i zagrodzić drogę oprawcy, ale było to próżne. Macki najpierw ulepiły się do brwi, a następnie wślizgnęły mu się w oczy. Na początku kilka razy ocierały się o powierzchnię, przy okazji wydzielając wszelkiego rodzaju ohydne, tłuste substancje, przez które stopniowo ślepł; w końcu jednak wpełzły gwałtownie w śluzówki. Kąciki gałek ocznych pękły, a ze środka wyciekła biało-żółta maź zmieszana z krwią, płynęła ona teraz po całej jego twarzy, wpadając nawet do ust – połykał własne białko. Macki wchodziły coraz głębiej, rozrywając mięśnie znajdujące się w środku. Soczewka rozprysnęła się z lekkim, prawie niezauważalnym pluśnięciem, a ciecz szklista rozlała się po policzkach. Dało się usłyszeć głuchy, żałosny skowyt ofiary, której oczodoły były właśnie penetrowane przez łupieżcę umysłów. Nie minęła chwila, a jego gałki oczne niemal wisiały na ostatnich nerwach wzrokowych, krwawiąc obficie; posoka i inne płyny ustrojowe ciekły już po całej twarzy. Macki wysunęły się z otworów w oczach i polazły w stronę czubka głowy. Najpierw poprzylepiały się do włosów, wyrywając je dokładnie, a następnie wwierciły się pod powierzchnię skóry, szarpiąc ją i odsuwając wielkie płachty na bok. Musiał sobie dopomóc ręką – rąbnął z ciężkim łomotem w czaszkę, a ta pękła. Macki jego zaczęły wydobywać porozwalane kawałki kości i odrzucały je gdzieś na bok. W końcu sięgnęły jego mózgu, który tkwił tam wytrzebiony na zewnątrz i werżnęły się do środka.

· Laurel · Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Zarif ·


- Spójrz, pani. – Rzekł Laurel do kobiety wskazując przepływające drzewo i niezwykłych rybaków, sam zaś przyjrzał się jej reakcji.

Nie wykazywała żadnych wyraźnych oznak zdziwienia, mimo to serpentyna dywanu, na którym stali, zaczęła wić się w kierunku wysepki. Ostatecznie był tam jakiś gith, ale także i slaad – i to ostatnie wydawało się Laurelowi dość niezwykłe, do tego stopnia, że nie wiedział, jak się do tego ustosunkować. Słyszał co prawda o githzerai, Torpellinie, żyjącym pośród żabiopodobnych, ale to był wyjątek... Poza tym Torpellin był szaleńcem. Tymczasem ten slaad był slaadem błotnym, nie gormeelem, więc trzeba było na niego uważać. Mężczyzna pamiętał też, by zamknąć starannie umysł przed wszelką telepatyczną ingerencją. Cały czas Laurel miał na oku pozostałych członków kompanii, którzy gdzieś tam wdrapywali się na sigilijski bruk rozlany w morzu chaosu - jak im szło, i czy nie zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Obecność slaada również przypomniała człowiekowi, by uważnie lustrować całą okolicę; ostatecznie w Limbo w każdej chwili mogli z dowolnego kierunku spodziewać się ataku jego pobratymców. Albo czegoś zupełnie innego.

- I co o tym myślisz? – Zapytał kobietę półgłosem. – Githzerai i slaad? Czy to może być ten Torpellin ze Złotych Wieżyc? Jeśli tak, to musimy uważać na jego kompana... W sumie to *tak czy tak* powinniśmy nań uważać...

~ Torpellin ze Złotych Wieżyc… ~ Zastanowiła się Th'amar, usiłując utrzymać się na nogach, gdy grunt zaczął powoli, lecz uparcie parować. ~ Ten, dla którego określenie „zdrajca” nie wystarcza,bo jego znaczenie niknie w oparach szaleństwa.

Wiedza tego mężczyzny była imponująca... *Podejrzanie* imponująca. Charakterystyczna dla Limbo atmosfera zagrożenia zaczęła przedzierać się przez osłony, które wzniosła Th'amar, osłabione niepewnością intencji człowieka.

- Tak, to niemalże pewne. – Stwierdziła lakonicznie, skupiając uwagę na stabilizowaniu podłoża, po czym odwróciła się w stronę towarzysza. – W jakich okolicznościach posiadłeś *wiedzę* o Torpellinie? Czy zdarzyło ci się wcześniej podróżować przez Limbo?

- Moimi mistrzami, a zarazem ukochanymi opiekunami, jest para istot z twojej rasy, pani, Gahn’di i Mor’raigan; być może ich imiona otarły się o twoje uszy. – Laurel wypowiedział imiona swoich przyjaciół ze szczerą miłością, niemal czułością, czego zresztą nie starał się kryć, ani tym bardziej nie wstydził. – Zawdzięczam im niejedną umiejętność, sporo wiedzy, a także... Własne życie.

Th’amar uspokoiła się nieco, wciąż jednak badając ton głosu osobliwego człowieka; jak gdyby skanując promienie, którymi teraz emanował – zamierzała przy najbliższej okazji dowiedzieć się, co ukrył w owych paru słowach. Tymczasem wszystkie wydarzenia wskakiwały teraz na odpowiednie miejsca w pamięci – na myśl o ostatnim Th'amar drgnęła, ponownie przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Stabilizująca się sfera i ostrze karach zawtórowały jej; onyksowe żyrandole zamilkły, z wyjątkiem jednego, znajdującego się dokładnie nad głową człowieka.

- Czy to *ty* użyłeś klucza, który otworzył drzwi Klatki?

- Nie. – Odparł bez wahania, a mówił szczerze.

Th'amar sięgnęła do torby, sprawdzając dotykiem stan znajdujących się w niej przedmiotów. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Laurel wychodził powoli z transu, w który wprawił się, kiedy na wiecu wybuchła walka, nie zaniechał jednak koncentracji i czujności. Aasimar, który został tu przeteleportowany wraz z nim z galerii zbliżał się chwiejnym krokiem, najwyraźniej jednak czuł się kompletnie zagubiony; Laurel skupił się więc na nim, oraz genasi, w miarę swoich możliwości starając się ich chronić. U młodzieńca w dłoniach dostrzegł księgę, którą powinien mieć w torbie; normalnie w okamgnieniu wyczułby zmianę jej ciężaru, zakłócona grawitacja Limbo jednakże uniemożliwiła mu to.

- Wierzę, że masz coś, co należy do mnie. – Rzekł, kiedy tamten się zbliżył odwracając ku niemu twarz tak, by nie była widziana z wysepki i strzelił oczami w jej kierunku sugerując aasimarowi zachowanie czujności.

Gnom zerknął na kuszę w dłoniach kobiety, odrywając się na moment od główki. Spojrzał i rzekł obojętnym, acz stanowczym tonem głosu.

- Kusza... Moja. – Tylko tyle i aż tyle zarazem. Po twarzy Th'amar przemknęło zdumienie, jakby dopiero przypomniała sobie, że wciąż jeszcze trzyma kuszę. Wręczyła ją gnomowi bez słowa. Ten zaś skinął głową podziękowaniu i wrócił do szantażowania drugiej główki.

- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego jak działają sfery, trepie. – Rzucił Efvazi do Gimrahila. – Postawmy sprawę jasno: wszyscy jesteście durnymi skurlami. – Zarechotał. – Jakim szpicowanym jeleniem trzeba być, żeby przyjść na przyjęcie Straży Zagłady i zakosić im artefakty z galerii, nawet jeśli sami tego chcieli, wierząc jeszcze, iż nie uchronili tego wszystkiego magią? Durne skurle! – Powtórzył raz jeszcze. – Daliście się zjechać sferom, a ktoś powyżej to wykorzystał, nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego co zrobiliście. – Wrzeszczał. – Głupi gith. – Rzucił do Th’amar. – Zakraść się chciało, bo poczułaś trochę chaosu? Zew Limbo ci nakazał tego? Nawet nie pomyślałaś, że to pułapka? – Potem miał się on zwrócić do Laurela. – Kolejny debil, nie ma to jak wejść na pokład statku Tonących i jak gdyby nigdy nic wziąć im księgę… - Jego wypowiedź zakończyła się lekkim, a możnaby rzec: wręcz przerażającym, śmiechem. Następnie przekręcił się w ręce Gimrahila i skierował kolejne słowa do Zarifa, ignorując próby odpowiedzi poprzedniego słuchacza jego litanii. – Genasi, kretyn, a możnaby się spodziewać, że chociaż z planu żywiołu powietrza by się znalazł ktoś z głową na karku. Ach te zabawy z różnymi gnijącymi główkami! Zobaczymy jak będziesz śpiewał za chwilę. – Na ostatek główka obróciła się raz jeszcze i tym razem miała poprowadzić monolog do Uthilai’a. – A co do ciebie… Wybacz, chłopcze, takie życie, stałeś akurat obok i się stało, wpadłeś w portal i przypadkiem chwyciłeś księgę; swoją drogą jest to Manuskrypt Fudżina, radzę zapamiętać. Jesteś najbystrzejszy z całej tej bandy trepów, ale cóż, sfery to sfery. – Ostatnie jego słowa miały paść znów do gnoma. – Daliście się wrobić w klątwę, jelenie! – Kolejna salwa śmiechu odbiła się echem w chaosie Limbo. – Ja, ta księga i wybredne moigno to tylko kilka narzędzi, które miały być użyte by zmotywować takich pacanów jak wy do zrobienia czegoś. A odpowiadając na twoje pytanie, *gnomie*… – Rzekł to tak dosadnie, iż pogarda zaczęła się aż wylewać z jego ust i ciekła po dłoni trzymającego go Gimrahila. – …*Nie wiem* co ma się stać, nie dostaję wszelkich informacji, ktoś mnie tylko powiadomił o tym, co się odbyło na wiecu. Poza tym… Mówiłeś może coś o wyrzucaniu mnie w przestrzeń Limbo? Dalej, śmiało, pokaż, że masz do tego jaja, pozwól tylko mi wytłumaczyć ci, cwaniacki trefnisiu, iż dotknięcie któregokolwiek z *nas* wiąże się z zapieczętowaniem na twoim ciele klątwy. Dalej, spójrzcie na swoje ręce. – W tej chwili każdy z pięciu humanoidalnych przybyszów z Sigil stwierdził, iż po wewnętrznej stronie ich rąk znajdował się mały, dość słabo zresztą widoczny, symbol klucza.


- Jak widać, wieloświat bywa upierdliwy. – Każda ze zgromadzonych tutaj osób zaczęła się zastanawiać skąd to się wzięło i co ta cała sytuacja dla nich oznaczała, gdyż wszystko działo się dość szybko. Gdy w końcu ktoś zadecydował się przemówić, fetysz uprzedził pytanie odpowiedzią. – Ja nic więcej nie wiem. Chcesz, to proszę, wyrzuć mnie, gnomie. Może się przydam, może nie, warto zaryzykować, co?

Wtem, gdy księga, która trafiła się Uthilai’owi była już dawno w rękach Laurela, zaczęła moknąć. Zauważyli to wszyscy dość szybko, gdyż powstał wokół dość donośny szum wody, która miała za chwilę zacząć się lać w bezkresne szaleństwo Limbo. Najpierw pociekł strumień, a potem już cały ocean począł się lać z tomiska, co wchłaniała raz po raz zupa chaosu twierdząc, iż woda z tej księgi smakuje wcale jak sok z poszatkowanych niemowląt. Coś podpowiedziało człowiekowi, by ten knigę otworzył, co też zrobił szybko, a jak się miało okazać, przedmiot chciał być jedynie otwarty. Woda broczyła jeszcze powoli stronnicami, ale koniec końców pozostawały one puste. Laurel przewracał karty księgi, chcąc już stwierdzić, iż jest on pusty, niemniej tuż zanim jego słowa wydobyły się z ust, w końcu natrafił na jakiś tekst.


Tuż po tym jak te kilka linijek dziwnego pisma spowiło kartkę księgi, moigno leżące w torbie Th’amar poczęło się szamotać, a z wewnątrz dobiegł ich piskliwy, dziwaczny głos, przypominający bardziej skrobanie masłem o truskawkowe ołówki, niźli faktycznie kobiece basso profondo.

- KENSIRKE-KENSIRKE-KENSIRKE! – Dźwięk rozpłynął się wokół, mocząc im podeszwy.

- No, chyba macie tu coś do rozwiązania. A wracając do waszych klątw… – Powiedział Efvazi. – Na tego genasi podziałało to dość szybko, coś mi się wydaje, że urosły ci włosy tu i tam, co? – Rzucił kpiąco. – Myślę, że tobie trafiła się stopniowa zamiana w mysz. Alem ciekaw co się stanie z resztą z was! – Drwił, wciąż rechocząc i turlając się ze śmiechu w ręce gnoma.

Ciemność pofrunęła w chwilę pod fontannę szkła, która kładła się spać tuż pod stertą zielonych wydm, a następnie rzucając cicho „lubię jeść ciepłe muchy” zaprzyjaźniła się z kroplami nienawiści, które niedługo potem miały zacząć się obmywać śliną o poranku. Szpiczaste rzeciądze reprezentujące magię zębów nie chciały pozostać gorsze i obwiązały się wokół bladych niby gruszka ryb, chroniąc je przed wędką rybaka, który miał potem wykrztusić z siebie głośne:

- Ha! – Rozbawiło to githa wraz ze slaadem na wysepce obok, gdy patrzyli na całą tę, wydawałoby się, iż dla nich komiczną, sytuację, jaka miała miejsce tuż pod ich nosami.

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 21-05-2014 o 20:22.
Ghoster jest offline  
Stary 22-12-2012, 15:07   #26
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Nie ulegało wątpliwości, iż pierwszym odruchem istoty, która dostrzegłaby na swojej dłoni znamię świadczące o klątwie, powinna być próba jego usunięcia. Nawet jeśli ta istota była Anarchem balansującym wśród huczących wichrów Limbo. Światła żyrandoli, które zdążyły już zapuścić korzenie w przelatujących skałach wulkanicznych, zaczęły się gwałtownie skraplać, padając na dłoń Th’amar. Kobieta resztką sił sięgnęła po jeden z ostatnich płomieni, który wyrażał właśnie chęć odlotu w postaci świetlika – rozciągnęła go do rozmiarów kuli kołyszącej złotym blaskiem całą piątkę obieżysferów. Strzępy dywanu pod ich stopami spaliły się tymczasem na popiół, z którego wyłonił się przepiękny feniks, nurkując w otchłań niby kometa.



Stali więc teraz w powietrzu, głusi na miarowo uderzający w kulę od spodu młotek impa chaosu.

- Grajcie... *grajmy* unisono. – Spokojny już głos Th’amar wypełnił świetlistą sferę. – Nie patrzcie w dół. A przede wszystkim pamiętajcie, że grunt znajduje się pod waszymi stopami. - Przypomniała raz jeszcze, nie pozwalając sobie na poddanie się przerażeniu; znamię bowiem nie zniknęło z jej dłoni.

Th’amar utkwiła wzrok w symbolu z pewną irracjonalną nadzieją, że uda jej się zdjąć go z dłoni samym spojrzeniem. Przecież to NIEPRAWDA, doprawione drwiną uogólnienie, że jakiś chaos w jej umyśle był przyczyną zabrania moigno z galerii. Wyboru dokonała intuicja, podnoszona na wyższy poziom z każdą chwilą poświęconą treningowi w Wielkim Gimnazjonie. I poza nim.
 

Ostatnio edytowane przez black_cape : 22-12-2012 o 22:17.
black_cape jest offline  
Stary 30-12-2012, 08:55   #27
 
maeliev's Avatar
 
Reputacja: 1 maeliev nie jest za bardzo znany
Laurel spojrzał na tatuaż na swojej dłoni i nieoczekiwanie wybuchł śmiechem, naraz jednak gwałtownie zwrócił się do główki.
- Nie nazywaj mnie złodziejem, psie, nic o mnie nie wiesz. - Zmarszczył brew. - Kto tu nie wie, jak działają sfery? W Klatce, gdybyś się bał każdego przedmiotu, który masz wziąć do ręki, każdej zamkniętej ramy, która może być portalem, jak daleko byś zaszedł? Niedaleko, powiadam ci! Zdechłbyś z głodu w kącie własnego leża! - Parsknął. - Jakże żałosna musi być twa egzystencja, że pozostał ci tylko jad uwięziony w twym zasuszonym truchełku, pozbawiony odwagi, wyobraźni... Daliśmy się zjechać sferom? A jakże inaczej miałyby się kręcić, gdybyśmy każdym naszym czynem ich nie napędzali? Klątwy, pieczęcie... Klątwę można odczynić, pieczęć złamać... - W miarę jak Laurel mówił, zachodziła w nim pewna zmiana; jakby stał się odrobinę *tęższy* i może trochę bardziej posępny, jego głos wibrował jednak mocą, a z twarzy biła odwaga i żądza przygody. - Każdy z nas narodził się dokładnie po to, żeby tu i teraz pokierować w jakiś sposób losami sfer, nie pojmujesz tego? Jestem Laurel Odrodzony. Jestem centrum mojego Wieloświata. Przekroczyłem granice własnego szaleństwa i zostałem przekuty z okruchów własnego umysłu. Stałem twarzą w twarz z Panią Bólu i przyśmiałem jej. Nie nastraszysz mnie cierpieniem, klątwą czy śmiercią. Zamilknij więc, głowo, jeżeli nie masz nic sensownego do powiedzenia, a ja będę z radością witał każdą niespodziankę na drodze własnej egzystencji.
Kobieta githzerai spojrzałą na niego a z jej twarzy mógł odczytać wyraz pewnej sympatii. Tymczasem Laurel zwrócił się do gnoma
- Jedyna interesująca rzecz w słowach twojego fetysza, to ta, że *ktoś* ‘powiadomił’ go o wydarzeniach na wiecu. Może to jakiś łącznik. Jeżeli nie ma na ten temat nic do powiedzenia, na twoim miejscu zakneblowałbym go i schował w tobół.
- Za dużo słów. Niepotrzebnych. - Mruknął w odpowiedzi gnom i zerkając to na różowy fetysz to na Laurela formułował w zdania chaotyczną gonitwę swych myśli. - Za dużo... Słów. Zwykle skrywają strach. Jakież znaczenie ma opinia główki? Jakież znaczenie ma to, co Epfazik sądzi... O tobie? Czemu? Schować nie potrzeba. Ulegać jego słowom, ulegać strachowi. To odrzucić Próbę. Nie zamierzam.
Tymczasem księga, ów manuskrypt Fudżina, z powrotem znalazła się w jego rękach, otworzył więc ją. Przewrócił kilka stron ociekających wodą, by ostatecznie natrafić na kartę zapisana nieznanym językiem
~ Zabrałaś mnie na tę jazdę, może więc byłabyś tak miła i kłapała w mojej mowie? ~ Zwrócił się do niej w myślach, a pokazując stronice pozostałym głośno spytał:
- Czy któreś z was ma pojęcie, co to za język? I... - Dodał, słuchając odgłosów z torby kobiety githzerai. - Czym jest “Kensirke”?
- Na pewno pamiętasz tę kobietę, która rozmawiała z Pentar na chwilę przed jej śmiercią - wyciągnęła z torby moigno, zaczęła powoli obracać je w palcach. - To była właśnie Kensirke. - Na to słowo moigno poczęło drgać lekko w jej ręce, wydawałoby się nawet wypadać, ale tak naprawdę po prostu wiło się w dwuwymiarze w jej ręce; więcej się jednak nie stało, toteż postanowiła kontynuować. - Owa czarodziejka doskonale *znała* naturę chaosu i podążała jego krętą ścieżką. Przyniosło jej to wielką sławę wśród Ludu – Th’amar zamilkła, ledwie widocznie uśmiechając się do wspomnień – i w Sferach. Sława ta stała się źródłem licznych przypowieści, jednak istniała pośród nich pewna historia, według której Kensirke nie należała do żywych istot…
 
__________________
I'm a broken pony on the carouselle of life
maeliev jest offline  
Stary 30-12-2012, 23:35   #28
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Laurel przez chwilę wpatrywał się w stronicę w nadziei, że księga wysłucha jego myśli i da mu jakiś znak, naraz jednak podniósł głowę, jakby sobie coś przypomniał i spojrzał kolejno w twarze swoich kompanów.
- Moje miano poznaliście, ja chciałbym jednak poznać wasze - rzekł. - Niezależnie od tego, ile prawdy zawierają słowa fetysza, mam wrażenie, że chwilę ze sobą spędzimy.
- Moje imię brzmi Th’amar. Jestem wysłanniczką Dryfującego Miasta. – Spojrzała uważnie na Laurela, ciekawa, czy obudzi w nim kolejne wspomnienia.
Z oczywistych powodów aasimar był nieco... zamyślony. Należało się jednak przedstawić. Człowiek miał rację, przynajmniej przez jakiś czas są na siebie skazani.
- Nazywam się Uthilai. - Chwilę się zastanowił. Nie miał żadnych nazwisk, przynależności, tytułów ani przydomków, chociaż czasem różnie na niego wołali. - Tylko tyle - dodał z krótkim śmiechem.
Laurel, słysząc zaś kpiące parsknięcie githa na wyspie w morzu chaosu, spojrzał i ku niemu.
- Momencik, mój panie! - Wykrzyczał z uśmiechem. - Pozwól nam jeno ogarnąć chaos naszego istnienia!
- Fiea’syi ql at’atáhxla uov nùonúo vfa’mi sbës qiuyèk tari. (‘Może byłoby to łatwiejsze bez tej krwi na twym tyłku.’) – Rzekł w języku githzerai, co mogła idealnie zrozumieć jedynie Th’amar, niemnieje zarówno Laurel jak i Gimrahil wiedzieli o co chodzi.
Nim się obejrzał, człowiek oczywiście, z jego dolnej części pleców, mocząc tym samym sarong, poczęła się lać posoka. Nie były to ilości wielkie, ale zdecydowanie odczuwalne, wydawało mu się bowiem, iż gdzieś koło bioder, może lekko ponad nimi, abowiem co to w końcu za różnica w Limbo, rozwarła się jakaś rana, która krwawiła dość obficie. Wydawało mu się nawet, jakby słyszał ciche „chlast”.
- Trŕr tãbtãb, qħmrřr sfãzssgk qhmabbĩn hrŕr. Thẽdeħħħ ũqh vfrřr? – Zapytał slaad wędkarza obok.
- Ri, ca’qk èvfrintha ab’anäh. (‘Nie, ale to zabawne.’) – Odpowiedział mu gith.
- Sprzymierzeniec slaadów? Czyżby mieszkał w tobie duch Vilquara? – Zapytała ostro Th’amar, mając jednak ukrytą nadzieję, że githzerai (czy był to rzeczywiście ów Torpellin, o którym tyle słyszała?) wypełnia jedynie, podobnie jak ona, pewne ważne zadanie.
- Hab! Téfr’yi namfhár a’am ivi sladhra? (‘Phi! A masz coś przeciwko slaadom, kobieto?’) - Odpowiedział gith.
- Tonąca Ach’ali - mruknęła pod nosem Th'amar. - Chcę *wiedzieć*, skąd przybywasz i co cię tutaj sprowadza.
Ten wydawał się przez kilka chwil oburzony, iż Th’amar postanowiła jednak mówić w planarnym handlowym, ale za chwilę odpowiedział, wydawałoby się nieco rozbawiony.
- Przybywam z Limbo i sprowadzają mnie tu ryby. - Parsknął. - I kto tutaj jest tonącą Ach’ali?
- Tego jeszcze nie *wiem*. - Zmrużyła oczy, przechodząc na rodzimy język. - Jeśli zaś chodzi o mnie, wykonuję zadanie dla Gildii.
- Nie żeby mnie to w ogóle obchodziło - odrzekł.
Th'amar zamilkła na chwilę, jakby nasłuchując; świetlista sfera zaczęła naraz pulsować rytmem bicia serca.
- Czy *znasz* położenie portalu do najbliższego miasta?
- Nawet jeśli, to co?
- Potrzebuję się do niego dostać
- powiedziała Th’amar, spoglądając na pobratymca ze zdziwieniem i narastającym zwątpieniem w jego poczytalność.
- No i? - Rzucił obojętnie, skupiając się na wędce.
- Twoja pomoc byłaby... Nieoceniona?...
- No nie wiem, ja bym ją ocenił, i to nawet całkiem drogo. - Chrząknął pod nosem. - Nie wiem czego ty się spodziewasz, kobieto, od zwykłego rybaka na skraju zupy chaosu, ale jeśli tak niesamowicie ci na tym zależy, to... Tak naprawdę czekamy tutaj na jeden z tych planarnych statków handlowych.
- Ach, więc to... - Wszystko zaczynało się układać. - Masz na myśli Planarną Łajbę, prawda?
- Łajbę? Jaką łajbę, kobieto? - Zdziwił się, patrząc na slaada w poszukiwaniu zrozumienia słów Th’amar. - Statek, nie łajba, “Kah’ar” (‘statek’)! - Rzekł w języku githzerai, chcąc podkreślić o co mu chodzi.
- Kto miał więc przybyć na tym *statku*?
- Jakieś anarchy, krążą po sferach sprzedając różne badziewie.
- Na przykład
- Th'amar uniosła moigno na wysokość oczu githa, zachowując wszelako bezpieczną odległość - takie?
- Nie... - Wymruczał coś pod nosem, patrząc przy okazji niepewnie na slaada obok, znów pytająco. - Raczej... Bardziej “żywe” badziewie, jeśli wiesz co mam na myśli... - Wydukał spode łba, zniżając ton głosu.
Githzerai zbladła, uświadamiając sobie, co miał na myśli i zarazem, jak bardzo *nie* chce tego usłyszeć. W tym samym momencie powierzchnia kuli straciła swój blask, zamgliła się, przez co rozmówca Th'amar stał się dla niej niemalże niewidoczny.
- Wyjaśnij. - Przyszpiliła go wzrokiem, z trudem przebijając się przez mgłę. Musiała być pewna.
 
black_cape jest offline  
Stary 31-12-2012, 10:56   #29
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
~Niech to! niechtoniechto. Znowu to samo! Przypadkowy portal i klątwa! Tym razem będzie dużo gorzej.
Zaraz przypomniały mu się wszystkie historie w których ktoś został przeklęty. Co się z nim stanie? Zachoruje, pokryje się wrzodami, zacznie gnić, zacznie tracić pamięć? Zamieni się w zwierzę, kobietę czy staruszka? Nie będzie mógł jeść, pić czy myśleć? Ważne że mógł jeszcze mówić. A starał się być tak ostrożny! Miło, że główka nie wyzywała go od tępaków, ale to wcale nie pomagało.

Do czasu gdy Laurel skończył godną Znakowca przemowę Uthilai zdążył dojść do siebie. ~Historia lubi się powtarzać ~myślał~oby skończyła się tak samo dobrze jak ostatnio. Trzeba było jednak coś zrobić, chociaż się czegokolwiek dowiedzieć.
- Nie wiesz pewnie do czego niby ma nas... Zachęcić ta klątwa, co, główko?
- Oczywiście, że wiem! - Odparł Szkarłatny Efvazi. - ...Po części... - Dodał półsłowem gdzieś pomiędzy. - Ale ta wiedza w niczym by ci nie pomogła, a mi zepsułaby tylko zabawę.
Chociaż przez myśl aasimara przewinął się cały repertuar przekleństw to nic nie odpowiedział. Doszedł do wniosku, że należy olać trupka żeby oszczędzić sobie nerwów. Tak czy siak niczego ważnego z niej nie wydusi, bo nie ma nawet jak. Może znalezienie tej całej Kensirke rozjaśniłoby trochę cień sprawy, ale trzebaby wiedzieć gdzie ją znaleźć. Tymczasem pozostawało czekać na wynik rozmowy dwóch githów.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 31-12-2012, 16:20   #30
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tymczasem jakiś dziwny głos zaczął dochodzić z książki, jakby niezwykle niski, męski bas, może nawet czarci. Nie mówił, ale mruczał, bełkotał coś niewyraźnie i głęboko w „ustach”, gdyby to coś miało usta. Efvazi siedział zaś cicho.
- Cel... Brakuje jasnego celu. Jasno wyznaczonego kierunku do podążania. Możesz określić cel? Możesz określić kolejne miejsce, do którego należy się udać? - Spytał kobietę gnom, który nie wydawał się przejmować klątwą, ani jej efektami... Ani nawet obecnością w Limbo. Zupełnie jakby te sprawy nie miały znaczenia. Za to uczepił za włosy nieumarłą główkę na szczycie rękojeści swego miecza. Różową główkę... Obecnie.
- Hej! - Wrzasnęła ta w odpowiedzi. - Wyśmiewaj mi tu z tą brzytwą, trepie! - Poczęła dyndać za rękojeści. - Zobaczymy jak będziesz śpiewał gdy się dowiemy co tobie przypadło! Mam szczerą nadzieję, że akurat *ty* będziesz krwawił prosto z dupy!
- Na twoim miejscu uważał bym z pyszczeniem. -
Burknął Gimrahil, nie mając żadnego zamiaru rezygnacji z tej dość kontrowersyjnej ozdoby miecza. - Zawsze mogę cię odesłać do miejsca twego pochodzenia. Bo na razie twoja użyteczność jest dyskusyjna. Dobrze, że mnie chociaż bawisz.
Było to dziwne stwierdzenie, zważywszy że gnom jak dotąd się nie roześmiał ani razu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172