| kanna & Kerm Podróż do Okohamy upłynęła Nathalie na przyjemnym nic nie robieniu. Dawno nie maiła już takiego czasu, ze nikt od niej nie oczekiwał niczego specjalnego i mogła się zając samą sobą.
Skromne warunki sanitarne wydały się jej z początku nawet zabawne, zaczęły doskwierać dopiero po kilku dniach. Kołysanie nigdy jej nie przeszkadzało, wszelkie choroby omijały ją szerokim łukiem, choroba morska również.
Próbowała – bezskutecznie niestety – wyciągnąć z dr Chance jakieś informacje na temat ojca. Zaproponował jej naukę rosyjskiego, oraz wieczorne opowieści o tajdze. Miał drażniącą umiejętność snucia rozwlekłych odpowiedzi, w których przekazywał mnóstwo wiedzy i pustych frazesów - wszystko, poza odpowiedziami na jej pytania. Nieufność do doktora zwiększała się, o wydawał się tego nie dostrzegać, nieodmiennie traktując ją z drażniącym szacunkiem i atencją.
Spędzała więc czas na snuciu się po okręcie (morska bryza miała podobna znakomity wpływ na cerę) i wymawianiu się kolejnym zaproszeniom do baru – nie przepadła za alkoholem. W wolnych chwilach – a głównie z tych składała się podróż – zabawiała się niezbowiązujaco flirtując z Mackiem. Uczyła mężczyznę tańczyć (wkrótce zaczął osiągać całkiem niezłe rezultaty) i łagodnie droczyła się nim wypowiadając mu nikłe doświadczenie w kontaktach męsko-damskich, skoro jej małą scenkę pod toaletą określił mianem „pocałunku”.
W końcu! Z radością, pomieszaną z ekscytacją wpatrywał się w pojawiając się nabrzeże. Wkrótce miała się spotkać z ojcem,
*** - Nie przyjechał – te słowa wypowiedziane przez B. E. Chance zwisły w powietrzu, przy wspólnym lunchu dzień później. - Henryk Michalczewski – wyjaśnił B.E. Chance. – Powinien być tutaj już od tygodnia. Ale go nie ma – dodał nieco niezdarnie, co zdradzało jego prawdziwe zaniepokojenie.
Nathalie zastygła za sekundę z uniesionym widelcem. Chance próbował – swoim zwyczajem – jakiś mętnych wyjaśnień, ale dziewczyna zrozumiała, ze doktor nic nie wie, a w głowie zaświtała jej myśl, ze prawdopodobnie nic nie wiedział od początku. - Dobra – zdecydował B.E. Chance. – Poczekam do czwartej a potem przespaceruję się do tych znajomych. Chętnie z jednym lub nawet dwoma panami. Ci znajomi, wiedzą panowie, nie są zwykłymi ludźmi. Mają troszkę szemranych spraw na sumieniu i wolałbym nie chodzić sam do nich bez zapowiedzi.
Posiłek niezbyt Jamesowi smakował. W żołądku wciąż czuł nudności po wczorajszej imprezie. Jadł co popadło i ta mieszanka zdecydowanie mu zaszkodziła. Nie umknęło jednak jego uwadze, to że wuj się czegoś obawiał. Gdy B.E. poprosił o pomoc Mac od razu odpowiedział: - Nie ma sprawy. Pójdę z Tobą. Jeśli to podejrzane typki faktycznie lepiej żebyś nie szedł sam. - Ja również z chęcią dołączę - powiedział Ian. - W końcu niedobrze by było, gdyby szefowi ekspedycji coś się przydarzyło.
- Dobrze. Zatem spotkajmy się w lobby hotelu o, powiedzmy trzeciej trzydzieści. Jeśli ktoś z was, panowie, zabrał jakąś mniejszą niż myśliwska broń, to lepiej mieć ją przy sobie. - Ostatnie zdanie dodał ciszej.
Ian skinął głową. Skoro doktor miał znajomości w podejrzanych kręgach, to warto było się jakoś zabezpieczyć. - Zostawiłem pugileres w pokoju. - Pospiesznie sprawdził kieszenie. - Przepraszam, zaraz wracam - dodał, podnosząc się od stołu.
Nathalie była wściekła. I rozgoryczona. Czuła się - choć wiedziała, że to absurdalne - oszukana przez Chanse’a. I ta wściekłość była w tym momencie silniejsza niż obawa o ojca. - Przepraszam, potrzebuje wykonać kilka telefonów - powiedziała ciskając gwałtownie serwetkę na stół - kieliszek stojący przewrócił się i napój rozlał na obrus. - Jeśli pozwolisz, odprowadzę cię - zaproponował Ian, uprzejmie odsuwając krzesło Nathalie. - Będzie mi bardzo miło, Ianie - skłamała gładko Nathalie i ruszyła, bez pożegnania, w stronę wyjścia z restauracji.
Ian skinął głową reszcie towarzystwa i ruszył za dziewczyną. Miał niejasne wrażenie, że jego towarzyszka jakby nie miała nastroju do rozmowy. Poza tym co miał powiedzieć w takiej sytuacji?
W milczeniu przemierzyli hol i skierowali się do windy. - Trzecie piętro - zadysponował Ian, gdy windziarz zamknął za nimi drzwi.
Winda poruszała się szybko i bardzo cicho. Mimo to mieli wrażanie, ze podróż ciągnie się w nieskończoność. Prawdopodobnie był to wpływ miłej atmosfery i wzajemnego zrozumienia. Nathalie rzucała w koło wściekłe spojrzenia, ale wrodzona (lub wyuczona, trudno stwierdzić) uprzejmość kazała jej powstrzymywać się od uwag. Miała świadomość, że Ian - ani tym bardziej windziarz - nie są winni sytuacji, w której się znalazła. Co nie zmieniało faktu, że chętnie użyłaby ich jako odgromnika. W końcu mężczyźni do tego służą, czyż nie?
Winda dojechała na piętro, windziarz otworzył drzwi. Wyszli na korytarz i skierowali się w lewą stronę - ich pokoje mieściły się na samym końcu korytarza. - Nie krępuj się - powiedział Ian, gdy zamknęły się za nimi drzwi windy. - Nie tłum w sobie złości. Nie pogniewam się, nawet jeśli to na mnie spadną gromy.
Lepsze to, niż żeby Nathalie zdemolowała pół pokoju, czy potłukła hotelowe lustra.
Nathalie spojrzała na mężczyznę przelotnie. - Sądzisz, ze znasz się na kobietach, prawda? - rzuciła.
Ian pokręcił głową. - Są i będą dla mnie wieczną zagadką - odparł. - A jeśli kto mówi, że zna się na kobietach, to zapewne mniej czy bardziej świadomie mija się z prawdą. - Nie dość, że spostrzegawczy, to jeszcze inteligentny... - napięcie widoczne na jej twarzy zmniejszyło się. - W normalnych warunkach byłbyś bardzo niebezpiecznym mężczyzną, Ianie. Przepraszam, zwykle panuję nad nerwami.
Ian uśmiechnął się lekko. - Jesteś i tak opanowana - stwierdził. - Znam kilka kobiet, które już tam, na dole, zrobiłyby awanturę.
- Byłam bardzo blisko - odwzajemniła uśmiech. - Ale... - dalszą konwersację przerwał im mężczyzna, który wypadł zza kolejnego załomu korytarza. Minął ich szybkim krokiem zmierzając w stronę wind i schodów. - Tam są tylko nasze pokoje - zauważyła Nathalie. - Poczekaj, proszę - powiedział cicho Ian i szybko ruszył za Japończykiem, który raczej nie wyglądał na kogoś z obsługi hotelowej.
Nathalie ani myślała czekać. Szybko podążyła za mężczyznami, pilnując bezpiecznego dystansu kilku kroków za Ianem.
Japończyk ruszył w stronę schodów. Powoli zaczął iść w dół. Niespiesznie, nie zwracając na siebie uwagi postronnych osób.
Ian zatrzymał się i poczekał na Nathalie. - Idź przodem - szepnął. - Jakbyś była na mnie zła. Ja cię dogonię, a potem zobaczymy, co on zrobi. Może mu podłożysz nogę - dodał z uśmiechem. - Chodź - powiedziała Nathalie i pociągnęła go na schody. - Oszukałeś mnie! - krzyknęła głośno - Zapewniałeś o swojej miłości a sypiałeś z z tamtą lafiryndą! Nie chcę Cię znać! - pchnęła Iana i zbiegła w dół po schodach.
Przebiegając obok Japończyka potknęła się, zachwiała i wpadła na niego.
- Poczekaj! - zawołał za nią Ian, nie od razu ruszając w pościg. - To nieprawda! Ja nigdy...
Dopiero teraz ruszył biegiem za Nathalie.
Azjata nie przejął się sceną, na którą rzucił tylko krótko okiem kierując się dość szerokimi schodami w dół tym samym tempem. Kiedy dziewczyna wpadła na niego, ten odruchowo podtrzymał ją. Poczuła jego małe, ale silne dłonie obejmujące ją w talii. Przy czym powiedział coś gwałtownie w swoim języku. - Puszczaj! Co za cham! - rzuciła Nathalie i szarpnęła się raz i drugi, ale tylko po to, żeby ustawić się w taki sposób, żeby przyblokować schody. Przytrzymała się jedną ręką poręczy.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |