Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2012, 03:05   #11
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
L'Arconte
Niccolo Savio Sangiovanni


Montreal, około godziny dziesiątej

Okolica, w której znajdowało się schronienie Sangiovanniego była jedną z najspokojniejszych dzielnic w Montrealu. Gangi Petrovej operowały w innych częściach wyspy, policja jakoś częściej patrolowała te tereny, a i Spokrewnionych było tu o wiele mniej. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że Niccolo był jedynym wampirem w okolicy.

Tak, Sangiovanni nie mógł narzekać. Spokojne otoczenie, rzadko uczęszczane drogi i dobrze wychowani sąsiedzi. Aż dziw bierze, że taka oaza znajdowała się zaledwie kilka przecznic od serca całej metropolii - źródła wszystkich jej strapień.

Los nie miał jednak dla Archonta w planach spokojnej, pozbawionej zdarzeń nocy. Blanchard przybył wcześnie wieczorem, zupełnie jak poprzedniej nocy. Po raz wtóry robiąc za posłańca, wręczył Archontowi list, skreślony eleganckim pismem, zwinięty i zapieczętowany woskiem.

"Mości Archoncie,

Dziękuję niezmiernie za poinformowanie mnie o zaistniałych na północy niedogodnościach. Po raz kolejny udowodnił Pan swoje oddanie miastu, Tradycjom oraz Pierwszemu Stanowi. Sytuacja ta jest niezwykle dla nas kłopotliwa i zmuszeni jesteśmy prosić Pana o pomoc w jej rozwiązaniu. Sama Jej Wysokość Królowa Marie-Louise oraz Mości Delfin Axel Charles zainteresowali się owym ewenementem. Ich życzeniem jest jak najprędsze pozbycie się tej niedogodności i podtrzymanie Tradycji Maskarady. Honor ten został przyznany Wam, Mości Archoncie, i Waszym to zadaniem jest pozbycie się niewygodnego dla nas wszystkich pisma oraz odnalezienie jego autora. Wierzymy w Pańskie zdolności.

Z wyrazami szacunku,
Szeryf Caterina Bassani"


Sangiovanni gdy tylko skończył czytać list, będący doskonałym okazem dyplomacji Invictusa, zauważył kątem oka ruch w ciemnym korytarzu. Nieproszony gość wyłonił się z cieni i wkroczył w krąg światła. Szeryf miała niezwykły talent do poruszania się jak kot; nawet w wysokich szpilkach nie wydawała żadnego odgłosu. Zwyczaj ubierania się w czerń tylko wzmacniał wrażenie, że Włoszka była z cieniem za pan brat.

- Zapomnij o tym. - Odezwała się, wskazując papier w dłoniach Niccolo.

Ot, cała Bassani. List jej autorstwa wręcz ociekał oficjalnymi zwrotami i tytulaturą, jednak cała etykieta wpojona jej przez Invictusa szła do diabła poza salonami i wieczorkami towarzyskimi.

- Zleciłam to jednemu z moich Ogarów. - Kontynuowała, pstrykając smukłymi palcami i wskazując Blanchardowi korytarz. Ghoul ulotnił się raz dwa, zamykając za sobą drzwi. - Delfin Montrealu chce się z tobą widzieć, podobno to pilne. Parking pod Place Ville Marie, za godzinę.

Szeryf zawsze przechodziła od razu do rzeczy i nie traciła czasu na przemowy. Nie traciła go również na pożegnania - po prostu zostawiła Sangiovanniego i tyle ją było widać.



The Benefactress
Monica de Mornay


Grand-Longueuil, wczesne godziny nocne

Budynek fundacji tracił trochę późną porą; pustoszał z krzątających się pracowników, telefony przestawały dzwonić i gasły światła. Rzadko kiedy sala konferencyjna była otwarta i używana po zachodzi słońca; tylko wtedy, kiedy de Mornay miała umówione spotkanie z innym Spokrewnionym.

Tak było dzisiaj. Charles Hembry zjawił się punktualnie i przekroczywszy próg, powitał Monicę skinieniem głowy oraz ucałowaniem jej dłoni. Dżentelmen w każdym calu - ubrany w elegancki, acz trochę staroświecki garnitur, z blond włosami zaczesanymi do tyłu. Zjawił się sam, jeśli nie liczyć kierowcy który pozostał w zaparkowanej limuzynie. Uświęceni zasiedli do rozmowy niemalże natychmiast, poświęcając parę minut na wymianę grzeczności.

De Mornay była przygotowana do tych "negocjacji biznesowych"; zapoznała się pokrótce z historią kariery Farinacciego, przeprowadziła wstępne rozmowy ze specjalistami od P.R. oraz upewniła się co do autentyczności przelewu, który fundacja otrzymała od radnego. Mekhetka musiała przyznać, że sumka była całkiem przyjemna dla oczu - okrągłe dwa miliony kanadyjskich dolarów. Najwidoczniej znajomości wśród wampirów się opłacały.

Rozmowa z Hembrym przebiegała gładko i bez żadnych zgrzytów, jednak jedna rzecz nie dawała Monice spokoju. Ventrue zdawał się... Inny. Widziała się z nim raptem wczoraj, ale teraz był jakby nieco bardziej poddenerwowany, niespokojny. Zupełnie jakby coś go niepokoiło, ale gdy osiągnęli w końcu konsensus i przyszedł czas na pożegnania, Hembry obdarzył de Mornay uśmiechem i ponownie ucałował jej dłoń.

Limuzyna skręciła za róg, błyskając światłami, a Mekhetka obróciła się na pięcie, gotowa zniknąć w murach fundacji. Zanim drzwi wejściowe zatrzasnęły się jej plecami, usłyszała jeszcze ryk silnika i przed oczami mignęła jej wielka ciężarówka.

* * *

Antoin przyjechał kilkanaście minut później, witając swoją panią jak zawsze z uwielbieniem i potulnością. Na spotkaniu z Hembrym nie mógł się zjawić, coby Ventrue nie wziął tego jako afrontu. Jego wychowanie było tak staroświeckie, jak ubiór i wampir źle zniósłby obecność sługi podczas spotkania. Sander zdawał się zupełnie tym nie przejmować.

- Mam nadzieję, pani, że wszystko poszło po twojej myśli. - Oznajmił z uśmiechem. - Arnaud w radzie miasta będzie niezwykle cennym nabytkiem dla pani i pani interesów...

Monica pozwoliła ghoulowi na rozwodzenie się nad błahostkami i ledwo co go słuchała, lwią część uwagi poświęcając przeglądaniu papierów. Do czasu, aż Antoin napomknął coś o wypadku z udziałem limuzyny.

- Co? - Zapytała krótko de Mornay.

- No, tak... - Odparł wyraźnie skonfundowany ghoul. - Jak tutaj jechałem to widziałem wypadek. Coś wielkiego musiało rąbnąć w tą limuzynę, wyglądała jak harmonijka. Zero śladu po sprawcy, a i ofiar jakoś nie było widać. Zebrała się za to chyba cała okolica i słyszałem syreny...

Relację przerwał dzwonek telefonu. Monica podniosła słuchawkę.

- Musimy się zobaczyć. - Głos w słuchawce należał do jej Ojca. - Oratorium św. Józefa, jak najszybciej.



Le Solitaire
Henri Lloyd Milieu


Senneville, wczesne godziny nocne

Dzielnica dla bogaczy była zdecydowanie najspokojniejszą dzielnicą w mieści. Mała wioseczka na zachodnim krańcu wyspy Montreal, obfitowała w wytworne rezydencje i małe dworki bogatych Montrealczyków. Senneville było ciche i spokojne; zero wykroczeń, zero zaginięć. Trudno było się temu dziwić, biorąc pod uwagę że wszyscy śmiertelni mieszkańcy byli otoczeni specjalną ochroną Królowej. Dzielnica mogła w pewnym sensie uchodzić za Elizjum, bowiem obowiązywał zakaz żywienia się na jej mieszkańcach oraz zakaz wszczynania burd. Nawet Kartianie tuż za rzeką zostawiali Senneville w spokoju. Istny raj.

Miejsce idealne dla Milieu, który miał pustelnicze zapędy. Spędzając swoje noce w rezydencji Kinleya, mógł poświęcić się czemu tylko chciał, jak choćby tresurze psów, będąc nieniepokojonym przez nikogo. Zero irytujących neonatów, zero ryzyka bycia złapanym w polityczny ogień krzyżowy, zero zmartwień. Tylko ta sprawa z ciołkami.

Która, swoją drogą, od zeszłej nocy nie posunęła się nic, a nic. Milieu obudził się bez żadnych dobrych wieści czekających na niego, tylko z Dorrą wpatrującą się w niego ufnymi ślepiami. Rezydencja jak zawsze świeciła pustkami i jedynie Roderick przywitał Gangrela, kiedy ten zszedł na dół.

- Panie Milieu. - Skłonił się jak najniżej tylko umiał. - Odebrałem listy zaadresowane do pana.

- Co z ciołkami? - Zapytał Milieu, zgarniając korespondencję ze stołu.

- Khm, khm... - Odkaszlnął ghoul. - Jak pan Nathan dał mi do zrozumienia, dysydenci nadal pozostają nieuchwytni.

Milieu zmełł w ustach przekleństwo i wziął się za czytanie listów. Pierwszy był oldskulowy - zwinięty i zapięczetowany woskiem. Nawet napisany ręcznie, eleganckim pismem.

"Szanowny Panie Milieu,

Doszły nas słuchy, jakoby organizacja pod Pańskim nadzorem miała problemy natury wewnętrznej. Nie muszę Panu przypominać, że Tradycja Maskarady jest jedną z najważniejszych w naszym społeczeństwie i śmiertelni z wiedzą o naszej naturze, puszczeni samopas, są dlań zagrożeniem. Szanujemy jednak Pańskie prawo do wymierzenia im stosownej kary, aczkolwiek radzimy przyjacielsko, aby sprawa została rozwiązana jak najszybciej. Wierzymy również, że jakiekolwiek szkody poniesione przez panią d'Annunzio w skutek działań byłych członków Pańskiej organizacji, zostaną odpowiednio wynagrodzone i nie będziemy musieli interweniować w celu zaniechania skandalu politycznego.

W imieniu Jej Wysokości Królowej i Mości Delfina,
Mości Pani Caterina Bassani, Szeryf Montrealu"

Drugi list natomiast był już bardziej nowoczesny; w białej kopercie z "Henry Lloyd Milieu" wypisanym schludnymi literami na przedzie. Wiadomość była jednak napisana na komputerze, oprócz podpisu - ten rzecz jasna był napisany odręcznie.

"Szanowny Panie Milieu,

Mam dla Pana niezwykle cenne informacje, dotyczące wydarzeń zeszłej nocy oraz Pańskich byłych współpracowników. Papier jest jednak zdradliwym środkiem przekazu, wobec czego muszę nalegać na spotkanie się z Szanownym Panem, i tylko Panem. Informacje, które posiadam, są przeznaczone jedynie dla Pańskich uszu. Spotkajmy się dzisiaj, o 22:00 w Place Ville Marie.

Do rychłego zobaczenia,

Harpia Jacques A. Delacroix"
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline