Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-12-2012, 03:05   #11
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
L'Arconte
Niccolo Savio Sangiovanni


Montreal, około godziny dziesiątej

Okolica, w której znajdowało się schronienie Sangiovanniego była jedną z najspokojniejszych dzielnic w Montrealu. Gangi Petrovej operowały w innych częściach wyspy, policja jakoś częściej patrolowała te tereny, a i Spokrewnionych było tu o wiele mniej. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że Niccolo był jedynym wampirem w okolicy.

Tak, Sangiovanni nie mógł narzekać. Spokojne otoczenie, rzadko uczęszczane drogi i dobrze wychowani sąsiedzi. Aż dziw bierze, że taka oaza znajdowała się zaledwie kilka przecznic od serca całej metropolii - źródła wszystkich jej strapień.

Los nie miał jednak dla Archonta w planach spokojnej, pozbawionej zdarzeń nocy. Blanchard przybył wcześnie wieczorem, zupełnie jak poprzedniej nocy. Po raz wtóry robiąc za posłańca, wręczył Archontowi list, skreślony eleganckim pismem, zwinięty i zapieczętowany woskiem.

"Mości Archoncie,

Dziękuję niezmiernie za poinformowanie mnie o zaistniałych na północy niedogodnościach. Po raz kolejny udowodnił Pan swoje oddanie miastu, Tradycjom oraz Pierwszemu Stanowi. Sytuacja ta jest niezwykle dla nas kłopotliwa i zmuszeni jesteśmy prosić Pana o pomoc w jej rozwiązaniu. Sama Jej Wysokość Królowa Marie-Louise oraz Mości Delfin Axel Charles zainteresowali się owym ewenementem. Ich życzeniem jest jak najprędsze pozbycie się tej niedogodności i podtrzymanie Tradycji Maskarady. Honor ten został przyznany Wam, Mości Archoncie, i Waszym to zadaniem jest pozbycie się niewygodnego dla nas wszystkich pisma oraz odnalezienie jego autora. Wierzymy w Pańskie zdolności.

Z wyrazami szacunku,
Szeryf Caterina Bassani"


Sangiovanni gdy tylko skończył czytać list, będący doskonałym okazem dyplomacji Invictusa, zauważył kątem oka ruch w ciemnym korytarzu. Nieproszony gość wyłonił się z cieni i wkroczył w krąg światła. Szeryf miała niezwykły talent do poruszania się jak kot; nawet w wysokich szpilkach nie wydawała żadnego odgłosu. Zwyczaj ubierania się w czerń tylko wzmacniał wrażenie, że Włoszka była z cieniem za pan brat.

- Zapomnij o tym. - Odezwała się, wskazując papier w dłoniach Niccolo.

Ot, cała Bassani. List jej autorstwa wręcz ociekał oficjalnymi zwrotami i tytulaturą, jednak cała etykieta wpojona jej przez Invictusa szła do diabła poza salonami i wieczorkami towarzyskimi.

- Zleciłam to jednemu z moich Ogarów. - Kontynuowała, pstrykając smukłymi palcami i wskazując Blanchardowi korytarz. Ghoul ulotnił się raz dwa, zamykając za sobą drzwi. - Delfin Montrealu chce się z tobą widzieć, podobno to pilne. Parking pod Place Ville Marie, za godzinę.

Szeryf zawsze przechodziła od razu do rzeczy i nie traciła czasu na przemowy. Nie traciła go również na pożegnania - po prostu zostawiła Sangiovanniego i tyle ją było widać.



The Benefactress
Monica de Mornay


Grand-Longueuil, wczesne godziny nocne

Budynek fundacji tracił trochę późną porą; pustoszał z krzątających się pracowników, telefony przestawały dzwonić i gasły światła. Rzadko kiedy sala konferencyjna była otwarta i używana po zachodzi słońca; tylko wtedy, kiedy de Mornay miała umówione spotkanie z innym Spokrewnionym.

Tak było dzisiaj. Charles Hembry zjawił się punktualnie i przekroczywszy próg, powitał Monicę skinieniem głowy oraz ucałowaniem jej dłoni. Dżentelmen w każdym calu - ubrany w elegancki, acz trochę staroświecki garnitur, z blond włosami zaczesanymi do tyłu. Zjawił się sam, jeśli nie liczyć kierowcy który pozostał w zaparkowanej limuzynie. Uświęceni zasiedli do rozmowy niemalże natychmiast, poświęcając parę minut na wymianę grzeczności.

De Mornay była przygotowana do tych "negocjacji biznesowych"; zapoznała się pokrótce z historią kariery Farinacciego, przeprowadziła wstępne rozmowy ze specjalistami od P.R. oraz upewniła się co do autentyczności przelewu, który fundacja otrzymała od radnego. Mekhetka musiała przyznać, że sumka była całkiem przyjemna dla oczu - okrągłe dwa miliony kanadyjskich dolarów. Najwidoczniej znajomości wśród wampirów się opłacały.

Rozmowa z Hembrym przebiegała gładko i bez żadnych zgrzytów, jednak jedna rzecz nie dawała Monice spokoju. Ventrue zdawał się... Inny. Widziała się z nim raptem wczoraj, ale teraz był jakby nieco bardziej poddenerwowany, niespokojny. Zupełnie jakby coś go niepokoiło, ale gdy osiągnęli w końcu konsensus i przyszedł czas na pożegnania, Hembry obdarzył de Mornay uśmiechem i ponownie ucałował jej dłoń.

Limuzyna skręciła za róg, błyskając światłami, a Mekhetka obróciła się na pięcie, gotowa zniknąć w murach fundacji. Zanim drzwi wejściowe zatrzasnęły się jej plecami, usłyszała jeszcze ryk silnika i przed oczami mignęła jej wielka ciężarówka.

* * *

Antoin przyjechał kilkanaście minut później, witając swoją panią jak zawsze z uwielbieniem i potulnością. Na spotkaniu z Hembrym nie mógł się zjawić, coby Ventrue nie wziął tego jako afrontu. Jego wychowanie było tak staroświeckie, jak ubiór i wampir źle zniósłby obecność sługi podczas spotkania. Sander zdawał się zupełnie tym nie przejmować.

- Mam nadzieję, pani, że wszystko poszło po twojej myśli. - Oznajmił z uśmiechem. - Arnaud w radzie miasta będzie niezwykle cennym nabytkiem dla pani i pani interesów...

Monica pozwoliła ghoulowi na rozwodzenie się nad błahostkami i ledwo co go słuchała, lwią część uwagi poświęcając przeglądaniu papierów. Do czasu, aż Antoin napomknął coś o wypadku z udziałem limuzyny.

- Co? - Zapytała krótko de Mornay.

- No, tak... - Odparł wyraźnie skonfundowany ghoul. - Jak tutaj jechałem to widziałem wypadek. Coś wielkiego musiało rąbnąć w tą limuzynę, wyglądała jak harmonijka. Zero śladu po sprawcy, a i ofiar jakoś nie było widać. Zebrała się za to chyba cała okolica i słyszałem syreny...

Relację przerwał dzwonek telefonu. Monica podniosła słuchawkę.

- Musimy się zobaczyć. - Głos w słuchawce należał do jej Ojca. - Oratorium św. Józefa, jak najszybciej.



Le Solitaire
Henri Lloyd Milieu


Senneville, wczesne godziny nocne

Dzielnica dla bogaczy była zdecydowanie najspokojniejszą dzielnicą w mieści. Mała wioseczka na zachodnim krańcu wyspy Montreal, obfitowała w wytworne rezydencje i małe dworki bogatych Montrealczyków. Senneville było ciche i spokojne; zero wykroczeń, zero zaginięć. Trudno było się temu dziwić, biorąc pod uwagę że wszyscy śmiertelni mieszkańcy byli otoczeni specjalną ochroną Królowej. Dzielnica mogła w pewnym sensie uchodzić za Elizjum, bowiem obowiązywał zakaz żywienia się na jej mieszkańcach oraz zakaz wszczynania burd. Nawet Kartianie tuż za rzeką zostawiali Senneville w spokoju. Istny raj.

Miejsce idealne dla Milieu, który miał pustelnicze zapędy. Spędzając swoje noce w rezydencji Kinleya, mógł poświęcić się czemu tylko chciał, jak choćby tresurze psów, będąc nieniepokojonym przez nikogo. Zero irytujących neonatów, zero ryzyka bycia złapanym w polityczny ogień krzyżowy, zero zmartwień. Tylko ta sprawa z ciołkami.

Która, swoją drogą, od zeszłej nocy nie posunęła się nic, a nic. Milieu obudził się bez żadnych dobrych wieści czekających na niego, tylko z Dorrą wpatrującą się w niego ufnymi ślepiami. Rezydencja jak zawsze świeciła pustkami i jedynie Roderick przywitał Gangrela, kiedy ten zszedł na dół.

- Panie Milieu. - Skłonił się jak najniżej tylko umiał. - Odebrałem listy zaadresowane do pana.

- Co z ciołkami? - Zapytał Milieu, zgarniając korespondencję ze stołu.

- Khm, khm... - Odkaszlnął ghoul. - Jak pan Nathan dał mi do zrozumienia, dysydenci nadal pozostają nieuchwytni.

Milieu zmełł w ustach przekleństwo i wziął się za czytanie listów. Pierwszy był oldskulowy - zwinięty i zapięczetowany woskiem. Nawet napisany ręcznie, eleganckim pismem.

"Szanowny Panie Milieu,

Doszły nas słuchy, jakoby organizacja pod Pańskim nadzorem miała problemy natury wewnętrznej. Nie muszę Panu przypominać, że Tradycja Maskarady jest jedną z najważniejszych w naszym społeczeństwie i śmiertelni z wiedzą o naszej naturze, puszczeni samopas, są dlań zagrożeniem. Szanujemy jednak Pańskie prawo do wymierzenia im stosownej kary, aczkolwiek radzimy przyjacielsko, aby sprawa została rozwiązana jak najszybciej. Wierzymy również, że jakiekolwiek szkody poniesione przez panią d'Annunzio w skutek działań byłych członków Pańskiej organizacji, zostaną odpowiednio wynagrodzone i nie będziemy musieli interweniować w celu zaniechania skandalu politycznego.

W imieniu Jej Wysokości Królowej i Mości Delfina,
Mości Pani Caterina Bassani, Szeryf Montrealu"

Drugi list natomiast był już bardziej nowoczesny; w białej kopercie z "Henry Lloyd Milieu" wypisanym schludnymi literami na przedzie. Wiadomość była jednak napisana na komputerze, oprócz podpisu - ten rzecz jasna był napisany odręcznie.

"Szanowny Panie Milieu,

Mam dla Pana niezwykle cenne informacje, dotyczące wydarzeń zeszłej nocy oraz Pańskich byłych współpracowników. Papier jest jednak zdradliwym środkiem przekazu, wobec czego muszę nalegać na spotkanie się z Szanownym Panem, i tylko Panem. Informacje, które posiadam, są przeznaczone jedynie dla Pańskich uszu. Spotkajmy się dzisiaj, o 22:00 w Place Ville Marie.

Do rychłego zobaczenia,

Harpia Jacques A. Delacroix"
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 21-12-2012, 03:29   #12
 
flunkie's Avatar
 
Reputacja: 1 flunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znany
Following the footsteps
Of a rag doll dance
We are entranced
Spellbound


Słowa Camille niespecjalnie zaskoczyły Rubena. Kiedy tylko spostrzegł młodego de Marseille wiedział, że nie przyszedł z czystego zainteresowania kwestią smaku wschodniej posoki.

- Zabierz go do biblioteki, zaraz do was dołączę. szepnął jej do ucha i oddalił się w kierunku jednego z ghuli, który akurat serwował gościom nasączone afrykańską krwią przystawki. Grupa wampirów ssała i pluła do kryształowych miseczek, wyglądało to dość komicznie na tle szykownych garniturów i wartej fortunę biżuterii. Czego nie robi się dla mody - pomyślał odciągając kelnera na bok.

- Daj znać monsieur Dublinowi, że ma wrócić wcześniej. Nie zwlekaj, przystawki mogą poczekać. Ghul przytaknął onieśmielony i odmaszerował. Lacroix udał się do biblioteki. Zastał tam Delfina, który siedział w skórzanym fotelu z kielichem w ręce. Camille siedziała naprzeciw, uśmiechy na obu bladych twarzach nie uspokoiły Rubena. Przyłączył się jednak do maskarady i z podobnie czarującą miną usiadł przy Camille, wcześniej elegancko zaznaczając obecność Delfina Montrealu.

- Monseigneur, pragnę podziękować za miłą niespodziankę. Sam Delfin Montrealu pofatygował się na naszą skromną degustację, nie mogę sobie wyobrazić lepszego uznania naszej pracy. powiedział dolewając gościowi kolejną porcję napoju.

- Ależ nie ma za co dziękować, monsieur Lacroix. - Odparł Axel, biorąc kolejny łyk krwi. - Wasze winnice są niezwykłym przedsiębiorstwem, wartym uwagi każdego Spokrewnionego. Pomijając technologiczne osiągnięcia, wasza krew jest zawsze najwyższej jakości i stanowi ucztę dla podniebienia. Nie mówiąc o wybornym towarzystwie.

Obdarzywszy duet Savant&Lacroix uśmiechem, Delfin powoli odłożył kieliszek na pobliski stolik i splótł smukłe palce, studiując ich twarze.

- Szkoda tylko, że sprowadzają mnie tutaj obowiązki. - Uśmiech chłopaka zbladł nieco. - Montreal trawi plaga, co zauważają już nawet sami śmiertelni. Zapewne słyszeli państwo o wzrastającej liczbie osób zarażonych tymi wszystkimi wirusami. Nawet ze swoją nieuwagą i rozwiązłością, populacja metropolii nie zdołałaby rozprzestrzenić tego paskudztwa na taką skalę. Niektórzy ze Spokrewnionych upatrują w tym... Czyjejś ingerencji.

Axel zamilkł na chwilę, wpatrując się w swoje splecione palce.

- Biorąc pod uwagę charakter pańskich interesów, wydają się państwo odpowiednimi osobami, do których można się zwrócić. Stąd moje pytanie: czy mają państwo jakiekolwiek informacje, które mogłyby wspomóc nas w śledztwie i schwytaniu ewentualnego winnego?

Tego właśnie się obawiał. Potomek królowej ewidentnie nie chciał tracić czasu na uprzejmości. Ruben pociągnął z kielicha, dając sobie krótką chwilę na przemyślenie odpowiedzi. - Jeszcze nie, aczkolwiek poczyniliśmy odpowiednie kroki w celu zdobycia odpowiedzi na nurtujące nas pytania. nie patrzył na Camille, lecz wiedział, że nie będzie do końca zadowolona z prostolinijnej taktyki, którą wybrał. - Monseigneur, oczywistym jest, że zaistniała sytuacja szkodzi mojemu biznesowi. Na to nie mogę i nie zamierzam pozwolić. Jesteśmy dopiero na démarrage jakiegokolwiek śledztwa. Jeśli jednak moglibyśmy zaoferować swą pomoc w odnalezieniu winnych, służę pomocą. Camille uśmiechnęła się i dodała - Im szybciej źródło tej zarazy zniknie z ulic Montrealu tym szybciej będziemy mogli wrócić do kosztowania smaków świata, oui? Ruben odwzajemnił uśmiech. Miał szczerą nadzieję, że Dublin pojawi się lada chwila.

- Bien sûr. - Odparł na pytanie Camille. - Szeryf wyznaczyła już odpowiednią osobę do przeprowadzenia śledztwa, jednak sprawa wymaga od nas szczególnej uwagi. Państwo zdają się być najlepiej poinformowanymi z nas wszystkich, jeśli chodzi o krew Montrealczyków. Mam nadzieję, że jeśli będziecie posiadali informacje, mogące pomóc Szeryf i jej Ogarom, niezwłocznie się nimi podzielicie. Współpraca w tej sprawie będzie niezwykle mile widziana oraz nie zostanie przez nas zapomniana. - Postukał chwilę palcami o oparcie, po czym kontynuował. - Skoro już o tym mowa... Czy państwa dawcy, że tak ich nazwę, również zostali w ostatnim czasie zarażeni?

- Tak. odpowiedział niemalże natychmiastowo. Wiedział, że jak tylko Delfin zniknie z horyzontu Camille będzie chciała wbić go na pal. Musiał jednak mówić dalej. - Stąd też nasze zainteresowanie całą sprawą. Mogę zapewnić, że był to pojedynczy incydent, załatwiony szybko i precyzyjnie. Jednak oczywistym jest, że problem należy... zdusić w zarodku. A w tym wypadku dyskrecja i nie sianie paniki wydają się kluczowe. Ruben przejechał palcami po rudej brodzie. - Monseigneur... zaczął patrząc Delfinowi prosto w oczy - Zadam teraz dość śmiałe pytanie, proszę nie zrozumieć mnie źle. Jeśli całą sprawą zajmuje się szeryf Bassani dlaczego postanowił Pan pojawić się tu osobiście?
Camille milczała, jednak jej ledwo otwarte powieki, które dostrzegł kątem oka, sygnalizowały szybkie przetwarzanie informacji.

- Szeryf Bassani zajmuje się obecnie innymi sprawami, wymagającymi uwagi władz. - Odparł spokojnie de Marseille. - Montreal nie jest tak spokojny jak kiedyś.

***
 
flunkie jest offline  
Stary 22-12-2012, 16:07   #13
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
In here is a tragedy,
Art thou player or audience?
Be as it may, the end doth remain:
All go on only toward death.


Serie prujące ludzi. Eksplozje, krzyki bólu, strachu, desperacji. Głos rozsądku irytująco wybijający się na pierwszy plan. Maléfique przyłożyła palec do ust w uciszającym geście. Siedząc na kontenerze, napawała się dźwiękami płynącymi z doków. Stukając o szeroki, skórzany pas próbowała odnaleźć rytm, nucąc dobierała właściwą melodię. Zaćmienie wyglądało wspaniale, jak dla niej wynalazca żarówki mógł zdechnąć w kołysce, a słońce już nigdy więcej nie wschodzić. Jednak zdradliwy umysł uderzył w nią strachem. Krzyczał o betonową kryjówkę, z napięciem wyczekiwał świstu spadających bomb. Zadrżała.

Pomimo ciemności pociski dosięgały celów. Zaawansowana optyka umożliwiała operatorom skuteczne działanie. Zbierali żniwo z ciepłokrwistych, termowizor zdawał się być ich prorokiem. Kimkolwiek jednak by nie był, Hell’Yeah powoli wbijała gwoździe w jego narząd wzroku. Całun Nocy opadał na pozycję przyczajonych na dźwigu strzelców, wysysając sprzed ich oczu resztki światła. Gasząc blask wyświetlaczy, pochłaniając podczerwień i ulotne promieniowanie odbite od tafli księżyca, moc krwi zamieniała drogie, nowoczesne urządzenia w nic więcej jak tylko bezużyteczne zabawki.

Szarpnięta płachta odsłoniła śmiertelnie groźną, podłużną konstrukcję. Nemesis, córka nocy. Nemesis bez winy i wstydu. Wina deprawuje sumienie tych co naciskają spust. Wstyd okrywa strzelców o niepewnych rękach. Karzący wzrok bogini spoczywał na policyjnych snajperach zanurzonych w smolistej, wrogiej otchłani. Gniew kalibru dwanaście siedem tylko czekał, aby wyzwolić swą furię. Nawlec na ołowianą igłę skórę, przebić organy i czerwoną wstęgą wzlecieć ku niebu. Marion’ette obserwowała świat przez wąski tunel lunety. Po chwili delikatnym, odrobinę nieśmiałym ruchem zapukała we wrota piekieł.

Wirujący posłaniec opuścił lufę przy akompaniamencie hałasu przygaszonego tłumikiem dźwięku. Wampirzyca dokładnie widziała każdy jego obrót, każdy metr, który pokonał, niesiony mocą rozprężonych gazów. Lubiła obserwować powolne efekty spustoszeń, które czynił rozpędzony pocisk. Po odciągnięciu zamka gorąca łuska opadła na ziemię. Za moment powietrze przeszył drugi wystrzał, a potem jeszcze jeden. Spektakl zakończyła świeca dymna odtroczona od oporządzenia. Odbijając się od pokrywy kontenera, tocząc do najbliższego zagłębienia, spowiła zebranych poszarpanym obłokiem bladej mgły. Devil Doll odwróciła głowę, można przysiąc, że za bardzo jak na ludzką istotę. Zaszczyciła Jean’a szerokim uśmiechem wymalowanym ciemną plamą na okrytej cieniem twarzy.

Śmierć. Taniec ze śmiercią. Znasz kroki? – Słowa były maniakalnie szybkie, niewyraźne.

Gdy zapada zmrok, budzą się demony. Hyène poderwała się gwałtownie, przestąpiła nad stygnącymi ciałami i mocno chwyciła przedramię d’Amaury’ego. W tym śnie potwór miał ziejące pustką oczodoły, namalowane farbą dwa czerwone koła na polikach i przebiegający pod linią czarnego beretu, koślawo wyryty na czole napis „Aim Here”. Wampirzyca wcisnęła w męską dłoń owalny, karbowany przedmiot, kłując jej wnętrze metalicznym chłodem.

- Pokaż. Pokaż mi Corte. – Wyszczerzone zęby znikały obmyte falą jasnych włosów, gdy rozpływając się w ciemnościach pozostawiła młodego gangstera jego własnym umiejętnościom i niepewnemu losowi.

Bryza niosła pobudzający zapach rannej zwierzyny. Maléfique ukryta przed wzrokiem śmiertelnych stała na krawędzi stalowego pojemnika. Chwiejąc się to w przód to w tył, wyciągała rękę w kierunku nocnego nieba, w sposób, w jaki dziecko wyciąga dłoń do swojej matki. Wyrwana z transu ruszyła świeżym tropem. Jedyni ludzie, jakich miała teraz ochotę oglądać powinni być zimni, nieruchomi i poetycko powyginani w nienaturalnych pozach. Wszyscy inni budzili w niej wstręt.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 22-12-2012 o 16:10.
Cai jest offline  
Stary 25-12-2012, 23:47   #14
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś



― Cholera! ― syknął Milieu. ― Mam tylko trzy godziny!

Żeby dotrzeć do Place Ville Marie będzie musiał przejechać przez pół wyspy, co w korkach, jakie wieczorem zapanują w centrum, zajmie mu z pewnością półtorej godziny samo w sobie. A przecież nie mógł tam iść sam; pomimo że Altitude 737 to Elizjum, nie zamierzał ryzykować samotnego wyjścia ze swojej bezpiecznej posiadłości. Nie teraz, gdy akcja, jaką odstawiły ciołki, najwyraźniej zdążyła już przykuć uwagę innych Spokrewnionych.

Zadzwonił szybko po Michaelsa, ale odezwała się tylko poczta głosowa. Pewnie Ricky zajmuje się poszukiwaniami, pomyślał, i wybrał numer Gartha Nicholsona, tego samego, który wczoraj przywiózł mu jedną z ich prostytutek. "Gładki" go często irytował, ale teraz nie był czas na wybrzydzanie; z tego, co Henri wiedział, Nicholson powinien być najbliżej.

Roderick podszedł do stołu i obejrzał listy, które rzucił nań Gangrel.
Bardzo elegancki, pani Bassani z pewnością ma gust ― powiedział, uśmiechając się bardzo nieznacznie.
Jakby w życiu nie słyszała nawet o kopertach ― odparł Milieu. ― Cholerni przedpotopowi... Sądzisz, że powinienem coś z sobą zrobić zanim pójdę?

Służący spojrzał uważnie na swojego pana, z jego zlepionymi, długimi włosami, plamką zaschniętej krwi koło ust i żółtą od brudu koszulą. Zaletą bycia nieżywym było to, że jego organizm więcej nie produkował potu ani innych wydzielin, gdyż dzięki temu nie śmierdział tak bardzo, jak by mógł.
Eee... Myślę, że należałoby się przygotować. Elizjum to raczej wytworne miejsce, nieprawdaż?

Tak więc zabrali się za mycie i czyszczenie jego wampirzego ciała, a potem wyciągnęli z szafy wiekowy garnitur i kapelusz, które zakładał, gdy musiał się pokazać z trochę lepszej strony. Henri strzepnął jakieś pyłki z rękawa marynarki. Normalnie nie lubił tracić czasu na takie banały, ale przecież tam, gdzie idzie, zastanie wielu z tych wypacykowanych, lalusiowatych Spokrewnionych, którym wydaje się, że fakt, iż nie żyją, gwarantuje, że będą i muszą być najfajniejszymi kotami w mieście. Wolał nie zwracać na siebie wśród nich zbyt dużej uwagi.

Gdy skończyli, do bramy rezydencji zadzwonił Nicholson, a gdy wszedł i go zobaczył, zagwizdał żartobliwie i wyszczerzył zęby.
Wyglądasz przebojowo, szefie ― rzucił.
Bądźże cicho ― wycedził Milieu. ― O dwudziestej drugiej musimy być w Place Ville Marie. Wprowadziłeś samochód do środka? To dobrze. Roderick, weź moją limuzynę. Garth, pójdź z nim. Wyjdźcie za bramę. Ja spuszczę psy.

Wytresował swoje psy w ten sposób, aby atakowały każdego, jeśli on, Milieu, nie każe im się powstrzymać. Jedyny wyjątek zrobił dla kamerdynera, z którym zwierzęta były dość dobrze zaznajomione, ale i tak nie warto było ryzykować, że jednak się na niego rzucą. Wyprowadził Dorrę z budynku i poszli na tyły willi, gdzie znajdowały się wybiegi. Zamknął sukę w dużym boksie, który wcześniej dla niej przygotował, po czym otworzył bramkę w siatce oddzielającej część dla psów od reszty trawnika. Większość zwierząt rozbiegło się natychmiast po całej posiadłości, niektóre skakały na niego radośnie przez chwilę, po czym także uciekły. Milieu wrócił jeszcze do domu, uzbroił drogi i skomplikowany system alarmu, jaki kupił jeszcze Kinley, oraz skierował się do samochodu czekającego na podjeździe.

Posiadłość Kinleya była wcięta głęboko w Morgan Arboretum, dwieście czterdziesto pięcio hektarowy zalesiony obszar należący do McGill University i otwarty dla gości ― wielu denerwujących śmiertelnych w niektórych porach roku ― więc najpierw musieli pojechać wąską, piaskową drogą pomiędzy drzewami, aż dotarli do Chemin Senneville. Jakiś czas później wjechali na Autoroute 20, trzypasmową autostradę, którą jechali dość długo na wschód i północny wschód, dopóki nie zobaczyli podziemnego zjazdu w kierunku Rue Jean d'Estrées. Jeszcze tylko jakiś kilometr oraz dwa, trzy skręty i wylądowali wreszcie przed Place Ville Marie. Nawet nie było dużych korków, autostradą jechało się wygodnie i szybko.

Roderick, zaparkuj samochód i w nim czekaj. Garth... ― Skinął na młodszego wampira, a ten zaraz za nim wyszedł z auta. ― Mamy jeszcze z dziesięć, piętnaście minut. Chodźmy.

Milieu i Nicholson nie musieli dołączać do tłumu śmiertelnych, grzecznie czekających na wejście do wieżowca. Opiekun Elizjum dbał o wampirzą klientelę i każdy Spokrewniony w Montrealu miał zapewnione wejście do klubu. Ghul robiący za bramkarza miał za zadanie tego dopilnować. Nawet windę mieli osobną, szumnie przez niektórych nazywaną VIP-owską, aczkolwiek od zwykłej różniła się tylko tym, że nie było w niej takich tłumów. No i był tam też gościu, którego zadaniem było wciskanie guzików, coby elita zbytnio się nie przesiliła.

Wysiedli na przedostatnim piętrze, by dostać się do restauracji. Logicznym było, iż Delacroix nie zamierzałby robić interesów w penthousie, gdzie muzyka huczała na cały regulator. Nie, spotkanie musiało odbyć się tutaj. W eleganckiej sali, wśród wystrojonych szych i damulek, sztywnej obsługi i drogiego jedzenia, którym nie sposób było się najeść. Spokrewnionych powitał jeden z pracowników, pytając się z uśmiechem o ich nazwiska.

Ależ oczywiście, oczywiście! ― oznajmił, wychodząc zza swojego stanowiska na dźwięk słowa “Milieu”. ― Proszę za mną, pan Delacroix oczekuje pana. Pana przyjaciel musi niestety poczekać tutaj. Polecam bar, proszę pana, mamy najlepsze drinki w całym mieście.

Nicholson, chcąc nie chcąc, musiał pozostać z tyłu. Milieu natomiast został poprowadzony w stronę dalekiego końca sali, gdzie znajdowały się stoliki dla bardziej wybrednej klienteli. Tam, na jednej ze skórzanych kanap dostrzegł Delacroixa, w towarzystwie jakiegoś śmiertelnego. Harpia najwyraźniej postanowił umilić sobie czekanie na Henriego, bowiem jego towarzysz zdawał się być kompletnie zauroczony Spokrewnionym. Wpatrywał się w miedziane loki i starannie przystrzyżony zarost z uwielbieniem, a i kremowe spodnie zdradzały inne oznaki podekscytowania.

Ach, monsieur Milieu! ― odezwał się Delacroix z przesadną radością w głosie. ― Cieszę się, że jednak postanowił pan przyjąć moje zaproszenie. Zapraszam, zapraszam.

Ventrue gestem dłoni przegonił i kelnera, i swojego towarzysza, a ci oddalili się jak posłuszne pieski. Harpia uśmiechnął się do Henriego i wskazał mu kanapę naprzeciwko.
Zaszczyt to, móc poznać pana osobiście. Wiele o panu i pańskiej organizacji słyszałem. ― Zapewne nie z wiadomości. ― Mogę zaproponować panu coś do picia? Winnice Lacroix mają układ z Opiekunem Elizjum i można tutaj dostać naprawdę niezwykłą krew. Ta, na przykład... ― Wskazał swój kieliszek. ― Angielska, epoka wiktoriańska. Niezwykłe czasy.

Trzymają ją w lodówkach? ― zapytał Henri dużo mniej przymilnym tonem niż jego rozmówca, zerkając krótko na napój w posiadaniu Delacroix. Potem znowu spojrzał przeciągle na znikającego właśnie w jakichś drzwiach towarzysza Harpii. Pomimo tego, że jego Requiem trwało już kilkadziesiąt lat, wciąż ciężko mu się było przyzwyczaić do obecnej w wampirzych środowiskach pederastii i innych rzeczy, które uważał za paskudne dewiacje. Z tego powodu nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie większości innych Spokrewnionych, zblazowanych i dekadenckich. ― Wydawało mi się, że krew psuje się z czasem ― dodał, kierując wzrok ponownie na tego, kto go zaprosił.

Cóż, nie jestem znawcą technologicznych zabiegów winnic Lacroix ― odparł Delacroix. ― Podobno opracowali jakiś sposób na to, żeby krew dłużej pozostawała świeża i zdatna do spożycia. No, ale nie po to się tutaj spotkaliśmy, czyż nie? Zdaje się, że ma pan problem z pewnymi szkodnikami i zupełnie nie wie, jak go rozwiązać. Mogę zaoferować swoją pomoc.

Harpia wydobył z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki kopertę, podobną do tej którą Milieu otrzymał wcześniej. Ventrue przesunął ją po stole w stronę Henriego.
Jak pan zapewne wie, panie Milieu, specjalizuję się w zdobywaniu informacji ― oznajmił Delacroix tak, jakby nie było to wiedzą powszechną. ― Może pana zainteresować fakt, że prowodyrzy tego całego buntu kontaktowali się w ostatnim czasie z kilkoma ciekawymi... Osobnikami.

Henri wyraźnie się nachmurzył i spoglądał na drugiego wampira spode łba.
Wiem, jak rozwiązywać swoje problemy ― powiedział cicho i powoli. Zwrócił spojrzenie na kopertę, która teraz leżała tuż przed nim, i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. ― A czego chcesz w zamian za te informacje? ― powiedział w końcu, nie ruszając listu.

Na chwilę obecną, niczego ― odpowiedział Harpia, najwyraźniej zdziwiony wrogością Milieu. ― Proponowana pomoc jest jedynie gestem dobrej woli, nie ma tutaj żadnego quid pro quo. Sama pamięć o mej pomocy będzie wystarczająca oraz, miejmy nadzieję, pańskie wsparcie w przyszłości, jeśli będę takiego potrzebować.

Quid pro... ― mruknął pod nosem Gangrel, nie dokańczając. Nie znał łaciny, ani nie był obeznany z zapożyczeniami z niej, ale domyślił się z kontekstu, o co chodzi. ― Więc... to ma być przysługa, tak? I potem ja ci będę jedną winny... ― powiedział, tłumacząc sobie słowa Harpii na bardziej codzienny język.

Zamyślił się na minutę, milcząc, po czym niespodziewanie wstał od stołu.
Muszę... udać się do łazienki. Zaraz wracam ― oznajmił.

I rzeczywiście skierował się w stronę łazienki, łapiąc po drodze zdziwione spojrzenie Nicholsona, siedzącego w drugim końcu sali. Znalazłszy się już w środku niewielkiego pomieszczenia, ruszył szybko do ubikacji i zamknął się wewnątrz, uważając by nikt nie spostrzegł, że jego sylwetka nie odbija się w lustrze ponad umywalkami. Opuścił klapę na sedesie i usiadł, wyciągając telefon z kieszeni. Wybrał numer Jamesa Nathana.

Co ze sprawą? ― wychrypiał, gdy tylko usłyszał głos po drugiej stronie. ― Znalazłeś ich? Właśnie dostałem pewną ofertę, ale waham się z przyjęciem jej.
Ciołki wiedzą jak się chować ― rozbrzmiał głos Nathana w słuchawce. ― Mamy tylko poszlaki i podejrzenia. Beaulieu i Marcela nie możemy namierzyć, jak kamień w wodę.
Jakie macie te poszlaki?
Przewinęli się przez domenę Cardona po tej aferze z d’Annunzio, może on będzie coś wiedzieć ― oznajmił Nathan. ― Mamy też namiary na pewien magazyn w Lanaudiere, możliwe że tam się zamelinowali.
Dobra. To dobrze. Nie jest aż tak źle. Ale teraz osobiście się w to zaangażuję.

Panie Delacroix ― powiedział fałszywie uprzejmym tonem, gdy już wrócił do stolika. ― Pańska oferta była bardzo szczodra, ale na razie muszę ją odrzucić. Mam nadzieję, że nie ma pan mi tego za złe. Może się jeszcze z panem skontaktuję.
Jak pan sobie życzy, panie Milieu ― odpowiedział Harpia, na powrót chowając kopertę we wnętrzu kurtki. ― Życzę powodzenia w łowach.

Henri odwrócił się i już bez słowa wyszedł z restauracji, a gdy tylko przeszedł przez drzwi i znalazł się na krótkim korytarzu z windą, dołączył do niego Garth Nicholson.
I co, szefie? — spytał, przejęty.
Zmarnowaliśmy tylko czas. Powinienem się był domyślić, o co chodzi, i wcześniej porozmawiać z Nathanem.
„Żyleta” miał jakieś wiadomości?
Tak. Jakieś.

Milczeli obaj przez chwilę, jadąc windą; „Gładki” wciąż na niego spoglądał.
Musiałem spróbować działać sam, nieważne, że tropy są dosyć słabe. Nie lubię zaciągać długów. Zwłaszcza nie od innych Spokrewnionych.
No tak... — powiedział cicho Garth, kiwając głową.

Gdy odbierali swoje płaszcze i kurtki w szatni w holu budynku, Milieu nachylił się do niego i wyrzekł półgębkiem:
Jedziemy odwiedzić Oliviera Cardona.
Priscusa...? — spytał Nicholson zdziwionym głosem.
Wygląda na to, że i jemu sprawiali jakieś kłopoty. Jedna noc od wypadku i już się do mnie przypierdoliła ta suka Bassani. Nie ma co się opieprzać, trzeba porozmawiać z Cardonem i znaleźć cholernych dupków jak najszybciej.

Stali teraz na chłodnym chodniku przed wieżowcem, gdzie zalewało ich mętne, pomarańczowe światło latarni. Ulicą co chwila przejeżdżały samochody, ale żaden ze znajdujących się w nich kierowców nie zdawał się nimi przejmować.
Gdzie jest ten Roderick? Zadzwoń do niego, niech przyjeżdża tu natychmiast. Musimy się zbierać.



 
Yzurmir jest offline  
Stary 26-12-2012, 17:18   #15
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
iccolo Sangiovanni nie był wampirem wielu słów, tak więc i wizytę Szeryf przyjął w milczeniu i z należnym wyżej postawionym ukłonem. Nie zadawał pytań, wszak wszystko co musiał wiedzieć zostało mu już przedłożone. Niemniej mógł zastanawiać się nad nagłą zmianą planów wobec jego osoby.
„Wierzymy w Pańskie zdolności” mówił list, a jednak zadanie zostało ostatecznie przydzielone innemu Ogarowi. Co prawda sam Sangiovanni szukałby kogoś, kto wykonałby zawarte w wiadomości polecenia w jego imieniu, niemniej zachowanie Szeryf Bassani kontrastowało z jej pismem. Bezosobowa forma, z której korzystała na co dzień również nie tchnęła szacunkiem wobec Niccolo. Tyle dobrze, że nie zwracała się do niego po imieniu.
Z drugiej strony, może spoglądał na to z zupełnie złej strony. Wezwanie od samego Delfina. Tytulatura była niestandardowa, do czego Archont musiał się przyzwyczaić, niemniej Minister (obok Seneszala) był najważniejszą osobistością w mieście po Księciu... czy też raczej Królowej. Dynastia de Marseille z pewnością się wyróżniała.

-Blanchard – imię ghula zostało wypowiedziane dość głośno, by je usłyszał.
-Tak, panie Sangiovanni? - zapytał po powrocie do pokoju. Rozglądał się odruchowo za Bassani, ale równie dobrze mógł wypatrywać w pomieszczeniu fal radiowych.
-Przygotuj samochód. Musimy pojechać... do Place Ville Marie – wydał polecenie i zaczął zastanawiać się, który garnitur ubrać na taką okazję. Popiel jest zawsze odpowiedni, ale ranga Delfina wymagałaby jakiegoś dodatku – szarfa w barwie indygo powinna wystarczyć. Kamizelka z rodzinnym herbem również powinna być na miejscu – blisko serca, lecz nie na widoku.

Należycie ubrany, zszedł na dół i kazał zawieźć się na miejsce. Członkom Domu de Marseille nie wolno było kazać czekać.

Pod Place Ville Marie jak zawsze było tłoczno, w końcu Elizjum znajdowało się w centrum Montrealu i było lokalizacją jednego z popularnych klubów nocnych. Ulice były pełne imprezowiczów co noc, a i do wieżowca uderzały tłumy. Parking jednak świecił pustkami, bowiem mało kto lubił robić za kierowcę. Blanchard zaparkował nienagannie i zgodnie z przepisami. Dwa miejsca dalej stała limuzyna, chroniona przez dwóch muskularnych mężczyzn w garniturach. Jeden z nich bez słowa otworzył drzwi Sangiovanniemu, który usadowił się na obitym skórą siedzeniu.

- Archoncie Sangiovanni. - Powitał go Delfin, ubrany w elegancki fiolet. - Cieszę się, że mości Archont zdołał znaleźć dla mnie czas.

Uśmiech sugerował, że słowa były prawdziwe, ale oczy mówiły, że de Marseille jedynie dotrzymuje etykiety. W końcu Niccolo za bardzo wyboru nie miał.

- Żałuję jedynie, że w takich okolicznościach. - Pokręcił głową z udawanym smutkiem. - Pańskie zdolności są nam doskonale znane i cenione. Ostatniej nocy nieznany nam bliżej napastnik zaatakował Harpię Petrovą i zginął podczas napaści. Jak mości Archont wie, Maskarada jest najważniejszą i najświętszą z Tradycji, lecz w jakiś sposób ten śmiertelny wiedział o naszej egzystencji. Niestety, trupy mają to do siebie, że nie można z nich wyciągnąć żadnych informacji, jeśli nie posiada się pańskich zdolności. Stąd, mości Archoncie, moja prośba o pomoc w tej kłopotliwej sytuacji.
-Naturalnie, Wielce Szanowny Delfinie. Dołożę... wszelkich starań, aby poznać tożsamość denata - zapewnił Niccolo.
- Dziękuję, Mości Archoncie. - Słowom młodego de Marseille towarzyszyło nieznaczne skinienie głowy. - Jeśli Mości Archont nie ma nic przeciwko, chciałbym mieć to jak najprędzej za sobą i udać się na miejsce teraz.
-Jak tylko Szanowny Delfin sobie życzy - odparł Sangiovanni, pochylając z szacunkiem głowę.

De Marseille nie odpowiedział nic, jedynie uśmiechnął się lekko i stuknął dłonią w szybę oddzielającą ich od kierowcy. Usłyszeli dźwięk przekręcanego kluczyka i pomruk silnika. Limuzyna wytoczyła się powoli z parkingu i powiozła ich gdzieś w miasto. Okna były przyciemnane, toteż Sangiovanni nie miał okazji na podziwianie widoków. Jazda trochę potrwała, nawet pomimo małego ruchu na ulicach. Gdy pojazd zatrzymał się i Spokrewnieni wysiedli na zewnątrz, Niccolo zauważył że znajdują się na południu, za rzeką. Monteregie, bez dwóch zdań. Jeśli wierzyć plotkom, dynastia de Marseille posiadała w tych okolicach coś na wzór więzienia.

Jednak magazyn, przed którym się znajdowali, wyglądał dosyć niewinnie. Prosta betonowa konstrukcja, jakich w Montrealu było na pęczki, stała spokojnie niedaleko rzeki Św. Wawrzyńca, ogrodzona metalowym ogrodzeniem z tabliczkami oznajmiającymi: “Teren prywatny. Wstęp wzbroniony.” Sangiovanni dostrzegł kilka strategicznie rozmieszczonych kamer, jednak zero więcej zabezpieczeń przed intruzami. Wnętrze również było proste, z wielkimi maszynami i taśmą produkcyjną zajmującymi lwią część powierzchni. Ochroniarze, którzy towarzyszyli młodemu de Marseille i Sangiovanniemu, pozostali na zewnątrz na rozkaz swego pracodawcy. Delfin i Archont za to ruszyli w stronę tylnych pomieszczeń, gdzie następnie zjechali windą w dół. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i w wampirze oczy uderzyła biel.

Korytarz wyłożony był jasnymi kafelkami, ściany pomalowane zimnym kolorem wchodzącym w zieleń - jak w szpitalu. Tutaj również panowała pustka i kroki Spokrewnionych były jedynym odgłosem mącącym ciszę. Axel otworzył któreś drzwi z kolei, gestem zapraszając Sangiovanniego do środka. Pomieszczenie okazało się być skromną kostnicą, utrzymaną w nienagannym porządku. Narzędzia chirurgiczne były równo ułożone, podłoga świeciła się na połysk. Jedynie biała płachta przykrywająca ciało na stole splamiona była szkarłatnymi plamami.

- Środki bezpieczeństwa. - Mruknął de Marseille enigmatycznie, wskazując trupa. - Jeśli sobie życzycie, Mości Archoncie, pozostawię was w spokoju i zaczekam na zewnątrz.
-Tak byłoby... lepiej - odparł powoli Niccolo, rozglądając się po pokoju. Jego uwagę przyciągnęły pudła w kącie pokoju. -Badania mogą zająć dłuższą chwilę.
Delfin najwyraźniej oczekiwał takiej właśnie odpowiedzi, bowiem zostawił Sangiovanniego
samego, niechybnie udając się do innych, ważnych spraw.

Tym samym archont mógł przystąpić do swoich obowiązków. Denat nigdzie się nie wybierał, toteż można się było na razie skupić na jego własności. Sam fakt, że ciało zostało rozebrane, a wszystkie znajdujące się przy nim przedmioty powkładane do plastikowych pudełek bardzo źle świadczył o tym, kto to nakazał. Odczytanie aury w takich warunkach mogło być utrudnione, a może nawet niemożliwe. Niemniej Niccolo musiał spróbować.
Zanim jednak do tego przystąpił, uklęknął tak jak stał na podłodze kostnicy i zaczął się w milczeniu modlić. Zawsze pozwalało mu się to uspokoić, wyciszyć emocje i kołaczące się po głowie myśli. Na przedmiotach, które chciał zbadać już pewnie pozostawiono zupełnie zbędne ślady. Im mniej pozostawi ich on sam, tym lepiej.
Z klęczek podniósł się dopiero po kilku minutach i przystąpił do metodycznego wyjmowania i oglądania zebranych rzeczy – kurtka, spodnie, t-shirt, buty. Ubrania rzadko pozwalały na odkrycie czegoś ważnego, nie wolno jednak było ich zignorować. Portfel, klucze a przede wszystkim telefon komórkowy (to współczesne kuriozum, którym posługiwał się Blanchard,) i drewniany kołek – to mogły być przedmioty noszące w sobie silne emocje, wspomnienia, fragmenty przeszłości.
Ten etap był męczący, wymagający mentalnego wysiłku, a przecież pozostawał jeszcze sam denat. Jego badanie jednak, choć nigdy by tego głośno nie przyznał, miało być przyjemnością. Szeryf Bassani dawno już odkryła, że przebywanie z Sangiovannim w czasie oglądu zwłok to krępujące doświadczenie. Może właśnie dlatego de Marseille opuścił pomieszczenie i czekał na słowną relację?

Niccolo z namaszczeniem zdjął z trupa białą płachtę, odkrywając go w jego nagości. Śmiertelna rana dawno już przestała krwawić, pozostawiając po sobie jedynie zakrzepłe ślady. Sangiovanni zdjął z siebie marynarkę, kamizelkę i koszulę, składając je wszystkie na plastikowych pudłach. Mógłby powiedzieć, że nie chce aby ubrudziły się krwią, ale nie byłaby to prawda. One nie pozwalały w pełni poczuć śmierci. W samych spodniach wsunął się na katafalk i usiadł okrakiem na ciele. Przyłożył dłonie do chłodnego już brzucha i zaczął niespiesznie przesuwać je w górę - przez umięśnioną pierś, ramiona, muskuły. Rozkoszował się dotykiem martwej, zimnej skóry, węzłów mięśni które za życia kryły w sobie siłę. Przytknął swoje czoło do równie martwego czoła denata, palcami gładząc jego nieogoloną twarz, zastygłą na wieki w mieszance zdziwienia i wściekłości. A potem, czule jak kochanek, rozchylił jego powieki i w pustych oczach ujrzał to, czego nie potrafił zobaczyć nikt inny.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 27-12-2012, 19:52   #16
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Magic is believing in yourself, if you can do that, you can make anything happen.
~ Johann Wolfgang von Goethe

Themis zatrzymała się przed grotą, analizując całą sytuację. Ta była tak absurdalna, że próżno było doszukiwać się w niej nawet elementów komediowych. Oto one – dwie kobiety, które od biedy można by zakwalifikować jako bibliotekarki, wałęsają się na odludziu i badają mroczne jaskinie, w których może się kryć nie wiadomo jakie licho. Oczywiście, że śmierć archeologów nie była wypadkiem. Kruczowłosa była w stanie to stwierdzić od razu, bez wychodzenia z domu. Przynajmniej w taki sposób nie ryzykowałaby podzielenia losu przysypanych. Każdej nocy na łowy wychodziły wilkołaki, opętańcy oraz inne dziwaczne stwory. Bycie krwiopijcą wcale nie przyznawało komuś praw do zasiadania na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Istotnie, przez kilkadziesiąt lat nieumarłej egzystencji Themis przekonała się, że pijawki zasiadają na najniższych szczeblach tej nadnaturalnej drabinki. Niezależnie od tego, co zażarcie wmawiały sobie Gangrele i pochodzące od nich linie krwi.
- Podejdź bliżej i rzuć na to okiem, Eshe. Chyba mamy jakiś ślad…
Niechętnie zwróciła uwagę koleżanki na odciski wyłaniające się ze skalnej wyrwy i znikające pośród mroku. Najchętniej całkowicie by je zignorowała, ale wiedziała, że jej lepsza połówka prędzej czy później także zdoła wypatrzyć tak oczywistą poszlakę. Zdecydowała się więc nie marnować czasu.
- Dziwne… - Eshe skomentowała znalezisko, krzyżując ręce na piersiach. - Ekipy ratunkowe zwijają się późnym wieczorem i wracają wcześnie rano, to nie mógł być nikt z nich. Kto do cholery robi sobie przechadzki po ledwo co trzymających się tunelach?
Wzruszyła ramionami, ponieważ nie przepadała za pytaniami retorycznymi. Do snucia teorii też jakoś nie było jej zbyt śpieszno. To mógł być niemal każdy, od przedstawiciela wcześniej wspomnianych, nadnaturalnych istot, po jakiegoś zabłąkanego smoczka, który zapuścił się tu szukając kolejnego miejsca mocy. Tylko jedno nie ulegało wątpliwości – wizyta na pewno nie była przypadkowa.
- Nie turysta, to pewne. Ktokolwiek tu był, miał określony cel. Pytanie brzmi: Czy zdołał zrealizować to, co sobie założył zanim odszedł w siną dal. Ale może zamiast bawić się w zgadywanki, spróbujemy trafić po sznurku do kłębka? Ślady wciąż są w miarę świeże…
Niemal natychmiast pożałowała owej naprędce sformułowanej sugestii. Źle to rozegrała. Bardzo źle. Było jednak za późno, kości zostały rzucone, a pobudzona na nowo ciekawość wręcz skrzyła z oczu Eshe. Wszyscy wiedzą, co zabiło kota. Trzeba więc było mieć nadzieję, że będą miały więcej szczęścia.

***
Próżne były nadzieje odkrycia tożsamości zagadkowego osobnika, który tej nocy buszował po na wpół zawalonych tunelach. Kapłanka zdecydowała się jednak przyjrzeć śladom opon, jakie pozostawił jego środek transportu. Kto wie, być może w przyszłości natknie się na nie ponownie. Życie składa się w końcu z najróżniejszych zwrotów akcji. Tak, jak i teraz. Przedstawicielka Kręgu Wiedźmy poczuła się obserwowana przez niepowołaną parę oczu. Oczywiście Eshe już od jakiegoś czasu była świadoma obecności nieporządnego gościa - zwyczajnie nie czuła potrzeby dzielić się tak błahą informacją.
- Wolałabym żebyś na przyszłość ostrzegała mnie nieco wcześniej...
Skwitowała cierpko, ale nie miała czasu żeby bawić się w dalsze nacieranie uszu. To jej oczy odgrywały teraz pierwsze skrzypce, a rzeczy, które dzięki nim zobaczyła sprawiły, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż dotychczas. Tajemnicza pani podglądaczka świeciła się pośród ciemności niczym sylwestrowy fajerwerk. Z przypadkiem zabłąkaną w głuszy śmiertelną duszyczką za wiele wspólnego nie miała. W umyśle Kelly po raz kolejny pojawiły się wersety niesławnej księgi.
“Odważni wkraczają w mroki jaskiń samotnie. Sprytni posyłają ich przodem. Najsprytniejsi stoją daleko w tyle za sprytnimi.” Zdecydowanie nie należała do żadnej z powyższych kategorii. Dzisiaj jej poczynania kontrolowały zwykła głupota i lekkomyślność. Dosyć tego.

- To nie jest zwykła śmiertelniczka. Jej magiczna aura emanuje taką siłą, że niemal mnie oślepiła. Gonienie jej przez las nie przyniesie nam nic dobrego, co najwyżej Ostateczną Śmierć. A do tej jeszcze mi ni śpieszno. Więc albo udamy, że niczego nie widziałyśmy i pójdziemy do domu jak dwie grzeczne dziewczynki albo... spróbujemy z nią spokojnie porozmawiać.
Upewniła się, że jej siostra rozumie powagę sytuacji, w której się znalazły.
- Myślisz, że będzie chciała? - Odparła Eshe sceptycznym tonem. - Jeśli babra się magią, to prędzej usmaży nas niż wda się w przyjacielską pogawędkę przy świetle księżyca. Poza tym, cel jej wizyty na tym wygwizdowie, o tej porze jest podejrzany.
Po Nosferatu widać było, że nadal zastanawia się, co zrobić z obserwującą ich blondyną, która okazała się być całkiem interesującą osóbką. Themis przewróciła oczyma.
- A nasz to niby nie jest? Nawet nie wiemy czego właściwie szukamy. Błądzimy po omacku. Może ona będzie w stanie rzucić nieco światła na całą sprawę. Poza tym, gdyby faktycznie chciała nas uwędzić, miała już ku temu całą masę okazji. A mimo to gderamy sobie w najlepsze...
Wiedziała, że musi rozegrać to ostrożnie. Nie chciała przestraszyć blondynki, nie chciała także sprowokować jej do ataku. Dzika pogoń nie wchodziła w grę, przynajmniej na razie. Themis uniosła ręce do góry, jasno sugerując, jakie są jej intencje. Następnie rozpoczęła powolny pochód w stronę złotowłosej, mając nadzieję, że ta nie da dyla w leśne odmęty niczym zatrwożona sarna.
- Poczekaj, chcemy z tobą porozmawiać! Nie mamy złych zamiarów!
Ochoty na sprint pośród powykrzywianych konarów i przerośniętych chwastów też jakoś szczególnie nie miała. Liczyła więc, że jej słowa przemówią blond podglądaczce do rozumu oraz, że wszyscy będą w stanie utrzymać nerwy na wodzy. Eshe również wywróciła oczami, jednak ruszyła za swą siostrą bez słowa protestu. Blondyna natomiast wyłoniła się zza drzewa i zrobiła kilka ostrożnych kroków wprzód. Zatrzymała się tuż na granicy lasku, uważnie obserwując Akolitki.


Nie pasowała zupełnie do otoczenia. Jasna burza loków wystawała spod kaptura, figura raziła filigranowością, a młoda buzia przywodziła na myśl porcelanowe lalki. Wyglądała niewinnie; mogłaby uchodzić za Czerwonego Kapturka. No, gdyby nie wielki nóż myśliwski przytroczony do uda.
- Jasne… – Blondie prychnęła na słowa Themis.
- Znam wasz rodzaj, wy i złe zamiary to w sumie synonimy.
Nawet jej głos był jak u małej dziewczynki - wysoki i dźwięczny. Akcent za to miała niecodzienny, nieprzyjemny dla montrealskiego ucha. Kaleczyła angielskie słowa, jak tylko Skandynawowie potrafili.
Negatywne nastawienie nie zraziło dyplomatki. Co jak co, ale sama chęć rozmowy stanowiła swoisty sukces. Nie od dziś wiadomo, że wampiry nie cieszą się zbyt dobrą sławą wśród innych nadnaturalnych społeczności. Trudno bowiem stworzyć pozytywny image chodzących zwłok, które chłeptają krew celem dalszego dreptania po świecie. Czerwony kapturek miał solidne podstawy aby zachowywać się względem nich nieufnie. Może dalsza konwersacja będzie w stanie to zmienić?

- Czy to nie zbyt duża generalizacja? To jak stwierdzić, że wszystkie wilkołaki mają pchły. Albo, że wszyscy magowie nie widzą świata poza czubkiem własnego nosa. Każde z nas jest przecież inne, kierują nami różne motywacje, pragnienia, marzenia. Może zwyczajnie miałaś pecha, spotykając wcześniej kogoś niegodnego zaufania? Możesz mi wierzyć, że nasza dwójka w żadnym razie nie życzy ci źle. Jestem Themis, a to jest Eshe. Miło nam cię poznać…
Przestawiła zarówno siebie, jak i siostrę. Miała tylko nadzieję, że ta nie palnie czegoś głupiego i nie rozwali tak starannie układanego przez nią domku z kart. Tak na dobrą sprawę, interakcje społeczne także były swoistym rodzajem magii. Oby tylko nie schrzanić zaklęcia.
- Norn. - Odparła krótko dziewczyna, której imię było równie prawdziwe co te Akolitek.
- Co tutaj robicie?
Usłyszawszy to pytanie, niemal wybuchła śmiechem. Nie musiała nawet wysilać się na kłamstwo celem odpowiedzi, ponieważ sama wiedziała niemal tyle, co nic. Co za ironia losu.
- Szukamy nietypowości, odstępstw od normy. Stąd pozwól, że zapytam… widziałaś może kogoś innego niż naszą dwójkę wałęsającego się po tych terenach? Może jakieś samochody lub inne środki transportu? Ach, no i przepraszam, nie dosłyszałam jednak twojego imienia.
Jedną „nietypowość” już znalazły. Jarzyła się mocą magiczną jak choinka z nadmierną liczbą lampek.
- Mam na imię Norn. - Dziewczyna powtórzyła swoje imię głośno i powoli, jakby miała do czynienia z inteligentnymi inaczej, po czym wróciła do normalnego tonu. - Co do odstępstw od normy wałęsających się po okolicy, to pomijając was był ktoś jeszcze. Też pijawka. Łaził po tunelach, kiedy tu przyjechałam, a później po prostu zniknął mi z oczu.

Przynajmniej jedna z osób inteligentnych inaczej wydawała się zadowolona z kierunku jaki obrała rozmowa. Wystarczyło tylko grzecznie zapytać i niemal natychmiast otrzymała potwierdzenie jednej ze swoich teorii. W tunelach faktycznie kręcił się jakiś wampir. Pewnie jeden z Ordo albo jakiś niezależny okultysta. Na pytanie czego właściwie mógł szukać, Themis nie traciła czasu, bo i skąd Norn miała to właściwie wiedzieć. Może wiedziała jednak coś innego? Na przykład jak wyglądał albo w co był ubrany? Oczywiście jeśli ich turysta znał tajniki niewidoczności to zapytanie także było bezcelowe. Ale ten fakt także postanowiła zachować dla siebie. Przynajmniej na czas dochodzenia.
- Miałaś może okazję mu się przyjrzeć? Zapamiętałaś jakieś... cechy szczególne? Jak wyglądał? Co na sobie nosił? Cokolwiek co mogłoby nam pomóc w ustaleniu tożsamości?

- Był młody. Z wyglądu, znaczy się - Odparła Norn, najwyraźniej przekonując się odrobinę do Akolitek. - Ciemne loki, ubrany na czarno. I miał tatuaż. Tuż pod szyją, dwa ptaki. Śledziłam go przez chwilę, ale później po prostu... Zniknął. W jednej chwili był kilka kroków przede mną, a w drugiej - puff! - Dziewczyna wydała odpowiedni odgłos i machnęła dłońmi. - I tyle go było widać. To u was normalne?

- Tak, niektórzy z “naszego rodzaju” znikają, kiedy poczują się obserwowani. Taki mistyczny odruch obronny wspomagający ucieczkę. A skoro o ucieczkach mowa, pójdziemy już, jeśli nie masz nic przeciwko. Dziękuję za pomocne informacje, Norn. Miło było cię poznać. Wy magowie naprawdę jesteście interesujący. Nie skłamię jeśli powiem, że trochę wam zazdroszczę.
Upewniwszy się, że Czerwony Kapturek nie miał nic do dodania, Themis skłoniła się na pożegnanie i mało subtelnie pociągnęła ociągającą się siostrę za rękaw. Przez większość drogi do auta patrzyła na atramentowe niebo naznaczone błyszczącymi punktami. Obdarowywała je subtelnym uśmiechem.
 
Highlander jest offline  
Stary 28-12-2012, 00:00   #17
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Czarne BMW X6 mknęło zwinnie oświetlonymi ulicami Montrealu. W obliczu tego, co wydarzyło się w pobliżu fundacji Monica nie zwlekała z przybyciem na wezwanie Ojca. Miała jakieś niejasne przeczucia, że telefon od niego wiązał się jakoś z wypadkiem syna Biskupa. Klęła w myślach jak szewc. Wszystko się tak pięknie układało. Za pięknie.

- Antoin, pospiesz się do cholery.... - wiedziała, że słowa te nie były potrzebne ponieważ jej ghoul jako kierowca sprawdzał się bez zarzutu, ale aż drżała z niecierpliwości żeby dowiedzieć się czego chciał od niej Francesco.



Kiedy więc w końcu Sander wyhamował przy ulicy w pobliżu schodów prowadzących do najwyższego z kościołów Kanady, nie czekała aż chłopak otworzy jej drzwi, tylko sama chwyciła za klamkę, rzuciła do Antoina, że ma na nią czekać i chwilę później wbiegała w górę po schodach. Przed samym wejściem zwolniła, uspokoiła się przez chwilę i już opanowana otworzyła drzwi Bazyliki i weszła do jej wnętrza.

Oratorium świeciło pustkami, co nie było żadną nowością. Jedynie cienie tańczyły w kątach przestronnej sali, za dyrygentów mając świeczniki umocowane na kolumnach. Przybyciu Monici towarzyszył jęk ciężkich drzwi i świst wiatru, który wparował z nią do środka. Jej kroki odbiły się echem w pustym pomieszczeniu, kiedy ruszyła w stronę swego Ojca, trwającego nieruchomo przed obrazem przedstawiającym Wniebowstąpienie.

- Moje Dziecko... - Odezwał się Francesco, ruszając jej na spotkanie. - Dobrze cię widzieć.

Powitanie może brzmiałoby trochę wiarygodniej, gdyby w głosie Włocha brzmiały jakieś uczucia. Ale nie, brzmiał jak zawsze chłodno i bezuczuciowo, dopełniając jedynie wizerunku Ministra, który mógłby uchodzić za marmurowy posąg.

- Czy... wszystko jest w porządku? - Padło pytanie, w którym o dziwo można było dosłyszeć namiastkę troski.

- Witaj Ojcze - Monica z należnym szacunkiem ucałowała Ministra. - To raczej ja powinnam spytać czy wszystko w porządku. Wezwałeś mnie tak nagle?
Opanuj się - myślała - jesteś spokojna....

- Niestety, tego wymagały okoliczności. - Odpowiedział Armano, prowadząc Monicę ku jednej z ław. - Syn Biskupa został zaatakowany i obawiałem się o twoje bezpieczeństwo. Jego Ekscelencja Bennett jest wściekły i będzie chciał znaleźć winnych tego napadu.

Zamilkł na chwilę, wpatrując się w ołtarz, po czym chwycił mocno dłoń swej córki.

- Musisz uważać na siebie, Monico. - Oznajmił, nachylając się i zniżając głos do szeptu. - To nie był normalny wypadek, Hembry był na celowniku.

Monika przez krótką chwilę przyglądała się Ojcu.
- Dowiedziałam się dosłownie kilka chwil przed twoim telefonem - wampirzyca cedziła słowa - kto mógł być na tyle głupi żeby zaatakować syna Biskupa? No chyba, że to prowokacja...

- Prowokacja czy nie, musimy być ostrożni. - Odparł Armano. - Ktoś zdecydowanie obrał sobie nas, Uświęconych, za cel. O samym ataku nie wiemy wiele, Biskup poinformował mnie jedynie, że miał on miejsce. Podejrzewam jednak, że ma to jakiś związek z pożarem kościoła sprzed kilku dni. Jego Ekscelencja spotka się z nami tutaj, gdy tylko upewni się co do losu swego syna. Jest wściekły, będzie chciał odnaleźć sprawców i będzie potrzebował pomocy...

Armano zamilkł i spojrzał się znacząco na Monicę.

- Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby dowiedzieć się kto stał za tym atakiem Ojcze. - Monica zdawała sobie sprawę, że Biskup zwróci się również i do niej. - Czy Królowa wie o tym wydarzeniu? Co mówi się na dworze?

- Poinformowałem Szeryf i Delfina. - Odpowiedział krótko Armano. - Obiecali pomoc w śledztwie.

Pomóc... pffttt - pomyślała Monica. Na zewnątrz jednak uśmiechnęła się lekko i skinęła głową Ministrowi.

- Wiesz gdzie mnie znaleźć Ojcze, będę czekała na sygnał.

W głębi duszy (jeśli ją jeszcze miała) wiedziała, że jeszcze dzisiejszej nocy zleci Antoinowi żeby poszukał informacji na temat wypadku, który zdarzył się w pobliżu fundacji. Ostatnio zbyt wiele dziwnych wydarzeń miało miejsce w Montrealu...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 28-12-2012 o 20:55.
Felidae jest offline  
Stary 28-12-2012, 14:35   #18
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
O’Brien rozejrzał się po okolicy, wszędzie na około błyskały niebiesko-czerwone światła, słychać było strzały i krzyki dowódców, aż dziw że jeszcze żaden oddział na nich nie wpadł.

-Fuck! nawet sie teraz nie zwiniemy, cala okolica jest odcięta- John spojrzał na sześciu irlandczyków, którzy wraz z nim i Collinsem pojawili się w porcie, teraz żałował że jest ich tak mało.
-Dam sobie ręke uciąć że transport Petrovej też płynął tym statkiem i to ona coś schrzaniła- krzyczał Collins-jak mogliśmy być tak naiwni żeby nie wziąć ze sobą całej ekipy?! Jak mogliśmy myśleć, że wszystko uda się dogadać.
-to nie czas na lamętowanie. Chłopaki bierzcie broń i sie troche zabawimy! Shean dzwoń po chłopaków, potrzebujemy pilnego wsparcia. Philip ty zadzwoń do tego gnoja Smitha i zapowiedz mu naszą wizyte jak tylko się stąd wydostaniemy -O’Brien wydawał rozkazy wśród huku, krzyków i ogólnej wrzawy panującej w porcie”Prawie jak w irlandii z 60 lat temu”Pomyślał i usłyszał Sheana
-[i]Aye, chłopaki postarają się nas stąd jakoś wydostać. do tego czasu musimy radzić sobie sami.

~*~

Wampir czuł krew, coraz więcej krwi. Zapach słodkiej wyciekającej z wygasającego ciała krwi, zapach, który przywołał mu wspomnienia z czasów kiedy jeszcze był człowiekiem
Irlandia nagle pojawiła się przed jego oczami, zobaczył walki uliczne, usłyszał krzyk rannych i umierających, huk bomb, świst pocisków. Poczuł w ustach słodki smak.
- O’Brien obudź się!- z zadumy wyrwało go szarpnięcie i głos Collinsa- bierz broń i bawimy się, nie damy rady już wyciągnąć tego transportu więc chłopaki go wysadzą, żeby zatrzeć slady, musimy sie tylko przebić do statku



John sięgnął do bagażnika wyciągnął M4 i kilka granatów, Irish Boys czekali już na decyzje, każdy z nich miał karabin a dwoje z nich plecak z ładunkami wybuchowymi.

Czas na chwile zabawy i małe BUM” pomyślał John wychodząc w ciemność portu
- Let’s Go my Irish Boys! zawołał.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 28-12-2012, 23:21   #19
 
Rodryg's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputację
William był rozczarowany faktem ze kilka najbardziej interesujących miejscach które były dla nich nie dostępne. Było kilka teorii na temat tego że miejsca takie przyciągają wilkołaki, w końcu sam fakt że ulokowały się na przecięciach linii nie mógł być przypadkiem. Pytanie jakie mu się teraz nasuwało to jaki był ich związek ze zniknięciami, wątpliwe było by ze swym terytorializmem przeoczyły ostatnie wydarzenia. Więcej pytań niż odpowiedzi, jednak wiadome było że poszukiwanie odpowiedzi w tych miejscach skończyło by się Ostateczną Śmiercią.
Nie protestował i nie podważał decyzji Aurory, może mógł by się w tym doszukiwać jakiegoś podtekstu jak niektórzy przewrażliwieni Spokrewnieni. Jednak nie widział w tym sensu zamiast tego podziękował za worki z krwią, przez ostatnie kilka nocy gdy kontemplował swoje wyniki badań zaniedbał polowania, co prawda nie był jeszcze tak “głodny” ale zawsze warto było mieć coś pod ręką by uniknąć nieprzyjemności i problemów.
W pewnym sensie cieszył się z wyznaczonego zadania, ani za życia ani po przemianie nie był kimś kto radził sobie w dziczy, zresztą gdy tylko zboczył ze ścieżki natura jak i całe otoczenie mu o tym przypomniało.
Chyba powinien się trochę podszkolić w tym temacie na wypadek gdyby jeszcze kiedyś przyszło mu prowadzić “badania w terenie” ?
Z zamyśleń wyrwał go hałas i jakiś ruch, zwierze czy może ktoś za nim podążał ?

Widział w ciemności i co prawda dostrzegł jakiś kształt ale nic potem się nie wydarzyło uznał więc że spłoszył jakieś zwierzę i ruszył dalej.
Dotarł w końcu na polanę i to dość często odwiedzaną przez turystów jeśli sugerować się walającymi po okolicy odpadkami, zrobiło mu się głupio na myśl że całkiem prawdopodobnie istniała tutaj jakaś dogodniejsza ścieżka w końcu wątpił by ludzie trafiali tutaj po tym samym stromym zboczu co on.
Znów hałas tym razem jednak widział jego źródło a przynajmniej humanoidalny kształt poruszający się z niemałą prędkością. Przecież był daleko od terenów Lupinów i kto jak kto ale oni potrafili poruszać się po dziczy i nie zwrócili by na siebie uwagi, chyba że ktoś tu nie dbał o skrytość...
Szybko “poprawił” torbę, to znaczy odsunął jeden z zamków by mieć łatwiejszy dostęp do broni w końcu gdyby doszło do starcia nie miał czasu na mocowanie się z zamkiem.
Wtedy też dotarł do niego kobiecy krzyk wręcz instynktownie odwrócił się w kierunku źródła, i bez większego zastanowienia ruszył w tamtym kierunku z nienaturalną prędkością. Jego nieproszony “towarzysz” nie wykazywał się dyskrecją więc chyba mógł sobie na to pozwolić zwłaszcza biorąc pod uwagę jego prędkość, i całkiem możliwe że będzie świadkiem kolejnego “zniknięcia” a to by mogło przynieść odpowiedzi na kilka pytań...

William pędził między drzewami ku źródłu krzyku. Gałęzie pękały gdy wbijał się w nie z nienaturalną prędkością, liście świstały gdy przemykał między nimi. Las rozmywał się w jego oczach, jednak omijał każdą przeszkodę jaką matka natura postawiła na jego drodze. Dla postronnych byłby jedynie ciemnym kształtem, którego nie szło rozpoznać.

Na miejsce dotarł raz dwa i zatrzymał się przy jednym z drzew, oferujących dogodne miejsce do obserwacji. Kilka metrów przed nim, na leśnej ścieżce, leżały dwie postacie. Na widok jednej z nich, Bestia Culhama wyrwała się do przodu, domagając się krwi i rozrywania na strzępy. Warknięcie odbiło się echem w czaszce Mekheta, czerwień zaczęła zalewać wizję, a kły mimowolnie wysunęły się, gotowe kąsać i rozrywać tkankę. Smok ścisnął mocniej korę drzewa i gdy jego ciało już, już miało rzucić się do przodu wedle życzenia Bestii, wszystko minęło. Odetchnął głęboko, a drapieżnik w jego głowie zaskomlał cicho, związany i wrzucony do klatki.

William miał teraz okazję przyjrzeć się bliżej postaci, która bez wątpienia była wampirem. Mężczyzna w średnim wieku, w poszarpanych ubraniach i z włosami zbitymi w strąki nie wyglądał na zagrożenie. Bliżej było mu do lunatyka, jednak dziewczyna której gardło właśnie rozszarpywał, mogła się nie zgodzić. Nie protestowała, bulgocząc jedynie gdy krew lała się strumieniem na leśne poszycie.

Nie tego się spodziewał, czy to on był odpowiedzialny za te wszystkie zajścia czy też tylko natrafił na wampira podczas jego polowania ? Nie pochwalał zabijania podczas polowań ale teraz i tak było już za późno, poza tym przeszkadzanie innemu spokrewnionemu w polowaniach nie było tolerowane. Nie pozostało mu więc nic innego jak przepytać go po tym jak już skończy. Nie kojarzył akurat danego osobnika ale nie znał też każdego spokrewnionego w mieście z widzenia, wyglądał na Gangrela a ci potrafili nie pokazywać się innym spokrewnionym przez kilka lat. Chyba że nie był tutejszy ? Czyżby mieli w mieście bandę nomadów która wybrała sobie te okolice na tereny łowne ? To byłby niemały problem, na wszelki wypadek trzymał rękę na broni na wypadek gdyby wcale nie chciał z nim dyskutować...

Dzikus skończył swoją kolację nieniepokojony przez Williama i dopiero gdy wyprostował się, wycierając usta z posoki, zauważył Mekheta. Oczy nabiegłe krwią zwęziły się na to odkrycie, a z ust wyrwało się warknięcie, jednak pozostał w miejscu. Najwyraźniej i on zdołał uciszyć zew Bestii.

- Coś ty za jeden? - Głos miał zachrypnięty, jakby przyjacielskie rozmowy były daleko za rozrywaniem gardeł na liście jego ulubionych czynności.

- Chciałem ci zadać to samo pytanie, ty odpowiadasz za ostatnie zaginięcia w okolicy ? - zapytał ze spokojem w pewnym sensie byłby rozczarowany tym że to dzieło pojedynczego wampira osiadłego poza miastem, choć możliwe że nie był jedyny. Chyba że jednak nie miał związku ze zniknięciami, tylko że nie wyglądał na zbyt skorego do dyskusji.

- Nie. - Warknął krótko, przestępując z nogi na nogę i to zaciskając, to rozluźniając pięści. - To mój teren, radzę ci się wynosić.

Przez chwile obserwował zachowanie mężczyzny oceniając czy to zdenerwowanie jest oznaką kiepskiego kłamstwa, stwierdził jednak że po prostu nie przepadał za innymi spokrewnionymi. Być może obawiał się że ktoś spróbuje go przegonić z tych okolic, Mekhet jednak nie miał takiego zamiaru.
- Powiedzmy że ci wieżę, tak więc nie mam żadnych interesów do ciebie chyba że widziałeś ostatnio coś nietypowego. I z tego co pamiętam te tereny są niczyje ale to nie moja sprawa... - skomentował po czym spoglądając na martwą dziewczynę dodał - ... ale lepiej dla ciebie byś nie zostawiał za sobą trupów zwłaszcza przy ostatnich zniknięciach. Ktoś mógł by się tym zainteresować nie tylko spokrewnieni...
“... choć by wilkołaki z tutejszych okolic.”
- dodał w myślach, zastanawiał się czy ten tutaj jakoś się dogadał z nimi czy też nie wchodził im w drogę.
 
Rodryg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172