Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2012, 10:58   #201
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
"I wybuchła wojna w niebie : Michał i jego aniołowie toczyli bitwę ze smokiem i toczył bitwę smok i jego aniołowie ,ale nie przemógł ani się już nie znalazło dla nich miejsce w niebie"
Biblia, Objawienie św. Jana 12:7

Cytat:
Wtedy Daniel powiedział do niego: Dobrze! Skłamałeś i ty na swoją własną zgubę. Czeka bowiem anioł Boży z mieczem w ręku, by rozciąć cię na dwoje, by was wytępić.
Dn 13:59


Patryk Gawron


Odpłynął chyba tylko na chwilę. Tak mu się przynajmniej wydawało. Kiedy otworzył oczy nie zobaczył jednak wnętrza szpitala. Przynajmniej nie taki, jakim go zapamiętał zasypiając na niewygodnym krześle.

Owszem, w tym pokoju o odrapanych, zagrzybiałych i zaszlamionych ścianach było łóżko, ale leżała na nim dziwaczna, wychudzona postać. Wysuszone jak na mumii ciało drążyły czarne robaki. Larwy zwijały się i skręcały, wżerały w wychudzoną pacjentkę. Każdy z tych ciemnoskórych, oślizgłych jak węgorze nicieni miał dziwnie zdeformowaną, ale rozpoznawalną twarz. Patryk ujrzał robacze twarze należące do niego, do samej Teresy, do Dziary, do Pawła, do reszty ekipy z Węglowej. Najwięcej było jednak robali z dziecięcą twarzą Antka. Małe, chłopięce wargi wpijały się w wysuszone piersi leżącej. Spływała z nich gęsta, czarna krew. Prawie jak ropa.

Wtedy kobieta leżąca na łóżku odwróciła w jego stronę kościstą twarz, obciągniętą pergaminową, niemal przeźroczystą skórą.

- Patryk – wypowiedziała jego imię, a jakiś ludzkogłowy nicień przyczepiony do jej dolnej wargi poruszył się przy tym obscenicznie.

- Gawron – powtórzyła wychudzona Teresa i w tym samym momencie jeden z robaków wypełzł z jej ucha. Na Patryka spojrzała mała, nabrzmiała twarz, w której rozpoznał samego siebie.

Krzyknął i obudził się.

- Gawron, nie śpij – powiedziała Teresa z wyraźnym niepokojem w oczach. Leżała w szpitalnym łóżku, w miarę normalna, bez żadnych robaków wyżerających jej kawałek po kawałku i patrzyła na niego z wyraźnym przestrachem.

- Słyszysz.


Teresa Bułka - Cicha


Gawron zasnął. W samym środku rozmowy. Na początku chciała go za to opierdzielić, ale kiedy zobaczyła, jak zmęczony jest Patryk, jak wymizerowana i napięta wydawała się jego twarz, jak zszargane, mokre ubranie nosi na sobie, zwyczajnie zrobiło jej się go żal. Widać było, że Patryk rozpaczliwie potrzebuje chwili snu.

Gdzieś, w sercu patrząc na przyjaciela poczuła bolesne ukłucie. Możliwe, że będzie to dla niego ostatni sen. Ostatnia chwila spokoju. Voivorodina nie odpuści. Wiedziała to od początku. Sekta morderców doprowadziła już do śmierci kilku młodych ludzi. Nie spocznie, póki nie zabije i ich. Miała jeszcze tyle do zrobienia. I Antek ... Na myśl o synku łzy napłynęły jej do oczu.
Znaleźli jej słaby punkt. Szczelinę w żelaznej woli Teresy Cichej z domu Bułki. Jej achillesową piętę. I wiedziała, że skorzystają z niej, jeśli nie zrobi tego, co chcą. Nie odbierze życia.

Zamknęła na moment oczy przytłoczona swoją beznadziejną sytuacją.

I wtedy to usłyszała.

Niepokój rozlał się w jej wnętrzu zimną, mdlącą falą. Zaschło jej w gardle.

- Patryk – powiedziała próbując obudzić przyjaciela.

Bez skutku.

- Gawron – powiedziała nieco ostrzejszym tonem.

To dało rezultat. Patryk krzyknął i o mało nie spadając z krzesła, obudził się.

- Gawron, nie śpij. Słyszysz – powiedziała Teresa wpatrując się w przyjaciela z budzącym się w jej sercu przestrachem, nad którym nie umiała zapanować.



Hieronim Bułka


Toalety w barze Tip – Top nie nadawały się do jego planów ucieczki. Nie miały okien. Tylko wąski szyb wentylacji, do którego jedynie chyba szczur dałby radę wleźć. Zapach chloru i moczu ostro drażnił nos.

Hieronim szybko wyszedł z WC i ruszył w stronę drzwi do kuchni ignorując napis NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY.

Zaplecze kuchenne wyłożone było białymi kafelkami – podłogi, ściany i tylko sufit pozostał wybielony. Hirek szedł nie zwracając uwagi na gniewne wrzaski kucharek. Nie miał czasu ani ochoty wdawać się z nimi w dyskusję. Nie czuł zmęczenia. Chyba adrenalina robiła swoje w jego ciele.

Zlokalizował wzrokiem wyjście kuchenne i ruszył w tamtą stronę. Na szczęście było otwarte. Kucharki chyba wychodziły tam na dymka, bo tuż obok drzwi walały się dziesiątki niedopałków. Jedna z kucharek – chuda i brzydka kobieta – właśnie paliła kolejnego peta, trzęsąc się na chłodzie.

Bułka znalazł się na tyłach budynku. Podwórze oświetlały lampy nad zbiorczym śmietnikiem. Szybko zorientował się, że pozostaje mu tylko jedna droga, jeśli nie chce by świniogłowi za szybko go zobaczyli. Musiał sforsować okolony siatką płot, a wtedy znalazłby się w wąskim przejściu pomiędzy ulicami, skąd mógłby wyjść na ul. Uniwersytecką. Kawałek dalej był postój taksówek i jeśli dopisze mu szczęście może nawet złapie jedną z nich.

Zaciskając zęby podszedł do płotu i zaczął niezdarnie wspinać się na górę. Może i płot nie był zbyt wysoki, ale dla osłabionego Hirka wydawał się być, co najmniej jak Mont Everest. W końcu jednak, zgrzany i spocony, znalazł się na szczycie i zleciał po drugiej stronie. Upadek zamortyzowały jakieś krzaczki, w które wpadł. Pięknie. Teraz miał poszarpane i ubłocone ubranie. Ale droga przed nim była wolna.

Nie przejmując się kałużami ruszył szybko w stronę Uniwersyteckiej. Nogi, co rusz trafiały na jakąś nierówność lub dziurę, bo światła było w tym miejscu jak na lekarstwo. Ale nie upadł.

Odwrócił się, będąc już przy wyjściu na ulicę. I zobaczył ich. Trzech. Szli za nim szybko pokonując dystans, jaki ich dzielił.

W rosnącej panice ruszył przed siebie. Szybko. Kawałek dalej był postój taryf.
Był tam. Jeden pomarańczowy polonez. Hirek wskoczył do środka. W panice spojrzał za zaparowane szyby. Śwniogłowych pachołków Voivorodiny nigdzie nie było widać.

- Aleś się pan, panie student zaprawił – powiedział kierowca. – Kurde. Młodość. Dokąd wieźć pana szanownego?

Hirek wybrał cel. Kierowca ruszył włączając wycieraczki.

Kiedy mijali zaułek, z którego Hirek wyszedł, Bułka zerknął w tamtą stronę. Stali tam. Cała trójka. Nieruchomo. Niczym posągi. Tylko ich ślepia błyskając na czerwono odprowadzając wzrokiem niedoszłą zdobycz. I ten bezruch świniogłowych wzbudził w Hieronimie większy lęk, niż gdyby ruszyli w stronę poloneza wymachując siekierami.

W końcu jednak kierowca skręcił w Marii Curie – Skłodowskiej i Uniwersytecka znikła za rogiem.



Wanda Jaworska


Dłoń nieznajomego był zimna. Wręcz lodowata. A po jej dotknięciu Wanda poczuła nagle dziwną słabość w ciele. Jakby ktoś wtłoczył w nią setki igieł jednocześnie i odciągnął z organizmu całą krew. Uczucie te nie było bolesne. Raczej nieprzyjemne. I przerażające na swój organiczny sposób.

Ziemia pod jej stopami nagle ... znikła. Czy też raczej oddaliła się. Poczuła pęd powietrza. Lodowatego bardziej nawet niż ciało nieznajomego wybawcy. Wandzia miała wrażenie, jakby jakaś siła poderwała ją w powietrze, chociaż powiedzieć – oddaliła od niej świat z jego ulicami, budynkami i podwórkami byłoby chyba bardziej trafnie.

Krzyknęłaby, gdyby nie ta dziwna siła wysysająca z niej energię i pęd lodowatego powietrza wciskający jej oddech z powrotem do płuc.
I nagle nieznajomy puścił jej rękę. Przez chwilę ogarnęło ją uczucie całkowitego oderwania od rzeczywistości i dezorientacji. Stali w małym pokoju. W ciemnym, oświetlonym tylko zielonkawym poblaskiem wydobywającym się bezpośrednio spod podłogi.

Jej wybawca stał przed nią. Tutaj wydawał się być wysoki. Mierzył na pewno ponad dwa metry. Z twarzy nie znikła ta dziwna, ptasia bezduszność, ale jej rysy wydawały się Wandzie dziwnie ... pociągające. Męskie i delikatne zarazem. A potem ujrzała to, co znajdowało się za plecami wybawcy i cofnęła się o krok, odruchowo zatykając usta.

Zimnooki miał skrzydła. Wielkie, ciemne, krucze. Zdolne zapewne unieść nie tylko ciężar jego ciała, ale również i jej samej niesionej w tych szczupłych, zimnych, ale zaskakująco silnych rękach.

- Witaj córo człowiecza – powiedział nieznajomy swoim beznamiętnym, zimnym głosem przenikającym Wandę przez całe ciało. Spływającym z uszu gdzieś w głąb. Wibrującym. Rozlewającym się podnieceniem w miejscu, w którym kobiety odczuwają je najsilniej.

- Jam jest Tharmiel, zwany również Tarnielem. Anioł strzegący bram Wschodniego Wiatru. Pomazaniec i sługa wielkiej Binah, którą ty, córo człowiecza, zwiesz Czarną Madonną.

Anioł rozłożył skrzydła, przez które przebiegły dziwne cienie.

- Zostałem wysłany przez mojego bezpośredniego lorda – protektora, by służyć ci w tej godzinie próby, jako anioł stróż. Musisz jednak powiedzieć mi, skąd masz rzeczy, które przy tobie wyczuwam. Należą do nas. Zostały nam skradzione. Zbrukane grzechem zdrady. A ci, którzy się tego dopuścili są wrogami mej Wielkiej Matki, niech będzie wychwalane jej imię pośród Archontami.

Spojrzał na nią swoimi oczami barwy zamarzniętego i brudnego lodu, a wbrew sobie Wanda poczuła gorąco między nogami. Pragnęła, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, by ten ... byt ... ten anioł, zdarł z niej ubranie i posiadł tutaj, na tej dziwnej, fosforyzującej podłodze.

To musiała być jakaś magia. Jakieś pierwotne czary.

I nie wiadomo skąd, nie wiadomo, czemu Wandzie przypomniał się pewien cytat z Biblii.

A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi, rodziły się im córki. Synowie Boga, widząc, ze córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie jakie im się tylko podobały(...). A w owych czasach byli na ziemi olbrzymi; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. Byli to owi mocarze, mający sławę w dawnych czasach

- Odpowiedz na moje pytanie, córo człowiecza – zimny, donośny i potężny głos Tharmiela wyrwał Wandzię z tego dziwnego uroku.



Grzegorz Wichrowicz



Kołdra była ciepła i – jak kiedyś dziecku – dawała mu schronienie. Poczucie, że jest bezpieczny. Że tutaj, w tym ciepłym ukryciu, nie zagraża mu żadne kosmiczne zło. Że w końcu może odpocząć.

- Grzesiu – usłyszał jej cichy szept i poczuł jej ciepłe ciało wślizgujące się pod kołdrę. – Grzesiulku. Co się z tobą dzieje?

Przylgnęła do niego a on poczuł, jak budzi się jego męskość.

- Przyjechałam. Najszybciej jak to możliwe. Musiałam.

Obsypywała jego barki pocałunkami, po których znikało napięcie. Odwrócił się do niej twarzą. Ujrzał jej śliczną buzię, błyszczące miłością i pożądaniem oczy. Nie potrafił się oprzeć tej czułości, temu pięknemu uczuciu, które ich łączyło.

Weszła na niego. Dosiadła gwałtownie, pełna pasji. Biorąc go i jednocześnie oddając się mu. Zatracił się w jej cieple. W jej ruchach, w szumie krwi w jej żyłach i westchnieniach rozkoszy.

A kiedy zbliżał się do końca, poczuł nagle, że jej ciało stało się dziwne w dotyku. Skóra odchodziła pod jego palcami spalonymi płatami. Krzyknął . Ujrzał nad sobą spaloną, szczerzącą zęby z poczerniałej tkanki twarz. Ujrzał błyszczące gniewem oczy. Ujrzał zwęglone piersi poruszające się w rytm jej ruchów. Z trupich ust i dziury w czaszce wylewały się na niego gęste płyny.

Zaczął krzyczeć. Przeraźliwie. Szaleńczo.

Obudził się gwałtownie i wtedy ich zobaczył. Dwóch świniogłowych, stojących po obu stronach łóżka. Nie miało znaczenia, jak się tutaj dostali. Nie miało znaczenia, że trzymają w rękach drut kolczasty i noże. Nic nie miało znaczenia.

- To naprawdę była ona, wiesz – powiedział jeden ze świniogłowych znajomym głosem przywódcy zbrodniczego rytuału z puszczy. – Twoja słodka Gosia. Tylko troszkę oszukaliśmy twoje zmysły, Dziecię Hioba.

- Zaczęła się mroczna godzina – powiedział ktoś zza głowy Grzegorza.
Więc było ich trzech.

- Jesteś gotowy na śmierć? – zapytał przywódca śwniogłowych.

Ale nim Wichrowicz zdążył odpowiedzieć, stojący za wezgłowiem łóżka zarzucił mu ostrą, pełną zadziorów pętlę, najpewniej zrobioną z drutu kolczastego. Rany nie były głębokie, ale bolesne i szyja Grześka spłynęła krwią.

- Jesteś gotów na śmierć? – powtórzył śwniogłowy kultysta wyciągając przed siebie dłoń. Grzesiek ujrzał na niej dziwną rękawicę z bocznym ostrzem. Może nie było ono długie, ale i tak wystarczało, by zabić człowieka. Lub zadać mu ból. Dużo bólu.

Dał znak kompanowi, by ten zwolnił ucisk na gardle ofiary. Tak, by Grzesiek mógł odpowiedzieć. Z gardła chłopaka wyrwał się bolesny okrzyk.



Teresa Bułka – Cicha i Patryk Gawron


Słyszeli to oboje wyraźnie. W dziwnej, nienaturalnej ciszy, jaka panowała za drzwiami usłyszeli wyraźnie ... muzykę.

Muzyka dochodziła skądciś zza drzwi. Jakby puszczona z patefonu. Było w niej, mimo melodyjnej nuty, coś ... strasznego. Coś ... nieludzkiego. Jakaś niewypowiedziana groza.

Oboje chcieli, aby ta muzyka przestała grać w tym dziwnie poza tym cichym szpitalu.

I nagle w tony wygrywanej pieśni wkradło się coś jeszcze. Jakiś wrzask. Krzyk bólu. Niezbyt głośny. Ale rozpoznawalny.

To krzyczał Grzesiek Wichrowicz, który jakiś czas temu wyszedł na korytarz, aby mogli Patryk i Teresa mogli sobie swobodnie pogadać.

Krzyk ucichł. I tylko ta przeklęta muzyka rozbrzmiewała dalej. Jakby nigdy nie miała zamiaru ucichnąć.

Ściany pokoju zaczęły ... krwawić.
 
Armiel jest offline