Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-12-2012, 10:58   #201
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
"I wybuchła wojna w niebie : Michał i jego aniołowie toczyli bitwę ze smokiem i toczył bitwę smok i jego aniołowie ,ale nie przemógł ani się już nie znalazło dla nich miejsce w niebie"
Biblia, Objawienie św. Jana 12:7

Cytat:
Wtedy Daniel powiedział do niego: Dobrze! Skłamałeś i ty na swoją własną zgubę. Czeka bowiem anioł Boży z mieczem w ręku, by rozciąć cię na dwoje, by was wytępić.
Dn 13:59


Patryk Gawron


Odpłynął chyba tylko na chwilę. Tak mu się przynajmniej wydawało. Kiedy otworzył oczy nie zobaczył jednak wnętrza szpitala. Przynajmniej nie taki, jakim go zapamiętał zasypiając na niewygodnym krześle.

Owszem, w tym pokoju o odrapanych, zagrzybiałych i zaszlamionych ścianach było łóżko, ale leżała na nim dziwaczna, wychudzona postać. Wysuszone jak na mumii ciało drążyły czarne robaki. Larwy zwijały się i skręcały, wżerały w wychudzoną pacjentkę. Każdy z tych ciemnoskórych, oślizgłych jak węgorze nicieni miał dziwnie zdeformowaną, ale rozpoznawalną twarz. Patryk ujrzał robacze twarze należące do niego, do samej Teresy, do Dziary, do Pawła, do reszty ekipy z Węglowej. Najwięcej było jednak robali z dziecięcą twarzą Antka. Małe, chłopięce wargi wpijały się w wysuszone piersi leżącej. Spływała z nich gęsta, czarna krew. Prawie jak ropa.

Wtedy kobieta leżąca na łóżku odwróciła w jego stronę kościstą twarz, obciągniętą pergaminową, niemal przeźroczystą skórą.

- Patryk – wypowiedziała jego imię, a jakiś ludzkogłowy nicień przyczepiony do jej dolnej wargi poruszył się przy tym obscenicznie.

- Gawron – powtórzyła wychudzona Teresa i w tym samym momencie jeden z robaków wypełzł z jej ucha. Na Patryka spojrzała mała, nabrzmiała twarz, w której rozpoznał samego siebie.

Krzyknął i obudził się.

- Gawron, nie śpij – powiedziała Teresa z wyraźnym niepokojem w oczach. Leżała w szpitalnym łóżku, w miarę normalna, bez żadnych robaków wyżerających jej kawałek po kawałku i patrzyła na niego z wyraźnym przestrachem.

- Słyszysz.


Teresa Bułka - Cicha


Gawron zasnął. W samym środku rozmowy. Na początku chciała go za to opierdzielić, ale kiedy zobaczyła, jak zmęczony jest Patryk, jak wymizerowana i napięta wydawała się jego twarz, jak zszargane, mokre ubranie nosi na sobie, zwyczajnie zrobiło jej się go żal. Widać było, że Patryk rozpaczliwie potrzebuje chwili snu.

Gdzieś, w sercu patrząc na przyjaciela poczuła bolesne ukłucie. Możliwe, że będzie to dla niego ostatni sen. Ostatnia chwila spokoju. Voivorodina nie odpuści. Wiedziała to od początku. Sekta morderców doprowadziła już do śmierci kilku młodych ludzi. Nie spocznie, póki nie zabije i ich. Miała jeszcze tyle do zrobienia. I Antek ... Na myśl o synku łzy napłynęły jej do oczu.
Znaleźli jej słaby punkt. Szczelinę w żelaznej woli Teresy Cichej z domu Bułki. Jej achillesową piętę. I wiedziała, że skorzystają z niej, jeśli nie zrobi tego, co chcą. Nie odbierze życia.

Zamknęła na moment oczy przytłoczona swoją beznadziejną sytuacją.

I wtedy to usłyszała.

Niepokój rozlał się w jej wnętrzu zimną, mdlącą falą. Zaschło jej w gardle.

- Patryk – powiedziała próbując obudzić przyjaciela.

Bez skutku.

- Gawron – powiedziała nieco ostrzejszym tonem.

To dało rezultat. Patryk krzyknął i o mało nie spadając z krzesła, obudził się.

- Gawron, nie śpij. Słyszysz – powiedziała Teresa wpatrując się w przyjaciela z budzącym się w jej sercu przestrachem, nad którym nie umiała zapanować.



Hieronim Bułka


Toalety w barze Tip – Top nie nadawały się do jego planów ucieczki. Nie miały okien. Tylko wąski szyb wentylacji, do którego jedynie chyba szczur dałby radę wleźć. Zapach chloru i moczu ostro drażnił nos.

Hieronim szybko wyszedł z WC i ruszył w stronę drzwi do kuchni ignorując napis NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY.

Zaplecze kuchenne wyłożone było białymi kafelkami – podłogi, ściany i tylko sufit pozostał wybielony. Hirek szedł nie zwracając uwagi na gniewne wrzaski kucharek. Nie miał czasu ani ochoty wdawać się z nimi w dyskusję. Nie czuł zmęczenia. Chyba adrenalina robiła swoje w jego ciele.

Zlokalizował wzrokiem wyjście kuchenne i ruszył w tamtą stronę. Na szczęście było otwarte. Kucharki chyba wychodziły tam na dymka, bo tuż obok drzwi walały się dziesiątki niedopałków. Jedna z kucharek – chuda i brzydka kobieta – właśnie paliła kolejnego peta, trzęsąc się na chłodzie.

Bułka znalazł się na tyłach budynku. Podwórze oświetlały lampy nad zbiorczym śmietnikiem. Szybko zorientował się, że pozostaje mu tylko jedna droga, jeśli nie chce by świniogłowi za szybko go zobaczyli. Musiał sforsować okolony siatką płot, a wtedy znalazłby się w wąskim przejściu pomiędzy ulicami, skąd mógłby wyjść na ul. Uniwersytecką. Kawałek dalej był postój taksówek i jeśli dopisze mu szczęście może nawet złapie jedną z nich.

Zaciskając zęby podszedł do płotu i zaczął niezdarnie wspinać się na górę. Może i płot nie był zbyt wysoki, ale dla osłabionego Hirka wydawał się być, co najmniej jak Mont Everest. W końcu jednak, zgrzany i spocony, znalazł się na szczycie i zleciał po drugiej stronie. Upadek zamortyzowały jakieś krzaczki, w które wpadł. Pięknie. Teraz miał poszarpane i ubłocone ubranie. Ale droga przed nim była wolna.

Nie przejmując się kałużami ruszył szybko w stronę Uniwersyteckiej. Nogi, co rusz trafiały na jakąś nierówność lub dziurę, bo światła było w tym miejscu jak na lekarstwo. Ale nie upadł.

Odwrócił się, będąc już przy wyjściu na ulicę. I zobaczył ich. Trzech. Szli za nim szybko pokonując dystans, jaki ich dzielił.

W rosnącej panice ruszył przed siebie. Szybko. Kawałek dalej był postój taryf.
Był tam. Jeden pomarańczowy polonez. Hirek wskoczył do środka. W panice spojrzał za zaparowane szyby. Śwniogłowych pachołków Voivorodiny nigdzie nie było widać.

- Aleś się pan, panie student zaprawił – powiedział kierowca. – Kurde. Młodość. Dokąd wieźć pana szanownego?

Hirek wybrał cel. Kierowca ruszył włączając wycieraczki.

Kiedy mijali zaułek, z którego Hirek wyszedł, Bułka zerknął w tamtą stronę. Stali tam. Cała trójka. Nieruchomo. Niczym posągi. Tylko ich ślepia błyskając na czerwono odprowadzając wzrokiem niedoszłą zdobycz. I ten bezruch świniogłowych wzbudził w Hieronimie większy lęk, niż gdyby ruszyli w stronę poloneza wymachując siekierami.

W końcu jednak kierowca skręcił w Marii Curie – Skłodowskiej i Uniwersytecka znikła za rogiem.



Wanda Jaworska


Dłoń nieznajomego był zimna. Wręcz lodowata. A po jej dotknięciu Wanda poczuła nagle dziwną słabość w ciele. Jakby ktoś wtłoczył w nią setki igieł jednocześnie i odciągnął z organizmu całą krew. Uczucie te nie było bolesne. Raczej nieprzyjemne. I przerażające na swój organiczny sposób.

Ziemia pod jej stopami nagle ... znikła. Czy też raczej oddaliła się. Poczuła pęd powietrza. Lodowatego bardziej nawet niż ciało nieznajomego wybawcy. Wandzia miała wrażenie, jakby jakaś siła poderwała ją w powietrze, chociaż powiedzieć – oddaliła od niej świat z jego ulicami, budynkami i podwórkami byłoby chyba bardziej trafnie.

Krzyknęłaby, gdyby nie ta dziwna siła wysysająca z niej energię i pęd lodowatego powietrza wciskający jej oddech z powrotem do płuc.
I nagle nieznajomy puścił jej rękę. Przez chwilę ogarnęło ją uczucie całkowitego oderwania od rzeczywistości i dezorientacji. Stali w małym pokoju. W ciemnym, oświetlonym tylko zielonkawym poblaskiem wydobywającym się bezpośrednio spod podłogi.

Jej wybawca stał przed nią. Tutaj wydawał się być wysoki. Mierzył na pewno ponad dwa metry. Z twarzy nie znikła ta dziwna, ptasia bezduszność, ale jej rysy wydawały się Wandzie dziwnie ... pociągające. Męskie i delikatne zarazem. A potem ujrzała to, co znajdowało się za plecami wybawcy i cofnęła się o krok, odruchowo zatykając usta.

Zimnooki miał skrzydła. Wielkie, ciemne, krucze. Zdolne zapewne unieść nie tylko ciężar jego ciała, ale również i jej samej niesionej w tych szczupłych, zimnych, ale zaskakująco silnych rękach.

- Witaj córo człowiecza – powiedział nieznajomy swoim beznamiętnym, zimnym głosem przenikającym Wandę przez całe ciało. Spływającym z uszu gdzieś w głąb. Wibrującym. Rozlewającym się podnieceniem w miejscu, w którym kobiety odczuwają je najsilniej.

- Jam jest Tharmiel, zwany również Tarnielem. Anioł strzegący bram Wschodniego Wiatru. Pomazaniec i sługa wielkiej Binah, którą ty, córo człowiecza, zwiesz Czarną Madonną.

Anioł rozłożył skrzydła, przez które przebiegły dziwne cienie.

- Zostałem wysłany przez mojego bezpośredniego lorda – protektora, by służyć ci w tej godzinie próby, jako anioł stróż. Musisz jednak powiedzieć mi, skąd masz rzeczy, które przy tobie wyczuwam. Należą do nas. Zostały nam skradzione. Zbrukane grzechem zdrady. A ci, którzy się tego dopuścili są wrogami mej Wielkiej Matki, niech będzie wychwalane jej imię pośród Archontami.

Spojrzał na nią swoimi oczami barwy zamarzniętego i brudnego lodu, a wbrew sobie Wanda poczuła gorąco między nogami. Pragnęła, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, by ten ... byt ... ten anioł, zdarł z niej ubranie i posiadł tutaj, na tej dziwnej, fosforyzującej podłodze.

To musiała być jakaś magia. Jakieś pierwotne czary.

I nie wiadomo skąd, nie wiadomo, czemu Wandzie przypomniał się pewien cytat z Biblii.

A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi, rodziły się im córki. Synowie Boga, widząc, ze córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie jakie im się tylko podobały(...). A w owych czasach byli na ziemi olbrzymi; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. Byli to owi mocarze, mający sławę w dawnych czasach

- Odpowiedz na moje pytanie, córo człowiecza – zimny, donośny i potężny głos Tharmiela wyrwał Wandzię z tego dziwnego uroku.



Grzegorz Wichrowicz



Kołdra była ciepła i – jak kiedyś dziecku – dawała mu schronienie. Poczucie, że jest bezpieczny. Że tutaj, w tym ciepłym ukryciu, nie zagraża mu żadne kosmiczne zło. Że w końcu może odpocząć.

- Grzesiu – usłyszał jej cichy szept i poczuł jej ciepłe ciało wślizgujące się pod kołdrę. – Grzesiulku. Co się z tobą dzieje?

Przylgnęła do niego a on poczuł, jak budzi się jego męskość.

- Przyjechałam. Najszybciej jak to możliwe. Musiałam.

Obsypywała jego barki pocałunkami, po których znikało napięcie. Odwrócił się do niej twarzą. Ujrzał jej śliczną buzię, błyszczące miłością i pożądaniem oczy. Nie potrafił się oprzeć tej czułości, temu pięknemu uczuciu, które ich łączyło.

Weszła na niego. Dosiadła gwałtownie, pełna pasji. Biorąc go i jednocześnie oddając się mu. Zatracił się w jej cieple. W jej ruchach, w szumie krwi w jej żyłach i westchnieniach rozkoszy.

A kiedy zbliżał się do końca, poczuł nagle, że jej ciało stało się dziwne w dotyku. Skóra odchodziła pod jego palcami spalonymi płatami. Krzyknął . Ujrzał nad sobą spaloną, szczerzącą zęby z poczerniałej tkanki twarz. Ujrzał błyszczące gniewem oczy. Ujrzał zwęglone piersi poruszające się w rytm jej ruchów. Z trupich ust i dziury w czaszce wylewały się na niego gęste płyny.

Zaczął krzyczeć. Przeraźliwie. Szaleńczo.

Obudził się gwałtownie i wtedy ich zobaczył. Dwóch świniogłowych, stojących po obu stronach łóżka. Nie miało znaczenia, jak się tutaj dostali. Nie miało znaczenia, że trzymają w rękach drut kolczasty i noże. Nic nie miało znaczenia.

- To naprawdę była ona, wiesz – powiedział jeden ze świniogłowych znajomym głosem przywódcy zbrodniczego rytuału z puszczy. – Twoja słodka Gosia. Tylko troszkę oszukaliśmy twoje zmysły, Dziecię Hioba.

- Zaczęła się mroczna godzina – powiedział ktoś zza głowy Grzegorza.
Więc było ich trzech.

- Jesteś gotowy na śmierć? – zapytał przywódca śwniogłowych.

Ale nim Wichrowicz zdążył odpowiedzieć, stojący za wezgłowiem łóżka zarzucił mu ostrą, pełną zadziorów pętlę, najpewniej zrobioną z drutu kolczastego. Rany nie były głębokie, ale bolesne i szyja Grześka spłynęła krwią.

- Jesteś gotów na śmierć? – powtórzył śwniogłowy kultysta wyciągając przed siebie dłoń. Grzesiek ujrzał na niej dziwną rękawicę z bocznym ostrzem. Może nie było ono długie, ale i tak wystarczało, by zabić człowieka. Lub zadać mu ból. Dużo bólu.

Dał znak kompanowi, by ten zwolnił ucisk na gardle ofiary. Tak, by Grzesiek mógł odpowiedzieć. Z gardła chłopaka wyrwał się bolesny okrzyk.



Teresa Bułka – Cicha i Patryk Gawron


Słyszeli to oboje wyraźnie. W dziwnej, nienaturalnej ciszy, jaka panowała za drzwiami usłyszeli wyraźnie ... muzykę.

Muzyka dochodziła skądciś zza drzwi. Jakby puszczona z patefonu. Było w niej, mimo melodyjnej nuty, coś ... strasznego. Coś ... nieludzkiego. Jakaś niewypowiedziana groza.

Oboje chcieli, aby ta muzyka przestała grać w tym dziwnie poza tym cichym szpitalu.

I nagle w tony wygrywanej pieśni wkradło się coś jeszcze. Jakiś wrzask. Krzyk bólu. Niezbyt głośny. Ale rozpoznawalny.

To krzyczał Grzesiek Wichrowicz, który jakiś czas temu wyszedł na korytarz, aby mogli Patryk i Teresa mogli sobie swobodnie pogadać.

Krzyk ucichł. I tylko ta przeklęta muzyka rozbrzmiewała dalej. Jakby nigdy nie miała zamiaru ucichnąć.

Ściany pokoju zaczęły ... krwawić.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-12-2012, 20:49   #202
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Post wspólny Liliel i Gryf

- Patryk? To po rusku? - Bułka z trudem opuściła nogi na posadzkę. - Myślisz, że to on? Taterka?

Patryk zerwał się z krzesła i nerwowo rozejrzał dookoła, starając się na nowo odnaleźć w rzeczywistości.
- Sprawdzę. - szepnął i podszedł do drzwi. Lekko je uchylił i ostrożnie wyjrzał na korytarz.

Ujrzał zakurzony, brudny korytarz, zawalony gruzem. Pył unosił się w powietrzu. Drzwi do innych sal wyglądały na odrapane, brudne - większość z nich łuszczyła farbę. Wyglądały przez to, jakby traciły skórę.
Muzyka dochodziła gdzieś z głębi gmachu, który wyglądał na opuszczony. Chociaż nie. W unoszącym się w powietrzu pyle Patryk zobaczył jakąś postać na końcu korytarza. Stała, nieruchomo kiwając się jak w transie, a potem zrobiła krok w przód idąc w stronę źródła dźwięku i jednocześnie oddalając od Gawrona. Patryk wyraźnie usłyszał zgrzyt metalu trącego o beton. Postać miała chyba metalową protezę zamiast jednej nogi. Po zrobieniu kroku idący zatrzymał się i znów zaczął kiwać się w miejscu.

Patryk cofnął się i cicho zamknął drzwi. Oczy miał okrągłe jak spodki.
- Ruiny, wszędzie te pierdolone ruiny... - wyszeptał przez ściśniętą krtań - jak wtedy...z tym wspólnym snem.
- Pomóż mi usiąść na wózek - już odrzuciła kołdrę i złapała Gawrona ramię jako oparcie. - Jeżeli to tamta strona to może Antek nadal tu jest. Chodź, sprawdzimy co to za muzyka. I może nasi też tu będą, coś podpowiedzą? No wiesz, Czarek, Andrzej i Baśka.
- Oby nie. - Gawron zadrżał na wspomnienie upiorów wlepiających w niego wzrok z podwórka Węgielnej. - Tam.. po korytarzu coś łazi.. coś z żelazną nogą.. jesteś pewna, że chcemy tam iść?
- Z żelazną nogą? - powtórzyła za nim i podtrzymując się jego ramienia usiadła na inwalidzkim wózku. - Może to Dziary siostra? Sam mówiłeś, że to ona była tą bez nogi. Skoro się błąka po tym piekielnym równoległym świecie to może sobie znalazła coś żeby się sprawniej i szybciej poruszać? Protezę z kawałka żelastwa? - Bułka poruszyła kółkami i wózek ruszył leniwie z przeciągłym upiornym jękiem. - Otwórz drzwi Patryk.
Gawron chyba chciał coś powiedzieć ale w końcu tylko przełknął ślinę i ... otworzył drzwi.

Muzyka nadal grała. Kulawiec gdzieś znikł. Ale Gawron słyszał coś jeszcze. Jakieś ... szepty. Niezrozumiałe, poszarpane przez niewidzialne gardła głosy dobywały się ze ścian, z sufitu, z podłogi, zza brudnych, oblepionych szlamem okien. Kurz unoszący się w powietrzu zdawał się wirować w rytm muzyki i w rytm tych szeptanych słów.

Muzyka dochodził z góry. Tak przynajmniej im się wydawało. Aby się tam dostać musieli pokonać schody, co z wózkiem nie będzie aż tak łatwe. Tym bardziej, że na schodach ktoś stał.


Bułka postękiwała lekko za każdym obrotem kół jej ruchomego fotela.
- Patryk, tylko spokojnie, dobra?
Nie była pewna czy to dobry pomysł ale miała jeszcze w pamięci ostatnie zajście z dziewczynką z urazem czaszki. Ten drugi upiorny świat... ostatnio nauczyła się na niego patrzeć. Odłożyć na bok strach jak odkłada się zimowy płaszcz kiedy nadchodzą cieplejsze wiosenne dni.
Musiała spróbować. W końcu co pozostawało do stracenia? Miała w perspektywie zabić dla Taterki aby ratować Antka albo... jeszcze coś zrobić. Nie poddać się.
Zatrzymała się dwa metry od masakrycznej postaci.
- Wszystko w porządku doktorze? - zagadnęła nie bardzo wiedząc do czego w zasadzie zmierza.

Szaleniec odwrócił się na dźwięk jej głosu. Oczy zalśniły czerwienią. Zamachał krwawym ochłapem trzymanym w ręce rozchlapując drobne krople ciemnej krwi.
- W porządku - wydukał dość niewyraźnie. - Odzyskałem moją twarz.
Zaśmiał się szaleńczo przykładając skórę do pozszywanej, okaleczonej gęby.
- To ważne. Nie wiem czemu. Ale ważne.

Bułka skinęła z wyrazem zrozumienia.
- Bo jak się straci twarz zostaje nam tylko... wstyd.
Tak działają chyba sny? A ten świat ma z nimi dużo wspólnego. Symbole, przenośnie niedopowiedzenia. Może o tym mówił doktor. Jego utrata twarzy równała się utracie honoru a może Bułka za bardzo to wszystko analizowała. Jeden pies. Jednego była pewna. Nie zamierza się bać. Strach mąci jej percepcję.
- Wie pan, kto puścił tą muzykę? Dochodzi z góry a ja tam nie wjadę na wózku.*

- To go zostaw - uśmiechnął się szaleńczo. - Ale muszę cię rozczarować ja nie słyszę żadnej muzyki.

- No tak - nagle wydało jej się to oczywiste. Sama się zdziwiła, że wcześniej na to nie wpadła. Muzyka była częścią ich piekła. Jej i Patryka. Lekarz nie miał z nią nic wspólnego. - I masz rację. Wózek tylko zawadza.
Ostrożnie spróbowała się podnieść i stanąć na własnych nogach. W końcu w tym świecie prawa natury ani logika nie istniały. Czy mogła pokusić się o stwierdzenie, że są raczej własnymi umysłami? Otaczają ich własne grzechy, koszmary, lęki. Dlaczego miałoby ograniczać ją ciało? Ciało jest niczym bez umysłu. Tylko narzędziem. A narzędzie robi to co oczekuje od niego twórca.
- Nie ważcie się... - powiedziała na głos jakby chciała ostrzec swoje nogi żeby nawet nie myślały się poddać.

I stanęła. Nie czując słabości w nogach. Jakby Taterka - Paweł nie pociął jej w przypływie morderczego okrucieństwa. Lekarz z krwawiącą twarzą nadal stał na schodach ale nie wydawał się stanowić zagrożenia.

- Patryk, no rusz się - Teresa ponagliła milczącego jak dotąd przyjaciela i zaczęła wchodzić na górę wsłuchując się w muzykę i starając się określić jej źródło.

Gawron początkowo po prostu stał w drzwiach pokoju i gapił się z rozdziawioną gębą, jak Tereska ucina sobie pogawędkę z czymś co na pierwszy rzut oka wyglądało jak uciekinier z książki Cliva Barkera. Gdy w końcu odzyskał kontakt z rzeczywistością ruszył szybkim krokiem za przyjaciółką. Na chwilę zatrzymał się przy pokrytej obrzydliwym grzybnym trądem ścianie. Mocnym ruchem wyszarpnął jedną z rur z pomiędzy martwych, przerdzewiałych zaworów ogrzewania. Krótka, poręczna, jak raz, by rozbić łeb jakiemuś piekielnemu pomiotowi.
Pobiegł za Teresą szerokim łukiem omijając pokrakę z maską.

Schody prowadziły w górę przechodząc szybko ze zwykłej klatki schodowej w metalowe, kręte stopnie, jak w morskiej latarni lub wieży. Niekończąca się serpentyna. Muzyka stawała się coraz głośniejsza, aż w końcu - o dziwo nie czując zmęczenia - zatrzymali się przed pokrytymi zaciekami z rdzy metalowymi drzwiami. Na ich środku białą farbą ktoś namalował wielką literę U.
Drzwi były częściowo uchylone a zza nich słyszeli poza muzykę jakiś krzyk oraz szczęk metalu, jakby gdzieś blisko ktoś naciągał metalowe ogniwa sporego łańcucha. Widzieli też światło. Czerwone, wręcz krwistej barwy. W tym świetle tańczyły niewyraźne, zmieniające się cienie jakiś wychudzonych postaci.

Patryk położył rękę na ramieniu Teresy, dając do zrozumienia by poczekała. Prawa dłoń mocniej zacisnęła się na pręcie. Ruszył w stronę drzwi.

Za drzwiami znajdowało się okrągłe pomieszczenie, jakby strych. Straszliwie brudne i przesiąknięte odorem rdzy i krwi. Żelazistym i osadzającym się na języku.

Pierwsze co ujrzał to ciało. Okrwawione. Wiszące na środku. To był Grzegorz. Patryk poznał go od razu. Zawieszony na łańcuchu za ręce. Nagi. Nieprzytomny lub martwy. Głowa Wichrowicza opadała na pierś bezwładnie.
Światło wydobywało się z lampy o czerwonym szkle a cienie rzucała metalowa karuzela - ochraniająca lampę. W metalowej osłonce wycięte były postacie i to właśnie ich cienie widzieli w wejściu do pomieszczenia.

Przez chwilę na obraz Grzegorza nałożył się jednak inny obraz. Anioła. Torturowanego przez jakąś maszynerię.
Ale widok ten trwał zaledwie mgnienie oka. Pół sekundy. Może i mniej.

Teresa nie zamierzała czekać na zewnątrz aż Gawron uzna miejsce za bezpieczne. W zasadzie słowa “bezpieczeństwo” i “zagrożenie” zupełnie straciły dla Bułki swój wyraz. Miała dziwne wrażenie jakby była poza tym. Jakby już jej to nie dotyczyło. Nie zależało jej. Nie teraz, kiedy czyta jeszcze tą książkę ale przecież już zna zakończenie. Nie może dopuścić aby Taterka skrzywdził Antosia. Ale nie może też zabić nikogo ze swoich przyjaciół. O nie. Ona taka nie jest. A już na pewno nie da się manipulować jakiemuś piekielnemu watażce.
Widok Wichrowicza nie przeraził Teresy ani jej nie sparaliżował. Wręcz przeciwnie, wydawało jej się, że po to tu właśnie trafiła, do tego jest przecież stworzona. Ma w sobie zimną krew i potrafi leczyć rany.
- Musimy go zdjąć - ponagliła Patryka a sama już rozglądała się za sposobem aby opuścić łańcuchy i w pierwszej kolejności oswobodzić Grześka z pęt.
Gawron nieufnie, z gazrurką wyciągniętą przed siebie, zrobił parę niepewnych kroków w stronę dziwacznej lampy. Gdy przekonał się, że nie rzuci się ona na nich z zębami znów zaczął oddychać i przyjrzał się łańcuchom.

Konstrukcja nie wydawała się zbyt skomplikowana. Oparta na zasadzie bloczków i zapadek. Z dwóch stron. łańcuchy przechodzące przez system bloków, podtrzymywały ciało okrwawionego Grzegorza w pozycji przypominającej literę Y, gdzie nogi - zwisające swobodnie jakieś pół metra nad poziomem podłogi - stanowiły dolną stopę litery.
Widzieli mechanizmy naciągu - bębny z nawiniętym łańcuchem i korbą zablokowaną zapadką. Niby nic trudnego. Poza jednym małym, paskudnym szczegółem. Wokół korby i przy samym mechanizmie niczym żywe węże poruszał się kolczasty łańcuch, podobny do tego, jaki Teresa widziała wynurzający się z ciała Taterki.

Jak to leciało? Gawron zdążył zapomnieć. Coś o przerwaniu łańcucha, poświęceniu i cierpieniu. Patryk nie miał wielu zalet, ale jednego nie dało się mu odmówić. Umiał dużo wytrzymać. Alkoholu, bólu, uderzeń, złamań... I chyba w końcu miało.się to przydać do czegoś pożytecznego. Przygryzł wargę, naciągnął rękawy kurtki na dłonie i ignorując drut kolczasty, śmiało szarpnął za mechanizm zwalniający.
Bułka nie lubiła bezczynności. Złapała za metalową rurkę, którą przytargał tu Patryk i zaczęła z całych sił uderzać w żywe kolczaste pęta, które ciągnęły się po podłodze.

Metalowa rurka, którą w charakterze broni wykorzystywała Teresa, krzesała iskry z kolczastych pnączy, ale nie widziała, aby to przyniosło jakieś widoczne efekty.
Tymczasem Patryk złapał za korbę i zawył z bólu, kiedy kolce przebiły bez najmniejszego trudu zarówno materiał kurtki, jak i jego dłonie. Widział, jak kolczaste pnącza przechodzą przez ręce, jak wypryskują w rozbryzgach krwi i tkanki z drugiej strony. Czuł, jak pnącza wnikają przez ciało i kość, pną się pod jego skórą dalej i głębiej, sięgając łokci, sięgając ramion. Niczym żywe, wygłodzone istoty pragnące życia i krwi, pragnące bólu i cierpienia.
Niewidzialna siła przyciągnął jego ręce do korby, a kolczaste pnącza uczyniły Gawrona częścią mechanizmu. Mógł kręcić korbą, ale miał świadomość tego, że im niżej będzie chciał opuścić wiszącą ofiarę, tym głębiej pnącza sięgną weń, wlezą pod jego skórę, zabiorą co ich. Łańcuch zawsze musiał mieć ofiarę. Jeśli Wichrowicz zostanie uwolniony, Gawron zajmie jego miejsce. To było pewne.
Patryk czuł też, że może puścić tą piekielną korbę. Oderwać ręce od kołowrotu, wyrwać je ociekające krwią i zostawić Wichrowicza na kaźń i mękę. Bo czy tak naprawdę chciał zająć jego miejsce? Czy naprawdę był gotowy dać się rozerwać na kawałki za przyjaciela z lat młodzieńczych. Teraz, unosząc twarz widział dwa obrazy nakładające się na siebie - Grześka Wichrowicza oraz .... anioła - chyba nawet tego samego, którego widział w dziwacznej wizji czy też śnie w łańcuchach.
Urakabaramiel. To imię lub też nazwa wpłynęło do głowy Patryka, niczym piękna melodia.
Związany. Zniewolony.
- UWOLNIJ MNIE - głos w głowie Patryka dźwięczał niczym dzwony kościelne, zdawał się rozsadzać czaszkę. - UWOLNIJ MNIE!
Nie prosił. Żądał. Nakazywał.
- VOIVORODNINA MNIE POTRZEBUJE. USTASZE JESZCZE MOGĄ ZAPROWADZIĆ NOWY PORZĄDEK, JAK TO OBIECYWANO. JAK OBIECYWALIŚMY.

Gawron ryknął z bólu. Zatoczył się do tyłu, ale nie puścił łańcuchów.
- Grzesiek... Pojebało cię?... Jacy, kurwa, Ustasze?.. Co ty pierdolisz? - mniej więcej tyle dało się zrozumieć z jego wrzasków.
Krzyk Patryka sprawił, że Teresa wypuściła z dłoni gazrurkę i w mgnieniu oka była przy nim. Widziała jego zakrwawione okaleczone dłonie . Podziurawioną przez drut skórę.
- Zostaw - chciała na siłę rozewrzeć zaciśnięte palce. - Musi być inny sposób.

Grzesiek znów zwiotczał. Patryk nie był już pewien, czy to faktycznie jego przyjaciel, czy nie. Nie był już pewny niczego. Nie zdawał sobie sprawy z niczego co go otaczało, jakby umysł wypaliło mu rozrzażone ostrze. Nie zdawał sobie sprawy z obecności Teresy koło siebie.

Teresa szybko zorientowała się, że na siłę to co najwyżej oderwie ręce Patryka od korby. Dosłownie. Oderwie je pozostawiając palce i fragmenty ciała przy maszynerii. Poza tym ujrzała, że znajdujące się w pobliżu kolczaste pnącza zareagowały na jej obecność. Niczym metalowe, ostre węże zaczęły pełznąć w stronę jej i Gawrona z oczywistymi zamiarami wbicia się w ich ciała, oplecenia wokół nich, zniszczenia i poszarpania miękkiej tkanki. I wtedy obudził się w niej niepokój. Mówiono, że Lwowski zniknął w szpitalu, w którym pracował, Czuba zaginął w drodze do domu. A jeśli - oni po kolei - trafiali do tego miejsca w jakiś niepojęty sposób? Jeśli znajdowali ten przeklęty mechanizm i próbowali go uruchomić. A potem znajdowano gdzieś ich ciała w Mieście. Może teraz nadeszła po prostu ich kolej - jej i Patryka, lub tylko Gawrona? Może czuli się zbyt pewnie? A może to nie miało znaczenia?W końcu trafili tutaj szukając Grześka, który pozostał na korytarzu. A jeśli on wpadł w ich ręce. Gdziekolwiek. Kiedykolwiek. Bo przecież czas i miejsce zdawały się nie mieć tutaj żadnego znaczenia. Jej nowo odkryta percepcja Metropolis - Miasta Miast - bo czuła, że właśnie tutaj się znajdują, powodowała galopadę myśli w jej głowie. Wiedziała jedynie tyle, że znaleźli się w potwornym niebezpieczeństwie. Wpadli w pajęczą sieć - złowrogą i straszną - jak małe muchy, którymi wszak byli dla istot stojących za Voivorodiną i jej zbrodniami.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-12-2012 o 10:09. Powód: połączenie postów
liliel jest offline  
Stary 24-12-2012, 00:32   #203
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
To było tak okrutne, tak nieludzkie. Dać mu chwilę wytchnienia, przyjemności oraz poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebował, by chwilę potem odebrać mu to wszytko i, co gorsza, kazać uwierzyć w morderstwo miłości swojego życia. To było tak okrutne, że należało się tego spodziewać.

- Nie, nie ona... NIE!- krzyknął Grzesiek, szybko jednak stracił siłę i zalała go fala beznadziei.- To nie była ona, nie mogła być, nie... Proszę, to nie była ona... Nie wierzę wam- powiedział siląc się na stanowczość, chociaż górowało w nim przerażenie i bezradność.
- Wiara nie ma z tym nic wspólnego - powiedział zduszony głos spod maski. - Możesz nam wierzyć. Nie musisz. To niewiele zmieni. Zabiłeś ją. To stało się faktem. Byłem przy tym. Widziałem. Śmiałem się w duchu. Myślałeś, że zmylisz naszą czujność, kuternogo?
- A może naprawdę chciałem być przez chwilę jak wy? Mieć władzę nad ludzkim życiem, być w stanie coś zmienić, chociaż raz...
- Nie wiedział, dlaczego od razu go nie zabili, pojawiło się jednak światełko nadziei. Poza tym, dzielnie nie dopuszczał do siebie tej najstraszliwszej myśli.- I tak wam nie wierzę.
- Władzę - głos świniogłowego pozostał obojętny - Władzę? Nikt z nas nie ma władzy, poza naszym panem, Chagidielem.
Zawahał się. Jakby słuchał kogoś niewidzialnego.
- A może ty naprawdę pragniesz stać się jednym z nas. Zabijać, kiedy poczujesz JEGO wezwanie. Pozbyć się ludzkiej twarzy. Przyłączyć się do wielkiej Voivorodiny? Oddać się jemu całym ciałem i całą duszą? Chcesz tego? Powiedz tylko, a spełnimy twoją prośbę.
- Jesteście jego pacynkami, jego dziwkami. Nie macie nawet wolnej woli, robicie, co wam każe. Jak psy. I ja miałbym chcieć do was dołączyć?
- Nie był taki, jak oni, i nie chciał być. Sama taka sugestia zdenerwowała go. Chciał ich sprowokować swoimi słowami, a wyszło na to, że zręcznie odbili piłeczkę i to on tracił panowanie nad swoim językiem.

Pętla z drutu kolczastego zacisnęła się mocniej na gardle Grześka. Krew popłynęła obficiej. Świniogłowy przywódca dał znak obserwującemu do tej pory kompanowi, a ten z wyjętym nożem ruszył w jego stronę.
- Najpierw zdejmiemy ci twarz - poinformował świniogłowy. - Potem wytniemy przyrodzenie, rozetniemy brzuch i nakarmimy cię twoimi własnym bebechami. Wiemy, jak to zrobić byś cierpiał, ale przeżył. Będziesz błagał o śmierć. O to, by twoje męki się skończyły. Ale my mamy czas. Dużo czasu. Aż w końcu, kiedy nam się znudzi twoje żałosne skamlanie poderżnę ci gardło tym wyświęconym nożem. Jak pasuje ci ten plan?

Ucisk na gardle zelżał. Najwyraźniej oprawcy mieli dalej ochotę na swoją chorą konwersację.

- Nie- wymamrotał, odwaga wyparowała tak szybko, jak się pojawiła.- Czego chcecie? Dlaczego nam to robicie? Może... się dogadamy.- Sam nie wierzył, że to mówi, ale to była jego ostatnia szansa.

- Zjedz, albo zostań zjedzony. Zabij, albo zostań zabity. Zostałeś przeznaczony na ofiarę. Podarowany mojemu panu. Twoja krew stanowi lej balsamiczny, którym namaścimy jego ciało. Twoje ciało, komunię, którą spożyjemy ku jego czci - kontynuował świniogłowy. - Strach będzie solą na ten pokarm. Cierpienie przyprawi go należycie.

Nóż świniogłowego zagłębił się w policzek Grześka. Niezbyt głęboko, ale przeciął skórę i ciało.

- W mocy paktu zawartego przez rodziców tego oto śmiertelnika, w mocy krwawej pieczęci i wypowiedzianych przysiąg ofiaruję tobie, ojcze wszelkiej deprawacji, splamiony krwią swych dzieci, wielki Chagidielu, ciało i krew tego śmiertelnika. Uczyń mu zaszczyt swojej łapczywości i uczyń nam, dzieciom twoim, zaszczyt twej ofiarności.

Nóż zagłębił się dalej. Rozpruł policzek. Głęboko. Do kości.

Świnioglowy przywódca dał znak i jego pomagier cofnął dłoń z ostrzem.

- Masz jeszcze szansę, kuternogo - powiedział pochylając się nad podduszanym Grześkiem. - Już raz zabiłeś. Zrób to raz jeszcze. Tym razem zabij Patryka Gawrona, Hieronima Bułkę, Wandę Jaworską lub Teresę Bułkę. Zrobisz to?

Wichrowicz zadrżał. Nie tylko z powodu głębokiego cięcia, ale i przez słowa świniogłowego. Czyli jednak pomysł Wandy o jakiejś sekcie do której należeli ich rodzice nie był wcale niedorzeczny. Ale nawet teraz nie mógł sobie wyobrazić, że rodzice mogliby go oddać demonom. I to jeszcze w zamian za co? Co takiego mogli im zaoferować, że poświęcili życie własnego syna?
- Jeśli miałbym kogoś zabić, to tylko któregoś z was. Albo waszego pana, chociaż widzę, że woli się wysługiwać innymi... Ale nie skrzywdzę żadnego z nich, nie ważne, co mi zrobicie.
Nie miał już nic do stracenia, jego los został przesądzony, być może jeszcze przed jego poczęciem. Przypomniał sobie słowa egzorcysty. Tak, wiedział, co jest grane. Ale dlaczego nie chciał wszystkiego zdradzić? Nie ważne. Teraz już wszystko straciło znaczenie.

- Pławisz się w swojej bezsilności, dziecię Hioba - szydził przywódca świniogłowych.

Kolczasty łańcuch znów zacisnął się na gardle Grzesia i ciało spłynęło krwią.

- Artysta bez palców nie pogra chyba na gitarze. Nie zrobi wielu rzeczy. Także palcówki swojej dziewczynie. A nie. Zaraz. Ty ją przecież zabiłeś.

Świniogłowy przyłożył swój nóż - rękawicę do palca u lewej ręki.

- Kawałek, po kawałku - wyszeptał niemal z ekstazą. - Jak obiecałem. Zacznę jednak od palców. Chyba, że zabijesz jedno z nich.

Dał znać i kultysta poluźnił ucisk drutu na gardle.

- A Ty kogo zabiłeś, jak się zeszmaciłeś dla tego swojego pana? Kumpla? Brata?- zaczynał drżeć mu głos, jednak cień prowokacyjnego uśmieszku pojawił się na jego twarzy. Właściwie pogodził się z samą śmiercią, jednak myśl o poprzedzających go torturach doprowadzała go na skraj poczytalności. Chciałby ich uniknąć, umrzeć w ułamku sekundy, jednak świniogłowi z pewnością dotrzymają obietnicy i nie pozwolą mu zbyt wcześnie zejść z tego padołu. Chyba, że uda mu się ich sprowokować, jednak, póki co, słabo mu to szło.

- Matkę - zachichotał śwniogłowy z jakaś obsesyjną, chorą satysfakcją. - Spaliłem ją, jak spała w łóżku. Nocą. Pijana. Paliła się i skowytała jak zarzynana świnia. Od tej pory byłem już jego wiernym wyznawcą. On uwielbia, kiedy bliscy mordują się wzajemnie. Kiedy ojcowie gwałcą dzieci. Kiedy matki katują niemowlęta. Kiedy ludzie bliscy sobie, mordują się wzajemnie. Uwielbia to. Nasz skrwawiony patriarcha. Chagidiel. Ale to nie ma znaczenia. Bo wszytsko co znałeś i kochałeś, dziecię Hioba, jest tylko fałszem. Jest iluzją. Dopiero kiedy poznasz smak prawdy, poznasz smak istnienia. Tak to już jest. Zawsze tak było. Tylko ja miałem szczęście odkryć to wcześniej. Oczy otworzyły mi się, kiedy miałem dwanaście lat.

- Boże
- wyszeptał Grzesiek, słuchając tych potwornych zwierzeń.- Nie jesteś już człowiekiem, prawda? - Nie, tak bezlitosna, wręcz bezduszna, istota nie była człowiekiem, odpowiedział sobie w duchu. Po chwili zadał inne pytanie, które nasunęło mu się podczas wypowiedzi kata.- Mówisz o Metropolis? To ono według Ciebie jest prawdziwe? Niby dlaczego? Skąd to wiesz? Bo co, bo on Ci tak powiedział, a Ty naiwnie we wszystko wierzysz?

- Nim cię zgładzę, mogę cię oświecić
- powiedział spokojnie a potem, jednym, szybkim ruchem odciął Grześkowi mały palec u lewej dłoni. Trysnęła krew a ból podszedł Wichrowiczowi falą żółci pod gardło.
- Skoro wolisz być ofiarą niż katem. Wolisz stronę przegranych, nie zwycięzców. Skoro przedkładasz niepotrzebną lojalność nad nic niewartymi przyjaciółmi od mocy, jaką daje ci legion Voivorodiny, to przynajmniej porozmawiamy sobie przed twoją męczeńską śmiercią. Bezwartościową i bezużyteczną, ale na swój bezsensowny sposób nawet bohaterską.

Ostrze serbosieka - Grzesiek sam nie wiedział skąd zna nazwę tego ostrza na rękawicy - zbliżyło się do kolejnego palca.

- Wolisz ten, czy może inny kawałek ciała
- zapytał tonem fałszywej uprzejmości.

Grzesiek zdusił wrzask bólu, chwilę potem czucie całej dłoni zmalało, adrenalina dawała mu złudzenie, że palec tam jest, tyle że odrętwiały. Ale on widział, co się stało, czuł przecinane gładko ciało, ścięgna i staw.
- I ty myślisz, że jesteś zwycięzcą? Ty nawet nie żyjesz, jesteś marionetką swego pana, nikim więcej. Ja przynajmniej mam wolną wolę. Nie mógłbym żyć jako niewolnik, tak jak ty.- Nie wiedział, dlaczego dalej dyskutował z świniogłowym, ale łatwiej mu to przychodził oniż leżenie w ciszy. Rozmowa zdawała się odciągać nieco jego myśli od fizycznego bólu.

- Zapytam po raz ostatni - w tonie głosu świniogłowego pojawiła się nutka zimnej groźby. - Czy zabijesz któreś ze swoich, tak zwanych, przyjaciół?

- Nie
- odpowiedział równie rzeczowo Wichrowicz.

- Doskonale. To zacznijmy taniec bólu i cierpienia - powiedział świniogłowy zbliżając ostrze do oka Wichrowicza.

Ostatkiem sił starał się to wszystko zrozumieć. Dlaczego jego rodzice to zrobili? Jak mogli skazać go na śmierć, i to jeszcze tak okrutną i przepełnioną bólem? Nazywali ich Dziećmi Hioba, ale dlaczego? Pakt został podpisany, żeby udowodnić wierność jego rodzicieli demonowi, Chagidielowi? Taka była rola potomków Hioba w biblijnej przypowieści, jednak dlaczego wyznawcy serbskich bożków pławiących się w cierpieniu mieliby szukać analogii z biblijnymi postaciami? Co znaczyło to cholerne dziewięć i pięć? Tyle niewiadomych... Dziwne tylko, że Czarek i Andrzej próbowali im pomóc, naprowadzić na rozwiązanie tej demonicznej zagadki, to znaczy, że dowiedzieli się czegoś, lecz dla nich było już za późno. Czy to możliwe, że sama śmierć ujawni przed nim całość obrazka, który z taką determinacją starali się wspólnie ułożyć? Liczył na to. Właśnie o tym rozmyślał, kiedy ostrze zaczęło zbliżać się do jego oka. Wiedział, że już za moment straci możliwość logicznego rozumowania, będzie tylko cierpienie i błaganie o śmierć.
I cholernie się tego bał.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 24-12-2012 o 00:36.
Baczy jest offline  
Stary 24-12-2012, 13:06   #204
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ledwo zdążył, tak przynajmniej myślał. Serce waliło mu w przełyku, nie zastanawiał się nawet że zostawia Paulinę, że biegnie najpierw do łazienek gdzie w przypływie paniki bije pięściami o ścianę. Nie ma okien!! Nie ma! Z powrotem do Tip-topa, na zaplecze... Oni są już tuż za mną, niemal czuł że zaraz złapią go za ręce, znowu zaczną dźgać nożami.
Cudem przewalił się przez siatkę na drugą stronę. Leżał chwilę w błocie zbierając siły, ale zaraz poniósł się i znowu ruszył biegiem. Widział ich jak pakował się do taksówki, na szczęście kierowca wziął go za niegroźnego podpitego studenta i zabrał a nie wywalił na pysk bojąc się o tapicerkę.

Stanęli jak wryci. Nie biegli dalej za nim, to było bardziej przerażające niż gdyby z charkotem rzucili się gonić poloneza. Potrafią go wytropić? To dlatego odpuścili teraz, dlatego trafili za nim do biblioteki i tutaj? Zostawiał jakiś ślad, czy w innych rzeczywistościach miał przyczepioną tarczę do pleców?

Mimo ogarniającej go słabości i utraty sił gorączkowo myślał co dalej. Nie mógł jechać na umówione miejsce w Wandzią i Gawronem. Nie pozwoli na to by te świniowate sukinsyny trafiły tam za nim. Ćmiło mu przed oczami, kręciło się w głowie. Kierowca gadał jak nakręcony. Najpierw podśmiewywał się z niego że tak się zrobił a jeszcze daleko do wieczora. Potem zaczął opowiadać o porachunkach ruskiej mafii i dopiero po chwili Hirek zorientował się że mówi o nich. O morderstwach.
- Co pan powiedział? Znaleźli... kogo?
- No mówię przecież kolejnego ruskiego bandytę, spalonego na skwarek w lesie.
- Kiedy? – Hirkowi dreszcz przeszedł po plecach. – Kto to był?
- No w gazetach pisali że nie wiadomo. Tyle że kobieta chyba. Młoda.

Otworzył drzwi podczas jazdy, na szczęście ruszali dopiero spod świateł.
- Panie!! Całkiem panu odpierdoliło?! – taksówkarz zdenerwował się, ale Hirek już szedł chwiejnie przed siebie. Czuł że znowu wszystko faluje, że zaraz odpłynie i obudzi się nie wiadomo gdzie. Nie!! Nie teraz. Rozchełstał kurtkę, uderzył się nawet w twarz, usiadł na murku i spuścił nisko głowę. Na próżno...

Kiedy otworzył oczy stał przed budynkiem szpitala gdzie pracowała a teraz leżała Tereska. Tylko że zmienionym. Nie tym co zwykle. Odrapane ściany, wybite okna. Łyse drzewa w zapuszczonym na dziko parku. I ta muzyka. Hymn jakiś, tak myślał na początku, aż zrozumiał. Przed oczami stanęły mu zdjęcia Taterki w dole z trupami, srbosjek na ręce zarzynającego kobietę mordercy z Jasenovaczu.
Wszedł po schodach na górę. Musiał odnaleźć Tereskę. Świat otaczający go naokoło nie przerażał już tak bardzo. Zaczynał... nie, nie przyzwyczajać się ale znosić to co się działo. Akceptować. Mijał korytarze, muzyka narastała, słyszał jęki i zgrzyt łańcuchów.

- Ciii, nie ruszaj się Patryk. Będzie dobrze - Teresa widziała, że tylko pogarsza sprawę. Cofnęła dłonie i w wyrazie bezradności pogładziła Gawrona po twarzy. - Nie ruszaj się. Najlepiej ani drgnij...
Kawałki kolczastego drutu pełzły w ich kierunku niby jadowite żmije. Teresa podniosła ponownie gazrurkę i wtedy w progu do sali coś jej mignęło. Odwróciła się odruchowo podnosząc w górę improwizowaną broń.
- Hirek? - w jej głosie nie było chyba nawet większego zaskoczenia. - Musisz mi pomóc. Gawron... on chyba nie kontaktuje... A ten drut go zaraz rozpłata na kawałki jeśli nie przestanie się ruszać. I jeszcze to - wskazała na wijące się na podłodze kolczaste witki.
Wiszącego na środku pomieszczenia Grzesia na razie nie skomentowała słowem.

Tego co zobaczył w kolejnym pomieszczeniu wiedział ze nie zapomni już nigdy. Najpierw Grzesiek, rozpięty , górujący nad wszystkim, pokrwawiony. Gawron uczepiony jakiegoś urządzenia i Tereska próbująca...
- Uciekaj! - Krzyknął odruchowo, widząc jak metaliczne wstęgi drutu kolczastego zbliżają się do niej. Skoczył i złapał ją za rękę by odciągnąć ja z tego miejsca.- Co się... Jak Grzesiek się tu znalazł? - usiłował sobie przypomnieć dokładnie ale ostatnio widział przyjaciela przed sobą w tunelu w którym się czołgali uciekając z piwnicy Voivorodiny.

- Hirek, spokojnie - Teresa ujęła jego twarz w obie dłonie i zajrzała bratu w oczy. - Nigdzie nie uciekamy. Nie możemy ich zostawić...
Metalową rurkę wcisnęła mu w dłoń.
- Pilnuj Gawrona. Ma się nie szarpać bo tylko pogarsza. A drut... Może reaguje na ruch? Postaraj się... dożyć do mojego powrotu. I chroń Patryka. Nie wybaczę ci jak coś mu się stanie jak mnie nie będzie...
Bułka niemal w biegu dopadła do Hirka, uścisnęła go mocno i z totalną desperacją, jakby przeczuwała, że później może już nie być okazji.
- Kocham cię braciszku.

- Tereska,co ty... Gdzie ty idziesz, do cholery? Co się tu stało?! Gawron! - wrzasnął w kierunku kumpla, ale ten nic nie odpowiedział. Złapał ją za łokieć i uspokoił się w jednej chwili.
- Nigdzie nie pójdziesz. Musimy odnaleźć Taterkę. Tak mówił mężczyzna w czerni który przyszedł do mnie. On jest kluczem, to on to tu sprowadził. Widziałem jego zdjęcie w dole z trupami. To ta przeklęta muzyka, jego i jego koleżków - morderców. Gawron z nim rozmawiał, musimy go odnaleźć. Wydusić z niego gdzie jest ołtarz. - Popatrzył jeszcze raz na Grześka. - Gdzie ty chcesz iść w ogóle? Tereska?

- Hiruś, spójrz! - wrzasnęła po raz pierwszy aby podkreślić wagę sytuacji i wskazała palcem na dyndającego pod sufitem Grześka. - To nie jest dobry moment, nie sądzisz? Wiem o Taterce. Wiem, że to on. Pójdę do niego i załatwię chociaż tą kwestię. Powinnam była zrobić to już rano. Pilnuj chłopaków. Nie wolno zostawić ich samych - jej głos brzmiał niemal jak rozkaz. Kiedy Bułka się uparła potrafiła być bezlitosna. - Puść mnie - wyszarpnęła się z jego uścisku bo złapał ją za łokieć. - To Taterka jest źródłem tych łańcuchów. Zabicie go powinno uwolnić chłopaków.

- On wie gdzie jest ołtarz, tak mi się wydaje. To to musimy zniszczyć. - Hirek puścił jej łokieć. - Zabicie go może nic nie zmienić. Poza tym skąd wiesz, gdzie go szukać?

- Bo leży piętro nade mną! Jest w śpiączce. Jego ciało jest bezużyteczne ale duch nadal sieje spustoszenie. Morduje, krzywdzi... To on mi to zrobił - wskazała na swoje bandaże. - Widziałam wypełzające z jego ciała druty. Są jak łodygi. A on jest korzeniem. I zamierzam wyrwać tego cholernego chwasta zanim oderwie Gawronowi łapy więc przestań się ze mną kłócić.

Próbował jeszcze tłumaczyć, że Taterka może mieć inną rolę w tym wszystkim, że… Na litość boską przecież ona mówiła o zabiciu go w nadziei że może to rozwiąże ich problem. Mężczyzna od Czarnej Madonny mówił że on jest kluczem, ale czy to oznacza, że wystarczy zacisnąć mu poduszkę na twarzy? I wszystko się naprawi? Jeśli to on odpowiada za przywleczenie tego – spojrzał na wijące się druty na podłodze – do Miasta to przecież w tym świecie nie będzie leżał w śpiączce i patrzył jak Tereska podrzyna mu gardło.
- Nie dasz rady sama…- zaczął ale w tej chwili Gawron jęknął rozdzierająco i upadł na kolana puszczając z rąk piekielną stal.

Hirek doskoczył do niego i podtrzymał, choć sam byłsłaby jak dziecko. Odsunęli się trochę od wijących kolczastych węży.
- Patryk! Jezu… jego ręce. – Spojrzał na Tereskę, która już odrywała rękawy od koszuli i próbowała motać opatrunki na pokaleczonych dłoniach Gawrona.
- Słyszysz mnie? - Hirek popatrzył mu w oczy, ale szok był zbyt duży, nie wiedział w ogóle czy przyjaciel go rozumie. – Gawron, kurwa…
- Musimy iść – Tereska spojrzała na Grześka wiszącego nadal za ręce nad podłogą. Hirek zarzucił sobie ramię Patryka na bark, starając się nie dotykać poprzecinanej ręki i ruszył w ślad za siostrą.
 
Harard jest offline  
Stary 27-12-2012, 17:47   #205
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Zostałem wysłany przez mojego bezpośredniego lorda – protektora, by służyć ci w tej godzinie próby, jako anioł stróż. Musisz jednak powiedzieć mi, skąd masz rzeczy, które przy tobie wyczuwam. Należą do nas. Zostały nam skradzione. Zbrukane grzechem zdrady. A ci, którzy się tego dopuścili są wrogami mej Wielkiej Matki, niech będzie wychwalane jej imię pośród Archontami.

Wanda stała tylko i patrzyła się przed siebie szeroko otwartymi oczami. Wszystko, co ostatnio się jej przytrafiło zyskało sobie nagle punkt kulminacyjny i dla niej był to właśnie ten moment. Anioł? Prawdziwy anioł ze skrzydłami, albo była już bardziej szalona niż jej się mogło zdawać.
Powiedział, że został przysłany jako jej anioł stróż. To dobrze, prawda? Prawie całe swoje życie modliła się do swojego anioła stróża tak jak nauczyła ją tego w dzieciństwie babcia i teraz on stał tutaj przed nią.

- Odpowiedz na moje pytanie, córo człowiecza – zimny i donośny głos anioła przywrócił Wandę do przytomności.

Dziewczyna skuliła się i objęła ciasno ramionami. Nie dostrzegała w pomieszczeniu żadnych mebli a chętnie usiadłaby na jakimś krześle czy fotelu, bo nogi się pod nią uginały. Zamiast tego zrobiła dwa kroki w tył i Bóg jeden raczył wiedzieć ile ją ten wysiłek kosztował.

- Ja dostałam informacje gdzie je znaleźć. Poszłam tam i je zabrałam. Nie wiem, czym są, ani do czego służą. Po prostu miałam nadzieję, że pomogą mi i innym uciec albo obronić się przed nimi. Tymi z głowami świń. - Była zdecydowana wyznać wszystko jak na spowiedzi. W obecnej sytuacji nie potrafiłaby inaczej.

- Gdzie? - Głos anioła rozlewał się po jej ciele, niczym najsmaczniejsze, najbardziej pobudzające uśpione zmysły wino. - Gdzie to było?

Skrzydlaty posłaniec zrobił krok w przód, ponownie skracając dystans pomiędzy nim, a Wandą.

Wanda ponownie się cofnęła, choć niewielki pokój nie pozostawiał jej wiele pola na takie manewry.
- W pokoju hotelowym. Ukryte w szafie i pod łóżkiem.

- Czy coś jeszcze tam było - kolejny krok do przodu. Zimne oczy świdrowały wzrok dziewczyny. Ta obojętność otaczająca skrzydlatą istotę w jakiś niepojęty sposób podjudzała ogień płonący tam, na dole. Jeszcze dwa, może trzy kroki i plecy natrafią na ścianę. Nie będzie miała, dokąd uciec przed jego drapieżną seksualnością, z której najwyraźniej istota nie zdawała sobie nawet sprawy.

Tym razem nie cofnęła się, bo uznała, że i tak to nie miało sensu. Zamiast tego jeszcze mocniej zacisnęła ręce.
- Oprócz tego, co mam przy sobie znalazłam tam jeszcze jakiś habit i sztandar.

- Sztandar - zatrzymał się - Gdzie on jest?

- Na ulicy Bartniczej 16. Tam go zostawiłam.

Zrobił krok, a potem drugi. Wyczuwała już chłód bijący z jego ciała. Nie był nieprzyjemny. Kojarzył się z wiosennym wiatrem. Wydawało jej się nawet, że wyczuwała delikatną woń kwiatów, którą wydzielało jego ciało.

- Zaprowadzisz mnie tam - to nie była prośba, mimo że ton głosu nadal nie pozwalał wyczuć jego emocji.

Pokiwała skwapliwie głową na znak zgody.

- Ujmij moją dłoń, córo człowiecza - wciągnął szczupłą rękę w jej stronę.
Bala się, że ten kontakt fizyczny zerwie ostatnie tamy jej samokontroli. Że zacznie błagać go, by ją wziął tu i teraz. Albo zrobi coś równie głupiego.

Zacisnęła mocno oczy i usta i wyciągnęła przed siebie na oślep prawą rękę.

Poczuła, jak przeszył ją od tego dotyku dreszcz, który rozlał się po całym ciele i jej zmysły oszalały. Chyba krzyknęła, pogrążając się w ekstazie i zapomnieniu.
Poczuła, jak wypełnia ją dzika namiętność. Jak krzyczy w spalającym ją od środka ogniu orgiastycznego doznania, jednego z najintensywniejszych, jakie miała okazję do tej pory przeżyć.
Żarłocznym, niepowstrzymanym, wyrywającym chrapliwy krzyk z ust. Wanda poczuła, że nogi drżą jej a całe ciało zalewała fala osłabiającej rozkoszy.

Po chwili pęd powietrza wokół niej ustał a ona powoli otworzyła oczy i zorientowała się, że stoją już na jakiejś ulicy. W cieniu bramy. Anioł tutaj nie miał skrzydeł tylko długi, ciężki, ciemny płaszcz. Ulicą przejechał samochód rozcinając deszcz i mrok światłami reflektorów.

- Prowadź - głos anioła brzmiał tutaj zwyczajnie.

I co najważniejsze, zniknął ten seksualny czar, który roztaczał wokół siebie

Najszybciej jak się dało wyszła na zalewaną deszczem ulicę pozwalając, aby zimny wiatr i deszcz ją ostudziły jej ciało. Zaczęła wędrować wzdłuż budynku szukając szyldu z nazwą ulicy. I znalazła. Ulica Szeroka. Leżała spory kawałek drogi od Bartniczej. Najlepiej byłoby skorzystać z autobusu, ale to prawie dziesięć dość długich przystanków.

Odwróciła się w stronę towarzyszącego jej anioła.
- To ulica Szeroka a sztandar jest na Bartniczej, to jeszcze spory kawałek drogi - umilkła nie bardzo wiedząc, jaki sposób podróżowania zaproponować.

- Weźmiemy taksówkę.

- Naprawdę? - Nie potrafiła ukryć zaskoczenia, odkaszlnęła - Oczywiście. Taksówkę. No tak. To najlepszy i najszybszy środek transportu na taką pogodę.

Okręciła się na pięcie i poszła szukać postoju taksówek

- Zatrzymaj się - dogonił ją kilkoma szybkimi krokami. - Oczywiście moglibyśmy podróżować przez więzienie innymi drogami. Ominąć iluzję. Ale podróżowanie jak zwykli śmiertelnicy utrudni nasze wytropienie.

- To poszukam postoju taksówek, dobrze?

- Jest dwie ulice stąd. W więzieniu nazywaj mnie Gerardem Gwardzińskim,

Wanda ruszyła we wskazanym kierunku, ale na słowa “mężczyzny” odwróciła się zdziwiona.
- W jakim więzieniu?

- Tutaj. To jest więzienie twojego rodzaju. Ludzi.

- Nie czuję się jakbym była zamknięta w więzieniu.

Nie odpowiedział. Przyspieszył kroku.

Wanda umilkła i starała się dotrzymać kroku Gerardowi Gwardzińskiemu. „Swoją drogą” – pomyślała – „mógłby sobie wybrać inne imię, jeśli nie chce przyciągać uwagi. Gerard Gwardziński! Mój Boże, imię jest tak absurdalne, a on przecież sobie je sam wybrał”

Postój był pusty, ale po trzech minutach podjechał jakiś duży fiat, Weszli do środka.

- Dokąd państwa zawieść - zapytał pachnący papierosami kierowca.

- Bartnicza. Proszę zatrzymać na początku ulicy. - Odpowiedziała mu Wanda.

- Siem robi. - Kierowca odpalił. Silnik zarzęził, ale fiat ruszył. Jej towarzysz skrzywił się złowieszczo, ale po chwili znów na jego oblicze powrócił ten sam podszyty drapieżnością wyraz twarzy. Wandę z kolei przeszył dreszcz niepokoju.

- Paskudna pogoda - szofer włączył się w ruch i przyśpieszył. - No i te wszystkie zbrodnie w Mieście. Jakbyśmy, co najmniej Warszawą byli. - Kierowca najwyraźniej był gadułą. A słyszeli państwo o tym spalonym ciele w puszczy. Ja nic to czciciele diabła. Szataniści. Czytałem o nich niedawno. Dobrze, że pani sama z domu po zmroku nie wychodzi. I nie jeździ tramwajami czy autobusami. Tam same nieszczęścia tylko. A tutaj w ciepełku. Wygodnie. Samemu. Cicho. I co z tego, że drogo. Za taki komfort to i niedrogo, zgodzą się państwo ze mną, prawda?

- W taką pogodę to zawsze wygodniej - przyznała Wanda.

- I bezpieczniej - podjął wątek taksiarz. - Wiedzą państwo. Weszła demokracja. Komuna upadła. A ludzie, jakby zamiast lepsi, stali się dla siebie bardziej podli. Bardziej zawistni.
No chociażby te morderstwa. Gdzie by to było do pomyślenia za komuny, prawda?

Zamiast odpowiedzi Wanda tylko uśmiechnęła się smutno, chociaż wiedziała, że taksówkarz nie mógł zobaczyć wyrazu jej twarzy.

- Młoda pani jest. Pewnie nie pamięta ...

- Patrz na drogę i zamknij się - głos Gwardzińskiego uciął kolejną tyradę taksówkarza.

Pod wskazany adres dojechali w milczeniu po dłuższej chwili. Gerard zapłacił i wyszli na zimny, paskudny deszcz zacinający ich po twarzach.

- Wyczuwam razydę - mruknął pod nosem “Gwardziński”. - Świetnie.

Odwrócił się w stronę Wandy a jego oczy błysnęły złowrogo w świetle ulicznej latarni.

- Już nie będziesz mi potrzebna - powiedział zimnym, lodowatym głosem.

- A do czego wcześniej byłam potrzebna? – Wandę ścisnęło aż w środku na te słowa..

- Wskazałaś miejsce, gdzie to ukryto. Oddaj jeszcze resztę zdobyczy, które przed nami ukryto i możesz odejść. Wszystkim zajmę się sam, córo człowiecza.

Czyżby anioł ją oszukał? Wykorzystał jej dobrą wolę i naiwna wiarę żeby dowiedzieć się gdzie ukryła resztę swoje znaleziska. Tylko, po co miałby ją wprowadzać w błąd kłamstwami, gdy z pewnością miał inny sposób żeby zmusić ją do mówienia. Był inny niż ludzie. Od początku to wiedziała, ale teraz uderzyła ją ta jego inność i obcość ze zdwojoną siła. Nie dbał o nic tylko o swoją misję i wyznaczony cel, którym zapewne było odzyskanie skradzionych przedmiotów. Wanda spuściła głowę i zaraz z powrotem ją podniosła. Czar prysł.

- Nie.

Spojrzał na nią z nowym zainteresowaniem. Pierwszy raz ujrzała w jego oczach coś więcej, niż zimną obojętność. Jakieś objawy uczucia, które mogły być zarówno budzącym się gniewem, rozszalałą furią - groźną i morderczą, lub też zwykłym zaciekawieniem, czy też rozbawieniem. Kompletnie nie potrafiła odczytać jego emocji.

- Nie - powtórzył za nią.
- Nie? - Postąpił krok w jej stronę.
- Nie - powtórzył trzeci raz robiąc kolejny krok.
Zatrzymał się tuż przed nią.
- Więc powiedz mi. Co zamierzasz w takim wypadku zrobić, córo człowiecza?

- Zamierzam tam wejść - skinęła głową w stronę domu numer szesnaście.

W oczach Gwardzińskiego pojawił się dziwny błysk.

- To chodź - powiedział niespodziewanie.

Nie oglądając się za dziewczyną ruszył w stronę mieszkania Agnieszki. Jak Wanda się zorientowała - cichego i ciemnego.

- Trzymaj się blisko mnie, córo człowiecza, bo ujrzysz za chwilę, jak sługa Binah wywiera pomstę na wrogach swej matki.

Wanda się zawahała. Strach podpowiadał jej inne rozwiązanie. Szybki bieg, znalezienie taksówki i ucieczka. Szybko oceniła swoje szanse. Raczej marne. Poza tym nie potrafiła zostawić przyjaciółki i być może jej rodziny na pastwę tych obcych istot. Podjęła przecież już decyzję. Ona w przeciwieństwie do anioła ani razu nie skłamała. Ruszyła szybkim krokiem za „Gwardzińskim”.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 27-12-2012, 22:39   #206
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
"Ktokolwiek bierze miecz - zginie od mieczy,
a ktokolwiek nie bierze miecza albo z rąk go wypuszcza - zginie na krzyżu"

Zło zwyciężyć można złem
Ząb za ząb, a krew za krew
Spróbuj jednak wziąć się w garść
Nie uderzaj nadstaw twarz

Wybacz wszystkim wrogom
Podaj dłoń
Zaduś swa agresje zaduś całe zło
Zaduś zło

Za kamienie oddaj chleb
Kiedy trzeba nadstaw łeb
Bądź dla siebie katem znów

Wybacz wszystkim...
Wybacz wszystkim...

Zło zwyciężyć można złem
Lecz pamiętaj nie daj się
Szatan kusić będzie wciąż
Trzymaj krzyż zwyciężysz go

Wybacz wszystkim...
Zespół TURBO „Wybacz wszystkim wrogom"



Wanda Jaworska

Dom Agnieszki wydawał się cichy i opuszczony, lecz idąca za Tharmielem Wanda w niepojęty sposób wyczuwała, że to tylko pozory. Że tak, w tym domu działo się coś paskudnego, coś strasznego, coś co jeżyło włosy na głowie.

Anioł podszedł do drzwi i ... otworzył je jednym dotknięciem dłoni. Potem wkroczył do środka, a Wanda, z bijącym sercem, postąpiła za nim.
Korytarz był zupełnie inny, niż pamiętała go Wanda. Jakby ... dłuższy i bardziej obskurny. Ściany ktoś wysmarował jakąś gęstą, brązową cieczą a tu i ówdzie zwisały jakieś pasma przezroczystej, cienkiej materii, również unurzanej w tej cieczy. Buty Wandy ślizgały się na krwi, którą zalana była cała podłoga.

- Legion Voivorodiny – donośny głos anioła oraz skrzydła, które pojawiły się na jego plecach uświadomiły Wandzi, że w jakiś niepojęty sposób znów znaleźli się w tym mrocznym, przerażającym miejscu. W Metropolis.

Tharmiel ruszył w stronę salonu. Pewnie, jakby był tutaj wiele razy. A Wanda stała, zdjęta grozą, niezdolna wykonać chociażby najmniejszy krok. Z miejsca, w którym zniknął „Gwardziński” do jej uszu doleciały gwałtowne krzyki bólu, jakieś dziwne dźwięki, jakby ktoś rozrywał mięso i przełamywał kości. Ponad ten makabryczny koncert wybił się również dziwaczne plaśnięcia i wrzaski tak przeraźliwe, że na pewno nie mogły wydobywać się z ludzkiego gardła.

A potem nagle przez drzwi z salonu wyleciała jakaś potworna, odrażająca postać. Istota ta miała tylko jedną rękę. Z kikuta drugiej bryzgała krew. Oblicze monstrum było połączeniem zwierzęcego pyska oraz jakiś metalowych kolców, haków i Bóg jeden wiedział chyba tylko czego jeszcze.

Za tą przeraźliwą maszkarą z pokoju wynurzył się Tharmiel, wyglądający, jakby właśnie zażywał kąpieli w beczce z krwią. Anioł doszedł do powalonej bestii i jednym, szybkim ruchem wbił ostrze długiego sztyletu w jej pierś, rozcinając ją potwornym, szybkim ruchem. Drugą rękę zanurzył w otwartej klatce piersiowej, Po chwili wyjął z niej coś bryzgającego ciemną krwią, wielkiego i mięsistego. Tharmiel przyłożył sobie wydarte serce do ust i zaczął pożerać je z szaleńczą pożądliwością, z jakąś potworną łapczywością, gryząc i połykając kolejne kęsy. Z brodą i ustami zabrudzonymi czarną krwią wpatrywał się w Wandę z dziką, potworną zwierzęcością. Tak musiał patrzyć wilk na owieczkę zagubioną w ciemnym lesie. Kanibal, na wyrzuconego na plażę żeglarza z rozbitego okrętu. Czy Hannibal Lecter z książki „Milczenie owiec” na kolejną ofiarę.

Pod Wandą ugięły się kolana. Tym razem nie z pożądania, lecz pierwotnego strachu.



Teresa Bułka – Cicha, Heronim Bułka i Patryk Gawron



Dłoń Patryka wyglądała jak jeden strzęp skóry i mięsa. Krwawiła dość obficie, ale pomoc Teresy odrobinę powstrzymała utratę życiodajnego płynu. We trójkę ruszyli w dół, po schodach tej dziwnej wieży, zostawiając wrzeszczącego Grzegorza Wichrowicza. Krzyki boleści ich przyjaciela z dzieciństwa brzmiały coraz ciszej, coraz mniej wyraźniej, aż w końcu ucichły zupełnie. Tylko ich sumienia wypełniało niekiedy echo tej kaźni. Echa krzyków.
Schodząc po schodach zadawali sobie pytania: Jak Grzesiek wpadł w ich ręce będąc w szpitalu? Czy mają w ogóle szansę uciec swoim oprawcom? Czy – podobnie, jak Wichrowicz – skończą zabici w męczarniach.

Szpital „po drugiej stronie” przywitał ich obdartymi ścianami, przywitał ich dziwacznymi załamaniami rzeczywistości, odgłosami – najczęściej jakimiś jękami lub stłumionymi krzykami. Raz tylko zatrzymali się na środku korytarza, gdzie w dziwnym świetle rzucanym przez niezidentyfikowane źródło stał jakiś fotel.


W jakiś sposób ten fotel wzbudzał w nich większy strach, niż wrzaski i krzyki oraz jęki bólu. Na szczęście nie musieli przechodzić obok niego. Aby dostać się do pokoju Taterki wystarczyło skręcić w bok i wejść po kolejnych schodach.

Korytarz na którym znajdował się pokój Zenona Taterki – a przynajmniej tak sądziła Teresa – wydawał się dużo bardziej ... straszny. Jakby zło ustasza przenikało do tego miejsca i wypaczało je na obraz i podobieństwo mordercy. Szli ostrożnie, widząc że wszystkie drzwi do szpitalnych sal są pootwierane. W jednej zauważyli dziwną dziewczynę siedzącą na łóżku. Z rozwartą paszczą wydawała się... pożywiać półprzeźroczystą sylwetką leżącą pod kołdrą.

Drzwi do pokoju Taterki bardzo łatwo było poznać. Z ościeżnicy wyrastały kolczaste, wyglądające na metalowe, pnącza przypominające te na wieży, w której zostawili Wichrowicza.

Teraz,. kiedy byli już na miejscu, nie było sensu się cofać. Otworzyli drzwi wspólnymi siłami. Ale tylko jedno z nich zdołało przez nie przejść.



Hieronim Bułka


Pamiętał, że pchnął ręką drzwi. Pamiętał, że zalało go czerwonawe światło i poczuł zapach krwi i gnijącego mięsa. Odór otwartego dołu.
A potem poczuł wilgoć na policzku i zapach błota. Ktoś szarpał jego ciałem, przywrócił je do pionu.

Zdezorientowany Hieronim zorientował się, że półleży oparty o murek, na którym siadł chwilę wcześniej. Chwilę? A może godzinę? Latarnie świeciły tak samo, deszcz padał tak samo. Było ciemno i Bulka kompletnie stracił poczucie czasu.

- Dowód osobisty, proszę – twardy głos wyrwał go z tych rozważań nad złudnością czasu.

To był patrol policji, a kawałek dalej stała zaparkowana policyjna nyska.

- Dowód, obywatelu – powtórzył ostrzejszym tonem funkcjonariusz, który najwyraźniej pomógł mu na powrót usiąść na murku.

- Pijany? – wtrącił drugi policjant z patrolu.

- Nie czuję alkoholu – skwitował ten proszący od dowód. – Może się kleju nawąchał.

Poświecił latarką w twarz Hirkowi zmuszając go do zamknięcia oczu.

- Dowód! – ton policjanta stał się jeszcze twardszy.

- Zabieramy go na dołek? – zasugerował pytaniem jego partner.



Patryk Gawron



Pamiętał, że Hirek popchnął drzwi, a potem nagle jakby pochłonęła go ziemia. Jakby gdzieś z boku usłyszał dziwaczny rumor. Metaliczny i miękki zarazem.
Po chwili otworzył oczy. Pierwsze, co poczuł, to charakterystyczny zapach antyseptyków. Zapach szpitala. Drugie, cholerny ból w dłoni, którą kręcił korbą.

Potem zorientował się, że leży na posadzce. Że spadł z krzesła, na którym zasnął w pokoju Tereski. Widocznie musiał z niego spaść i to jakiś czas temu, bo podczas upadku zgięła mu się ręka i własnym ciałem przycisnął dłoń, która teraz zdrętwiała mu prawie całkowicie.

Z trudem, pomagając sobie drugą ręką, podniósł się na nogi i zobaczył Tereskę, która spała w najlepsze w swoim łóżku.



Teresa Bułka - Cicha


Weszła do szpitalnej sali razem z Hirkiem i Patrykiem, ale po chwili zorientowała się, że w środku znalazła się zupełnie sama.

Zenon Taterka, czy jak naprawdę nazywał się psychopatyczny morderca, stał zwrócony bokiem w stronę okna. Musiał ją zobaczyć, ale nie odwrócił się.
Czuła zapach krwi, gnijącego mięsa i czegoś jeszcze paskudniejszego, jakim przesiąknięty był pokój. Źródłem zapachu był Taterka. Ubrany w czarny, ale zszargany mundur, w oficerskiej furażerce, spięty pasem, wyprostowany i ... przerażający.

- Witam – pozdrowił Teresę niemalże z kurtuazją. – Szybko pani wróciła. Czyżby udało się pani dokonać tego, o czym rozmawialiśmy, czy też sprowadza cię zupełnie inny powód?



Grzegorz Wichrowicz


Oko zostało przecięte jako pierwsze. Powolnym, przerażająco wprawnym ruchem. Ból był tak potworny, że z gardła Wichrowicza wydobył się przeraźliwy skowyt. Niemal zwierzęcy. Prawie nieludzki.

Oprawca był jednak bezlitosny. Dziwaczny nóż na jego rękawicy poruszał się jakby własnym życiem. A każdemu jego ruchowi towarzyszył ból. Ból, niczym sieć oplątujący całe ciało Grzegorza coraz ciaśniej i ciaśniej.

Aż nagle ból ... ustał. Zwyczajnie i po prostu. A Grzegorz leżał, czując się skrwawiony, zawieszony gdzieś na krawędzi życia i agonii. Zdawał sobie sprawę z tego, że oprawcy zmienili jego ciało nie do poznania, że naznaczyli je takimi ranami, iż teraz modlić się może jedynie o śmierć. Akt łaski.
Przez krew, na jedyne pozostawione mu oko, ujrzał jednak, że świniogłowy przywódca znikł gdzieś, podobnie jak jego pomagierzy.

Zostawili go? Szykowali się na coś specjalnego? Umarł?
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

I wtedy poczuł zapach papierosa. Ktoś stał przy nim. Jakiś człowiek. Wysoki. Chyba dobrze zbudowany.

- Ale cię oprawili, dziecię Hioba. Przybyłem za późno. Trudno.

Wzruszenie ramionami pokazało, ile ów dziwny przybysz robi sobie ze swojego spóźnienia.

I wtedy do Grzegorza dotarło, co stało się z świniogowym i jego koleżkami. Leżeli obok łóżka. A raczej to, co z nich zostało.

Palący papierosa mężczyzna wspierał swoje ciało na długim, wąskim mieczu, którego klinga ociekała gęstą krwią.

- Jestem Lameh. Zwany również Lamekiem i Lamidekiem. Sługa Binah. Czy skrócić twoje męki, synu Adama? Czy chcesz mi jeszcze trochę potowarzyszyć?
 
Armiel jest offline  
Stary 04-01-2013, 09:50   #207
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dracula theme - Bram Stoker's Dracula theme - YouTube

- Witam – pozdrowił Teresę niemalże z kurtuazją. – Szybko pani wróciła. Czyżby udało się pani dokonać tego, o czym rozmawialiśmy, czy też sprowadza cię zupełnie inny powód?
Teresa obejrzała się za siebie ale po Hirku ani Patryku nie było śladu. Była tu sama. Pomijając oczywiście psychopatę w osobie jej sąsiada, pana Taterki, zadziwiającego przypominającego SS-mana w tym schludnym sztywnym mundurze. Tylko bijący od niego smród jasno zdradzał jego prawdziwą naturę. Złą, zepsutą, odrażającą. Teresa zapragnęła nawet aby odwrócił się wreszcie twarzą do niej i mogla to ujrzeć na własne oczy.
- Inny - odparła spokojnie. Nie żeby gdzieś wewnątrz się nie bała, ale zawsze potrafiła kontrolować swój strach. Jeśli była potrzeba mogła i stłamsić go w sobie całkowicie. A teraz... Teraz kiedy już pojmuje jak to wszystko działa, jak otaczający ją świat wygląda naprawdę, było w niej tego strachu mniej i mniej.
- Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione - szepnęła Teresa. Ojciec karmił ich całe życie cytatami z biblii aż w pewnym momencie Bułka przestała słyszeć treść a jedynie ciąg nic nie znaczących słów. Ale teraz przypomniała sobie ten fragment bardzo wyraźnie i poczuła jak po policzku spływa ciepła łza. - Księga Hioba. - dodała może niepotrzebnie.- Jeśli Bóg zezwala na to co się nam przytrafia to taka widać jest jego wola. Kim jestem aby ją podważać?

- Muszę cię zmartwić, dziecię Hioba. Bóg jest martwy. A niedługo wy, jego małpki, pójdziecie w jego ślady.

- Bóg jest miłością, światłem i życiem. Śmierć go nie może dotyczyć. Jeśli tego nie pojmujesz to jesteś największym głupcem jakiego spotkałam.
Teresa opadła na kolana, złożyła dłonie i zamknąwszy oczy zaczęła na głos odmawiać modlitwę, której ojciec nauczył ją gdy miała sześć lat i trafiła do szpitala z ciężkim zapaleniem płuc. „Do Matki Boskiej o szczęśliwą śmierć”. Bo przecież było pewne, że Morderca Serbów zabije ją tu i teraz. Nawet tą myśl przyjęła z zadziwiającą pokorą i opanowaniem.
- O Maryjo, słodka ucieczko grzeszników i moja najukochańsza Matko, przez boleść jaką doznałaś patrząc na śmierć Syna Swego na krzyżu, otocz mnie Swą nieustającą pomocą i miłosierdziem, gdy dusza moja opuszczać będzie ten świat – Bułka mówiła wolno i wyraźnie, niemal bez pośpiechu. - Oddal ode mnie nieprzyjaciół piekielnych i przyjdź zabrać duszę moją, aby ją przedstawić wiecznemu Sędziemu, a Synowi Twojemu. Królowo moja, Matko moja, nie opuszczaj mnie przy przejściu mej duszy do wieczności. Ty po Jezusie będziesz moją jedyną pomocą w tej strasznej dla mnie chwili.

Taterka uklęknął przy oknie twarzą zwrócony w jej stronę.

- Oče naš na nebu - zaczął modlitwę spokojnym, mocnym, gorliwym głosem - neka se štuje tvoje sveto ime. Neka dođe tvoje kraljevstvo. Neka se tvoja volja provodi na zemlji kao i na nebu. Kruh naš svagdašnji daj nam danas i oprosti nam naše grijehe kao što i mi opraštamo onima koji griješe protiv nas. I ne dopusti da podlegnemo kušnji, nego nas izbavi od Zloga. Amen.

Zakończył znakiem krzyża, a potem wstał.

- Piękne, prawda? - zapytał z nostalgią w tonie.

- Nie mówiłeś przypadkiem, że Bóg umarł? Jeśli w to wierzysz to po co się do niego modlisz? - Teresa nie wstawała z klęczek.

- A odpowiedział? Słyszałaś go? - odparł pytaniem na pytanie.

- Nie muszę go słyszeć żeby w niego wierzyć. A ty?

- Ja w niego wierzę, ale on jest martwy. Zginął. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy my zaczęliśmy pierwszą wojnę. Albo nawet wcześniej. Trwa wojna w Niebie. Pomiędzy aniołami. A ty i twoi śmieszni przyjaciele jesteście tylko ofiarami pomiędzy wielkimi. Szeregowcami, którzy ginący na linii frontu mniej lub bardziej posłuszni nawet nie wiedząc, jakie są prawdziwe cele generałów. Czy nawet nie! - uśmiechnął się z satysfakcją, jakby wpadł na lepsze porównanie. - Jesteście jak cywile w podbitym kraju. Ustawieni na skraju dołu naprzeciw plutonu egzekucyjnego. który właśnie składa się do strzału. Za chwilę wasze trupy legną w bezimiennej mogile na setce wam podobnych. Okrwawionych. Nagich. Niepotrzebnych. Jak śmieci, którymi w sumie jesteśmy wszyscy. Tak właśnie się stanie, Tereso. Tak się stanie.

- Rozumiem - Bułka podniosła się z klęczek i uczyniła kilka kroków w jego kierunku. - Skoro to już takie przesądzone to może chociaż wyjaśnisz mi, po co to wszystko? Na prawdę chciałabym wiedzieć - starała się mówić swobodnie. - Może mi się to nie podobać ale w pewien sposób jesteśmy połączeni. Relacje... czasem są delikatne jak jedwabne nitki. A czasem ostre jak pęta kolczastego drutu. Wiesz, pamiętam że kiedy byłam dzieckiem lubiłam gdy byłeś w pobliżu. Mówili, że byłeś bohaterem a ja wierzyłam, że w razie potrzeby byś nas ochronił, dzieciaki z Węgielnej. Paryznat. Brzmiało dumnie. Ironia, prawda? A ty mijałeś nas każdego dnia wiedząc, że namówiłeś naszych rodziców aby sprzedali nas jak krowy do rzeźni. Co im obiecano? Nie wyobrażam sobie co może skłonić matkę aby zaprzedała własne dziecko.

- Nie zrobili tego. To nie ich wina. Niczyja wina. Zrobili coś, czego nie pamiętają i nie mają prawa pamiętać. Nie z własnej woli. Ale zrobili. Wiesz. Wielu moich chłopców, jeszcze przed Wielką Wojną, którą historia nazywała później pierwszą, zabijała Serbów bo sprawiało im to przyjemność. Ale było wielu takich, którzy robili to, bo się bali. Widziałem, jak się modlisz. Widziałem stal twoich oczu, Bułka. Od dziecka widziałem, ze będziesz inna. A kiedy przelałaś krew. Kiedy wraz z bratem zabiłaś ojca swojego przyszłego męża już byłem pewien, że to będziesz ty. Że to ty dasz radę.

Zmienił ton.

- Pamiętasz nasz układ? Moją propozycję? - mówił powoli starannie akcentując każde wypowiedziane słowo. Uroczyście. - Zmienię ją. W końcu moldiłaś się tak, jak powinnaś. My, ustasze, byliśmy katolikami. I pozbywaliśmy się tego brudnego zaprzaństwa. Cyganów, Żydów, Serbów, innowierców. Wiesz, ze byłem nawet na audiencji u samego papieża. Towarzyszyłem w prawie każdej delegacji do Watykanu. Sam papież pobłogosławił mnie za moje dokonanie. W Jasenowaczu i wcześniej. Zabiłem jakieś osiemnaście tysięcy ludzi. Sam. Własnoręcznie. Może nawet więcej. Dzieci. Kobiety. Ciężarne. Te liczyły się za dwie osoby. Ty też możesz zabijać. Za słuszną sprawę. Odpuszczę ci brata, twoich przyjaciół. Wiesz. Zrobimy inaczej. Odwołam legion. Mam taką władzę. Odwołam go jeśli do rana spalicie jedną Romską rodzinę. Tą z Węglowej. Wiesz którą. Mieszkają pod osiemnastką. Mieszkanie czwarte. Zawsze były na nich skargi. Zawsze z nimi były problemy. Podpalcie ich. Zadźgajcie. Jedno życie za każde z was. Za ciebie, za małą Wandzię, za Hirka i za Patryka. Każde z was zabije jednego brudnego Cygana. A ja powiem wam, jak przerwać Próbę Łańcuchów. Jak ukoić gniew Głodnego Ojca. Co ty na to? Oddam ci Antka. Oddam Pawła. Życie. W zamian za cztery życia pół ludzi. Prawie zwierząt. To chyba opłacalna wymiana, prawda? Modlisz się tak ładnie, że musiałem to docenić. Dobra modlitwa jest dla mnie lepsza niż wino. Zawsze tak było i zawsze będzie. Więc ? - zawiesił głos oczekując odpowiedzi.

- Zabić cztery osoby i oddasz mi moje życie? - na twarzy Teresy pojawił się smutny uśmiech. - Myślisz, że mogłabym żyć tak jak kiedyś? Wiedząc to co wiem, widząc to co widzę? Otaczało mnie kłamstwo. A każda prawda jest od niego lepsza. I mylisz się, nie ma pół ludzi. Bóg stworzył nas jednako, na swoje podobieństwo. Jeśli wierzysz w Boga powinieneś mieć szacunek do dzieła jego stworzenia. Owszem, Krzysztof Cichy zginął przeze mnie. Nie ma dnia abym tego nie żałowała. Ale to był wypadek. Niefortunny zbieg okoliczności. Mówisz, że dostrzegasz stal w moich oczach? Słusznie. Bo jestem silna, zawsze byłam. Na tyle aby dać ci odpowiedź już teraz. Nie. Nikogo nie zabiję. Dla ciebie ani Głodnego Ojca czy innego demona - Bułka odwiązała bandaż oplatający jej lewą dłoń, spojrzała na szwy. Zębami rozerwała pojedynczą chirurgiczną nić, złapala za mały palec i szarpnęła aż został jej w dłoni. Obejrzała go pod światło jak ogląda się błyskotkę – Nie boję się bólu, rozumiesz? Możesz ranić moje ciało ale każdy cios, każda upuszczona kropla krwi tylko umocni moją duszę. W pewien sposób jestem ci wdzięczna. Pokazałeś mi jaką moc ma ludzki umysł. Twoje ciało ciebie nie ogranicza, dlaczego miałoby ograniczać mnie? Leżysz w szpitalnym łóżku, z całą tą plątaniną rurek i kabli, robisz pod siebie, pogrążony w niby śnie. A tak naprawdę jesteś tutaj. Albo w Pawle, kierujesz nim jak lalką. Albo pociągasz za pnącza kolczastego drutu. Twój osobisty teatr cierpienia. To... - pokiwała głową z uznaniem – na swój sposób... niesamowite. Człowiek jest zdolny do niesamowitych rzeczy jeśli ma w sobie wiarę i się nie boi. Ty ją masz. Ale ja także.

- Wiara to nie wszystko - uśmiechnął się blado, chyba nawet w jakiś sposób poruszony jej przemową. - Trzeba nauczyć się jej używać. Ja miałem trzysta dwadzieścia osiem lat na to. Ty raczej tyle czasu nie masz. Możesz stanąć po stronie zwycięzców, czyli mojej, lub przegranych - czyli własnej. I mylisz się. Nie zranię ciebie. Każę zamordować twojego małego synka. Moi ludzie zamęczą go. Zmasakrują, kawałek po kawałku, nim zostanie z niego ochłap ciała, któremu na końcu zadać śmierć będzie aktem miłosierdzia i łaski. Czy tego chcesz? Zastanów się dobrze. Albo lepiej. Każę to zrobić tym Cyganom w zamian za życie jednej ich małych, brudnych córek, które zbrzuchacą się mając lat czternaście i wydadzą na świat kolejny miot tych pół - zwierząt. Każę porwać małą i powiem, że odzyskają ją kiedy zabiją ją i Antosia. Jak myślisz? Wahaliby się chociaż chwilę.

Oczy miał zimne. Bez śladu ludzkich uczuć i wiedziała, że może to zrobić.

- Trzysta dwadzieścia osiem lat to szmat czasu. Masz w sobie tą chorobliwą rządzę krwi ale mimo wszystko... nadal jesteś człowiekiem. Musisz być potwornie samotny żyjąc w ten sposób - Teresa podeszła blisko i położyła dłoń na ramieniu żołnierza. Fetor z tej odległości był niemal nie do wytrzymania. - Nikomu nie ufasz, nie masz nikogo aby dzielić z nim swoje sukcesy, swoje myśli, plany... - Palce prześlizgnęły się z ramienia na kark i muskały popiel jego włosów. - Chcesz żebym zabiła... Chodzi o to aby zbeszcześcić moją dusze? Kontrolować? Zostaw mojego chłopca. Powiedz moim przyjaciołom jak mogą się uratować od Głodnego Ojca a przyrzekam, że zostanę z tobą... Będziesz miał wiele lat aby deprawować moją duszę i kto wie, może któregoś dnia znajdziesz we mnie nie tylko towarzysza ale i uczennicę. Dam ci siebie. W zamian za tych na których mi zależy. I przysięgnę nigdy cię nie zdradzić i nigdy nie opuścić... Potrafię kochać z powodu litości albo wyrzutów sumienia. Ciebie pokocham z wdzięczności jeśli mi na to pozwolisz... - Bułka przytuliła się do pleców mężczyzny i nieśmiało objęła go w pasie. - Każda z twoich ofiar mogła dać ci swój strach, nienawiść czy odrazę... Ale czy ktoś kiedyś zaoferował ci swój afekt, przywiązanie i oddanie?

Wzdrygnął się wyraźnie pod jej dotykiem. Odsunął. Odwrócił i spojrzał na nią z kamienną twarzą przeszywając ją zimnym wzrokiem.

- Nigdy więcej tego nie rób - powiedział wolno cedząc słowa, ale Teresa czuła, że jednak jej działanie wywołało jakiś efekt. - Nie próbuj mnie kontrolować. Nie próbuj mną manipulować. Odsuń się.

- Przecież to ty wszystko kontrolujesz - zamiast się cofnąć Teresa postąpiła krok na przód ponownie skracając między nimi dystans. - Cały czas dajesz mi do zrozumienia, że cokolwiek zrobię i tak już przegrałam. Staram się po prostu grać kartami, które mam na ręce. A w zasadzie mam tylko jedną. Siebie. Mogę ci dać tylko tyle. I aż tyle - położyła obie dłonie na klapach jego munduru i zbliżyła twarz do jego cuchnącej twarzy tak, że dzieliły ich centymetry.- Mówiłeś, że odkąd byłam dzieckiem wiedziałeś, że jestem inna. Widziałeś coś w moich oczach... Coś co musiało cię zaintrygować skoro wspominasz to nawet po latach. Może zobaczyłeś we mnie dawnego siebie? A może po prostu coś co chciałbyś mieć albo za czym tęsknisz? Widzisz to nadal, prawda? Dlatego mnie nie zabiłeś, na podłodze tamtego mieszkania. Mogłeś rozpruć mi gardło tak jak czyniłeś to tysiące razy wcześniej. Ale mnie oszczędziłeś. Zastanawiałeś się dlaczego? - Bułka wspięła się na palce i szepnęła prosto do jego ucha. - Ponieważ gdzieś w środku... chcesz mnie dla siebie. Potrzebujesz pasażera w tej długiej ekscytującej podróży a ja się nadaję idealnie.

Ruch dłoni był szybki. Brutalnie chwycił ją za gardło. Z mocą imadła. Teresie zaparło dech.
- Masz rację. Chcę cię dla siebie - wycedził. - Możesz mi towarzyszyć w mojej podróży. Ale najpierw pokaż, że jesteś jej godna. Że będziesz mnie warta.

Dusiła się utrzymywana przez tego rzeźnika z nadspodziewanie potworną siłą.

- Ktoś z dzieci Hioba lub Cyganie. Odbierz życie, a wtedy powrócimy do rozmowy. Rozumiemy się.

Pchnął ją, czy też raczej cisnął nią o ścianę, jak rozwścieczono dziecko czasami rzuca szmacianą lalką. Ponownie Teresę zastanowiła jego siła. Uderzyła o ścianę, aż zaparło jej dech i ... otworzyła oczy czując, że leży w szpitalnym łóżku. *
 
liliel jest offline  
Stary 04-01-2013, 13:53   #208
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Patryk potrząsał Teresą miarowo i uporczywie aż zarejestrował wpatrzone w siebie wielkie i na oścież otwarte bułkowe oczy w kolorze burzowych chmur.

- Jak nie przestaniesz najpewniej odpadnie mi głowa - zawyrokowała nad wyraz spokojnym tonem.

- Dzięki ci Jezu, kurwa, Chryste! - objął ja, mało nie miażdżąc żeber - kurwa... Byłem pewien że utknęłaś tam... Z drugiej strony. Oblałem cię wodą, trząsłem, śpiewałem ten idiotyczny kawałek z Top Guna, nawet cię.. jasna cholera, nic ci nie jest?

- Nawet mnie co? - zainteresowała się Bułka wspierając się na łokciach a jej usta wykrzywił grymas dziecięcego triumfu. - Ha, powiedz tylko czy tak jak w bajce gdzie pewne dziewczę się pospało? To nawet mnie, he? Mam racje?

- Spierdalaj. - bąknął błądząc wzrokiem. - zajebałem siatkę z ciuchami jakiejś lasce z oiomu, zbieramy się stąd.

- Nie musisz się droczyć - Bułka pokazała mu język i sięgnęła po reklamówkę. - Przecież wiem, że wyglądam jak narzeczona Frankensteina... W tych siniakach, strupach i szwach to tylko Taterka mógł się na mnie połasić, tam po drugiej stronie. Ba, powiedziałabym nawet, że oprócz tego, że chce mnie zabić trochę też mnie lubi... Na swój demoniczny... nieludzki... sposób. Myślisz, że na drugą randkę zabierze mnie pod ścianę śmierci czy do sali tortur? - mimo strasznego położenia nie chciała zachować powagi.

- Nie strosz się, nie o to chodzi, żeby to mi jakąś przykrość sprawiło... po prostu się, cholera, bałem, że nie wrócisz. - mruknął patrząc na nią jakimś nieodgadnionym wzrokiem - To chyba tyle w temacie "zajebmy Taterkę", co?
Teresa rozłożyła na pościeli stanik, który mógłby służyć partyzantom za spadochrony.

- Jaja sobie robisz? Komu to gwizdnąłeś? Bojownikom o prawa wielorybów?

- Wiesz, miałem Pewex obrobić, ale jakoś tak, kuźwa daleko był.
Odrzuciła na bok bieliznę i wyciągnęła z foliowej siatki równie ogromny wełniany sweter.

- Odwróć się - niezdarnie zaczęła ściągać z siebie szpitalną koszulę co nie było łatwe zważywszy, że miała jedną sprawną rękę. - Posłuchaj... Zawołam pielęgniarkę a ty w tym czasie gwizdniesz z dyżurki jednorazową strzykawkę i igłę. Nie będą pod kluczem. Powiem ci dokładnie gdzie szukać.

- Strzykawkę? Na chuj nam teraz strzykawka? - Gawron, wciąż stojąc plecami do Bułki, zaczął zwyczajowe obmacywanie kieszeni w poszukiwaniu papierosów. - Skoro Wandę wcięło, to odwiedziny w piwnicy Partyzanta chyba tracą sens. Wiesz, myślałem, że zanim znów spróbujemy czegoś durnego, można by sprawdzić to co mówił Grzesiek. Dziewięć i pięć, tramwaje na Bezlesie... może tam jest ten pierdolony ołtarz.

- Gawron, proszę ja ciebie, wiem, że jesteś zdenerwowany ale przestań przeklinać albo mi uszy odpadną - Bułka co chwilę stękała albo syczała podczas zakładania swetra a później ogromnych gaci, do których zmieściłyby się jeszcze ze dwie osoby. - No dobra, to było kiepskie porównanie... A teraz pasek mi pożycz bo zaraz utonę w tym tureckim dżinsie... I dobra, możemy pojechać na to Bezlesie. Tyle, że najpierw załatwisz mi strzykawkę. Słuchaj, w najwyższej szufladzie w dyżurce znajdziesz jednorazowe igły i strzykawki. Weź komplet a ja będę zagadywać pielęgniarkę o wypis na życzenie. Później pójdziemy na piętro Taterki, tam z kolei ty zagadasz pielęgniarkę, jak chcesz to potrafisz być uroczy. Parę komplementów jej sprzedaj, że niby ci się podoba czy coś. A ja... - szurając z wysiłku nogami podeszła do Gawrona i położyła mu dłoń na ramieniu, dając znać, że może się już odwrócić. - Ja zajmę się Taterką, nie? A teraz daj mi ten pasek albo gacie mi zlecą do kostek.

- Chcesz tam do niego wrócić? - Brwi Gawrona uniosły się, a twarz przybrała wyjątkowo durny wyraz. - Mało ci?

- No... - Bułka podrapała się po czole. - Zakładam, że wreszcie tam wejdę i nie rzuci mnie do Miasta Miast tylko zobaczę jego truchło na szpitalnym łóżku. To od niego się ciągną te kolczaste druty, nie? Jak on przestanie żyć... - wzruszyła ramionami - to może ten drut uschnie jak roślina z obciętymi korzeniami? I nie rób takich wielkich oczu, po to tam szliśmy prawda? Tak bardzo chce się przekonać czy mogę kogoś zabić? To się bęcwał przekona! Koniec końców... wychodzi na to, że miał co do mnie rację. Mam potencjał na masowego mordercę. - zirytowana jego pasywną postawą podeszła bliżej i zaczęła rozpinać mu nabijany ćwiekami pasek.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 04-01-2013 o 14:29.
Gryf jest offline  
Stary 04-01-2013, 16:04   #209
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie! Nie teraz! Błagam! Nie może mnie znowu przenieść nie wiadomo gdzie!! Czuł zapach trupiego odoru, przed oczami stanęło mu znowu zdjęcie Taterki w dole pełnym ciał pomordowanych Serbów. Nie!
Poderwał się kiedy poczuł dotyk ręki na swoim ramieniu. Przez pewien czas rozglądał się panicznie wokół usiłując zorientować się gdzie jest.
- Zabieracie mnie na dołek?! – warknął do Policjantów. – Widzicie leżącego, nieprzytomnego człowieka koło szpitala na mrozie i pierwszy odruch to „pewnie pijany albo ćpun”, tak?! Może czasami lepiej spróbować „przepraszam, czy dobrze się pan czuje? Pomocy może wezwać?” A może nieprzytomny popełniłem jakieś wykroczenie?
Wściekłość, frustracja wybuchła w nim w jednej chwili.
- Jeśli nie jestem zatrzymany, to panowie wybaczą, ale spieszy mi się. Zmierzam właśnie do szpitala. – wyciągnął z kurtki kartę informacyjną, z poprzedniego pobytu, którą dała mu koleżanka Tereski. Pokazał z daleka, ale nie wręczał jej policjantom. Chciał jak najszybciej odejść i wrócić do miejsca w którym zostawił Tereskę.
- Przepraszam - w oczach policjanta błysnął cień empatii i współczucia. - Wie pan. Tak jakoś odruchowo ...
Zmieszał się.
- Możemy podrzucić, jakby pan chciał - zaproponował drugi z nich po wnikiliwym przestudiowaniu karty.
Mrużąc oczy przyglądał się Hieronimowi, jakby próbował sobie przypomnieć jego twarz. Zresztą i Hirkowi wydawało się, że zna tego mężczyznę. Że gdzieś się widzieli. Świtała mu szkoła średnia. Musieli mijać się na korytarzach. Ale nie był tego pewny.

- To ja przepraszam - nerwowo rozglądnął się wokół, dalej nie mogąc pozbyć się poczucia zdezorientowania. Rozważał szybko ofertę podwiezienia i przyglądał się uważnie funkcjonariuszom. Nie widział żadnych...oznak. Takich jak u Milczanowskiego i jemu podległych świniowatych. Jednego z policjantów nawet skądś kojarzył. Sam w radiowozie z dwoma obcymi... Jeśli jednak dobrze się maskują lub coś w nich... wskoczy, nie będzie miał szans. Z drugiej strony nie miał pieniędzy na taksówkę a musiał dostać się tam jak najszybciej. Umierał z niepokoju o Tereskę i Gawrona. Nie mówiąc już o obrazie wiszącego na łańcuchach Grzecha.
- Byłbym wdzięczny, jeśli to nie kłopot. - przetarł spocone czoło mimo mrozu.- Jeśli nie zdążę, stracę termin na badania a kolejny pewnie wyznaczą za pół roku.
Ryzykował i wiedział o tym. Jeśli jednak to nie żadni przebierańcy, będzie bezpieczniejszy. Świniowaci przecież nie zaatakują patrolu. Prawda? Jeszcze raz spojrzał na policjanta usiłując sobie dokładniej przypomnieć skąd go zna, po czym ruszył w kierunku niebieskiej nyski.

- Nie ma problemu. Mamy patrol mniej więcej w tamtym kierunku, prawda Tadziu?
- Jasne. Niech wsiada - burknął drugi. - Nyska jeszcze pusta. Będzie miał komfort.



Podziękował i wysiadł z radiowozu.
- Marek! – palnął jeszcze ni z gruchy ni pietruchy, łącząc wreszcie twarz policjanta z nazwiskiem. – Marek Licheń. Z ósemki, byłeś w klasie razem z Dylem i Kreskiem, prawda? Dzięki za podwózkę, normalnie ustawilibyśmy się na jakieś piwo po służbie czy coś – uśmiechnął się krzywo – ale najpierw muszę tutaj pozałatwiać. Widujesz dalej kogoś z ogólniaka? Bo mi się jakoś kontakty pourywały z większością... Trzymaj się. Muszę spadać.

***

Szybkim krokiem ruszył po schodach do hallu szpitala, rozglądając się i szukając śladu rozbitych szyb i... innych znaków. Minął dyżurkę nie zatrzymując się i pognał na piętro chcąc dotrzeć pod pokój gdzie leżała Tereska. To miejsce było bliżej niż pokój Taterki do którego szli wszyscy. Wpadł do środka pokoju, nie zważając na pielęgniarkę która biegła za nim, krzycząc “czy może mu w czymś pomóc”.
- Hmm... Widzę, że wreszcie się dogadaliście... - mruknął, kiedy już fala ulgi i zaskoczenia poluźniła trochę gardło. Zastanowił się nawet czy nie powinien wyjść z pokoju...

- Bardzo, kuźwa, śmieszne. Dobrze cię widzieć. - Patryk wyciągnął pasek ze spodni i wręczył Teresce. - może ty przemówisz temu lemingowi do rozsądku... Bułka, ja nie kwestionuję że dałbyś radę go załatwić, mnie bardziej martwi co może zrobić on.

- Taterka? Powiem ci co zrobi na pewno jeśli nie ukrócimy jego ludzkiej powłoki. Zabije Antka, mnie, ciebie, Hirka, Wandę i Grzesia i Baśkę. Ups - nakryła usta dłonią. - No tak, zapomniałam, że Grzesia i Baśkę już zamordował! - wyrwała pasek z jego dłoni i zaczęła nawlekać w szlufki tego namiotu o kroju portek.

Hirek mimo wszystko uśmiechnął się widząc minę Patyka. To co mu chciał powiedzieć w szpitalnej stołówce samo jakoś tak wyszło.
- No ale co tam na górze się stało? Was też... wyrzuciło gdzieś poza ten obrazek? Widzieliście w ogóle Taterkę? Czekaj... Grzesiek... on nie żyje?
- No nie wiem - Teresa wzruszyła ramionami - sam widziałeś go wiszącego na tym drucie... Mam nadzieję w sumie, że jakoś z tego wyszedł chociaż wszyscy wiemy, jak małe są na to szanse, prawda? I nie Hirek, nie wszystkich nas “wyrzuciło poza obrazek”. Taterka przyjął tylko zaproszonych gości czyli mnie. O dziwo tym razem nic mi nie uciął - spojrzała na nich kolejno. - Powiedział, że daruje nam życie jeśli wyrżniemy rodzinę cyganów z Węgielnej. Jedno życie ich za jedno nasze.

Hirek popatrzył szybko na zabandażowaną rękę siostry , na jej twarz.
- To kolejna gra, kolejny etap zeszmacenia nas i zrobienia z nas zwierząt. Pora zacząć grać po naszemu. - zacisnął dłonie i wykrzywił usta. - Skoro tak lubi zabijanie...

- Widzisz Gawron? Hirek się ze mną zgadza - przeniosła wzrok na brata. - Zawołam pielęgniarkę a ty pójdziesz do dyżurki. W najwyższej szufladzie znajdziesz jednorazową igłę i strzykawkę. Później pójdziemy na piętro Taterki, zajmiesz tam pielęgniarkę najlepiej “na podryw”, zawsze dziewczyny miały do ciebie słabość. Dasz mi góra pięć minut. Bąbel powietrza prosto do żyły i po sprawie. Jest stary, pod respiratorem a to nie zostawi żadnych śladów. Nikt się nie pokusi o sekcję.

- Zator powietrzny. Pęcherzyk dociera do serca skutkując zawałem. Wbijaj nie w żyłę tylko w wenflon. Rurki od kroplówek są jednorazowe idą do utylizacji zaraz po zużyciu. - Na coś się wiedza z medycyny sądowej w końcu przydała. Głos jednak nie brzmiał pewnie. Nie, nie miał wyrzutów, zbyt skutecznym lekarstwem na nie był widok skatowanej Tereski i to że te sukinsyny miał Antka w swoich łapach. - Ale... myślicie, że to rozwiąże sytuację? A co z tym cholernym ołtarzem?

- Prawdę mówiąc nie sądzę żeby to miało zabić go permanentnie... - Tereska się skrzywiła. - Ale może pozbawi go to kontroli nad tym parszywym drutem? On wyrasta z ciała Taterki. Tak naprawdę to Morderca Serbów potrafi zmieniać ciała. Ma jakieś... trzysta dwadzieścia lat czy coś. Mówił, że był nawet na audiencji u papieża. W związku z tymi ustaszami, nie? Darowali mu winy czy jakiś order nawet dali. Za to ludobójstwo. No i niemal wygrał te zawody w wyżynce więźniów. Że tysiąc dwustu ludzi zabił w jedną noc a nie był w swoim legionie najlepszy. W sumie ponad osiemnaście tysięcy. I niby wszystko w świetle wiary. Bo to legion Volvocaośtam, nie? Myślicie, że moglibyśmy się dokopać w jakiś historycznych książkach jak on się naprawdę nazywa?

Hirek zbladł i sięgnął do kieszeni płaszcza z której wyciągnął notatki porobione w bibliotece. Chwilę szeleścił pomiętymi kartkami aż w końcu zaczął czytać przepisany fragment.
- “Nocą z 28 na 29 sierpnia 1942 r. strażnicy obozu śmierci w Jasenovacu zakładają się, który z nich poderżnie z użyciem srbosjeka więcej gardeł.
- O! - Bułka stuknęła palcem w zdjęcie. - To ta rękawica z ostrzem. On taką nosi. Taterka.
Hirek spojrzał na siostrę i czytał dalej:
- Akurat do obozu przybywa transport nowych więźniów. Petar Brzica, który wygra tę morderczą rywalizację, pochwali się potem, że zabił 1360 osób. Drugi ze strażników "na podium", Mile Friganović, na swoim procesie po wojnie opowie: "W pierwszą godzinę zarżnąłem więcej ludzi niż pozostali. Nigdy w życiu nie czułem się tak szczęśliwy". Zwycięzcy przypadł złoty zegarek, prosię i butelka wina. To tylko jedna z wielu nocy w obozie w Jasenovacu, zapewne wcale nie najbardziej krwawa…”
Jezu... to on zaatakował Tereskę? Jeden z nich?
- Prosię? Nie kojarzy się wam to ze świńskimi łbami? - znów wcięła się Bułka.
Hirek przypomniał sobie zwierzęce łby, ten naszyty dratwą na twarz skina który go pchnął nożem i teraz niedawno ten na głowie jednego z tych którzy go ścigali.
- Może to jakieś trofeum, albo oznaka wtajemniczenia? Ale słuchajcie dalej - znowu wrócił do zapisków. - Ich tam było wielu... “Fro sotona” Franciszkanin o nazwisku... Filipović. Myślicie, że to to samo co siedzi w teraz w Taterce wchodziło w nich po kolei, czy że jest ich więcej? Taterka też tam był, widziałem zdjęcie jego w dole trupów. Ale zaraz... na audiencji u Piusa XII był Ante Pavelić ich przywódca powiedzmy polityczny. Ale nie tylko on...
- Ante Pawelić - Teresa powtórzyła w skupieniu. - Mówił mi, że może odwołać Legion. Że ma taką władzę... Może to jednak ich przywódca, co?
Hirek znowu zerknął na wydartą z książki stronę i czytał dalej:
- 5 września 1943 roku, Pius XII przyjął na specjalnej audiencji 110 chorwackich ustaszy przebywających na szkoleniu we Włoszech. Więc chyba Taterka jest tylko jednym z wielu. Ołtarz może być kluczowy, zabicie go nie zatrzyma tego co się dzieje z nami wszystkimi.

- Zawsze możemy zrobić jedno i drugie. - Gawron wbił ręce głęboko w kieszenie. - A na koniec, tak dla pewności, zabić cyganów. Cyganie, Polacy, katolicy, komuchy, jehówka spod trojki.... Po ostatnich akcjach, szczerze mówiąc najchętniej spaliłbym całą kamienicę, ze wszystkimi tymi zakłamanymi skurwielami w środku.
- Z sarkazmem nie jest ci do twarzy - Teresa zafundowała Gawronowi “mordercze spojrzenie”. - Żartujesz z tymi cyganami, co nie?

- Powiedz mi, w czym są lepsi od reszty drani, która słuchała przez ścianę jak cię katują i nie kiwnęła palcem. - podtrzymał spojrzenie. Z jego posiniaczonej twarzy ciężko było wyczytać w tej chwili coś pewnego.
- Patryk... do czego ty pijesz tym razem, co? - Teresa wypuściła ze świstem powietrze. - Mówimy teraz o Pawle? O Taterce, który poobcinał mi palce? Czy o tobie kiedy urwał mi się film po tym jak mi przywaliłeś w łeb!?

To było jak szarpnięcie psa za obrożę. Patryk momentalnie spuścił wzrok i przygryzł wargę.
- Wiesz, że mam rację. - kopnął coś małego i niewidzialnego na podłodze i ruszył w stronę drzwi. - Wzywajcie pielęgniarkę, idę po strzykawki.

- Patryk, z czym masz rację?- Teresa złapała go za ramię i obróciła ku sobie. - Bolka trampki, nie zabijemy cyganów, prawda? - uderzyła go w ramię zdrową ręką choć nawet nie poczuł. - Mamy zasady Gawron. Obiecaj mi, że się do tego nie zniżymy. Nie będziemy grać jak nam zagra! Choćby Antek miał być ofiarą tego postanowienia, rozumiesz? Ja mu... - poprawiła się - im... nie pójdę na rękę. Nie będę kurwą serbskiego rzeźnika. Nic dla niego nie zrobię. Nic! Obiecaj mi! - widać było, że Bułka była bardzo wzburzona. Na koniec raz jeszcze uderzyła Gawrona z zamkniętej pięści w mostek choć zdawało mu się to dziecięcą nieistotną złośliwością.

- W porządku. - Westchnienie, wzruszenie ramion. Nie wyglądał na specjalnie przekonanego. - Robimy po twojemu. Dla ciebie Bułka, nie dla zasad. Ok?

- Dobra - przytaknęła. - Załatw strzykawkę i igłę. I zawołaj do mnie pielęgniarkę, zajmę ją czymś - Teresa wróciła na łóżko czując jak wzbierają zawroty głowy i zmęczenie. Przez ten moment kiedy stała o własnych siłach pot zdążył wystąpić jej na czoło. Teraz odetchnęła wolno i czekała na pojawienie się siostry.

Znała tutaj większość personelu, dyżurną pielęgniarkę oddziału również. Porozmawiała z nią dziesięć minut prosząc aby na szybko zorganizowała jej wypis. Chociaż koleżanka odradzała jej opuszczenie szpitala Teresa upierała się, że to absolutnie konieczne. Udawała też przy tamtej, że wcale nie jest z nią tak źle. Kiedy wrócił Gawron domyśliła się, że sprawa z ich drobną kradzieżą zakończyła się sukcesem. Pożegnała się z koleżanką mówiąc, że odbierze papiery przy okazji. Podpisała jej niewypełnione karty i w asyście chłopaków opuściła oddział chociaż jej własne ciało przychylało się do opcji, że powinna zostać w łóżku. Po paru krokach dyszała jak zagonione cielę a przed oczami zaczęły latać mroczki.
- Dobra, znacie plan - Bułka wzięła od Gawrona jednorazówki. Złożyła sobie gotowy do użycia zestaw i schowała w kieszeni ogromnych portek. - Zagadajcie pielęgniarkę a ja przemknę się do sali Taterki. I módlcie się żeby mnie już tym razem nie zawiało do Nibylandii.
 
Harard jest offline  
Stary 05-01-2013, 11:39   #210
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Pojawienie się zbawiciela było tak nieprzewidywalne, że przez chwilę Grzesiek tylko drżał z bólu i spazmatycznie łapał oddech. Przyglądał się nieznajomemu, czuł, jakby gdzieś już go widział, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie. Wreszcie odzyskał głos, i odwagę by się nim posłużyć.

- Dlaczego? Dlaczego to wszystko nam się przytrafia?- Nadal nie miał pełnego obrazu sytuacji. Poza tym, nawet w obecnym stanie, nie chciał umierać. Pozbyć się życia, od tak, i to teraz, kiedy niebezpieczeństwo minęło... Nie mógł.
Chociaż, z drugiej strony, nie zasłużył na łaskę. Zabił bezbronną kobietę, być może była to Gosia. Nie był pewien, i wolał żeby tak zostało. Ale jeśli przeżyje, dowie się kto to był, prędzej czy później. Może więc lepiej z tym skończyć? Póki co, chciał odpowiedzi. Chciał zrozumieć, dlaczego spotkało ich to całe zło.

- Wam? Przytrafia się wielu. Tylko niewielu widzi prawdę. Zatrucia. Wypadki. Wojny. Gwałty. Okaleczenia. Choroby. Tak. Także tortury. Niestety. Lubimy tortury. Wszyscy. Ból, w pewien sposób, oczyszcza. Uszlachetnia. Jak stal hartowana w ogniu.

Zamilkł na chwilę. Zaciągnął się papierosem. Grzesiek nie sądził, żeby to, czego doświadczył w przeciągu tygodnia miało go w jakikolwiek sposób uszlachetnić czy wzmocnić, wręcz przeciwnie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bezradni są ludzie wobec... Właśnie, wobec czego? Przeciwności losu, egzotycznych demonów, czy może wobec psychopatów? Wobec życia, chyba.

Lameh kontynuował.
- Wymień kogoś sławnego. Kogokolwiek. Szybko. Bez namysłu. - powiedział twardo.
- Eee...- w głowie Wichrowicza panowała pustka, nie mógł przywołać żadnego znanego nazwiska. Wreszcie wyjąkał niepewnie- Stanisław Mikulski.
- Naprawdę - uśmiechnął się palący papierosa mężczyzna. - Z wszystkich postaci na tym świecie, wielkich i sławnych, wybrałeś kogoś, koga nawet nie znam. To ciekawe. Bardzo ciekawe.

Pochylił się nad Grzegorzem i dotknął palcami którejś z jego rozlicznych ran.
- Potrzebujesz pomocy kogoś, kto zna się na łataniu ludzkich powłok. Znasz kogoś takiego?
- To taki aktor...
- wyjaśnił nieco zawstydzony Grzesiek, niczym wzorowy uczeń przyłapany na brakach w fundamentalnej wiedzy. Szybko jednak skupił się na tym, co jego wybawiciel powiedział później.
- Chcesz powiedzieć, że nie zginę? Przecież jeszcze przed chwilą chciałeś mnie dobić- powiedział, nie bez oburzenia.
- Zainteresował mnie ten Makulski, czy jak mu tam. Myślisz nieszablonowo. Nie jak zwyczajna małpa. Tak. Poza tym śmierć ciała byłaby dla ciebie wybawieniem. Tak. A pozszywanie zostawi trwałe blizny. Oj. Wielkie, wręcz paskudne. Będziesz wyglądał jak niektóre z waszych koszmarów. Kobiety odwrócą się od ciebie. Dzieci będą uciekały z płaczem. Nawet zwierzęta. Krew wylewa się z ciebie, jak wino z potłuczonej amfory. A wraz z nim odchodzisz w senność. Zaśniesz. A kiedy otworzysz oczy zniknie ból i blizny. To właśnie chciałem ci zaoferować, dziecię Adama. No, ale ten Makowiecki, to było coś.

Słuchał Lameha z trwogą. Nie chciał tak żyć. Jak trędowaty, uznawany za potwora, ludzką pomyłkę. Czemu zawsze w przypadku okaleczonych ludzi okazujemy obrzydzenie, strach, odrazę? O ile pierwsze można jeszcze zrozumieć przy niektórych defektach, o tyle reszta to już jawna nietolerancja. Ludzie odrzucają to, co jest inne. I tak samo odrzuciliby jego, gdyby udało mu się przeżyć. Tak zmasakrowany człowiek nie może żyć w społeczeństwie. Nie ma prawa.

- Nie, nie chcę takiego życia. To znaczy, chciałbym żyć, ale... To nie byłoby życie. Sam, samotny, odepchnięty przez wszystkich... Ja...- Zamilkł, coś przyszło mu do głowy.- Dlaczego po mnie przyszedłeś? Zabiłeś ich i przeprosiłeś, że przybyłeś za późno, zupełnie jakbyś miał mnie chronić. Kim jesteś? I nie pytam o imię, tylko o to, KIM jesteś, i dlaczego tu jesteś.

Zaciągnął się papierosem. Łapczywie. Drapieżnie.
- Jestem istotą, którą wy ludzie nazywacie, aniołami. - odpowiedział w końcu - Służę wielkiej matce Binah. Ty nazywasz ją Czarną Madonną. Może nie bezpośrednio wypełniam jej polecenia, ale jestem podkomendnym innego, potężniejszego anioła, który kazał nam strzec waszej ocelonej grupki. Legion Voivorodiny złamał ustalenia. Szykuje się do kolejnej wojny. A my - Dzieci Skrwawionego Orła - niespecjalnie mamy zamiar patrzeć, jak deprawują was i niszczą ignorując wcześniej określone reguły. To walka za wszelką cenę. A ja osobiście taką najbardziej lubię.

Płomyczki tlącego się papierosa zalśniły w jego ślepiach.
- To jak. Szybko i litościwie - spojrzał na Grześka i trzymany w rękach miecz. - Czy łatamy?

Dzieci Skrwawionego Orła. Czyli jego rodzice go nie wydali. Stali po drugiej stronie barykady, u boku aniołów, a my, ich dzieci, cierpimy dlatego, że legiony Voivorodiny chciały uderzyć w słaby punkt oponentów. Tak, tak właśnie było. Oszukali go w tej sprawie, więc oszukali go też odnośnie Gosi. Dziewczyna żyje, jest bezpieczna i będzie bezpieczna, ponieważ teraz nie mają powodu, żeby się nią interesować. A anioły już prowadzą akcję ratowniczą dla ofiar Voivorodiny. Uratują jego przyjaciół, tych, którzy jeszcze żyją... Tak właśnie wygląda to wszystko w oczach Wichrowicza. Z taką wiedzą, może spokojnie odejść.

- Szybko. Tylko proszę, pomóż im. Ochroń ich. - Grzesiek cały drżał, walczyły w nim chęć życia i odraza do własnego okaleczonego ciała. Jak inni mogliby być dla niego bardziej łaskawi? Nie, przekroczył już granicę cierpienia, poza którą życie stawało się tą mniej pociągającą opcją. Śmierć była zbawieniem, a przynajmniej od bólu, bo na duchowe zbawienie Wichrowicz nie miał co liczyć, nie po tym, co zrobił. Był przegrany, zarówno w świecie żywych, jak i umarłych. O ile coś tam na niego w ogóle czeka... Ale skoro jest anioł, to może i Czyściec? Może chociaż czyściec. Tak, może się uda. Tak. Spokój.

- Skoro tak ładnie prosisz
- Anioł zgasił papierosa i uniósł miecz przyglądając się Grześkowi spod przymrużonych powiek.
Przypominał przerośniętego, dwunożnego kota, który schwycił mysz lub ptaka.
Uniósł miecz jednym szybkim, wprawnym ruchem.
Spojrzał w dół spinając mięśnie

Strach.
Spokój.

Koniec.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172