Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2012, 22:20   #322
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Zrujnowana świątynia. Wszyscy.

Pojawienie się obcego wywołało pewne poruszenie. Zwłaszcza, że nieznajomy nie zadał sobie zbyt wiele trudu, aby wyjaśnić kim jest, co tu robi, względnie nie podał żadnego sensownego powodu, dla którego należałoby go pozostawić przy życiu. Przynajmniej według Vogla, który od razu zabrał się za sprawę w swoim stylu. Na szczęście dla nieznajomego, reszta ekipy była nieco mniej stanowcza w osądach a Vogel nie miał zamiaru kruszyć przysłowiowej „kopii” o jakiegoś brudasa. Pewnie i tak umrze.

Awanturnicy nie byli jednomyślni, odnoście dalszych swych planów, ale koniec końców stanęło na tym, ze przenocują w świątyni i ruszą z samego rana, tak aby zawitać do Klasztoru nazajutrz, pod wieczór. O ile jeszcze istniał... Wozy i zwierzęta wprowadzono do świątyni, uzgodniono warty i Ci, którzy chcieli i mogli, udali się na spoczynek. Być może ostatni, przed dotarciem, do celu ich wyprawy.

Noc przyszła szybko i była wyjątkowo cicha. Pogada była bezwietrzna, nic nie poruszało gałęziami a wokoło nie było praktycznie nic żywego. Nie słychać było ani owadów, ani nocnych ptaków, ani innych stworzeń, których dźwięki zazwyczaj słyszało się w nocy. Niektórzy z nich chwilami czuli się podobnie jak wtedy, kiedy byli ogłuszeni i świat był ciszą. Teraz na szczęście mogli rozmawiać, ale konwersacja jakoś się nie kleiła a i szybko zeszli do szeptów, które w tej martwej ciszy i tka brzmiały jak krzyki. Dlatego wszyscy niemal podskoczyli, kiedy w pobliżu rozległo się wilcze wycie.

Początkowo ucieszyli się, słysząc inna żywą istotę, ale wkrótce ich radość minęła. Do jednego wilczego głosu dołączy drugi, potem trzeci i jeszcze jeden. Wszyscy oblegli wąskie okna, bramę i inne punkty, z których można było obserwować okolicę. Wszyscy poza Gislanem, który spoglądał na wszystkich dziwnym wzrokiem i padał w dziwny letarg, gapiąc się tylko w ognisko.

Pierwsze basiory wypatrzył Moperiol, ale wkrótce wszyscy mogli je zobaczyć. Wataha była spora. Zwierząt było przynajmniej dwa tuziny. Światło księżyca, co chwila odbijało się w ich oczach. Krążyły wokół świątyni, ale trzymając się poza zasięgiem strzału. Po chwili zobaczyli i jego. Siedział na dachu jednego z ocalałych budynków. Z tej odległości mogli zobaczyć tylko czarną sylwetkę, na tle gwieździstego nieba, ale musiał być ogromny. Obserwował ich i pozwalał im się dostrzec. Całe te podchody trwały może z pół godziny. Po tym czasie wilkołak zeskoczył ze swego miejsca i znikł w ciemnościach.

Zgromadzeni w budyniu awanturnicy szykowali się do obrony, kiedy wartujący przy wyrwanych wrotach elf, coś zobaczył.

- Ktoś się zbliża od strony wioski! -

Mężczyzna szedł powolnym krokiem. W miarę jak się zbliżał, mogli dostrzec coraz więcej szczegółów. W końcu zatrzymał się na granicy kręgu światła dochodzącego z wewnątrz świątyni i mogli zobaczyć go w całej okazałości.



Nie miał przy sobie żadnej widocznej broni, żadne z nich też nie widziało go nigdy wcześniej.

- Przyszedłem po dziewczynę - powiedział spokojnie.

- Spierdalaj. -

Odrzekł równe spokojnie Vogel po czym wypalił z pistoletu. Nieznajomym szarpnęło a kula weszła mu prosto w pierś. Z tej odległości nawet ktoś nie obeznany z bronią palną, nie mógł spudłować. Mężczyzna skrzywił się i warknął jak zwierze, ale nie upadł w kałuży krwi, jak oczekiwał by tego najemnik von Antary. Wręcz przeciwnie, stał dalej w tym samym miejscu, spoglądając na nich zimno.

- Wasze kule nie mogą mnie zabić. Podobnie jak wasze strzały, bełty, miecze i topory. Za to ja mogę zabić was i zrobię to, jeśli będę musiał. Chce dziewczynę i to zaraz. Nie pozwolę wam jej zawieść na śmierć. Chcecie umierać, wasza sprawa, ale ona na to nie zasłużyła. Zresztą, teraz to i tak bez znaczenia. -

Mężczyzn sięgnął pod płaszcz, wyciągnął coś spod niego i rzucił im od nogi. To były rogi.. Chyba łosia, ale były połamane i ubabrane krwią, więc ciężko było stwierdzić. Były połączone w specyficzny sposób. Dopiero po dłuższej chwili zorientowali się, że to pozostałości strzaskanego nakrycia głowy, którego owo poroże musiało być ozdobą.

- Czarodziej nie żyje. Pokonało go zło, które jutro przybędzie do klasztoru. Czujecie te cisze. Tu wszystko jest martwe. Wszystko. ONA wyssała z tej ziemi całe życie i użyła go do swych celów. Wasz magik próbował ją powstrzymać, ale był za słaby. Teraz go już nie ma i cała wasza żałosna wyprawa, straciła sens. Nie będzie komu odprawić rytuału a Ci, co jeszcze zostali w Klasztorze, wkrótce zginą. O ile już nie żyją. Nie pozwolę wam jej zabić. Nie ją! -

Człowiek warknął jak wilk, odsłaniając długie kły.

- Oddajcie mi dziewczynę a zostawię was w spokoju, abyście mogli zdechnąć jak uważacie za stosowne. Albo możecie iść ze mną w góry. Tam żołdacy von Antary i reszty tej hołoty nie dotrą. To jedyna szansa aby uciec, zanim ONA ruszy na łowy. Stary lis tym razem się przeliczył. Wysłał wojsko za późno. Za późno posłał czarodzieja. Was wysłał już tylko na zatracenie... Teraz w całej prowincji nie ma dosyć żołnierzy, aby mogli JĄ powstrzymać...

- Oddajcie mi dziewczynę, albo... Wy nie możecie mnie zranić, ale Ja mogę zranić was. Uwolnicie ją, albo moi bracie jeszcze tej nocy będą chłeptać waszą krew. To i tak lepsze do tego, co was spotka w tych przeklętym klasztorze. -
 
malahaj jest offline