Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2012, 00:27   #208
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Esmerell czuwała przy Avarielu. Takie było jej zadanie, a i tak nic innego do roboty nie miała. Pierwsza próba ocucenia elfa najwyraźniej spaliła na panewce. Wiele więcej uczynić nie mogła póki był nieprzytomny. Nie była w stanie wziąć ze sobą całego szpitala, a do warunków polowych nie była przyzwyczajona. Chłód dawał się jej we znaki. Odeszli z Mbarneldoru w takim pośpiechu, że wzięła tylko to, co było pod ręką i co uznała za najpotrzebniejsze. W tej sytuacji było to jednak za mało. Pozostawało mieć nadzieję, że wola przeżycia elfa wystarczy. Nie wiedziała, ile przyjdzie im czekać, ale ani myślała się skarżyć. Sama podjęła decyzję.

Wiedziała, że pod okiem Tallmira są bezpieczni. Był też z nimi Alpharius. Pozwoliła sobie na luksus wybiegnięcia myślami w przód. Co dalej? Salarin wspomniał o towarzyszeniu im. Dlaczego nie? Na ile zdążyła się zorientować - mieli szczytny cel. Uświadomiła sobie, że im dłużej myśli o podróży... tym mniej jest przerażona. Początkowo nie wyobrażała sobie siebie poza enklawą. Od 50 lat Mbarneldor był jej domem. Przyjęli ją, choć mieli powody, by ją odrzucić. Tak naprawdę nie znała świata poza osadą. Wiedziała tylko, że jest brutalny i na pewno odciśnie na niej swoje piętno. Czuła jednak jak jej serce, po raz pierwszy od 50 lat, trzepocze niecierpliwie, niczym wypuszczany na wolność ptak po długiej, bardzo długiej niewoli. To było jak instynkt, jak jakaś głęboko zakorzeniona potrzeba, której do tej pory nie uświadamiała sobie, nie mając ku temu powodów ani okazji. Mimo drobnych wyrzutów sumienia, mimo pozostawienia za sobą całego znanego jej życia, gdzieś w głębi duszy najzwyczajniej w świecie... cieszyła się z odejścia.

Pochłonięta myślami i analizą własnych uczuć nie zauważyła nadejścia Tirtha i pozostałych. Jej uwagę zwrócił dopiero niespokojny ruch Alphariusa. Zganiła się w myślach za brak czujności i wstała, rozcierając dłonie. Napotkała wzrok Tirtha i uciekła spojrzeniem. Poczucie winy momentalnie rozgromiło nieśmiałą radość podtrzymującą Esmerell na duchu. Na szczęście nie powiedział nic, co mogłoby ją bardziej pogrążyć. Ona także się nie odezwała, wiedząc, że tłumaczenia i tak nie są tu na miejscu. Dalsza podróż mijała im w milczeniu, a elfa bardzo dbała o to, by swoje uczucia zachować dla siebie. Zmęczenie, zimno i inne niedogodności były gdzieś obok. Przypomniały o sobie boleśnie, gdy przyszło rozstawać się z Trithem. Zaskoczył ją, wręcz rozczulił, ofiarowanym sztyletem i płaszczem. Otuliła się szczelnie okryciem.
- Dziękuję. Niech Pan Dębów strzeże i Twych dróg. Mam nadzieję, że nasze ścieżki jeszcze się przetną. - szepnęła i położyła dłoń na ręce spoczywającej na jej ramieniu.

~Świat ludzi różni się od naszego. ~ postanowiła dobrze zapamiętać tę przestrogę. Co prawda od życia w Mbarneldorze zapewne różnił się każdy świat - wyjątkowa sytuacja w wyjątkowym miejscu. Jednak miała nieodparte wrażenie, że kiedyś sobie w tym świecie radziła. A może właśnie nie radziła? I dlatego jest tu, gdzie jest? Postanowiła na trochę porzucić rozmyślania. Trzeba było dotrwać w podróży do świtu. Zamiast tego skupiła się na pomocy Avarielowi. Szary świt położył kres wędrówce, pozwalając w końcu na odpoczynek.

Skinęła Gustavowi głową.
- Nie ma problemu. Mogę wziąć pierwszą wartę z Baelrahealem. Jeśli ma dość sił... - uśmiechnęła się blado do kapłana.
MIała okazję z nim pracować i w pracy dogadywali się bardzo dobrze. Znał się na tym, co robił. Zresztą pewnie będzie chciał wiedzieć, co ona tu z nimi robi.
- Ogień jest konieczny, niezależnie od tego, jak wielkie zagrożenie ma stanowić. - westchnęła, spoglądając po obecnych z troską.

Perspektywa odpoczynku zdawała się wpływać mobilizująco na zgromadzonych. Obóz rozłożony został szybko i sprawnie. Esmerell podeszła do wycieńczonego Ignusa i podała mu niewielką fiolkę z przezroczystym, zielonkawym płynem.
- Wypij przed snem, proszę. Rozgrzeje cię i wzmocni. To prosty wywar, nic magicznego. Tobie przyda się najbardziej. - przemówiła łagodnym tonem, jakim zwykle mówiła do pacjentów.
Otuliła się mocniej płaszczem od Tirtha i wsłuchała się w dysksuję rozpoczętą przez Laonę. Po przedstawieniu swojego punktu widzenia z ulgą przyjęła, że nie ma większych sprzeciwów co do jej obecności. To jakby rozwiązywało problem tego, co ze sobą dalej zrobić.

Gdy zakończono już omawiać plany i wszyscy zaczęli układać się do odpoczynku, elfka przygotowała się na czuwanie podczas warty. Alpharius wychynął z cienia, cichutko przedreptał dookoła prowizorycznego obozu razem z Esmerell, spojrzał na nią, machnął ogonem i odszedł, znikając ponownie.
~ Dla niego to też nowe... ~ pomyślała, patrząc za kuguarem.
Spojrzała gdzieś w dal, zastanawiając się, jak sprawdzi się w nowej sytuacji. Wiedziała, że da z siebie wszystko i postara się nie być nikomu przeszkodą. Zauważyła kątem oka zbliżającego się Baelraheala i uśmiechnęła się do niego niepewnie. Skórę miała równie bladą, co wstający świt, ale niestety cienie pod oczami nie znikały na podobieństwo ciemności nocy.
- Co dwie głowy, to nie jedna. Zwłaszcza w takim stanie... - powiedziała cicho, nie chcąc przeszkadzać pozostałym w upragnionym odpoczynku - Bardzo byłeś zaskoczony? - zapytała, obserwując uważnie jego reakcję.

Jaka by pogoda nie smagała towarzyszy podczas marszu i w obozowisku - to odrobinę otuchy wlewała w serce kapłana. Jeśli słudzy Seere ich poszukują, to nawet najdoskonalej przygotowana zasadzka mogła zostać zniweczona przez takie warunki. Oczywiście wykluczając takie “atrakcje” jak teleportowanie gotowego do walki oddziału gigantów czy ogrów w sam środek obozu, kulę ognia ciśniętą z zaskoczenia w nieprzygotowanych, czy jakąś chmurę opadającą na towarzyszy...

Te i podobne nader “optymistyczne” rozważania przerwał głos Esmerell i Gwardzista Boga otrząsnął się z zamyślenia. Po raz pierwszy od narady, gdzie starał się oddzielić emocje od rozumowania na zimno, mógł sobie pozwolić na odjęcie maski obojętności od twarzy. Uśmiechnął się odruchowo, ale po chwili przyglądania się dziewczynie uśmiechnął się szerzej z autentyczną przyjemnością. Oczywiście, wcześniej już ją widział, przywitał się ledwo pokrywając zaniepokojenie okolicznościami spotkania, rozmawiał z nią w czasie narady, ale po prawdzie niewiele się do niej odzywał, a ostatnie czego potrzebowali to kłótnia w obecności Tritha czy wśród towarzyszy marszu, i w obliczu czającego się wokół zagrożenia ze strony oddziałów podległych czempionce Alabashaaran. Tak więc nie zaprotestował przeciw obecności uzdrowicielki … a raczej tego w jaki konkretnie sposób Salarin i Tallmir “zwerbowali” dziewczynę. Milczał na ten temat. I dlatego dopiero teraz mieli okazję rozmówić się o wszystkim.
- Zaskoczony? - zaśmiał się cicho - To za mało powiedziane!

- Zimno ci? - zapytał i pokazał miejsce przy ognisku - Jeśli chcesz, ten płaszcz posłuży nam obojgu - rozpiął zapinkę wlasnego okrycia, zdobytego na gwardziście Zamku Caer Calidyrr - Proszę, będzie nam cieplej.

- Nie, nie jest mi zimno. - kłamała w żywe oczy i nie trzeba było być wielce spostrzegawczym, by się zorientować - Nie lubię być ciężarem. - wytłumaczyła się, jakby sama przed sobą.

- Hmm... - słoneczny elf przez chwilę spoglądał za kuguarem który przed chwilą zniknął w mroku - Szkoda - powiedział nagle - ja strasznie zmarzłem. Myślałem że jak usiądziemy razem to będzie mi trochę cieplej - westchnął i faktycznie poruszył się, jakby chciał przysiąść przy ogniu.

Esmerell przygryzła dolną wargę, obserwując kapłana.
- Cóż, jeżeli to pomoże i będzie tobie cieplej. To służę pomocą... - uśmiechnęła się, zadowolona z siebie, że udało jej się wybrnąć z trudnej sytuacji. Przynajmniej w jej mniemaniu.

Skinął głową, nie dając niczego po sobie poznać. Po kilkudziesięciu latach w Cormanthorze przywykł do chłodu, ale Esmerell nie musiała tego wiedzieć. A poza tym … kto powiedział że lubi marznąć? Przysiadł przy ognisku i poczekał na dziewczynę, okrył ich oboje i objął towarzyszkę ramieniem, przysunął się by płaszcz jak najdokładniej ich chronił.
- Esmerell … - zaczął powoli - … my - ja, Salarin, rycerz Gustav, Coen … mamy poważny problem. Przebywanie z nami może być dla ciebie nieprzyjemne, niebezpieczne nawet. Dostaliśmy się pod wpływ klątwy … efektu druidzkiego rytuału, bardzo skomplikowanego i podstępnego. Mamy przed sobą miesiąc czasu nim zamienimy się w - co tu dużo ukrywać - bezrozumne bestie. Co gorsza, klątwa już się uaktywnia i zdarzyło się że rycerz zaatakował Shilvo i Lady Navell - wskazał ruchem głowy półelfią dziewczynę - A wtedy … dość powiedzieć że nazwać taki widok “bestialskim” to właściwe określenie...

Baelraheal uderzył w poważny ton, więc i ona spoważniała. Westchnęła cicho i zaczęła przyglądać się niezwykle interesującym płomieniom w ognisku.
- Rozumiem zagrożenie i nie będę mu zaprzeczać. Nie zamierzam też zgrywać bohaterki ani nic w tym stylu. Możesz mieć jednak pewność, że zrobię wszystko, by wam pomóc. W tej chwili cała wasza-nasza grupa jest dla mnie jedyną pewną rzeczą w tym świecie dookoła. Znajdziemy jakieś rozwiązanie tej sytuacji. - powiedziała z przekonaniem, wręcz z determinacją - Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście... A jeśli faktycznie nie ma wyjścia, zawsze można wyjść wejściem. - uśmiechnęła się lekko.

Milczał, bo w słowach dziewczyny było sporo racji. Z drugiej strony przed jego oczami przewijały się twarze Lairiel, Filuta, Setha, Randala … tych którzy zginęli i tego który ich opuścił tak nagle. Skoro Randal spanikował (i to po czasie wystarczającym do tego by magiczny efekt skazy poddać pierwszym badaniom) - a przecież kapłan tego się nie spodziewał, nie po nim - to odwrócenie działania rytuału mogło być trudniejsze niż Esmerell czy jemu się wydawało.

Odpędził te wspomnienia i przygarnął uzdrowicielkę nieco mocniej do siebie.
- Podobało mi się to jak opiekujesz się rannymi - powiedział, oddalając od siebie te mniej lub bardziej “strategiczne” rozważania. Ruchem głowy wskazał za to Avariela - Możliwe że częściej będziesz musiała nas ratować - zażartował lżejszym tonem. - To trochę brudna robota - dodał, choć wiedział że dziewczyna nie boi się powalać.

Zmiana tematu przyniosła jej sporą ulgę.
- Tak jakbym przez ostatnie 50 lat nie zajmowała się podobnymi sprawami... - stwierdziła z uśmiechem - Zresztą... Mogę się opiekować, mogę wzmacniać organizm pacjenta, mogę robić to, czego nie może magia, ale to wszystko zajmuje dużo czasu. W najpilniejszych sytuacjach magia jest niezastąpiona. A jak wiesz z magią leczniczą średnio u mnie... Dla niego - wspomniała o Avarielu, na którego i on wskazał - i tak nie mogłam więcej zrobić. Przynajmniej dotarł aż tutaj. Silny jest. Wyliże się. - uporczywie powstrzymała ziewnięcie - Mogę więc nieść ratunek na miarę moich skromnych możliwości. A bezbronna też nie jestem, to i ciężarem nie będę. - tym razem już ziewnięcia powstrzymać się nie udało.

Nie lubię być ciężarem”, “A bezbronna też nie jestem, to i ciężarem nie będę” - zbyt często słowo “ciężar” padało by miało być przypadkowe, przynajmniej jak dla ucha Gwardzisty Boga, i przez chwilę zastanawiał się co było tego powodem. Wreszcie jednak wzruszył w duchu ramionami - jeszcze będzie czas o to zapytać, a dziewczyna wydawała się zdeterminowana nie okazywać słabości, nawet mimo tego jak chociażby przed chwilą wyszło z tym mrozem naokoło. Poza tym przyglądał się uśmiechowi, jak i ziewnięciom, i z trudem krył rozbawienie.
- Jesteś zmęczona - stwierdził rzecz oczywistą, ale chciał się do niej odezwać - od pierwszej chwili Esmerell sprawiała na nim bardzo sympatyczne wrażenie - Jak my wszyscy - dodał samemu kryjąc uśmiech, by powstrzymać jakąś buńczuczną deklarację.
- Jeśli chcesz to prześpij się, postaram się nie zasnąć samemu. Będę tuż obok, gdybyś wyczuła moje poruszenie to sprawdź co się dzieje … ale mam nadzieję że skaza jeszcze przez jakiś czas się nie uaktywni. Gdyby działo się ze mną coś dziwnego to nie czekaj tylko krzycz o pomoc - wiedzą co robić. Obezwładnią mnie, a po pewnym czasie efekt skazy powinien ustąpić - dodał mimo wszystko lekkim tonem.

Na wzmiankę o spaniu prychnęła cicho.
- Nie. Nie ma takiej możliwości. Sam się zdrzemnij. Nie będę spać na mojej pierwszej takiej warcie. Dam radę. Damy radę razem. Niedługo wstaną nas zmienić i będzie można się położyć. - kolejnych jego słów wysłuchała uważnie i w skupieniu.
Pokiwała lekko głową.
- W porządku. Nadal uważam, że powinniście...powinniśmy...zająć się tą klątwą. Ale... cóż... Pewnie czas goni nie tylko w tej sprawie. W każdym razie skoro sługa natury rzucił takie zaklęcie, to może i sługa natury mógłby je odwrócić? Wówczas jestem do usług. Pozostaje pytanie - jak? Z tego co zrozumiałam, do tej pory nie udało się znaleźć żadnego konkretnego sposobu usunięcia efektów tego czegoś?

- O nie - Baelraheal znowu zaśmiał się cicho, na chwilę przerywając przepatrywanie zarośli by spojrzeć na Esmerell - Ty również nie przyłapiesz mnie na tym, że zawaliłem sprawę przy wartowaniu - przesunął dłoń pod płaszczem na ramię uzdrowicielki i uścisnął je lekko. - Mam jednak nadzieję że to “niedługo” będzie naprawdę niedługo - zażartował, bowiem oboje wiedzieli że jeszcze kilka ładnych godzin czuwania było przed nimi.
- Klątwa … - spojrzał ze zmęczeniem wokoło, potem na kontuzjowanego pobratymca i jego “pisklaka”, naraz wskazał ich ruchem głowy. - Swoją drogą to ciekawe, że Rexx to smoczyca, a Avariel transformuje ją w mężczyznę. Ale, jak to moja siostra, kapłanka Hanali Celanil mawia: “Kochaj jak wola twoja” … czy jak to dostosować do tej sytuacji.
Zaśmiał się znowu cicho i pokręcił głową. Wiedział że stara się uniknąć tematu skazy. Podświadomie zapewne - jak każdy bał się postępów tego przekleństwa którego nabawili się w Caer Calidyrr.
- Nie, nie znaleźliśmy DOKŁADNEGO sposobu usunięcia efektów rytuału. Tylko wzmianki, poszlaki … “naczynie w którym palone były zioła użyte do rytuału, popiół z ziół namoczonych w wodzie z jeziora na wyspie druidów” … autor tych słów niewiele więcej zapisał, ale zdążę Ci jeszcze wszystko przekazać. Gdybym nie był w stanie tego uczynić wiedz, że Laona jest we wszystko wprowadzona, ma również część ziół które zabraliśmy z magazynu w podziemiach Caer Calidyrr. Może nawet taka domatorka jak Ty je rozpozna, hmm? - powiedział, uśmiechem ujmując żądłu jadu. Esmerell znała się wszak na ziołach, wywarami z nich pomagała cierpiącym w Mbarneldorze, może faktycznie jej wiedza bardzo w tej materii się przyda....

Uśmiechnęła się łagodnie, gdy ją uścisnął. Dawno nie miała luksusu odczucia bliskości i ciepła drugiej osoby. Budziło to w jej sercu jakąś dziwną tęsknotę, odległą, zamgloną, ale wyraźnie wyczuwalną. Dziwne uczucie sprawiło, że zadrżała lekko. Odruchowo oparła głowę na ramieniu kapłana. Na słowa o domatorce przewróciła oczami.
- Może gdybym przyjrzała się tym roślinom... Nie wiem, czy to coś da... Ale spróbować można. Trzeba się łapać wszystkiego. W każdym razie postaram się jakoś pomóc. - zapewniła z mocą w głosie.
- Nie jestem domatorką. Czymże jest 50 lat w życiu elfa? Chyba nasze ścieżki splotły się na dłużej niż mogło wydawać się w Mbarneldorze. - uśmiechnęła się ponownie.
- Możliwe, Esmerell, możliwe - uśmiechnął się i naraz zerknął na dziewczynę - Pięćdziesiąt lat? Byłbym przysiągł że twa uroda rozkwitła bardziej niż przystoi dziewczęciu w tym wieku - zażartował przypominając sobie widok Esmerell w szpitalu, gdzie nietrudno było dojrzeć że jest już kobietą. Spojrzał w jej brązowe oczy z pytaniem i rozbawieniem jednocześnie.
Pokręciła lekko głową, uśmiechając się smętnie.
- Po prostu Mbarneldor był moim domem przez pięćdziesiąt lat. - powiedziała cicho i umilkła, nie bardzo wiedząc, jak wyjaśnić całą resztę, która kryła się za tym - pozornie tak prostym - stwierdzeniem.
Cisza przeciągała się. Baelraheal nie naciskał. Milcząc, oczekiwał aż elfka sama podejmie temat. W końcu zebrała się w sobie i przemówiła:
- Nie mam pojęcia, ile lat chodzę po tym świecie. Okoliczności mego przybycia do enklawy są dość... nietypowe. Sęk w tym, że nie pamiętam, kim byłam przed pięćdziesięcioma laty... - mówiła coraz ciszej, prawie przechodząc już do szeptu - Kim byłam, co robiłam... Skąd pochodzę... Do tej pory nie czułam potrzeby poznawania przeszłości, nie chciałam wiedzieć, co doprowadziło mnie do takiego stanu. Odpłacałam Mbarneldorowi pomocą za przygarnięcie mnie. Byłam tam względnie bezpieczna pod opieką łowców, otoczona iluzją. Ale teraz... Tutaj... Poza tym wszystkim, co było tam. Chyba... Chyba jednak chciałabym wiedzieć. - zmarszczyła lekko brwi - Dla was jestem Esmerell, ale może dla kogoś innego byłam kiedyś kim innym... Może nawet dla kogoś byłam ważna? - wzruszyła lekko ramionami, a w jej oczach pojawił się cień smutku.
Dawno o tym nie mówiła. W osadzie po prostu wiedzieli. Opowiadanie o tym, wyjaśnianie... było trudne, ale - o dziwo - przynosiło też ulgę.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 18-12-2012 o 00:34.
sheryane jest offline