Kilka dni leniwej żeglugi bardzo im się przydało. Lekarstwa dostarczone przez Gomrunda i Konrada szybko pomogły na przeziębienie i Sylwia miała czas żeby nieco się uspokoić. Spędzała dni na pokładzie, polerując skorupę żywego jaja, lub w swojej kajucie podziwiając drugie jajo –klejnot. Szczurowi wypłaciła 10 koron za pomoc, którą chłopak z dumą nazwał współudziałem, więc dodatkowo kazała mu pluć przez lewe ramię, obracać się przez prawe i nie krakać.
Nawet z Julitą nawiązała w miarę przyjacielskie stosunki.
Po rozmowie z Gomrundem zmówiła też jedną, porządną, prawie dwudziestominutową modlitwę do Shalyi. Starała się ograniczyć tylko do najważniejszych próśb, ale ich lista i tak była horrendalnie długa. Żeby wybrnąć z tej żebraczej pozycji, obiecała bogini datek z części zrabowanych fantów, tej, którą przeznaczyła na sprzedaż. Bo ze wspaniałym jajkiem jakoś nie chciała się jeszcze nie rozstawać. Naprawdę lubiła piękne przedmioty.
Czasem zamyślona wpatrywała się w rzeką albo króliczą łapkę, nadal próbując zrozumieć minione wydarzenia i przekonać samą siebie, że nie zwariowała. Wtedy znowu czuła fantomowy ból w podbrzuszu i słyszała łopot czarnych skrzydeł. I nie wiedziała czy gardło ściska jej strach czy gniew.
Jedyną osoba, która musiała się mierzyć z jej gorszymi nastrojami był Dietrich. Zdarzało się, że prychała niegrzecznie na każde wypowiedziane przez ochroniarza słowo. Czasem zaś zwyczajnie rozmawiała i żartowała jakby nic nigdy między nimi nie zaszło. A kilka razy, nagle, na widok mężczyzny bez powodu zmieniła miejsce pobytu, usilnie starając się zapanować nad wykwitającym na policzkach rumieńcem.
Tylko w wieczór spędzony z mieszkańcami dżonki usiadła obok Spielera i mocno się do niego przytuliła. A potem, kiedy ubyło już trochę cygańskiej wiśniówki, i przytulanie i całowanie przestało wystarczać, jakoś wcale niezawstydzona wzięła Dietricha za rękę i zaprowadziła do swojej kajuty.
O świcie, gdy ochroniarz już spał, wymknęła się po cichu. Ze Świtu. Bo nie tylko Szczura skusiły wieszcze zdolności starej cyganki. Jednak w przeciwieństwie do wyrostka Sylwia postanowiła swą ciekawość dobrze ukryć.
Pomarszczona niczym stare jabłko, ubrana w kwieciste spódnice cyganka o wyblakłych błękitnych oczach nie była ani trochę zaskoczona.
-
Czekałam siwowłosa.
Aż dziewczyna przestraszona zerknęła w zwierciadło, sprawdzając czy znowu nie straciły koloru.
Prawdziwym zgrzytem w sielskiej podróży był natomiast tonący statek i to był drugi raz, kiedy Sylwia się modliła, tylko, że tym razem za zmarłych.
***
W Nuln kiedyś spędziła pół roku. Było to zaskakująco niedawno, bo wyjechała ze stolicy południowego Reiklandu zaledwie rok temu. Wielkie, ciepłe, tak różne od Middenheim miasto rozleniwiało ją słońcem i kolorami. Niewiele wtedy dokonała. Przez całe lato głównie wylegiwała się nad rzeką, przy zwodzonym moście i dopiero, gdy nadeszła jesień stanowczo poproszona, popracowała na zlecenie Gildii. Musiała zatrudnić się jako pokojówka pewnego profesora. Niestety była to robota nudna i całkowicie bezużyteczna, bo Gildii nie chodziło o jej pracodawcę, lecz o jednego z jego klientów, o czym oczywiście Sylwii wcale nie poinformowano. Cztery miesiące sprzątania, zamiatania i robienia zakupów służyły w rezultacie niczemu i mimo przyzwoitej doli spowodowały, że wynudzona Sylwia postanowiła pożegnać się z nulneńską organizację i dać szansę innym miastom Imperium.
Teraz jednak znajomość z profesorem i fakt, że Sylwia niczego u niego nie ukradła były jak znalazł. Malthusius, mimo wiedzy i doświadczenia niewiele pomógł w identyfikacji jaja. A ono żyło i były dni, kiedy pulsowało ciepłem niczym ręka Ericha. Nulneńskie uczelnie były słynne na całym świecie. Sylwia wierzyła, że w końcu czegoś się dowie.
***
Odnawiać stare kontakty zaczęła zaraz po zejściu z pokładu. Poszła z Gomrundem sprzedawać księgi i zwoje, choć uzyskała za nie taką cenę, że było jej wstyd. Na szczęście potem u blondwłosej i szerokobiodrej paserki Karen poszło lepiej i za czarną zbroję krasnolud dostał już niezła sumkę. Bardziej jednak zaskoczyły Sylwię pieniądze, które zarobiła na wisiorku i smoczej klepsydrze -270 koron starczyłoby i na trzewiki i piękną suknię. Westchnęła wtedy tak rozdzierająco, że Gomrund dopytał się o przyczynę.
Przyznała się bez namysłu.
A potem wykonała to, do czego się przyznała. Poczciwa kapłanka Shalyi zaniemówiła widząc woreczki kruszcu ofiarowane przez niepozorną wyznawczynię. 270 koron dla Gołębicy, w intencji uzdrowienia kilku imiennie wymienionych osób.
Sylwię pocieszyła druga rozmowa z Karen. Paserka słyszała o wykładanych klejnotami złotych jajach. Było ich na świecie zaledwie kilkanaście, wszystkie robione na zamówienie, przez tego samego kislevskiego jubilera. Warte tyle, co spory dworek.
***
Przyklasnęła pomysłowi Gomrunda z popołudniowym teatrzykiem. I zgodziła się robić za stróża tyłów Płomiennego i Ericha. Miała tylko nadzieję, że Dietricha nie wyrobi się do tego czasu ze swoimi sprawami, i nie będzie im mógł towarzyszyć. Bo tylko początkowo nie bardzo przejęła się wróżbą starej cyganki. Jakby sens słów docierał do niej stopniowo. Ale w Nuln, do którego przybyli konkretnym celu, przeszkadzały jej już bardzo :
Strzeż się tej co szuka smarku Plugawego a jego miłuje. Jej, lub tobie śmierć na rzece Reik!- wyskrzeczała za złotą koronę starucha.
A przecież gdyby teraz wyjechała, gdzieś daleko od tej cholernej rzeki, nikt nie musiałby umierać. I może wszystko skończyłoby się szczęśliwie i dla Dietricha i … w ogóle. A jej przecież i tak na niczym nie zależy. Byłaby śmieszna gdyby przywiązała się powodu paru godzin pieprzenia.
Tylko nie chciałaby się znowu topić, ani w żaden inny sposób umierać.