Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2012, 06:08   #44
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine potrafiła być idealną narzeczoną. Słodką i uroczą. Zakochaną w swoim wybranku, cieszącą się tym i drażniącą resztę arystokracji swym szczęściem. Śliczną panieneczką potrafiącą się zachować w towarzystwie. Taką.. do pozazdroszczenia Maurowi przez innych szlachciców.
Potrafiła taką być, kiedy tylko tego chciała. Albo kiedy miała dzięki temu coś zyskać.

I właśnie teraz, gdy Gilbert opuszczał Le Manoir de Dame Chance, ona była istotką wybitnie rozkoszną i czarującą. Wizja nowej kolii do ozdobienia szyi lub pierścienia z dorodnym kryształem budziła w niej najgorsze instynkty. Wszak na szali stało otrzymanie od niego błyszczącego podarunku, i choćby z tego powodu siliła się na przymilność względem niego.

Towarzyszyła zatem swemu wyjeżdżającemu wybrankowi aż ku dziedzińcowi dworku. Dała mu się wziąć w ramiona i pocałować lubieżnie ( ba, nawet z pasją odwzajemniła tę pieszczotę dla większej wiarygodności! ) na oczach służby i maman mogącej podejrzliwie zerkać z okna. Potem ucałował ją jeszcze w czółko dodając z łobuzerskim uśmiechem, że przecież dzisiaj wróci i odjechał w powozie, żegnany wdzięcznym machaniem rączki Marjolaine.

Gdy zniknął za bramą wykrzywiła wargi w gorzkim uśmiechu – wreszcie trochę spokoju!
Chociaż jego obecność miała swoje niezaprzeczalne, pozytywne strony, jak choćby poczucie bezpieczeństwa ( a także poczucie bycia pożądaną.. ) lub drażnienie Antoniny tym narzeczeństwem ( i jeszcze jego pocałunki, i pieszczoty, i słodkie słówka, i.. i... ), to teraz odetchnęła z niejaką ulgą. Niestety kawaler d'Eon miał też swoje paskudne przywary, które nie czyniły z niego najlepszego gościa. Wprawdzie był gotów stanąć w jej obronie, aczkolwiek jego ciągłe próby pozbawienia swej wybranki odzienia były dlań dość wyczerpujące. Mając go pod swoim dachem cały czas musiała mieć się na baczności, czy aby znowu czegoś nie knuje.

Zatem popołudnie bez jego osoby mogło być rozkosznie leniwe. Panieneczka już miała w planach długą kąpiel w gorącej wodzie, zjedzenie czegoś smacznego i najprawdopodobniej słodkiego, zorientowanie się czy ploteczki o wczorajszym balu już obiegły Paryż, dobranie odpowiedniej sukni na pogrzeb.. i to wszystko bez śledzącego jej wzroku wyuzdanej bestii, bez łapsk czyhających tylko na sięgnięcie ku jej kruchemu ciałku.

To były przyjemne myśli. Rozpromieniona nimi Marjolaine obróciła się i wróciła z powrotem do dworku, by wprowadzić swój plan w życie.
I dopiero wtedy, gdy złowieszczo zatrzasnęły się za nią drzwi, gdy jej spojrzenie padło na ciche i puste wnętrze własnego domu..
Dopiero wtedy ją to uderzyło.
Została sama, bez żadnego silnego ramienia do ochrony przed zbirami.
Sama, a za murami dworku aż roiło się od bandytów.
Przerażenie szeroko otworzyło błękitne oczka.



***



Czerń.
Głęboka czerń. Czerń smolista. Czerń cienista. Czerń zwyczajnie wypłowiała. Czerń granatowa. Czerń nocy letniej. Czerń zimowego poranka. Zgniła czerń. Krucza czerń. Czerń szkarłatna. Czarniejszy odcień czerni..

Ah, tyle do wyboru!

Panieneczka co i rusz wyciągała ze swej garderoby kolejne kreacje, by potem przykładać je do swej sylwetki i wdzięczyć się do trzech luster odbijających ją dokładnie z każdej strony. Ale szybko każda z nich z łopotem lądowała na pobliskim fotelu, zastąpiona zaraz kolejną mogącą sprostać pogrzebowym gustom hrabianki. Pomimo tego, że każda z sukien była cudowna, wielce kosztowna i wykonana idealnie co do najmniejszego szczegółu, to jakoś.. żadna nie była odpowiednia. Każdej czegoś brakowało, ale to nie niedostatek zdobień był problemem.

Nie było Beatrice do doradzenia. Nie było maman do pokręcenia nosem na wybory swej córki. Nie było.. Nie było Maura do lubieżnego zachwycenia się nią i obłapienia jej ciałka spowitego czernią.
Jakiż więc był sens strojenia się, jeśli nie było nikogo do podziwiania efektów?!

Miała naiwną nadzieję, że to odwróci trochę jej uwagę od zagrożeń czyhających na nią na zewnątrz, że może czas szybciej upłynie i nim się obejrzy to już będzie wieczór.. ale osiągnęła coś całkiem przeciwnego. Naturalnie, mogłaby zawołać jedną ze służek, by została jej publicznością.. jednak takie dziewczątko ograniczałoby się tylko do uległego podziwiania każdej jednej sukni, zamiast dzielenia się swoim zdaniem.

Nie było zatem nikogo. Gilbert pojechał do topielców, niewiele później Beatrice wyjechała ze sprawunkami do Paryża, a i nawet maman porzuciła swoją latorośl na rzecz poplotkowania z przyjaciółkami. Wszyscy ją zostawili.

Przytłoczona tą sytuacją Marjolaine opuściła smętnie główkę, pasmami złocistych włosów zasłaniając pochmurną twarzyczkę. Opuściła także rękę trzymającą mierzoną co dopiero suknię, której długaśny tren rozpełzł się u jej stóp żałobnymi fałdami, jak mający ją pożreć straszliwy stwór.
Pociągnęła cicho noskiem.

Doprawdy przejmujący widok.




***




Oh, losie! Cóż uczyniła, że teraz była tak okrutnie karana!

Ciasta, ciasteczka, czekoladki, herbatka, przylukrowane owoce, kawałki nugatu, calissons, barwne jak tęcza macarons.. czego tu nie było! Na blacie stoliczka roztaczała się prawdziwa uczta, spełnione marzenie dla niejednego dziewczątka. Istny słodki koszmar dla kobiet pragnących jeszcze dopiąć na sobie najwęższe gorsety i suknie z garderoby.





A przede wszystkim sprawdzone sposoby na pocieszenie Marjolaine. Ale nawet one nie były teraz w stanie ukoić serduszka ptaszyny! O losie!

Dla niej był to widok boleśnie nieestetyczny. Niestety, żadna ze służek nie posiadła jeszcze doświadczenia w dopasowywaniu słodkości do nastroju hrabianki. Nie dostrzegały subtelnej różnicy pomiędzy filiżanką słodkiej herbaty i filiżanką czekolady, gdzie ta pierwsza wszak sprzyjała plotkowaniu, druga zaś była idealna do knowań. Nie wiedziały, że na złości panienki najlepsze były ciasta zdobione jak małe dzieła sztuki, by zachwycić ją lub sprawić satysfakcję z niszczenia widelczykiem lukrowych zdobień. Nie były świadome tego, że jej smutki mogły zostać ukojone jedynie przez malutkie ciasteczka, których ubywania się nie zauważało w trakcie podjadania, a i podzielić się mogła z Bertrandem. A teraz, w momencie przytłoczenia, niepokoju i poczucia opuszczenia, cóż byłoby idealne? Być może coś egzotycznego, dla odwrócenia jej uwagi nowym smakiem od wizji bandytów zakradających się do dworku.

Ale one nie znały tych tajników hrabiowskiej natury. I właśnie dlatego zastawiły stoliczek wszystkim co znalazły w kuchni, tworząc z tego mieszaninę niedopasowanych do siebie smaków i kolorów. Bez jakiejkolwiek finezji, bez pomyślunku. Istne barbarzyństwo.

Panienka siedziała daleko od tego.. tego.. gwałtu na wszystkim co prawe. Skulona opierała się plecami o ściankę wnęki z siedziskiem pod dużym oknem, za którym, wbrew jej nastrojowi, świeciło słońce. Z poczuciem beznadziejności spoglądała na pejzaż swych włości rozciągający się przed oczami. Ale o ile już teraz była pogrążona w niemałej rozpaczy, o tyle widok jaki dostrzegła nie miał polepszyć tego stanu. Jedynie dodatkowo szponami strachu zacisnął się na trzepoczącym serduszku ptaszyny.




***



-Musicie wybaczyć moją nieuprzejmość i niedostatek gościnności, messieurs.. - słowa Marjolaine padały z dużej wysokości, hen ponad potężną bramą prowadzącą do jej posiadłości. A ona, drobinka taka pozostawiona sama w tym dużym domu, przechadzała się po kawałku muru, skąd mogła widzieć tych kolejnych bandytów szturmujących jej twierdzę. Jednocześnie starała się utrzymywać spokój i animusz.. na tyle na ile pozwalała jej obecna sytuacja bez chroniącego ją Maura, Beatrice i podległej jej grupki ochoczych służących, których sama hrabianka nie potrafiła tak dobrze zorganizować jak jej ochmistrzyni.
Drżącą dłonią musnęła liście winorośli oplatających czule mury -Ale w nocy już pewni dżentelmeni domagali się wpuszczenia do mego domu. Aczkolwiek przyznaję, byli o wiele bardziej prostaccy w swej nachalności..

Szlachcic przewodzący grupce nowych banitów wydawał się bardziej spokojny od swych poprzedników.
Nie groził, nie kładł dłoni na szpadzie. Spojrzał jeno w kierunku gospodyni chroniącej się za murami.
- To zrozumiałe, że darzysz naszą wizytę pani, nieufnością. Niemniej decyzja jest w twoich zgrabnych rączkach. Wpuścisz nas, czy karzesz czekać pod bramą?- spytał bez gniewu czy też niecierpliwości w głosie.
Panienka nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego wsparła się dłońmi o mur i wychyliła się nieco, by z takiej przerysowanej pozycji przyjrzeć się bacznie grupce w dole. Uśmiechnęła się psotnie i odparła -Póki co ładnie wyglądacie tam na dole. A i cierpliwość podobno jest cnotą
Doprawdy ładnie wyglądali, ładniej od nocnych gości. Może i nie wszyscy z tej zgrai, ale ich przywódca był wystarczająco reprezentacyjny, dość przystojny, młody i czarujący. Dokładnie jak jeden z bandytów z tych opowieści dla kobiet, jednakże może nieco zbyt dobrze ułożony. Ale nie na tyle, by przestała być podejrzliwa -Ale jaką mam mieć pewność, że nie próbujecie mnie oszukać, by zgrabić mój dworek i przy okazji i mnie pohańbić? Hrabianka taka jak ja, nigdy nie może sobie pozwolić na zbyt mało ostrożności, non?
I te konie.. ah, te konie! Piękne były te dwa okazy! Marjolaine z góry zerkała na nie z wyraźnym zainteresowaniem. Zazdrością i chciwością także.

-Mam list wysłany na zamek przez naszego...- przez chwilę przywódca tych zamilkł przeszukując swój kubrak.-... szefa. Pracodawcę, chevaliera Gilberta d’Eon. Właściwie dwa listy, jeden do mnie, a drugi mam złożyć tylko na dłonie właścicielki dworku.
Szlachcic wyciągnął zalakowaną kopertą zza pazuchy.- O tu jest.
Zamaszyście machnął ręka z listem z wyraźną radością na obliczu. Po czym kontynuował wypowiedź.- Ostrożność jest rzeczywiście cnotą, niemniej przybyliśmy tu, ponieważ ów dworek jest słabo broniony i chevalier chciał zadbać o bezpieczeństwo , gospodyni tego dworku, która jest... jego narzeczoną?
-Może matka tej narzeczonej może potwierdzić twoje Hugonie?
-wtrącił się jeden z podwładnych szlachcica. I tak Marjolaine poznała jego imię.
-Ta hałaśliwa kobieta mdlejąca pomiędzy oskarżaniem o porwanie córki, piciem i jedzeniem, rozpaczaniem i wyzywaniem Gilberta od... ? - Hugon przerwał wypowiedź, spojrzał na Marjolaine i dodał.- Nie godzi się by młoda dama słyszała takie określenia.

Tak, tak... Maman zapewne zostawiła po sobie nie dające się zatrzeć wrażenie w zamku Maura. O ile ci... całkiem porządnie wychowani ludzie, rzeczywiście przybyli z jego zamku. Przecież to miejsce pełne rozpusty i bezeceństw!

Marjolaine początkowo zachichotała tylko cicho, przesłaniając usteczka dłonią. Ale im więcej słyszała z tej wymiany zdań, tym coraz bardziej ją ona rozbawiała. Aż parsknęła przyjemnie brzmiącym dla ucha, dziewczęcym śmiechem, który po chwili zmienił się w istną groźbę wypowiedzianą figlarnym głosem -Doprawdy, messieurs. Gdybym poprosiła tutaj hrabinę d'Niort, to na pewno by was nie wpuściła do środka. Co więcej, zapewne z wielką uprzejmością poprosiłaby was o odejście, dodając do tego kilka ślicznych i wielce pieszczotliwych przezwiskach dla każdego z was, aż sami byście uciekali w popłochu.
Jednocześnie rozmowa tych bandytów trochę ją uspokoiła, bowiem podawali szczegóły, które rzeczywiście mogły być znane tylko komuś z posiadłości Gilberta. Ba, to że stamtąd przybywali mogło także oznaczać, że ona mogłaby się od nich dowiedzieć trochę więcej o swym narzeczonym -Mmm.. A chevalier d'Eon rzeczywiście musi wielce dbać o swoją wybrankę, skoro przysyła jej własnych rycerzy. Raczej nie ma reputacji najbardziej troskliwego szlachcica we Francji..
- Nasz pan rzeczywiście jakoś nie wysyłał nas jeszcze do ochrony swych wybranek. Z drugiej strony, nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji widzieć u jego boku narzeczonej. Jako, że panienka jest pierwszą dziewuszką z nim zaręczoną, non?
- spytał Hugon i zmarszczywszy brwi w zamyśleniu dodał.- Bo też nie możesz być nikim innym, niż właśnie ślicznotką władającą Le Manoir de Dame Chance?
-Kto wie, kto wie...
- mruknęła hrabianka enigmatycznie -Może jedynie równie śliczną siostrzyczką, która dogląda dom pod nieobecność narzeczonej Maura, monsieur. Może młodą ochmistrzynią. A może zjawą nawiedzającą ten dworek..

Kończąc te słowa obróciła się w stronę dziedzińca. Zaś dla podkreślenia tych ostatnich w ruchu tym wdzięcznym specjalnie sprawiła, że suknia zafalowała zwiewnie otulając drobną sylwetkę, niby eteryczne ciało ducha. Gestem dłoni nakazała parce służących otwarcie bramy, a sama zaczęła schodzić z muru, postukując obcasikami po każdym stopniu.

Bandyci wjechali do środka rozglądając się z zainteresowaniem pod dworku. Hugon zaraz po wjechaniu na dziedziniec zaczął rozdzielać rozkazy. Jednego ze swych ludzi przydzielił do opieki nad końmi, dwóch innych miało zastąpić Marjolaine na murach. Mężczyźni szybko i bez szemrania wykonali rozkazy. A młodzieniec przydzielony do koni zajął się dwoma dzianetami prowadząc je do stajni. Podwładni d’Eona mieli jedno wspólne ze swym szefem. Szybko uznawali dom Marjolaine za swój.

Hugon zeskoczył z wierzchowca i szarmanckim gestem podał jej kopertę, zaadresowaną dość... nietypowo.”Dla mojej ptaszyny
A jego odbiorczyni wznosiła się lekko na paluszkach i przechylała się, by ponad lub zza młodego szlachcica móc widzieć wszystko co się dzieje na jej włościach. Cóż.. może nie do końca wszystko. Jego ludzie tak szybko się rozeszli, że nie zdążyła zareagować, ani choćby się obruszyć. I tak po prawdzie poza Hugonem interesował ją tylko jeden z nich.. a konkretniej, to dwa cudownej urody rumaki, z którymi odchodził. To za nim, a raczej za nimi tak otwarcie wodziła tęsknym spojrzeniem, aż zniknęły jej z pola widzenia.
Opadła wtedy z ciężkim westchnieniem i przeniosła swe zainteresowanie na kopertę, której zaadresowanie przywołało czerwień zawstydzenia na porcelanowych policzkach. Przełamała pośpiesznie pieczęć, po czym spoglądając to na rozwijany list, to unosząc spojrzenie spod wachlarzy rzęs na szlachcica, zapytała -A Ty, monsieur Hugon? Jakież otrzymałeś pouczenia od swego pana? Czyżby przypadła Ci rola chroniącego mnie rycerza?
-To prawda, przyszło mi bronić twego zamku i ciebie pani. I dopilnować, by dwa rumaki dotarły bezpiecznie tutaj. A także i ich dopilnować.
- stwierdził w odpowiedzi Hugon, stojąc przed młodą hrabianką wypięty niczym struna. Gilbert musiał więc trzymać swe sługi twardą ręką, skoro młodzieńcowi nawet nie przeszło przez myśl flirtować z narzeczoną swego pana. A pomijając dwóch strażników i koniuszego, reszta z ludzi szlachcica udała się do kuchni dla służby, by zjeść i zapewne poflirtować ze służkami.
Otworzywszy list hrabianka przesuwała spojrzeniem po ładnym acz pisanym szybko piśmie. Nie była pewna czy to ręka narzeczonego nakreśliła litery. Wszak otrzymała od niego tylko jeden krótki bilecik.


Cytat:
Będąc w Paryżu i mając ku temu okazję, posłałem list do mej posiadłości. Wszak nie mogłem zostawić mej ptaszyny bez opieki. Bo czyż dobry narzeczony nie powinien być zaborczy ? Czyż nie powinien pilnować swej ptaszyny i mieć pewność, że tylko jego dłoń wsuwa się pod jej suknię ? Powinien jak najbardziej zazdrosny o taki klejnocik, jakim ty jesteś! Dlatego więc przysyłam sługi wraz z końmi, które zamierzam wykorzystać do wygrania zakładu. Nie zapomniałem o naszej umowie i nadal pragnę wielbić me oczy widokiem twej nagiej postaci. A potem cię porwać do mego zamku.

Twój ukochany Gilbert Maur

O ile litery nie zdradzały autora listu, o tyle tekst pełen ironicznych i żartobliwych gróźb, pełen bezczelnych i lubieżnych sugestii... list niewątpliwie był autorstwa Maura. I odbiegał od romantycznych liścików wysyłanych przez kochanków.

Rumieniec rozszedł się na dekolt i sięgnął też czubków uszu hrabianki.
Bezczelny, oszukańczy parszywiec! I prostak jeszcze! I złotousty na dodatek! Jak on śmiał tak pisać, jak gdyby ona, Marjolaine Amelie Pelleteir d'Niort była jego własnością! A przecież nikt nie miał do niej takich praw. Nikt, poza nią samą!
I jeszcze ten podpis - „Twój ukochany..”. Ten element chyba najmocniej przyprawił ją o zmieszanie. Nie wiedziała, czy była bardziej podirytowana śmiałością tego lisa, czy może bardziej zła na siebie i denerwujące motylki trzepoczące w jej brzuszku.

Czytanie tych farmazonów sprawiło, że aż z nerwów nadęła lekko policzki.
-Dobrze, dobrze... - mruknęła nieco rozkojarzona, próbując z pozornym spokojem poskładać pedantycznie liścik -W takim razie kilka zasad dla Ciebie i Twoich ludzi, monsieur.
Zbliżyła się o kroczek do tego sztywno wyprostowanego młodziana, po czym unosząc swą szlachetną dłoń i nie czyniąc sobie niczego z jakichkolwiek konwenansów, dźgnęła go paluszkiem w wypięty tors.
-Nie wolno wam bałamucić moich służek.. albo róbcie to w taki sposób, żebym ja tego nie widziała i by one nie zapomniały o swych obowiązkach– ostatnią część dodała dość łaskawie, po której chwili zastanowienia.
-Nie wolno wam bałamucić mojej ochmistrzyni – kolejne dźgnięcie, po którym zaczęła się obracać jak do odejścia kończącego tym samym listę zasad obowiązujących pachołków Maura. Zatrzymała się jednak w połowie swego pełnego gracji piruetu z wyrazem niemałej konsternacji na licach. Zwróciła się ponownie do Hugona i raz jeszcze go dźgnęła, tak dla pewności -Nie wolno wam bałamucić mojej maman.
-A narzeczoną mego pana można bałamucić?
- spytał żartobliwym tonem Hugon lekko przekrzywiając głowę z uśmiechem rysującym się na twarzy. -I skąd pewność, że uległyby zakusom na ich cnotę? Wszak... zapewne to dostojne matrony już są.
-Ah.. czyż to nie jest oczywiste?
- odparła niejednoznacznie Marjolaine, również odpowiadając młodzianowi nieco krnąbrnym uśmieszkiem i błyskiem perełek zębów. I zamiast rozwiać wątpliwości, stworzyła tylko kolejne pytania. Bo czy oczywistym było, że z racji bycia narzeczoną Maura i panią dworku pozostawała nietykalna dla takich osób jak Hugon? Czy może oczywistym było, że jej nie tyczyły się zakazy bałamucenia? Tyle niewiadomych postawionych przed tym młokosem!

-I ja jedynie dobrze radzę i.. ostrzegam też – splotła ręce na piersi, a dodatkowo główką delikatnie pokręciła, wprawiając w subtelny taniec jasne kosmyki swych włosów - Ostatnimi dniami mam już wystarczająco dużo zamieszania pod dachem mojego domu dzięki jednoczesnej obecności tutaj maman i Gilberta. Nie wprowadzajmy jeszcze większej burzy waszym przybyciem, bo gotowa będzie przyrównać mój dom do siedliska wyuzdania, a was pogonić krzykami. Niezbyt uroczy widok, zapewniam.
- Oui, oui...
- młodzian uniósł ręce w geście poddawania się.-Będzie podług tej woli hrabianko Pelleteir d'Niort. Choć daleko tej posiadłości do siedliska wyuzdania.
-Oui. I cieszyłoby mnie, gdyby tak pozostało
– wymruczała panienka milutko, ale też i ze stanowczością w głosie, która nie poznała i nie zamierzała poznać zjawiska sprzeciwu.

Obróciła się zgrabnie na pięcie i postawiła jeden, a potem drugi kroczek w kierunku swego domu. Nieśpieszne i drobne, w trakcie których wykonała dłonią płynny gest w kierunku zostawionego z tyłu szlachcica i poruszyła lekko palcem wskazującym – Chodźmy, monsieur. Oprowadzę Cię po to Le Manoir de Dame Chance, byś wiedział czego strzeżesz.
-Oui mademoiselle.
- rzekł skłaniając się lekko Hugon, po czym podążył za hrabianką.
 
Tyaestyra jest offline