Płot nie był pod napięciem. Rikko, jak rasowy komandos przedostał się przez siatkę ogradzającą płytę lotniska. Otrzepał skrzydła i zamarł, bowiem wokół niego coś pociemniało. Spojrzał w górę i zobaczył wielkie pomarańczowe warzywo zbliżające się z dużą prędkością. Mimo natychmiastowego odruchu nie zdołał uskoczyć przed wyszczerzonym krzywo helloweenskim lampionem. Lub wkładem do zupy.
Padł płasko, a dynia pacnęła go w grzbiet. Ściśnięty pingwin wydobył z siebie znajome "Bhłebłeee..." i na śniegu zmaterializował się piękny młot do wbijania stempli. Na twarzy... eee... dziobie Rikko pojawił się niepokojący, morderczy uśmieszek. - Masz, warzywie wstrętny! - zawołał wykonując niemal idealne uderzenie, zgodnie z zasadami krykieta. Łupnięta dynia potoczyła się pod płot. Ślad po obuchu będzie przypominał o zasadach dobrego wychowania - nie wolno przecież spadać nikomu na głowę. Chyba, że temu, komu wolno... czy jakoś tak. - Żeby mi to było ostatni raz! - pogroził skrzydłem.
Wrócił do wykonywania zadania, to jest do siłowego opanowania dowolnego samolotu rejsowego i udania się do Kanady. - Drużyna A - zwołał ochotników - bierzemy jak największy, już zatankowany samolot. Najlepiej z pilotem, za to bez pasażerów! - zarekomendował.
Zamierzał przyczaić się gdzieś w okolicy cysterny i poczekać, aż obsługa uzupełni paliwo w samolocie i podładuje akumulatory. Wtedy kantem skrzydła "ciach" i ludzie przestaną być problemem, przynajmniej do czasu, kiedy się ockną. Musieli jeszcze poczekać na pilota, któremu przedstawią ultimatum - albo Kanada, albo śmierć. - No to śmiedziałem... - przypomniał mu się stary dowcip. Rikko zarechotał.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Ostatnio edytowane przez Gob1in : 19-12-2012 o 13:37.
|