Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2012, 21:01   #3
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
A tak się spokojnie dzień zapowiadał... Bernard podrzucił Sir Daniela Hensingtona Rollsem w okolice Canal Street jeszcze przed ósmą, bo do codziennego rytuału przed rozpoczęciem pracy, należało zrobienie prasówki w małej kafejce obok nieprzyzwoicie rosyjskiej herbaciarni. Poranek bez Timesa i dobrej kawy czynił z egzorcysty marudzącego i aspołecznego człowieczka, choć złośliwi mówiliza jego plecami, że nie było widać specjalnej różnicy po tym jak przyswoił już dawkę kofeiny i wiadomości.
Punkt ósma trzydzieści wkroczył do swojego kącika na drugim piętrze, kiedy dołapał go goniec od koordynatorki Diamonds. Cóż było robić, Danny z kwaśną miną potwierdził odbiór Nakazu na eksterminację echa i ruszył na miejsce pod eskortą dwóch osiłków z GSR. W drodze przeglądnął dokładnie akta, próbował nawet podpytać mundurowych chłopaków z patrolówki, którzy wieźli ich na miejsce, ale oprócz zdawkowych uwag pod tytułem „to robota dla was, regulatorów” i wzruszeń ramionami nie dowiedział się nic ciekawego. Dlatego też przedpołudnie spędził zbierając dokładny wywiad od rodziny powracającego zmarłego.

No i wyrysował sobie piękny obraz nędzy i rozpaczy. Dzieci w wieku kilku i nastoletnim zdawały mu się troić przed oczami. Osiem? Dziewięć pociech i żona? W obskurnym mieszkaniu, odrapanym, zagrzybionym ale utrzymanym w jako takim porządku gnieździli się od pięciu lat. Ojciec i mąż najprawdopodobniej nie wytrzymał, żona łamiącym się głosem opowiadała jak stracił robotę miesiąc temu, kiedy wypadła z interesu rzeźnia w West Kensington, gdzie pracował na czarno. Łzawa historia, prawda? Danny jednak układał sobie słuchając opowieści pełniejszy obraz zdarzenia, angażując swoją wiedzę i umiejętności. Kotwica emocjonalna. Wstyd, żal i beznadzieja która wiązała denata nadal z tymi którzy pośrednio, bo pośrednio ale byli przyczyną jego zgonu. Tego oczywiście na głos nie powiedział, ale z punktu widzenia egzorcysty taka była właśnie sucha prawda, potrzebna do zrealizowania Nakazu. Osieroconej rodzinie nie pomoże przeprowadzka, nawet zakładając bardzo śmiało, iż mogli by to uczynić ze względów finansowych. Echo podążyłoby za nimi. A smród? Fizyczna forma emanacji? To pewnie ta cholerna rzeźnia... Element złośliwości wykluczył patrząc na kolejne piegowate i obdarte dzieciska. No nad kim miałby się wyzłośliwiać... No i jak do cholerny można mieć na nazwisko Braniecky? Przecież tego się wypowiedzieć nie da...

GSRzy już nawet przestali udawać, że wcale nie zabija ich nuda. Daniel jednak nie pozwolił im odejść do wozu tylko nadal kwitli razem z nim w przedsionku mieszkania i słuchali zapłakanych historii. W końcu zebrał wszystko co mógł wydusić z rodziny i przeszedł do pokoju gdzie emanacja była najsilniejsza. Nie potrzeba było do tego ćwiczonego zmysłu paranormalnego, wystarczyło iść tam gdzie aż włosy w nosie skręcały się od fetoru.
Szczęknęła odbezpieczana broń ubezpieczających go chłopaków, kiedy już przegonili dzieciarnię i wdowę z mieszkania na mróz. Daniel zaś usiłując nie myśleć o tym, że warstewka niemalże namacalnego smrodu właśnie wnika w jego włoski garnitur, wyciągnął swoje karty. Twarde pudełko z sandałowego drzewa kryło pełną talię plastików. Echo nie atakowało fizycznie, ale natężenie fetoru było nie do zniesienia. Daniel spokojnymi i metodycznymi ruchami wyciągnął karty i przetasował. Teraz już nie było miejsca na zwracanie uwagi na takie drobiazgi jak smród.

- No dobrze, panie Bra-nie-cky – odkrył dwie swoje karty. Walet i dziewiątka pik, obie gęsto poznaczone czarnym markerem, we wzory układające się koncentrycznie, ale dziwnie nieregularnie. – Pora podążyć w stronę światła, na łono Abrahama, do Fiddle’s Green, czy dokądkolwiek się pan wybiera. Jedno jest pewne, tutaj pan zostać nie może.
Pierwsza dla echa. As kier. Smród osiągnął apogeum.
- Uuu... tak ostro? Za ostro można by powiedzieć, blefować trzeba panie Bra-nie-cky ostrożnie i z wyczuciem. Taranem rozjeżdża się tylko dzianych turystów w Bellagio. A przecież oboje wiemy, że żaden z pana demon siódmego kręgu piekieł.
Druga pojawiła się siódemka trefl, a Danny uśmiechnął się lekko, choć zaraz czoło zmarszczyło mu się w wysiłku. Zaczynał się najgorszy etap. Rozpoznanie wyszło korzystnie, teraz tylko dociskać i odnaleźć sposób na przecięcie kotwicy. Związać przeciwnika, wciągnąć w grę tak by przed zakończeniem rozdania nie mógł się już wycofać. Rzucić kart i powiedzieć „wygrałeś, ale ocaliłem połowę żetonów”. Najtrudniejsze zawsze było zmusić do zagrania all in... Tak że po rozgrywce zostaje tylko jeden zwycięzca a drugi odchodzi nawet bez koszuli na grzbiecie.
Popukał lekko paznokciem w wierzch talii, spalił kolejną kartę odkładając ją na bok. Jeden z GSRów zrobił się zielony na twarzy, ale nie skompromitował się do końca. Trzymane jednak w rękach MP5 zadrżało widocznie, kiedy odzyskiwał kontrolę nad późnym śniadaniem w przełyku.

- No widzi pan, panie Bra-nie-cky. I po krzyku, rodzina odetchnie w spokoju. – Pot perlił się na czole Daniela, ale błyskawicznymi ruchami wtasowywał użyte karty w talię. Plastikowe kartoniki śmigały mu w rękach jak zaczarowane. Znaczki kreślone markerem zdawały się świecić chorobliwą, niebieskawą poświatą Stapiał wykreowaną rozgrywkę i związanego z nią ducha, zrywał ostatnie nitki kotwicy. Razem z echem, które przegrało partię zanim usiadło z nim do stolika. Smród zniknął w jednej chwili, zupełnie jakby próżnia wessała każdą cząstkę pozostałości po emanacji. Tak jakby w ogóle jej tu nie było. Chłopaki z długą bronią odetchnęli wyraźnie.
- To wszystko panowie. Prosiłbym by któryś z was przyprowadził wdowę z dzieciakami, już dość wystali się na tym ziąbie pod domem.
Włożył karty do pudełka, również poznaczonego wzorkami i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ręka natrafiła na papierową kopertę i Daniel wyjął ją z lekką irytacją. Czek z tygodniówką z ministerstwa. Zapomniał władować go do biurka... swoją drogą musi powiedzieć Bernardowi żeby w końcu powyjmował je z szuflady i zaniósł do banku czy gdzieś... Zerknął na szare od starości tapety i rozklekotane meble. Nawet tu w salonie stały dwie wersalki, na których kolejne pokolenie Bra-nie-ckych gnieździło się w ścisku.
Daniel zmrużył oczy w których nagle pojawiły się diabelskie ogniki i obejrzał się przez ramię czy nikt go nie nakryje. Wyjął pióro i wykaligrafował z uśmieszkiem na kopercie eleganckim pismem: „Rachunek za usługi Łowcy Ministerstwa Regulacji” uśmiechając się wrednie, po czym zostawił papier na stole za wazonem. Zdążył w sam raz przed dzieciarnią, która trwożliwie czepiając się spódnicy matki wsypywała się do mieszkania.

Zostawił jeszcze namiary na dyżurnego na wszelki wypadek, ale wiedział że echo nie powróci, po czym gestem podpatrzonym u pułkownika lekkiej jazdy, dał znak chłopakom z obstawy że pora trąbić wsiadanego i wracać do fortu.
Wezwanie do stawienia się na odprawę dopadło go kiedy kończył spisywać raport z wyegzekwowania Nakazu. Całe szczęście, ze nie kolejne zlecenie od Panny Diamonds. Kordynatorka wyjątkowo źle mu się dzisiaj kojarzyła.
 
Harard jest offline