Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2012, 01:05   #13
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Dzięki - Halvard uśmiechnął się do niziołka i zaczął zakładać na się poszczególne elementy uzbrojenia. - Łebski chłopak z tego akolity.
- Jak się nie rucha, to ta większa głowa nabiera siły.- uśmiechnął się podle. - Próbowałem zagadnąć pozostałych, ale w efekcie...W efekcie każde z nich musi zmienić bieliznę i obmyć zadek. Nic tylko się za łapy trzymali.- wzruszył ramionami.
- Chcesz zdobyć jakieś informacje o przybyłych tutaj jegomościach...- przeniósł spojrzenie z Halvarda na świątynię. - Za języki musimy pociągnąć gości całkiem innego przybytku... Kto w mieście wie najwięcej? Kto słyszy najwięcej plotek, hmm?
- Trochę szkoda - skomentował tropiciel spoglądając na wejście do świątyni - Wiernych, znaczy się. Nie winowaci że to na nich spadło i że się boją - pokręcił głową, bowiem sam doskonale wiedział co to wywracający wnętrzności strach. - Naprawdę podoba mi się opanowanie tego chłopaka, będzie z niego kapłan jak się patrzy … jak dożyje...
- To wieczorem - ożywił się na następne słowa Eranatiana - To wieczorem, chyba że się upierasz i masz potrzebę w przeciwieństwie do tych tam - wskazał głową i zachichotał. Nie cierpiał swojego chichotu, ale nic na niego nie mógł poradzić. - Na razie chcę pochodzić po mieście i popytać jeszcze, zorientować się gdzie te morderstwa miały miejsce. Chodzi mi też po głowie gdzie ci wszyscy miłośnicy bibliotek i uczonych tomów znajdują kąt do spania w tym całym tłoku… Ciekawe czy opuszczona kaplica nie została przez kogoś zajęta - mruknął wspominając mapę miasta i zlokalizowane na niej budowle. - Chodźmy tam, po drodze kupimy trochę żarcia i popytamy przekupki, może dowiemy się czegoś interesującego...

- Oczy i uszy otwarte - mruknął z uśmiechem gdy już zagłębili się w ciżbę zmierzając na wschód, ku portowi - od tej pory polujemy i na nas również ktoś może polować. Dlatego chciałem znaleźć jakąś inną kwaterę by was nie narażać. Ale przy tych tłumach to będzie trudne - jego wesołość przygasła na moment.
- Nas nie narażać? - sapnął niziołek lustrując spojrzeniem tłum. - Jeśli dopadną cię samego i tak nas narażasz. To niezbyt mądre... A Agatha dobrze zadbała o ty by Psalterium było bezpieczne. Bardzo dobrze...- uśmiechnął się. - Ostatecznie oczywiście żadna twierdza nie jest nie do zdobycia, ale oddalanie się od nas, w takiej sytuacji to jakbyś sam wciskał łeb pod ich ostrze. Zrobisz jak uważasz...- wzruszył ramionami.
Nie było co się spierać - Halvard uważał swoje, nizioł swoje. Może jeden miał rację a może drugi. Przyszłość pokaże.

- Od jak dawna tutaj jesteś? - człowiek zaczął zagadywać o to o co można było zapytać na ulicy. Czuł jak powoli zaczyna go ogarniać znajoma gorączka, gorączka polowania: ekscytacja, strach - tak, również strach, nie był z kamienia - i że wyczulają mu się zmysły. Szedł nie spiesząc się i czujnie się rozglądając, choć czujność pokrywał zainteresowaniem widokami i uśmiechem na widok ładnej dziewczyny.
- Przybyłem do miasta późną nocą, tuż przed tobą. - oświadczył ruszając wraz z Halvardem w tłum. - Tego dnia dopadli drugiego kapłana, a rankiem ogłosili już zamknięcie bram. Przynajmniej dla tych, którzy nie posiadają zaproszeń. Psubraty...- splunął na piach. - Stąd brak wieści z naszej strony o tym wydarzeniu. Nie było czasu i nie byliśmy pewni gdzie cię szukać.
Spojrzenie niziołka przykuł stragan otulony wonnym dymem. Na linach, tuż nad ladą, przewieszone były upieczone i lekko podwędzone udźce. Mężczyzna podbiegł szybko z oczyma pełnymi radości, wcisnął w dłoń sprzedawcy monetę, po czym powrócił do maszerującego Halvarda wręczając mu wypieczoną nogę.
- Pychota... Powiadam pychota...- mruknął wpatrzony w mięso by w następnej chwili wbić w nie swoje zęby. - Aeron mówił... O twym... Bracie...- ciągnął przeżuwając. - Smutna sprawa. Sam... Straciłem tak... Brata... I ojca. Ale nie przemienili się. Musiałem okazać im łaskę, jeśli...Wiesz o co mi chodzi.
- Zeszło mi parę dni, musiałem sprawdzić jedno miejsce - wieści w porcie usłyszałem i na wschód odbiłem, miast do stolicy ciągnąć - Halvard uznał słowa niziołka za pytanie.
Przyjął udko i z równym smakiem miał się zabrać za jedzenie, ale wzmianka o Hemmingu … albo Haakonie, sam już nie wiedział o kogo chodzi Eranatianowi … skutecznie zabiła w nim apetyt.
- Taaak, chyba wiem - mruknął przyglądając się udku i wspominając widok ciała brata - Chyba wiem.
- Wybacz jeśli poruszam zły temat...- mruknął odsuwając udko od ust. - Sam miałem sporo czasu by się na te sprawy znieczulić. Takie życie.- wzruszył ramionami. W tym czasie przeszli już przez pierwszy most zwieszony na rzece, prowadzący do części miasta zwanej dzielnicą przybyszów. Sklepów było tutaj o wiele mniej, tak samo zresztą jak wszelkich karczm czy tawern. Ruch panował jednak podobny...
- Bez obawy, i przepraszać też nie ma za co - Halvard wzruszył ramionami i jednak wgryzł się w udko - Tak jak powiedziałeś - takie życie. Dzięki - poruszył dłonią z udkiem na znak tego że docenia poczęstunek.



Sklepy umieszczone wcześniej na parterze większości budynków zniknęły a w ich miejsce pojawiły się ustawione na kołach, ruchome straganiki. I również otaczająca ich gawiedź zmieniła swoje “właściwości”. Więcej dało się dostrzec tutaj miejscowych... Kobiety w kolorowych, często odkrywających ramiona i nogi nad kolana strojach. I mężczyźni, z których niektórzy odziani byli w obszerne, wijące się szaty. W takim ukropie...
- Myślisz, że przyczaili się w tej kaplicy? - zagadnął w końcu Blacktail. - To ta dzielnica... Rybaków, ta? Cholera nie znoszę tego smrodu. - jego zmarszczone brwi szybko się rozluźniły, kiedy tuż przed jego twarzą mignęła para gładkich, lekko opalonych nóg. - Ale jeśli żony rybaków mają takie nogi jak kobiety w tej części miasta... Jakoś to w sobie pokonam.
- Doki - odpowiedział odruchowo Halvard - To Doki, jeśli umiejętność czytania mnie nie opuściła - mrugnął do niziołka. - Czego chcesz, woń jak woń, jak parę dni pobiegam z tym żelastwem na grzbiecie albo w bagnie ugrzęznę to wcale lepiej nie woniam - pociągnął nosem z rozbawieniem. - A demony jedne wiedzą kogo spotkamy w kaplicy - pewnie biedotę, jeśli takowa się trafi w Halarahh. Zapewne przyjezdni, o ile ich akurat ktoś nie wyrzucił poza mury miejskie. Ale … zobaczymy. Nie spieszy nam się, to ostrożnie do sprawy podejdziem.
- Jak ci się widzą niewiasty w waszej kompanii? - zapytał dla zabicia czasu gdy maszerowali ku wytypowanemu miejscu, z podziwem spozierając ku Uniwersytetowi Magii. Co by Hroebertsson nie mówił, przez te wszystkie lata napatrzył się więcej na widoki niż połowa Twierdzy Olostina razem wzięta...



Panująca w dokach atmosfera różniła się w sposób zaskakujący od tego, co panowało w reszcie Halarahh. Uliczki były tutaj praktycznie puste. Jedynie od czasu do czasu dostrzec mogli grupkę marynarzy wracających z wybrzeża bądź się dopiero tam udających. Domów mieszkalnych było tutaj niewiele. Większość budynków stanowiły zatem magazyny i spichlerze, a powietrze wedle tego co przepowiedział Blacktail dawało rybą...
Podążając za wskazówkami mapy dotarli wreszcie do centralnej części dzielnicy, gdzie przytulona jedną ścianą do kamienicy stała stara kaplica. Przed budynkiem obok kręciło się kilku jegomości, zapewne rybaków i gawędząc między sobą czyściło rozwieszone do wysuszenia sieci.
Sama kaplica była jednopiętrowym budynkiem, wzniesionym na planie kwadratu. Okien było niewiele, a jeśli już były małe i usadowione wysoko - tuż pod linią dachu. Drzwi blokował pordzewiały łańcuch, dodający miejscu temu uroku w takim samym stopniu co odłażący od ściany tynk.
- Jest i kaplica...- mruknął niziołek obrzucając niezadowolonym spojrzeniem głośnych marynarzy. Poza tą grupką uliczki dookoła wydawały się puste. - I co? Naszło cię na modlitwę?

Halvard uśmiechnął się do niziołka, choć gorączka go brała i tak naprawdę niespecjalnie zwracał uwagę na kpinę Blacktaila.
- Zobaczymy, zobaczymy. Obejdźmy ją - zaproponował.

Okazało się to strzałem w środek tarczy, to i obserwacja samego wejścia do kaplicy. Chyba tylko sokoli wzrok pozwoliłby dostrzec uszkodzenie łańcucha, sprytnie ukryte w chaosie drobnych ogniw. Na szczęście choć raz Halvardowi szczęście sprzyjało. Tak samo dojrzał że dach nie wygląda solidnie i wspinaczka na niego jest proszeniem się o nieszczęście.
- A to co za turyści? - tropiciel mruknął widząc dwie postaci które mimo upału spacerowały pomiędzy kamienicą a magazynem okutane w kaptury.
- Eranatianie, poobserwujemy ich z bezpiecznego miejsca, co ty na to? - mruknął. Miał zamiar wyszukać dogodny punkt obserwacyjny, z którego mógłby obserwować choć część trasy podejrzanej parki i wejście do kaplicy.
- Co masz na myśli? - niziołek rozejrzał się dookoła. O punkt obserwacyjny mogło być ciężko w takim miejscu. Zbite z desek, wysokie budynki magazynów raczej nie tworzyły dobrego schronienia. Kamienica mogła być pomysłem nieco lepszym. Okna wychodziły bowiem na obie strony ulicy, pytanie tylko co samymi mieszkańcami?
- Może zwyczajnie zagadamy panów... Jak mężczyzna mężczyźnie powiemy w czym rzecz. - uśmiechnął się zaciskając pięści. - To chyba nie tutejsi... a może? Zapytamy rybaków?
Halvard powstrzymał się od chichotu.
- Poślepim przez pół godziny, jeśli do tego czasu sobie nie pójdą spróbujemy z rybakami, choć nie wiem co moglibyśmy im powiedzieć - mruknął spokojnie, bowiem trzymał nerwy na wodzy - A ja wolałbym wiedzieć skąd są ci … turyści. Albo kto ich zmieni. Z mordobiciem i zamieszaniem z rybakami zawsze zdążymy.
Zakapturzone postacie dokładnie śledziły niespieszny spacer tropicieli w głąb uliczki, nieopodal kaplicy. Na chwilę przystanęli przypatrując się im. Ostatecznie nachylili się do siebie, prawdopodobnie szepcząc coś między sobą, po czym powrócili do “spaceru”.
We względnym spokoju pokonali dwie długości magazynu - bez krępacji spacerując w tę i z powrotem. W tym czasie z kamienicy wyszło bądź weszło kilku z prawdopodobnych mieszkańców. A to matka z dzieckiem, podpity lub aż tak bardzo zmęczony marynarz. Kiedy jednak postój i obserwacja Blactaila z Halvardem przedłużała się, mogli dostrzec kolejną wymianę zdań między osobnikami w kapturach. Obejrzeli się w ich kierunku, po czym ramię w ramię ruszyli w uliczki między magazynami.
- Przyuważyli nas - Halvard spojrzał na Eranatiana. “Wyglądanie zza węgła” w Halruaa wyglądało najwidoczniej inaczej niż w innych częściach świata. Następnym razem będzie musiał się bardziej postarać. - Jeśli są pewni swego będą próbowali nas zajść od tyłu, jeśli nie - idą ostrzec innych. Nie wiem co tu się dzieje, ale i tak się zdradziliśmy. Za nimi, ale tędy - wskazał kierunek w którym obaj “kapturkowcy” podążyli, ale o jeden rząd budynków w prawą stronę. - Możliwe że wyjdą nam najzupełniej naprzeciw, więc gotuj się.
- Nie...- nizioł chwycił go za rękaw. - To nas załatwi Halvardzie. Używanie broni, wszczynanie bójek... Tutaj za to się wsadza do lochów. A większość z więźniów nie ma okazji oglądać już nigdy więcej światła dziennego. Rozpoczynanie walki za dnia, w takim miejscu kiedy widzieli nas przechodnie i rybacy jest czystą głupotą. I zaufaj mi... Obrońców nie będzie interesowało czy się broniliśmy czy sami ich zaatakowaliśmy. - przysunął się do skraju magazynu, wyglądając na kaplicę. - Lepiej niech któryś z nas sprawdzi czego tak pilnowali, póki droga czysta. A drugi niech stoi na czatach.
“To po jaką cholerę najpierw ta gadka o spraniu ich?” - sarknął w duchu Halvard.
- Pożałujem tego - krótko stwierdził - Idę, tobie w razie czego łatwiej będzie zgubić trop. Uważaj na siebie.
- To ty na siebie uważaj. Mam oczy dookoła głowy. Gdyby coś się działo...- popatrzył na puste dłonie. - Cholera, musimy mieć jakiś sygnał.
- Walnij sztyletem o rynnę albo co, byle głośno. W środku nie będę dobrze słyszał. Albo kamieniem miotnij.
- By się jaka panna przydała, to bym narobił hałasu.- uśmiechnął się. - Ale nie czas na to... Ruszaj.- Halvard zauważył jak wydobywa on z pochwy jeden z wielu, niewielkich, wyważonych noży i kryje go w rękawie.

Tropiciel nie czekał już. Pod ścianę, ruszyć wzdłuż niej cicho na ile się dało. Róg budynku, to wychylić się i obejrzeć uliczkę. I znowu skoczyć do przodu, do następnej posesji. I znowu.

Halvard czuł jak pot spływa mu po plecach i nie miał on wiele wspólnego z upalnym słońcem Halruaa. Rozpłaszczył się na ścianie przy drzwiach starej kaplicy, zerknął na łańcuch, same drzwi i ziemię przy wejściu. Nie dotykał zrazu łańcucha, ale jeszcze raz mu się przyjrzał, usiłując wymyślić w jaki sposób bez wzbudzania hałasu go rozplątać.
“Jeśli ktoś tak pilnuje tego miejsca, to w krainie czarodziejów i magiczna pułapka nie jest wykluczona...” - pomyślał.
- Gwaeronie, Mistrzu Tropienia, ześlij mi łaskę widzenia emanacji magicznych energii - wyszeptał a pod jego powiekami zajarzyły się zrazu ogniki, potem zaś, gdy kilkanaście uderzeń serca strawił na badanie - ogniki zmieniły się w konkretne źródła Splotu lub Mocy. W dwa źródła, dokładniej rzecz ujmując i Halvard zmarszczył brwi. Jedno było słabe i dość odległe w samej kaplicy, drugie jednak, również w kaplicy, silne i blisko drzwi.
- Glif? Przyzwana istota? - mruknął i zastanowił się co robić.

I tak się już zdradził.
- Trudno - przyszykowany na to że w każdej chwili porazić go mogą magiczne moce sięgnął do łańcucha, magiczny miecz opierając obok drzwi. Rozplątywał łańcuch nasłuchując odgłosów i odpędzając dreszcze.
Zgodnie z przewidywaniami tropiciela dostrzegł tuż za progiem, na ścianie przylegające do drzwi niewielki glif. Nie było jednak czasu na dokładniejsze się mu przypatrywanie bowiem niemal natychmiast po tym jak drzwi uchyliły się, ku Halvardowi wystrzelił brunatny obłok.

Mężczyzna, nie zważając na smród pchnął piętą drzwi rozwierając je na oścież, samemu zaś dał susa w bok. Jak najdalej od glifu i wydobywającego się z niego dymu. Pewna jego dawka z pewnością uderzyła w jego oczy, ponieważ zaszły mu łzami, a kiedy starał się przemieścić jeszcze o krok dalej uderzył kolanem mocno o coś twardego.
Oczy powoli, bardzo powoli powracały do swojej normalnej sprawności. Gaz musiał uchodzić z pomieszczenia, smród jednak nie ustępował... I dopiero w tej chwili, kiedy już miał ciskać przekleństwem rozpoznał woń. Bardzo dobrze mu znaną. Ohydną, zwiastującą makabrę i tragedię wielu ludzi. Aż strach pomyśleć, że kiedykolwiek ktoś zdołał się przyzwyczaić do takiego zapachu - odoru krwi i wnętrzności wyprutych na zewnątrz. Kiedy w końcu odzyskał dobrą widoczność jego obawy tylko się potwierdziły. We wnętrzu kaplicy panował nieład. Kilka ław stało praktycznie rozwalonych, dwie zbliżone do siebie i przesłonięte kawałem burego materiału. Pod ścianą posąg, najpewniej gdyż i on przykrywała szara płachta. Zaś pośród tej szarości i unoszącym się w powietrzu kurzem kości - niemal całkowicie ogołocone z mięsa. Posadzka pod nimi pokrywała warstwa zaschniętej, niemal czarnej krwi. Doświadczenie pozwoliło Halvardowi szybko się zorientować w stratach... Pięć szkieletów. Chociaż ułożonych niemal w pedantyczną kupkę szybko odszyfrował całość. Gdzieś pomiędzy ich bielą dostrzec dało się nasiąknięte posoką strzępy ubrań.
Tym co wprowadziło tropiciela w prawdziwe osłupienie był symbol na ścianie... Z całą pewnością nowy, naniesiony niedawno przy użyciu ciemnego barwnika. Być może węgla? Na ścianie, która przylegała do kamienicy obok.


 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline