Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2012, 01:09   #14
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halvard pokiwał głową ze smutkiem i zimną wściekłością gdy już oswoił się z widokiem. Nie był to pierwszy raz gdy stykał się ze scenami mordu i rzezi, ale wiedział że nigdy się do tego nie przyzwyczai. Pozostało sprawdzić co tu dokładniej zaszło by znaleźć winnych tej zbrodni...

Ten symbol go zaniepokoił, z paru względów zresztą. To on był jednym ze źródeł magii, to po pierwsze. Po drugie, cokolwiek to było, nie pasowało do widoku resztek ciał. Tropiciel z Północy wiedział że najpewniej przyjdzie mu się szybko ewakuować z tego miejsca, więc przede wszystkim skupił się na nim. Przybliżył się do znaku, starając się nie nadepnąć na kości i zaschniętą krew - na wszelki wypadek i dlatego że nie chciał tego robić. Do miejsc kaźni przywykł już, ale nadal nie lubił zakłócać spokoju umarłym. Wpatrzył się w symbol, wyciągnął przed siebie dłoń i na próbę rysował w powietrzu poszczególne okręgi, linie i symbole. Raz po raz, szybko i sprawnie. Ku swemu zdumieniu przekonał się że jest w stanie przeczytać napisy z linii i okręgów, okalające symbole. Niestety, były one co do jednego wykaligrafowane w języku którego żaden zdrowy na umyśle człek nie powinien używać. W języku Otchłani...

W godzinę rozkazu swego Pana, przybędą szare sługi.” - przeczytał jeden. Potem drugi, trzeci, piąty … dziesiąty. Wszystkie, co do jednego, głosiły to samo. A on poczuł jak mu włosy stają dęba.

Teraz już spieszył się i działał instynktownie. Zostawił symbol, choć coś jeszcze nie dawało mu w nim spokoju. Teraz spojrzał na ...

Kości. Ogryzione z mięsa, aż kły je poznaczyły rysami. Niektóre połamane na pół by dobrać się do szpiku. Przedziurawione czaszki. Fragmenty ubrań między nimi, ale wszystko było zrzucone na jeden stos. Mógł w nim grzebać, racja, ale miał jeszcze sporo do sprawdzenia.

Ściany. Szczególnie ściana od strony magazynu - szybko ją obejrzał, szukając drzwi. Nic. Mur, pozbawiony otworów czy ościeżnic.

Materiał na złączonych ławach... Z mieczem w dłoni Halvard odsunął go i spojrzał pod ławy. Nic co by przykuło jego uwagę. Ale gdy obejrzał posąg w oczy rzuciło mu się coś interesującego. Najpierw jednak podumał chwilę nad samym wyobrażeniem mężczyzny. Miał on jedynie przepaskę na biodrach, w muskularnych ramionach wznosił obłok i wciśniętą w niego tarczę, ozdobioną trzema błyskawicami. W pewien sposób kojarzył mu się z Gwaeronem, dzięki prezentowanej odporności na żywioły i ze względu na symbolikę. Kogóż posąg przedstawiał? Jakieś bóstwo sztormów albo opiekun żeglarzy, skoro była to dzielnica rybacka? Możliwe.




Ale nie to przykuło na dłużej jego uwagę. Raczej metalowy krąg … żeliwna pokrywa wpasowana w podłogę pomiędzy przewróconym posągiem a ścianą. Na oko ciężka i masywna. Halvard przyłożył do niej ucho. Cichy szmer wody nagrodził jego wysiłki.

“Ciężka” - pomyślał wodząc palcami po brzegach. Na wszelki wypadek przyjrzał się czy na metalu nie widać śladów szponów. Niby był to twardy metal, żeliwo, ale przy wszechobecnej w Halruaa magii kto wie co mógłby odkryć. Tym razem jednak metal wydawał się nietknięty.
“Podważyć? Czym? Kukri może pęknąć” - rozejrzał się pospiesznie, po czym wyzwał się w duchu od głupców gdy spojrzał na trzymany w dłoni miecz. Ten miecz NIE pęknie...

Podważył ostrożnie krawędź pokrywy, starannie odsuwając miecz z dala od otworu gdy trzymał już krąg w dłoni. Podźwignął solidny kawał metalu, odstawił go i ostrożnie zajrzał do środka.

Zejście do kanału. Ale nawet nie śmierdziało za bardzo, wodę dostrzegł po chwili, gdy jego wzrok przystosował się do jeszcze głębszej ciemności w sposób który nawet jego zawsze wprowadzał w zdumienie i zakłopotanie. Tak naprawdę NIE potrzebował światła, tak samo jak jego młodszy brat i matka. Nie miał jednak czasu roztrząsać teraz tego fenomenu. W polu jego widzenia ukazała się drabinka - lekko przerdzewiała, za to bardzo brudna. Jego wzrok pomknął ku drzwiom. Czy ktokolwiek wchodząc po drabinie byłby w stanie wydostać się z kaplicy?

Nie, nie wydało mu się tak. To już prędzej trzeba by zdjąć drzwi z zawiasów albo w jakiś sposób łańcuch zrzucić z uchwytów. Więc … ktokolwiek tutaj miałby przebywać, musiałby oczekiwać na kogoś z zewnątrz by się wydostać. Jak na przykład na spacerującą uliczką parkę...

Wrócił spojrzeniem do zejścia. Echo niosło się z niego, dając dowód że cokolwiek znajduje się niżej, rozciąga się daleko. Bardziej interesujące były ciemne ślady na drabince i na ścianach. Mógł przysiąc że to krew. Znaleziony między cegłami paznokieć tylko go w tym utwierdził. Wyciągnął dłoń po paznokieć i kilka skrzepów krwi, po czym starannie zapakował w wyciągnięte z plecaka płótno.

Korciło go by zejść niżej, ale nie dostrzegał nigdzie odchodzącego w bok korytarza, albo brzegu kanału. Czyżby dostać się można było tylko do jakiejś łodzi? Nie miał czasu tego sprawdzić - już i tak czuł dreszcze przechodzące mu po karku na myśl o dwóch gościach w kapturach, zapewne “nie rzucających się w oczy” miejscowym. Wpasował pokrywę na miejsce i przykrył ławy i posąg materiałem. Wiedział że jego woń pozostanie na przedmiotach, ale … może, może, przy tej ilości krwi … choć to wątpliwa sprawa...

Pospiesznie, teraz mając ciągle drzwi na oku przeszukiwał posadzkę przy stosie kości i pod ścianami. Naraz zamarł...

Dłoń leżała sobie beztrosko tuż pod ścianą. Była odgryziona. Ale “poza tym” cała, dało się nawet odróżnić drobny tatuaż za kciukiem.



“Może któreś stronnictwo, może i Obrońca, tyle że nie ze Szponów...” - zastanawiał się przez chwilę. Dłoń również zawinął w płótno - tu już inni musieli się wypowiedzieć. Tak samo parę ogryzionych i roztrzaskanych kości zabrał na poparcie swych słów, skoro Eranatiana z nim nie było.

Szybko i sprawnie. Pakunek znalazł się w plecaku, a sam Norsmen podszedł do symbolu. Jeszcze raz przyzwał boskiej łaski i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w rysunek na ścianie, nim z rezygnacją potrząsnął głową. Aura symbolu była słaba, wręcz zdawał się on nieaktywny. Pokiwał głową. Komuś bardzo zależało na tym by ukryć to diabelstwo … i zapewne inne też, bowiem nie chciało mu się wierzyć by to było jedyne takie miejsce. Zaintrygował go barwnik i przez długą chwilę przyglądał mu się. Nie była to krew. Więc co?

Wyprostował się wreszcie. Na razie nic tu więcej nie zdziała, choć czuł przemożną chęć zejść pod kaplicę i przekonać się co do korytarzy i dokąd one prowadzą. Symbol był zapewne nieaktywny a jego skromne zdolności nie pozwoliły mu ustalić szkoły magii. Przynajmniej sprawdził że chmura która go objęła nie naznaczyła go żadnym cholerstwem, choć zapewne miała porządnie dać się we znaki wszelkim “turystom”. Na szczęście magiczne sztuczki zniewieściałych Halruaańczyków jeszcze nie wystarczały by ubić porządnego tropiciela z Północy.

Raz jeszcze palcem nakreślił w powietrzu symbol, wbijając go sobie w pamięć - linie i te cholerne symbole: “rogata czaszka u góry, rogi ma w dół opuszczone”, “rozgwiazda z małym fiutkiem w prawo skierowanym” … i tak dalej, o “krzyżu” pośrodku nie zapominając.

Opuścił kaplicę, łańcuchem omotał drzwi na ile się dało po cichu, przekradł się do Blacktaila.
- Później - rzucił do niziołka, ale zaraz się nad nim zlitował - Tak, znalazłem ich...

Gdy wydostali się z dzielnicy portowej Halvard czym prędzej odszukał jakiś spokojniejszy kąt i gorączkowo zdarł z grzbietu plecak. Szlachetna sztuka czytania i pisania wbrew pozorom nie była mu obca i teraz zaprzągł ją do uwiecznienia na pergaminie symbolu odnalezionego w kaplicy. Gdy skończył, z westchnieniem ulgi otarł pot z czoła, ostatni raz porównał szkic i słowa z obrazem w pamięci, po czym oddał pergamin niziołowi.
- Naści - powiedział - Na wszelki wypadek, to znalazłem w kaplicy na ścianie.

- Popytajmy trochę - zdecydował naraz, spoglądając na spokojne miasto naokoło. Dzieciaki bawiły się w tylko sobie znane gry, nie różniąc się zbytnio od dzieciarni w jakimkolwiek innym miejscu jakie odwiedził. Oczywiście pomijając stroje i stopień ubóstwa - ale pomysłowość i energia wszędzie były takie same. Tak samo obecność wszelkich przekupek i straganiarzy była znajoma.
- To Halruaa, porwanie można zauważyć, nie sądzę by ktoś porwanych ciągnął przez całe miasto...



Więc zabrali się za wypytywanie, kupując tu i ówdzie, cudom przyglądając, gadając z miejscowymi (i przyjezdnymi), nasłuchując jeszcze więcej. Na przemian się tym zajmowali, jeden miał baczenie na tubylców, drugi w gadkę się wdawał. Z przekupkami, z dzieciarnią, z mniej lub bardziej znudzonymi wojami z importu ku którym Halvard ślepił, usiłując dojść kalibru mężów i...

“Tak, psze pani. Mój brat był przybył tutaj … będzie z dekadzień temu, w obstawie karawany z Shar idąc. I słuch wszelki po nim zaginął. Tak, byłem u Obrońców. Rzekli że w try miga go odnajdą, ale trzeci raz żem był i próżno pytał - nie wiedzą, choć magusy. Może chęci im nie stało, nie tutejszemu pomóc? No to chodzę i pytam, śladu szukając...”

“Dzieciaki, gdzie tutaj znajdę jaką spokojną kwaterę? Nocowałem w Portowej, ale jakowyś pomyleniec wrzeszczał i wył gdzie w okolicy i spać się nie dało... Często tu takie obłąkańce hałasują?”

“Słuchajta ludzie, gdzie tu dla porządnego najemnego ostrza robota się znajdzie? Te miękkie chujki, magusy chędożone, bramy zawarły i nijak zbrojnemu w drogę ruszyć, no i utknął tu żem niczym dziura w rzyci - ani zarobku szukać, ani bodaj z miasta wyliźć. Znacie tu kogo kto by potrzebował człeka któren wie jak się z żelazem obchodzić?”

Zdeptali w trakcie tego potężny kawał miasta, racząc się przeróżnym jadłem i słabymi trunkami, aż Halvard jął kręcić głową.



- Starczy, do kroćset, bo się nie ruszymy...

Przy okazji wypytał nizioła o jego poczynania nad Jeziorem Pary, a i na Quaanti rozmowa zeszła. Eranatian zdradził że Quaanti tutaj mieszka - w Halarahh i że to ona przyszła do Agathy zdradzając jej poufne informacje pochodzące od kogoś, kogo nazywa Opiekunem. Nie wiadomo jednak kim jest ów Opiekun. Agatha zdradziła mu opowieść o Siostrach z Bagien i coś jeszcze... Co rzuca światło na jej pana jako mistrza dziwnych sztuk. Podobno w jej ciało zostało coś “wszczepione”. Dodane... Że jej nadnaturalna siła nie jest efektem tymczasowych zaklęć a czymś wrodzonym. Tropicielowi dreszcze przeszły po plecach gdy tego słuchał. Zastanawiał się w jaki sposób kobieta … Siostra … trafiła do Agathy. I dlaczego.

Na końcu, ale wcale nie najmniej sobie to ważąc, Halvard kupił porządny kosz kwiatów.
- No co - bąknął, widząc spojrzenie nizioła - Przecież muszę mieć coś do żarcia na noc...



Tak wyposażeni wrócili do Psalterium, sprawdzając dyskretnie czy kto ich nie śledzi. Wbrew deklaracjom Halvarda, kwiaty miały być dla pani Agathy w ogóle, a do przyozdobienia wnętrza karczmy w szczególności...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline