- Śnieg - mruknął Bali w zadumie patrząc na sypiące się coraz intensywniej z nieba białe płatki. - Sypie... Zatrze ślady... Niedobrze.
- Tak, tą maczugę dzierżył herszt złoczyńców - potwierdził krasnolud, gdy wraz z elfem stanęli nad delikatnie dymiącym orężem, leżącym w kręgu wytopionym w śniegu. - Zresztą skutki uderzeń owej broni możesz elfie dostrzec na mej brodzie. Będę musiał ją chyba nieco przystrzyc przy okazji, gdyż komuś takiemu jak ja nie godzi się łazić z tak potarganym brodziskiem, hm hm...
- Czyżeś się na rozum z trollem zamienił, elfie? - spojrzał zdziwiony na Alarifa, gdy ten dawał mu rady aby nie tykał broni. - Jestem rozumnym krasnoludem, a nie jakimś niziołczym podlotkiem, który chwyta się wszystkiego co zobaczy. Niezdrową ciekawość zostawiłem w kołysce, można tak rzec. Broń ta jest przeklęta i należałoby ją zniszczyć czym prędzej. Jej magia niczemu dobremu służyć nie może, to robota Czarnoksiężnika lub jednego z jego mrocznych sług, ani chybi. Gołą ręką jej nie dotknę.
Khazad podniósł opończę, należącą do jednego z zabitych napastników i ostrożnie, unikając kontaktu ze skórą, owinął broń Dongoratha. Tak zabezpieczoną podniósł i czym prędzej położył na wozie.
- Wrona - zwrócił się do kaprala. - Opatrzcie rany. Rannych umieścimy w owej grocie. Sami przeładujemy co się da na ocalały wóz. Powieziemy na nim też rannych i zabitych. Reszta sprzętu zostanie tutaj. Ukryjemy wszystko w owej grocie. Wyruszymy rankiem w dalszą drogę, ku Amon Aer. Zgodnie z planem.
- Ej, dzierlatko! A Ty dokąd? - zdążył tylko krzyknąć za znikającą w zamieci dziewczyną. Z niedowierzaniem pokręcił głową i szarpnął nerwowo za nadpaloną brodę. Oby tylko nic się jej nie stało. O elfa się nie bał, ten z pewnością sobie poradzi. |