Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2012, 17:10   #101
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Znalezienie podrzędnego hotelu, w którym karaluchy nie biegały po podłodze, a prostytutki masowo nie sprowadzały klientów okazało się nadzwyczaj łatwe. Tudzież wykończone ciało i umysł lekarki po prostu nie rejestrowały tych faktów.
Po wzięciu klucza od mocno nieświeżego portiera, odłożenia swoich bambetli, trzykrotnym upewnieniu się, że zamknęła drzwi Jack po prostu padła na łóżko nawet prysznic przekładając na poranek. Było jej już wszystko jedno.
Zasnęła w pozycji embrionalnej jakby w poszukiwaniu utraconego poczucia bezpieczeństwa.
Rewia snów, która nawiedziła ją tej nocy była imponująca.

***

Bawiła się z Royem i Annie w ogródku przed ich domem w Humpthons ignorując krzyki z dochodzące z wnętrza. Mama i tata kłócili się coraz częściej, nic czym należałoby się przejmować. Potężny grzmot zagłuszył wrzaski, a niebo pokryło się ciemno rdzawymi chmurami. Zamiast deszczu jednak zaczęły spadać obrzydliwie zdeformowane ludzkie ciała pokręcone w niemożliwe sposoby. Kolejny grzmot i błysk . Cień wisielca w domu. Tato?

***

Profesor doktor Kathrine Haggies patrzyła na nią badawczo spod połówek okularów. Nie to, że ich potrzebowała, po prostu uznała, że wygląda dzięki nim inteligentniej.
- Panna Jacqueline Evans, tak… no nie wiem. Wyniki ma pani zadowalające, ale podejście do pacjenta… Człowiek to nie maszyna, nie może pani patrzeć na pacjentów jak na zbiór fascynujących procesów z pominięciem duszy. Mam problem z oceną pani stażu. Ja, jako bioetyk…
Egzaltowana cipa.

Mówiła i mówiła, a jej twarz się zmieniła. Okulary zniknęły, a oczy stały się szary i zimne. Reszty twarzy nie widziała: zakryła ją kominiarka.
- No i niestety nie mogę pani zaliczyć tego stażu panno Evans. Musi pani umrzeć.

***

Hector patrzył lekko kpiąco. Przed chwilą zjechał ją w sposób wulgarny i dość prosty do białych gówniar, które CT dało mu by truć dupę, a ona odpyszczyła.
- No, może będą z ciebie ludzie młoda.
Uśmiechnął się szeroko i klepną ją w ramie. Zobaczyła, że stojący za nim przystojny Latynos, Ortega mu chyba było, także się uśmiechnął i podniósł kciuk do góry. Nie zdążył zmienić grymasu twarzy, gdy z tyłu padły strzały, a on sam padł martwy na ziemię. Po chwili ten los spotkał wszystkich wokół. Hector stał z karabinem w ręku i śmiał się głośno.

***
Pozostałych snów nie pamiętała.

Nie obudziły jej promienie słońca ani przyjemne pieszczoty, niestety. Zamiast tego ktoś coś stłukł za ścianą, a jakiś facet darł się, że jak zapłacił za seks oralny to chce porządne ssanie, a nie popierdółki. No, ale przynajmniej karaluchów nie było.
Prysznic zmył z Jack resztę koszmarów: ojca nie pamiętała, staż zakończyła z świetną oceną, a Hector jeśli miał dość rozsądku był daleko stąd. A Diego żył. Chyba.

Zacisnęła zęby i ponownie obejrzała swoje ciało w poszukiwaniu obcych ingerencji, wczoraj była w takim stanie, że łatwo mogła coś przeoczyć. Po upewnieniu się, że jednak nie przeoczyła niczego nastawiła się na skorzystanie z pomocy Roya. I pozostałych. Tak należało zacząć od nich.
Evans skrzywiła się. Teraz żałowała swojej otwartości i oddania życia Diego w ręce obcych ludzi, którzy już udowodnili, że lubią się wypinać na współpracowników. Mleko się jednak rozlało i raczej nie można było cofnąć czasu. No przynajmniej Jack niczego do wymazywania pamięci nie miała. Trudno, trzeba było ciągnąć to dalej.

Było już dobrze po dziesiątej, kiedy Jack zadzwoniła do Felipy. Przez zaspanie miała już zły humor, a wyraźnie kacowy stan latynoski nie wpłynął na poprawę nastroju.
- Kiedy jestem na trabajo, głównie myślę o trabajo, co? - zacytowała jej słowa z wczorajszego wieczoru - Wiadomo co robimy? Kontaktowałaś się z innymi?
- Tu padre...
- Felipa brzmiała jak rozbitek po kilku dniach bez wody i jedzenia. Nieszczególnie też chyba kontaktowała bo ciągnęła dalej po hiszpańsku - Quien habla?
Głośnie westchnięcie i przejście na hiszpański. Dobrze, że Evans też znała ten język.
- Tu Evans. Do cholery co się działo wczoraj?
- Ja pierdolę... Dobre pytanie - sądząc po odgłosach w holo latynoska niezbyt zgrabnie przemierzyła przestrzeń aby odkręcić kran i zacząć łapczywie pić.
- Kurwa. Co ty sobie wyobrażasz co? Ja pierdole. -
Jack naprawdę brzmiała na dużo bardziej zirytowaną niż przy flirtowaniu z Royem. Ale Felipa wiedziała co jest stawką, a robiła sobie bibę... - Gdzie jesteś? Może podjadę po ciebie i ogarniesz się po drodze?
- Eeeee -
odgłos zakręcanej wody - ja... eeeee - po zwyczajowej elokwencji latynoski nie było śladu - oddzwonię jak się ogarnę, dobra?
Przerwała połączenie.

Felipa odezwała się pół godziny później. Podała Evans adres, róg dwóch ulic i ponownie rozłączyła się bez uprzedzenia.

Jack pojawiła na na wyznaczonym miejscu ciągle zła jak osa i wyraźnie bez samochodu. Rozmawiając uprzednio z Felipą zapomniała, że jej motor jest uziemiony. Ot, kwestia przyzwyczajenia. Zresztą jeżeli latynoska była w takim stanie jak podejrzewała to spacer jej się przyda.

Felipa siedziała na ławce w cieniu rozłożystego drzewa. W pierwszej chwili Jack sądziła, że latynoska wypatruje czegoś w górze ale ona raczej ucinała sobie drzemkę albo chociaż usiłowała zebrać trochę sił. Na nosie miała ciemne okulary dlatego nie sposób było dostrzec czy ma otwarte oczy. Obok jej buta stała opróżniona do połowy butelka z wodą.
- Naprawdę? Naprawdę?
Lekarka stanęła nad koleżanką niezmiennie wściekła.
- Błagam powiedz, ze to miało jakiś cel. Że zdobyłaś jakiś kontakt albo chociaż udało ci wkręcić na jakąś miejscówkę.
Felipa na nią nie spojrzała. W zasadzie to ani drgnęła zapatrzona w sunące po niebie chmury.
- Owszem, to miało cel. Musiałam się wyluzować...
Pochyliła się nad butelką z wodą, odkręciła i wlała w siebie znaczną ilość płynu.
- Nie chce mi się słuchać oskarżeń, bien?
- Stanowczo nie bien.
- Evans zazgrzytała zębami. Nie mogła nawet opierdolić Felipy tak jak miała na to ochotę zważywszy na możliwe podsłuchy. Zaczęła gorąco żałować, że powierzyła życie Diego w ręce kogoś tak nieodpowiedzialnego. Jak już doszła do wniosku ciężko było jednak z cofnięciem czasu - Skontaktowałaś się z innymi? Co robimy dalej?
- W zasadzie... -
pociągnęła kolejny łyk - jeśli pozostali omawiali jakiś plan... to ten fakt przespałam.
Cisza długa i wymowna była odpowiedzią.
- To może zadzwoń do nich teraz? Zorganizuj jakieś spotkanie? Może w Pink Gloom?
- Dobra -
latynoska była dziwnie spolegliwa. - Może to dobry pomysł. Spotkać się... wczytać dane... przyjąć jakiś plan.
Felipa westchnęła ciężko i nasunęła głębiej okulary na nos.
- Ustawimy się z nimi na popołudnie. O ile... dożyję popołudnia - aby podkreślić wagę ostatnich słów spłynęła z pozycji siedzącej do leżącej niezgorzej udając trupa. Cóż, zawsze sądziła, że chociaż na kacu nie grzeszy efektywnością ale nadrabia poczuciem humoru.
Lekarka głośno westchnęła, a potem musiało odezwać się w niej coś na kształt powołania.
- Chodź, kupimy ci jakiś środek, a potem zaaplikuje ci go dożylnie. Będzie szybciej.
 
Nadiana jest offline