Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2012, 18:43   #102
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Miała teraz spać, zagrzebana w taniej pościeli gównianego motelu. A jednak stała nad naszprycowanym dupkiem i zadawała mu pytania chociaż było jasne, że do niczego to nie zmierza. Hombre wiedział mierda. Nada. Szeregowy robol, który wie tylko tyle ile wiedzieć musi.
- Czy nazwisko Sato coś ci mówi?
- Nie...
- Czy nazwisko Yang coś ci mówi?
- Nie..
- Czy kojarzysz osobę Diany Kroose?
- Daj już spokój z tymi nazwiskami! Co to niby za ludzie, źle ułożyli ci włoski?!
- Zgadza się - podjęła Felipa odpalając papierosa. - A Newt Weaver znasz? Ta ma ciekawą fryzurę.
- Nie. Pokażesz zdjęcie? Lubię fajne laseczki.
Flipa pokazała na swoim holo trzy wersje kolorystyczne Weaver.
- Jesteś pewiem, że jej nie kojarzysz?
Przyjrzał się zdjęciom, nie potrafiąc za dobrze skoncentrować wzroku. Podany mu środek był trochę za mocny do dokładnej identyfikacji. W końcu wskazał zdjęcie z VirtuaGirl.
- Może ta. Ale nigdy na żywo, gdzieś mi mignęła i tyle. Żadnych konkretów, piękna.
- Jak się z wami kontaktował? Ten co was wynajmował?
- Przecież podałem numery telefonów, nic więcej nie wiem.
- Co zrobisz kiedy cię wypuścimy? - Zapytała niespodziewanie Ann
-... wrócę do siebie, powiadomię kumpli. Zastanowię się ile o wpadce mówić, to cholera nie jest prosta sprawa. Mogą uznać, że jestem spalony, wiecie...
- Kumpli? - Powiedziała lekko jakby od niechcenia.
- Każdy ma kumpli, nie? Do Kirka pewnie najpierw. On zawsze potrafił mnie przed niechcianym wzrokiem zasłonić, ma niezłą norę. Ale to nie ma nic wspólnego z tym całym wypas domkiem już.
- To on załatwił ci tę robotę?
- Nie, on nic o tym nie wie. Dla tych teraz pracuję od dawna, ale wyrywkowo. Kiedyś sami się do mnie odezwali.
- Od dawna to znaczy? I nigdy cie nie interesowało dla kogo pracujesz?
- Ja wiem, z pół roku będzie prawie. Co mnie to obchodzi, skoro płacą? - nie był chyba człowiekiem z wyrzutami sumienia. Nagle znów pochłonęły go drgawki, a z ust poleciała ślina lekko zmieszana z krwią. Musiał ugryźć się w język i krzywił się, gdy się otrząsnął. Tym razem trwało to dłużej niż poprzednio. Działanie serum powoli się kończyło.
- Pamiętasz numery kont z jakich robili ci przelewy? Albo nazwę trefnej firmy, instytucji przez którą przelewali pieniądze?
- Numer konta? Chyba żartujesz. Wszystko doręczają bezpośrednio, kasa na kartach, czysto i pewnie.
- Mówiłeś, że Kenton zdradził ale zgarnęliście tego drugiego. Masz na myśli Suareza?
- Ta, ale tego nazwiska też sam nie znałem, do wczoraj właśnie.
- Żyje?
Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia.
- Masz pojęcie gdzie mogą go trzymać?
- Może u szefa? Może w jakiejś melinie? Raczej go nie puścili wolno, co nie?
- Kiedy go zgarnęliście kto i gdzie go od was odebrał?
- Kobieto, a gdzie ja powiedziałem, że to ja go zgarniałem? Tyle tylko, że wieści się rozchodzą i tyle. Ponoć odbili go zaraz po tym, jak dał sygnał o wtopie. Gdzieś na ulicach.
- W zasadzie to co Aleksander i Suarez robili dla waszego szefostwa? Po co zgarniali te konkretne fanty?
- Czy ja przypadkiem nie mówiłem już, że jestem tylko facetem od mokrej roboty? - nagle znów dopadły go drgawki, jego głos zaczynał mocno drżeć. - Ci dwaj to byli goście od załatwiania rozmów, nie wiem ile sami wiedzieli, bo ja nie znałem ich nazwisk. Trochę też ponoć sami działali. Byli ważni, a to oznacza, że trochę wiedzieli. Nie wiem, który więcej. Ten Alexander nie miał nic u siebie, może był tylko wtyką. Cholera wie.
- Dobra, aniołku. To jeszcze powiedz na czym polegają wasze procedury awaryjne. W razie wtopy co w zasadzie macie robić?
- Wysyłamy przygotowaną wcześniej wiadomość na numer, który już podawałem. Razem z nim telefon dodaje lokalizacje i podłącza się namierzanie.
- I wysyłają kogoś kto ma odebrać zabłąkaną owieczkę - Felipa myślała na głos. - Jaki czas oczekiwania i ilu ludzi wysyłają? Masz w ogóle pojęcie?
Wzruszył ramionami, a potem zaczął bardzo poważnie drżeć. Na jego czole pojawił się pot a on sam jęknął z bólu lub czegoś jeszcze innego.
- Jak brzmi wiadomość? Z tej awaryjnej procedury?
Przekazał treść. A potem drgawki sprawiły, że zaczął rzucać się po krześle, nie przewracając go tylko dlatego, że stało oparte o ścianę. Potem pogrążył się w zupełnej nieświadomości. Przesłuchanie było skończone.
Felipa przyłożyła dwa palce do jego szyi aby sprawdzić puls.
- Żyje -stwierdziła fakt niespecjalnie przejęta stanem mężczyzny. Dostawiła sobie krzesło obok niego i zaczęła się rozwodzić.
- Proponuję skorzystać z tej awaryjnej procedury, niczym nie ryzykujemy. Skręcić nowe holo, wysłać treść, zostawić nadajnik w jakiejś brudnej alejce. Na zdrowy rozum powinni kogoś wysłać. Choćby po to aby sprawdzić czy ich człowiek żyje, czy wie kto i po co go zgarnął, jakie zadawał pytania. Nawet nie siliła bym się na zasadzkę. Raczej... posadziła im solidny ogon. Może nas to do czegoś doprowadzi, może nie. Vale la pena hacerlo amigos...
Ann miała obiekcje co do planu Felipy:
- Nie wiem czy wypuszczenie go to doby pomysł, jak go złapią opisze nas bez problemu. Po za tym co chcesz wyciąć z info do Alana? Muszę mu wysłać nagranie. Nikt jednak nie mówi że w całości.
- Annie kochanie, kto mówi aby go wypuszczać? - brew Felipy uniosła się wysoko. - Załatwiamy holo, wysyłamy wiadomość, oni namierzają numer. Holo można podrzucić bezdomnemu na Bronxie i poczekać czy kogoś wyślą.
- Ale chyba nie chcesz tego robić jeszcze dziś w nocy? Musielibyśmy prowadzić obserwację. Szczerze mówiąc potrzebuję trochę normalnego snu. Po za tym co chcesz w takim razie zrobić z Carlosem?
- Znam dużo ludzi, zapomniałaś? - puściła jej oko bujając się w najlepsze na dwóch nogach krzesła. - Mamy jeszcze trochę pieniędzy Corp-Techu do wydania. Ja się tym zajmę. A co do Carlosa... - wzruszyła ramionami. - Można go... albo przechować - Felipa mówiła o nim jak o kradzionym telewizorze - albo... się pozbyć, si?
I tak zmarnowała sobie wieczór. Prawdę mówiąc była mocno wkurwiona. Na Carlosa, że nic im nie dał. Na Remo i Ferrick, za ich zachowawczą postawę. Na siebie, że w ogóle tu przyjechała. Na Jack, że spuściła jej to całe gówno na głowę i chyba oczekiwała, że Felipa wciągnie na grzbiet obcisły błękitny kostium z literą "S" i uratuje jej amante i pieprzone Wielkie Jabłko przy okzacji. Na Waltersa, że olał jej wiadomość i bój jeden wiedział gdzie się podziewał cały dzień. I na Waylanda, że zjebał jej życie prywatne, które przez ostatnie dwanaście lat miało się przecież całkiem nieźle.
Musiała odreagować.

Ustalili co mieli ustalić i De Hesus wyszła. Podjechała pod lokal na Bronxie i jeszcze w samochodzie strzeliła sobie dwie kreski na pocieszenie. Wtedy przyszedł text od Eda.
"Powiem Ci w łóżku. Inaczej zaśniesz nad holo"
Prychnęła pod nosem i wstukała odpowiedź: "Masz imprezowy nastrój? Ja tak."
Odpowiedź nadeszła za kilkadziesiąt sekund.: "Why not?"
Było już późno i od wejścia do klubu biła fala ogłuszającej muzyki. Wstukała w holo ostatnią wiadomość.
"Homo Nocturnus na East Tremont. Szukaj mnie przy barze.;3"

* * *
Drapht Lose Control (ft. Porsah Laine) - YouTube

Poranek był porównywalny ze zdjęciem z krzyża. Wszystko bolało. Łeb pękał w zawiasach, piekło w gardle i jeszcze kapało jej z nosa - podrażniona przez prochy śluzówka zaczęła się buntować.
Wczoraj zaszalała, ćpała, piła i tańczyła bez opamiętania, wszystko na wysokich obrotach i teraz konsekwencje zwyczajnie ją dopadły. O dziwo Walters nieźle się trzymał. Pykał sobie porannego szluga i chyba z pewnym rozbawieniem obserwował jej batalię z bezlitosnym porankiem.
Po tym jak wlała w siebie puszkę zimnego napoju nadeszła namiastka ulgi. Nie miała siły otwierać w ogóle ust nie wspominając o poruszaniu zawodowych tematów. CT był w tej chwili jedynie nic nie znaczącym zestawieniem dwóch liter. Musiała odespać. Pozbierać się do kupy. Padła na materac i przykryła się kocem po sam czubek głowy. Jeśli Remo i Ferrick dojechali do motelu i prowadzili z Edem rozmowę na temat dalszych planów to Felipa de Hesus była tego faktu całkowicie nieświadoma. Sen złapał ją jak imadło w mocne szczęki i nie zamierzał tym razem odpuścić. Swoją drogą, Felipa grzecznie poddała się zmęczeniu. Dobra, śpiąca królewno, kimaj ile wlezie. Bo prędzej czy później pojawi się jakiś książę mówiąc, że już dość opierdalania.

* * *
Książę się nie pojawił za to po dziesiątej zadzwoniła Jack. Wybudzona z głębokiego snu Felipa, nadal na zejściu, kacu i już lekkim głodzie, kompletnie nie załapała kto piekli się na nią po drugiej stronie słuchawki i z jakiego niby powodu. Słuchała wywodu chłepcząc wodę z kranu po czym przerwała połączenie niespecjalnie przejęta czy Evans się na nią wścieknie.

Zebranie myśli wydawało się nie lada wysiłkiem. A miała wiele spraw do przemyślenia.
- Kurwa, Felipa... - zżymała samą siebie wciągając na tyłek skórzane spodnie. - Umiesz sobie doskonale komplikować życie...
Zaszaleli z Waltersem, zdarza się. Dobrze się bawiła. Chociaż tam pod klubem... zaskoczył ją. Szlag. Albo jest niezłym pozerem albo naprawdę to coś znaczyło. Z drugiej strony jak może to choćby rozważać? Przecież w ogóle jej nie zna. A ona nie zna jego.
Bo co o nim wie? Że należy do Aniołów. I stracił oko. Albo je sobie wyciął pod wszczep. Tak jak ona, dobrowolnie. Mierda, nawet tego nie była pewna. No ale co wie na pewno? Lubi piwo i gadanie zagadkami. Przenośniami. I ma w sobie coś łagodnego. Pod całą tą otoczką złego chłopca. Jest inny niż Wayland.
Puta de hijo. Związki są skomplikowane. Trzeba nad nimi pracować, uginać się, starać. To harówka. Zajmuje czas i energię a Felipa nie ma ani jednego ani drugiego.
Poza tym jeszcze nie uwolniła się od Waylanda, nie jest nawet pewna czy w ogóle chce się od niego uwalniać a już pakuje się w... nowe... no właśnie. W co?

Z braku pomysłów postanowiła odsunąć od siebie ten temat. Wyjdzie w praniu, si? Zawsze wszystko wychodzi w praniu.
Sięgnęła do kieszeni. Odruchowo, bezmyślnie. Była totalnym wrakiem. W takim stanie będzie bezużyteczna. Kula u nogi.

Cały zapas proszku wysypał się na gładki blat, palce już wprawnie dzieliły go na działki. Zobaczyła swoje odbicie w lustrze i zamarła. Rozgorączkowane oczy, zaczerwieniony od kataru nos, bledsza niż zwykle skóra. Traciła kontrolę i nagle ją to przeraziło. Dosłownie zmroziło jej krew w żyłach.
- Puta...
Starła proszek rękawem aż posypał się na podłogę. I tyle. Po dylemacie.
Była z siebie dumna.
Przez jeden ułamek chwili.
A później opadła na kolana i zaczęła zbierać pojedyncze drobinki na poślinione palce ale było już za późno... Wszystko rozpieprzyło się jak wybebeszone na wietrze pierze z poduszki.

* * *

- Pszczółko!
Dziewczynka, na oko sześcioletnia, stanęła obok stolika przy którym siedziała czwórka rosłych Latynosów. Ciemne tatuaże pokrywały całą ich widoczną skórę, nawet części twarzy. Dla niej wyglądali jak potwory z szafy. Tak, nawet on. A może szczególnie on.
Przed nimi piętrzyły się sześcienne paczki białego proszku zawiniętego w folię. Odrobina leżała obok usypana luzem w kopczyk.
Felipa była mała ale wiedziała, że tata jest naćpany. A kiedy tata był naćpany wstępował w niego dziki animusz i był skory do realizowania niestworzonych pomysłów. Pomysłów, które w większości Felipie się nie podobały.
- No maleńka, zobacz! Tatusia pierwszy towar. Nasza robota! Produkcja własna!
Pociągnął dziecko ku sobie i posadził na jednym kolanie. Rozpierała go duma.
- Kiedyś ty przejmiesz rodzinną schedę pszczółko. Musisz się znać na dobrym towarze. Bo on jest jak wino. Jak się nie znasz zapłacisz bezcen a wcisną ci gównianego sikacza.
Ignacio De Jesus zwany Dżizas wpakował pośliniony palec w kupkę śnieżnego puchu aż ten oblepił opuszek i zaczął wcierać go sobie w dziąsła.
- No, dalej pszczółko. Nic się nie bój, to fajne. Spodoba ci się. I skoro tatuś pozwala to ci przecież wolno.
Rodzice lubią rozpieszczać swoje pociechy.
Jedni dają im słodycze, chociaż wiedzą, że im szkodzą.
Cóż. Ignacio De Jesus miał po prostu szerszą granicę tolerancji.

* * *

Rozmawiała z Jack bo nie wypadało trzymać przez cały czas zamkniętej gęby. Odzywała się ale tak naprawdę to niewiele mówiła. Z drugiej strony czego Evans oczekiwała? Sama doskonale zdawała sobie sprawę, że może być na podsłuchu. To co potencjalnie zdradziłaby jej Felipa mogło pójść dalej i ich wrogowie mieliby jasność ile wiedzą, co wiedzieć chcą i jakie są postępy w sprawie. Inna kwestia, że tych ostatnich było niewiele.

Dopadł ją dół. Chciało jej się ćpać. Albo przynajmniej zasnąć, najlepiej na kilka dni. Przespać kryzys...
Chciała pogadać z Waltersem. Upewnić się, że on nie traktuje jej poważnie. Bo nie powinien. Była gównianym zlepkiem problemów. Na kacu, głodzie i fali depresji.
„Kiedy jestem na trabajo, myślę tylko o trabajo.” Dobre. Evans ją rozbawiła przytaczając jej niedawne słowa. Różnica polegała na tym, że mówiąc to Felipa była nabuzowana. Teraz nie jest.

Wiedziała doskonale, że nie będzie w stanie pociągnąć tej roboty bez wspomagania. Już wpadła w ciąg. Przez ostatnie dni grzała bez opamiętania i jeśli chciała zachować efektywność to detox i milowe zejście musi odłożyć jeszcze trochę w czasie. Ale jest to poświęcenie, któremu może podołać. Skłamałaby twierdząc, że jej nie to nie cieszy. A tak miała powód. Usprawiedliwienie. Matka go nie miała nigdy. Ćpanie dla ćpania jest żałosne. Ale już wciąganie w celach zawodowych jest ostatecznie dopuszczalne.
Wysłała wiadomość do człowieka wujka, że musi uzupełnić magazyn. Wpadnie niebawem, rozliczy się i zgarnie trochę tego i owego. Na samą myśl poprawił jej się humor.

Zgodnie za namową Evans wykręciła numer do Ferrick. Chyba czas żeby pogadali wszyscy w kupie w jakimś niemonitorowanym miejscu. „Pink Gloom” przestało być atrakcyjne w chwili kiedy Jack wymieniła nazwę na głos. Jeśli słuchali mogli urządzić obławę i zgarnąć ich pięknie, w grupie, za jednym zamachem.
Na szczęście podobnych lokali było od zatrzęsienia. Felipa wybrała jeden ze swojej okolicy i przesłała każdemu członkowi ich niewielkiego zespołu. Czas pogadać, przeanalizować zebrane po drodze informacje i podjąć jakieś radykalniejsze kroki. Bo według brutalnej oceny Felipy – na razie tkwili w dupie.
 
liliel jest offline